wtorek, 29 października 2013

Miniaturka - Odeszli - Dalej kochają

Taka tam miniatureczka... :D
Napisana w ciągu naprawdę krótkiego czasu dlatego mam nadzieję, że mnie nie zabijecie ;D
Mam nadzieję, że Wam się spodoba... 
Zapraszam do czytania i komentowania. 
Pozdrawiam. Jesteście bardzo, mocno kochani :P 
 Muzyka
-Co ty chcesz przez to powiedzieć?-spytała dziewczyna, czując jak w jej oczach pojawiają się łzy.
-Nie kocham cię. Nigdy nie kochałem-wyznał chłopak, przygryzając nerwowo dolną wargę. Czuł jak jego serce rozrywa się na małe kawałki, jak zaczyna się dusić, bo powietrze, jedyny sposób dzięki któremu mógł oddychać... znikał.
W końcu wziął się w garść. Musiał. Zacisnął zęby i obdarzając ją wzgardliwym uśmiechem, zdobył się na wbicie kolejnego ostrza w jej wymęczone serce.
-Tak naprawdę to... nigdy nie traktowałem tego na serio. Przykro mi jeżeli dałem ci jakieś znaki czy nadzieje...-powiedział udając zmieszanie.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wszystkie dobre słowa, pocałunki deklaracje miłości... to wszystko nic dla niego nie znaczyło? Bawił się nią by teraz doszczętnie zniszczyć?
Przecież go kochała. Merlinie jak ona bardzo go kochała!
Ale czasem... przychodził taki czas kiedy traciła wiarę w ludzi. Tak często niszczyli, nadużywali jej zaufania...
Nie chciała tak żyć. Nie wierzyła już, że to się kiedykolwiek zmieni.
Czy tak trudno było spotkać dobrego, bezinteresownego człowieka? Takiego, który pokochałby ją za to jaka jest, który dostrzegłby w niej wartościową i godną zainteresowania kobietę?

-Naprawdę nigdy nic dla ciebie nie znaczyłam?-spytała cicho, a on poczuł niemożliwy ból w klatce piersiowej.
-Przykro mi-szepnął, wiedząc, że właśnie zachowuje się najpodlej jak tylko się da. Zmierzwił swoje i tak rozczochrane, blond włosy, posyłając jej nieporadny uśmiech. Był doskonałym aktorem. Nie mogła się domyślić, że najchętniej przytuliłby ją i zapewnił, że naprawdę, prawdziwie ją kocha.
Dziewczyna pokiwała jedynie niedowierzająco głową, po czym obdarzając go ostatnim, przepełnionym żalem spojrzeniem, wybiegła z jego mieszkania.

                                                                      ***

Wyjrzał przez okno, patrząc jak kobieta jego życia biegnie zrozpaczona, wbiegając na ulicę. Łzy zamgliły jej oczy, a wydarzenia sprzed chwili całkowicie pozbawiły trzeźwego myślenia.
Nie miała szans.
Nie mogła zobaczyć nadjeżdżającego samochodu. Auto potrąciło ją, odrzucając jej bezwładne ciało na odległość paru stóp.
Mężczyzna poczuł jak jego serce umiera. Jak gaśnie w nim wszelka nadzieja. Poczuł stratę. Stratę nieodwrotną. Taką, o której nigdy nie będzie wstanie zapomnieć.

                                                                       ***
Spokój. Wiatr, rozwiewający kolorowe liście drzew. Szum trawy. Dobiegające z daleka dźwięki ulicy.

-Przepraszam-szepnął, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt. -Tak strasznie mi przykro-dodał łamiącym się głosem. Nie mógł sobie tego wybaczyć. Ukucnął, by złożyć białą różę na marmurowym nagrobku, po czym usiadł na trawie, zdobywając się na blady uśmiech.
-Wiesz, to wszystko było kłamstwem. Chciałem tylko cię chronić. Zawsze byłaś najważniejszą osobą w moim życiu. Gdybym tylko wiedział...-głos uwiązł mu w gardle, a w oczach pojawiły się łzy. Nie pozwolił im jednak wypłynąć. Nauczył się nie okazywać emocji nawet w skrajnych przypadkach. -Gdybym tylko wiedział jak to się skończy... Nigdy by do tego nie doszło. To wszystko moja wina. Moje pieprzone wymysły! Robiłem to by nikt cię nie skrzywdził, chroniłem cię! Okazało się, że jedyną osobą, która jest wstanie cię zranić to ja sam...
Nastało milczenie. Ogarniająca cisza, przerywana jedynie szumem jesiennego wiatru.
-Nie mam pojęcia co powinienem jeszcze powiedzieć. Zapewne teraz patrzysz na mnie z góry i mnie nienawidzisz, co?-zaśmiał się, a w jego oczach zabrzmiała gorycz. -Ojciec powiedział, że zabije cię jeżeli nie przestaniemy się spotykać. Wiem, że to może nie usprawiedliwienie tego co się stało ale... cholera przecież nigdy nie pragnąłem dla ciebie niczego prócz szczęścia!-załamał się, ukrywając twarz w dłoniach.
Ta sytuacja była trudna. Nie ważne, że cała jej rodzina, wszyscy jej znajomi i przyjaciele go nienawidzili. Chodziło o niego. O to, co działo się w środku. Jak bardzo żałował, jak bardzo sam siebie nienawidził...
-Kupiłem nawet pierścionek-powiedział, doskonale wiedząc, że dziewczyna już go nie słyszy. Że wygląda jak kompletny idiota gadając do marmurowego nagrobka.
Wyciągnął z kieszeni czarnej marynarki pierścionek. Piękny pierścionek...
-Miałem poprosić cię o rękę-zaśmiał się, czując jak niewyobrażalny żal wypełnia jego serce. Chociaż... czy z jego serca coś jeszcze pozostało?
-W życiu nauczyłem się naprawdę wiele. Nauczyłem się siły miłości, braterstwa, zaufania... Wiem co to być lojalnym wobec przyjaciół, wiem co to szlachetność, honor i odwaga. Potrafię być dobrym człowiekiem, rozumiem wartość rodziny i ludzi, którzy mnie otaczają. Rozumiem czym jest poświęcenie, zadośćuczynienie... Rozumiem, na czym polega życie. Ludzie rodzą się i umierają ale... Ale nie potrafię się z tym pogodzić. Żyjąc i słuchając moralnych prawd i wartości wiem jak powinienem żyć. Ale do cholery nie wiem jak żyć, kiedy wszelki sens mojego życia ginie! Tego mnie nie nauczyłaś...-szepnął z rozpaczą.
Wiedział, że musi to przetrwać, że musi być odważny. Że ona... choć powinna go nienawidzić to na pewno tego chciała. Widział to w jej spojrzeniu kiedy wybiegała z mieszkania wprost na przepełnioną samochodami ulicę.
I znów ta cisza. Pełna niedomówień, pełna bólu i goryczy...
-Kochałem cię. Nadal cię kocham, Hermiono-szepnął, pozwalając by jedna, samotna łza spłynęła po jego policzku. -I choć nie widzę sensu w życiu...-zatrzymał się. Poczuł bliskość. Tak bardzo podobną do tej, kiedy byli razem.
Odwrócił się, jednak w pobliżu nikogo nie było.

                                                                       ***
 Pozostała. W sercu, rozszarpanym na kawałki. Jednak tam była, miała nigdy go nie opuścić. Zupełnie tak, jak on nie opuścił jej. Ludzie, których kochamy nie odchodzą. Oni nigdy nas nie zostawią. Patrzą na nas. Uśmiechają się, widząc jak radzimy sobie z doczesnymi problemami.
Dziewczyna podeszła do niego od tyłu, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie mógł jej zobaczyć ani poczuć ale była pewna, że zdał sobie sprawę z jej obecności.
-Ja ciebie też kocham, Draco-szepnęła, a kąciki jej ust uniosły się wysoko do góry. Mimo to w jej oczach pojawiły się łzy.
-I choć nie widzę sensu w życiu... to spokojnie. Niedługo go znajdę. Nauczyłaś mnie walczyć. Dziękuję. Do zobaczenia, kochanie.







poniedziałek, 28 października 2013

Rozdział 10 - Rodzina jako największy kłopot popleczników Voldemorta

-I co?-spytała Hermiona, kiedy wyszedł z gabinetu dyrektora. Patrzyła na niego z troską. Widać czekała na niego bardzo się niepokojąc.
-Tylko list do matki i minus 100 punktów dla Slytherinu-mruknął z ponurą miną. -Gdzie Lena?
-W Skrzydle Szpitalnym z Chris'em... Musiałeś go aż tak mocno uderzyć?
-Przecież to nie od złamanej kości policzkowej jest cały obolały. To mój przyjaciel go tak załatwił-wyjaśnił z dumą. -Kto by pomyślał, że nasz mały Teodor jest wstanie pokonać mistrza zapasów?
-Właśnie. Świetnie sobie radził więc po cholerę się w to wtrącałeś?
-Bo tak robią dobrzy przyjaciele.
-Widać mamy inny pogląd na przyjaźń-stwierdziła dziewczyna z pogardą. -Czy wy macie jakieś uczucia? Czy tylko korzystacie z pretekstu, że możecie obić komuś gębę i nazywacie to "przyjacielską solidarnością"?-spytała wstrząśnięta.
Draco spojrzał na nią z zaskoczeniem. Gdyby ona tylko wiedziała co oni rozumieją przez przyjaźń...
-Ty jednak bardzo mało o mnie wiesz, Granger-powiedział, a w jego oczach pojawił się smutek. Zniknął jednak równie szybko jak się pojawił. Malfoy'owi nie wypadało okazywać emocji. Nie przy obcych.
-Chris obraził mnie i mojego przyjaciela. Przeszedł przez pewne granice. Nigdy nie pozwolę się tak traktować...
-Mimo wszystko nie masz skrupułów by tak traktować innych-odparła, splatając ręce na piersi. Wiedziała, że powinna być w nim ślepo zakochana, że nie powinna wytykać mu wad. Ale do cholery była Hermioną Granger i jak ważna nie byłaby ta gra nie będzie tłumić swojego niezadowolenia!
Draco jedynie pokiwał głową. Doskonale ją rozumiał. Miała prawo być zła.
-Po prostu... nie mogę ci powiedzieć o pewnych sprawach-wyznał podchodząc do niej bliżej. -Ale gdybyś tylko wiedziała, nie miałabyś mnie za tak złego człowieka...
-Wcale nie uważam, że jesteś zły. Ja tylko...
-Kocham cię-przerwał jej, po czym ująwszy jej twarz w dłonie, spojrzał głęboko w jej czekoladowe, pełne emocji oczy. -Nie chcę żebyś była ze mną skoro masz mnie za kogoś... kogoś nie wartego twojego uczucia...
Tak, manipulacja emocjami jako najlepszy sposób podbicia serca Granger!
Dziewczyna westchnęła cicho, po czym bez słowa wtuliła się w jego umięśniony tors.
-Jest późno. Pójdę już spać-powiedziała odsuwając się od niego i patrząc ze zrezygnowaniem w jego stalowoszare oczy.  Odwróciła się i zamierzała odejść w swoją stronę kiedy chłopak złapał ją za rękę. Mimowolnie znieruchomiała, patrząc na niego ze zdziwieniem.
-Odprowadzę cię.
-Naprawdę nie musisz-tego dnia miała go dość. Nie ważne jak zdolną byłaby aktorką, Malfoy ją irytował.
Chłopak momentalnie spochmurniał. Nie lubił kiedy ktoś, a w szczególności jakaś dziewczyna go odtrącała. To najzwyczajniej w świecie uwłaczało jego godności. Poza tym... chciał być w towarzystwie Granger. Lubił być obok tej Gryfonki...
-Słuchaj... zdaje sobie sprawę, że może nie spełniłem twoich oczekiwań. Bywam impulsywny i nie zawsze myślę nad czymś co robię ale... Ale strasznie mi na tobie zależy. Chcę z tobą porozmawiać.
Przez chwilę z zaskoczeniem patrzyła w jego stalowoszare, zazwyczaj obojętne oczy. Nie spodziewała się takich słów. Nie po Malfoy'u.
-Niech będzie-zgodziła się w końcu, kierując w stronę wieży Gryffindoru. Niech straci.

                                                                          ***

Dormitorium Hermiony okazało się małym, przytulnym pokojem prawie u szczytu wieży. Mieszkała z nim razem ze swoją rudowłosą przyjaciółką-Ginny. Tego wieczoru nie było w nim jednak siostry Rona. Zapewne spędzała czas ze swoim chłopakiem Harry'm albo zagadała się z innymi koleżankami w Pokoju Wspólnym. Tak czy inaczej, Hermiona i Draco, w dormitorium znajdowali się tylko we dwójkę.
-Jest mi strasznie ciężko z tym kim jestem. Opowiadanie o tym jest trudne ale... odpowiem ci na wszystko. Jest tylko jeden warunek-zaczął Ślizgon. Dziewczyna spojrzała na niego z wyczekiwaniem, a on z cichym westchnięciem dokończył zdanie.
-Granger, jeżeli twoi przyjaciele się o tym dowiedzą będę skończony. ON mnie zabije-powiedział szczerze. Mimo to, na jego twarzy nie widniała panika, przerażenie... Nie wyrażała niemej prośby o pomoc czy litości. Jeżeli chciał być wiarygodny, musiał pozostać niedostępny. Nie mógł okazać jej swoich emocji, uczuć. Nie tych prawdziwych. -Wiem, że to nie w porządku. Wiem jak się z tym czujesz. Obciążanie cię taką wiedzą...-kolejny krok manipulacji-wczuj się w czyjąś sytuację, przekonaj, że doskonale wiesz, jak się czuje.

Szatynka jedynie pokiwała głową, ciężko opadając na łóżko. Po chwili usiadł obok niej, przyglądając jej się z wyczekiwaniem.
-Przystaję na twoje warunki-powiedziała, kiwając twierdząco głową. -Ty musisz za to obiecać, że odpowiesz szczerze na wszystkie pytania-dodała, z determinacją patrząc w jego zdumione, stalowoszare oczy.
Wyciągnęła w jego stronę rękę.
-Jeżeli masz kłamać, to jej nie podawaj-uprzedziła, kiedy chciał uścisnąć jej dłoń.
Przez chwilę, która trwała zaledwie parę sekund, zastanawiał się czy rzeczywiście może sobie na to pozwolić. Z jej oczu dało się wyczytać szczerość. Był pewien, że nikomu nie powie o jego zamiarach.
Jednak... nie mógł wiedzieć, że Gryfonka tylko udaje. Że kiedy tylko skończą tą rozmowę, ona wybiegnie i wszystko wygada swoim przyjaciołom.
Mimo wszystko uścisnął jej dłoń. Zdobywając się na delikatny uśmiech, patrzył w jej zaskoczone, zawsze pełne ciepła, czekoladowe oczy.
-Jak to się stało, że jesteś śmierciożercą?-spytała, po dłuższej chwili ciszy.
Chłopak zamarł. Wiedział, że padną takie pytania. Był pewny. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że tak trudno będzie o tym wszystkim mówić. Do tej pory rozmawiał o tym tylko z Blaise'm czy Teodorem. Jednak... oni o wszystkim wiedzieli, przechodzili to samo. Im nie było trudno zrozumieć.
Poczuł jak dziewczyna podwija lewy rękaw jego koszuli, błądząc delikatnie palcami dookoła mrocznego znaku. Była przerażona. Widział to w jej oczach, w tym jak bardzo się spięła. Jak jej oddech stał się płytki, a dłonie lekko drżące.
-Wiem, że to cie ciekawi ale... może czasem lepiej nie wiedzieć?-zasugerował, mając nadzieję, że jednak ominą go przykre wspomnienia.
-Ja nie tchórzę, Malfoy-przypomniała mu, momentalnie biorąc się w garść. Spojrzał na nią z uznaniem. Zawsze była taka dzielna, niezależna...
-To się stało w te wakacje. A może raczej przed wakacjami. Złapali mojego ojca w ministerstwie. Czarny Pan się wściekł i pragnąc jakoś go ukarać wziął mnie w swoje szeregi. Nie miałem wyboru, Granger. Moja służba albo życie mojej matki. Wybrałem i choć wiem, że może gdzieś tam było inne wyjście... Ja postąpiłem słusznie. Nikt nie wmówi mi, że powinienem pozwolić jej umrzeć. Nigdy nie będę żałować tej decyzji-wyznał, pełen determinacji.
-Czyli... czyli gdyby... Cała ta akcja w ministerstwie, w departamencie tajemnic... Gdyby Harry nie pozwolił Voldemortowi wejść do swojej głowy... To nie tylko Syriusz by żył. Ty nie musiałbyś przez to przechodzić i...
-Stało się-przerwał jej z bladym uśmiechem. -Może... może gdyby Potter myślał bardziej trzeźwo zapobiegłoby to wielu wydarzeniom. Ale Potter też się zasłużył, Hermiono. A ja nie jestem idiotą żeby tego nie dostrzegać. Fakt, że przez jego decyzje mam spieprzone życie to nic... On już za to zapłacił. Został sam. Nie ma już rodziny. Jest jeszcze bardziej podobny do mnie i choćby nie wiem jak bardzo się tego wypierał... przyjaciele nie zastąpią ci rodziny. Wiem coś o tym.
-Rodzina to tylko więzy krwi...-wtrąciła się, nie bardzo mogąc się z nim zgodzić. -Ludzie, którym na tobie zależy, którzy są wobec ciebie lojalni i zawsze służą pomocą, którzy nie wyprą się ciebie choćbyś nie wiem co zrobił... To jest rodzina, Malfoy. Ktoś kto spełnia te wymagania nią jest. Nie liczy się, że nie jesteś z nią spokrewniony.
-Granger ja mam takich przyjaciół-powiedział cicho. -Są dla mnie wszystkim. Mogę na nich liczyć, mogę im zaufać...
-Crabb i Goyle nie...
-Nie mówię o nich! Granger chcę powiedzieć, że choć ktoś starał się być nią ze wszystkich sił to nie będzie moją rodziną. Wiesz czemu? Bo nawet jeżeli mam ich przy sobie to żal nie znika. To nigdy nie przestanie boleć. Fakt, że ojciec pozwolił byś żył w czymś takim, a matka nigdy nie próbowała cię ostrzec... Granger przecież ja ich kocham. Bardzo kocham, jednocześnie nienawidząc... Gdybyś miała wybrać... rodzice czy przyjaciele?-spytał, przeszywając ją swoim stalowym spojrzeniem.
-Nie wybiorę...-szepnęła, kręcąc głową. -Malfoy, to w czym żyjesz... Twoje poglądy...-zaczęła się plątać w własnej wypowiedzi. Chciała mu pomóc. Jednocześnie wiedząc, że to wróg. Że ma tylko wyciągnąć z niego informacje ale... ale nie mogła. Nie mogła być taką egoistką. On ją kochał. Powiedział o tym, a teraz ma problem. Ona jest dla niego ważna więc czemu miałaby się od niego odwrócić?
-Harry i Ron są dla mnie jak bracia. Kocham ich ale to miłość zupełnie innej kategorii niż ta skierowana do rodziców. Mimo wszystko są dla mnie równie ważni. Nie potrafiłabym wybrać między najważniejszymi osobami w moim życiu...
-Nieważne-postanowił skończyć ten temat. -Co chcesz jeszcze wiedzieć?
-Kto jest dla ciebie takim przyjacielem?
-Nott i Zabini.
-Są Śmierciożercami?
-Nie-skłamał szybko. Ich nie mógł w to wciągnąć. -Oni o tym nie wiedzą.
Zapadła cisza, podczas której dziewczyna zastanawiała się o co jeszcze mogłaby się spytać.
-Zabijasz ludzi?-spytała drżącym głosem. Bała się odpowiedzi. Bała się tego, przez co przyjdzie jej przejść, jeżeli odpowiedź będzie pozytywna.
-Nie-powiedział łagodnie. -Moje życie straciło by wtedy sens. Odbierać komuś życie i bezpodstawnie sądzić, że samemu się na nie zasługuje?-spytał, jednak ona nie dosłyszała brzmiącej w jego głosie ironii i goryczy. Patrzyła na niego z ufnością, z radością. Nie zastanawiając się, wtuliła się w niego, pozwalając sobie na chwilę bycia sobą. Teraz nie udawała.
On tymczasem, przeklinał się w myślach za to co robił, za to jak bezczelnie kłamał i pozwalał by go kochała...
A ona... Ona już wiedziała, że nie powie o niczym swoim przyjaciołom. Draco nie wiedzieć kiedy stał się dla niej kimś naprawdę ważnym...

                                                                          ***

-Ta szafka jest popsuta-stwierdził Blaise, kiedy razem z Pansy stał w Pokoju Życzeń. Z zrezygnowaniem wpatrywał się w mebel jakby czekając aż sam się naprawi. -Trzeba spotkać się Borgin'em, wysłać mu list czy coś...
-Spokojnie, Blaise. Na pewno coś wymyślisz-pocieszyła go dziewczyna. Widziała jak zadręcza się całą tą misją. Jak bardzo chciałby żeby to się skończyło. -Co robisz dziś wieczorem?-spytała mając nadzieję, że chłopak będzie mógł się z nią spotkać.
-Mam szlaban razem z Teodorem-powiedział z goryczą. -Będę czyścił jakieś spleśniałe, zgniłe, śmierdzące...
-Dobra, dobra zrozumiałam-przerwała mu Pansy z niepewnym uśmiechem. -Miałam tylko nadzieję, że uda nam się spotkać-wyjaśniła nieco zawiedziona.
-Niestety-powiedział z wyraźnym żalem.
-Blaise... proszę cię odpuść trochę. To co ON  z wami robi... Błagam nie zadręczaj się całą tą szafką, przyjaciółmi, śmierciożercami... Czasem trzeba zrobić coś dla siebie-wyjaśniła łagodnym tonem. Posłała mu delikatny, pełen czułości uśmiech, po czym nie czekając na jego reakcję przytuliła go.
-Ile bym dała by móc ponownie zobaczyć twój szeroki uśmiech albo usłyszeć głupi, odmóżdżający żart...-szepnęła, wspominając dawne czasy.
Chłopak mimowolnie się uśmiechnął. On też tęsknił za beztroską... Nastały mroczne czasy ale dlaczego nie widzieć mimo wszystko pozytywów?
-Pansy, kocham cię-wyznał na jednym wdechu. Patrzył na nią z wyczekiwaniem, jednak na jego twarzy błąkał się rozbawiony uśmiech. Dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem.
-C-Co?-spytała, pewna, że się przesłyszała. -Co powiedziałeś?
-Że cię kocham. I że moim sposobem na dobre poczucie humoru zawsze byłaś ty. I choć może właśnie palnąłem najgłupszą rzecz na świecie to nigdy tego nie pożałuję, bo mówię prawdę tak prawdziwą, że chyba bardziej się nie da.
Oczy Ślizgonki zabłysły radością, a z jej ust wydobył się cichy śmiech.
-Blaise ja...-przez dłuższą chwilą zastanawiała się co powinna powiedzieć. -Ja ciebie też-wyznała w końcu, po czym rzuciła mu się na szyję, łącząc ich usta w namiętnym, pełnym uczucia pocałunku. -Od zawsze.

                                                                           ***

Tego dnia Teodor był w paskudnym humorze. Przyczyniły się do tego głównie wydarzenie z poprzedniego wieczoru kiedy to pobił Chris'a i definitywnie stracił Lenę. Bo przecież która dziewczyna nie wkurzyłaby się za pobicie swojego chłopaka? Powinna go znienawidzić, skończyć tą chorą, pełną niedomówień relację...
Jakże się zdziwił kiedy przechodząc korytarzem zobaczył biegnącą w jego stronę Krukonkę. Wydawała się czymś bardzo przerażona. Zatrzymał się, przyglądając jej się z zaskoczeniem. Lena zatrzymała się przed nim, omal na niego nie wpadając.
-Teo, on tu jest-powiedziała, a w jej oczach zalśniły łzy.
-Kto to jest?-spytał z niezrozumieniem.
-Twój ojciec. Widziałam go w Hogsmade. Ukrywał się ale ja i tak jestem pewna, że go widziałam. Co jeżeli będzie chciał cię teraz zabrać? Jeżeli każe ci wstąpić to szeregów Sam-Wiesz-Kogo?
-Gdzie dokładnie go widziałaś?-spytał wypranym z emocji głosem.
-Niedaleko Wrzeszczącej Chaty znajduje się taki mały las i... i jestem pewna, że widziałam go w długiej, czarnej pelerynie z kapturem...-zaczęła drżącym głosem.
-Dzięki, że powiedziałaś-mruknął, po czym odwrócił się zamierzając odejść.
-Teo-zatrzymała go, łapiąc za ramię. Odwrócił się, a widząc na jej policzkach świeże łzy nie bardzo rozumiał. -Ja nie chcę cię stracić. Nie w taki sposób-powiedziała, po czym na dobre się rozpłakała.
Spojrzał na nią, zaciskając zęby. Czuł się naprawdę bezsilny. Musiał zakończyć ich znajomość. Ale jak to zrobić kiedy kocha się kogoś tak mocno? Poza tym... on też nie był jej obojętny. Był pewien.
Postanawiając, że będzie żałował potem, przytulił ją do siebie, delikatnie gładząc po włosach.
-Nie stracisz-zapewnił ją, szepcząc kojące słowa tuż przy uchu. -Nigdy nie straciłaś.

                                                                             ***

Szedł ciemną ulicą Hogsmade, czując jak wszystko się wali. Opuścił szlaban, zapłaci za to. Kto wie? Może to będą ujemne punkty? A może kolejne wieczory spędzane w towarzystwie Snape'a albo woźnego Filch'a?
Tak czy inaczej kiedy wróci do zamku będzie miał kłopoty.
Stanął u skraju lasu w pobliżu Wrzeszczącej Chaty, odważnie patrząc w ciemną gęstwinę.
-Wiem, że tam jesteś-powiedział chłodnym, opanowanym tonem. Czekał parę chwil, jednak się nie mylił. Z mroku wyłoniła się wysoka postać ubrana w czarną pelerynę z kapturem. To on. Jego ojciec, ktoś kogo powinien nienawidzić.
-Witaj, Teodorze-mruknął mężczyzna, podchodząc tak blisko, że brunet mógł zobaczyć jego twarz.
-Ojcze-Ślizgon zdobył się jedynie na skinięcie głową podczas którego nie spuszczał z wzroku wysokiego mężczyzny. -Co tu robisz?
-Czekałem na ciebie. Byłem pewny, że prędzej czy później dowiesz się gdzie jestem-oznajmił ojciec Teodora łagodnym tonem.
-Czego chcesz?-spytał chłopak, obdarzając go morderczym wzrokiem.
-Gdzie moja rodzina, Teo? Wracam do domu, a tu okazuje się, że jest pusty. Nie ma nikogo. Mojej żony, synów, nie ma córki... Co się stało Teodorze?-spytał mężczyzna, głosem przepełnionym jadem.
-Niech cię to nie interesuje-warknął brunet siląc się na opanowany ton.
-To jest moja rodzina-wycedził ojciec Teodora zaciskając zęby.
-Najwyraźniej właśnie ją straciłeś-stwierdził chłopak z wrednym, Ślizgońskim uśmieszkiem.

                                                                            ***

Drogi Draco!

Musisz wiedzieć, że się na Tobie zawiodłam. Nie tak Cię wychowałam. Choć jesteś moim synem, muszę przyznać - jest mi za Ciebie wstyd. 
Dostałam list ze szkoły. Nie obchodzi mnie kim był ten chłopak, nie obchodzi mnie to, co się z nim stało albo mogło stać. Nauczyciele są z Ciebie niezadowoleni, zachowujesz się nagannie i kompletnie o mnie nie myślisz. Rozumiem, wyprowadziłeś się ale dalej pozostajesz Malfoy'em. Człowiekiem honorowym, szlachetnym, pełnym godności i zasługującym na szacunek. 
Nie pozwolę byś zachowywał się w ten sposób. Plamisz nasz ród, Draco. Proszę, popraw się.  Nie życzę sobie więcej listów ze szkoły, nie w takich sprawach. 
Miałam nadzieję, że wrócisz na Święta do domu. Dałbyś sobie wreszcie spokój z tym niechlujnym mieszkaniu na Śmiertelnym Nokturnie. Zasługujesz na życie w lepszych warunkach. Kto wie? Może pomyślę nad przeznaczeniem drobnej kwoty i kupieniu ci dworku w okolicach Londynu? Proszę, odpisz. 
                   
                                                                             Twoja matka
                                                                                                     Narcyza M.
PS: ON wrócił do domu. 

Przez dłuższą chwilę zastanawiał się co powinien odpisać. Mama była dla niego ważna ale to co napisała w liście było niedorzeczne. 
-Co jej na to odpowiesz?-spytał Blaise zaglądając mu przez ramię. 
-To co uważam za stosowne-powiedział blondyn, wzruszając ramionami. -Kochana mamo nie ważne jak bardzo cię kocham, mam was gdzieś!-krzyknął z desperacją. -ON wrócił do domu! Wiesz co to znaczy? Że mój ojciec ją nęka, torturuje i prześladuje a ja nie mogę im pomóc samemu się nie narażając. 
-To co zrobisz?-brunet zdawał się, współczuł przyjacielowi i bardzo chciał mu pomóc.
-Wbiję do "domu"-oświadczył Draco Malfoy, a na jego twarzy wykwitł kpiący, pewny siebie uśmieszek.














środa, 23 października 2013

Rozdział 9 - Śmierciożercy Ojcowie Złych Ślizgonów

-Porażka, przegrana totalnie przechlapane! Kłopoty...
-Blaise jeszcze jeden synonim słowa "przejebane", a naprawdę ci przyje...
-Daj spokój, Draco-upomniał przyjaciela Teodor. -Niech nas jeszcze mocniej pogrąży-warknął, obdarzając młodego Zabiniego morderczym wzrokiem.
Brunet zrobił obrażoną minę, po czym bez słowa zaczytał się w podręczniku od Transmutacji.
-Co zrobimy?-spytał Draco zrezygnowanym tonem.
-Nic. Nic nie zrobimy. Będziemy czekać aż Czarny Pan zrobi spotkanie i wtedy pogadamy sobie z naszymi "tatusiami"....
-Teodorze, ja muszę pojechać do matki. Muszę sprawdzić czy on nic jej nie robi...
-Draco przykro mi to mówić-wtrącił się Blaise, a jego twarz momentalnie spoważniała. -Ale zapewne się stęsknił przez te parę miesięcy. To oznacza, że...
-Że katuje ją 24 godziny na dobę?-dokończył za niego, a jego głos przepełniła gorycz. -W takim razie pojadę do Malfoy Manor go zabić-warknął, zaciskając pięści.
-Jakby tych mordów było za mało... Nie ma się co oszukiwać, to twój ojciec. Nie zabijesz go chociażby dlatego, żeby nie być takim jak on...
Blondyn spojrzał na Teodora, a jego oczy wypełniała bezsilność. Jego przyjaciel miał rację. Mimo wszystko świadomość, że jego matka jest torturowana sprawiała, że nie będzie mógł spać po nocach.

                                                                          ***

-Pansy! Pansy, czekaj!-krzyknął Blaise, biegnąc za czarnowłosą dziewczyną. Ślizgonka odwróciła się, patrząc na niego z zainteresowaniem.
-Cześć-uśmiechnęła się, podchodząc do parapetu i na nim siadając. Po chwili chłopak poszedł w jej ślady i razem z nią wymachiwał niedosięgającymi do ziemi nogami.
-Czytałam gazetę-powiedziała dziewczyna, chcąc zacząć jakiś temat. -Jak się czuje Draco i Teodor?-spytała, patrząc na przyjaciela ze współczuciem.
-W porządku. To znaczy... wiesz, oni zawsze udają twardych. Cholera wie co dzieje się w środku-westchnął z zamyśleniem. -Martwię się o nich. Co im teraz może strzelić do głowy... Wiesz... Może wyrządzili im wiele krzywd ale to ich ojcowie. Ich się mimo wszystko w głębi serca kocha. Nie wiem jak Teo, ale Draco zawsze chciał zaimponować Lucjuszowi. Chciał być zauważony, doceniony. Może zmądrzał kiedy zobaczył do czego ta podła świnia jest zdolna ale mimo wszystko...
-Mimo wszystko żałuje, że nie ma normalnego taty-dokończyła za niego Pansy, doskonale rozumiejąc blondyna. To boli, kiedy ktoś kto powinien cie kochać traktuje cię jak największego śmiecia.
-A co z twoim ojcem, Blaise? Nigdy o nim nie mówiłeś...-zaczęła niepewnie.
-Bo go nigdy nie poznałem-wyjaśnił brunet z bladym uśmiechem. -Moja matka miała już siedmiu małżonków...
-Czyli to jednak prawda?-spytała zszokowana dziewczyna. Słyszała te plotki ale nigdy nie chciała w nie wierzyć. Rozbawiony reakcją Ślizgonki Blaise, jedynie pokiwał głową.
-A to, że zawsze giną w niewyjaśnionych okolicznościach?-spytała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
-Wiesz... moja rodzina nigdy nie była normalna. Nie mam pojęcia co moja matka z nimi robiła ale żaden nie wytrzymał dłużej niż pół roku... Nie wiem czy mój ojciec był jej mężem... Kto wie? Może był kochankiem albo... kuzynem... Moja matka nie jest wybredna jeżeli chodzi o mężczyzn...
Mimo iż zdawał się rozbawiony tym faktem, to trochę bolało. Każdy chce mieć normalną rodzinę. Taką, w której mógłby się dobrze czuć, w której mógłby się odprężyć, pozwierzać... W której mógłby być sobą.
Nagle poczuł jak Pansy łapie go za rękę i delikatnie ściska jego dłoń. Spojrzał w jej głębokie, mądre oczy i szeroko się do niej uśmiechnął. Panna Parkinson była wspaniałą dziewczyną. Ładną i bardzo inteligentną Ślizgonką. Nie raz zaimponowała mu swoimi przemyślanymi planami czy tym, że zachowała trzeźwy umysł nawet w najgorszych sytuacjach. Była cudowną przyjaciółką, a on w sekrecie od zawsze się w niej kochał.
Bał się jej o tym powiedzieć. Nie chciał wprowadzać niezręczności w ich relacji. Chciał by po prostu przy nim była.
-Dzięki, Pansy-powiedział, a w jego oczach pojawiła się czułość.
-To tylko pokrzepiający uścisk dłoni-zaśmiała się, ukazując rząd prostych, śnieżnobiałych zębów. Kochał gdy się śmiała.
-Nie, mówię poważnie. Dziękuję. Za wszystko-powiedział, nie mogąc powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
-Od tego są przyjaciele, Blaise-odparła, po czym składając na jego policzku delikatny pocałunek, odeszła w swoją stronę.

                                                                               ***

Teodor i Draco siedzieli w Pokoju Wspólnym Ślizgonów w wyjątkowo kiepskich humorach. Ich ojcowie wyszli z Azkabanu. Nie mogło być gorszych wieści.
-Wiesz na co mam ochotę?-spytał brunet, odstawiając na stół kufel kremowego piwa.
-Przerzucić się na coś mocniejszego?-spytał blondyn, unosząc sugestywnie prawą brew.
-Chcę pobyć prawdziwym, złym Ślizgonem. Chociaż przez chwilę...
-Jesteś Śmierciożercą, Teo. Nie możesz być bardziej złym Ślizgonem-wyjaśnił mu Draco jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Posłał mu także szeroki, sztuczny uśmiech.
-Nieprawda-odparł Nott spokojnym głosem. -Śmierciożerca, a Ślizgon to dwie różne rzeczy. Zły Ślizgon to ten, który się znęca nad młodszymi i pobiera opłaty za przejście po schodach, ten który psuje młodszym zabawki i kradnie czekoladę z Miodowego Królestwa...
-Ale to żałosne-żachnął się Draco z zniesmaczoną miną. -Jesteśmy na to za poważni.
-Za to bylibyśmy mistrzami w tym fachu. Mamy wiedzę i umiejętności ponadprogramowe-mówił dalej Teodor. -Zabawa w złego Ślizgona jest taka beztroska...
-Dobrze...-powiedział Draco z aprobatą kiwając głową. -No to chodźmy pod Wieżę Gryffindoru.

                                                                          ***

Zmierzali w stronę siódmego piętra, a na ich twarzach widniały wredne uśmieszki. Nie udało im się jednak dotrzeć do wieży. Powodem była tego wysoka, ciemnowłosa dziewczyna z Ravenclawu.
-No nie... Lena...-westchnął Teodor. Patrzył jak Krukonka podchodzi do nich z determinacją wypisaną na twarzy.
-Cześć, Draco. Mogę ci porwać przyjaciela?-spytała jakby Teodora wcale nie znała. Brunet spojrzał na Malfoya z błaganiem wypisanym na twarzy. Chciał zapomnieć o tej dziewczynie. Nie mieć z nią nic wspólnego .
-No wiesz... Jesteśmy raczej zajęci... Mamy plany-zmyśli szybko blondyn. Jak zwykle pewny siebie. Na jego twarzy wykwitł kpiący uśmieszek, a ręce splotły się na piersi.
-Plany? Nie rozśmieszaj mnie. Idziecie do wieży Gryffindoru straszyć pierwszoroczniaków?-odparła z kpiną. No tak, Lena nie należała do pokornych dziewczynek. Nie wtedy kiedy w grę wchodził Malfoy. Jeżeli chciała przetrwać w związku z Teodorem musiała nauczyć się żyć w towarzystwie Ślizgonów.
Draco sprawił, że jej doświadczenie wzrosło wyyysoko w górę.

Blondyn zmrużył oczy, patrząc na dziewczynę z zażenowaniem. Mógł coś odpowiedzieć ale po co, skoro miała rację? Lena była Krukonką, co za tym idzie, była też bardzo mądra. Musiał więcej gadać z Granger i przyzwyczaić się do inteligentnego towarzystwa...
-Przykro mi, stary-mruknął zwracając się do kumpla i bez kolejnych, zbędnych słów odszedł od Teodora.

                                                                            ***

-Czego chcesz?-spytał Teodor, zdobywając się na delikatny uśmiech. Chciał być miły dla tej dziewczyny. W końcu to nie ona, a on wszystko popsuł.
-Widziałam artykuł w Proroku-wyznała z troską.
Brunet jedynie wywrócił oczami, patrząc na nią z politowaniem.
-Serio?-spytał z niedowierzaniem.
-Martwię się, Teodor-powiedziała, wyraźnie nie zmieszana jego kpiną i niechęcią skierowaną w jej osobę.
-To miłe-zironizował, splatając ręce na piersi. -Nie odzywasz się do mnie tygodniami, a teraz nagle się martwisz...
-Jakbyś ty robił inaczej-warknęła, nawiązując do sprawy mającej miejsce w wakacje.
-Dobra, przepraszam-powiedział, jednak doskonale wiedziała, że wcale nie jest mu przykro. -To wszystko?-spytał, zamierzając odejść.
-Co jeżeli ojciec teraz zmusi cię do wstąpienia w Jego szeregi?-wypaliła, a w jej oczach pojawiło się przerażenie. Widać, że to po to do niego przyszła, że to o tym chciała porozmawiać.
Spojrzał na nią z powagą, zastanawiając się co powinien jej odpowiedzieć.
-Nie zmusi-zapewnił, chłodnym, wypranym z emocji głosem.
-Skąd wiesz?-spytała, a w jej oczach zalśniły łzy. -Co jeżeli zmusi cię, żebyś to zrobił? Zgodziłbyś się?
Spojrzała na niego z wyczekiwaniem. Jakby ta odpowiedź miała dla niej jakiekolwiek znaczenie...
Zacisnął zęby, po czym podszedł do niej i złapał za ramiona.
-Wstąpienie do Śmierciożerców byłoby ostatnią rzeczą, na którą bym się zgodził. Gdyby tylko nie zagroził wybiciem mi całej rodziny...-dodał w myślach.
-Gdybyś jednak... gdybyś jednak tam był... to powiesz mi?-spytała cicho. Patrzyła mu prosto w oczy, a on przeklinał się w myślach, że musiał ją stracić. Jak bardzo chciał jej o wszystkim powiedzieć... Powiedzieć, że ją kocha, że nigdy by jej nie zostawił... Że jest Śmierciożercą za karę. Za to, że jego ojciec dał się złapać w departamencie tajemnic...
Nie mógł kłamać jej prosto w oczy, dlatego zapadło długie milczenie. Zastanawiał się, co powinien jej powiedzieć, bo przecież nie mógł się przyznać.
-Przepraszam. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić-szepnął, po czym opuszkami palców pogładził jej policzek. Dziewczyna zamarła, przypatrując się przepełnionej żalem twarzy chłopaka. Widać, Teodor chciał coś jeszcze dodać, kiedy ktoś złapał go za ramię i pociągnął mocno za ramię. To Chris, chłopak Leny, na którego widok Teodor uśmiechnął się szyderczo.
-Kogo ja widzę?-spytał Krukon ze złością.
-Chris, proszę zostaw go...-zaczęła Lena, jednak zamilkła uświadamiając sobie, że obroną Ślizgona jeszcze bardziej się pogrąży.
-Pobiłeś mnie do nieprzytomności...
-Twoja wina, że się dałeś-skwitował Teodor wzruszając ramionami.

                                                                           ***

Blondyn oparł się o ścianę, czekając aż jego przyjaciel skończy rozmawiać ze swoją cudowną, ex dziewczyną. Szczerze współczuł przyjacielowi. Teodor musiał  zostawić swoją rodzinę i ukochaną tylko dlatego, że jego ojciec wybrał taką, a nie inną drogę. Gdyby nigdy nie miał nic wspólnego z Voldemortem... Nigdy nie mieliby problemów...
-Co ty tu robisz, Draco?-usłyszał głos, co zmusiło go do spojrzenia na przypatrującą mu się z ciekawością dziewczynę.
-O... cześć, Hermiono-przywitał się z uśmiechem. -Ja... Ja patroluję korytarz...
-Ten teren objęty jest kontrolą prefektów. Tyle, że Gryffindoru-powiedziała panna Granger poważnie. No tak... jak zwykle musiała się wymądrzać...
-Czy to ważne? Wygrałaś. Chciałem cię zobaczyć-skłamał szybko, obejmując ją w pasie i składając czuły pocałunek na jej ustach. -Jak Weasley?-spytał, udając troskę. Tak naprawdę ciekawość zżerała go od środka.
-W porządku-stwierdziła, zarzucając mu ręce na szyje. -Draco...-zaczęła niepewnie.
-Hm...?
-Chciałabym spędzić dzisiaj z tobą trochę czasu. Chciałabym jeszcze bardziej cię poznać. Porozmawiać. Musisz przyznać, że powinniśmy.
-Chodzi o to, że jestem....?
Szatynka jedynie pokiwała głową z słabym uśmiechem.
-No to chodźmy do ciebie-powiedział, łapiąc ją za rękę i prowadząc w stronę wieży Gryffidoru.
Dziewczyna zamarła. Nie mogła go tam wpuścić. To ONA miała iść do NIEGO.
-Myślałam, że będę mogła zobaczyć twoje dormitorium. Nigdy nie byłam u Ślizgonów-zaczęła niewinnie.
-Daj spokój. Ja też nigdy nie widziałem szlachetnego domu lwa-zironizował z uśmiechem.
-Nie, nie... Poczekaj... Nie możesz tam iść... bo ja... bo ty... mam bałagan...
-Daj spokój-zaśmiał się, ciągnąć ją w stronę portretu Grubej Damy.
-Nie, ja mówię poważnie... Nie możesz... Powinniśmy iść do ciebie, bo... Merlinie! Czy to twój przyjaciel bije się z jakimś Krukonem?!-krzyknęła, zasłaniając dłonią usta. Blondyn momentalnie się odwrócił, na co dziewczyna odetchnęła z ulgą.
Rzeczywiście. Nott nawalał się z jakimś innym chłopakiem, a na korytarzu pojawiła się już pokaźna grupka gapiów. Draco zaklął pod nosem. Nie mógł pozwolić by jego przyjaciel zarobił kolejny szlaban. Szybko podbiegł do chłopaków, łapiąc Teodora za ramiona i odciągając go do tyłu.
-Uspokój się-krzyknął, kiedy tamten zaczął mu się wyrywać.
-Dopiero wtedy kiedy przywalę mu za to co powiedział-odparł tamten, dalej szarpiąc się z przyjacielem.
-Zastanów się czy jest tego wart, kretynie. Mało masz szlabanów?
-Jest wart. Mogę go nawet zabić i nie pożałuje.
Tego było za wiele. Draco mocniej szarpnął przyjaciela za ramiona i z całej siły przywalił mu w brzuch.
Brunet syknął z bólu i obdarzając Malfoya morderczym spojrzeniem upadł na kolana zginając się z bólu.
Draco niewzruszony przeniósł wzrok na przerażoną Hermionę i Lenę, które przyglądały się całej sprawie.
-Nie jesteś lepszy, Malfoy. Wszyscy wy Ślizgoni jesteście do bani. Po kim to masz? Po ojcu?-zakpił Chris.
Blondyn przeniósł na niego złowrogie spojrzenie i nie czekając na więcej uderzył go pięścią w twarz.
Krukon wywrócił się, łapiąc ręką za obolały policzek.

Draco przez chwilę przyglądał się leżącemu na ziemi Chris'owi, po czym przeniósł wzrok na zszokowanych gapiów. Wywrócił oczami, uświadamiając sobie, że sam narobił sobie kłopotów.
Spojrzał na zegarek, po czym z satysfakcją powiedział:
-Macie pięć minut do ciszy nocnej. Idziecie do swoich domów czy mam wołać Filcha?
Uczniowie z niezadowoleniem rozeszli się, zostawiając na korytarzu pięć postaci.
Draco momentalnie ukucnął nad swoim przyjacielem, wyciągając w jego stronę rękę.
-Przepraszam. Możliwe, że rzeczywiście uderzyłem cię trochę za mocno-powiedział z lekko skrzywioną miną.
-Po cholerę się wtrącałeś?-spytał tamten ze złością. Teodor dalej trzymał się za obolały brzuch.
-Nie mogłem dopuścić by zrobiła to na przykład... taka McGonagall-wyjaśnił z uśmiechem.
Brunet podniósł się z ziemi bez pomocy Dracona, po czym w lekko schylonej pozycji podszedł do Chrisa.
-O niczym nie masz pojęcia, kretynie. Więc spróbuj powiedzieć coś jeszcze na temat mnie, Leny czy moich przyjaciół, a obiecuję, że nie będę miał skrupułów.
Po chwili spojrzał też na Lenę. Posyłając jej przepraszające spojrzenie, odwrócił się po raz ostatni.
-A ty...-zaczął, jednak nie miał pojęcia co powinien jej powiedzieć. Pokiwał jedynie przecząco głową, po czym na lekko chwiejących się nogach odszedł w stronę lochów.

                                                                              ***

-Trzeba będzie zaprowadzić go do Skrzydła Szpitalnego-mruknął Draco z obrzydzeniem patrząc na leżącego na ziemi Chris'a. -Przepraszam, że musiałyście na to patrzeć-dodał, kiedy schylił się i zarzucił sobie rękę Krukona na ramię. Chłopak Leny był ciężki. Mięśnie, które wyrobił sobie podczas zapasów musiały ważyć...
Mimo to Draco również był silny. Podniósł go z ziemi, po czym bez słowa zaczął się kierować w stronę Skrzydła Szpitalnego. Chris był cały poobijany. Ledwo przebierał nogami.
-Nie chcę twojej pomocy-mruknął kiedy zbliżali się do schodów. -Puść mnie ty zasra...
-Nie, to nie-odparł niewzruszony Draco, po czym z wrednym uśmieszkiem zrzucił go ze swojego ramienia.
Pech chciał, że Krukon zachwiał się i spadł ze schodów, zatrzymując się dopiero u stóp profesor McGonagall. Kobieta właśnie zmierzała w stronę wieży Gryffindoru zamierzając coś ogłosić, kiedy jej oczom ukazał się dość niecodzienny widok...
-Malfoy! Czy ty właśnie zrzuciłeś pana Smith'a ze schodów?!-krzyknęła  pełna oburzenia kobieta.
Szybko uklęknęła obok Chris'a i wyciągnęła z kieszeni swojej szaty różdżkę.
-Yyy... nie?-odparł tamten nawet nie marząc o tym, że kobieta mu uwierzy...
Cóż może on po prostu nie mógł wyzbyć się natury "Złego Ślizgona?"



wtorek, 22 października 2013

Rozdział 8 - Kiedy akcje Ślizgonów wymykają się spod kontroli

Blaise i Teodor opuścili pokój Ślizgonów z gracją ninja przemierzając korytarze lochów. Co jakiś czas chowali się za starymi gobelinami wychylając zza nich jedynie głowy i sprawdzając czy droga jest wolna.
Nie zważając na oburzone głosy ruchomych obrazów wiszących na korytarzach, sprawdzali to w jednej to drugiej sali. Właściwie... nie mieli pojęcia jak może wyglądać znikająca szafka. Mogła być mała, lub duża... Kto wie? Może mijali ją codziennie na jakimś korytarzu czy klasie? Ciężko jest szukać czegoś, o czym nie ma się żadnego pojęcia. Stanowili jednak wyjątkowo zgrany duet. Nazywali się Blaise Zabini  i Teodor Nott. Dla nich nie istniały rzeczy niemożliwe.
-Czekaj-Blaise złapał przyjaciela za ramię, ciągnąc go w swoją stronę. -Filch!
-O cholera-zaklął Nott, szybko biegnąc po schodach w stronę korytarza na trzecim piętrze. Stamtąd, razem z przyjacielem znaleźli jakiejś tajemne przejście i nim się obejrzeli znajdowali się niedaleko gobelinu Barnabasza Bzika.
-Pokój życzeń-rzucił Blaise, kierując się w stronę miejsca, gdzie powinny pojawić się drzwi do sali zwanej "Przychodź-Wychodź".
-O nie! Zobaczył nas-powiedział Teodor, oglądając się przez ramię. Woźny biegł za nimi całą drogę na siódme piętro. -Szybko, Blaise. Myśl! Myśl-krzyczał biegając w te i wewte wzdłuż ściany.
-To nie takie proste pod presją!
-Pomyśl o trzech dodatkowych miesiącach szlabanu!-skarcił go Teodor, słysząc dobiegające zza zakrętu korytarza kroki.

                                                                         ***

-Cześć, Granger-powiedział Draco łapiąc dziewczynę w pasie i przyciągając ją do siebie. -Jak tam?
-Dobrz...-nie dokończyła, bo zatkał jej usta słodkim pocałunkiem. Uśmiechnęła się, a w jej oczach rozbłysły wesołe błyski. -Daj spokój jeszcze ktoś nas zobaczy...-mruknęła z rozbawieniem.
-Daj spokój ten korytarz prowadzi tylko do biblioteki... Nikt oprócz ciebie tędy nie chodzi-powiedział po raz kolejny ją całując.
-Tyle, że...-zaczęła między pocałunkami. -Ja nie chcę... żeby... ktoś... nas... zauważył...
-Nikt nas nie zauwa...
-HERMIONA?!-po korytarzu rozniósł się podniesiony i bardzo oburzony głos.
Dwójka oderwała się od siebie, patrząc z zaskoczeniem na Rona Weasley'a.
-R-Ron-wyjąkała dziewczyna z dość głupią miną. W przeciwieństwie do niej, Draco pozostał zupełnie niewzruszony. Z zainteresowaniem obserwował dalsze zwroty akcji.

-Co ty wyprawiasz?-spytał rudzielec, podchodząc do nich i z zdezorientowaniem przyglądając się raz dziewczynie raz chłopakowi. -Musimy pogadać!
-Daj spokój, pogadamy potem-powiedziała szatynka z zakłopotaniem.
-Nie ma mowy-powiedział oburzony chłopak i zaciągnął ją do pobliskiego składziku na miotły. Kiedy tylko Gryfon zatrzasnął drzwi, Draco momentalnie do nich podbiegł i zaczął podsłuchiwać.

-Co ty do cholery robisz?!
-Realizuję nasz plan, Ron-odpowiedziała dziewczyna ze złością.
-Całując się z naszym największym wrogiem?!
-A miałam go w sobie rozkochać odrabiając za niego prace domowe?!
-Ty się z nim CAŁOWAŁAŚ! Na pustym korytarzu.
-Tak samo jak ty z Lavender w Pokoju Wspólnym!-krzyknęła tamta. Tym razem w jej głosie dało się wyczuć smutek.
-Jesteś śmieszna. Ja i Lavender to zupełnie inna sprawa.
-Wmawiaj to sobie. Wasz związek jest równie sztuczny jak mój z Malfoyem.
-A może ty naprawdę go kochasz, co? Jestem twoim przyjacielem, pamiętasz jeszcze? Dlaczego wybierasz tego Ślizgońskiego kretyna zamiast mnie?!
-Słucham?-zaśmiała się ironicznie. -Zamiast ciebie? Daj spokój i idź ślinić się z Lavender podczas gdy ja muszę zmuszać się do towarzystwa kogoś, kogo nienawidzę. I co z tego mam? Odwracasz się do mnie Ron! Robiłam to dla ciebie. Dla ciebie i Harry'ego. Najpierw wpadacie na jakieś durne pomysły, a kiedy już zgodzę się i zaczynam je wypełniać, macie pretensje!
-Miałaś go w sobie rozkochać. Zdobyć jego zaufanie, szacunek. Tymczasem ty dobierasz się do niego jak jakaś...
-No śmiało dokończ-powiedziała, splatając ręce na piersi. W jej oczach pojawiły się łzy. Patrzyła na Rona z bólem, czekając na to co powie chłopak.
-Jestem twoim przyjacielem-przypomniał jej, po czym wyszedł ze składzika, zostawiając ją z łzami na policzkach.

                                                                    ***

Patrzył jak rudy otwiera drzwi o mało go nimi nie uderzając. Cóż, owszem byłaby to jego wina, bo podsłuchiwał ale i tak zwaliłby winę na Weasley'a.
Gryfon był wściekły, obrzucił go morderczym spojrzeniem, po czym szybko skierował się w stronę wieży, w której mieszkali wszyscy uczniowie domu lwa.
Po chwili ze składzika wydobył się cichy szloch. Nie zastanawiając się uchylił drzwi, patrząc na skuloną Hermionę. Z nogami podciągniętymi pod brodę pozwalała by łzy swobodnie spływały po jej policzkach.
Podszedł do niej i ukucnął naprzeciw niej przyglądając jej się z poczuciem winy. Wtargnął do jej życia i wszystko zniszczył.
-To koniec, Malfoy-powiedziała szatynka, patrząc prosto w jego zaskoczone, stalowoszare oczy. -Cała ta nasza znajomość jest chora. To koniec-powtórzyła, bardziej próbując przekonać siebie niż jego.
-Ale... Hermiono-powiedział ze zdziwieniem. Mógł się upierać, że tu chodzi o ich misje, odciągnięcie od Pottera... Prawda była taka, że najzwyczajniej w świecie zaczęło mu zależeć. To uczucie jest do bani. Doskonale o tym wiedział. Nigdy nie chciał, żeby mu na czymś zależało, żeby to była jakaś osoba. Bo wtedy...wtedy nic nie wychodzi, musisz się starać... Ale skoro już doświadczył tego uczucia i podświadomie wiedział, że szybko mu nie przejdzie, musiał je znieść, jakoś przetrwać. Granger musiała zostać, choć na chwilę.
-Przez ciebie tracę moich przyjaciół-powiedziała ze smutkiem. -Poza tym... nie jestem naiwna. Słyszałam większość rozmowy u Borgina i Burkesa. Podsłuchiwałam-zacisnęła zęby, patrząc na niego ze złością. -Okłamałeś mnie. Jesteś Śmierciożercą...
-Nie możesz nikomu powiedzieć-przerwał jej z przerażeniem w oczach. Dlaczego wszystko zaczęło się walić?!
-Harry i Ron już wiedzą. Poza tym wszystkie te sceny z naszym "byciem razem" były udawane. W życiu bym się do ciebie z własnej woli nie uśmiechnęła. Miałam wyciągnąć od ciebie jakieś informacje-wyznała, jednak mimo jej złości sprawiała wrażenie zawstydzonej. -I nawet nie mam pojęcia kiedy sprawy wymknęły się spod kontroli i naprawdę cię polubiłam, Malfoy. Jednocześnie stając się największą idiotką na świecie. Byłeś zupełnie innym człowiekiem i chociaż wiem, że ty też tylko udawałeś... to nie przeszkadzało mi to by cię polubić.
Patrzył prosto w jej pełne emocji oczy zastanawiając się co powinien zrobić.
-Wcale nie udawałem-powiedział cicho, a w jego oczach pojawiło się mnóstwo uczucia. -Zachowywałem się tak, bo... bo cię kocham-wyznał z delikatnym uśmiechem. -Wiem, że na ciebie nie zasługuję, Hermiono ale... cholera nie mam pojęcia co powinienem powiedzieć-szepnął z bezsilnością.
Dziewczyna pokiwała głową, jakby zastanawiając się co powinna zrobić w takiej sytuacji. Po chwili spojrzała na niego. Wydawała się pewna siebie.
-Wiesz... czekałam aż to powiesz-wyznała, po czym nie czekając na jego reakcje, złączyła ich usta w namiętnym pocałunku.
-A co z...-zaczął, jednak ona szybko mu przerwała.
-To nie ma znaczenia...

                                                                          ***

Wszedł do swojego dormitorium z triumfalnym uśmiechem na ustach.
-Hej chłopaki-przywitał się z nieukrywanym zadowoleniem. -Gdzie byliście. Nie było was rano kiedy się obudziłem.
-Szukaliśmy szafki zniknięć caaałą noc-powiedział Blaise przeciągle ziewając. -Nie uwierzysz czego się dowiedzieliśmy.... Ale zanim ci opowiemy... Gdzie ty się podziewałeś?
-Wydaje się, że Granger w końcu łyknęła przynętę... Zakochała się i wierzy, że odwzajemniam jej uczucia-zaśmiał się z goryczą. -Chłopaki co jak co ona na to nie zasługuje? To totalne świństwo.
-Draco pamiętaj o co jest ta gra.
Blondyn westchnął cicho, po czym usiadł obok przyjaciela, smętnie spuszczając głowę.
-Znaleźliście szafkę?-spytał mając nadzieję, że zmiana tematu odciągnie od niego ponure myśli.
-Tak-przyznał Teodor z delikatnym uśmiechem. -Ale nie było łatwo...
-Domyślam się-powiedział Draco z cichym westchnięciem. -Gdzie była?
-W Pokoju Życzeń. Szukaliśmy całą noc. Zostaliśmy przyłapani przez Filcha parę razy. Dostaliśmy szlaban do końca roku i zakaz wypadów do Hogsmade. To tego możemy wyjeżdżać na Nokturn raz w miesiącu-wybuchnął w końcu Blaise. Opanowanie Teodora go wkurzało.
-W takim razie dobrze, że mnie z wami nie było.
-Dobrze?! Powinieneś cierpieć równie mocno co my! Wiesz co to wszystko oznacza?! Czarny Pan się zemści gdy tylko się dowie!
-Daj spokój. Przynajmniej nie jesteśmy wszyscy wkopani-powiedział niczym niewzruszony Draco. -Mam wolną rękę. Mogę sobie wyjeżdżać na Nokturn w każdy weekend, a gdy tylko skończę mój ostatni szlaban mam też wolne wieczory. Poradzę sobie-zapewnił przyjaciół z delikatnym uśmiechem.
-Wiem, że to może nieodpowiednie pytanie ale... dasz radę zabrać Potterowi mapę Huncwotów?-wypalił Blaise, zanim zdążył ugryźć się w język. Wiedział, że blondyn chyba naprawdę polubił Granger, i że nie chce jej wykorzystywać ale tu chodziło o ich życie, o ich przyszłość...
-Mapę czego?-spytał Ślizgon z niezrozumieniem.
-Sami nie wiemy co to jest Huncwot ale podejrzałem Pottera w sowiarni... parę dni temu. Człowieku na tym pergaminie ma wypisanego każdego na terenie Hogwartu. Kto gdzie jest, w którą stronę idzie... Wszystkie korytarze, pokoje, nawet tajemne przejścia! Nie sądzę by dostali to w Magicznych Dowcipach Weasleyów...
-W porządku. Spotkam się z Granger jutro...
-Dzięki stary...-mruknął Teodor, klepiąc blondyna po plecach. -Zobaczysz jeszcze z tego wszystkiego wyjdziemy...
Chłopak odpowiedział mu jedynie słabym uśmiechem. Nie mógł przestać myśleć o dziewczynie, którą miał tak podle skrzywdzić... Ale w końcu skąd miał wiedzieć, że Hermiona Granger jako doskonała aktorka przybija właśnie piątkę Weasleyowi i oświadcza, że ich plan się powiódł?

                                                                           ***
KOLEJNE UCIECZKI Z AZKABANU! MINISTER TRACI KONTROLĘ?

Jak powiedział nasz najlepszy informator, Azkaban może po raz kolejny poszczycić się kolejnymi ucieczkami śmierciożerców. 
Tym razem są to tylko dwie osoby. Nott Senior i Lucjusz Malfoy, którzy po gorliwych zapewnieniach, że z mroczną stroną nie mają nic wspólnego, udowodnili w czerwcu wartość swoich słów. Zostali złapani w ministerstwie podczas niepojętej dla większości osób "akcji". Nikt nie wie co się tam wydarzyło. Wiadomo jednak, że w te sprawy zamieszany jest Wybraniec, jego przyjaciele, Albus Dumbeldore a nawet Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. 
Ministerstwo szaleje, ludzie mówią, że szykuje się wojna. Co dzieje się w więzieniu i czemu strażnicy pozwalają na ucieczki? 
Czy Śmierciożercy planują przyłączyć się do Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać i stworzyć armię? Czyżby mroczne czasy powróciły? Zamierzamy informować państwa na bieżąco.

-O kurwa...-stwierdził jedynie Blaise, przeglądając strony porannego Proroka.  




sobota, 19 października 2013

Rozdział 7 - Kłamstwa i nocne wypady czyli jak wcielić w życie plan Voldemorta

-Granger!-krzyknął z paniką, wiedząc, że jeżeli wróci do zamku bez dziewczyny będzie miał niemały problem. -Granger!-powtórzył z irytacją. Czy ta dziewczyna zawsze musiała robić problemy?
Wybiegł na ulicę, rozglądając się za brązowowłosą Gryfonką. Wyjął też różdżkę, rozświetlając mroczne ciemności.
Nie przerywając nawoływania chodził we wszystkich kierunkach, szukając dziewczyny. W końcu ją zobaczył. Stała w jakimś zaułku otoczona przez parę ciemnych postaci. Zaczął szybko biec w tamtym kierunku, modląc się by mężczyźni nie byli śmierciożercami. Jakby się przed nimi tłumaczył, chcąc ją  uratować? Bo naprawdę chciał ją uratować. Gdyby coś jej się stało, czułby się winny.

-Taka ładna, taka samotna... Co taka ślicznotka robi sama na takiej ulicy?-pytał ją tubalny głos.
Nie rozpoznawał go, a to dobrze, bo oznaczało to, że sobie z nimi poradzi.
-Przepraszam-powiedział kulturalnie, odchrząkając. Dźgnął mężczyznę palcem w plecy, przybierając na twarz szeroki uśmiech.
Patrzył jak ubrany w płaszcz, dobrze zbudowany osiłek odwraca się w jego stronę z niezadowoloną miną.
-Czego chcesz?-warknął, zaczynając się do niego przybliżać. Draco jednak nie zaczął się cofać, znając podstawową zasadę "Jeżeli nie chcesz zostać przyparty do ściany to do niej nie podchodź.".
-Masz pięć sekund żeby odejść-powiedział blondyn ze spokojem wypisanym na twarzy. Rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę dziewczyny, która oparta o ścianę walczyła z przerażeniem. Posłał jej pokrzepiający uśmiech, który po chwili, skierowany w stronę napastników, zmienił się w ironiczny.
Mężczyźni jak się można było tego spodziewać zaczęli się śmiać, jednak momentalnie spoważnieli kiedy wyciągnął różdżkę.
-Dajcie spokój. Pada deszcz, jest mi zimno, jestem zmęczony, chcę wracać do domu. Załatwimy to jak cywilizowani czarodzieje i damy sobie spokój czy muszę uciekać się do przemocy?-spytał z irytacją, co wywołało u tępych mężczyzn jeszcze głośniejsze salwy śmiechu. Wywrócił oczami, zaciskając ręce z bezsilności. Przecież nie rzuci na tych frajerów Crucio na oczach kobiety!
-Rozumiem, że nic z tego-westchnął, po czym nie czekając, rzucił zaklęcie werbalne w stronę jednego z mężczyzn. Napastnik, a może teraz raczej ofiara, zawył głośno momentalnie zamierając.
-Co mu zrobiłeś?!-krzyknął jeden z jego towarzyszy, rzucając się na niego z pięściami. Nie zdążył jednak do niego dobiec, bo po chwili podzielił los jednego z osiłków.
Draco spojrzał na ostatniego mężczyznę z rezygnacją.
-Równie "zdeterminowany"?-zakpił, kiedy tamten również wyciągnął swoją różdżkę.
-Zadarłeś z niewłaściwą osobą-warknął mężczyzna, obdarzając go zabójczym wzrokiem. Ślizgon jedynie uśmiechnął się zuchwale, czekając na jego cios.
Zielony strumień światła wystrzelił w stronę mężczyzny, jednak Draco zrobił unik i zrewanżował się silnym zaklęciem rozbrajającym. W końcu nie będzie strzelał Avadą w te i wewte kiedy panna Granger-najlepsza przyjaciółka wszystkich nauczycieli-bacznie go obserwuje.
Rozszalała się prawdziwa walka. Silny mężczyzna, który jeszcze trochę, a skrzywdziłby Hermionę okazał się naprawdę dobrym przeciwnikiem. Z zaciętością odpierał wszystkie zaklęcia Draco jednak nie docenił chłopaka. Blondyn ze spokojem odpierał jego ataki, nawet nie siląc się na jakikolwiek wysiłek.
Zabawa się skończyła kiedy unikając jakiegoś zaklęcia, pozwolił by ugodziło ono Hermionę. Dziewczyna krzyknęła, łapiąc się za rozcięte ramię i patrząc na niego z przerażeniem.
No tak... zafascynowany emocjonującą walką zapomniał o biednej dziewczynie.
W jednej chwili wykonał nienaganny kontratak, którego przeciwnik ani trochę się nie spodziewał. Jak długi runął na ziemię wydając z siebie jedynie cichy, zduszony jęk.
Draco uśmiechnął się triumfalnie, zwracając się w stronę przestraszonej dziewczyny.
-Nic ci nie jest?-spytał, podchodząc do niej i uważnie ją  obserwując. Szatynka jedynie pokiwała przecząco głową, a jej oczy jeszcze mocniej się zaszkliły. Draco dopiero teraz zobaczył, że łzy mieszają się z kroplami deszczu moczącymi jej twarz.
-Chodź tu-powiedział, przygarniając ją do siebie. -Jak ramię?
-Boli-powiedziała przez łzy.
Zamyślił się. Dziewczyna potrzebowała szybkiego opatrzenia ale nie mogła pójść w takim stanie do Skrzydła Szpitalnego w Hogwarcie, nie mogli wrócić do szkoły.

                                                                         ***

-Mieszkam tu razem z Zabinim i Nottem. Wiem, nie wygląda najlepiej ale wejdziemy tylko na chwilę. Poczekaj. Znajdę jakieś bandaże-powiedział, wprowadzając ją do mieszkania.
Dziewczyna zaczęła niepewnie rozglądać się po pomieszczeniu z niesmakiem lustrując bałagan panujący w pokoju.
-Już jestem-powiedział chłopak stając przed nią z apteczką. -Usiądź-wskazał na kanapę, z której wychodziły sprężyny. Posłusznie wykonała jego zadanie, opierając głowę o oparcie sofy. Była strasznie zmęczona. Blondyn delikatnie podwinął rękaw jej bluzy, zważając na to, że samo to przyprawia dziewczynę o syk spowodowany bólu.
-Bardzo źle to wygląda?-spytała cicho, bojąc się spojrzeć na ranę.
-Bywały gorsze rany ale... to też nie wygląda najlepiej-mruknął skupiony na szukaniu czegoś w apteczce.
Po chwili wyciągnął z niej jakiś eliksir podając go dziewczynie.
-To wyleczy ranę?-spytała z nadzieją.
-Nie... to eliksir, który choć trochę złagodzi ból-powiedział z bladym uśmiechem. Dziewczyna spojrzała na niego tak, jakby za chwilę miała się ponownie rozpłakać.
-Przepraszam, to moja wina-powiedział ze współczuciem.
-Po prostu rób to, co masz zrobić-powiedziała zaciskając zęby i przenosząc spojrzenie gdzieś w bok. -Znasz się na tym chociaż?-spytała po krótkim czasie.
-Na tyle żeby ci pomóc, tak.
-W takim razie czemu nic nie robisz?
-Muszę poczekać, aż eliksir zacznie działać. Nie chcę narażać się sąsiadom kiedy będziesz krzyczeć z bólu.
-Co to za silne zaklęcie?-spytała, próbując czymś odwrócić myśli od cierpienia, które przynosiło jej krwawiące ramię.
-Czarnomagiczne.
-No tak, ty się na tym znasz-zakpiła z kwaśnym uśmiechem.
-Po prostu sam parę razy oberwałem-powiedział szczerze, jednak tonem, który mówił, że ten temat jest definitywnie zakończony.

-Znałeś tych gości?-spytała kiedy próbował zatamować krwotok.
-Nie, widziałem ich pierwszy raz. Na pewno tu mieszkają. Nie ma tu innego towarzystwa.
-To czemu tu mieszkasz?-spytała, zaciskając zęby.
-Czynsz jest niski-skłamał, bo przecież nie mógł jej powiedzieć, że nigdzie indziej nie pozwoliliby zamieszkać nastoletnim śmierciożercom.
-Przecież zarówno ty jak i Zabini z Nottem macie mnóstwo kasy.
-Wszyscy troje nie mieszkamy już z rodzicami, a co za tym idzie nie bierzemy od nich pieniędzy. Mam pełen skarbiec w Gringottcie, ale póki nie mam stałej pracy nie wydam pieniędzy na coś co nie przyniesie żadnych zysków...
Dziewczyna pokiwała głową, jednak po chwili wydała z siebie jęk bólu spowodowany kolejnymi operacjami Malfoya. Zapowiadały się naprawdę ciężkie chwile...

                                                                      ***

-Granger... Hej Granger...-mówił jej nad uchem, próbując jakoś obudzić dziewczynę. Wycieńczona po wczorajszej "mini operacji" zasnęła na kanapie i przespała tam całą noc, wtulona w ciało Malfoya.
Szatynka przeciągnęła się, zmuszając do otworzenia oczu. Kiedy tylko zobaczyła gdzie się znajduje, ponownie je zamknęła, jakby pragnąć by wszystko było tylko snem.
-Zabije cię, Malfoy-warknęła. Mimo to dalej wtulała się w jego tors, który nie chciała się do tego przyznać, ale dawał jej ukojenie. Przez jej mocno zranione ramię, bolała ją cała prawa strona ciała i ledwo mogła się ruszać.
-Musimy iść do szkoły zanim okaże się, że znowu uciekłem z zamku-mruknął i aż sam zdziwił się jak bardzo łagodnie zabrzmiało to zdanie.
-Nie mam siły nigdzie iść-powiedziała zamykając oczy i zamierzając po raz kolejny zasnąć.
-Teleportujemy się do Hogsamde, a stamtąd jest tylko kawałek drogi do zamku. Dasz radę-próbował ją przekonać.
Dziewczyna zastanowiła się. Zostanie tu dłużej z Malfoyem oznaczało więcej okazji do spenetrowania jego mieszkania i dowiedzenia się czegoś bardziej przydatnego. Wystarczyło tylko trochę bardziej się postarać...
-Daj spokój, nic się nie stanie. Twoi przyjaciele są w zamku. Co prawda nigdy nie trzymacie się razem ale wymknęliście się we trójkę więc teraz po prostu powiedzą, że zostałeś w dormitorium i nauczyciele w to uwierzą...-powiedziała zarzucając mu ręce na szyje i patrząc na niego z miną małego szczeniaka. -Nie mam siły, jestem taka obolała i...
-No dobra-mruknął, stwierdzając, że i on będzie miał okazje bardziej wcielić w życie swój plan. -Chyba masz rację...-dodał wyobrażając sobie kolejny szlaban, który zarobi u Snape'a.
-To co porobimy?-spytał zmysłowym tonem, unosząc sugestywnie brwi.
-Ja idę spać, jestem zmęczona-powiedziała zamykając oczy i opierając głowę o oparcie kanapy. -Ty też byś mógł, nie wyglądasz za dobrze-dodała.
Chłopak uśmiechnął się z politowaniem. Zamierzała udać, że śpi, skorzystać z jego nieuwagi. Poczekać aż on sam zaśnie by potem przekopać mu całe mieszkanie.
Przyjrzał się jej uważnie. Granger była naprawdę intrygującą kobietą...
-Nie, Granger... miałem raczej coś innego na myśli-powiedział, po czym nie czekając na reakcję zatopił się w jej słodkich ustach.

                                                                            ***

-Raz mu zaufamy! Raz. I jak się to kończy? Nie wraca na noc, nie wraca w ogóle!-krzyczał wkurzony Zabini. -Jak my możemy mieć w swojej grupie takich idiotów?!
-Opanuj się, Blaise-powiedział Teodor z delikatnym uśmiechem. -Pomyśl o tym tak: On, Granger i nasze wspólne mieszkanie do ich dyspozycji...
-On miał do cholery iść do sklepu a nie do naszego mieszkania!
-Serio sądzisz, że nie zatrzymali się tam na noc?-spytał z politowaniem brunet. -Nie ma się co o nich martwić. Raczej wymyśl co powiemy nauczycielom kiedy nie pojawi się na lekcji.
-Spoko, zajmę się tym-zadeklarował się Blaise. -Jeżeli nie wróci na wieczór sami teleportujemy się na Nokturn. A i przypomnij mi, że jak się pojawi mam mu zrobić wielki wykład na temat... jego ogólnych zachowań!
-Spóźnisz się na lekcje-przypomniał mu Teodor cicho się śmiejąc. -Widzimy się na numerologii!-krzyknął jeszcze za odbiegającym przyjacielem.

                                                                           ***

-Panie Zabini. Gdzie pan Malfoy?-spytała profesor McGonagall patrząc podejrzliwie na bruneta.
-Yyy... on... nic mu nie jest. Ma się dobrze-powiedział chłopak z delikatnym uśmiechem. -Dziękuję za troskę-dodał, stwierdzając, że taka odpowiedź powstrzyma nauczycielkę przed zbędnymi pytaniami.

                                                                         ***

Draco Malfoy rzeczywiście miał się dobrze. Z pewną Gryfonką, na co prawda niewygodnej kanapie, spędzał czas wyjątkowo miło. Skradał z jej ust każdy pocałunek z największą pasją, przyjemnością i choć cała ta zabawa miała być tylko grą, nawet nie zauważył kiedy dla niego stała się czymś więcej.
Oczywiście, nie zamierzał mówić o tym na głos. Nie zamierzał komukolwiek się do tego przyznawać. Zamierzał jedynie zachować to w swoim sercu. Fakt, że ta dziewczyna mu się spodobała, że zaczęło mu na niej zależeć, że tak naprawdę chciałby żeby to było coś więcej...
Pragnął jej całej. Pocałunku, dotyku, zapachu... Pragnął spędzić z nią każdą chwilę i wykorzystać ten czas najlepiej jak tylko potrafi. Wiedział, że to zdarzyło się raz i nie miało szans się powtórzyć. Nie miało prawa się powtórzyć. Nie mógł do tego dopuścić. Owszem miał ją w sobie rozkochać, ale nie mógł pozwolić na to by i jego dopadło to uczucie. Musiał wyłączyć wszelkie emocje. Nie mógł zaprzepaścić swojego planu przez jakieś głupie, moralne zasady. Miał ją w pewnym sensie po prostu wykorzystać, rozkochać i zostawić jak największy palant. I choć ta dziewczyna zupełnie na to nie zasługiwała, nie miał innego wyboru.

                                                                      ***

-Gdzieś ty do cholery był?!-krzyknął Blaise, kiedy blondyn pojawił się w dormitorium późnym wieczorem.
-Na Nokturnie, z Granger-powiedział chłopak, wzruszając ramionami. -Kazaliście mi się do niej zbliżyć to spędziłem z nią trochę czasu-wyjaśnił z obojętną miną.
-Przespaliście się ze sobą?-spytał wyraźnie ożywiony. Teraz już nie był zły. Niezadowolenie zastąpiła ciekawość.
-Co?! Nie-powiedział szybko młody Malfoy. -To szlama, Blaise-dodał, bardziej próbując przekonać siebie niż przyjaciela. Ślizgon spojrzał na niego nieprzekonany, a jego usta wygięły się w szerokim uśmiechu.
-Tylko się całowaliśmy-wyjaśnił Draco, unosząc ręce w obronnym geście.
-A tobie się podobało-stwierdził Ślizgon ze śmiechem.
-Gdzie jest Teodor?
Draco postawił na zmianę tematu. Co miał niby powiedzieć? Że Granger całowała najlepiej z wszystkich dziewczyn z jakimi do tej pory miał do czynienia?
-Ma szlaban u Snape'a.
-Myślałem, że będziemy mieć je razem-powiedział zdziwiony blondyn.
-Snape stwierdził, że taka kara będzie gorsza. Tak więc jutro przypada twoja kolej-wyjaśnił z ponurą miną.
-Znalazłeś coś u Borgina?-spytał Blaise po dłuższej chwili ciszy.
-Tak-przyznał blondyn, opadając ze zmęczeniem na swoje łóżko. -Twierdzi, że druga szafka zniknięć może znajdować się w Hogwarcie-oznajmił ze zrezygnowaniem. -Jestem zmęczony pójdę spać-dodał zmuszając się do zejścia z łóżka. Leniwie posnuł się w stronę łazienki, by po chwili wyjść z niej przebrany w czarną koszulkę i ciemne spodnie od piżamy. Przeczesał dłońmi swoje rozczochrane, blond włosy, by na wpół przytomnie dotrzeć do łóżka.
-Dobranoc-powiedział Blaise widząc jak jego przyjaciel rzuca się w miękką pościeli i wtula twarz w poduszki. Ten jednak nic nie odpowiedział. Musiał być bardzo zmęczony skoro od razu zasnął.
No tak...  w końcu całą poprzednią noc zajmował się zranionym ramieniem Granger i przespał się zaledwie parę godzin.

                                                                   ***

-O, wrócił-zdziwił się Teodor wchodząc do ich wspólnego dormitorium. -Miałem ci przypomnieć, że chcesz mu obić gębę i zrobić niemiłosiernie długi wykład-dodał niewzruszony, ze zmęczeniem padając na swoje łóżko.
-Tak wiem. Postanowiłem mu odpuścić. Jak szlaban?
-A jaki może być szlaban?-spytał czarnowłosy, a w jego głosie dało się usłyszeć nutę goryczy. -Fatalnie. Całe trzy godziny sprzątałem toalety pod czujnym okiem zrzędzącego Snape'a-wyjaśnił z kwaśną miną. -Czy Draco się czegoś dowiedział?-spytał z nadzieją, że chociaż to poprawi mu humor.
-Druga szafka zniknięć może znajdować się w Hogwarcie.
-Co za szczęście. Nie musimy fatygować się na drugi koniec świata-zakpił Teodor, wtulając głowę w poduszki. Westchnął głęboko, po czym zmusił się do wstania z łóżka. -To co? Idziemy szukać-bardziej stwierdził niż spytał.
-Jest pierwsza w nocy, Teodorze-powiedział zdziwiony Blaise.
-W ciągu dnia mamy lekcje, a weekend planujemy na Nokturnie. To świetna okazja.
-Masz siłę?
-Nie, dlatego się pośpieszmy-powiedział z niecierpliwością, po czym nie czekając pociągnął za sobą przyjaciela i skierował się do wyjścia z lochów.


środa, 16 października 2013

Rozdział 6 - Współpraca Ślizgońsko-Gryfońska

-Co to miało być, Draco?-spytał Blaise, siląc się na opanowany ton. Mimo iż starał się być wyrozumiały nie potrafił spojrzeć na sytuację, z perspektywy przyjaciela.
-To miało tylko stwarzać pozory...
-Co ty sobie myślałeś? Że to dotrze do Dumbeldore'a?! Przecież i tak wszystko kontroluje Filch! Katie Bell walczy o życie w Mungu tylko po to byśmy stwarzali jakieś tam pozory?!
-Blaise On ma myśleć, że coś robimy! I choćby to było głupie i lekkomyślne, a zdaję sobie sprawę, że takie właśnie było, to nie zamierzam za to przepraszać. Zrobiłem to co najlepsze w tej sytuacji.
-Mogłeś to z nami uzgodnić!
-Przecież byście się nie zgodzili!-żachnął się Draco z miną obrażonego dziecka. -Słuchaj, Blaise-zaczął, nieco poważniejąc. -Wiem co zrobiłem, jasne? Nie myśl sobie, że zapominam o tych rzeczach. Nawet przez chwilę nie chciałem jej skrzywdzić. Wierzyłem, miałem nadzieję, że nie dotknie naszyjnika i nic jej się nie stanie. Gdybym wiedział, że ta idiotka postąpi tak, a nie inaczej nigdy bym do tego nie dopuścił.
-Mimo wszystko znałeś ryzyko-uparł się jego przyjaciel.
-Ale ja zawsze zaryzykuję! Blaise zrozum, że tu już nie chodzi tylko o mnie! Chcę was wszystkich chronić. Ciebie, Teodora, nasze rodziny i przyjaciół! I jeżeli ma mnie to kosztować Katie Bell cierpiąca w Mungu to moje sumienie to zniesie.
-Czy ty w ogóle jeszcze masz sumienie?-spytał brunet z powątpiewaniem.
-Proszę cię, nie mów tak, jakbyś sam był lepszy-powiedział Ślizgon ze zrezygnowaniem. -Uwierz mi, mam w swoim słowniku wystarczająco mądrych, życiowych prawd i sentencji. Nie potrzebuje kolejnych cytatów Blaise'a Zabiniego, których i tak nie będzie się dało zastosować w ówczesnym świecie-oświadczył, opadając ciężko na kanapę w ich wspólnym dormitorium. -Nie jestem z tego dumny, ale gdybym cofnął się w czasie, postąpiłbym zupełnie tak samo.

Blaise przez dłuższą chwilę wpatrywał się w przyjaciela. Na jego twarzy wymalowała się troska. Mieli to razem przetrwać. Marzyli o dniu, w którym wyjdą na ulicę i nie martwiąc się o nic, będą mogli robić wszystko. Będą postępować, mówić, będą nawet myśleć tak jak tylko im się wymarzy i nikt nie będzie miał prawa im tego zabronić. Właśnie to rozumieli poprzez słowo "wolność". Jednak warunkiem tego było przetrwanie. Nie chodziło tu jednak o samo przeżycie wojny. Kryło się za tym coś głębszego, wiele trudniejszego.

Mieli pozostać sobą. Mieli być tymi samymi chłopakami, którzy beztrosko będą przechadzać się ulicami magicznego Londynu.
Jednak z Draco działo się coś złego. Owszem wojna zmieniała ludzi, a służba w szeregach Czarnego Pana musiała odbić na nim swoje piętno ale ten chłopak z każdym dniem pogrążał się w coraz to większym mroku. Przestawał odróżniać dobro od zła. Jego egoizm wzrastał, zupełnie przestał myśleć o innych.
Czasem, przychodzi taki czas kiedy powinniśmy odpuścić, niezależnie od tego jak bardzo nam zależy.
Wtedy, kiedy walcząc o swoje szczęście krzywdzimy innych. Nigdy nie powinno się żyć czyimś kosztem, nie powinno się czerpać korzyści z czyjegoś cierpienia...
Młody Malfoy potrzebował czyjejś pomocy. Potrzebował kogoś, kto okazałby mu trochę miłości, uczucia.
Chłopak zbyt długo dążył do czegoś, czego nigdy nie doświadczył. Czasem nawet on nie daje rady. Czasem i on przypomina sobie, że jest w końcu tylko człowiekiem.

                                                                          ***

Czarnowłosy chłopak siedział nad jeziorem z zamyśleniem wpatrując się w gładką taflę wody. Miał paskudny humor. Po całej szkole krążyły plotki o tragicznym wypadku pewnej Gryfonki. Nie miał wątpliwości, że stoi za tym któryś z jego przyjaciół, jednak nie zamierzał się w to pakować. Przynajmniej nie teraz.

Jego broda była brudna od skrzepniętej krwi, a łuk brwiowy delikatnie rozcięty. Gdyby tylko wiedział, że zarywający do jego dziewczyny Krukon trenuje zapasy zaplanowałby atak nieco bardziej precyzyjnie.
Owszem, kiedy tylko otrząsnął się z szoku po pierwszym, silnym ciosie chłopaka zreflektował się i ostatecznie wygrał walkę. Nie zmieniało to jednak faktu, że Krukon zdążył go nieco obić...

-Co ty wyprawiasz Teodorze?!
Usłyszał za sobą głos. Westchnął cicho, załamany nad swoją głupotą. Z rezygnacją i kapitulacją wypisaną na twarzy wstał z ziemi i stanął naprzeciw delikatnie mówiąc, zdenerwowanej dziewczyny.
-Poskarżył się-bardziej stwierdził niż spytał, a na jego twarzy wykwitł blady uśmiech.
-Pobiłeś go!-krzyknęła z oburzeniem. Widać, była w głębokim szoku i powoli się z niego otrząsała.
-On pierwszy mnie uderzył-odparł, wzruszając ramionami.
-Zaraz po tym jak wciągnąłeś go do pustej klasy i przycisnąłeś do ściany!-dodała, splatając ręce na piersi.
-Słuchaj, Lena. Nie będę ci się tłumaczyć. Zrobiłem to, na co miałem ochotę. Podpadł mi wcześniej i za to zapłacił-skłamał zirytowany. W końcu co miał powiedzieć? Że był o nią cholernie zazdrosny i nie mógł znieść myśli, że jakiś chłopak do niej zarywa i spokojnie chodzi po świecie?!
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, siląc się na opanowanie.
-Chris jest teraz moim chłopakiem, Teo. Sam skończyłeś nasz związek, a teraz zamierzasz bić każdego faceta, który się do mnie zbliży?-spytała z niedowierzaniem. Jej oczy wyrażały szok i  niezrozumienie. Ślizgon bezustannie wysyłał jej sprzeczne sygnały. Kochała go. Dalej go kochała. Dlatego tak ciężko było jej pojąć jego poczynania.
-To nie dlatego go pobiłem...-zaczął, jednak jej spojrzenie kazało mu zamilczeć. -Dobra, dlatego go pobiłem-przyznał, niczym obrażone dziecko. -Nie chcę żebyś się z nim spotykała.
Dziewczyna spojrzała na niego z szokiem, by po chwili wybuchnąć ironicznym śmiechem.
-Nie wierzę-powiedziała nagle, momentalnie poważniejąc. -Zerwałeś ze mną, Nott! Doskonale wiedziałeś, że mi na tobie zależy, że mnie tym ranisz. Owszem znaczyłeś dla mnie bardzo wiele ale to już przeszłość, sam się o to postarałeś. Więc teraz z łaski swojej nie mów mi co mam robić i z kim się mam spotykać.
-Po prostu nie jest dla ciebie odpowiedni...
-A ty byłeś?! Cholera, Teodor, ty ze mną zerwałeś. Po dwóch miesiącach olewania mnie znalazłeś w sobie odwagę by potwierdzić, że masz mnie gdzieś! A teraz masz jeszcze czelność mówić mi kto jest dla mnie odpowiednim towarzystwem?! Co jak co skretyniałeś do reszty...-powiedziała z wielkim zawodem.
Chłopak otworzył usta by powiedzieć coś na swoją obronę, jednak ta ponownie, skutecznie mu przerwała.
-Nie waż się do mnie zbliżać. Do mnie ani moich przyjaciół.

Patrzył jak odchodzi. Jak jej lśniące, ciemne włosy powiewają na wietrze, a ona znika. Zostawiając go z niewyobrażalnym poczuciem winy...

                                                                             ***

-Wymyśliłem pewien pomysł-oświadczył Blaise, kiedy wszyscy trzej znaleźli się w Pokoju Życzeń. -Zapomnijmy o wcześniejszych kłótniach i skupmy się na planie. Nie pozwólmy by Voldemort nas podzielił. Skrzywdził nas dostatecznie mocno-dodał widząc jakim spojrzeniem obdarowują się wzajemnie Teodor i Draco.
-Co to za pomysł?-spytał brunet dając za wygraną. Z obrażoną miną odszedł od Dracona, ze splecionymi rękami zwracając się  w stronę drugiego przyjaciela. Był wkurzony kiedy dowiedział się, co zrobił blondyn z naszyjnikiem i Katie Bell. Obiecali sobie mówić o wszystkim i wszelkie plany wykonywać wspólnie. Draco zapomniał o tej zasadzie. Naraził nie tylko Gryfonkę. Każdy ich błąd ryzykował życie tych, na których im zależało.
-Szafki niknięć, pamiętacie? Jedna znajduje się u Borgina i Burkesa.
-Gdzie jest druga?-spytał wyraźnie zaintrygowany Teodor.
-Tego nie wiem-przyznał chłopak z nieco mniejszym entuzjazmem. -Ale jeżeli pogadalibyśmy z ludźmi na Nokturnie, Borginem... Może ktoś wie gdzie się znajduje.
-Czyli to tylko plan dopracowany w połowie-wtrącił się Draco z bladym uśmiechem.
Teodor posłał mu mordercze spojrzenie.
-Jakbyś ty planował lepiej-skomentował ze złością.
-Daj spokój, Teo.
Blaise położył dłoń na ramieniu bruneta, jednak ten szybko je z siebie strząsnął.
-Nie rozumiesz. On mógł wszystko zaprzepaścić.
-Ale nic nie zaprzepaściłem-powiedział równie wkurzony Draco. -Nic nie popsułem, nikt nie wie o tym, że miałem w tym jakikolwiek udział! O co więc ta afera?! O to, że zrobiłem co tylko nam pomoże?! Jeżeli nie dalibyśmy żadnego znaku, jeżeli On nie wiedziałby o żadnych naszych poczynaniach, niedługo byłoby kolejne zebranie. Tym razem zadawałby niewygodne pytania, rzucał mocniejsze Crucio! Daj spokój Teo, doskonale o tym wiesz-tak jak całą swoją wypowiedź powiedział wyjątkowo chłodnym głosem, tak ostatnie zdanie było już dużo spokojniejsze. Teodor był jego przyjacielem. Nigdy o tym nie zapominał.
-Przepraszam, dobra? Nie powinienem tego robić, nie bez wcześniejszych konsultacji z wami. Mimo wszystko uważam, że było słuszne.

Ciemne oczy Teodora momentalnie złagodniały. Blondyn miał racje. Owszem, jego czyn był nieodpowiedzialny ale zrobił to dla ogólnego dobra. Zrobił to, by zyskać na czasie, by przetrwać.
-To ja przepraszam. Mam po prostu zły dzień, wszystko się wali, a do tego cała ta sprawa Czarnego Pana...-powiedział spokojnie. -Czy to się kiedyś skończy?-spytał opadając na jedną z kanap znajdujących się w Pokoju Życzeń. Tego dnia pomieszczenie przybrało postać zwykłego salonu. Przypominało nawet Pokój Wspólny Slytherinu dzięki czemu mogli czuć się pewnie i nie obawiać, że ktoś ich podsłucha.

-Wracając do poprzedniego tematu...-wtrącił Blaise z delikatnym uśmiechem.
-Pójdę jutro na Nokturn. Sprawdzę u Borgina-zadeklarował się Draco. Pragnął do czegoś się przydać, jak najszybciej wszystko zakończyć.
-Tak, a co powiesz Snape'owi?-spytał z zwątpieniem Teodor.
-Że muszę podlać kwiatki w mieszkaniu-powiedział blondyn, wzruszając ramionami.
-Z tego powodu pozwolił nam wracać do Londynu w weekendy-przypomniał mu Blaise. -Może nie róbmy wokół siebie szumu i poczekajmy do soboty?-zaproponował.
-Powinniśmy szukać, Blaise. Nie mamy czasu na czekanie! Każda minuta się liczy...-poparł blondyna Teodor. -Trzeba tylko wymyślić dla nas jakieś alibi...
-Nie ma takiej potrzeby. To nie misja, tylko krótkie rozeznanie. Pójdę sam, nikt nie będzie nas sprawdzał, jeżeli we dwóch będziecie przechadzać się po szkole. Tymczasem ja zrobię krótki wypad do Londynu. Nikt nawet nie zauważy...
Przyjaciele patrzyli na niego nieprzekonani. To było dość ryzykowne... Ile to razy umawiali się, że wszystko będą robić razem?
-Możecie mi ufać-powiedział nieco zażenowany Draco. przecież nie zrobię nic głupiego...
-Tak ostatnio już nam to udowodniłeś-stwierdzili pozostali, niezbyt przekonani co do jego pomysłu.
-Co jeżeli wpadniesz w tarapaty? Nie możesz iść sam, lepiej zaczekajmy do soboty...
-Nie muszę iść sam-powiedział blondyn myśląc nad czymś intensywnie.
-W takim razie co ty sobie wyobrażasz?-spytał Teodor, unosząc wysoko brwi.
-Granger ze mną pójdzie.

                                                                           ***

-Czy ja dobrze rozumiem? Chcesz się ze mną wymknąć ze szkoły?-spytała dziewczyna nie dowierzając.
-To bardzo ważna sprawa, Granger, potrzebuję twojej pomocy-wyznał, starając się brzmieć wiarygodnie.
-Jaka ważna sprawa?-spytała niezbyt przekonana. Splotła ręce na piersi i spojrzała na niego wyczekująco.
-To... To coś poufnego i ja... ja muszę być w Londynie.
-Ale do czego jestem ci potrzebna ja?-spytała nie rozumiejąc.
-Potrzebuję załatwić pewną sprawę w Londynie i muszę mieć przy sobie kogoś, by wyglądać... niepozornie-zmyślił na miejscu. W końcu nie mógł powiedzieć, że dziewczyna ma mu posłużyć jako żywa tarcza w razie niespodziewanego ataku.
Patrzył jak Gryfonka pogrąża się w myślach. Jak analizuje wszystkie za i przeciw. Jak rzuca ukradkowe spojrzenia w stronę przyjaciół stojących gdzieś w końcu korytarza. Wzięła głęboki oddech, po czym patrząc na niego nieufnie powiedziała:
-Widzimy się o siódmej, Malfoy.

                                                                          ***

 Listopad tego roku okazał się dość deszczowym miesiącem. Godzina dziewiętnasta okazała się porą, w której słońce dawno zaszło, a na niebie ukazały się ciemne chmury. Krople wody spadały rzęsiście, mocząc rozległe błonia Hogwartu. Dwójka uczniów stała przed bramą zamku, patrząc na siebie w milczeniu.
-Gotowa?-spytał młody Malfoy, posyłając jej delikatny uśmiech wdzięczności. Doskonale wiedział, że całe jej poświęcenie to tylko gra. Że tak naprawdę, wcale jej na nim nie zależy i nie obchodzą ją jego losy. Mimo to robiła to doskonale, a gra zdawała się prawdziwa. Czasami miał nawet wątpliwości czy jej ruchy, gesty, czy to wszystko nie jest czasem szczere...
Gryfonka jedynie skinęła głową, podając mu rękę. Robiła to tylko dla Harry'ego i Rona. Robiła to dla nich by udowodnić niewinność Ślizgona. Wierzyła, że chłopak jest niewinny. Mówił to wtedy tak szczerze, że nie mogła mu nie uwierzyć. Chciała by był niewinny. Pragnęła udowodnić swoim przyjaciołom, że się mylą, że nie mają racji co do chłopaka. Zamierzała teleportować się z nim do Londynu i ostatecznie przekonać się o jego niewinności.

Po chwili stali już w ciemnościach na pustej ulicy Pokątnej. Krople deszczu rozbijały się o brukowe podłoże i dało się usłyszeć dźwięk wody opadający o blaszane dachy sklepów. Oprócz tego, wszędzie panowała nieskalana cisza. Nigdzie nie było widać żadnego człowieka, światła w domach były pogaszone, a drzwi pozamykane na kłódki.
-Co tu się stało?-spytała z przerażeniem. W myślach wspominała czasy kiedy to ulica Pokątna tętniła życiem okrągłą dobę.
-To wojna, Granger. Nikt nie powie tego na głos, ale taka jest prawda. Nie pozostało wiele czasu, aż Czarny Pan zacznie działać i bez żadnych skrupułów przechadzać się po tych ulicach.
-Póki Dumbeldore żyje...
-Nie będzie żył wiecznie, Granger-przerwał jej, patrząc na nią poważnym wzrokiem. -Chodź, muszę coś załatwić.

-Śmiertelny Nokturn?-spytała dziewczyna kiedy zaczęli zmierzać w stronę skrzyżowania Pokątnej i mrocznej ulicy nielegalnego grasowania czarnomagicznych wandali.
-Muszę coś załatwić u Borgina i Burkesa. I nie patrz tak na mnie. To sprawy ojca. Ja nie, ale on przystąpił do Czarnego Pana. Zresztą doskonale wiesz.  Chcę sprawdzić co tu robił w ostatni weekend.
Dziewczyna jedynie skinęła głową, nie zamierzając nic mówić.
-Granger-zwrócił się do niej, kiedy chciała razem z nim przestąpić próg sklepu. -Lepiej nie mieć takiej wiedzy-powiedział całkowicie poważnie. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
-W takim razie mam czekać tu w ciemności aż ty załatwisz swoje interesy?-spytała oburzona.
-To zajmie tylko chwilkę. Obiecuję-powiedział błagalnie. -Nikt już nie chodzi po ulicy o tej porze-dodał widząc jej nieprzekonaną minę. -Jesteś Gryfonką, chyba się nie boisz?
-Jasne, że nie-zaprzeczyła, widząc jego rozbawienie wypisane na twarzy. Tak naprawdę strasznie się bała. Ta ulica zawsze przyprawiała ją o dreszcze, a teraz miała tu stać sama, w ciemności, podczas gdy załatwia jakieś czarne interesy z Malfoyem! To jakiś totalny absurd.
Nawet nie zauważyła kiedy chłopak zniknął za szklanymi drzwiami sklepu....

                                                                                 ***

-Witaj, Borgin-warknął Draco lodowatym tonem. Musiał zachować respekt, a to oznaczało bycie takim samym jak ojciec.
-Pan Malfoy... Co tu robisz o tej porze?-spytał mężczyzna nieco zlęknionym głosem.
-Mam interes-odparł tamten z ironicznym uśmiechem, który tamtego przyprawił o dreszcze.
-T-tak?-spytał wyraźnie zaintrygowany.
-Szukam szafki zniknięć-powiedział blondyn, zapierając się dłońmi o blat stołu.
-J-Jest tu. W sklepie-powiedział Borgin, wskazując drżącym palcem szafę stojącą w kącie pokoju.
-Wiem. Szukam drugiej szafki zniknięć-wyjaśnił chłopak z zażenowaniem.
-Nic nie wiem-powiedział szybko mężczyzna.
-Wiesz...-poprawił go Ślizgon, obdarowując morderczym spojrzeniem. -To ważne, skup się.

W tym momencie mężczyzna się otrząsnął. Nie dlatego jego sklep jest najpopularniejszy na całym Nokturnie, że zasłynął z faktu, że jego sprzedawca boi się jakiś tam gówniarzy!
-Nawet gdybym wiedział, to nie widzę powodu dla którego miałbym ci mówić-wycedził z podłym uśmieszkiem, który Draco momentalnie odwzajemnił.
-A może to cię przekona?-spytał, zadzierając lewy rękaw koszuli do góry. Z satysfakcją patrzył jak sprzedawca blednie i zamiera, patrząc się na niego z przerażeniem. -Co powie mój pan, gdy dowie się, że ktoś taki jak ty utrudnia mi pracę?-spytał z ironią.
-H-Hogwart-wyjąkał Borgin. -Szafka jest w Hogwarcie-dodał.
-Dokładnie?
-Nie mam do cholery pojęcia!-krzyknął przerażony sprzedawca. Tym razem mówił prawdę i Draco doskonale o tym wiedział.
-Wyświadczyłeś mi wielką przysługę, przyjacielu-powiedział z wrednym uśmieszkiem. -Do zobaczenia.

Wyszedł ze sklepu czując jak chłodne powietrze owiewa mu twarz. Zaciągnął się nim ,czując jak świeżość uderza mu do płuc. Uśmiechnął się zadowolony z sukcesu, po czym zaczął rozglądać się za Hermioną.
-Cholera-powiedział, uświadamiając sobie, że dziewczyny nie ma w pobliżu.





                                                                       

wtorek, 15 października 2013

Rozdział 5 - Gdy Śmierciożerca przestaje myśleć racjonalnie...

-Zniknęliście na dwa dni! Całe dwa dni! Mogę wiedzieć jaki był powód tego, że wymknęliście się z zamku i opuściliście go na tyle czasu?!
-Dwa dni to raptem 48 godzin, panie profesorze-mruknął niezbyt przejęty wybuchem nauczyciela Blaise. Dwójka pozostałych przyjaciół jedynie skinęła głową, popierając jego zdanie. -Potter i jego znajomi...
-Nie obchodzi mnie co robi Potter! W przeciwieństwie do was, on nie uciekł ze szkoły!-krzyknął wyprowadzony z równowagi Severus Snape. Westchnął i z bezsilnością spojrzał na siedzącego w kącie gabinetu dyrektora. Siwobrody staruszek jedynie uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.
-Myślę, że miesięczny szlaban da panu Malfoyowi i jego kolegom wystarczająco czasu do namysłu. Severusie, zajmij się tym. A teraz, proszę wybaczyć, muszę iść.
Nie czekając na zdanie nauczyciela eliksirów, Dumebeldore opuścił gabinet znikając za wielkimi, drewnianymi drzwiami. Snape poczekał aż jego kroki ucichną po czym podszedł bliżej swoich uczniów z wyraźną złością wymalowaną na twarzy.
-Co wy wyprawiacie?-spytał, marszcząc brwi. -Czy wy chcecie zaprzepaścić całą misje?! Nie dość, że zwracacie na siebie uwagę dyrektora to jeszcze podczas swojej nieobecności chodzicie na bankiety innych śmierciożerców?!-spytał konspirowanym szeptem.
-A co mieliśmy zrobić?!-spytał Teodor ze złością. -Najpierw poszliśmy na zebranie, a potem do willi Dohołowa żeby podbudować jakoś swoją pozycje.
Snape westchnął po czym nerwowym krokiem obszedł swój gabinet.
-Od tej pory wszystkie wyjścia macie konsultować ze mną-warknął, a jego ciemne oczy zaczęły ciskać iskry w stronę trzech, zupełnie niewzruszonych Ślizgonów.
-Żebyś wtrącał się i przeszkadzał nam w zadaniu, które to MY mamy wypełnić?!-spytał Draco unosząc brwi.
-Nie wiem czy zapomnieliście ale razem z Bellatrix Lestrange jestem najbliżej Czarnego Pana. To mi ufa, to ja jestem elitą. Jeżeli chcecie zyskać wyższą pozycję to nie przez imprezę u Dohołowa, a dobre relacje ze mną-wycedził Snape. Jego głos był wyjątkowo chłodny. Przemawiał do nich dokładnie takim tonem, jakim karcił pierwszorocznych Gryfonów kiedy miał zły humor.
Odpowiedziało mu milczenie. Ślizgoni patrzyli na niego ze złością, a każdy z nich planował w myślach śmierć profesora eliksirów. Ostatnio działał im na nerwy swoim wymądrzaniem i wszelkimi próbami wtrącenia się w ich plany.
-Wybacz profesorze. Nauczyliśmy się, że nie możemy nikomu ufać, wolimy działaś na własną rękę-wyjaśnił spokojnie Teodor po czym nie czekając na reakcję nauczyciela, wspólnie z przyjaciółmi opuścił gabinet.

                                                                             ***

-Macie pojęcia jak ja się martwiłam?!-spytała Pansy wchodząc do dormitorium Ślizgonów. -Jak mogliście wyjść i nic mi nie powiedzieć?!
-Dał sygnał. Mroczne Znaki zapiekły, a my nie mieliśmy czasu żeby ciebie szukać-wyznał szczerze Teodor. Jak każdy z trójki przyjaciół leżał na swoim łóżku i z szeroko rozłożonymi ramionami z otępieniem wpatrywał się w sufit. -Poza tym daruj sobie wywód na temat uciekania z zamku. Nietoperz dał wystarczający opieprz-dodał z cichym westchnięciem.
-Aż tak?-spytała dziewczyna, siadając na łóżku Blaise'a.
-Miesiąc szlabanu, mogło być gorzej-odpowiedział jej Draco ze zrezygnowaniem zwlekając się z łóżka.

-Dokąd idziesz?-spytał Blaise patrząc na blondyna podchodzącego do drzwi.
-Musimy zacząć działać. Poszukam Granger, wyciągnę coś z niej, a potem przygotuję do prac Pokój Życzeń. Czas ucieka, wszyscy się niecierpliwią-to mówiąc, wyszedł z dormitorium, zostawiając przyjaciół w dość ponurych nastrojach.

                                                                           ***

-Cześć, Hermiono-powiedział blondyn, siadając naprzeciw brązowowłosej dziewczyny w bibliotece. -Co robisz?-spytał z delikatnym uśmiechem. Miał być miły i uprzejmy-tak jak radziła mu Pansy.
Gryfonka spojrzała na niego z zaskoczeniem, jednak po chwili i jej kąciki ust uniosły się do góry tworząc promienny, co prawda udawany,  uśmiech.
-Esej na eliksiry-odpowiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho. Tego dnia wyglądała naprawdę ładnie. Ubrana w białą, falbaniastą sukienkę i jeansową kurtkę, mrugała do niego zalotnie swoimi gęstymi, długimi rzęsami. Nie przypominała już dawnej kujonki, która patrzyła na niego z nienawiścią i rzucała w niego opasłymi tomami książek. Rozczochrane włosy zmieniły się na lśniące, delikatnie falowane kasztanowe włosy, które zwykle spinała w luźnego koka. Dopiero teraz Draco dostrzegł, że dziewczyna ma duże, czekoladowe oczy, w których lśnią wesołe iskierki, a jej figura jest nienaganna. Kto wie? Może uwiedzenie tej dziewczyny nie będzie takie złe?
-Może ci pomogę?-zaproponował, na co w wnętrzu dziewczyny aż się zagotowało. Była najmądrzejszą uczennicą w tej szkole i za żadne skarby nie poprosiłaby Malfoya o pomoc. Mimo to, musiała pamiętać o obietnicy danej Harry'emu i Ronowi. Miała zbliżyć się do Dracona i wyciągnąć z niego jak najwięcej.
-Właściwie... nie pamiętam jak nazywa się roślina, dzięki której Veritaserum traci swój smak, kolor i zapach. Ta, dzięki której jest niewykrywalne w innych napojach-wyznała, udając zawstydzenie. Przecież doskonale wiedziała jak nazywa się ta roślina. Wiedziała jak wygląda, gdzie można ją spotkać. Wiedziała nawet kto i kiedy ją odkrył! To takie frustrujące udawać idiotkę przed Malfoyem...
Chłopak spojrzał na nią z niemałym zdziwieniem. Był jednak za mądry na to, by nie zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Granger uknuła podobny plan z Potterem i Weasleyem i próbowała go uwieść! Co za ironia...
Szkoda tylko, że go nie docenili. Hermiona Granger nie była wstanie go w sobie rozkochać. Nie ważne, że była ładna i mądra. Nie ważne, że miała dobre serce i byłaby idealną kandydatką na jego dziewczynę.
Gryfonka była jego odwiecznym wrogiem. Przyjaciółką wspaniałego Pottera, biednego Weasleya, a do tego szlamą i przemądrzałą perfekcjonistką. Mógł czuć się przy niej pewnie. Wszystko dzięki chorym zasadom "poczciwego tatusia", Lucjusza. Wystarczy, że nie pozwoli sobie na zapomnienie o uprzedzeniach i poglądach wpajanych mu od dzieciństwa... cholera, ostatnio łamał wszystkie te zasady...!
-Tak sobie myślałem, Granger...-zmienił temat, ponieważ trudno się przyznać, sam nie znał nazwy tej rośliny. -Może wybrałabyś się ze mną do Hogsmade w ten weekend?-wypalił z dobrotliwym uśmiechem.
Gryfonka uniosła brwi. Jeszcze chwila, a zapewne wyśmiałaby go i nawyzywała od najgorszych. Niestety musiała działać zgodnie z planem...
-No nie wiem, będę musiała się uczyć-wyznała spuszczając wzrok. Robiła wszystko by wyglądać wiarygodnie. -Przykro mi ale sam rozumiesz. Bardzo zależy mi na dobrych wynikach.
-Daj spokój, Granger. Kiedyś trzeba odpocząć-zamyślił się na chwilę. To oczywiste, że Granger zależało tylko na informacjach...-Nie chciałabyś się o mnie nieco więcej dowiedzieć?-spytał, doskonale wiedząc jaką usłyszy odpowiedź. Był mistrzem w kontaktach z ludźmi. Potrafił manipulować i okłamywać i przewyższał w tym nawet najmądrzejszą uczennicę Hogwartu.
-Właściwie... jak tak o tym mówisz-zamyśliła się z delikatnym uśmiechem. -Chętnie poznałabym cię lepiej.
Draco doskonale wiedział, że w tym momencie w myślach dziewczyna krzyczy "Gnij w piekle podły Ślizgonie". Mimo to na jego twarz wpłynął szeroki uśmiech satysfakcji. Między nimi wywiązała się gra i w tym momencie właśnie wygrał pierwszą rundę.

                                                                               ***
Wreszcie nadszedł upragniony weekend. Uczniowie lgnęli do czarodziejskiego miasteczka na obrzeżach Hogwartu, pragnąc choć na chwilę odpocząć od męczącej nauki. Mimo iż był dopiero listopad, nauczyciele nakładali na nich mnóstwo pracy. Na wyjście do Trzech Mioteł sklepu Zonka czy Miodowego Królestwa czekali już wystarczająco dużo czasu. Uczniowie byli najzwyczajniej w świecie złaknieni rozrywki.

Na dworze było już dużo chłodniej. Liście spadały z drzew pod wpływem silnego wiatru, a co jakiś czas zdarzały się mocne opady. Wyjście bez szalika czy kurtki kończyło się przeziębieniem, a co drugi uczeń przychodził do skrzydła szpitalnego po coś na grypę.

Była jednak dwójka uczniów, którym nie przeszkadzała ani "epidemia" choroby, ani zła pogoda. Nie zważali nawet na to, że o tej porze w Hogsmade bywało zwykle bardzo dużo osób. Mieli udawać, że dobrze się bawią i najzwyczajniej-mieć to za sobą.

-Tak naprawdę nie jestem taki zły. Za tą zimną maską arystokraty kryje się artystyczna dusza szalonego romantyka-powiedział Draco kiedy szli razem w stronę Hogsmade.  Swoim wyznaniem, w którym zresztą nie było ani trochę prawdy, doprowadził Gryfonkę do szerokiego uśmiechu. Mógł jej nienawidzić ale musiał przyznać, że uśmiech miała piękny...
-Daj spokój, Malfoy. Nie musisz wymyślać takich rzeczy-zaśmiała się, zakładając kosmyk włosów za ucho. Wyglądała przy tym tak uroczo... STOP! Cholera nie może przecież tak myśleć!
-Kiedy ja wcale nie wymyślam-skłamał, stwierdzając, że przez mówienie prawdy tylko się skompromituje.
Spojrzała na niego z politowaniem.
-Tak szczerze. Co lubisz robić?-spytała, a jej pytanie wydawało się takie szczere... Jakby cała jej uprzejmość nie była tylko grą.
Zamyślił się. Nie zaszkodziło by się trochę przed nią otworzyć... Mieli się do siebie zbliżyć, a to oznacza, że on również musiał trochę z siebie dać.
-Wiesz co lubię robić? Lubię wieczorem iść na błonia. Usiąść tuż u skraju Zakazanego Lasu i po prostu... po prostu sobie siedzieć-wyznał z delikatnym uśmiechem.
-Myślałam, że nie lubisz takich miejsc jak Zakazany Las-zaśmiała się dziewczyna. Myślała o wydarzeniach z pierwszej klasy, kiedy to mieli szlaban i razem z Hagridem szukali zranionego jednorożca.
-Daj spokój. Byłem wtedy idiotą-powiedział, odwzajemniając jej uśmiech. Przy Granger uśmiechał się zdecydowanie częściej, a co najważniejsze- szczerze.
-Nigdy nie sądziłam, że powiesz tak o sobie-powiedziała po raz kolejny zaskoczona. Nie wiedziała jeszcze, że Draco Malfoy okaże się najbardziej nieprzewidywalnym i zaskakującym mężczyzną w jej życiu.

Chłopak jedynie wzruszył ramionami i otworzył przed nią drzwi Trzech Mioteł. Razem zajęli stolik w kącie gospody i zaczęli rozmawiać. Nie sądzili, że kiedykolwiek dojdzie między nimi do takiej sytuacji i choć całe to spotkanie miało być tylko grą, bawili się całkiem nieźle.

                                                                          ***

Siedział przy jednym ze stolików w bibliotece i z mordem w oczach przyglądał się pewnej dziewczynie. Widział wszystko. Jak z wdziękiem uśmiecha się do jakiegoś beznadziejnego, skretyniałego Krukona, jak śmieje się do niego i jak pozwala się trzymać za rękę. Nigdy wcześniej nie był tak zazdrosny.
Lena Williams była cudowną dziewczyną. Kochał ją i był pewien, że to ta "jedyna". Chyba właśnie dlatego ją zostawił. Nie mógłby znieść myśli, że coś jej się stało. Voldemort prędzej czy później by ją wykorzystał i dziewczynie stałaby się krzywda. Teodor robił to dla jej dobra. Tymczasem ona się na nim mściła i na jego oczach flirtowała z jakimś tępakiem!
Resztkami sił powstrzymywał się przed podejściem do niego i sprania mu tej jego uśmiechniętej gęby. Pragnął pobić go tak mocno by nie miał potem sił podejść do JEGO dziewczyny. Niestety nie mógł tego zrobić. Lista powodów była dłuższa niż esej dla profesora Snape'a.
Teodor mimo iż należał do ludzi opanowanych posiadał temperament i czasem dość paskudny charakter.
W końcu Krukon zostawił Lenę i wyszedł z biblioteki, a on bez zastanowienia ruszył za nim.
Z gracją prawdziwego Śmierciożercy szedł za nim przez przynajmniej pięć minut - tak, by nie wzbudzić jego podejrzeń. Kiedy znaleźli się blisko drzwi do jakiejś pustej klasy, złapał chłopaka za kołnierz i zaciągnął tam, gdzie nikt nie mógł mu pomóc.

                                                                           ***

-Myślisz, że zrobiłem źle?-spytał nagle Blaise. Razem z Pansy siedział w swoim dormitorium. Głowę ułożył na kolanach dziewczyny i powalał na to by delikatnie przeczesywała palcami jego włosy. Ślizgonka spojrzała na niego ze zdziwieniem, a jej brwi powędrowały wysoko do góry.
-O czym ty mówisz?-spytała kiedy po dłuższym czasie chłopak nie powiedział nic więcej.
-O wstąpieniu do Śmierciożerców. Nikt mi nie kazał się w to pakować.
-Prędzej czy później, Czarny Pan  poprosiłby o to twoją matkę.
-Tak... ale może... może gdybym wtedy wyjechał nie chciałoby mu się mnie szukać? Może teraz wcale nie byłbym tym, kim jestem i nie musiałbym robić tego co robię?
Widać, ta myśl nie dawała mu spokoju od dłuższego czasu. Z nadzieją wpatrywał się w niebieskie oczy Pansy.
-Blaise uważam, że postąpiłeś słusznie.
-Wiem. Robiłem to dla Draco i Teodora ale tak sobie myślę... to nie było dobre. Oni by zrozumieli, a ja nie miałbym na sumieniu tylu rzeczy. Tyle ludzi nie zostałoby skrzywdzonych...
Chłopak usiadł na kanapie i teraz wpatrywał się w nią z bladym uśmiechem. Potrzebował kogoś, kto spojrzałby na to z innej strony. Kto dałby mu prawdziwą radę. Gubił się już. Nie potrafił odróżnić dobra od zła. Zabrakło mu umiejętności, która jest najważniejsza w życiu i żeby przetrwać, musiał ją szybko odzyskać.
-Myślę... myślę, że zrobiłeś to, co powinieneś zrobić, Blaise. Jesteś dla Draco i Teo wsparciem, rozumiesz ich i dzięki temu dalej możecie być przyjaciółmi. Masz rację zrozumieliby ale czy poradziliby sobie bez ciebie? Po co uciekać kiedy ma się wokół tylu przyjaciół? To co się stało, już się nie zmieni. Teraz musisz po prostu nauczyć się z tym żyć-powiedziała brunetka, próbując jakoś go pocieszyć. -Może nie mam na ręce Mrocznego Znaku i nie wiem jak to jest być tym "Prawdziwym" Śmierciożercą ale... jestem pewna, że dasz radę. To nie może być aż takie trudne.

                                                                          ***

Szli obok siebie śmiejąc się rozmawiając. Zmierzali drogą do Hogwartu. Byli już blisko. Ponad drzewami u skraju Zakazanego Lasu było widać wysokie wieżyczki zamku, a parędziesiąt stóp dalej dało się dostrzec bramę szkoły. Mieli za sobą naprawdę miły wieczór, jednak za chwilę miało się to zmienić. Draco Malfoy jak zwykle miał coś na sumieniu. Widzieli przed sobą kłócące się dziewczyny.
Blondyn przymknął powieki, czekając na to, co zbliżało się nieuchronnie. Byle tylko nie umarła, byle nie umarła... Zaczął w myślach odliczać od dziesięciu. Przestał słuchać nawijającej Hermiony, która jak zwykle wpadła w słowotok. Liczyło się tylko to, co zrobił i jakie poniesie za to konsekwencje.
Stało się.
Zimne, jesienne powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. Hermiona momentalnie zamilkła, zakrywając dłonią usta. Kate Bell-wspaniała ścigająca Gryfonów uniosła się do góry, a jej ciało wygięło się pod wpływem ogromnego bólu.
Draco otworzył oczy, robiąc wszystko by nie opanowały go najmniejsze emocje.
Dziewczyna krzyczała unosząc się w powietrzu, a jej przyjaciółka szlochała i krzyczała na przemian z głośnymi nawoływaniami o pomoc.
Całe to wydarzenie trwało zaledwie parę minut jednak dla świadków było to jak nieskończone trwanie w bezsilności. W końcu Gryfonka zamilkła i straciła przytomność. Spadła na ziemie i jedyne co ją uratowało to Hermiona, która spowolniła jej upadek. No tak... w końcu Granger zawsze musiała zachowywać zimną krew.
Szatynka podbiegła do brunetki, a w jej oczach kryła się istna panika. Mimo iż starała się na opanowanie po chwili zupełnie jej to nie wychodziło.
Draco jedynie powolnym krokiem podszedł do miejsca wydarzeń i spojrzał obojętnym wzrokiem na ziemię.
Piękny, zdobiony naszyjnik błyszczał w listopadowym słońcu, wystając z szarego papieru.

-Odsunąć się, zróbcie mi miejsce!-krzyczał gajowy Hagrid, który usłyszał głośne krzyki panny Bell i nadszedł z pomocą. Półolbrzym wyminął Dracona i przyjaciółkę Katie, która klęczała na ziemi i cicho szlochała, by po chwili znaleźć się nad bezwładnym ciałem dziewczyny. Zaklął po nosem i nie czekając wziął ją na ręce.
-Nie dotykaj tego, Malfoy-zwrócił się do blondyna patrząc na niego ze złością. Tak, jakby go obwiniał... O ironio, przecież słusznie.
Chłopak spojrzał na niego z pogardą, po czym uklęknął i owinąwszy naszyjnik szarym papierem podniósł go z ziemi.

                                                                              ***

-Miałeś z tym coś wspólnego?-spytała dziewczyna kiedy wyszli z gabinetu dyrektora. Dumbeldore musiał ich oczywiście przesłuchać. Zarówno Draco i Hermiona twierdzili, że nie mają z tym nic wspólnego co, w połowie było prawdą. Blondyn miał na sumieniu nie jeden wybryk ale gdyby to wyszło na jaw zapewne wyrzucili by go ze szkoły.
-Aż tak źle o mnie myślisz?-spytał z uśmiechem.
Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała prosto w jego stalowoszare oczy.
-Tak-przyznała bez cienia skrępowania. Z odważnie uniesioną brodą, mierzyła go swoim czekoladowym spojrzeniem. Ślizgon nawet nie udawał zawiedzionego. Od samego początku wiedział co sądzi o nim Hermiona i choć by chciał, nigdy nie byłby wstanie tego zmienić.
-Jesteś śmierciożercą?-wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Podświadomie pragnęła by okazał się dobrym człowiekiem, by nie był tym za kogo uważali go jej przyjaciele. Wierzyła, że podczas ich spotkania w Hogsmade był z nią szczery i pokazał jej cząstkę siebie. Po tej rozmowie stwierdziła, że może byłaby wstanie polubić tego Dracona Malfoya. Że, kto wie? Może ten chłopak nie był taki zły?
Teraz patrzyła się na niego z nadzieją. Patrzyła na niego tak, jak jeszcze nikt dotąd...

-Nie-zaprzeczył jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Był świetnym kłamcą, od dzieciństwa szkolił się w tym fachu.
Widział jak dziewczyna oddycha z ulgą, a w jej oczach pojawia się coś na kształt radości.
Jednak razem z tym spojrzeniem przyszło coś, co go przeraziło.
To sumienie. Po raz pierwszy podczas kłamstwa. Po raz pierwszy odezwało się, przez tą mogło się zdawać, nic nie wartą Gryfonkę.