sobota, 17 września 2016

Epilog

-Tak.
Rozprostował zesztywniałe palce. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak mocno zaciskał pięści, oczekując na jej odpowiedź.
Mimowolny uśmiech, uśmiech przepełniony niezmierzoną ulgą rozprzestrzenił się na jego twarzy, a przyjemne uczucie rozeszło się po jego ciele, kiedy uświadomił sobie, że Hermiona Granger jest jego.
Że od tej pory, już nigdy nie będzie kontrolował, kiedy się do niej uśmiecha.
Miał ochotę się roześmiać, ale wydało mu się to niestosowne, biorąc pod uwagę to, jak wiele osób się im przyglądało.
-Emm... Panie Malfoy?
Zamrugał gwałtownie i wyrwał się z zamyśleń.
-Tak?-odchrząknął i machinalnie się wyprostował, co było już niemal niemożliwe, zważywszy na jego maksymalnie sztywną, prostą sylwetkę.
-Może pan pocałować żonę.
Uśmiechnął się w stronę pastora, a potem szybko omiótł wzrokiem ławki, zapełnione przyglądającym się im znajomym i rodziną.
Odetchnął głęboko. Był okropnie zestresowany, ale to było piękne. Tak bardzo piękne, że cały czas zastanawiał się, czy nie jest to jedynie mało śmiesznym, dającym przeogromną nadzieję żartem.
-Pani Malfoy?-wypowiedział cicho, niemal bezgłośnie, patrząc prosto w czekoladowe oczy swojej żony. -Mogę?-zapytał, nie czekając na odpowiedź. Zacisnął palce na jej talii i przyciągnął ją do siebie, a potem naparł ustami na jej wargi, wciąż szeroko się uśmiechając. Był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. I cały czas nie mógł uwierzyć, że działo się to naprawdę. Był złym człowiekiem. Śmierciożercą. I przyszło mu zmienić swoje życie z powodu najlepszej osoby, jaką kiedykolwiek poznał. Zupełnie na nią nie zasługiwał.
-Kocham cię-wyszeptał.

KONIEC


----------------------------------------------

Kochani!
Epilog był już gotowy od kilku dni, ale długo zastanawiałam się czy czegoś nie zmienić. Wciąż nie jestem co do niego pewna. Właściwie wydaje mi się zbyt zwyczajny, ale z drugiej strony chyba właśnie o to chodzi. Niech każdy sobie dopowie resztę tej historii :) Wydaje mi się, że zakończenie nie jest aż tak istotne. 
Chcę podziękować wszystkim, którzy tu byli i mnie wspierali, pomimo wszelkich moich kryzysów i niesystematyczności w pisaniu, za którą przepraszam :) 
Opowiadanie miało znacznie mniej czytelników niż Mieszkańcy Śmiertelnego Nokturnu, coś takiego nie motywuje, ale w sumie jakoś strasznie mi to nie doskwierało. Lubię pisać. I byłam zadowolona z każdego pojedynczego komentarza. DZIĘKUJĘ! 
Jeśli macie jakiekolwiek pytania, jeśli chcecie mnie za coś zjechać, po prostu chcecie cokolwiek tutaj napisać - piszcie! Obiecuję, że odpowiem :) 
JAż mi się tak jakoś smutno zrobiło, że to już koniec :') 



         

środa, 7 września 2016

-Rozdział 59- Engagement

W wyjątkowo świetnym humorze zajął miejsce w kawiarni i rozsiadł się na kanapie, zerkając na  widoczną stąd panoramę Paryża. Wciąż nie mógł uwierzyć, że utopił w Sekwanie pierścionek zaręczynowy Hermiony. Za każdym razem kiedy to wspominał, miał ochotę walnąć się w twarz.
-Cześć synu-oderwał wzrok od okna i przeniósł go na swojego ojca, który, zrzuciwszy z siebie kurtkę, zajął miejsce naprzeciwko niego.
-Hej, tato-uśmiechnął się, delikatnie kiwając głową w jego stronę. -Czemu chciałeś się spotkać? Coś się stało?
-Po prostu chciałem cię zobaczyć. Dla nas, tych, którzy żyją tak jak na czarodziei przystało, podróż z Londynu do Paryża nie zajmuje więcej, niż kilka sekund. Tak ci tylko przypomnę, że nie jesteś jakimś charłakiem i też możesz się teleportować.
Wywrócił oczami i uśmiechnął się pod nosem.
-Tak, będę miał to na uwadze, kiedy dostanę masochistycznych zapędów i będę chciał posłuchać twoich kazań-powiedział ironicznie, krzyżując ręce na piersi. -Jak w Londynie? Miałeś jakiś kontakt z Teodorem?
-Po tym, jak napisali o nim artykuł w gazecie, zniknął-powiedział posępnie Lucjusz. -Zdaje się, że uciekł nim ktokolwiek zdążyłby go złapać. Nie ma wątpliwości Draco, nie potraktowaliby go tak ulgowo jak ciebie. Skończyłby w Azkabanie.
-Tak, bardzo możliwe... A co z Potterem?
-Wziął urlop. Większość ludzi wierzy, że zabił Weasleya. W ministerstwie krążą plotki, że skończył gdzieś na Hawajach.
-A jaka jest prawda?-zapytał z czystej ciekawości Draco. Przeczucie mówiło mu, że jego ojciec zna prawdziwą wersję wydarzeń.
-Zaszył się w najlepszym londyńskim hotelu i znów kręci z młodą Weasley.
-Ginny?-blondyn zmarszczył brwi, przyglądając się ojcu z niedowierzaniem. Wciąż pamiętał, że Ginny kochała Blaise'a. -Jest z zabójcą swojego brata?
-Czy to istotne?-starszy z Malfoyów wzruszył ramionami. -Świat, w którym żyją jest zepsuty, przynajmniej tak długo jak oni w to wierzą. Czasami przebywając w bardzo złym miejscu, nie dostrzegasz dobra. Ale to nie oznacza, że go tam nie ma. Przebywając z Harrym, Ginny może dostrzegać coś, co dla reszty ludzi jest niedostrzegalnym. Może potrafi mu przebaczyć. Nawet coś takiego jak zabójstwo Rona.
Draco pokiwał głową, wciskając ręce do kieszeni.
-A jak sprawy z Caitlyn?
-Wiem, że wiele razy podejrzewałeś mnie i ją o nieczyste zamiary, ale jesteśmy szczęśliwi. Jedyne czego żałuję, to tego jak bardzo byłem głupi, kiedy miałem przy sobie Narcyzę. Żałuję, że nie potrafiłem jej dać wtedy takiej miłości. Że nie potrafiłem stworzyć dla ciebie domu.
-Tak, cokolwiek i tak jesteście obrzydliwi-blondyn prychnął, ale zaraz po tym uśmiechnął się. Dzięki temu, jego ojciec nie wziął tych słów do siebie. -Dla twojej wiadomości, życie w tym domu nie było takie złe.
-Nie?
-Nie-pokręcił przecząco głową. -Żarcie było znośne, a ty z mamą mieliście swoje momenty-powiedział bez przekonania. Po prostu chciał już wybaczyć ojcu. -Jest w porządku, teraz wiem, czego nie robić w swoim własnym.
Lucjusz uśmiechnął się blado.
-Życzę ci, żebyś potrafił go stworzyć. Razem z Hermioną.
-Dziękuję-uniósł w górę jeden kącik ust. -A propo Hermiony...
-Mam coś dla ciebie-przerwał mu Lucjusz, wyciągając przed ciebie niedużą, papierową torebeczkę.
-O nie, nie dawaj mi prezentów-zażenowany Draco wywrócił oczami i udał, że go to boli, ale Lucjusz tylko pokręcił głową z dezaprobatą i podsunął mu go pod nos.
-Pierścionek zaręczynowy twojej matki.
Z wrażenia aż otworzył usta.
-Co? Jak to? Myślałem, że dałeś go Caitlyn...
-Caitlyn dostała porządny pierścionek wysadzany diamentami-powiedział ze znudzeniem starszy Malfoy. -Dla twojej żony przechowałem ten, który jest w naszej rodzinie od pokoleń. Ten, który twoja matka nosiła z dumą przez dwadzieścia lat naszego małżeństwa.
-Wow, to...-zmarszczył brwi, nie do końca wiedząc co powiedzieć. -To wiele dla mnie znaczy. Dziękuję.


                                                                           ***

-Draco? To ty?-krzyknęła z kuchni, wyciągając jednocześnie żaroodporne naczynie z kurczakiem z piekarnika. Rozwiązała sznurek materiałowego fartuszka, a potem odłożyła go na blat i rzuciła wyczekujące spojrzenie w stronę wejścia do kuchni.
-Spodziewasz się kogoś innego?
Mimowolny, promienny uśmiech rozjaśnił jej twarz, kiedy go zobaczyła. I chyba zrobiła to bez żadnego konkretnego powodu. Chyba po prostu tak bardzo to lubiła.
-Takiego jednego-wzruszyła ramionami, w napięciu obserwując jak zbliża się do niej powolnymi krokami. Nieświadomie zagryzła wargę. -Straszny dupek, ale jest przystojny-stwierdziła na pozór nonszalancko, odwracając się do niego tyłem. Wyciągnęła dłonie, żeby otworzyć jedną z szafek i wyjąć z niej talerze, ale wtedy poczuła jego oddech na swojej szyi.
Sama przestała oddychać, skupiając się na jego dłoniach wślizgujących się pod jej koszulkę. Zacisnął palce na jej biodrach i mocno przylgnął torsem do jej łopatek, zanurzając twarz w jej włosach.
-Przystojny?-powtórzył, a ona czuła, że się uśmiecha, chociaż stała do niego tyłem.
-Ale idiota-mocno zaakcentowała.
-W takim razie się nie zorientuje, jeśli mu cię porwę, prawda?-zapytał, powoli całując ją w szyję.
-Jest bardzo zaborczy-stwierdziła,mrucząc pod nosem.
-Nie obchodzi mnie to-powiedział, jakby chcąc potwierdzić jej słowa, a potem odwrócił ją w swoją stronę i spojrzał prosto w oczy, leniwie unosząc kąciki ust do góry. -Tęskniłem za tobą-powiedział, uważnie skanując jej twarz przenikliwym wzrokiem swoich stalowoszarych tęczówek. Ujął jej twarz w dłonie, ale dalej jej nie pocałował. To zabawne, że tęsknił za nią po zwykłym dniu spędzonym w pracy.
-No co?-zapytała nieco zdezorientowana, wplatając palce w jego włosy. Pytająco uniosła brwi do góry, a potem patrzyła jak blondyn wzdycha, opierając o nią swoje czoło.
-Po prostu nie mogę się na ciebie napatrzeć.
Przyjemne ciepło rozeszło się po jej sercu, kiedy nareszcie ją pocałował, a ona mogła mu oddać całą swoją radość i wdzięczność, za to, że go tu miała. Posiadanie go na wyłączność było po prostu czymś, w co ledwo mogła uwierzyć. To było po prostu niesamowite.
To jak wiele musieli przejść, by znaleźć się w tym miejscu. W Paryżu, obiecując sobie wszystko co najlepsze.
-Jak ci minął dzień?-spytała, kiedy oderwał od niej swoje wargi.
-Świetnie-mruknął, znów ją całując, ale zaraz potem jakby oprzytomniał. Odsunął się od niej i otworzył oczy, delikatnie marszcząc brwi. -Hermiona, musimy gdzieś iść-oświadczył poważnie, na co ona niezbyt inteligentnie uchyliła usta. Jak mógł tak szybko zmieniać nastrój?!
-Co? Gdzie?-zapytała kiedy złapał ją za rękę i zaczął prowadzić ku wyjściu z mieszkania.
-Ubierz się ciepło. Na dworze jest zimno-powiedział, ale nie zdążyła czegokolwiek zrobić, bo zanim zdążyła w ogóle podejść do wieszaka z kurtkami, on zarzucił jej na ramiona płaszcz i wcisnął na głowę czapkę, rzucając jej uprzejme, ale zniecierpliwione spojrzenie.
-O co ci chodzi, Draco?-pytała, kiedy prowadził ją ulicami Paryża, w stronę Sekwany, gdzie ostatnio wspaniałomyślnie postanowił się wykąpać. -Dlaczego nie możesz po prostu mi powiedzieć? Merlinie, to takie wkurzające. Kiedy wyzbędziesz się tego okropnego nawyku prowadzenia mnie wszędzie bez jakichkolwiek wyjaśnień? Zapytałeś mnie w ogóle, czy chcę gdzieś iść?-irytacja zaczęła z niej wychodzić, kiedy minęli kilka kamienic i stanęli w miejscu, z którego dobrze widoczna była Wieża Eiffle'a. Zaczęło się ściemniać, a ją coraz bardziej denerwowało, że nie mogli spędzić tego wieczoru w domu.
-Podoba ci się tu?-zatrzymał się gwałtownie i zwrócił do niej twarzą, na co niezręcznie wzruszyła ramionami.
-Tak-stwierdziła obojętnie, nie do końca wiedząc o co mu chodzi.
-Pytam o miejsce. Czy jest w porządku? Mam na myśli, czy to jeden z takich widoków, dla których chce się żyć?
-Jest pięknie-mruknęła z pewnością, podziwiając oświetlone, ciasne paryskie uliczki.
-To za mało-stwierdził z rezygnacją. Opuścił ramiona i przymknął oczy, wciskając dłonie do kieszeni swojego płaszcza.
-O co chodzi?-zmarszczyła brwi, i podeszła do niego, czując, że zrobiła coś nie tak. Położyła dłonie na jego torsie i uniosła głowę do góry, aby móc mu się lepiej przyjrzeć. -Dlaczego nagle jesteś smutny? Czemu to takie ważne? Tobie się tu nie podoba?
-Podoba-odparł od razu, otwierając oczy. Spojrzał na nią z dziwną mieszanką emocji, a potem dodał: -Paryż jest po prostu przereklamowany.
Przyjrzała mu się z zaskoczeniem, nieśmiało przejeżdżając dłonią po jego policzku.
-Nie chcesz już tutaj mieszkać?-zapytała z niedowierzaniem. Pozwolił jej wybrać miejsce przeprowadzki. Zrozumiałaby gdyby okazało się, że Paryż to nie do końca miejsce, w którym chciałby mieszkać, ale przenoszenie się tak nagle, po zaledwie kilku miesiącach życia we Francji wydawało się jej po prostu szalone.
-Nie, ja... To po prostu głupie-powiedział, doskonale zdając sobie sprawę z tego jak niejasno dla niej brzmi. Odkąd ją poznał, zrobił w swoim życiu wiele rzeczy, które niegdyś uważał za głupie, dziecinne i niepotrzebne, ale to wydawało mu się przesadą. Nie mógł się jej teraz oświadczyć. Po prostu nie chciał, żeby ktoś dopisał to do miliona innych romantycznych historii w Paryżu. Chciał, żeby to było dla niej wyjątkowe. -Po prostu... podaj jedno miejsce na ziemi. Takie, na które spojrzysz i nie będziesz mogła oderwać wzroku. Kiedy nagle nie możesz oddychać, bo coś jest tak piękne. Rozumiesz o co mi chodzi? Miejsce, dla którego widoku chcesz żyć. Kiedy czujesz, że żyjesz, bo tam jesteś-powiedział cicho, rozumiejąc, że zapewne brzmi dla niej zupełnie niedorzecznie, ale mimo to uparcie gapił się w jej czekoladowe tęczówki, mając cichą nadzieję, że jednak będzie wiedziała o co mu chodzi.
-Ja...-zawahała się, powoli dobierając słowa. -Jedynym o czym teraz marzę to wrócić do domu-powiedziała cicho, z paniką obserwując jak na jego twarzy maluje się zawód. Wiedziała, że zapewne chodziło mu o szczyty gór w Alpach albo rafy koralowe w Australii, ale była zmęczona. -Chcę po prostu usiąść z tobą w naszej kuchni. Chcę, żebyś mnie przytulił. Draco, ja tylko chcę być z tobą i będę najszczęśliwszą osobą na świecie. Nic innego nie potrzebuję, rozumiesz? Żyję, bo mam ciebie-zapewniła go, myśląc o dwóch kubkach gorącej czekolady i filmie.
-Ale możesz być, gdzie tylko chcesz-powiedział z niezrozumieniem, odgarniając włosy z jej twarzy.
-Ale chcę być tutaj-wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się nieśmiało, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

                                                                              ***

Był gotowy dać jej wszystko. Odkąd wszelkie zawirowania między śmierciożercami się skończyły, a jego ojciec przyznał mu dostęp do rodzinnej części majątku, znów był nie tylko pełnoprawnym czarodziejem, ale i bogatym arystokratą.
Ale ona tego nie chciała.
-Draco? Możesz wreszcie powiedzieć o co chodzi?
Przeniósł sfrustrowane spojrzenie na swoją dziewczynę, a może raczej upragnioną ale niestety niedoszłą jeszcze narzeczoną i zajął miejsce obok niej, na miękkiej zamszowej kanapie, obejmując jej drobne ciało swoim ramieniem.
-Wszystko jest w porządku-powiedział zgodnie z prawdą, powoli całując ją w skroń. To tylko on. On i jego przeklęte ego, nakazujące mu oświadczyć się w nieco bardziej dogodnym miejscu niż centrum najbardziej romantycznego miasta świata.
-Na pewno? Zachowujesz się, jakby coś cię gryzło-obserwował jak Hermiona marszczy brwi, a potem siada mu na kolanach i splata palce na jego karku, przyglądając mu się z najprawdziwszą troską. -Proszę, cokolwiek sprawia, że jesteś zmęczony, nie duś tego w sobie. Obydwoje doskonale wiemy, jak to się kończy-przypomniała mu, delikatnie przejeżdżając dłonią po jego jasnych, nieułożonych włosach. Miała rację, był zmęczony.
-Chcę ci dać wszystko-wyrzucił z siebie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak tandetnie to brzmi. Nie miał ochoty na ckliwe, nie prowadzące do niczego rozmówki.
-Dałeś mi wszystko, Draco-uśmiechnęła się, lekko zaskoczona jego wyznaniem. -Wierzę, że mnie kochasz-powiedziała, nieśmiało wzruszając ramionami.
-Kocham-potwierdził, nie spuszczając wzroku z jej wesołych, czekoladowych oczu.
-A więc mam już wszystko-powtórzyła, całując go w policzek. -Przestań się zadręczać, cokolwiek to jest-jęknęła z rezygnacją, kiedy zauważyła nieprzekonanie w jego oczach, a potem ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi. Czuła, jak z zamyśleniem obejmuje ją swoimi ramionami i zaciska dłonie na jej biodrach, a chwilę później przenosi ręce na jej wciąż płaski brzuch.
Odsunęła się od niego i spojrzała na wyraz jego twarzy. Był zestresowany, widziała to wyraźnie w jego przygryzionej wardze i wahaniem w oczach. Ale jednocześnie nie był to strach. Nie była to też nieśmiałość, ani nawet wątpliwości.
-O co chodzi?-powtórzyła lekko poddenerwowanym tonem. Po prostu nie była gotowa na złe wiadomości.
-Wyjdź za mnie.
Rzeczywiście spodziewała się tego, kiedy powiedział, że utopił pierścionek w Sekwanie, ale potem sprawa jakby przycichła, a ona, myśl o tym, że Draco mógłby się oświadczyć upchnęła gdzieś w odległym zakamarku umysłu, w szufladzie ' nieosiągalne marzenia '.
Miała ochotę wrzeszczeć, ale wciąż nie miała pojęcia czy mówi poważnie.
-Po prostu nie chcę tego robić w żadnej restauracji, ani parku. Chcę, żebyś to zapamiętała do końca życia. Żeby to było piękne i nieoklepane, ale z drugiej strony nie potrafię czekać.
Zdjął ją ze swoich kolan, a potem postawił na ziemi i stanął tak blisko, jak tylko było to możliwe bez dotykania jej ciała.
-Kocham cię. Najbardziej na świecie-powiedział. -Pomimo tego, że przez całe życie sądziłem, że nie jestem zdolny do czegoś takiego. Chcę dla ciebie robić wszystko, wszystko czego tylko zapragniesz.
Milczała, obserwując jak powoli zniża się i przed nią klęka. To się naprawdę działo.
-Dlatego proszę-zmienił się, od czasu kiedy go poznała, ale za każdym razem kiedy ją prosił, to brzmiało jakoś specjalnie. Nigdy nie używał tego słowa, kiedy mu nie zależało. -Proszę, zostań moją żoną.
Zostań moją żoną. 
Zostań żoną Dracona Malfoya.
Zostań panią Malfoy. 
Uchyliła usta, a potem znów je zamknęła, mocno przygryzając wnętrze policzka. Widziała jego spojrzenie. Pełne pragnienia, ale i błagania. Jak gdyby od jej decyzji zależało całe jego życie. I może rzeczywiście tak było. Dla niej Draco był wszystkim.
-To po to kazałeś mi dziś wyjść na ulicę?-zapytała, delikatnie się uśmiechając. -Chciałeś się oświadczyć? Czemu tego nie zrobiłeś?
-Wolisz się tam przenieść?-zapytał nerwowo przełykając ślinę.
-Paryż jest ładny-wzruszyła ramionami. -Mnóstwo dziewczyn marzy o oświadczynach w Paryżu-stwierdziła. -Czemu sądziłeś, że tego nie chcę?
Przymknął oczy i odetchnął ciężko.
-Możesz... Możesz mi odpowiedzieć? Najpierw?-zapytał niepewnie, rzucając jej niecierpliwe spojrzenie.
Zaczepnie uniosła w górę brwi.
-Paryż jest przereklamowany-powiedział, dając za wygraną. Głośno wypuścił z płuc powietrze, a potem zerknął na nią z dołu, rzucając jej ponaglające spojrzenie. -Chciałem, żeby to było wyjątkowe, dlatego wybrałem nasz salon-wyznał, dopiero teraz orientując się jak idiotycznie zabrzmiał. Ale było już za późno, a czas na zarezerwowanie stolika w najwykwintniejszej, paryskiej restauracji dawno minął.
-A teraz, Hermiono Granger, jeśli pozwolisz-westchnął i wyciągnął z kieszeni spodni pierścionek swojej matki. Zapomniał, że powinien zrobić to już jakiś czas temu, najlepiej zanim przed nią uklęknął, ale był zbyt zdenerwowany. -... proszę uczyń mi ten zaszczyt i zostań moją żoną.





sobota, 20 sierpnia 2016

-Rozdział 58- Begin a new life

-Draco, zapakowałeś już wszystko?-zacisnęła palce tuż przy cebulkach włosów i westchnęła z frustracją, kiedy lista rzeczy na niewielkiej kartce w jej dłoni wciąż pozostawała niekompletna.
-Tak, skarbie-potwierdził, nie odrywając wzroku od mugolskiej gazety, którą przeglądał.
-A moje buty? Te bladoniebieskie szpilki?
-Nie mam pojęcia czy były bladoniebieskie, ale to z pewnością jakieś szpilki-przytaknął, wywracając oczami.
-Cholera, Draco to wesele twojego ojca, mógłbyś wykazać nieco więcej zaangażowania? Za 3 godziny mamy samolot do Londynu, a to oznacza, że jeżeli nie wyjdziemy stąd za mniej niż 20 minut, to się spóźnimy!
Odetchnął, a potem ze spokojem wypisanym na twarzy wstał od stołu, podszedł do niej i położył dłonie na jej ramionach, delikatnie się uśmiechając.
-Ostatni niedoszły ślub był okropny. Nie sądzę, żeby teraz mogło być gorzej, nawet jeżeli spóźnimy się tam o cały dzień.
-Ugh...! Jesteś taki...
-Jaki?-zadziornie uniósł w górę jedną brew, a potem próbował ją pocałować.
-Lekceważący-odsunęła się. -Rozumiem, że musisz mieć wywalone na wszystko co związane ze statecznym życiem i małżeństwem, ale mógłbyś się postarać chociaż przez jeden dzień? To ważny moment dla twojej rodziny...

I takim sposobem wyszli z domu i w nerwowej atmosferze dotarli na lotnisko, gdzie nie odezwali się do siebie ani jednym słowem. Ona zdawała się być obrażona za jego naturalnie cyniczną osobowość, a on dzielnie stawiał się swojej frustracji i ani razu nie podniósł na nią głosu pomimo tego, że jej ostatnie humory doprowadzały go do szaleństwa i miał ochotę jej wygarnąć.
Tak czy inaczej, w Londynie byli punktualnie, tak jak i w willi Malfoyów, dlatego wszystkie nerwy okazały się zbyteczne i bezsensowne.
-Merlinie tak dobrze was widzieć!-wykrzyknęła Caitlyn, która powitała ich w progu. Wciąż była jeszcze nieprzygotowana. Miała na sobie szlafrok i maseczkę na twarzy.
-Jej, to takie dziwne być tu po pół roku za granicą-westchnął teatralnie i z udawanym entuzjazmem Draco, za co Hermiona spiorunowała go wzrokiem. Wzruszył ramionami z niewinną miną. Niby czemu miał nie zabierać głosu, skoro ona stała w milczeniu za jego plecami?
-Draco, Hermiona, witajcie-Lucjusz powitał ich z szerokim uśmiechem. -Wejdźcie do środka, w salonie jest już kilku gości. Potrzebujecie czegoś po podróży?
-Nie, dzięki-Draco pokiwał przecząco głową, a potem objął swoją dziewczynie w pasie, pomimo tego, że była na niego wkurzona. Jej czterogodzinny, bezpodstawny foch wydał mu się jednak na tyle absurdalny, że postanowił zaryzykować.
-Co ci jest?-zapytał z lekką już irytacją, kiedy pomimo jego szczerych starań wciąż pozostawała obojętna. Przystanął przed wejściem do salonu i korzystając, że są na korytarzu sami, zrzucił z siebie maskę powracającego do domu arystokraty. -Hermiona?-spytał z rezygnacją. Nawet nie wiedział co takiego złego powiedział.
-Nic, po prostu... mam gorszy dzień. To święto Caitlyn i twojego ojca nie dajmy go zniszczyć naszymi kłótniami, dobrze?
-Niby które z nas się kłóci?-spytał, bo naprawdę nie potrafił się powstrzymać. Nosz cholera, to raczej jego powinna dopaść złośliwość, bo to jego ojciec chajtał się z jakąś zdzirą, a mimo to, specjalnie dla niej próbował się zachowywać, a tymczasem ona mu zarzuca, że się z nią kłóci?
-Cokolwiek, Draco-wywróciła oczami. -Daj mi ochłonąć, potrzebuję przestrzeni-mruknęła z niechęcią, a potem odeszła, zostawiając go ze zmarszczonymi w niezrozumieniu brwiami.

***

Zakluczyła drzwi łazienki i usiadła na zamkniętej klapie sedesu, ukrywając twarz w dłoniach. Doskonale wiedziała, że to jej wina, że Draco naprawdę się starał i to ona wychodziła na niestabilną emocjonalnie sukę, ale nic nie mogła poradzić, że tak się aktualnie czuła.
Ślub Caitlyn tylko jej o tym przypominał. Że może też powinni zrobić krok w tym kierunku. Wraz z ostatnimi tygodniami, stres w niej narastał. Miała świadomość, że zostaje jej coraz mniej czasu, by wszystko z nim wyjaśnić. Cóż, nie miała pojęcia jak to zrobić, dlatego sama tak bardzo się bała. Do tej pory nie mogła uwierzyć, że jest w ciąży. A Draco nie mógł o tym wiedzieć, ponieważ nie był aż takim geniuszem, żeby się domyślić, że skoro jego dziewczyna co chwila rzyga, ma humorki i zachcianki to może kto wie, był takim kretynem i zrobił jej dziecko.

Odetchnęła i powstrzymała cisnące się jej do oczu łzy. Musiała być dzielna. Musiała jakoś sobie z tym poradzić i przede wszystkim, nie mówić mu aż do powrotu do Francji. Nie jeśli chciała, by ślub jego ojca nie zakończył się totalną klapą. Bała się tego jak zareaguje Draco. Wiedziała, że nie chciał mieć dzieci, cóż na pewno nie teraz. Rozumiała go. Sama bała się tego co może przynieść w ich życiu ten maluch, ale w przeciwieństwie do niego, nigdy nie mówiła, że nie chce zakładać rodziny. Zawsze tego pragnęła. Teraz byłoby jej jednak łatwiej cieszyć się, gdyby wiedziała, że on przyjmie to w podobny sposób. Nie wytrzymałaby, gdyby się od niej odwrócił.
Drżące westchnięcie wydobyło się z jej gardła kiedy stanęła naprzeciw lustra i zaczęła poprawiać włosy.
-Hermiona, jesteś tam?
Zacisnęła usta kiedy usłyszała za drzwiami jego głos. Kochała ten głos. Uwielbiała to jak się potrafił o nią troszczyć i panicznie bała tego, że mógłby od niej odejść, kiedy dowie się o ciąży.
-Tak, daj mi moment-przepłukała twarz wodą i osuszyła ją ręcznikiem, a potem otworzyła drzwi i zmierzyła z jego nieświadomie łamiącym spojrzeniem.
Był już ubrany w garnitur i wyglądał tak, że nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Mimowolnie się uśmiechnęła.
-Ginny cię szukała-powiedział, w zamyśleniu badając ją wzrokiem. -Dobrze się czujesz?-zapytał.
-Tak, pewnie, czemu nie?-wyszczerzyła się do niego, a potem, by odwrócić jego uwagę od jej samopoczucia, pocałowała go w usta. -Odnajdę ją i pójdę się przyszykować, w porządku?

                                                                                   ***

-A więc? Jaki jest Paryż?-Ginny pomogła jej zapiąć sukienkę, która całe szczęście jeszcze na nią pasowała, a potem usiadła razem z nią na kanapie w pokoju gościnnym willi Malfoyów. -Jak się mieszka z tym idiotą pod jednym dachem?-dodała, unosząc w górę brew na wzmiankę o Draconie.
-Wspaniały-Hermiony uśmiechnęła się mechanicznie i zaczęła poprawiać coś przy swoim bucie.
-Paryż, czy Draco?-zaśmiała się Ginny. -Hermiona co z tobą? Zachowujesz się dziwnie, wszystko w porządku?-zapytała z nieco już przygaszonym uśmiechem. -Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, tak?
-Tak-pokiwała głową, a potem z paniką przysunęła dłoń do ust.
-O cholera-Ginny wytrzeszczyła oczy. -Tylko nie płacz, okay? Nie płacz-zaczęła wachlować jej oczy dłonią. -Robiłam ten makijaż przez godzinę, nie waż się uronić choćby jednej pieprzonej łezki.
-Jestem w ciąży-wyrzuciła z siebie Hermiona, nim mogłaby zmienić zdanie i jednak to przed nią zataić. -Merlinie, Ginny jestem skończona.
-Ha-rudowłosa otworzyła buzię i tak jakby zamarła w niedowierzaniu. -O kurde, Hermiona, wow-powiedziała z mieszanymi uczuciami. -No ale to... dlaczego jesteś smutna? To chyba nie tak powinno działać, no nie?-zapytała. -Draco wie?
-Nie ma pojęcia i o to właśnie chodzi-załamana dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. -On mnie znienawidzi.
-Co? Żartujesz sobie-Ginny wyśmiała ją głośnym prychnięciem. -Będzie ryczał ze szczęścia, a jak nie to...
-To co? Tak całkiem poważnie, Ginny, co ja niby wtedy zrobię?
-Nie dowiesz się, jeśli mu nie powiesz. Jak długo zamierzasz to ukrywać?
-Tak długo, aż sama się z tym nie oswoję-powiedziała słabo. -Boże, Ginny Draco na pewno stwierdzi, że jesteśmy na to za młodzi...-wyszeptała cicho. -Ja nawet nie wiem jaki on ma do tego stosunek. Kiedyś mi mówił, że nie chce żadnej rodziny. Ani ślubu. Ani niczego.
-Na pewno zmienił zdanie-stwierdziła przekonująco Ginny.
-Kto i co do czego?-Draco niespodziewanie pojawił się w pokoju, a one obie wzdrygnęły się na myśl, że mógł usłyszeć gorszy fragment ich rozmowy.
-Twój ojciec. Cały czas liczymy, że jednak nie żeni się z tą idiotką-odparła ku zaskoczeniu Hermiony Ginny. Niby kiedy tak diametralnie zmieniła o niej swoje zdanie?
-Proszę, proszę... druhna numer jeden.
-I to dosłownie-Ginny dumnie wypięła pierś, a potem poklepała Dracona po policzku i uśmiechnęła się słodko, jakby nie mogąc się powstrzymać przed okazaniem radości jaką czuła na myśl, że jej najlepsza przyjaciółka spodziewa się dziecka.
-Powodzenia, Malfoy-powiedziała z powagą.
-Dzięki?-nieco zaskoczony jej tonem blondyn uśmiechnął się niepewnie, a potem odprowadził ją wzrokiem do drzwi.
-Ceremonia zaraz się zacznie. Wyglądasz pięknie.
Wywróciła oczami, nieco zbyt późno orientując się, że tego typu gest może uznać za nieprzyjazny. Ale nic nie mogła poradzić na to, że w chwilach takich jak te myślała tylko o tym, czy może jednak jej wciąż płaski brzuch nie wygląda źle w opinającej talię sukience. Albo, czy Draco będzie tak samo mówił o niej za kilka miesięcy, kiedy stanie się grubsza i bardziej marudna? O ile w ogóle z nią zostanie...
-Okey chodźmy-zamierzała go wyminąć, ale nim zdążyła to zrobić, złapał ją za łokieć i doskonale zdając sobie sprawę z jej nastroju, pocałował ją w usta.
-Bardzo cię kocham-powiedział, a potem poprowadził ją do głównego pokoju.

Tym razem ślub jego ojca i Caitlyn przebiegł w niezakłóconym tempie. Wszystko było doprowadzone do perfekcji i z jakiegoś niezrozumiałego powodu tym razem jakoś bardziej zwracał na to wszystko uwagę. Od zaproszeń, sukienek druhen, kieliszków, kwiaty po pieprzone serwetki. Co chwila przyłapywał się na tym, że chciałby, żeby to był jego ślub. Być może odprawiony w nieco innym, bardziej kameralnym stylu, ale po prostu chciałby mieć już ten etap swojego życia za sobą. Chciałby móc nazwać Hermionę swoją żoną i mieć ją już na zawsze.
-Draconku.
Wzdrygnął się na to okropne zdrobnienie swojego imienia, a potem odwrócił się i z fałszywym uśmiechem powitał skinieniem przyglądającą mu się znad okrągłych okularów starszą panią.
-Ciocia...
-Ciocia Adele, młodzieńcze-szturchnęła go ramieniem w brzuch, przyprawiając go o bolesne skurcze. Zmierzył ją zszokowanym spojrzeniem. Skąd miała tyle siły?! -Gdzie twoje maniery? Jesteś grzeczny? Jak się uczysz?
-Skończyłem już Hogwart, ciociu-przypomniał jej ze spokojnym uśmiechem, chociaż najchętniej gdzieś by uciekł. Cóż, jakiś czas temu tak by pewnie zrobił. Tym razem spotykał się jednak z ludźmi z innym nastawieniem, znacznie lepszym podejściem. -Teraz mieszkam w Paryżu.
-Och, we Francji! Tak, jak świeżo upieczona żona twojego ojca. Caitlyn nigdy nie dorówna Narcyzie, ale to wspaniała dziewczyna. Na pewno przyniesie dumę rodowi Malfoyów.
Zacisnął zęby, postanawiając przemilczeć wzmiankę o swojej matce. Zamiast tego zaczął przeczesywać wzrokiem tłum tańczących gości w poszukiwaniu Hermiony. Był pewny, że jakiś czas temu porwał mu ją do tańca jeden z jego dalekich kuzynów.
-Masz tam jakąś damę, Draconku? Zapewnisz swojej rodzinie kolejny powód do radości? Kiedy będziesz się żenić?-zapytała, w dokładnie tym samym momencie, w którym on wypatrzył swoją dziewczynę i złapał z nią kontakt wzrokowy.
-Chciałbym jak najszybciej-przyznał szczerze, nim zdążył się pohamować. Ale nie potrafił, nie wtedy, kiedy patrzył jej w oczy. Piosenka się skończyła, a jego kuzyn podziękował Hermionie, która teraz powoli szła w ich kierunku. Wyglądała zjawiskowo w srebrzystoniebieskiej sukience i butach w tym samym odcieniu. Wyglądała jak królewna.
Mimowolnie wyszczerzył się w jej stronę.
-A więc to ona-powiedziała z pewnością siebie ciotka Adele, bez ostrzeżenia chwytając Hermionę za nadgarstek. -Ile urodzisz mu dzieci, skarbeńku? Nie wiem, czy jej biodra zapewnią ci liczne potomstwo, Draconku.
Wydało mu się to zabawne, dlatego niemal opluł się, dzielnie powstrzymując atak śmiechu. Hermiona nie wyglądała jednak na rozbawioną. Tak jakby pobladła, nieznacznie się wycofując.
-Och, ciociu daj spokój z dziećmi, okay? To jeszcze nie ten czas, nie planujemy żadnych dzieci-zapewnił ciotkę, pewny, że to właśnie takiej reakcji oczekuje jego dziewczyna. Cóż miał nawet lekkie wyrzuty sumienia, że zaczął się śmiać, skoro dla niej to była aż tak poważna sprawa. Nie chciała mieć dzieci? Nie chciała o nich gadać? Proszę bardzo. Temat skończony.
-Przepraszam na moment-Hermiona uśmiechnęła się ciepło, jednak w jej oczach dostrzegł coś na kształt zranienia. Z dezorientacją odprowadził ją wzrokiem. Obserwował jak się od siebie oddalają i nie miał pojęcia co zrobić, żeby temu zapobiec.

                                                                           ***

Kilka dni później znów znajdowali się w swoim niewielkim mieszkanku w Paryżu. Niewielkie, ale schludne zapewniło im ciepło i przytulność, jakiego nie zaznali w żadnych poprzednich domach. A mimo to, siedząc w nim pewnego listopadowego wieczoru, Draco czuł się tak, jakby znów przeoczył coś w swoim życiu. Coś zaniedbał.
Obserwował Hermionę z drugiego końca pokoju, próbując zrozumieć co robił nie tak. Chciał jej dać całego siebie, ale ona najzwyczajniej go odtrącała.
-Co robisz?-zapytał ze znudzeniem. Nudziło mu się okropnie, a od jakiegoś czasu nie mógł z nią nawet porozmawiać.
-Czytam-odparła sucho, na co przewrócił oczami. Zdecydowanym ruchem poderwał się od stołu i zajął miejsce obok niej na fotelu, wyrywając jej książkę z ręki.
-Idź stąd, tu nie ma miejsca na dwie osoby-próbowała odzyskać powieść, ale na próżno. Rzucił ją za plecy, nie patrząc nawet gdzie dzieło jakiegoś romantyka poleci.
-Dlaczego życie postaci, które nawet nie istnieją są ważniejsze ode mnie?-zmrużył oczy, przyglądając się jej z miną małego dziecka. Tęsknił za nią.
-Nic nie jest ważniejsze od ciebie-odparła z powagą, głośno przełykając ślinę.
Na pewien sposób odetchnął z ulgą. Dawno nie słyszał z jej ust podobnego wyznania. Tak długo, że aż zaczynał wątpić, czy kiedykolwiek je słyszał.
Złapał ją za uda i podniósł, samemu zajmując jej miejsce na fotelu. Usiadła na nim, niepewnie opierając dłonie o jego tors.
-Wiesz, że możesz mi powiedzieć, prawda?-spojrzał jej w oczy i odgarnął kosmyk jej kasztanowych włosów za ucho. Zacisnął usta w wąską linię. -Cokolwiek cię trapi, po prostu mi powiedz. Jestem godzien zaufania...-to brzmiało wręcz desperacko. Żałośnie. Jakby umierał z tęsknoty za ich normalnymi relacjami.
-Wiem, że tak-potwierdziła krótkim skinieniem głowy. -Wszystko jest w porządku.
-Nie wydaje się, jakby było w porządku-powiedział, nie zamierzając odpuścić. A ona poczuła się jak przyparta do muru. Na samą myśl, że miałaby mu powiedzieć, zaczynał boleć ją brzuch i wszystko podchodziło jej do gardła. Nie była wstanie. Jeszcze nie była gotowa.
Uśmiechnęła się i potarła dłońmi jego nieco szorstkie policzki, złączając ich usta w wolnym, słodkim pocałunku. Nie chciała, żeby przez to wszystko zaczęli się od siebie oddalać.


Oddalali się od siebie coraz mocniej. Wiedział to. Rozmowy zaczęły stawać się coraz bardziej niezręczne. Automatyczne. Jakby rozmawiał z obcą osobą. I rozpaczliwie pragnął to ratować, ale brakowało mu już pomysłów. Wszystkie szczere rozmowy, spacery i kolacje były niewypałami. Była inna, chociaż teoretycznie nie zaczęła robić nic co by ją taką uczyniło. Cały czas twierdziła, że jest w porządku. Ale on wiedział, że coś jest nie tak. I z każdym kolejnym dniem dobijało go to, że to może jednak on nie zachowuje się tak, jak powinien. Że to on nie okazał się taki dobry jak na początku myślała. Że czymś ją rozczarował.
-Wyjdziemy gdzieś?-zapytał, odgarniając włosy z jej nagiego ramienia. Przekręciła się w jego stronę i podciągnęła kołdrę tak, żeby zasłaniała jej piersi, a potem przyjrzała mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Gdzie?-jej głos krył za sobą ciekawość. Uśmiechnął się. Wszystko było lepsze od wrogiego nastawienia, albo co gorsza, obojętności.
-Nie byliśmy jeszcze w Paryżu-zauważył, na co wybuchnęła śmiechem. Śmiechem, który jednak szybko ucichł. Posmutniał.
-Mieszkamy w Paryżu, Draco. Zwiedziliśmy już wszystko co się da. Wieżę Eiffle'a, Luwr...
-Nie o to mi chodzi-przerwał jej szybko, nim zdążyłaby mu wymienić jakiekolwiek nudne muzeum lub galerię, do której dał się zaciągnąć. A raczej zaprosił ją mimo własnej chęci, bo myślał, że to cokolwiek zmieni.
-Okey-powiedziała niepewnie, marszcząc brwi. -Chcesz iść już teraz?
-Dochodzi dziewiąta-spojrzał na zegarek. -Tak, ubierajmy się.

                                                                                ***

Chciał jej pokazać coś więcej niż słynne ulice, cuda architektury czy drogie restauracje. Chociaż mógłby dać jej to wszystko i pewnie by się jej podobało. Podobało by się każdej kobiecie.
Chodziło raczej o to, że po ustabilizowaniu swoich relacji z ojcem, znów uzyskał dostęp do majątku Malfoyów. Znów był arystokratą i miał na swoim koncie pieniądze pozwalające mu dać jej niemal wszystko. A to by było za proste.
Zamiast tego zaprowadził ją nad rzekę, nagle przystanął i usiadł na chodniku, spuszczając nogi w dół, tak, że niemal utopił swoje stopy w Sekwanie. Na przeciwległym brzegu lśniły światła rozjaśniające typowo paryskie uliczki.
Hermiona w milczeniu zajęła miejsce obok niego.
-Chcę, żebyś wiedziała, że nie dbam o to co zrobisz, nie poddam się co do ciebie. Zmienię się jeśli chcesz, ale nie odpuszczę. Nie po tym wszystkim co zrobiłem, żeby cię zdobyć.
Przeniosła na niego zaskoczone spojrzenie.
-O czym ty mówisz?
-Po prostu chcę, żebyś to wiedziała-westchnął. Nakłonienie jej do zwierzeń nie miało sensu.
-Wiem.
-Wiesz?-zapytał nieprzekonany. -Myślę, że we mnie wątpisz.
Zmarszczyła brwi. Czy w niego wątpiła? Nie zasługiwał na to, ale chyba tak, skoro sądziła, że odejdzie od niej, kiedy powie mu o dziecku. Może już by mu powiedziała, gdyby nie to co palnął na ślubie. To ją tylko uświadomiło, że nie chce o tym rozmawiać.
-Draco ja po prostu...
-No co?!-podniósł głos, dając upust swojej frustracji. Jednocześnie wyrzucił ręce z kieszeni i wtedy coś wyleciało do rzeki, tonąc w niej z głośnym pluskiem.
-Kurwa-zaklął okropnie, jakby z rezygnacją, a potem, niczego jej nie tłumacząc, w błyskawicznym tempie ściągnął z siebie kurtkę i buty. Nie miała nawet pojęcia jak zareagować, kiedy z gracją skoczył do rzeki i zniknął pod wodą.
A potem czekała. Czekała rozmyślając nad tym jak brudna i lodowata jest rzeka o tej porze roku, a także o tym jak nieodpowiedzialne jest kąpanie się w niej. Zwłaszcza w nocy.
Wynurzył się po kilkudziesięciu sekundach. Szczękając zębami podciągnął się na murku i usiadł obok niej, ociekając wodą.
-Co to miało być?-zapytała z szokiem. Nie była nawet wstanie się na niego wkurzyć. Była po prostu zdziwiona.
-Ugh, nieważne. Przepadło-z niezadowoleniem przetarł dłonią twarz i rzucił jej zrezygnowane spojrzenie. -Woda jest za brudna. No i jest za ciemno. Nic nie widać.
-Co takiego? Co wpadło do wody, Draco?-zapytała z lekką paniką, bo po nieszczęśliwym wyrazie jego twarzy, wnioskowała, że było to coś ważnego.
-Pierścionek-wzruszył ramionami, a potem westchnął z rezygnacją i uśmiechnął się blado w jej stronę.
-Pierścionek-powtórzyła, czując jak zalewa ją fala dziwnego uczucia. -Coś jak pierścionek zaręczy...
-Nie kończ tego-przerwał jej, przykładając jej palec do ust. Wyglądał na naprawdę dobitego faktem, że zatonął.
-Okey-mruknęła, odwracając wzrok. Czy on się zamierzał oświadczyć? Naprawdę chciał to zrobić? Sama nie miała pojęcia jak powinna się z tym czuć. -Merlinie, Draco powinniśmy wrócić do domu-powiedziała nagle, uświadamiając sobie jak bardzo musi być zmarznięty. Poderwała się z ziemi i spojrzała na niego wyczekująco, ale on tylko się zaśmiał. Siedział nad brzegiem Sekwany, ociekając wodą i po prostu się śmiał. Jakby to co mu się przydarzyło było najzabawniejszą rzeczą jaka przydarzyła mu się w całym jego życiu. Ale tylko Hermiona była wstanie wychwycić w tym śmiechu gorycz.

*****

Zrozumiała, że musi mu powiedzieć. Przeciąganie tego przez kolejne tygodnie było nie w porządku. Widziała jak obydwoje męczą się przez to niedopowiedzenie, no i jeszcze pierścionek, który Draco utopił w rzece. Chciał się jej oświadczyć. A ona nie mogłaby przyjąć tych oświadczyn, nie mówiąc mu uprzednio prawdy. To by było po prostu nie w porządku. Chciałaby, by składając jej taką propozycję był w pełni świadomy kim jest.
Po tym jak przeprowadzili się do Paryża, Draco dostał pracę we francuskim ministerstwie magii, gdzie w departamencie walki z czarną magią, zajmował posadę głównego aurora. Zdecydowanie nie było to to, o czym zawsze marzył. Miał zbyt duże umiejętności na to by pracować za biurkiem, ale zdawał się być szczęśliwy. Prowadził życie typowego mugola i pracował w ministerstwie magii na całkiem niegroźnym stanowisku. I umiał to pogodzić. Umiał wrócić do domu i być zadowolonym. Więc nie mieli powodu by narzekać, prawda?
Wzdrygnęła się na dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Wrócił. A ona miała powiedzieć mu prawdę.
-Cześć-uśmiechnął się do niej. Szczerze. Tak jakby naprawdę cieszył się, że ją widzi. Jakby kochał ją całym swoim sercem i to dodało jej trochę odwagi.
-Hej-uniosła lewy kącik ust do góry, starając się nie panikować. -Jak było w pracy?-no i stchórzyła.
-Nic specjalnego. To znaczy, nic mnie nie zaskoczy. Nigdzie nie może być gorzej niż w Wielkiej Brytanii-zaśmiał się, mierzwiąc palcami swoje jasne włosy. W ostatnim czasie był przystojniejszy niż kiedykolwiek. Kiedyś wstrzymywała oddech za każdym razem kiedy się uśmiechnął. To było tak rzadkie, że czuła się, jakby doznawała jakiegoś zaszczytu. Teraz Draco śmiał się prawie cały czas i to sprawiało, że wyglądał cudownie, a ona co chwila zapominała przy nim jak się oddycha.
Zsunął płaszcz ze swoich ramion i podszedł do niej, niemal od razu łącząc ich usta w pocałunku.
-Tęskniłem za tobą-powiedział szczerze, gładząc palcami jej policzki. -Zamówimy chińszczyznę i obejrzymy film?-zapytał zachęcającym tonem. W jego tłumaczeniu znaczyło to mniej więcej zamówimy chińszczyznę, obejrzymy pierwsze 5 minut filmu, a potem będziemy obściskiwać się na kanapie. Kuszące. Ale ona musiała mu powiedzieć. Tylko jak się do tego zabrać? Powiedzieć hej, słuchaj Draco, za niecałe 9 miesięcy zostaniesz tatusiem, więc jak na razie odpuśćmy sobie film!?
-Musimy pogadać.
Jego mina natychmiastowo spoważniała, a ona miała ochotę przywalić sobie w czoło. Najlepiej jakąś łopatą.
-Okey-pokiwał głową, przyglądając się jej z niepokojem. Jakby już się szykował na to, kto z jego krewnych umarł.
-To nic złego-zapewniła go od razu, a zaraz potem skarciła się za dawanie mu fałszywej nadziei. Cóż, czuła się okropnie myśląc tak o swoim dziecku. Kochała je, ale nie miała pojęcia jak zareaguje na to Draco. Czy dla niego też, nie będzie to nic złego?
-Hermiona?-zamrugała, czując jego ręce na swoich ramionach. Potarł je swoimi dłońmi, a potem zjechał nimi w dół i zacisnął dłonie na jej biodrach. -Po prostu to powiedz, okey?-przytulił ją i pocałował w czubek głowy i już wiedziała, że musi mu zaufać. Że już nie ma innego wyjścia.
-Jestem w ciąży.
O tak. Dużo łatwiej powiedzieć to, kiedy nie patrzyła mu w oczy. Czuła jak jego uspokajający dotyk na plecach zamiera, a on przestaje oddychać. Poczuła jak łzy napływają do jej oczu. Mogła się tego spodziewać. Ale na pewien sposób czuła też ulgę, bo nareszcie pozbyła się tego ciężaru.
Poczuła jak odsuwa ją od siebie na długość ramion i przygląda się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ścierając łzy z jej twarzy. Chyba był zaskoczony. Tak, Draco Malfoy bywał zazwyczaj przygotowany na wszystko, tylko nie to, że zostanie ojcem.
-Ja... wow, mówisz poważnie?
Zacisnęła powieki, czując jak wypływa spod nich fala świeżych łez. Niby od samego początku wiedziała, że kiedy mu powie nie będzie szalał z radości, a mimo to, kiedy wreszcie usłyszała od niego to mało entuzjastyczne zdanie, poczuła się tak, jakby oberwała w twarz. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak ogromnej nadziei się trzymała i jak bardzo zabolało ją, kiedy ta nadzieja odeszła.
Odwróciła się do niego plecami i zakryła twarz dłońmi, uświadamiając sobie, że ma przed sobą kolejny ciężki etap. Właściwie nie wyobrażała sobie jak ma sobie poradzić sama. Bez jego wsparcia. Dotarło do niej jaka była głupia cały czas zakładając, że jej pomoże. Jaka była głupia jadąc z nim do Francji bez jakiejkolwiek gwarancji, że się nią zaopiekuje.

Podszedł do niej od tyłu i owinął ją ramionami w pasie, kładąc dłonie na jej brzuchu, jakby próbując się tam czegokolwiek doszukać, ale jej brzuch pozostawał płaski.
-Mówisz poważnie?-to mu się wydawało po prostu nieprawdopodobne. I może głupio z jego strony, skoro ona właśnie przeżywała załamanie nerwowe, ale musiał być pewny.
Pokiwała głową. Najwyraźniej nie była wstanie wydobyć z siebie żadnego słowa. I dopiero wtedy uświadomił sobie jak musiała to odebrać.
Odwrócił ją w swoją stronę i uśmiechnął się, co wywołało na jej twarzy konsternację.
-Od kiedy wiesz?-zapytał, odgarniając włosy z jej twarzy.
-Od dwóch tygodni-jej głos się łamał i był drżący, jakby zaraz miała wybuchnąć strasznym szlochem.
-Czyli cały ten czas...
-Cały ten czas bałam się ci powiedzieć i proszę bardzo, widzę, że to wszystko nie było bezpodstawne...
-Co? O czym ty gadasz?-zmarszczył brwi i pokręcił głową, jakby domagając się wyjaśnień, ale zaraz potem olał to wszystko i po prostu ją pocałował. Zaskoczył ją. Zaskoczył ją, kiedy złapał ją za pośladki i podniósł, zmuszając do tego by oplotła go nogami w pasie, a potem posadził ją na stole, złączając ich czoła. Uśmiechał się.
-Dziękuję.
Czuła jak jej serce zaczyna mocniej bić.
-Za co?-zapytała z niezrozumieniem. Draco był nieprzewidywalny. W każdej chwili mógł powiedzieć coś w stylu dziękuję, za zniszczenie mi życia. I w momencie kiedy zaczęły się przeciw niej buntować własne myśli, że w końcu ona nie zrobiła nic złego i do powstania dziecka potrzeba dwóch osób więc jej strach jest zupełnie bezpodstawny, Draco odpowiedział:
-Za uczynienie tego dnia jednym z najpiękniejszych w moim życiu-pocałował ją znowu, a jej zrobiło się cieplej na sercu. Ulga. Tak, czuła się teraz dużo lżejsza.
-Jednym z najpiękniejszych?-zapytała, wplatając palce w jego jasne włosy. -Które dni są jeszcze piękne?
-Och skarbie, chodzi o to, że... mamy przed sobą jeszcze mnóstwo pięknych chwil. Tyle rzeczy do zrobienia-uśmiechnął się i jeszcze raz złączył ich usta w pocałunku.




------------------------------------------------------

Halo halo! Proszę przeczytać! 

Chyba zamierzam zrobić 60 rozdziałów więc to jeszcze nie koniec :D 
W mojej głowie pojawił się pomysł coby nie kontynuować tego opowiadania!! I tu wam króciutko przedstawię, że chodziłoby o losy Teodora po tym co dzieje się tutaj, czyli jak żyje po odzyskaniu swoich wspomnień. Ktokolwiek entuzjastycznie podchodzący do tego pomysłu? Dajcie znać w komentarzach! Miłych wakacji i do następnego rozdziału :* 


sobota, 13 sierpnia 2016

-Rozdział 57- Make New Memories

Kiedy tylko przekroczył próg swojego mieszkania razem z Hermioną, Teodor nieoczekiwanie i gwałtownie złapał go za fragment koszulki i rzucił o drzwi, zapewniając jego głowie niezbyt delikatnie spotkanie z twardą, drewnianą nawierzchnią.
-Kurwa-zaklął i zagryzł zęby, wypuszczając przez nie uspokajający oddech. Gdzieś tam słyszał jak Hermiona wydaje z siebie okrzyk zaskoczenia i dotarło do niego, że nie ma pojęcia o tym, że Teodor odzyskał swoje wspomnienia.
-Jak mogłeś coś takiego zrobić, co?-brunet trzepnął go dłonią w tył głowy. -Jesteś takim kretynem, Draco! Omal nie umarłeś! Ludzie, którym przestaje bić serce, bo wykrwawiają się na chodniku, siedzą po tym miesiącami w szpitalach, a nie kurwa ratują panienki! Powiedziałeś, że niedługo wrócisz, ile można badać, czy dziewczyna jest trupem, czy nie?!
-O czym on mówi?-Hermiona obdarzyła ich dwójkę zdenerwowanym spojrzeniem, podczas gdy on złapał się za obolałe miejsce na skroni i rozmasował je, z irytacją wypisaną na twarzy wymijając Teodora, który przyciskał go do drzwi.
-Swoją drogą, fajnie, że nie jesteś jednak martwa, Granger-Teodor mruknął do Hermiony, co wywarło w niej jeszcze głębszy szok.
-Od kiedy wy normalnie ze sobą gadacie?-wyrzuciła z siebie, z ciężkim westchnięciem opierając się o ścianę. Ze zmęczenia przycisnęła dłonie do czoła i wzięła kilka głębszych oddechów, zwracając tym na siebie uwagę równie wykończonego Dracona, który widząc to, ruszył jej z pomocą. Zawrócił i zamierzał wziąć ją na ręce, ale zanim zdążył to zrobić, odepchnął go Teodor.
-Rana się nie odzywała?-zapytał, ostentacyjnie gapiąc się na nieco przybrudzony krwią t-shirt Dracona.
-Jaka rana?-Hermiona uniosła w górę brwi, kiedy Teodor bez ostrzeżenia uniósł jej ciało i przeniósł na kanapę, pod bacznym spojrzeniem wkurzonego tym Dracona.
-Małe komplikacje przy pracy-wykrztusił z siebie blondyn. Tak naprawdę określenie tego małymi komplikacjami ledwo przechodziło mu przez gardło. To było spore niedopowiedzenie. Nie udało mu się uratować jej rodziców. Niemal umarł, ale najgorsze w tym wszystko było to, że dopuścił by w tym czasie wioska, w której przebywała Hermiona spłonęła. Nigdy w życiu nie był niczym tak przerażony jak myślą, że mógłby ją stracić. -Nieważne, Hermiona, nie przejmuj się tym. Powinnaś odpoczywać.
-Tak samo jak ty-zauważyła zatroskana dziewczyna. Poklepała miejsce na kanapie po swojej prawej stronie i uśmiechnęła się blado, kiedy pomimo starań, jego twarz wykrzywił grymas bólu kiedy do niej dołączył.
-Świetnie. Wszystko z wami w porządku, gołąbeczki?-Teodor pojawił się w pokoju z butelką wody, pudełkiem jakichś lekarstw, kilkoma fiolkami różnych leczniczych eliksirów i opakowaniem ciastek. -Będę się już zbierał. Mam tak wiele spraw do załatwienia... no wiecie, szalejący po mieście śmierciożercy, masa trupów i takich tam różnych...-westchnął, a jego twarz spoważniała. -No i jeszcze muszę to wszystko ogarnąć. Mam taki bałagan w głowie-odetchnął ciężko, jakby powstrzymywał się przed rozsypaniem, a potem wymusił na twarzy ironiczny uśmiech, poklepał Dracona po ramieniu i wyszedł z mieszkania.

-Jego wspomnienia wróciły?-Hermiona przyjrzała się Draconowi, który z ciężkim westchnięciem oparł się plecami o kanapę i ukrył twarz w dłoniach.
-Tak-z rezygnacją pokiwał głową.
-Jak to się stało? Jest jakiś sposób?
Bolesne szarpnięcie sparaliżowało jego serce, kiedy usłyszał w jej tonie nadzieję na uratowanie rodziców. Dałby sobie uciąć rękę, że to o nich pomyślała właśnie w tej chwili.
-Nie wiem, Hermiona-przygarnął ją do siebie ręką, ale nie otwierał oczu. Tak, jakby nie był wstanie na nią spojrzeć i się jej do wszystkiego przyznać. Jego serce ważyło jakieś trzy tony... -W jego przypadku to coś na wzór terapii szokowej.
-To znaczy?-dociekała, opierając dłoń na jego torsie.
-Musimy o tym teraz gadać? Mam na myśli, że jestem wykończony i...
-Nie ma mowy, dopóki mi tego nie wyjaśnisz. Nagle Teodor jest tym dobrym, łazi po twoim mieszkaniu, przynosi ci leki przeciwbólowe i zachowuje się jak twój przyjaciel?
-Byłem martwy-wyrzucił z siebie, z poddaniem, uchylając swoje powieki, a potem, widząc jej zaskoczony wyraz twarzy, zagryzł wargę. -Przez kilka minut-sprostował. -Miałem zatrzymaną akcję serca, przestałem oddychać. Teodor mi pomógł ale tak bardzo przeraził się tym, że umieram, że aż o wszystkim sobie przypomniał-wzruszył ramionami, jakby to było nic, a potem dzielnie znosił jej zmartwione spojrzenie.
-Dobrze się już czujesz?-zapytała, na co skrzywił się i niejednoznacznie pokręcił głową. Czuł się okropnie.
-Ale cieszę się, że nic ci nie jest-powiedział w końcu, powoli całując ją w czubek głowy. -Kocham cię. Bardzo, bardzo, bardzo.
Nie widział jej twarzy, ale wiedział, że się uśmiecha.

                                                                              ***

-Czemu nie śpisz?-zapytał, kiedy przebudziwszy się w środku nocy ruszył po kolejną dawkę eliksiru przeciwbólowego i natknął się na nią w kuchni. -Źle się czujesz?-z troską zmarszczył brwi i podszedł do niej, odrywając jej dłonie od twarzy.
-Przepraszam, obudziłam cię?-zapytała, wykrzywiając usta w żałośnie słabym uśmiechu.
-Nie-szybko pokręcił głowa. -Po prostu chciałem się napić.
Rozłożył ręce, a ona bez namysłu zeskoczyła z blatu i wpadła w jego ramiona, pociągając nosem i wtulając twarz w jego klatkę piersiową. Z mocno zaciśniętymi zębami pogładził jej włosy, czując jak jej łzy moczą mu koszulkę.
-Co się stało? O co chodzi?-jego ciche pytania zawisły w kuchennej przestrzeni, podczas kiedy ona wspięła się na palce i mocno go pocałowała. Odwzajemnił pocałunek, silniej oplatając ją ramionami. Powoli przejechał językiem po jej wardze, a potem odsunął się i spojrzał na nią ze zmartwieniem, wydając z siebie ciche westchnięcie.
-Hermiona?-rzucił jej ponaglające spojrzenie.
-Po prostu...-zawahała się. -Nie mogłam zasnąć.
-Przestań, po prostu mi powiedz-nalegał, na co ona mocno zacisnęła powieki i wydała z siebie drżące westchnięcie.
-Nie chcę, nie mogę tu żyć-powiedziała w końcu, pozwalając by jej cichy, łamiący się szept pokonał dzielące i przytłaczające ich milczenie. -To dlatego nie zapytałam cię o tamten wyjazd do Szkocji, Draco. Bo nie zniosłabym tego, że nie chciałbyś jechać ze mną, a wiedziałam, że tak będzie-łzy zaszkliły się w jej oczach, a on wstrzymał oddech, nie do końca wiedząc co jej powiedzieć. Czuł się winny, to na pewno. -Ja już tutaj po prostu nie wytrzymuję-spuściła głowę i szybko otarła łzy, a on czuł się potwornie, bo kazał jej mieszkać w Londynie, chociaż tyle razy prosiła go, by wyjechali.
-To nie tak, że nie chciałem z tobą jechać-chciał jej wyjaśnić, że walka ze śmierciożercami została przez niego uznana za wyższe dobro niż ratowanie własnego tyłka, ale teraz już rozumiał jak bardzo się mylił. Zrozumiał w momencie, w którym klęczał po środku pogorzeliska, myśląc, że ona nie żyje i już wiedział, że to wszystko, wszelkie prośby, by uciekali z Londynu nie były spowodowane jej tchórzostwem. Hermiona Granger nigdy nie dała mu powodu by wątpił w jej odwagę. Ona po prostu niemal codziennie czuła się tak, jak on czuł się w tym szkockim miasteczku.
-A mimo to, wróciłeś do Londynu-wyrzuciła z siebie i teraz już nie mogła powstrzymywać łez. Jak gdyby miała do niego o to żal, nieważne jak bardzo starałaby się wzbraniać przed tym uczuciem. Zostawił ją i nie dał żadnego powodu, żeby mogła to zrozumieć. -Zastanawiałam się, czy...-jej głos się załamał. Prawie płakała i nie była wstanie spojrzeć mu w oczy. Jakby wstydziła się tych wszystkich pretensji, ale ból w jej sercu był tak ogromny, że nie pozwalał jej siedzieć cicho. I czuł się źle, że przez tyle czasu pozwalał jej milczeć. -Czy nie wróciłeś, bo byłeś tak bardzo zły, że zabrałam cię do Szkocji, nie pytając o zdanie. Czy chciałeś mi zrobić na złość i to był ciąg dalszy naszej kłótni. Ja po prostu nie rozumiem, dlaczego to było dla ciebie tak bardzo ważne. Czemu mnie tam zostawiłeś?
Milczał. Siedział cicho, gapił się na nią bez żadnego wyrazu i przewijał w głowie jej słowa, próbując znaleźć w sobie odpowiedź, która pozwoliłaby mu dać jej to czego oczekiwała. Problem polegał na tym, że tak właściwie nie miał pojęcia, czego ona chciała. Niby co miał jej powiedzieć? Patrząc na nią i widząc w niej cały ten żal, po prostu zapominał jak się gada. Ponieważ miał pieprzoną świadomość tego, że być może zawiódł ją w momencie, w którym potrzebowała go najmocniej.
-Ponieważ czasami...-wziął głęboki oddech, spuścił głowę, ale zaraz potem uświadomił sobie, że musi patrzeć jej w oczy, jeżeli nie chce wyjść na tchórza. -Czasami mam wrażenie, że za wszystko jestem odpowiedzialny. Nie przyczyniając się do pewnych rzeczy, stojąc w milczeniu podczas kiedy rozstrzygają się najważniejsze losy naszego świata, to tak jakbym dokładał się do tych, którzy próbują go zniszczyć. Przez całe swoje życie byłem dostatecznie okropny, by ludzie odtrącili mnie na wszystkie możliwe sposoby. Zabrano mi różdżkę, Hermiono. Odebrano mi cząstkę siebie samego, przestałem być czarodziejem. Dlatego teraz, kiedy wreszcie wiem kim jestem, chcę walczyć o wszystko co jest dla mnie ważne, nawet o świat, w którym nikt mnie już nie chciał. Chcę móc spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że się zmieniłem. Że nie jestem już śmierciożercą, tylko kimś kto naprawia wyrządzone przez nich szkody. Chciałem...-na moment się zawiesił, ponieważ naprawdę nie chciał jej o tym wspominać, a przede wszystkim nie chciał widzieć rozczarowania w jej oczach, ale wiedział, że ten jeden raz musi być z nią całkowicie szczery. -Chciałem uratować twoich rodziców.

                                                                                 ***
-Co?-to głupie, tak, ale w jej głowie panowała teraz pustka. Patrzyła się na niego tak, jakby powiedział coś w zupełnie innym, nieznanym jej języku. Nie wiedziała jak zareagować, ani co dokładnie mu powiedzieć.
-Przepraszam-szepnął z bólem, spuszczając głowę. -Nie mówiłem ci, bo to nie było pewne. Nie chciałem dawać ci bezsensownej nadziei.
-Pojechałeś w sam środek ukrywającej się po ulicach i polującej na twoją głowę armii śmierciożerców, żeby ratować wspomnienia mojej rodziny?-zapytała z niedowierzaniem. -Merlinie, Draco, dlaczego akurat teraz?-zapytała, a jej wnętrze zalała jednocześnie fala ulgi i przerażenia. Była szczęśliwa, że nie odszedł od niej wtedy, bo nie była dla niego dostatecznie ważna, ale świadomość, że jest tak bardzo lekkomyślny doprowadzała ją do szału.
-Razem z Teodorem mieliśmy plan-powiedział cicho. -Niestety nic nie wyszło, bo nas zaatakowali i...-westchnął z rezygnacją. -Przykro mi.
Czasami czuła się tak, jakby wciąż była małą dziewczynką. Jakby wciąż żyła w Hogwarcie. Wtedy wydawało jej się, że jej życie jest trudne. Że co dzień styka się z masą przygód i niebezpieczeństw, bo jest najlepszą przyjaciółką Harry'ego Pottera. Ale to, co działo się w jej życiu wtedy, było niczym w porównaniu z tym, z czym mierzyła się w aktualnym momencie, ponieważ jeszcze nikt nie kazał jej patrzeć w oczy osobie, która była dla niej najważniejsza i decydować o ich przyszłości, o wszystkim w tak trudnych momentach.
-Dziękuję-szepnęła wprost w jego usta i uśmiechnęła się szczerze, patrząc prosto w jego szare, smutne oczy. -Jestem z ciebie tak cholernie dumna. I tak bardzo cię kocham. I... proszę po prostu obiecaj mi, że następnym razem niezależnie od tego co się stanie, zrobimy wszystko, żeby być razem-zarzuciła mu ręce na szyję, a on z zaskoczeniem pokiwał głową na znak, że się zgadza. Czekał na moment, w którym mógłby ją pocałować za jej wspaniałomyślnie mało karcące słowa, ale ona tylko wplotła palce w jego włosy i mówiła dalej:
-I nigdy więcej nie rób czegoś takiego. Nie zostawiaj mnie z tym okropnym poczuciem, że możesz nie wrócić. Po prostu zacznij szanować swoje życie, chociażby ze względu na mnie, ponieważ... ponieważ dosłownie umrę, jeżeli coś ci się stanie.
Tak, ostatnie wydarzenia pozwoliły mu teraz zrozumieć co miała na myśli.
-Po prostu pozwól mi kochać cię tak mocno, jak robię to teraz tyle, że bez tego okropnego przeczucia, że może z tego nic nie wyjść. Chcę móc widzieć cię ze mną w swojej przyszłości.

                                                                             ***

Teodor Nott -  znany z zasilania szeregów Voldemorta podczas pierwszej i drugiej bitwy o Hogwart, 20 letni śmierciożerca, dał o sobie znać wczorajszej nocy, kiedy oddziały zwolenników Czarnego Pana niespodziewanie wkroczyły na ulice Londynu. Walkę Teodora niewątpliwie można uznać za spektakularny pojedynek śmierciożerców. 
Widziany przez obserwatorów Nott w pojedynkę rozgromił 10 bandyckich oddziałów, tym samym umożliwiając aurorom zatrzymanie wszystkich pozostałych sprawców wczorajszych rozruchów. 

Upił kolejny łyk herbaty i z zamyśleniem przekręcił kolejną stronę Proroka, niekontrolowanie ziewając. Mimo to, z jego twarzy nie schodził cwany uśmieszek. Jak bardzo by udawał, nie mógł ukryć zadowolenia, które budowało się w nim na myśl, że Teodor tak bardzo przystopował postęp wychodzących z ukrycia śmierciożerców. Teraz z pewnością będą potrzebowali kolejnych miesięcy by rozpocząć nowe powstanie, o ile w ogóle się na nie zdecydują. Ministerstwo grzmiało od wydawanych wyroków. Tak skutecznego pojmania zwolenników Czarnego Pana jeszcze nie było, nawet po wygranej bitwie o Hogwart.

Harry Potter, tak jak i budzącą kontrowersje, skandaliczną plotkę o jego domniemanym zabójstwie Ronalda Weasleya, wydarzenia wczorajszej nocy pozostawia bez komentarza. 
Zgadzamy się jednak ze słowami innych ekspertów. System polityczny magicznego społeczeństwa zawiera zbyt wiele luk, by ratować podupadającą po wojnie gospodarkę, a ostatnie, nocne rozruchy tylko ten postęp opóźniają. Szefowie wszystkich departamentów zwołali wyjątkową obradę, która ma za zadanie szczegółowo omówić wszystkie kryzysy dotykające dzisiejszą Anglię. 

-Dzień dobry.
Uśmiechnął się, kiedy poczuł na swoim policzku delikatny pocałunek wciąż zaspanej Hermiony. Dziewczyna zajęła miejsce obok niego przy stole, a potem zabrała mu z talerza tosta z serem i z szerokim uśmiechem wpakowała go sobie do buzi. 
-Jesteś gotowa?-zapytał, obserwując ją z niepohamowanym zadowoleniem. Chciałby spędzać tak każdy poranek. Każdy, aż do śmierci. 
-Na co?-zapytała nieco niewyraźnie, wciąż przeżuwając jego śniadanie. Zaśmiał się. 
-Wygląda na to, że mogę spełnić twoje życzenie. Możemy wyjechać. Gdzie tylko chcesz. Nic nas nie trzyma, sytuacja ze śmierciożercami powoli będzie się stabilizowała-wyjaśnił, a potem obserwował zaskoczenie malujące się na jej twarzy. 
-Mówisz zupełnie serio?-spytała z nadzieją.
-Jedziemy gdzie tylko chcesz, skarbie. Jedno słowo i wyruszamy w dowolne miejsce na ziemi.
Jej oczy błyszczały, ale zaraz potem te iskry w jej tęczówkach przygasły, a jej ekscytacja uległa ostudzeniu.
-Londyn jest już bezpieczny?-spytała.
-Stabilny-poprawił ją, uśmiechając się z przekąsem. -Tak czy inaczej, kończę z tym wszystkim. Właściwie to...
-Co?
-Bardzo długo wzbraniałem się przed używaniem magii po tym, jak odzyskałem różdżkę. Głównie po śmierci Blaise'a-odetchnął. -Obiecałem sobie, że kiedy będzie dostatecznie bezpiecznie, to to wszystko rzucę. Powiedz mi gdzie chcesz jechać, a ja ci dam tak normalne życie na jakie tylko będę wstanie się zdobyć. Koniec ze mną jako śmierciożercą w jakiejkolwiek formie. Nie chcę niczego, co dawało mi tak ogromną siłę by niszczyć.
-Wow-wypuściła z siebie powietrze i uśmiechnęła się, wzruszając rękami. -W porządku, jeśli tego dla siebie chcesz. 
-Chcę, żebyś była ze mną szczęśliwa.
-Jestem szczęśliwa. Pomyśl o czymś dla siebie.
-Jestem szczęśliwy, jeżeli jesteś ze mną. Niczego więcej nie potrzebuję.


***

Nie chciała jechać daleko. Nie wybrała najodleglejszego zakątka świata, nic egzotycznego, ani niespotykanego. Wybrała dla nich nieduże mieszkanie w Paryż,u które jednocześnie zapewniając im największą dawkę magicznego miejsca, wcale tej magii nie zawierało. Nie w tym dosłownym znaczeniu. 
Zaczęli prowadzić normalne życie. Mniej więcej w takim stylu, w jakim je zaczęli, kiedy wpadli na siebie w jednym z londyńskich barów. 
I przez pierwszy okres czasu nie kontaktowali się z nikim. Żyli razem. Tak jakby nikt inny nie istniał.

------------------------------------------

Heeeeej! :* 
To już kochane jeden z ostatnich rozdziałów tego opowiadania. Nie planuję napisać więcej niż 60 i w kolejnych rozdziałach raczej domknę wszystkie wątki i to tak ładnie zakończę :) A przynajmniej się postaram xd
Dziękuję wszystkim, którzy skomentowali poprzednie rozdziały i zapraszam żeby skomentowali też ten. Wierzcie, to jak szybko dodaję kolejne rozdziały zależy od tego ilu osobom się zechce napisać, że jest tego sens :) 
Pozdrawiam was serdecznie i życzę miłego weekendu!





niedziela, 7 sierpnia 2016

-Rozdział 56- Survivor

Otrzepała brudne od ziemi ręce i potarła nimi obolałe żebra, które po zadanej przez śmierciożercę klątwie niemal pulsowały ledwo nadającym się do zniesienia bólem. Cóż, tak właściwie nie była pewna, czy gdyby nie zmuszające jej do zachowania trzeźwego umysłu okoliczności, dawno nie wyłożyłaby się na ziemi, zanosząc płaczem. Była zagubiona. Przerażona tym co dopiero się stało i sądząc po rozjaśniającym mroki puszczy księżycu, jeszcze miało stać. Noc wciąż była młoda, a śmierciożercy w znajdującym się za linią lasu miasteczku, głodni kolejnych ofiar.
Czując jak jej oczy zachodzą ciemnością oparła obie dłonie o pień drzewa i pochyliła się, głośno nabierając powietrza. Nie mogła zemdleć. Nie mogła zostać otumaniona przez coś tak zdradzieckiego jak jej własny, osłabiony organizm. Chyba nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Rzuciła kolejne spojrzenie w stronę śmierciożercy, jeszcze niedawno wspinającego się za nią po drzewie. Jego martwe ciało leżało zaledwie kilkanaście metrów od niej, a ona czuła jak jakaś część jej duszy odchodzi. Po tym jak ugodziło go jej zaklęcie, spadł z drzewa i niefortunnie upadając, po prostu się zabił.
Chciała płakać. Miała ochotę osunąć się na ziemię, podkulić nogi i ukryć twarz w dłoniach. Chciała zrobić wszystko co pomogłoby jej się zniszczyć, a mimo to, na przekór destrukcyjnym myślom, robiła wszystko by żyć dalej. Aby przetrwać.
Pierwsze kroki były trudne. Otoczone jakąś dziwną siłą, która kazała jej przestać. Która powtarzała, że zbliżanie się do miasteczka, w którym aktualnie dzieją się potworne, mrożące krew w żyłach rzeczy, nie jest dobrym pomysłem. Że musi ratować siebie, bo dla tamtych mugoli nie ma już ratunku.
Ból w żebrach jakby się nasilał. Płuca kurczyły w coraz to większym wysiłku. Szczerze powiedziawszy, nawet trochę się bała. Bała ciemności i tego co czeka ją, kiedy wyjdzie z lasu.
Ale gdzieś w głębi jej duszy, w niewielkiej części jej serca pojawiała się iskra. Iskra ogromnej, gryfońskiej odwagi. Nadziei i poczucia, że jeśli teraz zniknie, nigdy więcej nie będzie mogła spojrzeć sobie w oczy. Była Hermioną Granger i to ją do czegoś zobowiązywało.
Okupiony cierpieniem, ciężki krok, zmienił się w marsz, a potem nawet w bieg, kiedy docierało do niej jak ważna jest jej obecność w tamtym miasteczku. Była czarownicą. Jako jedyna miała szansę zmierzyć się ze śmierciożercami i w tej walce nie przegrać.
Krew szumiała jej w uszach.
Czuła jak jej ciało nagle zamiera. Jak zatrzymuje się, a jej mięśnie nagle napinają się w potwornym oczekiwaniu. Była pewna, że w jej rozszerzonych ze zdziwienia źrenicach odbijają się płomienie ognia, bezlitośnie trawiącego kolejne budynki w niewielkim, szkockim miasteczku.
Była pewna, że jej uszy nie wytrzymają wrzasku, który wydobywał się z gardeł umierających tu ludzi.
Oczy zaszły jej mgłą, ale nie pozwoliła łzom opuścić jej powiek. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wysunęła różdżkę z kieszeni i mocno zacisnęła na niej palce, biorąc do płuc głęboki oddech.
Musiała oczyścić się ze strachu. Z niepewności. Z ogromnego żalu, który ogarniał ją kiedy tylko napotykała wzrokiem na leżące na ziemi ciała.
Chciała być bezwzględna. Chciała pozwolić by złość ogarnęła jej ciało.
Nie zawahała się, kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na nadbiegających z oddali śmierciożercach. Po prostu ich spetryfikowała, nie dbając o to, czy zostaną pożarci przez płomienie niekontrolowanego ognia, czy też nie.
Ostatecznie przestała chować się w zaroślach, nieco się zataczając, zaczęła iść głowną aleją, wśród płonących budynków i walących się gruzów, z odważnie podniesioną głową. I czuła się wspaniale. Wspaniale pusta i wypruta z emocji.
Jej mózg nawet nie odnotowywał kolejnych potyczek ze śmierciożercami. Może to przez ból, a może przez targające nią emocje. Pojedynki z wrogiem były krótkie. I kończyły się jej zwycięstwem.
Była jak w transie, nierealistycznym koszmarze. W cudzej wizji.
I wtedy ktoś podszedł do niej od tyłu złapał ją w pasie i podniósł, drugą ręką wyszarpując jej z dłoni różdżkę.
-Jesteś potworem-wysyczał tuż przy jej uchu, a potem zaczął ciągnąć w stronę wzgórza, do którego płomienie jeszcze nie dotarły. -Jednym z nich.
Próbowała się wyszarpać, ale nic z tego. Została zaniesiona do niewielkiego domku, w którym tłoczyło się kilka osób, głównie mężczyzn. Ich twarze były osmolone. Niektórzy z nich mieli drobne poparzenia, ale wyglądało na to, że to grupka ocalałych.
-Kolejna do kolekcji-oświadczył mężczyzna, niezbyt delikatnie rzucając ją na ziemię. Wzdrygnęła się, kiedy dotarło do niej, że leży w kałuży cudzej krwi, a do jej nozdrzy napływa odurzający, metaliczny zapach. Łzy zaszły jej łzami. W rogu pomieszczenia leżało kilka ciał śmierciożerców. Co mieli na myśli, mówiąc, że jest kolejną do kolekcji?
-Jesteś pewien, że jest jedną z nich? Wygląda tak normalnie-zaczęła jakaś kobieta, ale nie miała wątpliwości, że w jej głosu nie czuć współczucia. Wyraz jej twarzy był ostry, może nieco obojętny, ale z pewnością nienawistny. Nie chciała myśleć, co ta kobieta straciła w pożarze.
-Nie jestem jedną z nich. Nic nie zrobiłam...-próbowała zaprzeczyć, ale od ściskającej jej się z przerażenia krtani, słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. Nie była nawet do końca przekonana czy ktokolwiek ją zrozumiał.
-Widziałem, co robisz-oświadczył mężczyzna, który ją tu przyniósł. -Jesteś wiedźmą.
Zacisnęła zęby, a potem zamrugała oczami i odgoniła łzy, by lepiej mu się przyjrzeć. Nie mógł być o wiele starszy od niej, posturą przypominał jej Dracona.
Merlinie, Draco.
Nic nie było wstanie opisać tego, jak się poczuła, kiedy do niej dotarło, że tym razem to część historii, w którym on nie zamierza się pojawić. W której nie może na niego liczyć. W której nikt jej nie uratuje. Nic jednak nie odda tego jak mocno zabolało ją serce, kiedy zrozumiała, że być może nie będzie jej dane więcej go zobaczyć.
Poczuła mocne szarpnięcie i gorąco w okolicach gardła, kiedy chłopak przyłożył do niego nóż. Jego ręka się trzęsła. Nie był mordercą. Był zwykłym chłopakiem, którego przerosło to, co zobaczył.
-Kim jesteście? Czemu to robicie?-zapytał łamliwym głosem, a ona wiedziała, że jest stracona. Bo niby co takiego mogła im powiedzieć? Z nożem przyciśniętym do gardła miała im opowiadać o czarodziejach, ich polityce i najświeższych zawirowaniach pomiędzy wychodzącymi z ukrycia śmierciożercami?
-Próbowałam z nimi walczyć-powiedziała najszczerzej jak potrafiła. -Ja nic nie zrobiłam...-wyszeptała, a zaraz potem zacisnęła zęby i pozwoliła łzom popłynąć po jej policzkach. Już nie wytrzymywała. Ostrze przejechało po jej gardle tworząc płytkie nacięcie. Widziała w oczach chłopaka to samo przerażenie. Swoje własne zagubienie. Żadne z nich tego nie chciało.
W sali zapadło milczenie. Milczenie rozdzierane przez jedynie jej własny szloch.
-Poderżnę ci gardło-wysyczał chłopak, przybliżając do niej swoją twarz. Chyba sam prawie już płakał. Ale ludzie stojący za jego plecami nie zamierzali ani jej pomóc, ani go wyręczyć. Jak gdyby obowiązywało ich niepisane prawo. Kto łapie ofiarę, zmuszony jest również ją oprawić. -Kim jesteś?!
Wrzeszczał, a ona tylko zaciskała zęby. Robiła wszystko by się na jego oczach zupełnie nie załamać.
-Widziałem co robisz! Ile ludzi zabiłaś?! Dlaczego?!
-Musimy iść-nagle ktoś wpadł do pokoju, rzucając wszystkim zebranym ponaglające spojrzenie. -Zabijcie ją i idziemy, płonie już sąsiedni budynek.
Ludzie zaczęli powoli opuszczać pomieszczenie, a ona leżała na podłodze w plamie krwi, z nożem dociśniętym do gardła. Chciała tylko, żeby zrobił to szybko. Żeby nie musiała cierpieć, zanim jej ciało strawią płomienie.
Miała zamknięte oczy. Przyspieszony oddech. Bicie serca, które zaraz miało wyskoczyć jej z piersi.
Ktoś może sobie wyobrazić, jak to jest czekać na śmierć? Zamykać oczy i wiedzieć, że się ich już więcej nie otworzy. I to nieprawda, że myśli się wtedy o tym wszystkim czego się nie załatwiło, jakich słów się nie wypowiedziało, której osoby się nie zobaczyło. Na to po prostu nie ma czasu. Bo kiedy umieramy, nie ma nikogo, kto umarłby z nami.
-Nie mogę-wyszeptał drżącym głosem-opierając o nią swoje czoło. -Nie mogę-dodał ciszej, niemal już niedosłyszalnie.
Otworzyła oczy, zerkając na niego z niedowierzaniem. Ale on unikał jej spojrzenia. Po prostu zebrał swoje rzeczy i wybiegł z domu.


                                                                             ***

Zaczęło świtać. Nie miała pojęcia ile czasu minęło. Nie miała siły się ruszyć. Jej ciało było posiniaczone, obolałe, w niektórych miejscach poobcierane, a ona była wykończona. Zmęczona tak, jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu.
 Było jej zimno. I do tego wszystkiego wiedziała, że o ile największe niebezpieczeństwo minęło, to jeżeli się nie ruszy, naprawdę może umrzeć. Niby kto miałby jej pomóc? Kto miałby przyjść jej z pomocą, skoro cała wioska została zrównana z ziemią?
Siedziała niecałe dwieście metrów od miasteczka, ukryta za niewielkim murem, który zdołał ocaleć i uchronić ją przed ogniem. Przetrwała.
Mocniej opatuliła się ramionami, niepewnie rozglądając po okolicy. Czy to możliwe, by słyszała czyjeś kroki? Nie miała siły się podnieść, ba, nie miała nawet siły wydobyć z siebie dźwięku. Czuła, że po niepohamowanym szlochu, wrzasku i donośnym wypowiadaniu formuł zaklęć zupełnie straciła głos.
Była pewna, że ktoś jest za murem. Czuła jego obecność. Słyszała chrzęst gruzu pod jego stopami. A mimo to, nic nie zrobiła. Po prostu tam leżała, na wpół martwa przyglądając się zbierającym nad szkockim miasteczkiem chmurom. Była tak bardzo zmęczona. Zmęczona ciągłym zastanawianiem się, czy osoba, która stoi tak niedaleko jest tu by ją uratować, czy może raczej zniszczyć.

                                                                               ***

Słyszała jego głos. Nie miała pojęcia czy to się dzieje naprawdę. Czy naprawdę przyszedł tu by ją ocalić, czy może raczej to jej wymęczony umysł podsyła jej najbardziej kojące, aczkolwiek fałszywe wizje. Wiedziała tylko, że go nie widzi. Że pomimo tego, że czuje jego obecność, nie może go zobaczyć. Nawet jego głos wydawał się dziwnie odległy.
Kilka razy wypowiedziała jego imię. Drżącym i zachrypniętym, ledwo słyszalnym głosem. Cóż, jej wołanie można by więc zaliczyć do żałosnego, bezgłośnego poruszania ustami. On tu był. Kto wie? Może po drugiej stronie muru, muru, o który ona opierała się plecami. Tak, czy inaczej, jego obecność po raz pierwszy w życiu, okazała się dla niej bezsensowna. Nie mógł nic zrobić. Nie mógłby wpaść na to, by jej tu poszukać. Nie, jeśli, wnioskując z jego zrozpaczonego głosu, uważał, że nie ma sensu jej szukać. Że jest martwa.
Po raz pierwszy uświadomiła sobie jak ta cała sytuacja wygląda dla niego. O czym myśli, patrząc na doszczętnie spalone miasteczko. Dla niego była martwa.
Przyłożyła dłoń do ust, czując napływające do oczu łzy, a potem dzielnie próbowała się podnieść, ale jej mięśnie nie zamierzały się ruszać. Nie po takim wysiłku i licznych urazach, które odniosła poprzedniej nocy.
Była bezradna. Tak żałośnie bezsilna, że dobijało ją to mocniej niż klątwy odniesione podczas potyczek ze śmierciożercami. Była przegrana, chociaż w rzeczywistości nie poniosła klęski w żadnym z pojedynków. Ponieważ najgorszą porażką było jej aktualne położenie. Między gruzami i popiołem, tak blisko jedynej liczącej się na świecie osoby, a jednocześnie tak daleko.
Nie chciała tego. Nie chciała takiego końca. Nie chciała umrzeć tu z wyczerpania, z pozlepianymi od brudu i krwi włosami.
Jej nogi niebezpiecznie zadrżały, kiedy zacisnąwszy palce na poszczególnych wystających częściach muru, stanęła o własnych siłach. Łzy bólu spływały po jej policzkach, ale ona nie zamierzała się poddać. Nie teraz. Wystarczyło, żeby się odwrócił. Widziała jego oddalającą się sylwetkę. Nie dzieliło ich więcej niż kilkaset metrów.
-Draco!
Na próżno. Nie słyszał jej. Przez moment zastanawiała się, czy jej się to wszystko nie uroiło.
Jego osoba wydawała jej się teraz tak nierealna. On przemierzający bezkres popiołu, między mgłą i dymem z dopalających się fragmentów budynków.
Nie miała różdżki, żeby zwrócić na siebie uwagę za pomocą jakiegokolwiek zaklęcia. Miała tylko siebie. Swoje zdarte gardło i nogi, które odmawiały jej posłuszeństwa. A mimo to zdecydowała się walczyć. Wrzasnęła raz jeszcze.
I wtedy przystanął. Widziała pośród szarości, jak jego plecy napinają się. Jak spuszcza głowę i wzdycha powoli, tak jakby oddychanie sprawiało mu ogromną trudność, a potem waha się. Czy mógłby to zrobić? Mógłby zignorować jej wołanie i po prostu ruszyć dalej? Potrafiłby przekreślić jej ogromne staranie i poświęcenie i po prostu nie obejrzeć się raz jeszcze przez ramię?
I kiedy już myślała, że naprawdę to zrobi, kiedy wszystko w jego postawie wskazywało, że ruszy dalej, nagle, jakby sam tego nie kontrolując, odwrócił się.
Był zbyt daleko, by była wstanie odczytać wyraz jego twarzy. Wiedziała tylko, że przez moment tylko się jej przygląda, jakby rozważając, czy jest prawdziwa, a potem rusza w jej stronę tak szybko jak tylko może. Chyba coś mu się stało, bo wraz z każdym kolejnym krokiem, wyraz jego twarzy wykrzywiał grymas bólu. Ale on to zignorował. Tak jak ona, porywając się na swoje ostatnie pokłady energii, kiedy zdecydowała się wyjść zza muru.
Odległość między nimi się zmniejszała. Ze stu, do pięćdziesięciu metrów. Z dwudziestu do dziesięciu. Z dziesięciu, do zaledwie kilku kroków.
Nic nie powiedział. Z jego gardła wydarło się westchnienie. Pełne drżenia i ulgi, ale wydawało jej się, że jest w nim znacznie więcej emocji, niż mogłoby się zdawać. Było w nim wszystko. Całe jego przerażenie, kiedy myślał, że ją stracił. Poczucie winy, że do tego dopuścił. Miłość, która niemal go zabiła.
Wplątał palce w jej włosy i przysunął do siebie, a ona poczuła łzy ulgi, kiedy wreszcie znalazła się w jego ramionach, tonąc w najbardziej emocjonalnym uścisku na świecie.

Nie trwało to jednak zbyt długo, bo Draco już po chwili odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion i z paniką wypisaną w załzawionych oczach, zaczął przeczesywać wzrokiem całe jej ciało, upewniając się, że wszystko jest na miejscu. Jeździł palcami po jej twarzy, po kilku zadrapaniach i siniaku na skroni, a potem głośno zaczerpnął powietrza, nareszcie się odzywając:
-Myślałem, że bez ciebie umrę-wyrzucił z siebie, a ona, słysząc te słowa, nareszcie, po całej tej upiornej nocy, popłakała się tak, jak należy, bo oglądanie go w takim stanie i w jakikolwiek sposób podzielanie jego emocji doprowadzało ją do szaleństwa. Draco nigdy nie płakał. Nigdy nie widziała, żeby się przy niej rozkleił i chociaż niejednokrotnie okazywał przy niej słabość, to to nigdy nie trwało długo. Za każdym razem to on był tym silnym. On podnosił z upadku nie siebie, ale również ją. To on ją za każdym razem pocieszał. Nawet jeśli to on tego potrzebował.
Tym razem było jednak inaczej. Draco wyglądał tak, jakby go tym złamała. Jakby wciąż powstrzymywał się od płaczu po tym, jak myślał, że ją stracił.
-Już dobrze, wszystko dobrze-powiedziała do niego, uśmiechając się i pociągając nosem. Nim zdołał jakkolwiek na to odpowiedzieć, przytuliła go najmocniej jak potrafiła, a potem pocałowała go, mocno zaciskając palce na kosmykach jego jasnych włosów. Chciała, żeby wiedział jak mocno go kochała. Żeby nigdy nie wątpił, że cokolwiek może ją od tego odwieść.
-Tak mi przykro-powiedział, kiedy się od niego oderwała, a on oparł o nią swoje czoło, mocno zaciskając oczy. -Przepraszam, że cię tu zostawiłem.
Żal i poczucie winy, które słyszała w jego głosie doprowadzało jej serce do bolesnych skurczy. Po tym jak ledwo uszła z życiem, naprawdę nie chciała jego przeprosin. Była zbyt szczęśliwa, że znowu są razem, żeby się na niego o to gniewać.
-Wszystko w porządku-powtórzyła, dotykając dłonią do jego bladego policzka. -Wracajmy do domu.
I to było piękne. Móc ją odnaleźć i słyszeć jak to mówi.






wtorek, 26 lipca 2016

-Rozdział 55- Burn it to ashes

Tamtej nocy niewielkie, szkockie miasteczko w pobliżu Hogsmade zostało zrównane z ziemią. Spłonęło. Brutalnie i niesprawiedliwie, po prostu zniknęło, pogrążając się w zatrważającym milczeniu. Umarło.
I jak bardzo nie bolałoby nas tak gwałtowne i niespodziewanie ukrócenie jakiejś historii, pełnej planów i marzeń, pełnej niesamowitych i niepowtarzalnych wspomnień. Czasem coś po prostu umiera. A my nie możemy zrobić nic, by temu zapobiec.

Nieprzyjemny dźwięk dobiegł do jego uszu, kiedy gruba podeszwa jego buta nastąpiła na warstwę popiołu i spalonego drewna. Tak, jakby każdy krok, który robił, miał rozgrywać się przy potwornym akompaniamencie, głośno demonstrującym mu upiorność, która dotknęła małe, szkockie miasteczko.
Okropny trzask osadzonych materiałów łamał się pod jego stopami, kiedy powolnym, nieśpiesznym krokiem zmierzał w miejsce, nie odróżniającym się od reszty niczym szczególnym. Tak jak reszta, zrównane było z ziemią, pozostawiając po sobie nic, prócz gruzów, sadzy i niekończącego się pokładu popiołu. Spłonęło wraz z jego wnętrzem. Jak banalnie by to nie brzmiało, coś tamtej nocy w nim umarło. Potwornie boleśnie wydarło się z jego klatki piersiowej, zostając tutaj.
Teraz chciał umrzeć. Po raz pierwszy w życiu pragnął tego naprawdę. Ponieważ nie miał już nic, co trzymałoby go przy życiu. Nic co nadawałoby mu sens, co dałoby mu chociaż cień tamtej dawnej radości.

                                                Kilka godzin wcześniej. 

Ktoś chyba o niego walczył.
Z ogromną siłą i zapalczywością uciskał jego klatkę, próbując go przywrócić. Skąd? Przecież nie był martwy, prawda? Zaczął się dławić. Okropnie kaszleć, wypluwając przy tym na beton trochę krwi. 
-Merlinie, jak dobrze...
Uchylił oczy, napotykając wzrokiem na Teodora, który z ulgą opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach, głośno wypuszczając z ust powietrze. Odłożył różdżkę na ziemię i przez moment nie przenosił na niego spojrzenia. Chyba był zdenerwowany. Bardzo blady i najwyraźniej wykończony. 
-Teodor...-zaczął, sięgając do rany na swoim brzuchu, która o ile przestała tak bardzo krwawić dzięki pomocy bruneta, wciąż zadawała mu ból. 
-Nienawidzę cię bardziej, niż wtedy w Hogwarcie, kiedy odbiłeś mi dziewczynę-odetchnął Teodor, rzucając mu w końcu piorunujące spojrzenie. -Myślałem, że nie żyjesz...
-Ile razy mam powtarzać, że nie miałem pojęcia, że ta Krukonka ci się podoba?-zapytał słabym głosem, wciąż trochę się krztusząc. Przesunął dłonią po zmęczonej twarzy i ułożył się wygodniej na zimnej podłodze w opuszczonym budynku, patrząc jak zaczyna świtać, a przez powybijane okna budynku, do środka wpadają pierwsze promienie słońca. Po chwili jednak coś pojawiło się w jego umyśle. Coś niesamowitego, przyprawiającego jego brzuch o nieprzyjemne skurcze, zupełnie nie związane z klątwą, którą rzucili na niego śmierciożercy. -Czy ty...?-zmrużył oczy i uniósł brwi, zerkając na Teodora z niedowierzaniem. Leniwy uśmiech zaczął rozprzestrzeniać się na jego twarzy, kiedy dotarło do niego, że nie ma innej opcji. -Ta Kurkonka to była na czwartym roku-przypomniał, szerzej się uśmiechając. -Od kiedy pamiętasz?-zapytał z szczerym zainteresowaniem, nagle z większą łatwością ignorując ból po zadanej mu klątwie. 
-Od kiedy zacząłem myśleć, że naprawdę tu zszedłeś. Kurwa, Malfoy nigdy więcej nie rób czegoś takiego...
-Musimy iść do Munga-powiedział poważnie, siadając na ziemi i przykładając dłonie do brzucha Malfoy. Teodor transmutował swoją bluzę, nasiąkniętą krwią Dracona w bandaże i podał mu je, pomagając mu zdjąć zniszczoną koszulkę i obwiązać się nimi. 
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Żaden magomedyk nie udzieli ci pomocy-powiedział poważnie, mimowolnie marszcząc brwi na widok odsłoniętej rany blondyna. -To wygląda paskudnie, ale nikt się nad tobą nie zlituje, jeśli nad głową będzie mieć śmierciożerców. 
-Mam na myśli rodziców Hermiony. Musimy spróbować im pomóc. 
Oczy Teodora rozszerzyły się. Otworzył buzię i miał wrażenie, że jego szczęka ląduje na ziemi.
-Jesteś chory. Jebnięty do granic możliwości-powiedział ze złością, niezbyt delikatnie uderzając go w tył głowy. -Chcesz zrobić z siebie bohatera? To dojdź do domu i nie wykrwaw się po drodze na chodniku. Nie zamierzam drugi raz patrzeć jak umierasz, jasne?!-wysyczał ze złością, znów wyglądając nieco jak ten dawny psychopatyczny groźny Teodor. Mimo to gdzieś w jego ciemnych, niemal czarnych oczach widział troskę. I to było dziwne. Zapomniał już jak wygląda, kiedy na czymś mu zależy. 
-Chcę, żeby miała rodziców...
-I tak samo walniętego chłopaka?-zapytał ironicznie Teodor. -Słowo daję, jeżeli zaraz się nie ogarniesz, osobiście zadbam, żebyś do nich dołączył. Pomogę ci się teleportować do domu...
-Nie, nie, nie...-Draco pokiwał głową, z poddaniem opierając głowę o chłodną powierzchnię betonowej, przybrudzonej jego własną krwią ściany. -Nie mogę wrócić bez nich-powiedział cicho, zamykając oczy. Czuł się jak przegrany. Jak ktoś, kto dławił się własną porażką. Jeszcze nigdy nikt nie pokonał go tak, jak teraz. Jeszcze nigdy jego stan nie był aż tak poważny jak tej nocy. I jedynym sposobem na umniejszenie powagi tej porażki byłoby uratowanie rodziców Granger.
-Będziesz miał jeszcze na to czas, Draco-pocieszył go Teodor, pewnie stając na nogi. Wyglądał dużo lepiej. Jak gdyby pewniej i normalniej. Bardziej znajomo.
-Co jeśli ona mi nie wybaczy...-zapytał cicho, korzystając z wyciągniętej dłoni bruneta. Wstał i oparł się o ścianę, przytrzymywany przez przyjaciela, który przyglądał mu się z wyraźnym strapieniem.
-Wtedy zwrócisz się do mnie. Coś mi się wydaje, że zostanę ekspertem w tych sprawach...
-W sprawach, których nikt ci nie wybaczy-dokończył za niego blondyn, przyglądając mu się z najprawdziwszą powagą. -Wszystko w porządku?-zapytał. Przez tą całą sytuację, nie pomyślał o tym jak może czuć się Teodor. Powróciły do niego wspomnienia. Nie tylko te dobre. Również te, które rzucały sens na to, co robił odkąd mu je zabrano.
Obserwował jak brunet odwraca wzrok i ciężko wzdycha.
-Nie-pokręcił przecząco głową. Jego głos się łamał, ale on sam chyba nie bardzo. Sprawiał wrażenie silnego, a Draco bardzo pragnął, by to wrażenie nie okazało się jedynie kruchą maską. Chciał, by Teodor był silny, ponieważ na obecną chwilę nie był wstanie go wyręczyć. Nie mógł wziąć ciężaru, którym obarczył się, popełniając te wszystkie straszne rzeczy.
-Cóż, masz moje wybaczenie jeśli ci to pomoże-powiedział słabo, delikatnie się uśmiechając. -To zawsze jakiś początek.
-Dzięki Draco-Teodor zacisnął mocniej zęby, najwyraźniej próbując się nie rozsypać. I dobrze. Bo chociaż był jego przyjacielem, to raczej nie dałby rady pomóc mu się pozbierać. Sam nie potrafił kontrolować swoje życia. Sam potrzebował teraz pomocy. -Chodźmy stąd. Chcesz się napić?
-Nie piję-pokiwał przecząco głową, z delikatnym, błąkającym się po jego twarzy uśmiechem.

                                                                                ***

Do jego mieszkania w zapuszczonej dzielnicy Londynu dotarli prawdziwie wyczerpani, bo jak się okazało teleportacja nie służy osobom wykończonym tak, jak wykończeni byli oni.
-Okey, gdzie trzymasz jakieś lekarstwa?-Teodor, wparował do jego łazienki, zaczynając przeszukiwać szafkę nad umywalką. -Przeciwbólowe? Cholera, nie masz nawet aspiryny?
-Nie-Draco przecząco pokiwał głową, kładąc się na kanapie.
-Jak ty leczysz kaca?-zapytał zdezorientowany Teodor, wychylając głowę z łazienki. Zdążył już dobrać się do jego ręczników, bo gapił się na niego z mokrym ręcznikiem przyciśniętym do rozciętej, dolnej wargi.
-Nie piję, nie miewam kaca-wyjaśnił spokojnie Draco, mimowolnie krzywiąc się z bólu. -Możesz pójść do sklepu?
Teodor patrzył się na niego przez chwilę, a potem uśmiechnął się delikatnie, ponuro kiwając głową.
-Potrzebujesz czegoś jeszcze?

Wrócił po niespełna 15 minutach z torbą pełną lekarstw, bandaży i butelek alkoholu, które ze względu na ich stan uznał za niezbędne. Rzucił to wszystko w kąt pokoju nieopodal łóżka i spojrzał na Dracona z nieco rozbawionym uśmiechem, mierzwiąc palcami swoje ciemne, roztrzepane włosy.
-Kupiłem ci gazetę, żeby ci się nie nudziło jak będziesz tu leżał i umierał-mruknął, dopiero po chwili orientując się o ironio jak nieodpowiednie były jego słowa. -Sorry, stary-dodał, widząc powątpiewające spojrzenie swojego przyjaciela. Tak czy inaczej, rzucił gazetą w twarz blondyna, a potem zniknął gdzieś w kuchni. Do uszu blondyna doszedł dźwięk nastawianej na herbatę wody.
Leniwie przemknął wzrokiem po mieszkaniu, które wydało mu się nagle wyjątkowo ponure, a potem, wyłącznie z nudów, sięgnął po mugolski magazyn, rozkładając go na losowej stronie, skupiając swój wzrok na jakimś bezsensownym artykule o gospodarce.
-Gdzieś na początku zawsze mają krzyżówki-zawołał do niego Teodor, na co on, kierując się jego radą, zaczął wertować kolejne strony miesięcznika, śledząc nagłówki artykułów bez zbytniego zaangażowania, czy choćby ciekawości.
I wtedy to się stało. Teodor pojawił się na powrót w pokoju z kubkiem świeżo zaparzonej herbaty, a on poczuł jak coś boleśnie skręca się w jego wnętrzu. To serce. Chyba właśnie się zatrzymało.
-Co? Coś się stało?-skonsternowany brunet odłożył kubki na stoliku przy kanapie, a potem usiadł obok niego, zerkając mu przez ramię. -Pożar u mugoli... Kurde-nie wydawał się szczególnie przejęty, jednak na wzgląd na reakcję blondyna, postanowił okazać nieco empatii. -To całkiem daleko stąd. To znaczy... Szkocja? Byłeś tam kiedyś? Oprócz w Hogwarcie?
-To blisko Hogsmade-powiedział, przypominając sobie słowa Hermiony. Szkocie miasteczko niedaleko Hogsmade. O Merlinie. -Muszę iść-odetchnął ciężko, czując jak widok przed nim się rozmazuje. Wstał, dziękując sobie w myślach, że nie zdążył jeszcze nawet ściągnąć kurtki.
-Co? Dokąd? Kupiłem wszystko, czego potrzebowaliśmy...-powiedział Teodor, patrząc na niego jak na idiotę. Podwinął rękawy swojej bluzy, a potem skrzyżował ręce na piersi i spokojnie zaszedł mu drogę, wyzywająco unosząc brwi. -Dokąd idziesz, Draco?-zapytał z powagą, po wyrazie jego twarzy wnioskując, że stało się coś złego.
-Ja...-przesunął dłonią po linii szczęki i odetchnął ciężko, nie do końca wiedząc co zrobić, żeby jego głos nie zaczął się łamać. -Ona tam była, Teodor-wyjaśnił, dopiero teraz orientując się jak to brzmiało. Rozchylił usta, a potem przyłożył do nich dłoń. To bolało. Bo doskonale wiedział, co to oznaczało. -Hermiona...
Teodor przez moment gapił się na niego z niedowierzaniem, Jakaś dziwna siła nie pozwoliła mu w to wierzyć. W to, że Draco naprawdę mógłby ją stracić.
-Okey, masz wszystko? Idziemy tam-zapewnił go, pokrzepiająco klepiąc go po ramieniu. No bo nie mogło być tak źle, prawda? Nie mógł tak szybko tracić nadziei. Ona wcale nie musiała być martwa.
-Jesteś pewien, że to to miasto?
-Tak, Teodor, jestem kurwa pewien-wysyczał, mocno zaciskając szczęki. Powinien z nią zostać. Tak bardzo go prosiła. I po co mu to było? I tak nie uratował jej rodziców. To wszystko poszło na marne.
-Chcesz się teleportować?
-Tak, poradzę sobie.
-Nie chcesz chyba iść sam? Pomogę ci...
Zmarszczył brwi. Czy mógł mu na to pozwolić? Na to by patrzył jak się załamuje? Jak dowiaduje się, że ona jest... Nie. Na pewno nie chciał komukolwiek pozwolić na to patrzeć.
-Zostań tu. Dam radę-zapewnił go, chociaż doskonale wiedział, że jeśli jego przepuszczenia okażą się prawdą, wcale nie da rady. Jeszcze nigdy wcześniej nie bał się tak, jak teraz.

                                                                                ***

Popiół chrzęścił pod jego butami, kiedy przestępując przez ogromne pogorzelisko, dopuszczał do siebie świadomość, że ona gdzieś tu była. Martwa.
Ekipa, która oczyszczała miejsce tragedii skupiona była raczej w innej części miasteczka, nie tu, tuż przy linii lasu, gdzie nie pozostało nic wartego zbierania. Wszystko zostało doszczętnie spalone.
Głośno przełknął ślinę. To nie tak miało być. Nie tak miało wyglądać jego życie. Nie mógł stać się dobry tylko po to, by to stracić. Bez niej byłby nikim, bez niej by sobie nie poradził.
Przyłożył dłoń do ust, czując jak oczy zachodzą mu łzami. Nie był nawet wstanie określić jak bardzo go boli. Jak bardzo nie może tego znieść. Chciał się obudzić. Chciał cofnąć czas. Chciał powrócić do momentu, w którym oboje stali w domku ładnego szkociego miasteczka, a on obiecywał jej, że wróci. Cóż, obydwoje dotrzymali słowa. On wrócił, a ona już tu na niego nie czekała.
Próbował się uspokoić. Wmówić sobie, że przebrnie przez to tak, jak przez wszystko. W końcu w jego życiu ciągle ktoś umierał. Przetrwał śmierć własnej matki i niby miałby nie poradzić sobie z tym? Otóż nie. Nie mógłby.
Opadł na kolana, biorąc do ręki garść czarnego prochu, którym usłana była ziemia. Dlaczego z nią tu nie został? Dlaczego ganiał gdzieś po Londynie, skupiając się na dużo mniej ważnych rzeczach, zamiast skupić się na tym co miał? Na tym co kochał najmocniej?
Ogromne poczucie winy ogarnęło jego ciało, czuł jak kuli się, przykładając twarz do kolan, jednak to wszystko wydawało mu się nierealne. Tak, jakby przyglądał się temu wszystkiemu z oddali.
-O Boże, ona umarła-wyszeptał do siebie, mocno zagryzając wargę. Tak mocno, że w jego ustach rozszedł się metaliczny smak krwi. Ale nie był wstanie dłużej powstrzymywać łez. One po prostu popłynęły. Stracił ją. Niespodziewanie i niezamierzenie. Gwałtownie.
Oto jak to wszystko miało wyglądać. Spotkał ją pewnego dnia w barze, podczas najgorszego kryzysu swojego życia, a potem, kiedy już wyszedł na prostą, kiedy zrozumiał tak wiele rzeczy i zmienił się, specjalnie dla niej, ona odeszła. Przepadła. Jakby nie była całym jego życiem, a jedynie częścią. Krótkim epizodem.
Skulił się mocniej, czując jak ból obezwładnia jego ciało. Jak nie może z tym żyć. Jak po prostu umiera. Bo na obecną chwilę, nie wyobrażał sobie, by pozostawało mu cokolwiek innego.
Jego oddech był płytki. I najzabawniejsze w tym wszystko było to, że poprzedniej nocy już raz się dusił. Ktoś by pomyślał, że to było gorsze? Że najzwyczajniej w świecie nie mógł oddychać, bo kogoś stracił? Chciał się wyłączyć. Poradzić sobie z tym tak, jak radził sobie nim ją naprawdę poznał. Chciał być obojętny. Chciał przybrać zimną maskę, pewnego siebie mężczyzny. Chciał stąd odejść tak, jakby nic się nie stało. Chciał ją uczynić tylko epizodem, nie sensem i całym swoim życiem.
Ale nie potrafił. Przez nią się popłakał. Stał się tak słaby jak tylko mógłby być. I chociaż wiedział, że w pewnym momencie będzie musiał podnieść się i zdecydować co robić, chwilę tę odkładał co raz dłużej. Ponieważ nie miał pojęcia co robić. Po raz pierwszy w życiu, czuł, że ktoś go złamał. Tak boleśnie i okropnie skrzywdził, że się po tym nie pozbiera. Nie tym razem.
-Proszę, nie...-zacisnął powieki i mocno zagryzł zęby, opanowując ból rozsadzający mu klatkę piersiową. -Po prostu błagam, nie bądź martwa.
Dobrze rozumiał co oznacza wszyscy zginęli. Wiedział, co napisano w mugolskim magazynie. Ale on był czarodziejem, prawda? W jego świecie zdarzały się różne nie pojęte dla reszty ludzkości rzeczy.
Ale nic się nie zmieniało. Wciąż klęczał po środku jednej wielkiej kupy gruzu i popiołu. I czuł jak jego wnętrze trawi już nie ogień, a pustka. Jak można odnaleźć nadzieję, po środku pogorzeliska?
Niby jak można się po czymś takim pozbierać? Och, ile by oddał, by tej nocy to on zginął. Nie ona.


Nareszcie wstał i lekko się zatoczył, bo kręciło mu się w głowie. To chyba przez śmierciożerców, którzy tak mocno ranili go ostatniej nocy. Tak, czy inaczej, nie dbał o to. Nie dbał już o nic.
Równie dobrze mógłby przewrócić się i tu zginąć. Tak, jak zginęła ona. Nie widział już w niczym sensu.
Była od niego lepsza. Pod każdym względem. Była piękna. Delikatna i niewinna. A mimo to, on wciąż żył, a ona była martwa. Jego życie było popieprzone. Jej zaś pełne nadziei.
Odwrócił się i zaczął iść w przeciwną stronę, czując ból przy każdym kolejnym kroku. Zapewne był bardzo osłabiony. Poważnie ranny, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Szedł tak, jakby rozciągający się przed nim widok nie istniał. Jakby niczego już nie dostrzegał. Jego spojrzenie było nieobecne, zamglone, przez lśniące w jego oczach łzy. Ale postanowił sobie, że to koniec. Że potrzebuje tylko kilku dni, by znów być człowiekiem, którym był zanim ją poznał. Cóż, nie lubił dawnego siebie, ale taka alternatywa była zdecydowanie mniej bolesna.
-Draco?
Cóż, chciałby ją usłyszeć. Oddałby wszystko, żeby jeszcze raz usłyszeć jej głos. To, w jaki sposób wypowiadała jego imię. Uśmiechnął się na wspomnienie tego jak wiele musiał czekać, by w końcu przestała zwracać się do niego po nazwisku. Ile czasu potrzebował, by stać się dla niej kimś wyjątkowym.
Był głupi, że w ogóle się odwracał. Tam nikogo nie było. Szkockie miasteczko nieopodal Hogsmade zostało przecież doszczętnie spalone.




---------------------------------------------------------

Halo halo spokojnie i bez paniki!
Pozdrawiam, dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem i zapraszam na następną notkę, która pojawi się, jak mam nadzieję niedługo. Ponieważ to już naprawdę ostatnie części opowiadania, proszę, żeby kto przeczytał, skomentował. Chcę po prostu wiedzieć ile mniej więcej osób tutaj zostało. 
Kocham <3