-Zabiłeś Blaise'a-powtórzył tępo, nie do końca nadążając za tym co się działo. Czy Teodor właśnie zaproponował mu pomoc?
-A ty wydałeś Pottera i doprowadziłeś do wojny, więc się zamknij i chodź -brunet wywrócił oczami, a potem ruszył w stronę wyjścia z ogrodu.
Draco przyjrzał mu się z niezrozumieniem, niepewnie oglądając za siebie, gdzie w ogromnej i bogatej willi była Hermiona. Czy powinien ją zostawiać?
-Idziesz, czy nie?-znudzony ton Blaise'a, wzbudził w nim wątpliwości.
-Dokąd?
-Do twojego domu, przecież-odparł głupio Teodor. -Nie będziemy rozmawiać na dworze.
-Ani w moim mieszkaniu-odrzekł stanowczo Draco. -Nie ufam ci...
Teodor przeklął kilka razy pod nosem, a potem posępnie zawrócił i usiadł na marmurowej ławce, klepiąc miejsce obok siebie, dając tym samym znak Draocnowi by do niego dołączył.
-Dużo myślałem-wyznał brunet, z zamyśleniem spuszczając głowę. Blondyn co prawda nie dołączył do niego i nie zajął miejsca na ławce, ale poświęcił mu swoją uwagę, przyglądając mu się z bezpiecznej odległości. -O tym co stało się w Twierdzy.
-Nigdy ci tego nie wybaczę.
-Przypominam sobie-odparł zupełnie nie przejęty jadowitymi słowami Dracona, Teodor. Jego ciemne, niemal czarne oczy uważnie prześledziły jego wykończoną sylwetkę, a potem jakby zabłysnęły, tknięte czymś w poważnej postawie dawnego przyjaciela. -Nie mam pojęcia kim byłem, Malfoy. Jestem samotny, od bardzo długiego czasu cholernie samotny, ale ostatnio utraciłem także siebie. Masz pojęcie jakie to uczucie? Jak to jest nie mieć nawet samego siebie? Nie ufać swojemu sercu? Swojej duszy? Jestem zagubiony. Moja głowa to jeden pieprzony bałagan. Chcę wiedzieć, kim kiedyś byłem.
Draco tylko się uśmiechnął. Ciut ironicznie, lekko rozgoryczony. Chciał, by słowa Teodora były prawdą. Ale jego nastawienie nie różniło się od tego przed śmiercią Blaise'a. Wtedy Nott również wydawał się odmieniony. Szczery i prawdziwy. Po prostu dobry.
-Jaka jest twoja propozycja?-zapytał, w dokładnie tym samym momencie kiedy za swoimi plecami usłyszał swoje imię.
Zamarł, czekając na reakcję Teodora, ale ten wciąż siedział na ławce. Obojętny i wręcz zatroskany.
-Wracaj do domu, Hermiona-odwrócił się w stronę stojącej za nim dziewczyny. Mierzyła wzrokiem Teodora, a jej przerażony i spanikowany wręcz wyraz twarzy mówił sam za siebie.
-Wszystko jest w porządku...-zaczął, ale Teodor wciął mu się w zdanie, podnosząc się ze swojego miejsca.
-Hej, Granger.
Jego sylwetka spięła się, kiedy Hermiona, zamiast posłusznie wrócić do dworu, stanęła tuż za jego plecami. Czuł jej oddech między swoimi łopatkami i nie potrafił przyznać, że nie doprowadza go to do szału. Prawie ją dziś stracił, a teraz znów, znajdowała się w niebezpiecznym położeniu, w pobliżu Teodora.
-Hermiona, proszę...
Nic nie powiedziała. Nieśmiało wsunęła dłoń w jego rękę i splotła ich palce razem. Z miny Teodora wywnioskował, że dziewczyna mu się przygląda. Potrafił wyobrazić sobie jej zaciętą twarz, ale jej upór nie był aktualnie ani trochę potrzebny.
-Chciałam tylko...
-Nic.mi.nie.będzie-wycedził przez zaciśnięte ze sfrustrowania zęby. Teodor tylko się bawił. Cały czas udawał. Nie zdziwiłby się, gdyby jego były przyjaciel nagle zerwał się aby skrzywdzić Hermionę. Musiał pozostać czujny, a skupienie uniemożliwiała mu wciąż znajdująca się w pobliżu dziewczyna. -Wracaj do środka-syknął, na wpół błagalnie, z pomieszanym uczuciem złości i braku kontroli.
-Draco ja...
-Powiedziałem wracaj do środka!-wrzasnął. Jakoś inaczej niż zazwyczaj. Bardziej agresywnie i desperacko. Jakby cały ten jad i nienawiść, która wybrzmiała w jego podniesionym tonie, naprawdę przekładała się na to, co czuł wewnątrz. No i jeszcze ta siła. Zaskakująca energia z jaką ją od siebie odepchnął. I chyba najgorsze jest to, że nawet jej przy tym nie dotknął.
Wszystko zadziało się jak w zwolnionym tempie. Hermiona niekontrolowanie i z ogromną siłą zaczęła lecieć do tyłu i zapewne, kto wie, padła by kilka metrów dalej już pozbawiona życia, gdyby nie Teodor, który wyciągnąwszy różdżkę zamortyzował jej upadek.
Zupełnie jak ściana w jego mieszkaniu...
***
Podciągnęła nogi pod brodę i z szybko bijącym sercem odgarnęła włosy z twarzy. Wciąż nie rozumiała co się stało. Jakim cudem Draco tak ją odepchnął? Niepewnie dźwignęła się na nogach, zaczynając podnosić się z ziemi, nie poprzestając przy tym na przyglądaniu się chłopakowi. Jej szczęka niebezpiecznie drżała, kiedy widziała go w takim stanie. Wściekłego, ale i zaskoczonego tak samo jak ona. Jego oczy były puste. I wciąż nic nie mówił. Chociaż właśnie ją skrzywdził.
Czyjeś ręce pomogły jej ostatecznie stanąć na nogi, ale nie były to ręce blondyna.
-Cholera, kiedy on się tego nauczył?-zapytał zszokowany i wyraźnie zaniepokojony Teodor, pomagając jej poprawić podniszczoną i lekko naderwaną sukienkę. -Nic ci nie jest?-zapytał, na co ona tylko się wzdrygnęła. Nie chciała, żeby ją dotykał. Nawet jeśli w obecnej sytuacji, to on okazał się być tym dobrym.
Czemu Draco nic nie mówił? Jego milczenie przyprawiały ją o bolesne skurcze żołądka.
-Granger spójrz na mnie-brunet poklepał ją delikatnie po policzku, marszcząc przy tym swoje ciemne brwi. Pstryknął jej palcami przed nosem i pomachał gwałtownie dłonią przed jej oczami. -Kontaktujesz?-zapytał chyba bardziej z ciekawości niż prawdziwego zmartwienia.
-Wszystko w porządku-mruknęła cicho, czując, że łzy zbierają się jej pod powiekami. Nie wytrzymywała tego. Dlaczego Draco tak bardzo się wkurzył?
Rzuciła mu długie i niepewne, przeciągłe spojrzenie. Ale on wciąż nic nie mówił. Jakby wcale nie zamierzał niczego sprostować, a tylko czekał, aż odbierze jego aluzję i sobie pójdzie. Merlinie, w obecnej chwili bała się i nienawidziła go tak bardzo, że gdyby nie miłość i silna potrzeba bycia przy nim, najpewniej rzeczywiście by odeszła.
-Draco?-wypowiedziała niemal bezgłośnie, rzucając mu błagalne spojrzenie. Chciała, żeby coś zrobił. Cokolwiek. Tymczasem Teodor wciąż nie puszczał jej ramion, jakby bał się, że w momencie kiedy to zrobi, znów upadnie na ziemię.
Zrzuciła z siebie jego ręce, a następnie pewnym, acz nieco chwiejnym krokiem zbliżyła się do blondyna, patrząc na niego z niezrozumieniem.
-Draco, proszę...-chciała, żeby jakoś to sprostował. Najlepiej po prostu przytulił ją, przeprosił i zabrał do domu, ale on przyglądał się jej niewzruszenie, nawet wtedy gdy w akcie najprawdziwszej desperacji ujęła jego twarz w dłonie i z mocno zagryzioną wargą spojrzała mu w oczy.
Odetchnął ciężko, jakby nie był wstanie dłużej jej ignorować, ale nie przytulił jej, tak jak by chciała.
-Wracaj do domu-poprosił cicho, ale ona nie wiedziała, że w tym tonie chce ukryć całe swoje przerażenie i łamliwość głosu. -Po prostu już idź.
Pokiwała głową i nie powstrzymując już łez, posępnie uniosła kąciki ust do góry. Z goryczą i niedowierzaniem zrobiła krok w tył i pokręciła głową, próbując wyprzeć się krążących w jej umyśle myśli.
A on patrzył jak odchodzi. Zawiedziona i zraniona, w sposób, w jaki jeszcze nigdy wcześniej jej nie skrzywdził.
***
-Co.to.było?-wyrzucił z siebie Teodor, kiedy tylko Hermiona zniknęła za drzwiami Malfoy Manor. Nie krył przy tym swojego zainteresowania, które wyraźnie brzmiało w jego podekscytowanym głosie. -Gdzie się tego nauczyłeś?
-Jest taka stara książka...-mruknął z rezygnacją Draco, przecierając twarz dłonią. Nie do końca wiedział, co o tym wszystkim sądzić. -Mogłem ją zabić, nie panuję nad tym...
-Ee tam, pomogłem ci przecież. Wiesz jak to coś może się nam przydać? Merlinie, Malfoy, jesteś kluczem do wygrania wojny...
-Jeszcze nic nie wiadomo-odrzekł z powagą blondyn, próbując wyprzeć z umysłu nieprzyjemne myśli o wybuchu wojny. Zmarszczył brwi i przytknął dłoń do ust. Czuł się... właściwie sam nie wiedział, co powinien o tym wszystkim myśleć. Był przerażony, że ją skrzywdził. Poza tym, czuł w sobie cholerną pustkę. Strach i niezdecydowanie.
-Chciałeś kiedyś uciec?-zapytał Teodora, co było głupie, bo w końcu nigdy mu nie ufał i od dawna nie mógł na niego liczyć. Refleksyjna, podnosząca na duchu rozmowa zostawała więc raczej wykluczona.
Brunet przeniósł na niego zaciekawione spojrzenie. W jego ciemnych oczach coś błyszczało. Coś jak wyraźna ulga, że blondyn jednak zamierza z nim rozmawiać.
-Ja cały czas uciekam-wzruszył ramionami i uśmiechnął się pod nosem, a potem znów nawijał, podekscytowany tak bardzo czymś, co Dracona wprawiało w stan niekontrolowanego przerażenia.
***
Salon Malfoy Manor powoli pustoszał. Goście wracali do domów, podczas gdy w salonie roiło się od aurorów i innych pracowników ministerstwa, przesłuchujących przypadkowych ludzi.
Caitlyn siedziała gdzieś na drugim końcu sali, desperacko szlochając w rękaw eleganckiej marynarki swojego niedoszłego męża, a Hermiona przyglądała się temu, wiedząc, że rozpacz dziewczyny nie jest spowodowana nagłym atakiem, a weselem, które okazało się jedną wielką porażką.
To samolubne i egoistyczne, ale zazdrościła jej. Przez tyle tygodni nienawidziła jej, wmawiając sobie, że nie ma w niej niczego, co by się jej podobało, podczas gdy teraz, dałaby wszystko by mieć jej życie. Jej wygląd, pieniądze, idealnie prostą, beztroską przeszłość.
Wzięła głęboki oddech, czując jak bolą ją płuca. Podobny dyskomfort towarzyszył jej niejednokrotnie podczas ataków paniki, nasilających się od zakończenia wojny. Wiedziała, że umie to zwalczyć. Że jest opanowana i silna. Że się nie poddaje. Problem w tym, że przestało jej zależeć. Właściwie, nie pamiętała już, kiedy ostatnio coś przyszło jej bez większego trudu. I była tym zmęczona. Cholernie wyczerpana ciągłym walczeniem o wszystko. Teraz, jak się okazało nawet opanowanie.
Otarła łzy, z policzków, nawet nie wiedząc, kiedy tak naprawdę zaczęła płakać, i skuliła się pod ścianą, przy której siedziała, podkulając nogi pod brodę. W nieco mniej zatłoczonym, acz wciąż pełnym zabieganych ludzi salonie, nikt jej nie dostrzegał. Była mała i drobna. Cicha. Nic nie znacząca.
-Hermiona.
Jego głos nie wywoływał ukojenia. Nie tak jak wcześniej. Może to przez bliski atak paniki, ale po prostu się go bała. Miała do niego uraz.
Nie zareagowała, kiedy ukucnął naprzeciw niej i położył dłonie na jej kolanach, powoli sunąc palcami wzdłuż jej łydki.
-Błagam spójrz na mnie...
Każdy kolejny oddech bolał coraz mocniej, a ona była po prostu przerażona tym, jak obcy potrafią być dla niej najbliżsi ludzie.
Wbrew wszystkim instynktom, uporczywym myślom i niekontrolowanemu drżeniu rąk, zrobiła to, o co ją prosił. Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy i mogła przysiąc, że jeszcze nigdy wcześniej, nie widziała takiego spojrzenia. Miał szare tęczówki, w chłodnym, stalowym odcieniu. I wydawało jej się, że zna je już na pamięć. Że dokładnie wie, w którym miejscu ma ciemniejsze, grafitowe plamki, w jaki sposób błyszczą, albo tracą wyraz, kiedy jest zły albo smutny.
Teraz miała wrażenie, że widzi w nim wszystko. Że jego oczy to już nie tęczówki w jakimś tam odcieniu, a, jakby tandetnie to nie zabrzmiało, punkt, w którym odkrywa przed nią wszystko.
Była głupia, skoro myślała, że ten incydent, nie zrobił na nim wrażenia.
Kolejne łzy wypływały spod jej powiek, a drżenie dolnej wargi stało się już nie do powstrzymania, nawet poprzez zagryzanie jej do krwi.
Chciał błagać, żeby go nie nienawidziła, ale wydawało mu się to samolubne.
Mógł powiedzieć, że ją kocha, ale miał wrażenie, że to zupełnie nie adekwatne do tego co chciała usłyszeć.
Rozważał przeprosiny, ale zwykłe 'przepraszam' wydawało mu się zbyt banalne i po prostu głupie.
Pragnął zniknąć jej z oczu. Tak po prostu odejść i schować się przed spojrzeniem, którego od zawsze obawiał się z jej strony. Nigdy nie sądził, że spieprzy aż tak bardzo, nigdy wcześniej nie posunął się do czegoś takiego. A mimo to wiedział, że pomimo wszystko, musi tu zostać. Stawić czoło wszystkiemu, co zamierzała mu powiedzieć, nawet jeżeli miałyby być to najgorsze słowa jakie kiedykolwiek ktoś mu powiedział. Bycie z nią, nie pozwalało mu na bycie tchórzem.
Tak przynajmniej mu się wydawało. Przez krótką chwilę, zanim z całej tej frustracji i bólu, w jego oczach pojawiły się łzy.
Nie wypuścił ich. Wiedział, że nie może. Po prostu patrzenie na nią i uświadomienie sobie, że mógł ją dziś zabić, było nie do przyjęcia. Miał ją kochać. Miał ją strzec i chronić, a tymczasem, jedyną osobą, która spowodowała jej obecny stan był on.
Przesunął dłonią po zaciśniętej do granic możliwości szczęce, wciąż patrząc na kulącą się przed nim dziewczynę, udając, że obraz przed nim wcale mu się nie rozmazuje. Był słaby. Cholernie słaby i tchórzliwy i zupełnie na nią nie zasługiwał.
Dotknęła jego policzka. Jej palce były zimne. Lodowate wręcz, od strachu i wszystkich tych złych emocji, a mimo to, była tu by dodać mu otuchy, chociaż to on miał być oparciem dla niej.
Delikatne dłonie przesunęły kilka razy bo jego napiętej twarzy, sprawiając, że kości policzkowe przestały tak bardzo się uwydatniać, a on nie zaciskał już szczęki. Oparła o niego czoło i odetchnęła głośno, klęcząc naprzeciw niego i po prostu czekając. Nie dotknął jej. Miał jakieś dziwne wrażenie, że nie powinien. Zamiast tego starał się oddychać tak jak ona, uświadamiając sobie, że razem powoli się uspakajają.
-Nie chcę tu być.
Spojrzał na nią z przerażeniem, czując jak cały stres i napięcie wracają. Nie wydawała się taka jak zawsze. Jakby nic nie wróciło do normy.
-Co?-zapytał nieco wypruty z emocji. Nie chciał słuchać takich rzeczy.
-Zabierz mnie do domu, proszę. Nie chcę tu być-sprostowała, a on odetchnął z ulgą, chociaż nie do końca, doskonale znając jej przeszłość i tendencje do tego typu myśli.
***
Odprowadził ją do jej mieszkania. W milczeniu. Niczego nie próbując, cały czas trzymając się na dystans. Nigdy wcześniej nie miał z jej powodów takich wyrzutów sumienia i nawet nie próbował tego ukryć. Cała jego dotychczasowa pewność siebie, jego wybuchowy charakter, wrodzona ignorancja. Wszystko zniknęło.
Obserwował jak Hermiona drżącymi rękami wyszukuje w niewielkiej torebce kluczy do mieszkania, a potem otwiera drzwi, ale nie popycha ich przed siebie, tylko stoi do niego plecami, chyba na coś czekając.
-Dlaczego nic nie powiesz?-zapytała w końcu, a drżenie w jej głosie było doskonale słyszalne, w jej podniesionym tonie.
-Co?-zmarszczył brwi, nie reagując kiedy podeszła do niego tak blisko jak się da, jednocześnie go przy tym nie dotykając, a potem uniosła głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy.
-Możemy się tu rozstać-powiedziała już nieco ciszej. -Ty wrócisz do siebie, a ja zamknę za sobą drzwi i będę ryczeć przez całą noc, bo nic nie powiedziałeś. I będę się zastanawiać, co tak właściwie sobie myślałeś. Czy jestem idiotką, bo wydaje mi się, że powinieneś coś powiedzieć. Musisz coś powiedzieć. Cokolwiek. Żebym mogła to sobie odtwarzać przez całą noc i rozważać co dokładnie miałeś na myśli. Po prostu...-złapała się za kosmyki włosów i odetchnęła ciężko. -Nie zostawiaj mnie z niczym do analizowania-wyszeptała, chyba orientując się jak żałośnie to wszystko w jej mniemaniu brzmi.
-Ja po prostu-zaczął, przesuwając dłonią po zmęczonej twarzy. -Spełniły się wszystkie moje obawy-wyszeptał z frustracją. -Tak bardzo starałem się na ciebie zasłużyć, a teraz...-spuścił głowę, nie mogąc dłużej znieść jej przenikliwego spojrzenia. -Przepraszam. Bardzo, bardzo przepraszam.
--------------------
Przepraszam za takie długie przerwy :((((
I plys o komentarze, bardzo się w tym moim całym kryzysie przydadzą! Właściwie to dodałam ten rozdział dzięki ostatnim, wyjątkowo motywującym komentarzom pod ostatnią notką. Także tego DZIĘKUJĘ :*
Nie wiem czy ktoś tu po tak długiej przerwie jeszcze zagląda, ale no do nexta :)))