niedziela, 25 maja 2014

Miniaturka - Draco, Hermiona i pieniądze Kruma

Przeciągły, pełen przerażenia pisk wydobył się z ust Hermiony Granger, kiedy jadące obok auto, niezbyt delikatnie zarysowało karoserię jej czerwonego samochodu. Z niezadowoleniem oglądała jak na drzwiach jej drogiego kabrioletu powstaje dość szeroka rysa, na miejscu której jeszcze niedawno błyszczał lśniący lakier.
-Co zrobiłeś, kretynie?-spytała cicho, rzucając paniczne spojrzenie w stronę leżącego na siedzeniu pasażera zdjęcia. Wzięła je do rąk, czując jak jej serce przeszywa ukłucie głębokiego i szczerego żalu. -Obiecuję, Wiktor, że jeszcze do ciebie pojadę-szepnęła z uczuciem, po czym schowała zdjęcie do swojej najnowszej, markowej torebki i wyszła z samochodu, z wściekłością zatrzaskując za sobą drzwi.
-To jest szczyt wszystkiego-jasnowłosy mężczyzna, wyszedł ze swojego auta, rzucając poirytowane spojrzenie w stronę eleganckiej, równie co on, oburzonej kobiety.
-Istotnie-Hermiona zmrużyła gniewnie oczy, uważnie przyglądając się wyprowadzonemu z równowagi mężczyźnie. -Zapłaci pan za to pokaźną sumę. Właśnie zarysowałeś najlepszy model porsche...-oznajmiła z oburzeniem, splatając ręce na piersi.
Mężczyzna przekrzywił głowę na bok, uważniej jej się przyglądając. Jego wzrok najpierw spoczął na wysokich, czarnych szpilkach. Potem sunął w górę, po długich, opalonych nogach, sięgającej do pół uda sukienki, związanych w luźnego koka kasztanowych włosach i różowych okularach przeciwsłonecznych. Może nie znał się na tych sprawach, ale rozpoznał na niej najmodniejsze kreacje światowej klasy projektantów. Uśmiechnął się pod nosem, splatając ręce na umięśnionym torsie. Właśnie wpadł na niemiłosiernie bogatą i piękną kobietę. Nie dziwił się, że nie poznał jej od razu. Była zupełnie inną osobą.
-Zajechałaś mi drogę, kobieto-warknął, jednak nie był wstanie ukryć rozbawionego uśmiechu. Już po chwili zaśmiał się z kpiną, widząc jak ta nieco zbita z tropu otwiera usta i gorączkowo myśli nad tym co odpowiedzieć. -Co jest? Jesteś bohaterką, zrobiłaś karierę, sodówa uderzyła do głowy i teraz nawet największego, szkolnego wroga nie poznajesz?
-Malfoy?-Hermiona uniosła w górę brwi, przyglądając się mężczyźnie z niemałym zdziwieniem. Po chwili jednak, jej irytacja, o ile to jeszcze możliwe, zwiększyła się jeszcze bardziej. -Zniszczyłeś mi samochód!
-Och, daj spokój. Zaraz nareperujemy to czarami...
-Co? Nie. Nie ma mowy, to najnowszy model, gwiazda sezonu... On nie może być tak reperowany, jeszcze coś mu zniszczysz. Muszę oddać go do salonu i...
Podczas gdy ona rozpaczała nad losem swojego auta, przechadzając się na swoich szpilkach raz w jedną to w druga stronę, on opierał się o maskę własnego samochodu, nie kryjąc rozbawienia obecną sytuacją. Kiedy to Hermiona Granger stała się taka próżna? Patrzył jak w pewnym momencie łamie obcas swojego niesamowicie drogiego buta, a z jej ust wyrywa się przepełnione desperacją, paskudne przekleństwo.
-Chyba skręciłam kostkę-spojrzała na niego niemal błagalnie, podczas gdy ten z niewzruszeniem obserwował, jak ta ściąga z nóg szpilki i rozmasowuje obolałe stopy, siadając na brudnym krawężniku.
-Przeklęte siedlisko bakterii-stwierdziła, otrzepując miejsce obok siebie i wyciągając z torebki różdżkę, którą wyczarowała srebrzystego patronusa. Przynajmniej dalej jest równie zdolna - pomyślał Malfoy, po czym usiadł obok kobiety, niedbale podciągając rękawy swojej białej, flanelowej koszuli. Po zakończeniu wojny niczym się już nie martwił. To jak wyglądał, gdzie pracował, z kim się zadawał - nic nie miało już znaczenia.
-Wiktorze, kochanie, tak bardzo mi przykro. Nie dam rady dotrzeć na czas do Edynburgu. Miałam stłuczkę w Londynie, ale prędzej czy później do ciebie dotrę, skarbie. Kocham cię-podczas gdy dziewczyna z zatroskaniem przekazywała wiadomość patronusowi, Malfoy resztkami sił dusił w sobie cisnący mu się na usta rechot. Dziewczyna przypominała mu teraz Astorię Greengrass w latach świetności swojej głupoty.
-A więc Krum, tak?-zagadał, kiedy ta wlepiła smętny wzrok w ruchliwą ulicę. -Czemu po prostu się do niego nie teleportujesz?-zapytał z ciekawością.
-Nie twoja sprawa-odparła, unosząc dumnie głowę. Wstała z krawężnika, po czym zaczęła przechadzać się po chodniku, zastanawiając się jak rozwiązać jej nadzwyczajnie tragiczną sytuację.
-Mogę cię podwieźć... Na pociąg czy coś...-zaproponował niechętnie, co ta przyjęła z oburzonym prychnięciem.
-Pociągiem?-powtórzyła z pogardą. -Czy ty naprawdę sądzisz, że wsiądę do tego czegoś?-zapytała z kpiną. -Tam jest gorąco, tłoczno, niewygodnie i brzydko pachnie-zawołała niemal płaczliwie, po czym przykładając rękę do czoła, westchnęła z rozpaczą. -Jak ja teraz pojadę do Wiktora?-zapytała sama siebie, nie przestając nerwowo chodzić po chodniku. Jej myśli biegły jak oszalałe, próbując znaleźć odpowiedni pomysł na dostanie się do ukochanego. Nagle przystanęła, a jej oczy rozszerzyły się błyszcząc dziwnym blaskiem.
-Ty mnie zawieziesz!-krzyknęła, wskazując palcem na Malfoya. Draco obejrzał się do tyłu, jakby pragnąc  upewnić się czy na pewno o niego chodzi, a za nim nie stoi jakiś elegancki szofer z limuzyną, jednak niestety to on został wybrany na taksówkarza tej wkurzającej kobiety. Uśmiechnął się krzywo, po czym obrzucił dziewczynę niechętnym spojrzeniem.
-Kiedyś wpadnięcie na taki pomysł, zajęłoby ci zdecydowanie mniej czasu-przyznał z niezadowoleniem. -Niby czemu miałbym to robić, co?-spytał, niezbyt chętny do przejażdżki z dziwaczną, elegancką, a przede wszystkim nieprawdziwą Granger.
-Bo zniszczyłeś mi samochód-powiedziała, tupiąc bosą nogą. -Musisz to zrobić, Wiktor na mnie czeka!
-To nie była moja wina-warknął z irytacją. -Gdybyś nie...
-Masz mnie zawieźć do Edynburga-powiedziała, po czym bezceremonialnie wskoczyła do jego samochodu i zatrzasnęła drzwi, rzucając mu zniecierpliwione spojrzenie zza szyby.
Mężczyzna westchnął, po czym z niezadowoleniem otworzył drzwi i już zamierzał usiąść na miejscu kierowcy kiedy dziewczyna odchrząknęła znacząco, obrzucając go zdegustowanym spojrzeniem.
-Moje bagaże-przypomniała, wlepiając wzrok w widok za oknem po przeciwległej stronie.
-Wal się-warknął tylko, po czym wysiadł z samochodu i podszedł do czerwonego, lekko zarysowanego porsche, by wyjąć z jego bagażnika ogromną i niesamowicie ciężką walizkę.
-Nienawidzę cię Granger-warknął, po czym przeniósł bagaż do swojego auta i niezbyt delikatnie wpakował go na tylne siedzenie.
-Ostrożnie, to Prada-Hermiona była oburzona sposobem jakim Malfoy przeniósł jej walizkę, jednak ten nawet nie zamierzał odpowiadać na jej wkurzającą odzywkę. Usiadł na miejscu kierowcy i niezbyt delikatnie, dając gaz do dechy, ruszył przed siebie, włączając się w ruch autostrady.

                                                                              ***

-Czy mógłbyś jechać szybciej?-Hermiona spojrzała na niego z niezadowoleniem. -W takim tempie nie zdążę zobaczyć meczu Wiktora-kobieta poprawiła włosy, zakładając za ucho niesforny kosmyk, po czym machnięciem różdżki włączyła radio i zaczęła machać palcem w rytm lecącej piosenki.
-Nie, nie mogę jechać szybciej-odparł z irytacją Draco, który już od dobrych parunastu minut stał w korku. -Jeżeli masz jakiś problem, zawsze możesz się teleportować-dodał jeszcze bardziej wkurzony, po czym wyłączył radio, z satysfakcją obserwując jak ta napina ze złości wszystkie mięśnie.
-Po prostu znajdź jakiś objazd, dobrze?! Muszę być w Szkocji jutro przed południem.
-Myślałem, że zatrzymamy się na noc-Draco spojrzał na nią ze zdziwieniem, mimo wszystko nie kryjąc swojego niezadowolenia. -Naprawdę myślisz, że będę jechał osiem godzin bez żadnej przerwy?
-Nie jesteśmy nawet w połowie drogi-zauważyła kobieta, z irytacją opierając głowę na podpartej o szybę dłoni. -Jeżeli teraz się zatrzymamy, nie zdążę na mecz Wiktora...
-Obejrzysz go w telewizji. Na pewno będzie transmisja...
-To są mistrzostwa Quidditcha. Nie może mnie tam zabraknąć, muszę go wspierać-odparła, oburzona jego ignorancją.
-Nigdy nie obchodziło cię latanie-wspomniał z niezadowoleniem blondyn.
-Nieprawda. Zawsze kochałam Quidditcha-odparła obrażona, na co ten tylko zaśmiał się z pogardą.
-Jedziesz na ten mecz po to, żeby przypodobać się Krumowi, czy dlatego, że bardzo chcesz zobaczyć najważniejszą rozgrywkę dekady?-zapytał z kpiną, nie odrywając wzroku od zakorkowanej ulicy.
-Rozgrywkę dekady-powtórzyła ze zdziwieniem, co on skwitował triumfalnym skinieniem głowy.
-Nie miałaś o tym pojęcia, prawda?-zapytał z rozbawieniem. -Mistrzostwa twojego Wiktorka to najważniejsza rozgrywka od czasów kiedy chodziliśmy do szkoły...
-Tym bardziej muszę tam być! Mógłbyś do jasnej cholery przyśpieszyć?
-Nic nie poradzę na to, że jest korek...-odparł ze znudzeniem. -Lepiej powiedz dlaczego się tam po prostu nie teleportujesz?-zapytał, bo ta kwestia interesowała go od samego początku.
-Znajdź inną drogę-warknęła, wlepiając wzrok w widok za oknem. Po chwili zasnęła.

                                                                              ***

Po pewnym czasie ulica się odkorkowała, a Draco mógł jechać, co jakiś czas rzucając spojrzenie w stronę śpiącej obok niego kobiety. Hermiona opierała głowę o szybę samochodu, pogrążona w głębokim i spokojnym śnie. Właśnie wtedy widział w niej prawdziwą Granger. Spokojną, inteligentną i porządną dziewczynę, która nigdy nie przejmowałaby się losem jakiejś tam walizki. Chociaż nigdy za sobą nie przepadali, a ich relacja mogłaby zostać podciągnięta pod szczerą i głęboką nienawiść, to właśnie za tą starą, szkolną Granger tęsknił.
-Na co się gapisz?-dopiero teraz uświadomił sobie, że dziewczyna od pewnego momentu już nie śpi i przygląda mu się swoimi czekoladowymi, mądrymi oczami.
-Zmieniłaś się-odparł szczerze, na powrót wlepiając wzrok w rozciągającą się przed nimi trasę.
-Tak, długo nad tym pracowałam-przyznała, traktując jego słowa jak komplement. -Kiedy teraz przypominam sobie starą siebie...
-Mnie tam pasowała stara ty-przerwał jej, posyłając w jej stronę słaby uśmiech. -No wiesz... kujonka, przyjaciółka Pottera, złośnica i wymądrzająca się panna...
-Wcale taka nie byłam-zaprotestowała, wydobywając z ust cichy chichot.
-Chwila? Czy ja dobrze słyszę?-chłopak spojrzał na nią z niekrytym zdziwieniem. -Czy ty się śmiejesz? Na Merlina ty masz poczucie humoru!
-Ależ oczywiście, że mam-powiedziała, nieco urażona tym, że śmiał w nią wątpić. -Jestem bardzo szaloną osobą i umiem się bawić-zapewniła, co na jej nieszczęście tylko bardziej ją pogrążyło.
-Jesteś poważna i sztywna-oświadczył dobitnie, nie zamierzając zmieniać w tej kwestii zdania.
-Odwołaj to-zażądała, mimo wszystko wiedząc, że po części, chłopak ma rację.
-Niby dlaczego? Nosisz te swoje ciuszki za miliony galeonów, bojąc się je pobrudzić, masz fioła na punkcie zdrowego trybu życia i jedziesz do swojego chłopaka na jakiś mecz, mimo iż będziesz się tam śmiertelnie nudzić...
-Nieprawda!-krzyknęła z oburzeniem, na co ten tylko się zaśmiał. Dziewczyna zaczęła przedstawiać mnóstwo absurdalnych argumentów, które mogłyby świadczyć o jej szalonym trybie życia, podczas gdy Malfoy skupił się na samochodzie, który zaczął wydawać dziwne dźwięki, aż w końcu zgasł, zatrzymując się na poboczu drogi.
-Cholera-zaklął, na co ta przerwała swój długi monolog, patrząc na niego ze zdziwieniem.
-O co chodzi? Jesteśmy na miejscu?-zapytała, na co ten tylko uśmiechnął się krzywo, po czym wysiadł z samochodu i otworzył jego maskę, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia.
-Obawiam się, że dalej nie pojedziemy-powiedział, wracając do samochodu. -Coś się popsuło.
-Co? Ale... Ale jak to?-Hermiona uniosła brwi, patrząc na mężczyznę z niezrozumieniem. -Miałam być w Szkocji przed...
-Może czas się teleportować?-zapytał z rezygnacją. -Daj spokój, Granger. O co chodzi? Boisz się, że pognieciesz sukienkę czy co?
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w swoje dłonie, jednak w końcu zdobyła się na spojrzenie mu w oczy.
-Bo ja nie umiem-powiedziała, czując jak zaczyna się rozsypywać. -Ostatnio za każdym razem się rozszczepiam. Uzdrowiciel powiedział, że to przez stres. Starałam się ograniczyć pracę ale... Coś jest ze mną nie tak, Malfoy-wyznała, z szklącymi się od łez oczami. Przez dłuższy moment po prostu siedziała i w milczeniu czekała aż ten zacznie się śmiać, jednak nic takiego nie nastąpiło. Malfoy przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, marszcząc brwi i zastanawiając się nad tym co mu powiedziała. A więc okazało się, że idealne życie idealnej panny Granger wcale nie jest takie perfekcyjne.
-Niedaleko stąd jest motel. Zatrzymamy się tam, a rano pomyślimy nad tym co zrobić. Jeszcze nie wszystko stracone, może zdążysz na mecz w Edynburgu-powiedział, nie zamierzając komentować tego wyznania. Zamiast tego wysiadł z samochodu i wspólnie z dziewczyną ruszył przed siebie, zmierzając pustą ulicą w stronę oświetlonego kolorowymi lampkami motelu.

                                                                         ***

-Więc co u ciebie?-Hermiona próbowała zacząć rozmowę, podczas gdy oboje znaleźli się już w jedynym, wspólnym, dwuosobowym pokoju w zapuszczonym motelu. -Czym się zajmujesz?
-Różnymi rzeczami-przyznał, wzruszając ramionami. -Zwykle ciągle jestem w drodze. Realizuje mnóstwo pomysłów na biznes, mam parę inwestycji... Nic ciekawego. Ale wiesz... od zakończenia wojny nie byłem w Londynie, a kiedy wreszcie się w nim pojawiłem, natrafiłem na ciebie-ostatnie zdanie wypowiedział z większym zainteresowaniem i entuzjazmem co poprzednie. -Ale lepiej powiedz co ty robisz-poprosił, bo tym, był znacznie bardziej zaintrygowany.
-Wiktor kupił mi parę centrów handlowych. Jestem posiadaczką największej liczby sklepów w Londynie-powiedziała bez zbytniego entuzjazmu. -Zwykle moja praca ogranicza się do paru podpisanych dokumentów i podejmowania niezbyt ważnych decyzji...
-Nigdy nie powiedziałbym, że zajmiesz się czymś takim-stwierdził, rozsiadając się na kanapie przed kominkiem, w którym wesoło trzaskał ogień.
-Niby dlaczego?-zapytała z niezrozumieniem, zajęta grzebaniem w swojej walizce. W końcu wyciągnęła z niej parę ubrań, po czym zniknęła za drzwiami łazienki, zaczynając się przebierać.
-No wiesz... zwykle interesowały cię raczej inne rzeczy-odparł, wlepiając wzrok w drzwi, za którymi zniknęła. -Prędzej powiedziałbym, że będziesz miała największą bibliotekę w kraju czy coś...
-Jak widać, zmieniłam i siebie i zainteresowania-powiedziała, wychodząc z łazienki i tym samym wprowadzając Dracona w niemałe zaskoczenie.
-Nie powiedziałbym-blondyn wstał z kanapy, przyglądając się jej z niekrytą fascynacją. Zadziwiała go na każdym kroku. Kobieta ubrała się w wyciągnięte, szare dresy i czarną koszulkę na ramiączkach. Nagle elegancka i poważna Hermiona zniknęła. Pojawiła się ta dawna, młoda dziewczyna, którą znał jeszcze ze szkoły.
-Nic nie mów. Wiem, wyglądam fatalnie, ale nie spodziewałam się nigdzie nocować-wyjaśniła, z niezadowoleniem oglądając swój strój.
-Jak dla mnie jest w porządku-przyznał, wyginając usta w delikatnym półuśmiechu. -Mogłabyś częściej zachowywać się jak dawna ty.
-Nienawidziłeś mnie w szkole, pamiętasz?-wspomniała, siadając na kanapie. -Teraz jestem lepszą osobą...
-Nieprawda-zaprzeczył szybko, samemu nie wiedząc, z którym z tych zdań się nie zgadza. -Jesteś tym kogo chcą media, przyjaciele, rodzina... Jesteś nieszczęśliwa, Granger. Ja to widzę.
Uniosła głowę, patrząc na niego z niemałym zaskoczeniem. Nigdy nie spodziewała się, że usłyszy słowa, które często pojawiały się w jej umyśle właśnie z jego ust. Malfoy wiedział o wszystkim. O tym, że praca dyrektorki i właścicielki kilku centrów handlowych w Londynie jest dla niej nudna i męcząca. O tym, że zawsze była wiele ambitniejsza, mądrzejsza i roztropna, a nawet o tym, że mimo iż ma przy sobie wszystko, nie ma tego, co jest jej potrzebne.
-A ty? Masz to czego zawsze chciałeś?-zapytała cicho, dalej nie mogąc otrząsnąć się po tym, co sobie uświadomiła. -Jesteś szczęśliwy i w pełni usatysfakcjonowany?-w jej głosie dało się wyczuć wyrzut, zwątpienie. Nie sądziła by on był ze wszystkiego zadowolony.
-Jestem szczęśliwy-przyznał po chwili namysłu, siadając obok niej na kanapie. Wlepił wzrok w rozbiegane płomienie kominka, a z jego ust wydarło się ciche westchnięcie. -Ale czasem czegoś mi brakuje-tu odważył się przenieść spojrzenie na jej zastygłą w milczeniu twarz. Przybliżył się, tak, że patrzyli sobie prosto w oczy, a ich oddechy zaczęły się mieszać, po czym uśmiechnął się ironicznie, muskając palcami jej policzek.
-Najważniejsze, to nie bać się po to sięgać-wyszeptał głosem prawdziwego marzyciela, człowieka, który w swoim życiu przeżył już naprawdę wiele przygód i nie miał nic do stracenia. -Nigdy nie bój się walczyć o to, w co wierzysz i o czym marzysz. Życie jest zbyt krótkie, żeby spędzać je na przesiadywaniu w biurze jakiejś nudnej i sztywniackiej firmy-zaśmiał się cicho, jakby specjalnie nie wydając głośniejszych dźwięków, po to by nie przerwać panującej wokół, dziwnej atmosfery.
Kobieta spuściła głowę, poważnie zastanawiając się nad jego słowami. Po chwili jednak spojrzała na niego i wygięła usta w najbardziej uroczym i wdzięcznym uśmiechu, na jaki tylko było ją stać.
-Masz rację-ścisnęła mocniej jego dłoń, po czym wstała z kanapy i posłała mu pełne przychylności spojrzenie. -Dobranoc.

                                                                               ***
Następnego dnia, Malfoy uważniej przyjrzał się silnikowi swojego samochodu i za pomocą kilku machnięć różdżką, naprawił auto. Słońce nie wstało jeszcze na dobre, kiedy wraz z Hermioną przemierzał kolejne mile w drodze do Edynburga. Tym razem w samochodzie panowała miła atmosfera. Ona nie próbowała go pośpieszać, a on pozwolił by radio grało na cały regulator, wprawiając ich w dobry nastrój.

-Dwie godziny i będziemy-oświadczył, kiedy skręcił w bok, tak jak kazał mu ustawiony przy drodze drogowskaz. -Może nie dasz rady kupić sobie popcornu ani czekoladowej żaby, ale na samą rozgrywkę zdążysz-powiedział, uśmiechając się do kobiety. -Planujesz jakąś imprezę po wygranej?-zapytał z czystej ciekawości, patrząc w boczne lusterko swojego samochodu.
-Wiktor woli raczej kameralne spotkania. No wiesz, kolacja dla dwojga, dobre wino, świece...
-Więc nie umie się bawić?-domyślił się Malfoy, wyginając usta w drwiącym uśmiechu. -Daj spokój, wygrają najważniejszy mecz dekady i nie pójdzie świętować?
-Jedzenie na imprezach jest niezdrowe i tuczące, a muzyka zbyt głośna. To psuje słuch-zauważyła inteligentnie Hermiona, wygładzając brzeg swojej markowej sukienki.
-Nie no nie wierzę-Draco zaśmiał się głośno, patrząc na dziewczynę z politowaniem. -Widać, nie byłaś na dobrej imprezie.
-Bankiety i gale u...
-To nie są imprezy-stwierdził, po czym zjechał w jakąś boczną drogę, zjeżdżając z trasy prowadzącej do miasta.
-Co ty robisz? Zatrzymaj się!-zażądała kobieta, kiedy zaczęli jechać między rozciągającymi się pasmami zielonych traw.
-Wiozę cię na prawdziwą imprezę-oświadczył, po czym zatrzymał się pod jakąś gospodą, z której z daleka można było usłyszeć dźwięki muzyki.
-Co? Jak to? A mecz?
-Obejrzysz w telewizji-oświadczył wzruszywszy ramionami. Kobieta przez chwilę siedziała w samochodzie, nie mogąc uwierzyć, w to, że tak nagle zrezygnował z zawiezienia ją do Edynburgu, jednak w końcu stwierdziła, że nie lubi Quidditcha. Zabawa z Malfoyem brzmiała zdecydowanie bardziej kusząco.

                                                                                 ***

-Godryku, oni są beznadziejni-stwierdziła Hermiona, podczas gdy razem z Malfoyem siedziała przy barze i wypijała kolejną szklankę alkoholu. -Krum i jego drużyna. Są sztywni, a jak już się ich namówi na zabawę, są całkowicie pijani-powiedziała z niezadowoleniem, opierając głowę o ramię Dracona, który w przeciwieństwie do niej, był trzeźwy.
-Och, daj spokój. Nie może być aż tak źle-pocieszył ją, po czym wstał z krzesła i podał jej rękę, stwierdzając, że nie powinna więcej pić.
-Zapraszasz mnie do tańca?-zapytała, unosząc w górę brwi. Ledwo co trzymała się na nogach i wątpił, czy oby na pewno powinien z nią tańczyć, ale w końcu ugiął się i skinął głową na potwierdzenie jej domysłu.
-Marzyłam o tym-przyznała, zarzucając mu ręce na szyję i pozwalając mu poprowadzić się na parkiet. Oparła czoło o jego tors i zaczęła poruszać się w dźwięk klubowej muzyki, nie zwracając uwagi na jego rozbawienie sytuacją.
-Co jest?! Mieliśmy się bawić, czyż nie?-zapytała, kiedy ten stał i po prostu się jej przyglądał.
-Nie sądziłem, że będziesz pijana zanim zaczniemy-powiedział, wzruszając ramionami. -Chyba rzeczywiście się do tego nie nadajesz-stwierdził, wiedząc, że tym tylko ją zdenerwuje.
-Nieprawda!-krzyknęła, udając oburzenie.
-Udowodnij-zażądał, rozkładając ręce.

Nie miał pojęcia co nią kierowało, kiedy po prostu rzuciła się na niego i pocałowała. Muzyka dudniła im w uszach, a on miał wrażenie, że został wprowadzony w jakiś dziwny trans, z którego ani myślał się obudzić.
Zacisnął ręce na jej talii i oddał pocałunek, mocno przyciągając ją do siebie. Czuł jak dziewczyna zarzuca mu ręce na szyję, a po chwili wplata palce w jego włosy, nie przerywając namiętnego pocałunku jakim go obdarzała. Pozwalał by tkwili w tym stanie jeszcze dobre parę minut, rozkoszując się gorącem, które wypełniało go od środka, jednak w pewnym momencie przypomniał sobie, że całuje się z dziewczyną, która jest kompletnie pijana, a on ją najzwyczajniej w świecie wykorzystuje. Niechętnie odsunął ją od siebie, po czym przyjrzał jej się uważnie, przechylając głowę na bok.
-Powinniśmy jechać dalej-zauważył, postanawiając nie komentować tego co się dopiero wydarzyło.
-Dobrze mi tu-wyszeptała w jego usta, zamierzając po raz kolejny go pocałować, jednak ten uśmiechnął się tylko, nie dopuszczając do pocałunku.
-Ukochany czeka. Niedługo będzie mecz, może zdążymy na transmisję.
-Walić Kruma-powiedziała, po czym zachwiała się na nogach, omal nie upadając. Mimo iż starała się wypędzić z umysłu złe myśli, świadomość, że Wiktor nigdy nie całował jej z równą pasją co Malfoy, wprawiała ją w stan skrajnej irytacji.

                                                                          ***

Obudziła się na kanapie w jakimś hotelu, z głową ułożoną na kolanach Dracona. Widać próbował ją obudzić od dłuższego czasu. Patrzył na nią spod przymrużonych z rozbawienia oczu i delikatnie szturchał ją w ramię.
-A więc, zanim zaczniesz zadawać dziwne pytania - po tym jak zachwiałaś się w barze, wziąłem cię na ręce i zaniosłem do hotelu, gdzie jak sama widzisz, mamy telewizor, w którym obejrzymy mecz. Przykro mi, że nie dotarliśmy do Edynburga na czas-wyjaśnił spokojnie, odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jej zaspanej twarzy.
-To nic, staraliśmy się-powiedziała, po czym usiadła na kanapie, krzywiąc się od bólu głowy, spowodowanym nadmiarem spożytego alkoholu. -Wiktor zrozumie.
Przez chwilę milczeli, zastanawiając się, co takiego Krum ma zrozumieć. To, że jego ukochana nie pojawiła się na meczu, czy może to z kim i jak spożytkowała ostatni czas.
-To co się między nami wydarzyło...
-Przepraszam, nie powinienem-odparł szybko Draco, pragnąc zaoszczędzić jej krępującej rozmowy. Doskonale wiedział, co miała na myśli.
-Niepotrzebnie. To ja wszystko zaczęłam i to ja przepraszam-Hermiona spojrzała mu w oczy, wykrzywiając usta w bladym uśmiechu. -Zapomnijmy o tym, dobrze?
Draco delikatnie skinął głową, uświadamiając sobie, że wcale nie chce niczego zapominać. W pewnym momencie był wdzięczny nawet za to, że ta kobieta zajechała mu drogę swoim czerwonym, niesamowicie drogim porsche. Cieszył się, że mógł poznać ją na nowo.
-Zaczyna się-mruknął w końcu, wskazując palcem na odbiornik, na którego ekranie pojawili się reprezentacji Szkocji i Bułgarii.  Z klasą przemierzali boisko Quidditcha, dając widowni pokaz sił swoich mioteł.
-Genialnie-stwierdził blondyn, mając na myśli raczej najnowsze błyskawice niż zawodników, jednak Hermiona mimo wszystko to na reprezentantów zwróciła uwagę.
-To Wiktor-krzyknęła w końcu, wskazując palcem na szybko poruszającą się po boisku sylwetkę. -Dobrze sobie radzi-stwierdziła z uznaniem, obserwując ukochanego, który zdobywał dla swojej drużyny kolejne punkty.
-Czy ja wiem-Malfoy wzruszył ramionami, patrząc jak Szkocka drużyna po raz kolejny przerzuca kafla przez obręcz Bułgarów.
-Cholera-Hermiona przygryzła wargi, widząc, że Bułgarzy radzą sobie coraz gorzej. -Ciężko trenowali ostatnimi miesiącami. Muszą wygrać, Wiktor się załamie.

 Tak właśnie, najważniejszy mecz dekady zakończył się porażką dla Bułgarskiej drużyny, z której, nawet Draco nie ukrywał, bardzo się cieszył. Cóż, zdecydowanie bliżsi byli mu Szkoci, którym kibicował niemal od urodzenia. Cieszył się z zwycięstwa niesamowicie, nie kryjąc rozbawienia zdruzgotaniem Hermiony.
-Daj spokój. Szkoci byli zjawiskowi. Widziałaś jak Tommson rzucił kafla? Kobieto przy nim Bułgarzy byli zaledwie amatorami na dziecinnych miotełkach.
Hermiona spojrzała na niego z wyrzutem, jednak nijak tego nie skomentowała, doskonale wiedząc, że Ślizgon ma rację. Bułgarzy nie byli tego dnia w najlepszej formie.
-Chyba jednak cieszę się, że nie dotarliśmy do Edynburga. Nie chciałabym znosić humorów Wiktora po przegranym meczu-stwierdziła, ze zdziwieniem zauważając, że po tych słowach uśmiech Dracona pogłębił się znacznie bardziej. -Tak czy inaczej... Powinniśmy wracać do domu. Przepraszam, że fatygowałeś się tu bez sensu.
-To nic takiego-blondyn tylko machnął ręką, patrząc na nią z zadowoleniem. -Przeżyłem świetną przygodę-przyznał szczerze, mierzwiąc palcami swoje potargane włosy. -Jesteś pewna, że chcesz wracać do Londynu? Zawsze możemy wsiąść w samochód i pojechać przed siebie. Kto wie? Możemy zwiedzić cały świat.
Choć ta propozycja zdawała się Hermionie niezwykle kusząca, trzeźwe myślenie wreszcie uderzyło do jej głowy.
-Dziękuję, ale w mieście czeka na mnie mnóstwo pracy...-powiedziała z szczerym uśmiechem.
-Czyli wracasz do bycia nudną dyrektorką wielkiej firmy?-zapytał z lekkim zawodem. -Szczerze mówiąc, ja też mam dużo pracy-dodał, widząc jak ta próbuje dodać coś na swoje usprawiedliwienie. -Wiesz, może po prostu chodźmy już stąd i wracajmy do domu, co?-zaproponował, po czym wstał z kanapy i wyszedł z hotelu zostawiając ją samej sobie.

                                                                             ***

Kiedy jechali samochodem, obydwoje pogrążeni byli w milczeniu. Niezręczna cisza, męczyła ich od dobrych paru godzin. Tym razem, nigdzie się nie zatrzymywali, pomijając parę postoi na zjedzenie posiłku, który zresztą również konsumowany był w nieprzerwanym milczeniu. Nie wiedzieli dlaczego. Chyba po prostu obydwoje wiedzieli, że nie tak powinno być.

-To jesteśmy na miejscu-Draco odezwał się dopiero wtedy, kiedy zatrzymał samochód, pod jednym z apartamentów w Londynie. -Radziłbym ci sprawdzić w salonie co z twoim porsche.
-Dziękuję, tak zrobię-powiedziała, po czym otworzyła drzwi i wyszła z samochodu, rzucając mu ostatnie spojrzenie. Blondyn westchnął, wychodząc z auta i sięgając na tylne siedzenie skąd wyciągnął jej markową walizkę, po czym podał ją dziewczynie, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem.
-Dzięki, Granger.
-To ja dziękuję. Podwiozłeś mnie prawie do samego Edynburgu-sięgnęła do torebki, z której wyciągnęła portfel, zamierzając mu zapłacić, kiedy ten zamknął jej ręce w swoich dłoniach, pragnąc by spojrzała na niego po raz ostatni.
-Gdybym tego nie chciał, nie wsiadłabyś do mojego samochodu.
-Mimo wszystko...-próbowała wyjąć dłonie z jego uścisku i zapłacić mu odpowiednią sumę, na co ten tylko się uśmiechnął.
-Niczego mi nie trzeba. A przynajmniej nie pieniędzy-powiedział, czym nieco ją zaskoczył. -Powodzenia, Granger-rzucił tylko, po czym odwrócił się, wsiadł do samochodu i odjechał, zostawiając ją przed domem, w którym czekała miłość jej życia.

                                                                             ***

-Hermiona? Gdzie ty byłaś? Myślałem, że pojawisz się na meczu...-kiedy weszła do mieszkania, przywitał ją głos ukochanego. -Wszystko w porządku?-zapytał, widząc jej niewyraźną minę.
-Tak, po prostu...-zacięła się, nie wiedząc co powiedzieć. Wraz z odejściem Malfoya, miała wrażenie jakby utraciła coś bardzo cennego. -Mój samochód się zepsuł, nie dałam rady dotrzeć do Edynburgu...
-Przez ciebie przegraliśmy-powiedział mężczyzna, wydobywając z ust ciche westchnięcie. -Przez cały mecz byłem rozproszony...
-Przykro mi kochanie-kobieta uśmiechnęła się z żalem, ujmując twarz mężczyzny w dłonie. -Doskonale wiesz, że gdybym tylko mogła...
-Odpuść-spojrzał na nią z urazą, po czym obrażony odwrócił się od niej plecami.
-Ale...-próbowała go przekonać, jednak widząc jego niechęć, zrozumiała. Nie zależało ani jemu, ani jej. Nie było przyjaźni, przywiązania, a przede wszystkim nie było miłości. Niewiele myśląc, odwróciła go do siebie przodem i wpiła się w jego usta, chcąc zasmakować jego pocałunku. I tym razem zabrakło pasji i namiętności, tego czego przy Draconie jej nie brakowało. Między nimi nie było troski. Wiktor nie chciał pokazywać jej piękna świata, nie chciał razem z nią korzystać z życia. Oni po prostu zarabiali pieniądze. Chodzili na bankiety i poznawali kolejnych fałszywych przyjaciół, którym zależało jedynie na ich pieniądzach. Pozwalali by ich dzień zamieniał się w szarą i nudną rutynę powtarzaną bez końca, bo i po co ją zmieniać, skoro się na niej zarabia.
Oderwała się od Wiktora, spoglądając prosto w jego zaskoczone, ciemne oczy. Odetchnęła głęboko i już wiedziała co musi zrobić. Musiała pamiętać, że jeżeli czegoś jej brakuje, to nie może się bać. Nie może bać się spróbować. Sięgnąć po szczęście? Po miłość?
-To koniec, Wiktor-szepnęła, sama nie wierząc, że te słowa wydarły się z jej serca. -To koniec-powtórzyła nieco głośniej, pragnąc utwierdzić się w tym przekonaniu.
-Słucham?-Krum zaśmiał się z rozbawieniem. -Daj spokój, o co ci chodzi? Masz przy mnie wszystko.
Rzeczywiście miała przy nim wszystko. Pieniądze, modne ubrania, znajomości. Miała nawet walizkę, o którą się troszczyła, ale... Ale nie miała miłości.
-Masz kogoś?-zapytał nagle, a do uszu Hermiony dobiegła wzrastająca w jego głosie niepewność. -Co robiłaś podczas meczu?-oczy Wiktora rozszerzyły się z przejęcia, a elementy układanki nagle poskładały się w niepokojącą całość.
-Spotkałam kogoś-oznajmiła, wzruszając ramionami. -Do niczego nie doszło, on po prostu... pomógł mi odnaleźć dawną siebie-powiedziała, starannie dobierając słowa. -Nie odchodzę do niego, tylko zaczynam nowe życie, Wiktor. Bo los zesłał mi na drogę kogoś, kto pokazał mi jak się bawić, uśmiechać, doceniać to co najważniejsze. Dzięki niemu zaczęłam na nowo marzyć i...
-Co on ma czego ja nie mam?-zapytał wyraźnie wstrząśnięty jej słowami Krum.
-Sama jeszcze nie wiem. Muszę się dowiedzieć-odparła, po czym delikatnie całując go w policzek, wyszła z apartamentu, gotowa zacząć od nowa.

                                                                           ***

Uliczny gwar odbijał się echem po jej głowie, a ona z paniką uświadomiła sobie, że mimo iż była gotowa zacząć przygodę, nie może tego zrobić. Nie miała pojęcia gdzie mieszka Malfoy, ani gdzie może go spotkać. I właśnie wtedy do jej głowy przyszła jedna myśl. Autostrada.
Wiedziała, że nie ma wiele czasu. Wiedziała, że to jej jedyna szansa, więc... zaryzykowała.
Zamknęła oczy, skupiła wszystkie siły i obróciła się w prawą stronę, teleportując się w miejsce, w którym jeszcze niedawno zderzyła się z Draconem.

-Udało mi się-zaśmiała się radośnie, uświadamiając sobie, że jej ciało nie uległo rozszczepieniu. Od miesięcy nie mogła zdobyć w sobie siły by przenieść się magicznie z jednego miejsca na drugie, aż tu nagle pewnego dnia wszystko okazało się proste. Wszystko dzięki Malfoyowi, który mimo iż denerwujący i złośliwy był w tym wszystkim naturalny. Prawdziwy.
Spojrzała na ulicę, po której mknęły samochody i ściskając kciuki czekała, aż go zobaczy. W głębi duszy liczyła, że będzie tędy przejeżdżać.

-Tym razem nie jadę do Edynburgu, ale jeżeli chcesz, możesz się ze mną przejechać-znajomy głos sprawił, że momentalnie przekręciła głowę w stronę, z której dobiegał. Uśmiechnęła się widząc stojący na poboczu samochód Malfoya. Łzy zalśniły w jej oczach, a ona poczuła jak rozmazuje się jej makijaż. Powinna z tym wszystkim skończyć. Zdjęła szpilki z nóg i niewiele myśląc, podbiegła do niego, rzucając mu się na szyję.
-Pojadę z tobą choćby i na koniec świata-wyszeptała, zanim zdążył ją pocałować.
I właśnie wtedy, pchnięta przez dziwny impuls, chęć bycia choć przez chwilę bardziej spontanicznym człowiekiem sprawił, że zmieniła swoje życie. Uświadomiła sobie, że czasem najmniejszy szczegół, krótka chwila, przychylne spojrzenie - wszystko to może wpłynąć na nasze życie tak, jak jeszcze nigdy byśmy się nie spodziewali. Zrozumiała, że czasem wystarczy tylko wyciągnąć rękę. Nie bać się. Sięgnąć po przygodę i zacząć od nowa, uciekając od nudnej i szarej rzeczywistości.


----------------------
Cześć! 

Wpadam z nową miniaturką. Mam nadzieję, że się podobała. Pracuję nad nią prawie cały dzień więc doceniać i pisać komentarze :D Wiem, że nie najlepsza, wiem, że nie najciekawsza, no ale błagam :P 
Co do nowego opowiadania - powstaje powolutku. Może zaciekawi, może nie - pewnego dnia znajdziecie link. 
Pozdrawiam i życzę wszystkiego co najlepsze! :**





















poniedziałek, 5 maja 2014

Epilog

Przystojny, ciemnowłosy mężczyzna stanął przed lustrem, wiążąc swój czarny krawat. Zastanawiał się, czego mu brakuje. Garnitur leżał na nim idealnie, a kołnierzyk koszuli dopiero co poprawiał... Miał wrażenie, że mimo to jest jakiś niewyraźny, pusty i ponury.
Nagle przypomniał sobie o bardzo ważnej rzeczy. Na jego twarzy pojawił się zarys prawdziwego, szczerego uśmiechu i nareszcie wiedział, że to on jest niezbędny.


-Powinieneś już dawno wyjść, spóźnisz się do pracy-drobna kobieta weszła do pokoju, wręczając mu w dłonie kubek świeżo mielonej kawy. -Jak będziesz wracał to nie zapomnij...
Mężczyzna przerwał jej, zatykając jej usta słodkim pocałunkiem.
-Nie zapomnę-obiecał, szeroko się uśmiechając.
-Mówię poważnie, Teodor-powiedziała z irytacją. -Nie wiesz nawet o czym chciałam ci powiedzieć...-splotła ręce na piersi, patrząc na niego z politowaniem.
-Mam zrobić zakupy, zapłacić rachunki w ministerstwie, wysłać sowę do magomedyka i jeszcze odwiedzić twojego ojca-wyrecytował z pamięci, mocno przyciągając ją do siebie. -Ale obawiam się, że będę musiał to przełożyć na inny dzień-powiedział po dłuższej chwili, krzywiąc się przy tym nieznacznie.
-Wiedziałam-Lena wzniosła oczy ku niebu, patrząc na mężczyznę z irytacją. Próbowała się od niego odsunąć, jednak ten uniemożliwił jej to, przywołując na twarz rozbrajający uśmiech. Nie potrafiła mu się oprzeć.
-Myślałem, że posiedzę dłużej w pracy. Sprawa Dracona coraz bardziej mnie pochłania...
-No tak-kobieta nieco złagodniała, przypominając sobie o ich wspólnym przyjacielu. -Minęło już tyle lat-westchnęła, mocniej wtulając się w ciało męża. -Przeraża mnie myśl o tym, jak mu musi być tam okropnie...
-Tak, mnie też-przyznał cicho Teodor.
Prawda była taka, że miał, przez to wszystko niemałe wyrzuty sumienia. Malfoy siedział w Azkabanie, podczas gdy on żył sobie szczęśliwie u boku kobiety swojego życia. Co prawda, długo się przed tym bronił. Zwlekali z ślubem, ale w końcu poddał się i wspólnie z nią założył rodzinę...
Jego wzrok mimowolnie powędrował na lekko zaokrąglony brzuch Leny. Wkrótce mieli zostać rodzicami.
Teodor lada chwila miał stać się głową rodziny. Musiał być odpowiedzialnym ojcem i dobrym mężem, a co za tym szło, również lojalnym przyjacielem.  Sprawa Dracona musiała zostać zamknięta.
-Lepiej już pójdę-stwierdził, wyrywając się z zamyślenia. Odstawił kubek kawy, po czym złożył delikatny pocałunek na policzku Leny i wyszedł z domu.

                                                                            ***

Przez lata, ulica Śmiertelnego Nokturnu zmieniła się nie do poznania. Dawniej obskurne i walące się kamienice zostały wyremontowane, a standard życia zmienił się na znacznie bardziej komfortowy. Wszelkie Czarno Magiczne i niebezpieczne miejsca zniknęły, zastąpione przez sklepy i biura dla porządnych Czarodziei. Założono tu szpital, a nawet drugi, konkurencyjny dla Gringotta bank. Teraz Nokturn był drugą ulicą Pokątną, na którą wszyscy bardzo chętnie przychodzili. Ta część magicznego Londynu, nigdy wcześniej nie była równie kolorowa, spokojna i bezpieczna.

Wszyscy czarodzieje witali się wesoło z Teodorem, który wraz z upływającymi latami, stał się rozpoznawalny i lubiany. Obdarzali go uprzejmymi uśmiechami, a czasem nawet z życzliwego serca wręczali mu w dłoń kubek kawy na dobry poranek.
Po zakończeniu wojny, Nott oddał się prawu. Został dobrym, szanowanym prawnikiem, który wkrótce zasłużył się ministerstwu, wysyłając do Azkabanu wielu niebezpiecznych przestępców. Ludzie byli mu wdzięczni - nieraz pomógł w sprawach miasta, a kiedy zarobił wystarczającą sumę pieniędzy, nie szczędził ich na pomoc innym.
Życie tego niezwykłego Ślizgona, mimo wielu przeszkód, wkrótce ułożyło się naprawdę znakomicie. Miał kochającą żonę, dziecko w drodze, dobrą pracę i szanujących go ludzi. Mimo wszystko nie zapominał o swojej przeszłości. Pewne sprawy dalej nie pozostawały domknięte, a on za cel postawił sobie doprowadzenie ich do końca. Wszedł do swojej kancelarii, znajdującej się zaledwie parę minut drogi od mieszkania, w której wcześniej pomieszkiwał z przyjaciółmi, a teraz na stałe wprowadził się do niego z Leną. Zdjął z siebie swój ciemny płaszcz, powiesił go na wieszaku przy drzwiach, po czym z delikatnym uśmiechem usiadł przy biurku.

-Hej Teodor-wesoły głos zabrzmiał mu nad głową, a on nie mógł powstrzymać się od delikatnego uśmiechu, którym obdarował przyglądającą mu się Pansy.
-Cześć-przywitał się, patrząc na kobietę z zadowoleniem. Po wojnie została świetną aurorką. Z pewnością ten wybór był pokierowany doświadczeniami z Malfoy Manor. Dziewczyna przeżyła tam straszne chwile, a teraz pragnęła zmieniać świat, wtrącając do Azkabanu ludzi, którzy byli równie okrutni co ci, których spotkała w przeszłości. Oczywiście nigdy nie przyznała tego na głos, ale Teodor nie miał wątpliwości co do swojej przyjaciółki.
Mimo tego, że jej mąż zerwał z Teodorem wszelkie kontakty, ona sama czasem wpadała do niego, nie mogąc tak po prostu go zostawić. Nie rozumiała dlaczego Nott doniósł na Malfoya. W głębi duszy, z wstydem musiała jednak przyznać, że jest mu za to wdzięczna. Teodor uratował jej ukochanego od Azkabanu.
-Dzisiejszy prorok-rzuciła mu na biurko gazetę, sama opadając na krzesło naprzeciwko niego.
-Coś się stało?-zapytał, unosząc wzrok znad gazety. Uśmiech zszedł z twarzy kobiety. Spoważniała nieco, podpierając głowę, o położony na blacie biurka łokieć.
-Dziś rocznica-wyjaśniła ponuro. -W dodatku dziesiąta. To strasznie dużo czasu, Teo-dodała posępnie. -Blaise od rana chodzi wkurzony, a jak się dowiedział, że idę do ciebie, to myślałam, że zaraz coś rozwali-zaśmiała się cicho, jednak w jej oczach nie było widać radości.
-Jak on się czuje?-zapytał Teodor, ze znudzeniem przerzucając kolejne kartki gazety. Cała została poświęcona wojnie, bitwie i ciekawym historiom z tamtych czasów. Rocznica wielkiej bitwy o Hogwart była świętem upamiętniającym zarówno zwycięstwo jak i poległych w wyniku wojny.
-Jest przygnębiony-stwierdziła cicho Pansy. -No i brakuje mu ciebie-dodała już nieco głośniej, patrząc na niego z całkowitą powagą.
-Ostatni raz kiedy się widzieliśmy, żałował, że nie zginąłem-Teodor wykrzywił usta w smutnym uśmiechu, odkładając na bok gazetę. -Jak się domyślam, ty nie masz o mnie wiele lepszego zdania.
-Daj spokój, Teodor-Pansy machnęła lekceważąco ręką. -To co zrobiłeś było...-zamilkła, szukając odpowiedniego słowa. -...było odważne.
Mężczyzna zmarszczył brwi, przejeżdżając dłonią po swoim kilkudniowym zaroście.
-Co było "odważne"?-zapytał w końcu z niezrozumieniem.
-Przez dłuższy czas nienawidziłam cię tak jak on. Potem, po paru miesiącach, zaczęłam cię tu odwiedzać. Nie miałam pojęcia dlaczego posunąłeś się do czegoś takiego, ale wkrótce zrozumiałam-powiedziała łagodnie, przyjacielsko ściskając jego dłoń. -Uratowaliście go, prawda?-zapytała, co bardzo zaskoczyło Teodora. Oprócz Leny nikt o tym nie wiedział.
-Skąd ty...?
-Wierzyłam, że Blaise ma cudownych przyjaciół. Że ja mam cudownych przyjaciół. Żaden z was nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. To co zrobiłeś... musiało mieć jakiś głębszy sens.
Mężczyzna westchnął cicho, wspominając dawne, bolesne czasy.
-Kiedy to zrobiłem, w głębi serca liczyłem na to, że pewnego dnia zrozumie i mi wybaczy. Owszem nie dziwię mu się ale...
-Zamierzasz się z nim pogodzić? Jakoś mu wyjaśnić?-podsunęła nieśmiało kobieta. Próbowała przemówić do rozumu męża, ale ten za nic w świecie nie chciał jej słuchać, przekonany, że jego przyjaciel splamił swój honor, uciekając się do tak podłego i żałosnego uczynku.
-Pewnie, że tak. Razem z Draconem mu wyjaśnimy-Teodor uśmiechnął się szeroko, odsuwając szufladę biurka i wyciągając z niej grubą teczkę z podpisem "MALFOY".
-Czy ty...?-Pansy spojrzała na niego ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć w to co mówi jej mężczyzna.
-Jeżeli masz na myśli, że użyłem swojego Ślizgońskiego geniuszu i wreszcie znalazłem pomysł żeby wyciągnąć go z więzienia, to odpowiedź brzmi "tak".
Pansy przez chwilę nie posiadała się z radości. Przez dłuższy moment, walczyła ze sobą, żeby nie rzucić mu się na szyję, jednak w końcu uściskała przyjaciela, dziękując Merlinowi, że nie odsunęła się od Teodora tak jak zrobił to jej mąż. Po chwili jednak spoważniała. Zmarszczyła brwi i spojrzała na przyjaciela z nieprzekonaniem.
-Jak zamierzasz to zrobić, jednocześnie nie wpakowując się w kłopoty?-zapytała niepewnie. -Teodor, Lena jest w ciąży. Dopiero co się pobraliście. Nie po to marzyła przez dziesięć lat na moment w którym wreszcie poprosisz ją o rękę, żeby teraz nagle cię straciła...
-Wszystko jest w jak największym porządku-zapewnił ją, wyginając usta w szerokim uśmiechu. -W tej teczce znajdują się wystarczające dokumenty, które będą świadczyły o niewinności Dracona.
-A czy to się nie wyda dziwne, kiedy człowiek, który doniósł na niego i skazał go na więzienie z dnia na dzień zawita do Azkabanu i powie, że w rzeczywistości jest niewinny?-kobieta nie zdawała się przekonana.
-Pansy-Teodor nieco rozbawiony, położył ręce na jej ramionach i zmusił ją do tego aby wstała z krzesła. -Jak już mówiłem, wszystko jest dopracowane z najmniejszymi szczegółami. Lepiej już wracaj do domu, gdzie czekają na ciebie dzieci i mąż, ugotuj im dobrą, świąteczną kolację i licz na to, że w najbliższym czasie do waszych drzwi zapuka Malfoy.
Kobieta podeszła do drzwi i zarzuciła na siebie płaszcz, po czym zaczęła zapinać jego guziki, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na jej usta rozmarzonego uśmiechu.
-Wyobrażam sobie jak opiera się o framugę naszych drzwi i rzuca jakimś nieśmiesznym tekstem-zaśmiała się cicho, a widząc rozbawionego Teodora jej nastrój znacznie się poprawił. -Ale masz rację, powinnam już wracać-dodała po chwili. -Mój ukochany czeka-tu pomachała Teodorowi, po czym wyszła z kancelarii prawniczej z nową nadzieją.

                                                                              ***

Draco siedział na betonowej podłodze, z otępieniem wpatrując się w przeciwległą ścianę swojej celi. Nudziło mu się niemiłosiernie. Ponieważ został skazany za niemałe zbrodnie, jego życie stało się niezwykle uciążliwe. Owszem, wytrzymał już dziesięć lat, ale świadomość, że jego życie nigdy się już nie zmieni, pogrążała go w coraz to większej rezygnacji i niewzruszeniu.
Jedyne co urozmaicało jego rozkład dnia, to posiłki. W tym czasie miał okazję do zawierania nowych znajomości. Nie robił tego, bo i po co kiedy znajdujący się w Azkabanie czarodzieje nie byli zbyt dobrym towarzystwem, ale coś się przynajmniej działo. Mimo wszystko nie chciał być wybredny. Doceniał okno, które co prawda zasłonięte żelaznymi kratami, dawało mu widok na rozszalałe morze, którego wysokie fale rozbijały się o mury więzienia. Często zastanawiał się jak to by było na powrót poczuć wiatr na swej twarzy, promienie słońca albo czyjś dotyk...
Mocno zacisnął powieki, starając się wypędzić z głowy wszelkie wspomnienia. Każda, chociaż krótka myśl związana z jego dawnym życiem wbijała w jego serce sztylet.
Starał się pocieszać, że podjął właściwą decyzję. Ratował przyjaciół, którzy, miał nadzieję, czerpali teraz wszystko z doczesnego życia. Jedyne czego pragnął to to, żeby byli szczęśliwi.
-Malfoy do cholery jasnej!-otworzył oczy, ze zdziwieniem wpatrując się w znajomego strażnika. Widywał go tu już od wielu lat i zdążył się z nim zapoznać.
-Zamyśliłem się-wyjaśnił, wstając z podłogi i podchodząc do krat. Kiedy te otworzyły się, posłusznie odwrócił się do tyłu, wyciągając nadgarstki w stronę mężczyzny. -Zamierzasz je związać zaklęciem czy nie?-zapytał nieco zirytowany, kiedy ten nic nie robił, tylko przyglądał mu się z rozbawieniem.
-Nie ma takiej potrzeby. Jesteś wolny.
Blondyn uśmiechnął się z kpiną, przenosząc przepełniony politowaniem wzrok na strażnika.
-Bardzo jesteś śmieszny-stwierdził oschle. -Gdyby moje sprawowanie nie miało znaczenia, dawno przywaliłbym ci w tą uśmiechniętą gębę-dodał pod nosem, na powrót łącząc nadgarstki. Spojrzał na niego z wyczekiwaniem, jednak ten nadal nic nie robił. -Serio nie zamierzasz mnie skuć?-zapytał ze znudzeniem.
-Malfoy, jesteś wolny-strażnik uśmiechnął się łagodnie.
-Coś ty się nagle taki miły zrobił?
-Po prostu się cieszę. Za to, że jednak jesteś niewinny-powiedział, wyciągając w jego stronę rękę. Blondwłosy mężczyzna ujął ją niepewnie, delikatnie nią potrząsając. Kiedy ostatnio wymienił z kimś przyjacielski uścisk dłoni?
-Mówisz poważnie?-zapytał cicho, niemal niedosłyszalnie. Byłby naprawdę zdołowany, gdyby strażnik tylko bawiłby się jego kosztem.
-Och, skończ już gadać-strażnik złapał go za ramię i wyciągnął z celi, prowadząc go ciemnym korytarzem. Draco dalej nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Przez chwilę nawet podejrzewał podstęp, jednak kiedy pracownicy więzienia wydali mu jego rzeczy i wraz z nim przenieśli się do ministerstwa, powoli zaczął wierzyć w słowa strażnika.

                                                                       ***

Teodor Nott - przystojny, elegancki i bardzo bogaty prawnik stał na mugolskiej ulicy, z zadowoleniem opierając się o czerwoną budkę telefoniczną prowadzącą do ministerstwa magii. Z niecierpliwością czekał na tego, który lada chwila mógł się tu pojawić.
Dla zajęcia czasu, zaczął ze znudzeniem liczyć samochody, które mknęły przed siebie, przez ruchliwą ulicę Londynu. Nie mógł się jednak na tym skupić. W momencie, w którym myślał, że już nie wytrzyma, drzwi budki telefonicznej otworzyły się i wyszedł przez nie wysoki, blondwłosy mężczyzna z plecakiem zawieszonym przez ramię. Przez chwilę rozglądał się po ulicy, chłonąc ten widok z niekrytą fascynacją. Odkąd ostatni raz był na dworze, minęło naprawdę dużo czasu.
W końcu jednak jego spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie, opierającym się o budkę telefoniczną. Przyjrzał mu się uważnie, po czym wygiął usta w delikatnym uśmiechu. Jak gdyby nigdy nic stanął obok niego i razem z nim zaczął liczyć przejeżdżające przez ulicę samochody.
-Wyleczyłeś oko-zauważył, patrząc na niego mimochodem. Oczy Teodora na powrót stały się ciemnobrązowe, lśniące i wesołe. -Gdzie się podziała piracka przepaska?-zakpił, ciężko wzdychając. Jeszcze nigdy wcześniej nie cieszył się tak ze świeżego powietrza.
-Odkąd twoja Granger pracuje w Mungu, nie takie rzeczy udało im się uleczyć-stwierdził spokojnie Teodor. -Oczywiście to nie ona mnie operowała. Ta kobieta nienawidzi mnie jak stary profesor Snape nienawidził mycia włosów. Prędzej wydrapałaby mi to oko niż...
-Nie mówmy o niej-poprosił cicho Draco, mierzwiąc dłonią swoje jasne włosy.
-Myślałem, że będzie pierwszą, z którą chciałbyś się spotkać kiedy wyjdziesz-zauważył nieco zbity z tropu mężczyzna. Spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem. -O co chodzi?
-Śnię o tym wystarczająco często. Potem się budzę, a w celi jest szaro i nudno i do tego jeszcze wszystko tak bardzo boli. Mój umysł wreszcie odtworzył inne opcje  więc skoro mogę być w Londynie, to o Hermionie mogę pomyśleć potem.
Teodor zaśmiał się cicho, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
-To nie sen, Draco-z satysfakcją obserwował zdziwienie malujące się na twarzy blondyna. -Właśnie spełniłem obietnicę, wyciągnąłem cię stąd.
Malfoy powoli analizował słowa przyjaciela. W końcu oparł się o ścianę budynku i z bladym uśmiechem osunął się po ścianie budynku.
-A więc jestem wolny?-zapytał, nie odrywając wzroku od ulicy, na której stale przejeżdżały samochody.
-Tak jakby...-Teodor usiadł obok niego, nie zważając na to, że facetowi w garniturze nie wypadają takie rzeczy. Szturchnął go w ramię, tak aby ten przeniósł na niego swoje spojrzenie, po czym posłał mu jeden z najbardziej szerokich uśmiechów na jakie było go stać. -Tak jakby obydwoje jesteśmy wreszcie wolni.
-Jak to zrobiłeś?-Draco nie krył zdziwienia.
-Wpłaciłem cholernie dużo pieniędzy, jako kaucję. No a poza tym wiesz... ma się teraz znajomości. Wierz lub nie, ale twój kumpel jest teraz wysoko postawionym prawnikiem.
-Nie wierzę-Draco zaśmiał się głośno, patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem. -Teodor Nott prawnikiem?-zamyślił się, jednak po chwili ponownie wybuchł głośno śmiechem. -Stoczyłeś się stary!-oświadczył, po czym zerwał się z chodnika i wyciągnął dłoń w stronę Notta.
-No tak, ten garnitur mówi sam za siebie-tu całkiem rozbawiony okrążył przyjaciela, uważnie oglądając jego strój.
-Przestań-Teodor uśmiechnął się z rozbawieniem.
-Wyglądasz jak idiota-Draco skrzywił się, nie mogąc powstrzymać chichotu.
-Inaczej bym cię stąd nie wyciągnął-wyjaśnił Teodor, zaczynając iść przed siebie. -Sam rozumiesz. Byłem człowiekiem z ambicjami, świat stał przede mną otworem. Pech chciał, że stałem się najlepszym prawnikiem w mieście-zironizował, szturchając blondyna tak, że ten niemal wpadł na słup.
-Teodor?
-Hmm?
-Chyba jednak powinienem pójść do Granger...

                                                                            ***

Teleportował się na przedmieściach Londynu, gdzie jak powiedział mu Teodor, mieszkała szanowana i niebywale zdolna magomedyczka - Hermiona Granger. Szczerze zastanawiał się, dlaczego wybrała taki właśnie zawód. Nigdy nie była zafascynowana tą dziedziną nauki, o ile można tak mówić o kujonce Granger. To raczej on wiązał swoje plany z medycyną, postanawiając, że jeżeli tylko będzie mu to dane, spróbuje swoich sił jako Uzdrowiciel.
Jego myśli nie miały jednak okazji pogrążyć się w tym temacie, bo znalazł się przed jej domem. Hermiona mieszkała w małym, białym domku otoczonym wspaniałym ogrodem. Uśmiechnął się sam do siebie. Dziewczyna zawsze marzyła o takim życiu.
Niewiele się zastanawiając, przeskoczył przez niski płot ogradzający jej dom i nim się obejrzał stał przed jej drzwiami z ręką zawieszoną tuż przed ich powierzchnią. Co jeżeli ona już ułożyła sobie życie? Obiecała mu to. Wątpił by mieszkała w takim domu sama, zwykle była duszą towarzystwa. Była także piękna i inteligentna, a znalezienie odpowiedniego kandydata na męża, nie powinno być dla niej problemem.
-Ogarnij się mózgu-warknął sam do siebie. Nie po to siedział przez dziesięć lat w więzieniu, żeby po wyjściu nie odwiedzić miłości swojego życia. Nie czekając na więcej wątpliwości, zapukał do drzwi, czekając aż ktoś mu otworzy. Nic takiego jednak się nie działo. Nacisnął na klamkę, jednak drzwi okazały się zamknięte.
Westchnął cicho, z niedowierzaniem kręcąc głową. Podszedł do okna, zaglądając przez nie do środka domu. Urządzony był w bardzo ładnym stylu. Na każdym kroku można było wyczuć, że Hermiona przykładała do tego rękę. Wnętrze było przytulne i eleganckie.
Położył rękę na szybie, a kiedy ta posunęła się do przodu, sam nie mógł uwierzyć w swe szczęście. Niewiele myśląc, otworzył okno i wszedł przez nie do środka, cicho stawiając kroki na drewnianej podłodze.
Podświadomość mówiła mu, że włamanie do jej domu nie jest najmądrzejsze, ale w ostatnich latach nauczył się, że dużo bardziej skuteczne jest słuchanie serca. Z największą ostrożnością rozglądał się po domu, uważnie chłonąc każdy jego szczegół. Podszedł do kominka i wziął do ręki jedną z fotografii. Hermiona i Ron. Uśmiechnięci. Szczęśliwi. Wolni. Czyżby to on był teraz najważniejszy w sercu tej dziewczyny?
Westchnął cicho, sunąc opuszkami palców po ruchomej fotografii. Co jeżeli on już po prostu nie może jej odzyskać?
-Przestań myśleć, Malfoy-zganił się, szybko odkładając zdjęcie na miejsce. Wyszedł z salonu i wszedł do korytarza wytapetowanego kwiaciastą tapetą. Niewiele myśląc, wszedł do pierwszych, lepszych drzwi, a kiedy natknął się na sypialnię i ją leżącą w łóżku, coś ścisnęło jego serce.

                                                                          ***

Ile czasu czekał na to by ją zobaczyć? Przez ile dni żył bezpodstawną nadzieją na to, że pewnego dnia jednak ją spotka? Ile nocy śnił o niej, marząc o jej bliskości?
Rozchylił usta z wrażenia. O ile to możliwe, była jeszcze piękniejsza niż ją zapamiętał. Leżała skulona na łóżku, tuląc do siebie kawałek czarnego materiału.
Przez dłuższy moment nie odrywał od niej wzroku. Chłonął każdy element jej ciała, pragnąc zapamiętać wszystko jak najlepiej.
W końcu jednak, jego spojrzenie na dłużej zatrzymało się na tulonym przez nią materiale. Czarna, męska bluza. A więc miała już kogoś.
Westchnął cicho, wyginając usta w smutnym uśmiechu. Nie mógł się jej dziwić. Minęło dziesięć lat.
-Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa-szepnął, dotykając dłonią jej policzka. Nagle jego palce natrafiły na coś mokrego, a kiedy zorientował się, że musiała płakać zanim zasnęła, coś boleśnie ścisnęło się w jego sercu. -Załóżmy, że to łzy szczęścia-szepnął do siebie, pragnąc się co do tego przekonać.
Po chwili zmusił się mimo wszystko do odwrócenia wzroku, bo chwila ta była dla niego niebywale trudna. Wziął oddech, po czym uświadamiając sobie, że musi wziąć się w garść, odwrócił się od niej i zaczął iść w stronę wyjścia z jej sypialni. Złapał za klamkę i już miał opuścić pokój, kiedy zatrzymał go głos. Głos tak prawdziwy, że choć Teodor dawno uświadomił go, że nic z tego nie jest snem, dopiero teraz naprawdę mu uwierzył.
-Ostatnio za często pojawiasz się w mojej głowie.
Niewiele myśląc, odwrócił się do niej, natrafiając na jej czekoladowe tęczówki. Zamarł, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Tęsknił za tym. Tęsknił za jej oczami, uśmiechem, dotykiem i głosem. Tęsknił tak, jak jeszcze nikt na ziemi.
Przywołał na uśmiech delikatny uśmiech, po czym zbliżył się nieco do jej łóżka.
-Tak, ty w mojej też-przyznał cicho, czując jak jedna, jedyna łza zaczyna szklić się w jego oku. Jak on stąd wyjdzie po tym kiedy ją zobaczył?
-Nie powinnam tyle o tobie myśleć, to jest chore-stwierdziła nieco załamana, siadając na łóżku i podciągając nogi pod brodę. -Pamiętam, że ci obiecałam ale nie potrafię-wyznała drżącym głosem. -Myślałam, że ślub z Ronem rozwiąże problem, ale to tylko przyjaciel. Myślisz,że jestem zła, bo uciekłam mu sprzed ołtarza?-zapytała po dłuższej chwili, unosząc na niego swoje zaszklone tęczówki.
Malfoy westchnął cicho, po czym usiadł na brzegu jej łóżka, przyglądając jej się z powagą.
-Nie jesteś zła.
-Niszczę sobie życie, bo na ciebie czekam. Jestem nienormalna, żyję złudzeniami-niemal krzyknęła, przykładając rękę do ust i próbując powstrzymać cisnący się do jej gardła szloch. -Gadam z tobą, chociaż cię tu nie ma-dodała przerażonym szeptem.
Mężczyzna przyglądał jej się w milczeniu, zastanawiając się co powinien jej powiedzieć.
Kobieta nie zwracała na niego jednak zbytniej uwagi. Zerwała się z łóżka, ciągnąc za sobą czarną bluzę i wskazała na nią z totalną histerią. -Zasypiam z twoją bluzą! Tą którą dałeś mi jeszcze w Hogwarcie, kiedy spotkaliśmy się w nocy, a mi było zimno!-łzy spływały po jej policzkach, a ona była coraz bardziej przytłaczana świadomością, że wariuje. -Błagam, Malfoy, ty musisz zniknąć z mojego życia-poprosiła, chociaż wcale tego nie chciała. Kochała go. Mimo dziesięciu lat rozłąki nadal go kochała. Tęskniła za nim i była od niego uzależniona.
Draco podszedł do niej powoli i położył rękę na jej ramieniu, co nieco ją zdziwiło. Uświadomiła sobie, że nie jest halucynacją, że Malfoy naprawdę stoi naprzeciw niej i uśmiecha się w specyficzny tylko dla niego sposób.
-Jesteś tutaj-szepnęła z niedowierzaniem, a łzy coraz obficiej zaczęły spływać po jej policzkach. Czuła jego dotyk, zapach, widziała jego stalowoszare oczy i nie bardzo rozumiała jakim cudem się tu znalazł. -Jak?-spytała cicho, czując jak jej głos zaczyna niebezpiecznie drżeć.
-Wszedłem przez okno.
Nie wiedział dlaczego szepcze. Chyba po prostu nie chciał zaburzać panującej w pokoju dziwnej atmosfery. Mimo to, jego usta wygięły się w jeszcze szerszym uśmiechu.
-To dość przerażające, że masz na moim punkcie obsesję-dodał z rozbawieniem, a ta nie wytrzymała i rzuciła mu się na szyję, wydobywając z siebie stłumiony szloch. Teraz płakała ze szczęścia. Nie miał wątpliwości.
-Kretynie-płakała, nie mogąc się od niego oderwać. Śmiała się i ryczała jednocześnie, wiedząc, że do końca nie zapomni tej chwili. Marzyła o niej każdego dnia, tylko po to, by w końcu przyszła, stając się najlepszym dniem jej życia. Malfoy uśmiechnął się tylko, zamykając ją w swoich ramionach. Nie był już taki silny ani umięśniony jak niegdyś. Azkaban zadbał o to, by podupadł na zdrowiu, ale w tym momencie nie bardzo się to liczyło. Hermiona po chwili odsunęła się od niego, tylko po to, by złączyć ich usta w pełnym emocji i tęsknoty pocałunku. Ich świat eksplodował, niosąc ze sobą mnóstwo nieodkrytych, albo zapomnianych wrażeń. Byli razem. Wreszcie. Na zawsze.

                                                                           ***

-Blaise!-Pansy zawołała na swojego męża, zapinając kurtkę siedmioletniego syna. -Pomożesz mi? Mieliśmy iść na spacer!-dodała, nie odrywając wzroku od jego brata bliźniaka. -Gdzie masz czapkę?-zapytała, unosząc w górę brwi.
-Tak, wiem-Blaise wszedł do pokoju, opierając się o framugę drzwi.  Spojrzał na ukochaną z delikatnym uśmiechem. -Wybacz, zamyśliłem się-dodał nieco bardziej ponuro.
Pansy westchnęła cicho, po czym podeszła do męża, zarzucając mu ręce na szyję.
-Wiem, że jest ci ciężko-zapewniła go, pragnąc dodać mu otuchy. -Ale nie możesz tak się tym wszystkim zadręczać.
-Mam wrażenie, że to moja wina-wyznał, otwierając drzwi przed nią i dziećmi. -Gdybym przejrzał Teodora...
-Rozmawiałam z nim dziś rano-powiedziała cicho Pansy. -Myślę, że powinieneś z nim pogadać-stwierdziła poważnie. -To twój przyjaciel.
-To był mój przyjaciel-poprawił ją ze smutkiem. -Nie mam pojęcia czemu to zrobił. Wiedział, że jest dla mnie jak brat, ale kiedy wkopał w to wszystko Dracona...-głos uwiązł mu w gardle. -Dlaczego to zrobił?-zapytał po raz kolejny w ciągu tych kilku lat z niezrozumieniem. -A z resztą-machnął ręką od niechcenia, wychodząc razem z rodziną z apartamentu. -Nie mówmy o tym, zajmijmy się spacere...-nie dokończył, bo jego wzrok zatrzymał się na dwójce mężczyzn stojących po drugiej stronie ulicy.
Draco i Teodor przyglądali mu się ze spokojem, a na ich twarzach gościły delikatne uśmiechy.
Po chwili blondyn uniósł w górę rękę i pomachał do nich, szczerząc w uśmiechu śnieżnobiałe zęby.
-Dalej sądzisz, że nie powinieneś z nimi pogadać?-zapytała Pansy, unosząc w górę jedną brew. Byłaby przeszczęśliwa, mogąc ujrzeć tą trójkę ponownie w komplecie.
Blaise stał w miejscu, cicho się śmiejąc. Draco i Teodor stali razem jak najlepsi przyjaciele. Wszystko uknuli, od początku go ratowali. Powinien być zły, że zrobili to wszystko za jego plecami? Uśmiechnął się szeroko, stwierdzając, że wcale nie jest. Draco i Teodor rzeczywiście byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Nie mógł być zły za to, że go uratowali. Za to, że dali mu możliwość szczęśliwego życia. Spojrzał na żonę i dwoje wspaniałych dzieci, wiedząc, że Ślizgoni podarowali mu coś naprawdę wspaniałego.
-Nienawidzę ich-stwierdził, po czym złożył na czubku głowy Pansy czuły pocałunek. -Zaraz wracam-dodał, po czym przebiegł przez ulicę, dobiegając do mężczyzn. Po chwili wszyscy troje tkwili w niedźwiedzim uścisku, gotowi zażegnać dzielące ich spory. Minęło dziesięć lat odkąd widzieli się po raz ostatni i choć czas ten przepełniony był różnym utrapieniami, każdy z nich zyskał coś naprawdę cennego. Każdy z nich zdołał dobrnąć do szczęśliwego końca.
               Każdy z nich miał okazję przekonać się, że po każdej burzy wychodzi słońce.


------------------------

Witam!
Na Salazara, kto by pomyślał, że tak szybko zleci? To już koniec. Taki definitywny, więcej nie będzie :( 
Oczywiście na tym blogu, bo ja już mam prolog do nowego opowiadania. Od razu zaznaczam, żeby nie robić sobie nadziei - wątpię by cokolwiek pojawiło się w najbliższym czasie. Mimo wszystko, pewnego dnia wrócę i mam nadzieję, przyjmiecie mnie równie miło jak wcześniej. 
Rozpisywałam się już pod kolejnym notkami, dlatego tutaj tylko po raz kolejny pięknie podziękuję.
                                                                  Dziękuuuję! :***
A teraz usiądźcie wygodnie przed komputerami, rozgrzejcie paluszki i do klawiatury pisać komentarze! Baaaardzo proszę ;) Epilog jak zwykle wzbudził mnóstwo wątpliwości i chcę wiedzieć co o nim sądzicie, no a poza tym, to już ostatnia notka jaką mogę kiedykolwiek opublikować, więc byłoby miło, żebyście pozostawili po sobie jakiś ślad. To jest po prostu strasznie miłe i chyba każdy kto coś pisze, doskonale to rozumie.