sobota, 9 stycznia 2016

-Rozdział 48- Wedding

Przetarł dłonią zmęczoną twarz i wyciągnął dłoń przed siebie, zerkając kątem oka na krótką notatkę w swojej książce. Starał się dokładnie odwzorować postawę naszkicowanego przez jednego z jego przodków czarodzieja.
-Cholera-jęknął ciężko, a później dorzucił jeszcze kilka niezbyt kulturalnych słów, marszcząc przy tym brwi. Wydawało mu się, że po tym jak skończył szkołę, nie będzie musiał się już uczyć takich rzeczy.
Przeczesał dłonią włosy i jeszcze raz usiłował się skupić, unosząc przy tym dłoń i kierując ją na tylko sobie znany punkt na ścianie.
-Dasz radę, Malfoy-syknął do siebie, mrużąc przy tym oczy. Był wstanie to zrobić, w końcu jakiś jego krewny już tego dokonał. Zebrał w sobie wszystkie siły, a potem, czując jak narastające w nim napięcie gaśnie, wreszcie spojrzał na ścianę.
-Kurwa mać-wrzasnął z frustracją, kiedy nic się nie wydarzyło. Od tygodnia marnował swój czas na jakieś bajki z rodzinnej książki, podczas gdy wszystko dookoła się waliło. Przeczesał palcami włosy. Ponieważ był słaby, stracił Hermionę. Stracił Blaise'a i swoją mamę. Nie był gotowy na kolejny cios, dlatego tak desperacko i usilnie próbował czegoś dokonać.
Przytknął dłonie do skroni i wplótł palce w swoje jasne włosy odwracając się plecami do ściany, przed którą stał. Nie miał już siły. Powoli wykańczała go już nie tylko mozolna i nieefektowna nauka, ale również magia, doprowadzająca go do wręcz nieprawdopodobnego zmęczenia.
Raz zdarzyło mu się zasnąć podczas jedzenia obiadu.
-Cholera, cholera, cholera-zacisnął mocniej pięści i kiedy już wyciągnął jedną z nich, by uderzyć w niewielki stolik w pobliżu sofy, za jego plecami rozległ się hałas.
Z zaskoczeniem odwrócił się i otworzył szeroko buzię, obserwując jak ściana, w którą niedawno celował, runęła.

                                                                                ***

-Wybrałaś już którąś?-spytała pogodnie Ginny, przyglądając się Hermionie, która od kilkunastu minut stała przed szafą w jej pokoju i ze sceptycznym wzrokiem odrzucała każdą kolejną suknię.
-Żadna z nich nie będzie na mnie dobra-jęknęła z niezadowoleniem dziewczyna. -A poza tym nie chcę nigdzie iść-dodała żałośnie, jednak znacznie ciszej, doskonale wiedząc jakie podejście do tego ma jej rudowłosa przyjaciółka.
-Po pierwsze-Ginny uśmiechnęła się na pozór przyjaźnie, gwałtownym szarpnięciem wyciągając z szafy swoją ulubioną sukienkę. -W tej będziesz wyglądać świetnie. Po drugie...-zacięła się, z zamyśleniem poprawiając coś przy włosach Hermiony, sprawdzając jak wyglądałyby, gdyby dziewczyna je spięła. -...jeżeli tam nie pójdziesz, sprawisz wrażenie załamanej i rozbitej.
-Może dlatego, że jestem załamana i rozbita?-podsunęła jej z rozgoryczonym uśmiechem kasztanowłosa.
-I po trzecie, Caitlyn nie wybaczyłaby mi gdybym się nie pojawiła-dodała rudowłosa tak, jakby zupełnie nie słyszała uwagi swojej przyjaciółki.
-Możesz mi przypomnieć, do czego ja ci tam jestem potrzebna?-Hermiona prychnęła z niezadowoleniem pod nosem. -Cholera, Ginny, ona się puściła z moim chłopakiem!
-Nie wiesz tego-ucięła jej srogo ruda. -Tak długo jak nie spotkasz się twarzą w twarz z tym rozwydrzonym dupkiem, tak długo niczego sobie nie wyjaśnicie. Oboje jesteście tak nieznośnie uparci!-westchnęła z niezadowoleniem Ginny.
-No ale...
-Żadnego ale!-warknęła na nią przyjaciółka. -Pójdziesz tam, będziesz chodzić z wysoko uniesioną głową i mu dokopiesz, czy to jasne?
Hermiona przełknęła nerwowo ślinę.
-T-tak...
-Nie będziesz dłużej robić z siebie ofiary, tak?!-Ginny przybrała poważny wyraz twarzy, dokładnie tak jakby odgrywała w filmie rolę trenera czy kogoś w tym stylu...
-Tak-pokiwała głową szatynka.
-Za godzinę widzę cię gotową i wyszykowaną. Odstaw się tak, żebym nawet ja śliniła się na twój widok, rozumiesz?!
Hermiona uniosła niepewnie kąciki ust do góry. Ginny była naprawdę kochana.

                                                                             ***

Poprawiła bransoletkę na swoim lewym nadgarstku i odetchnęła ciężko, zerkając niepewnie na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądała dokładnie tak, jak dyktowałyby jej wszelkie modowe magazyny, ale ponieważ nie było najgorzej, uniosła kąciki ust do góry.
Musiała pracować nad samooceną. Musiała czuć się piękna.
Blizny na jej udach już dawno zniknęły, ale jednak wciąż pamiętała jak to jest czuć się najgorzej na świecie. Być smutnym, samotnym i niedocenionym. Zbyt zagubionym, by w ogóle szukać jakiegoś wyjścia.
Przez odejście Dracona czasami czuła się tak jak wtedy. Miała jednak świadomość, że nigdy nie pozostaje sama. Musiała czuć się pewnie. Musiała być silna.
-Gotowa?-Ginny wrzasnęła, próbując dostać się do łazienki.
-Tak, już wychodzę-odparła spokojnie, ostatni raz poprawiając włosy, które wbrew sugestiom Ginny postanowiła pozostawić rozpuszczone.
-Caitlyn wysłała mi patronusa jakieś tysiąc razy-westchnęła Ginny kiedy wspólnie zmierzały do wyjścia z Nory. -Bardzo się denerwuje.
Hermiona nic nie odpowiedziała. Spojrzenie jej czekoladowych oczu z zamyśleniem zawiesiła na jakimś punkcie, znajdującym się przed nimi.
-Hej, Hermiona-Ginny nagle zatrzymała ją, zaciskając dłoń na jej drobnym ramieniu. Z powagą spojrzała jej w oczy. -Jeżeli Draco zdradził cię z Caitlyn, to przysięgam, że własnoręcznie porywam jej kudły z głowy, okay?
-On to zrobił.
-Nie wiesz tego-powtórzyła uparcie Ginny, na co kasztanowłosa wywróciła oczami.
-Nie odzywał się do mnie przez tydzień.
-To nie znaczy, że się z nią przespał-uśmiechnęła się do niej delikatnie ruda. -Jesteś gotowa na to wszystko?-zapytała z troską, zmieniając temat.
-Nie-odparła szybko i pewnie Hermiona, głośno wypuszczając z płuc powietrze.
-Spójrz mi w oczy-Ginny zrobiła poważną minę, na co ta omal nie wybuchnęła śmiechem. -Jeśli ktoś będzie próbował cię skrzywdzić, rozpieprzymy im tą imprezę.


                                                                                  ***

Ceremonia zaślubin miała odbyć się w domu Malfoyów.
Hol i salon wyłożony marmurowymi płytkami przystrojony był w kwiatach i jasnych, śnieżnobiałych barwach. Przypominał trochę zimową krainę.
Hermiona sięgnęła po kolejny kieliszek szampana, ze znużeniem obserwując jak w dużym salonie Malfoy Manor zbierają się goście. Ginny zniknęła gdzieś na górze, tłumacząc się niezbędną pomocą Caitlyn, bo ponoć ta idiotka miała jakiś problem z suknią.
Przymknęła oczy i zagryzła dolną wargę. Wyglądało na to, że On nie zamierzał się pojawić. Nie miała czemu się dziwić. Owszem obiecał jej, że tu przyjdzie, ale po tym, jak zerwali, chyba nie miał wystarczającego powodu. Rozumiała go. Widziała to wszystko i nie miała wątpliwości, że gdyby tu był, nie podobałoby mu się to.
-Witam pannę Granger.
Zaskoczona odwróciła się, omal nie dławiąc pitym właśnie szampanem.
-Pan Malfoy-skinęła głową, rzucając mu nieco spanikowane spojrzenie.
-Gdzie mój syn?
-Jeszcze go nie ma-odparła ze skrępowaniem, spuszczając głowę na swoje wysokie, czarne szpilki.
-Nie przyszliście razem?-zaskoczony Lucjusz uniósł w górę brwi, poprawiając jednocześnie swój ślubny garnitur.
-Trochę się między nami popsuło-odparła z krępacją, zupełnie nie rozumiejąc czemu mu o tym mówi. Chyba po prostu chciała być z nim szczera.
-Och to...-Lucjusz ze strapieniem pokiwał głową. -Szkoda. Był przy tobie lepszym człowiekiem.
Hermiona uśmiechnęła się z goryczą, modląc się w duchu by nie zacząć płakać. I ona była lepsza, kiedy Draco był przy niej.
-Dobrze, zdaje się, że na mnie pora. Muszę jeszcze zawiązać krawat-mruknął, unosząc do góry dłoń z tymże dodatkiem do stroju. -Miło było cię zobaczyć, Hermiono.
-Nawzajem, panie Malfoy-skinęła głową, choć jej słowa nie do końca były prawdą. W jego towarzystwie zawsze czuła się niekomfortowo.
Lucjusz uśmiechnął się tylko i odszedł, a ona pozostała w tym samym miejscu nie drgnąwszy ani o milimetr. Nie chciała by tak było. By za każdym razem, kiedy ktoś wspominał o jej chłopaku, coś boleśnie się w niej ściskało.
Właściwie, nie potrafiła oddychać, kiedy jej umysł umierał w zawieszeniu, a serce mimowolnie wyrywało się z jej piersi rozrywając na kawałki z niezadowolenia i tęksnoty. Draco nie był zwyczajnym człowiekiem. Był wyjątkowy. I mimo wszystkiego co Ginny i ona sama wmawiała sobie przez ostatni tydzień, nie potrafiła tak po prostu o nim zapomnieć. Nie umiała być na niego wściekła. Nie potrafiła go znienawidzić.
Umiała tylko za nim tęsknić. Rozpaczliwie i niekontrolowanie go kochać.
To niesprawiedliwe, ale w jej przypadku, miłość nigdy nie była dobrym uczuciem. To zawsze ją bolało. Nawet w tych cudownych chwilach, zawsze myślała o tym jak kruche i nietrwałe są ich momenty. Jak łatwo byłoby go stracić.
I wtedy go zobaczyła. Dokładnie wtedy, podczas apogeum rozsadzających ją od środka emocji. Kiedy z niezdecydowaniem i zagubieniem rozglądała się po wnętrzu jego bogatego salonu.
-To on z ciebie zrezygnował. Nie ty-szepnęła do siebie, niemal bezgłośnie, kiedy gwałtownie odwróciła się do niego plecami, udając, że go nie zauważyła. Pośpiesznym krokiem zaczęła przemieszczać się między zgromadzonymi w salonie gośćmi, z zadowoleniem stwierdzając, że z każdą chwilą przybywa ich coraz więcej. Schowanie się przed nim nie było więc filozofią.

                                                                                       ***

Do swojego dawnego domu, wpadł już spóźniony, przeklinając się za to, że zapomniał o ślubie własnego ojca. Nie zdążył się przygotować, toteż nie sprawiał wrażenia zadbanego i eleganckiego młodzieńca, tak jak to w takich chwilach miał w zwyczaju. Koszula pod jego czarną marynarką była lekko wygnieciona, a włosy potargane. W dodatku nie miał czasu na kilka zaklęć polepszających jego wygląd. Miał doskonałą świadomość jak wyglądał po siedmiu nieprzespanych nocach i siedmiu pracowitych dniach. W dodatku był rozdrażniony i smutny, ale przede wszystkim...
Przede wszystkim bardzo tęsknił.
Do salonu wszedł z małym utrudnieniem, po drodze trącając barkiem kilku swoich żałosnych kuzynów, których nie poszczycił nawet krótkim spojrzeniem. Nie czuł potrzeby, by z nimi rozmawiać, czy w ogóle się przywitać.
Chciał tylko zobaczyć, jak jego ojciec bierze ślub z tą całą Caitlyn, której swoją drogą aktualnie nienawidził i wrócić do domu, by znów pogrążyć się w żmudnej robocie.
Wtedy też, kiedy tak myślał o tym, jak bardzo bezcelowa jest jego obecność w tym miejscu. Jak bardzo irytujące są głosy z francuskimi akcentami, zapewne należące do krewnych przyszłej panny młodej. Kiedy przez moment nawet rozważał, czy nie zawieść wszystkich i po prostu wrócić do domu i dalej opracowywać strategię przeciw Teodorowi, ujrzał ją pośród gości.
Nieświadoma niczego, stała sobie, nie zdając sprawy jak prześlicznie wygląda i sączyła szampana, wzrok utkwiwszy gdzieś w kryształowym żyrandolu wiszącym ponad jej głową.
Była piękna. Tak cudowna i idealna jak zawsze, w sukience podkreślającej wszystkie jej atuty.
Uśmiechnął się mimowolnie, z zagryzioną wargą, podziwiając w niej wszystko, od długich, lśniących falowanych włosów, bo nieskazitelność cery i kolor oczu.
Wyglądała zjawiskowo, kiedy tak, nie zdając sobie sprawy, że ją obserwuje, zaciskała między palcami materiał srebrzystej sukienki bez ramiączek. Kochał w niej wszystko. Jej smukłą szyję, obojczyki, na których często składał pocałunki. Jej długie nogi....
Zjechał ją wzrokiem z góry na dół, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak dawno jej nie widział. Za długo byli osobno.
Znów spojrzał na jej twarz, a ona, najwidoczniej wreszcie orientując się, że ktoś uważnie się jej przygląda, przeniosła na niego swoje spojrzenie. Jej czekoladowe tęczówki wyrażały zaskoczenie, ale to on powinien być zdziwiony. Nigdy nie sądziłby, że po tym co między nimi się wydarzyło, ona tu przyjdzie.
Ruszył w jej stronę, jednak tak szybko, jak postawił pierwszy krok, ona spanikowała. Z niezadowoleniem obserwował jak odwraca się i szybko wycofuje wgłąb sali, znikając pośród tłumiącymi się gośćmi.
-Proszę o uwagę! Niedługo zaczną się zaślubiny-krzyknęła jakaś podstarzała krewna, której imienia nawet nie pamiętał. Wywrócił oczami, dostrzegając w przybyłych ekscytację. Co mogło być w tym wszystkim pięknego?
-Draco?
Zamarł dosłyszawszy za sobą poważny głos ojca.
-Tato-odwrócił się, głośno przełykając ślinę. Nie teraz...
-Myślałem już, że nie przyjdziesz-powiedział z szczerym wzruszeniem Lucjusz, który szeptał do niego, stojąc pod dużą, ozdobioną kwiatami altaną.
-Niespodzianka-mruknął z niezbyt dużym entuzjazmem, wyginając usta w fałszywym uśmiechu.
-Dziękuję, to dla mnie bardzo ważne-poklepał go po ramieniu Lucjusz.
-Dobra, nic już nie mów, niedługo się żenisz-wywrócił oczami niezadowolony Draco.
-Wygłosisz potem mowę?
-Co?-zaskoczony blondyn gwałtownie zamrugał oczami.
-Chcę, żebyś wygłosił coś od serca. Wszyscy byliby zachwyceni...
Zażenowany chłopak rozejrzał się po salonie. Kto tak właściwie byłby zachwycony? Krewni tak dalecy, że nawet nie miał pojęcia jak się nazywają?
-Nie sądzę...
-W porządku, do niczego cię nie zmuszam.
Blondyn pokiwał głową z rezygnacją, ale nic już nie dodał, po bo chwili wszyscy wyprostowali się i rozeszli tworząc przejście do altany pod którą stał jego ojciec.
Cały czas próbował dostrzec pomiędzy ludźmi Hermionę, ale dziewczyna chyba się rozpłynęła, dlatego tylko spuścił głowę i zły na siebie, wsłuchał się w rytm marsza weselnego.
To mogli być oni.
Pewnego dnia to on mógł stać w tym miejscu i uśmiechać się równie głupio i idiotycznie co jego ojciec, z rozsadzającym go od środka szczęściem czekając na swoją dziewczynę. Na Hermionę.
Ale był zbyt głupi. Zbyt słaby i tchórzliwy, by chcieć zaryzykować, by spróbować i sięgnąć po szczęście. By być odpowiedzialnym.
Odetchnął cicho. Był idiotą.
Caitlyn pojawiła się chwilę potem, powoli stawiając kroki po srebrnym, oplecionym białą nitką dywanie. Jej suknia była biała. Taka jak większość sukien ślubnych. I tyle. Więcej o niej nie myślał.
Chyba nikt nie zwrócił na nią zbyt wielkiej uwagi, bo właśnie wtedy, spośród tłumu wyskoczyło kilkudziesięciu ludzi, mierzących do tłumu z różdżek.
Zaskoczony spojrzał na ojca, który pobladły obserwował rozhisteryzowanych ludzi, których krzyki i oznaki spanikowania coraz głośniej dawały się we znaki.
-Malfoy!-jeden z mężczyzn zwrócił się do jego ojca, podczas gdy reszta kazała tłumowi się cofnąć i usiąść pod ścianą. On sam został zdzielony przez kogoś w kark, a jego ręka została wygięta do tyłu.
Tak, mógłby się wyszarpnąć i znokautować go w ułamku sekundy, ale widząc jak wielu śmierciożerców wtargnęło na ślub jego ojca, wolał póki co się nie wychylać. Posłusznie usiadł razem z resztą gości, obserwując jak przywódca atakującej grupy, zwrócił się do Lucjusza.
Przez chwilę wymieniali się dość burzliwymi zdaniami, z których, z powodu odległości, nie mógł zbyt wiele wywnioskować.
Znów zaczął rozglądać się za Hermioną. Nie panikował i nie przejmował się obecną sytuacją tak jak większość rozhisteryzowanych gości, ale mimo wszystko coś w jego wnętrzu ściskało się na myśl, że Hermiona tu jest.
-Po co tu przychodziłaś?-szepnął sam do siebie, z frustracją stwierdzając, że wszystko powinno potoczyć się inaczej.
-Wszyscy oddają różdżki! Już!-ryknął do nich jakiś furiat, który celując do wszystkich gości zaczął zabierać im ich własności. No doprawdy, oburzające.
Posłusznie oddał swoją różdżkę i obserwował jak śmierciożercy wrzucają je do jednego pudełka, nie przestając przy tym obrzucać ludzi obelgami i niezbyt miłymi komentarzami.
Nawet on się tak nie wyrażał, a to już nie lada wyczyn.
-Co to ma znaczyć?-krzyknął z wściekłością Lucjusz, na co Draco tylko wywrócił oczami. Dokładnie tak, jakby jego ojciec nie wiedział, że takie zachowanie i jawne okazywanie strachu czy złości prowokowało śmierciożerców i zachęcało ich do dalszych działań.
-Zaczęliśmy powstanie-odparł ich przywódca, wyginając usta w paskudnie perfidnym uśmiechu.
Wzdrygnął się. To by oznaczało, że wojna znów wybuchła. Znów będą umierać ludzie. Znów Anglia pogrąży się w chaosie i bólu, a on, o ile wcześniej miał szansę to wszystko powstrzymać, teraz nie miał już żadnego wyjścia.
-Ty!-jeden ze śmierciożerców splunął na podłogę i pochylił się nad postacią siedzącą w tłumie gości po drugiej stronie sali. Widział jak podrywa tę osobę do góry i nim ktokolwiek zdąży zareagować, sprzedaje jej mocne uderzenie w twarz.
-Czemu nie oddałaś różdżki?!-wrzasnął i jeszcze raz ją uderzył, a on dopiero teraz, kiedy śmierciożerca się odsunął, zorientował się, że tą osobą jest Hermiona.
Krew zawrzała w nim, kiedy gwałtownie poderwawszy się z ziemi, ruszył w ich stronę. Mógł go zabić. Był pewny, że zrobiłby to, gdyby nie dwójka śmierciożerców niespodziewanie podchodząca do niego od tyłu i łapiąca go za ramiona.
-Oj Malfoy, Malfoy...
Chciał się wyrwać. Próbował, ale oni byli wyżsi i silniejsi, a on nie spał i nie ćwiczył dobrze od tygodni. Zablokowali wszystkie jego ruchy. Wszystko przez wściekłość. Gdyby tylko nie działał w przypływie impulsu...
-Same z tobą problemy-dowódca oddziału zatrzymał się naprzeciw niego, na moment odrywając się od trzymającej się za mocno zaczerwieniony policzek Hermiony. -Powiedz, czy będziesz miał coś przeciwko, jeżeli najpierw zajmę się to szlamą, przyjaciółką Pottera, a dopiero później zabiję ciebie?
Zapewne coś by odpowiedział, ale jego wzrok cały czas był utkwiony w tęczówkach Hermiony. Nie bała się, a przynajmniej nie dostrzegał tego w jej oczach. Odważna i zacięta jak zwykle. To dlatego nie oddała różdżki, kiedy uczynili to wszyscy goście. Ona była wojowniczką. Bohaterką.
-Malfoy!-śmierciożerca złapał za wierzch jego marynarki i mocno nim potrząsnął. -Odpowiadaj!-splunął.
Ale on nie potrafił. Nie potrafił nic powiedzieć, ponieważ, cały czas na nią patrzył.
I coś go w tym wszystkim potwornie bolało. Cierpiał tak, jak jeszcze nigdy wcześniej, ponieważ wiedział, że to on ją tu zaprowadził. Że to przez niego mogła dziś umrzeć.
Pokiwał przecząco głową. Patrzył jej w oczy i miał nadzieję, że to właśnie spojrzenie przekaże jej to co czuje. Całą tą frustrację i ból.
-Nie skrzywdzisz jej-wycedził tak cicho, że tylko mężczyzna mógł go usłyszeć.
-Nie-pokiwał głową śmierciożerca, ku jego zaskoczeniu przyznając mu rację. -Dam jej to, czego chciała.
Draco z paniką obserwował jak ten odwraca się od niego i znów podchodzi do Hermiony, niezbyt delikatnie ujmując dłonią jej podbródek.
-Chciałaś walczyć, tak?-zapytał jadowitym tonem, na co spojrzenie Dracona zamgliło się z wściekłości. Widział teraz na czerwono.
Wyprostowała się dumnie i uniosła głowę, mocno zaciskając szczękę. Nie da mu satysfakcji. Czegokolwiek będzie próbował, nie ugnie się, dzielnie stawiając opór.
Gdzieś za swoimi plecami, słyszała pociąganie nosem Ginny. Oczywiście, że się bała.
Ale ona była kimś więcej niż zwykłą dziewczyną. Niejednokrotnie patrzyła śmierci w oczy. Umiała walczyć. I była mądra. Tak, spryt zawsze ją ratował.
Panicznie doszukiwała się swoich pozytywnych cech, pragnąc dodać sobie siły. Widziała jak za plecami mężczyzny stoi Draco, teraz powstrzymywany już nie przez dwóch, a trzech silnych mężczyzn. Chciała, by przestał i dał spokój. Nienawidzili go i z pewnością zabiliby go, gdyby tylko stał się bardziej uciążliwy.
-Oboje z Draconem jesteście bardzo małomówni co?!-śmierciożerca przyciągnął ją za nadgarstki do swojego ciała, a ona mimowolnie się wzdrygnęła. Nie chciała by patrzył na nią w taki sposób. Zwłaszcza na oczach tylu ludzi. Nigdy nie zniosłaby takiego upokorzenia.
-Tak-odpowiedziała, robiąc wszystko by jej głos nie zadrżał.
-No to sobie powalczysz-oświadczył z zadowoleniem mężczyzna, momentalnie ją puszczając.
Z zaskoczeniem obserwowała jak wciska jej do ręki jej własną różdżkę, a potem odpycha od siebie na odległość kilku metrów.
-Który z panów ma ochotę na pojedynek z przyjaciółką pana Pottera?-zawołał donośnym głosem mężczyzna, śmiejąc się przy tym w paskudny sposób. Jego wzrok zawiesił się na grupie swoich podwładnych.
-Nieee...-Draco szepnął z przerażeniem, kiedy spośród śmierciożerców wyszedł ten najwyższy i najroślejszy, na co ona sama mimowolnie się wzdrygnęła.
-Pokaż na co cię stać szlamo.

---------------------------
Łoooo cóż to się zadziało?
Co ten Draco?
Co ta Hermiona?
Mam nadzieję, że miło się czytało :)
Zapraszam do komentowania i wyrażania swoich opinii :))
Kto stawia na Hermionę?








wtorek, 5 stycznia 2016

-Rozdział 47- Broke Up

Śnieg na dworze zaczynał topnieć. Niepokonane dotąd zaspy, utrudniające komunikacje w jednej z najbardziej ponurych dzielnic Londynu, po prostu znikały.
To zabawne w jaki sposób straszyły swoją potęgą. Teraz były nietrwałe, ulotne i słabe. I nikt nie zamierzał ich zatrzymać.
-Malfoy?
Odwrócił się od okna i spojrzał na Hermionę, która stała zaledwie kilka kroków od niego, szczelnie okrywając kocem swoje nagie ciało.
-Hmm?-mruknął, ziewając. Wciąż mało sypiał. Był zmęczony, a jej chyba to nie uszło, bo spojrzała na niego z dziwnym strapieniem.
-Wiesz czasami...-przytuliła się do niego, oplatając go dłońmi w pasie. -Czasami mam wrażenie, że jesteś strasznie nieszczęśliwy-wyznała cicho, niemal niedosłyszalnie, bo jej delikatny ton był tłumiony przez tors chłopaka, w który wtulała usta.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem.
-Nie śpisz, prawie nie używasz magii i jesteś zdystansowany...
Potarł dłońmi jej okryte przez koc ramiona. Nie uważał, by to co mówiła, było prawdą.
-A zaraz później rzucasz jakimiś żartami i sprawiasz wrażenie najtwardszego i najdzielniejszego człowieka na ziemi.
Uśmiechnął się delikatnie.
-Jestem bardzo szczęśliwy, jeśli o to ci chodzi.
-Ciągle o coś się kłócimy-szepnęła z bólem. -Cały czas czegoś od ciebie wymagam. Przepraszam, Draco.
-Hej, hej, hej...-szybko odsunął ją od siebie, tylko po to, by dokładniej się jej przyjrzeć. Umieścił dłonie na jej policzkach i oparł o nią swoje czoło, ciężko wzdychając. -Nie powinnaś mnie za nic przepraszać.
-Oczywiście, że powinnam-zaprzeczyła gwałtownie. -Nie powinnam chcieć wzbudzać w tobie zazdrości. Nie wrócę do ministerstwa, jeśli chcesz wiedzieć.
Przyjrzał się jej z krzywym uśmiechem.
-To nie dlatego, że jestem zazdrosny-powiedział niechętnie. -Po prostu uważam, że Teodor może się pojawić w każdej chwili i nie chcę, żebyś niepotrzebnie się wystawiała.
-Masz w ogóle na to jakiś plan?-zapytała, marszcząc brwi. -To znaczy zjawi się i co?
-Nie mam pojęcia-przyznał szczerze blondyn, odwracając się do niej plecami. Przejechał dłonią po zmęczonej twarzy i uniósł delikatnie kąciki ust, kiedy zwrócił spojrzenie w jej zmartwione tęczówki. -Ja na razie...-westchnął, kiedy chcąc dodać mu otuchy, mocniej się do niego przytuliła. -Po prostu nie chcę by komuś jeszcze stała się krzywda-wyznał, opierając brodę na czubku jej głowy. -Tylko o tym myślę.
-Wiesz, że za tydzień jest ślub twojego ojca?-spytała, postanawiając zmienić temat. Wplątała palce w jego roztrzepane, jasne włosy i uśmiechnęła się delikatnie, kiedy nachylił się, by krótko ją pocałować.
-Nie chcę o tym myśleć-przyznał szczerze, sunąc wargami po jej szczęce.
-Powinieneś podjąć decyzję-stwierdziła dobitnie, próbując zebrać myśli. Dłoń chłopaka na jej udzie nie sprzyjała jednak trzeźwemu myśleniu, zwłaszcza kiedy po chwili zaczął ustami muskać jej szyję. -Jak dla mnie, powinieneś pójść-dodała, mimowolnie rozchylając wargi. Draco był bardzo dekoncentrujący.
-Taak...?-uśmiechnął się, celowo przeciągając sylaby. Nieświadomie łaskotał jej szyję swoim oddechem.
-Yhym...-może to mało elokwentna odpowiedź, ale teraz, kiedy uniósł ją do góry i zmusił by oplotła go w pasie nogami, nie była wstanie zdobyć się na coś lepszego.
-Pójdę tam-powiedział chwilę, przed tym zanim pocałował ją w usta, przypierając jednocześnie jej plecy do ściany.
-Naprawdę?-zapytała z niedowierzaniem, kiedy po jakimś czasie znów przeniósł wargi na jej szyję, a chwilę potem zaczął zjeżdżać nimi coraz niżej.
-Dla ciebie-przyznał.
Uśmiechnęła się promiennie. Wiedziała jak bardzo tego nie chciał. Jak trudne to dla niego było. Przez ile nieprzyjemnych wspomnień i emocji musiał przejść, by podjąć tą decyzję.
-Bardzo cię kocham-powiedziała, zanim kolejny raz tego dnia przenieśli się na łóżko.

                                                                               ***

Przesunął palcami po włosach i przerzucił kolejną kartkę w opasłym tomie, mocno marszcząc przy tym brwi.
Hermiona wróciła do swojego mieszkania kilka godzin temu, tłumacząc się potrzebą wrócenia do jakiejś neutralnej przestrzeni. Głupota. Uważał, że powinni zamieszkać razem, ale za każdym razem kiedy wyskakiwał z tym pomysłem, ona go zbywała.
Wiedział, że się bała. Że martwiła się o jego wybuchową naturę i to, że zniszczyłyby ich kłótnie i oczywiście, miała rację, ale... czuł się okropnie, kiedy nie było jej w pobliżu.
Zacisnął różdżkę w dłoni i odetchnął cicho, uważnie ją obserwując. Były czasy, kiedy to czary były dla niego równie naturalne co oddychanie. Teraz, nienawidził ich. Nie potrafił przypomnieć sobie ani jednej rzeczy, w której to doprowadziło do czegoś dobrego. Czarodzieje stali się w dzisiejszych czasach okrutnymi ludźmi, a dar w postaci magii uczynił z nich niebezpiecznych, nieobliczalnych i nieokiełznanych. Zrezygnowałby z niego, gdyby tylko miał taką możliwość. Obiecał sobie, że nie będzie używał czarów, a kiedy tylko skończy się niebezpieczeństwo, przełamie swoją różdżkę i wyrzuci. Był lepszym człowiekiem bez niej. Potrzebował wiele czasu by to zrozumieć, ale ministerstwo wyświadczyło mu ogromną przysługę, kiedy przyznało mu taką karę.
Tym razem musiał jednak oddać się swoim dawnym umiejętnościom. Z mocno zagryzioną dolną wargą, przejechał różdżką po powierzchni sztywnego pergaminu, w skupieniu obserwując jak na miejscu zupełnie nieistotnego tekstu pojawiają się nowe litery, wzory i obrazy.
-Cholera-szepnął nieco spanikowany, kiedy po mieszkaniu rozległo się pukanie. Nie było wiele osób, które mogły go odwiedzać, ale obecnie każda z nich była niepożądana. Szybko wsunął książkę pod łóżko i zerwał się z podłogi, kierując swe kroki do drzwi.
-Caitlyn-zamrugał z zaskoczeniem, lustrując wzrokiem opierającą się o framugę brunetkę.
-Lucjusz powiedział, że tu mieszkasz-wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie, a potem bez zaproszenia wepchnęła się do środka, stukając swoimi obcasami o podłogę.
-Co tu robisz?-zapytał, chowając ręce do kieszeni.
-Za tydzień mój ślub.
-Tak, wiem-pokiwał cierpliwie głową, widząc jej wyzywające spojrzenie. Jego wzrok co chwila mimowolnie spadał na niższe partie jej ciała, które w obciskającej, acz nie nieprzyzwoitej sukience, prezentowały się naprawdę dobrze.
-Lucjusz martwi się, że nie przyjdziesz...
Przygryzł wnętrze policzka, próbując się skupić. Nie mógł nic poradzić, że był tylko facetem.
-Taak?-zapytał dość głupio, już po chwili dzieląc się za to mentalnie po głowie. Miał najpiękniejszą dziewczynę na świecie, a zaprzątał sobie głowę jakąś idiotką, Caitlyn. Spoważniał, momentalnie się prostując.
-Nie pozwolę, żeby przez ciebie był smutny-Caitlyn dźgnęła do palcem w pierś, zadzierając przy tym jedną brew do góry. Chyba starała się wyglądać groźnie.
-Oczywiście-skinął krótko głową, powstrzymując się przed parsknięciem.
-Rozumiem, że nie będziesz robił problemów?
-Nie, pewnie, że nie-zaprzeczył szybko, kiedy odległość między nimi się zmniejszyła. Dziewczyna zacisnęła palce na materiale jego koszulki, rzucając mu podejrzliwe spojrzenie. Była tak blisko. Jej usta niemal muskały jego wargi, kiedy drażniąc go swoim ciepłym oddechem, wymruczała:
-Jesteś takim niegrzecznym chłopcem, Drac...
-Hej, zapomniałam swojej...
Obydwoje, on i Caitlyn momentalnie przenieśli swoje spojrzenia na zdezorientowaną Hermionę, która stanęła po środku pokoju, patrząc na nich z niedowierzaniem.
-To za Ravena?-zapytała drżącym głosem, na co zmarszczył brwi z niezrozumieniem. Co ona...?
Dopiero teraz uświadomił sobie jak mogła to odebrać. Szybko ściągnął z siebie dłonie Caitlyn i ruszył w stronę swojej dziewczyny, głęboko wierząc w to, że uda mu się wytłumaczyć.
-Hermiona-rzucił zdecydowanie, martwiąc się, że mu ucieknie.
Głośno przełknęła ślinę, czując jak w jej oczach zaczęły szklić się łzy.
-Cokolwiek, Draco-stwierdziła beznamiętnie, na co przystanął, zawieszając na niej nierozumny wzrok.
-Czy ty naprawdę sądzisz, że my..., że ja...-z wrażenia, nie do końca wiedział co powiedzieć.
Drżące westchnięcie wyrwało się z jej ust, kiedy z zaprzeczeniem pokręciła głową, a później tak po prostu się teleportowała.


                                                                                       ***

-Powinnam tu być już dawno temu-wyszeptała smutno, kiedy przed jej oczami pojawiła się drobna, rudowłosa dziewczyna. -Merlinie, Ginny tak bardzo mi przykro-powiedziała, kiedy jej przyjaciółka, nie pytając o nic, po prostu ją przytuliła. -Przez niego zaniedbałam tak wiele spraw...
-Cii-Ginny tuliła ją do siebie, delikatnie głaszcząc po lśniących, falowanych włosach. -Co on ci zrobił?
-Sama nie wiem-pokręciła z zagubieniem głową. -Jestem po prostu tym wszystkim zmęczona. Nie chcę się ciągle zastanawiać, czy na pewno mnie kocha. Chcę to wiedzieć.
-Och, Miona-szepnęła zasmucona rudowłosa, wciągając ją do środka, gdzie w ciepłym i przytulnym wnętrzu Nory, Hermiona mogła ściągnąć kurtkę.
-Przepraszam, że nie byłam tu, po tym jak Blaise...
-Nic nie mów-Ginny uniosła rękę i westchnęła ciężko. -Tak już wygląda nasze życie, że wszyscy wokół umierają-powiedziała smutno. Złapała ją za ramię i wciągnęła po schodach na górę, gdzie na niedużym, zasłanym wełnianym kocem łóżku usiadły obok siebie.
-Nie wiem kiedy zrobiłam coś złego... ja po prostu... chyba mnie to przerasta-przyznała ponuro Hermiona. -To znaczy, wie jak czuję się przy Caitlyn, a mimo to ona była w jego domu  i się do niego kleiła.
-Uważasz, że Draco cię zdradził?-zapytała zaskoczona Ginny. -To znaczy, nigdy go nie lubiłam i to straszny dupek, ale chyba... wydaje mi się, że był przy tobie inny-powiedziała cicho.
-Tak, mi też. Chodzi o to, że ja... nigdy nikogo nie kochałam tak jak jego. Zaniedbałam dla niego przyjaciół i rodziców, ryzykowałam reputacją, przeprowadzałam się i znosiłam jego humory i po prostu...-skuliła się, przykładając dłonie do brzucha. Czuła jak coś rozrywa ją od środka. -To potwornie boli. Słuchanie, że nie chce ze mną przyszłości, nie chce się żenić, ani mieć dzieci, on... Ciągle kłócimy się o na pozór nieistotne rzeczy, ale to dla mnie ważne, bo... skoro on nie chce być ze mną na dłużej, to... może wykorzystać tą okazję i właśnie teraz skończyć?-zastanawiała się głośno. -Nigdy nie będę tak piękna jak inne dziewczyny, jak Caitlyn. Nie potrafię być zabawna, ani... Ugh, Ginny całe życie tylko się uczyłam. Co on może we mnie widzieć?
-Że co?-zaskoczona Ginny zamrugała gwałtownie, mocniej ściskając jej dłoń. -Hermiona, błagam, nawet nie zaczynaj, okay? Jesteś najcudowniejszą dziewczyną na świecie i jeżeli ten cholerny dupek Malfoy tego nie widzi, to coś z nim nie tak, rozumiesz?!-niemal krzyczała, oburzona jej niską samooceną. -Ugh, nienawidzę go! Przez niego jesteś smutna!-rzuciła leżącą nieopodal poduszką i mocno zacisnęła zęby. -Jak go zobaczę, to...
-Gin, daj spokój-poprosiła ją słabo Hermiona.
-No ale...
-Poradzę sobie-uśmiechnęła się słabo dziewczyna.

                                                                         ***

Napił się whisky, a potem wywrócił kilka rzeczy i wykrzyczał parę przekleństw, uderzając przy tym ręką o ścianę. Był żałosny.
Zamiast zacząć jej szukać, siedział tu i się wyżywał, ale...
Tak właściwie co innego mógł zrobić?
Znów zawiódł, znów coś popsuł, a ilość kłótni i nieporozumień między nimi wzrosła do jakiejś rekordowej liczby. Ich bezustanne rozstania i powroty były po prostu śmieszne i najwyraźniej potrzebowali przerwy. Ranili się rzadziej, kiedy się nienawidzili. Nigdy nie sądził, że to możliwe.
-Może właśnie tego było mi trzeba-mruknął do siebie, z rezygnacją opadając na łóżko. -Może powinienem skupić się na innych rzeczach-jęknął, wyciągając spod łóżka starą księgę, będącą w jego rodzinie od pokoleń. Był to zbiór wszelkich wyjątkowych zaklęć opatentowanych przez jego przodków, przepisy na eliksiry, heroiczne przygody i streszczenia Malfoyowych tradycji. Jednym słowem coś, czym całe życie gardził, a teraz było mu niezwykle potrzebne.
Zmrużył oczy, po czym, starając się nie myśleć o swoim zrujnowanym związku, zaczął wertować poszczególne strony księgi. Musiał się dowiedzieć. Musiał nareszcie znaleźć sposób.

                                                                              ***

Dni mijały. Draco nie próbował się z nią skontaktować, co nie ubłagalnie sprowadzało tylko jedną myśl. Naprawdę ją zdradził. Może zrozumiał, że po tym co zrobił nie ma czego u niej szukać.
Tak czy inaczej, nic tak naprawdę nie robił, a z każdym kolejnym dniem coraz mocniej ją ranił. Zaczęła obwiniać go o każdą przepłakaną noc, o każdą złą myśl, o to jak okropnie i beznadziejnie się czuła.
Zawiódł ją, rozczarował i w dodatku połamał serce. I nie potrafiła zrobić nic, by czuć się z tym wszystkim chociaż trochę lepiej.
-Miona?
-Taaak?-ziewnęła, unosząc głowę z sąsiedniej części łóżka. Ginny pozwoliła jej zamieszkać w Norze, przez kilka kolejnych nocy, żeby nie musiała siedzieć sama w swoim mieszkaniu i żeby nie nachodził jej Draco, chociaż i tak nie sądziła, że chciałby ją odwiedzić. Odpuścił ją sobie.
-Wiesz, że dziś jest ślub Caitlyn, prawda?-upewniła się, na co kasztanowłosa mimowolnie przymknęła powieki. Oczywiście, że zapomniała.
-Pewnie-uśmiechnęła się słabo.
-Masz jakąś sukienkę?-zapytała niepewnie Ginny, doskonale wiedząc czego może się po niej spodziewać.
-Nie, oczywiście, że nie-przyznała słabo dziewczyna. -Ginny, błagam powiedz, że masz coś pożyczyć.

                                                                        ***

-Co jeśli on tam będzie?-zapytała, wygładzając jednocześnie wierzch sukienki bez ramiączek.
-Zwariowałaś?-Ginny uśmiechnęła się pobłażliwie. -Oczywiście, że on tam będzie-powiedziała, nieco ją tym dobijając. -A ty masz chodzić z wysoko uniesioną głową i pokazać mu co stracił.
-Tak, tyle, że on chyba...-westchnęła, na moment przymykając powieki. -Znudziłam mu się.
Ginny przyjrzała się jej ze zmartwieniem. Nie mogła znieść, kiedy jej najlepsza przyjaciółka myślała o sobie w taki sposób.
-Widocznie nie byłam wystarczająco dobra-stwierdziła z rezygnacją, począwszy upinać swoje roztrzepane, kręcone włosy. Jej palce zaczęły chaotycznie wplątywać się w pojedyncze pasma, a ona miała wrażenie, że zwariuje, jeśli za moment te same się nie ułożą.
-Hermiona-Ginny z zaciętą miną odwróciła ją w swoją stronę i zacisnęła dłonie na jej ramionach.
-Co?-zamrugała z niezrozumieniem. -Obiecuję, że za półgodziny będę wyglądała jak człowiek. Po prostu daj mi chwilę, to nie takie proste...
-Hermiona, jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie.
-Co?-zaskoczona kasztanowłosa uniosła głowę i spojrzała na swoją przyjaciółkę z niezrozumieniem. -Jesteś śliczna, mądra, masz poczucie humoru i zawsze wiesz jak się zachować i do tego jeszcze jesteś miła i uczuciowa i empatyczna i wiesz co?!-sfrustrowana Ginny zaczęła podnosić głos. -Jeżeli ten cały Malfoy nie rozumie co stracił, to jest jakimś totalnym idiotą!
-Ginn, mówiłaś to już...
-Ja po prostu tego nie rozumiem-stwierdziła załamana ruda, ciężko opadając na łóżko w swojej niewielkiej sypialni. -Czemu tak bardzo zależy nam na ludziach, którzy nawet nas nie dostrzegają.
-Draco mnie dostrzegł-rzuciła mimowolnie na obronę blondyna Hermiona. Po prostu wciąż nie potrafiła spisać go na straty.
-Nie dostrzegł, że mu uciekasz-ucięła jej krótko Ginny. Po chwili jednak odetchnęła cicho i pozbywając się wszelkich negatywnych emocji, z szerokim uśmiechem przyjrzała się Hermionie.
-Wyglądasz naprawdę wspaniale.

--------------------------------------------------

Nie no, co ten Draco?? 
Czyta książkę jakąś zamiast dziewczynę ratować... no głupi jakiś.
Chciałam wam wszystkim bardzo podziękować za miłe komentarze i tak po prostu powiedzieć, że bardzo Was kocham!! <3 <3 <3
Nie mam pojęcia kiedy pojawi się kolejny rozdział, bo ciężko mi się pisze ostatnio, ale nie ukrywam, że jak ładnie skomentujecie, to mi będzie łatwiej :) 
Kocham mocno!!! 
Papatki :*******