środa, 26 marca 2014

Rozdział 47 - Wojna się zbliża

Draco i Hermiona siedzieli na kanapie w salonie państwa Weasleyów. Na przeciwko nich, Artur i Molly zajmowali podobne siedzenie, mocno trzymając się za ręce. Patrzyli na nich z troską i podenerwowaniem, sprawiając tym samym, że Draco czuł się w ich obecności bardzo nieswojo.
-Czy coś się stało?-spytał w końcu, unosząc w górę jedną brew. Splótł ręce na piersi i spojrzał na małżeństwo z zaciekawieniem.
-Bill wysłał nam nad ranem patronusa. Wczoraj na ich teren włamał się ojciec Pansy Parkinson-powiedziała Molly, patrząc na blondyna z powagą.
Z początku chłopak wydawał się bardzo zaskoczony. Uniósł w górę brwi, zastanawiając się jakim cudem pan Parkinson zdołał wtargnąć na teren Muszelki. Potem jednak zaniepokoiło go coś innego.
-Myślicie, że mam coś z tym wspólnego?-spytał z niedowierzaniem.
Zarówno Artur jak i Molly zdawali się zaskoczeni tym pytaniem. Najwyraźniej nic podobnego nie przyszło im do głowy. Zupełnie inaczej zareagowała jednak Hermiona, która o chłopaku wiedziała nieco więcej.
-A powinni?-spytała, patrząc na niego z niepokojem. Mocno zacisnęła swoje drobne piąstki, a między jej brwiami pojawiła się drobna zmarszczka. -Draco?-ponagliła go, kiedy nie odpowiadał przez dłuższą chwilę.
-Oczywiście, że nie-odparł, zdziwiony, że w ogóle go o to podejrzewała. Kątem oka zobaczył jak państwo Wealey oddychają z ulgą. Jednak nie wszyscy mu ufali...
-Zaklęcia ochraniające dom nie podziałały? Jakim cudem tam się znalazł?-spytał zmieniając temat.
-Nie mamy pojęcia. To chyba największy problem...On nie żyje, ale zawsze mogą pojawić się inni. -stwierdziła ze smutkiem pani Weasley. -Razem z Arturem zaproponowaliśmy tej biednej dziewczynie, żeby tu zamieszkała. Z tego co mówiła Fleur jest w kiepskim stanie.
Draco wyraźnie posmutniał.
-Nic jej nie jest?-spytał, mocno się spinając. Odkąd Pansy wróciła w opłakanym stanie z Malfoy Manor bardzo się o nią martwił, a do tego po części obwiniał za to co ją spotkało.
-Jest tylko w szoku. Podobno bardzo się wystraszyła... Co ten okropny człowiek musiał jej robić-pani Weasley wzniosła oczy ku niebu, przejęta losem biednej dziewczyny. -Hermiono nie będziesz miała nic przeciwko jeżeli przez parę dni zamieszka u ciebie? Reszta pokojów powinna być najpierw porządnie wysprzątana.
-Oczywiście-powiedziała z entuzjazmem Gryfonka. Draco ze zdziwieniem spojrzał na jej delikatny uśmiech, zdziwiony tym z jaką chęcią Hermiona jest gotowa pomagać Pansy. W końcu nigdy się nie lubiły.
Potem jednak uświadomił sobie, że nikt już nie patrzy na to co działo się między nimi kiedyś. Każdy zdawał się żyć tu i teraz niezbyt przejęty tym co może zdarzyć się za parę dni. Wszyscy wiedzieli jednak, że nieuchronnie zbliża się decydujące starcie. Wojna, która miała raz na zawsze rozstrzygnąć konflikt między stronami.
Uświadomił sobie także, że dla niego wojna oznaczała również koniec.

                                                                                ***

Pansy teleportowała się do Nory dopiero późnym popołudniem. W towarzystwie Blaise'a, który podejrzanie milczał, przestąpiła przez próg domu państwa Weasleyów sprawiając wrażenie zwykłej, może nieco zamkniętej w sobie dziewczyny. Draco przyjął to z ulgą. Spodziewał się zobaczyć przerażoną Pansy, która przypominałaby kobietę z horroru, która ledwo co uniknęła ataku potwora-seryjnego-mordercy.
Zaimponowała mu. Trzymała się całkiem nieźle. Nie miał wątpliwości, że dużo zawdzięcza Blaise'owi, który dopilnował by doszła do siebie po traumatycznych przejściach w Malfoy Manor, ale dużo zasług z pewnością można by przypisać również jej.
Uśmiechała się, kulturalnie przywitała, a potem poszła na górę razem z Hermioną, by obejrzeć swój pokój.
Pożegnanie z Blaise'm nie mogłoby być nazwane pożegnaniem. Pocałowała go krótko w policzek, uśmiechnęła się i powiedziała, żeby na siebie uważał.
Draco obserwował to wszystko w milczeniu. Zdaje się, że tylko on zaobserwował tu dziwną niezręczność.

-O co chodzi?-spytał, szturchając przyjaciela w bok. Blaise spojrzał na niego ze zrezygnowaniem, ciężko wzdychając.
-Najwyraźniej my nie możemy mieć zbyt długo dobrej relacji z dziewczyną-stwierdził smutno, szykując się do wyjścia.
-Zamierzasz długo mieszkać w Muszelce?-spytał blondyn, odprowadzając go na werandę.
-Muszę stanąć na nogi. Potrzebuję dobrego lokum, ale żeby to zrobić muszę mieć pieniądze. Sprawa jednak wygląda źle, bo nikt mnie nigdzie nie zatrudni, a jeżeli chcę przeżyć to w banku też nie powinienem się pokazywać-oznajmił z krzywym uśmiechem. -Więc tak, zamierzam jeszcze długo mieszkać w Muszelce.
-Zawsze masz Nokturn-przypomniał mu cicho Draco.
-Prędzej umrę niż zamieszkam tam samotnie-stwierdził z odrazą. -Dałbyś radę siedzieć w tym mieszkaniu ze świadomością, że kiedyś tętniło życiem, a teraz przytłacza jedynie przygnębiające wspomnienia?
-Mieszkałem tam przez jakiś czas, po tym jak wróciłem z Albanii po śmierci Teodora-wyznał Draco, wzruszając ramionami. -Nie było tak źle. Szczerze mówiąc, od pewnego czasu zastanawiam się czy tam nie wrócić.
-Stary odpuść. Mieszkanie z Weasleyami to najlepsze co nam się przytrafiło. Obydwoje to wiemy.
-Tak ale... Ostatnio mam wrażenie, że wszystkim by ulżyło gdyby wreszcie nie musieliby się mną interesować-powiedział, dokładnie w tym momencie, w którym Hermiona wyszła na werandę. Z początku zdawała się dość zaskoczona tymi słowami.
-Zabini, pani Weasley kazała mi sprawdzić czy jeszcze tu jesteś. Ma coś dla Billa i Fleur-powiedziała cicho, skrępowana tym, że usłyszała takie wyznanie z ust Dracona.
Ślizgon tylko pokiwał głową, po czym z powrotem wrócił do domu, rzucając jedynie pokrzepiający uśmiech w stronę przyjaciela.

Z początku panowała cisza. Dziewczyna przyglądała mu się ze zdziwieniem, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
-Naprawdę sądzisz, że cię tu nie chcemy?-spytała cicho, nie mogąc uwierzyć, że chłopak tak o nich myśli.
-Ani ty ani oni mi nie ufają. Jest ci ciężko, bo jestem świrem, którego musisz znosić i...
-Oni cię uwielbiają, a ja cię kocham-przypomniała mu szeptem, jakby wypowiedzenie tych słów sprawiało jej trudność, bo rzeczywiście tak było. Nie czuła się przy nim już tak pewnie jak kiedyś i mówienie otwarcie o swoich uczuciach przychodziło jej z niemałym trudem.
Chłopak przez dłuższy czas milczał. Zastanawiał się nad tym co jej powiedzieć, ale naprawdę żadne słowa nie przychodziły mu w tym momencie na myśl.
-Myślałaś, że was zdradziłem. Że nasłałem ojca Pansy...-powiedział, nie mogąc jej zrozumieć. Od dawna nie słyszał tych słów z ust Hermiony i był pewny, że z powodu różnych wydarzeń, tego uczucia między nimi już po prostu nie ma. Sprawy między nimi coraz to się komplikowały i od dawna między nimi nie doszło do niczego więcj niż paru szczerych rozmów.
-Ostatnio często mnie zaskakujesz-powiedziała, spuszczając wzrok.
-Nie specjalnie.
-Wiem.
Stało się sztywno. Naprawdę sztywno. W końcu Hermiona podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy, zastanawiając się nad tym, co będzie dalej. On jednak, nie dawał po sobie niczego poznać. Niewzruszony, spokojny, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przez chwilę myślała, że powinna iść do domu, jednak odgoniła od siebie te myśli. Stał więc i wpatrywała się w niego, pochłaniana przez spojrzenie jego stalowoszarych oczu.
Jednak w końcu, kiedy cisza stawała się coraz bardziej nie do zniesienia, a milczenie coraz bardziej ich krępowało... nadeszło coś w stylu impulsu mówiącego im, że wraz z nim nadszedł odpowiedni moment.
Nie czekając na nic więcej rzucili się na siebie i zaczęli całować tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Cała tęsknota za swoją bliskością, pragnienie, namiętność i miłość. Wszystko to zawarte było w pocałunkach dwójki młodych, zupełnie zagubionych ludzi, którzy na obecną chwilę naprawdę nie pragnęli niczego innego niż siebie.
Draco, którzy przyciągnął do siebie dziewczynę najbliżej jak się dało, na pewno nie myślał o powodach, dla których nie powinien z nią być. Ona również zdawała się tym nie przejmować, bo wplecenie palców w jego jasne włosy zdawało się pochłaniać całą jej uwagę.

Nagle jednak cała ta chwila musiała zostać przerwana, bo stojący w otwartych drzwiach Blaise wyraźnie chciał wrócić już do domu, a stojąca przed nim dwójka uniemożliwiała mu przejście przez werandę.
Patrzył na to wszystko z uznaniem, w rękach trzymając parę butelek owocowej nalewki pani Weasley. W momencie kiedy uświadomił sobie, że będzie musiał jeszcze poczekać, wziął jedną z nich i odkorkował, biorąc porządny łyk napoju.
-Słowo daję Granger, matka twojego byłego robi świetne nalewki-stwierdził w końcu, kiedy widok pogrążonej w własnym świecie dwójki zaczął go nudzić.
Draco jedynie zaśmiał się między pocałunkami, świadomy, że jego przyjaciel obserwuje ich od dłuższej chwili. W przeciwieństwie do Hermiony bardzo go to bawiło. Dziewczyna, która potrzebowała na przeanalizowanie sytuacji więcej czasu, dopiero po chwili oderwała się od niego jak oparzona, obrzucając Blaise'a zaskoczonym spojrzeniem. Wydawała się bardzo zmieszana.
-Powinnam wracać do środka. Pozdrów ode mnie Billa i Fleur, Blaise-powiedziała z nerwowym uśmiechem, po czym wróciła z powrotem do domu.
-No i popsułeś chwilę-stwierdził rozbawiony Draco.
-Dalej chcesz wracać na Nokturn?-spytał Blaise, unosząc w górę jedną brew. Mimo iż zdawał się cieszyć z szczęścia przyjaciela sam wyglądał na lekko przygaszonego.
-Tylko jeżeli ty się tam wybierzesz-powiedział poważnie Draco. Blaise potrzebował go bardziej niż Hermiona.
-Bill mówi o zbliżającej się wojnie. Pomagam mu w przygotowaniach, nie wyjadę w takim momencie. Poza tym z Muszelki będę miał lepszy dostęp do wiadomości o Pansy...
-Jesteś pewny, że tak będzie najlepiej?-spytał Draco, patrząc na przyjaciela ze współczuciem.
-Tu będzie bezpieczna-stwierdził smutno. -A ja nie zamierzam jej zostawiać. Będę tu wpadał od czasu do czasu...
-Co tam się stało, Blaise?-spytał po dłuższej chwili milczenia blondyn. Wydawało mu się, że relacja między Blaise'm i Pansy zmieniła się na gorsze nie z powodu smutku spowodowanego wizją długotrwałej rozłąki.
-Zawiodła się na mnie, bo nie było mnie kiedy wpadł jej ojciec-wyjaśnił Blaise. -Przecież gdybym wiedział, że zaklęcia zabezpieczające nie działają, nigdy nie wyszedłbym z domu!
-Wiem-Draco poklepał przyjaciela po plecach, smutno wzdychając. -Ona też to wie. Potrzebuje tylko trochę czasu.
-Opiekuj się nią, Draco-poprosił tylko Blaise, patrząc na niego z wdzięcznością. -Wpadnę za parę dni-obiecał, po czym zeskoczył z werandy i ruszył przed siebie. Potem, do uszu Dracona doszedł już tylko głuchy trzask towarzyszący teleportacji.

                                                                             ***

-Och, tak bardzo cię przepraszam-jęknęła Pansy, patrząc na zalaną przez herbatę sukienkę Hermiony. -Nie chciałam...
-W porządku, nic się nie stało-Gryfonka uśmiechnęła się przyjaźnie, czyszcząc wszystko za pomocą różdżki. -Całe szczęście wszystko da się naprawić-mruknęła, nieco zdziwiona zachowaniem Ślizgonki.
Pansy Parkinson zapamiętała jako złośliwą Ślizgonkę, która przylepiona do Dracona i jego kolegów za wszelką cenę próbowała utrudnić życie jej i jej przyjaciołom.
-Wiesz zapamiętałam cię zupełnie inaczej-przyznała w końcu, patrząc na ciemnowłosą z delikatnym uśmiechem. -Byłaś trochę... bardziej niemiła-zaśmiała się, patrząc przyjaźnie na Ślizgonkę.
-Tak, cóż, wszyscy się zmieniamy-zauważyła cicho Pansy. -Dawna Hermiona Granger nie zakochałaby się w Malfoyu.
Gryfona nieco spoważniała, zastanawiając się nad słowami dziewczyny.
-Jeżeli masz do niego jakiekolwiek wątpliwości, to od razu powiem ci, że się nie dziwie. Nigdy nie powiedziałabym, że Draco do ciebie pasuje, ale w końcu to ja wymyśliłam cały ten pomysł by cię podrywał-zaśmiała się, układając poduszki na swoim łóżku.
-Wymyśliłaś co?-Hermiona spojrzała na nią całkiem zaskoczona.
-Ups... nie powinnam tego mówić?-Pansy wydawała się dość zmieszana. -Czekaj, nie powiedział ci, że na początku tylko udawał?
-Powiedział, ale ja nie wiedziałam, że jest w to wmieszane więcej osób-Hermiona, zbierała myśli, próbując sobie przypomnieć sytuację, w której Draco by jej się do tego przyznawał. -Czyli, że wracał wieczorami do dormitorium i opowiadał wam jak idą postępy w "podrywaniu Granger"?-spytała, przerażona taką myślą.
Pansy siedziała na swoim łóżku, mocno ściskając w rękach poduszkę. Potem tylko delikatnie kiwnęła głową, przybierając na twarz nerwowy uśmiech.
-Jest szansa, że nie powiesz mu, że to ja doniosłam?-spytała, unosząc w górę jedną brew. Hermiona jedynie roześmiała się perliście, patrząc na dziewczynę z rozbawieniem.
-Daj spokój. Z początku sama tak robiłam. Harry i Ron wiedzieli o wszystkim! No może prawie-ostatnie zdanie dodała ze zmarszczonymi brwiami, wspominając nieczyste myśli dotyczące blondwłosego Ślizgona.
Pansy uśmiechnęła się szeroko, jednak w momencie kiedy ktoś zapukał do drzwi mocno się spięła. Było już ciemno na dworze, a ona nie wiedziała kto mógł o tej porze pukać do drzwi ich pokoju.
Hermiona spojrzała na nią z troską. Pansy zdawała się dosyć nerwowa. Czasami Draco też się tak zachowywał. Często reagował gwałtownie na jakiś podejrzany dźwięk albo spinał się kiedy ktoś podchodził do niego od tyłu...
-Sprawdzę kto to-Gryfonka wstała z łóżka i podeszła do drzwi, w których zaraz potem pojawił się Draco. Chłopak wpatrywał się w nią z nerwowym uśmiechem, zastanawiając się czy nie przeszkodził dziewczynom w jakiejś ważnej rozmowie. Szczerze mówiąc liczył na to, że Hermiona pomoże jego przyjaciółce dojść do siebie.
-Przyniosłem gorącą czekoladę-oznajmił, wręczając Hermionie dwa kubki parującego napoju. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, jednak nic nie przebiłoby miny Pansy, która spojrzała na niego tak,  jakby był co najmniej profesorem Sanpe'm z umytymi włosami. -Pani Weasley kazała-wyjaśnił, na co obydwie odetchnęły z ulgą.
-Już myślałam, że napadł cię jakiś dziwny syndrom życzliwości-stwierdziła Hermiona z rozbawieniem. -Dobranoc-uśmiechnęła się i zamierzała zamknąć drzwi, kiedy ten powstrzymał ją w ostatnim momencie.
-Możemy pogadać?-spytał, rzucając znaczące spojrzenie w stronę Pansy. -Przepraszam, ale to ważne.
Hermiona wzruszyła ramionami, po czym zostawiła kubki gorącej czekolady w pokoju i razem z chłopakiem wyszła na korytarz.

                                                                                ***

-O co chodzi?-spytała dziewczyna, opierając się o ścianę. -Coś się stało?-spytała, widząc podenerwowaną minę blondyna.
-Właśnie gadałem z panem Weasley-wyjaśnił, siląc się na spokój. -Ma wieści od członków Zakonu Feniksa, którzy wyruszyli do wioski w Albanii.
Hermiona uniosła brwi, patrząc na niego z zaciekawieniem.
-Obserwują wioskę od tygodni i twierdzą, że nie było tam żadnych mścicieli-powiedział, teraz już wyraźnie zestresowany. -Hermiona czy oni tam byli?
-O co ci chodzi?
-Wymyśliłem to sobie?-spytał, patrząc na nią z wyczekiwaniem, tak jakby tylko ona mogła utwierdzić go w przekonaniu, że nie jest aż tak nienormalny.
-Oczywiście, że nie-zapewniła go szybko dziewczyna. Położyła mu ręce na ramionach, patrząc na niego z troską. -Byli tam, grozili ludziom... Pamiętasz jak chcieliśmy z nimi negocjować? Albo jak wróciłeś z ich wyspy, a ja byłam na ciebie wściekła?-pytała, zaskoczona, że ma co do tego jakiekolwiek wątpliwości.
-Sam już nie wiem-przyznał ciężko wzdychając. -Zakon Feniksa twierdzi, że to wymyśliłem.
-Zawsze mogę z nimi pogadać. Potwierdzę twoje słowa-zapewniła go, po czym przyłożyła mu dłoń do czoła, pragnąć sprawdzić czy nie ma przypadkiem gorączki. Chłopak był jednak w pełni zdrowy, co mogło jedynie świadczyć, że z jego psychiką nie jest w porządku.
-Dziękuję-uśmiechnął się blado. Sprawiał teraz wrażenie zagubionego chłopca. Był zdenerwowany, zdezorientowany i wyraźnie przestraszony. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje. W dodatku znajdowali się sami na ciemnym korytarzu, co wyraźnie jeszcze bardziej go przygnębiało.
-Dobrze się czujesz?-spytała, mocno się w niego wtulając. Czuła obowiązek pocieszenia go. Chciała się nim zająć i zaopiekować tak, by odzyskał swoją dawną pewność siebie.
-Nie-przyznał szczerze, zdobywając się na wygięcie ust w słabym półuśmiechu. Mocno objął ją w talii, opierając brodę na czubku jej głowy. Potrzebował jej teraz, choćby na chwilę.
-Jeżeli chcesz, możesz posiedzieć ze mną i Pansy. Jesteśmy teraz na etapie damskich plotek, ale kto wie, może cię zainteresują-zaśmiała się, zarzucając mu ręce na szyję.
-Nie, nie będę wam przeszkadzał-uśmiechnął się, delikatnie ją od siebie odsuwając. -Cieszę się, że się dogadujecie-powiedział, po czym złożył na jej ustach delikatny pocałunek. -Dobranoc-szepnął, po czym oddalił się, w głąb ciemnego korytarza.

                                                                            ***

Blaise wędrował po ulicy Śmiertelnego Nokturnu poważnie zastanawiając się nad powrotem do małego, brudnego mieszkania w jednej z szarych kamienic. Owszem, wiedział, że mieszkanie u Billa i Fleur niesie ze sobą wiele korzyści, ale nie lubił być od kogoś uzależniony. Wędrował więc ulicą, spragniony spokoju i ciszy. Może pojawianie się tam nocą nie było zbyt odpowiedzialne, ale w końcu z nie takimi rzeczami przyszło mu się zmierzyć.
Nagle poczuł, jak ktoś łapie go o tyłu za ramię i rzuca nim o ścianę pobliskiej kamienicy. Zaskoczony wytrzeszczył oczy, kiedy zobaczył zbliżającą się w stronę jego twarzy pięść. W ostatniej chwili przykucnął unikając silnego ciosu. Z miejsca, w którym jeszcze niedawno znajdowała się jego twarz, posypały się kawałki cegły.
-Co ty masz za problem?-spytał zdziwiony, patrząc na zakapturzoną postać przed nim. Mógł dostrzec tylko jej oczy, bo reszta zasłonięta była przez czarną chustę owiniętą wokół jej ust i nosa.
-Mamy wiadomość dla twojego znajomego-oświadczył mężczyzna niskim, grobowym tonem.
Blaise uniósł w górę jedną brew, patrząc na postać z zażenowaniem.
-I naprawdę sądziłeś, że będę wstanie ją przekazać ze zmasakrowaną twarzą?-spytał z niedowierzaniem. Splótł ręce na piersi i patrzył na swojego niedoszłego oprawcę ze złością.
-Ty jesteś wiadomością-odparł tamten, po czym wyciągnął różdżkę.-Avada...
-No chyba cię pogięło...-Blaise mocno przywalił w twarz mężczyźnie. -Co tu się do jasnej cholery dzieje?!-spytał z lekkim przerażeniem, a kiedy zobaczył, że zakapturzona postać dalej trzyma w ręce różdżkę, jeszcze raz mocno walnął ją w brzuch.


                                                                      ***

Nad ranem, kiedy Draco zszedł na dół na śniadanie, zobaczył Hermionę przyrządzającą coś do jedzenia.
-Cześć-przywitał ją z delikatnym uśmiechem, po czym podszedł do niej od tyłu i zajrzał jej przez ramię.
-Jej, masz dobry humor-dziewczyna nie kryła swojego zdziwienia. -Jak się spało?
Zmarszczył brwi na wspomnienie męczących go przez całą noc koszmarów.
-Dobrze-stwierdził, wyciągając rękę ponad jej głowę i ściągając z półki karton soku pomarańczowego. -Zdaję się, że tego potrzebowałaś-zauważył, bo dziewczyna od dobrych paru minut stała na palcach i próbowała dostać się do najwyższej szafki z jedzeniem.
-Co ja bym bez ciebie zrobiła?-westchnęła z rozmarzeniem, odwracając się i zarzucając mu ręce na szyję.
On jednak utkwił wzrok gdzieś ponad jej ramieniem, gdzie na kuchennym blacie spoczywał nóż.
-Czy to krew?-spytał, odsuwając ją od siebie i podchodząc do obiektu swoich zainteresowań.
-Co? Nie...
Przez dłuższą chwilę stał i nic nie mówił, jednak kiedy dotarło do niego, co to oznacza, poczuł jak coś w nim na chwilę zamiera.
-O nie-złapał się za głowę, starając się uspokoić rozszalałe myśli. Mocno zacisnął zęby, powoli uświadamiając sobie brutalną prawdę. Był szalony. -Więc teraz nawet widzę... różne rzeczy.
Hermiona przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, by po chwili wydać z siebie ciężkie westchnięcie.
-Przepraszam.
Spojrzał na nią zdziwiony, jednak nie musiał długo czekać na wyjaśnienia.
-To jest krew. Pansy przed chwilą zacięła się nożem. To tylko drobne skaleczenie ale poradziłam jej, żeby poszła do łazienki i przemyła wodą...
-Dlaczego skłamałaś?-spytał z niezrozumieniem. Dopiero dochodził do siebie.
-Przepraszam-Hermiona zdawała się wyraźnie zmieszana. -Wiem jak ostatnio reagujesz na takie rzeczy nie chciałam żebyś...
-Nie możesz mnie okłamywać-to zdanie przypominało raczej prośbę niż rozkaz. Patrzył na nią niemal błagalnie. Był zagubiony, przerażony tym co miało miejsce dopiero przed chwilą i bynajmniej nie było wcale takie straszne.
Dziewczyna za nic w świecie nie chciała doprowadzić go do takiego stanu.
-Nie będę- rzuciła mu się na szyję i mocno go przytuliła. -Obiecuję.

                                                                      ***

-Draco! Muszę pożyczyć twoją dziewczynę-Blaise wpadł niespodziewanie do kuchni państwa Weasleyów. -Widzę, że przeszkadzam-uprzedził blondyna nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. -Ale to ważna sprawa.
-Po cholerę ci moja dziewczyna?-Draco spojrzał na przyjaciela z wysoko uniesionymi brwiami. -Tak w ogóle to co ty tutaj robisz?
-Wpadłem w odwiedziny.
Blaise szybko podszedł do Hermiony i odsunął ją od Dracona, ciągnąc za sobą w stronę wyjścia z domu.
-O co ci chodzi Zabini?-spytała zdezorientowana dziewczyna. Wyglądała na nieco przestraszoną, ale najwyraźniej nikt nie zamierzał jej pomóc, bo jedyną osobą na którą mogła w tej sytuacji liczyć był Draco. Blondyn jednak nawet nie myślał o tym, by jakkolwiek wyjaśnić tą sytuację. Oparł się o kuchenny blat i przyglądał się wszystkiemu z niemałym zaintrygowaniem.
Gryfonka jedynie wywróciła oczami, po czym z zażenowaniem dała się poprowadzić przez dziwnie zachowującego się Blaise'a.

                                                                       ***

-Teleportowałeś się ze mną na Nokturn?!-krzyknęła z niedowierzaniem Hermiona. -Co z tobą nie tak?! Jestem przyjaciółką Pottera-dodała szeptem, nerwowo obracając się na boki.
-Dla żadnego z nas nie jest to bezpieczne miejsce, ale muszę ci coś pokazać-wyjaśnił, ciągnąc ją w stronę jednej z szarych, walących się kamienic.

-Myślałam, że już tu nie zaglądacie-powiedziała zdziwiona dziewczyna, kiedy razem z Blaise'm przekroczyła próg ponurego mieszkania na Śmiertelnym Nokturnie. -Jaki bałagan-dodała, krztusząc się od nadmiaru kurzu.
-Wybacz, nie miałem czasu posprzątać-uśmiechnął się ironicznie Blaise, po czym pociągnął ją w głąb mieszkania i zaprowadził do drzwi, w których niegdyś przez parę dni urzędowała sama Bellatrix Lestrange-nieprzytomna i pozbawiona zmysłów.
-No dobra. Zaskocz mnie. Powiedz jaki miałeś powód by wywlec mnie z domu-powiedziała z rezygnacją Hermiona, kiedy ten za pomocą różdżki otwierał drzwi do malutkiego, zagraconego pokoiku.
-Ci mściciele to... Cholera, Draco naprawdę im podpadł-chłopak uchylił drzwi pokoiku, pokazując jej leżącego w kącie mężczyznę. Miał na sobie czarną pelerynę i chustę, która już zsunęła się z jego twarzy.
-Merlinie, trzymasz tu zwłoki?!-Hermiona odskoczyła do tyłu, przykładając rękę do ust.
-Yyy nie?-Blaise zdawał się zdziwiony samym tym przypuszczeniem.
-Co w takim razie tak śmierdzi?-spytała niezbyt przekonana.
-Mówiłem już, że nie miałem czasu posprzątać-odparł, jakby było to oczywiste Blaise.
Hermiona westchnęła cicho, z ulgą przyjmując to proste wyjaśnienie.
-Co tu robi mściciel?-spytała, postanawiając nie wracać już do poprzedniego tematu. -Byłeś w Albanii?
-Nie, to on chciał mnie zabić. Natknąłem się na niego na ulicy.
-Nic ci nie jest?-spytała z troską dziewczyna.
-Nie, ale obawiam się, że ty też możesz być w niebezpieczeństwie. Uważaj na siebie-ostrzegł ją Blaise. -Chcą dotrzeć do Dracona. Nie wiem co tam robił, ale najwyraźniej się mszczą.
-W końcu to mściciele-zaśmiała się nerwowo Hermiona. -Wiem tylko tyle, że Draco zostawił za sobą wiele trupów-powiedziała cicho.
Blaise pokiwał głową ze zrozumieniem, intensywnie nad czymś myśląc.
-Jak my mu to powiemy?-spytała cicho Hermiona. -Nie powinien wracać myślami do tamtych wydarzeń...
-Nie mówmy mu o niczym dopóki nie jesteśmy pewni-zaproponował Blaise, patrząc z niemałym zmartwieniem na leżącego w pokoju mściciela. Świadomość, że zadarli z armią nieznanego im ugrupowania nie była zbyt przyjemna.
-No nie wiem...-dziewczyna zdawała się niezbyt przekonana.
-Proszę o tak wiele?-spytał lekko znudzony. -Przecież obydwoje pragniemy jego dobra.
-To nie byłoby nic takiego, gdybyś nie powiedział mi o tym zaraz po tym jak obiecałam mu, że nie będę go okłamywać. On jest zagubiony, Blaise, musimy pomóc mu się odnaleźć, a zatajanie przed nim prawdy wcale nie musi wyjść mu na dobre. Musi wiedzieć co się dzieje, a przede wszystkim musi nam ufać.
-Co więc proponujesz?-spytał Blaise z rezygnacją.
-Musimy mu powiedzieć.
-Że mściciele, po których spotkaniu mu odbiło są w mieście i pragną dopaść jego znajomych? O tak, teraz już z pewnością będzie spał spokojnie.
-Nie odbiło mu przez mścicieli. Wydaje mi się, że Albania to tylko punkt kulminacyjny. Ostatnio wiele się działo, a wizyta w wiosce najwyraźniej całkowicie go złamała...
-Nie, nie ma mowy. Ja mu nie powiem-powiedział w końcu Blaise. -Przecież on założy płaszcz i zacznie biegać z maczetą po Londynie rozwalając wszystkich w czarnych płaszczach!
-W porządku! Więc ja mu powiem-Hermiona zdawała się zdesperowana. -A ty zajmij się nim-tu wskazała na leżącego w pokoju mściciela, cicho wzdychając. -Może uda ci się wyciągnąć z niego coś jeszcze?

                                                                       ***

-Hermiona potwierdziła twoje słowa. W porządku, może i mściciele nękali ludzi z wioski, ale odkąd jest tam Zakon, żaden się nie pojawił. Mieszkańcy także nie chcą mówić...-mówił cicho pan Weasley.
-Myślę, że oni mogą być naszymi sojusznikami-podsunął poważnie Draco.
-Ludzie z wioski?-spytał zdziwiony Artur. -Nie ma mowy. Żadnych mugoli się w to nie miesza.
-Mam na myśli mścicieli.
-Mścicieli?-pan Weasley uniósł w górę jedną brew, patrząc na chłopaka tak, jakby ten zupełnie postradał zmysły. -To źli ludzie, Draco. Sam mówiłeś.
-Tak, ale nienawidzą śmierciożerców i Czarnego Pana-odparł wzruszając ramionami. -Mogliby się nam przydać w decydującym starciu. Ci ludzie są wyszkoleni, wiem co mówię-ostatnie dodał z zamyśleniem, wspominając trud z jakim przedarł się przez korytarz w ciemnej jaskini. Jego przeciwnicy nie byli łatwi do pokonania.
-Poprosiłbyś tych ludzi o pomoc?-spytał z niedowierzaniem mężczyzna.
-Ja raczej nie. Nie przepadają za mną, ale taki porządny, czystokrwisty czarodziej jak pan to co innego...
Artur Weasley zmarszczył brwi, przenikając chłopaka swoim podejrzliwym wzrokiem.
-Poprosiłbyś o pomoc człowieka, który robi złe rzeczy, krzywdzi niewinnych ludzi, a jego idee całkiem nie zgadzają się z twoimi tylko dlatego, że z nim po swojej stronie masz szanse na przeżycie?
-Nie zrozumiał pan-chłopak uśmiechnął się dobrotliwie, przeczesując palcami swoje jasne, rozczochrane włosy. -Ten człowiek robi złe rzeczy, krzywdzi niewinnych ludzi, a jego idee nie zgadzają się z moimi. Tyle, że ja robię dokładnie to samo! Nie ważne, co o tym wszystkim sądzę i jak bardzo pragnę się zmienić. Jednak...-kontynuował dalej, widząc, jak pan Weasley otwiera usta zamierzając mu przerwać. -...tu już nie chodzi o mnie. Jeżeli zwrócimy się o pomoc do mścicieli, to nie ja będę czerpał z tego korzyści. Zyskają ci, na których mi zależy, mściciele pomogą im przetrwać.
-W porządku...-pan Weasley pokiwał głową ze zrozumieniem, jednak nie był zbyt przekonany co do zdania chłopaka. -A co będzie z tobą?
Draco uśmiechnął się szeroko, szczerze rozbawiony tym pytaniem.
-Myślałem, że to oczywiste. Skoro jednak nie wszyscy się domyślili, to proszę pana, żeby nikomu pan nie mówił-urwał na chwilę, zastanawiając się, czy pan Weasley z niego nie żartuje. Nieważne kto wygra wojnę, on i tak będzie na straconej pozycji. Jeżeli przyjdzie mu się zmierzyć ze zwolennikami Czarnego Pana, umrze za swe nieposłuszeństwo, jeżeli jednak to Harry'emu Potterowi uda się wygrać bitwę, przyjdzie mu się zmierzyć z obliczem prawa, gdzie nie będzie mógł uniknąć Azkabanu. Czyż nie było to oczywiste?
-Przecież ja nie mogę przeżyć tej wojny-powiedział cicho i dopiero wtedy uświadomił sobie, że choć ta myśl przewijała się w jego umyśle nieskończoną ilość razy, dopiero teraz, wypowiedziana na głos, przyprawiła go o dreszcze na plecach.









niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 46 - Psychiczne problemy nieprzeciętnego Ślizgona

Siedziała na plaży, smętnym wzrokiem podążając za rozbijającymi się o brzeg falami. Obserwowała jak w spienionej wodzie odbijają się promienie wschodzącego słońca i widziała jak niedaleko niej fale wyrzuciły na ląd małe, białe muszelki. W dłoni trzymała garść suchego piachu, co chwila wysypując go na plażę, tylko po to by nabrać go z powrotem do ręki. Zdawała się otępiała i całkiem zdezorientowana.
-Długo tu siedzisz?-głos Blaise za jej plecami wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się i spojrzała na niego z bladym uśmiechem.
-Nie mogłam spać-wyjaśniła, podciągając nogi pod brodę. Chłopak westchnął cicho i usiadł obok niej, mocno obejmując ją ramieniem.
-Jak się czujesz?-spytał z troską, całując ją w czubek głowy. Nie chciał by znowu się załamała.
-Jest... w porządku-stwierdziła cicho, po raz kolejny wlepiając wzrok w morze. -Boli i jest ciężko ale najwyraźniej tak jest po śmierci przyjaciela-stwierdziła, za wszelką cenę starając się nie rozsypać.
-Pansy...-zaczął, jednak ona nie zamierzała dać mu skończyć. Spojrzała mu prosto w oczy, zaciskając usta w cienką linię.
-Znamy się odkąd pamiętam, Blaise. Ja, ty i Teodor. Wychowywaliśmy się razem i bardzo dobrze się znamy. To bardzo boli, że nie jesteśmy razem ale tak już się stało! Jest jednak jeszcze Draco. Draco, który także był z nami od zawsze. Draco, który jest wspaniałym przyjacielem i nie możesz go tak po prostu stracić-powiedziała poważnie. -Uważam, że powinieneś z nim pogadać.
Blaise patrzył na nią w milczeniu, zastanawiając się nad sensem jej wypowiedzi. Tak, jego dziewczyna niewątpliwie miała rację. Uśmiechnął się krzywo, po czym czule ją pocałował.
-W porządku-zgodził się, zakładając jej za ucho kosmyk włosów. -W takim razie powinienem wrócić za jakiś czas-powiedział, mocno ją do siebie przytulając.
-Kocham cię-szepnęła, w duchu ciesząc się, że ma go przy sobie.

Po tym jak Ślizgon zniknął, ona siedziała na plaży jeszcze paręnaście minut. Wsłuchiwała się w szum morza i pozwalała by słońce, które na dobre już wzeszło oświetlało jej wybladłą twarz. Choć psychicznie doszła już do siebie po pobycie w lochach willi Malfoyów, dalej była wychudzona i blada. Na to, by wyglądała na w pełni zdrową potrzebowała po prostu więcej czasu. Nagle usłyszała za sobą kroki. Ktoś usiadł za jej plecami, a ona uśmiechnęła się z rozczuleniem, powoli odwracając się za siebie.
-Już wróciłeś Blai...-urwała bo to kogo zobaczyła, sprawiło, że o ile to w ogóle możliwe, pobladła jeszcze bardziej.
-Witaj słonko-szepnął mężczyzna, uśmiechając się z satysfakcją.
-T-Tata?

                                                                              ***

Blaise stał przed drzwiami Nory, zastanawiając się co zrobi jego przyjaciel kiedy go tu zobaczy.
Jego głowę nawiedzało coraz więcej wątpliwości, a wizja rozmowy z Draconem coraz bardziej go przerażała. W końcu jednak zebrał się w sobie. Musiał być odważny. Podniósł rękę by zapukać do drzwi, kiedy usłyszał czyjś krzyk.

-Nie wierzę, że to zrobiłeś!
-To tylko książka!
-Moja ulubiona książka, do cholery-w oburzonym, kobiecym głosie rozpoznał Hermionę Granger.
-Historia Hogwartu?!-dopiero ironia, która zabrzmiała w tej wypowiedzi uświadomiła go, że to jego przyjaciel tak głośno krzyczy. -To chłam-powiedział z ironicznym śmiechem.
Blaise wywrócił oczami. Zamierzał wejść i uspokoić Dracona, kiedy książka, która była przedmiotem kłótni przebiła szybę na piętrze i wyleciała z niego na podwórko.
-Ty cholerny świrze!-Hermiona wrzasnęła głośno, a po chwili, przez "otwarte" okno dało się usłyszeć dźwięk ciosu zatrzymującego się na umięśnionym ciele Dracona.
-Sama się o to prosiłaś-stwierdził chłodno. Potem można było usłyszeć tylko dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i głośno stawianych kroków na schodach.

-O cholera-Blaise przeraził się, kiedy uświadomił sobie, co właśnie się szykuje. Nie zdążył jednak uciec. Drzwi wejściowe otworzyły się i uderzyły go prosto w twarz.
-Blaise?!-Draco stanął u progu patrząc na przyjaciela rozcierającego sobie nos.
-Przyszedłem nie w porę-stwierdził chłopak, ocierając strużkę krwi spływającej mu po twarzy.
-Przepraszam-Draco spojrzał na niego z żalem, nie rozumiejąc jak do tego doszło. -Co tu robisz?
-Chciałem z tobą pogadać-powiedział, wzruszając ramionami. -Jesteś moim przyjacielem, a nasza ostatnia rozmowa wyglądała jakbyśmy nic dla siebie nie znaczyli. Powiedziałem za dużo.
-Powiedziałeś co myślisz-poprawił go spokojnie blondyn. -To była moja wina, naciskałem i ubzdurałem sobie coś niemożliwego.
-Jeżeli chodzi o tą wioskę...
-Zakon Feniksa już się tym zajmuje. Ja nie jestem im w niczym potrzebny.
-Wiem jak ci na tym zależało. Jeżeli chcesz tam jechać...
-Nie-Draco przerwał mu z delikatnym uśmiechem. -Ale dzięki, że proponujesz.
-I żeby było jasne, ufam ci-Blaise spojrzał na blondyna całkiem poważnie. -Byłem po prostu zaskoczony...
-To zrozumiałe-Ślizgon pokiwał głową, dopiero teraz patrząc na ich kłótnie z innej strony. -Więc zgoda?-spytał, wyciągając rękę w stronę przyjaciela.
-No pewnie-zaśmiał się Blaise, mocno przytulając zaskoczonego chłopaka.

                                                                           ***

-Więc co u ciebie? Kiedy słyszałem "Ja i Hermiona zatrzymaliśmy się w Norze" miałem nieco inne wyobrażenie co do tego co się tu dzieje-powiedział Blaise pijąc kremowe piwo na werandzie domu państwa Weasleyów.
-Ostatnio trochę się kłócimy...-stwierdził ponuro blondyn.
-Trochę? Stary ty wyśmiałeś jej upodobania w literaturze! Granger jaką znałem dawno by za to zabiła...
-Daj spokój-Draco westchnął cicho. Nie był dumny z tego co zrobił.
-Wybiłeś okno jej ulubioną książką-przypomniał mu, na co Draco mocno zmarszczył brwi.
-Co?-spytał, pewien, że się przesłyszał.
-Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi-Blaise zdawał się zażenowany. -Widziałem co się stało.
-Wybiłem okno jej książką?-spytał z lekkim niepokojem.
-Ej co ci jest?-Blaise spojrzał na niego ze zdziwieniem. -Nie pamiętasz jak na siebie wrzeszczeliście?
-Pamiętam, ale...-przyłożył dłoń do czoła, zastanawiając się co takiego się z nim dzieje. -Nie wiedziałem, że aż tak źle to wyglądało.
-Wyglądało jakbyście się mieli zaraz pozabijać.
-Nie panuję nad sobą-stwierdził wyraźnie przestraszony chłopak. -Nie mam pojęcia co robię, Blaise. Ciągle ją krzywdzę... Niedługo mnie znienawidzi.
-Może powinieneś do niej pójść?
-Powinienem?-Draco uniósł w górę jedną brew, poważnie zastanawiając się nad sugestią przyjaciela. Ten jednak tylko pokiwał głową wyraźnie zaintrygowany jego dziwnym zachowaniem.
-Co mam niby powiedzieć?-spytał blondyn.
-Że nie chciałeś żeby tak to wyglądało-podpowiedział mu Blaise. -Że jest ci przykro i żałujesz tego co się stało. No i oczywiście przyniesiesz książkę-dodał, wskazując na gruby tom leżący na trawniku razem z odłamkami szkła.
-Dobra-blondyn pokiwał głową, wstając z werandy. -Naprawisz okno, proszę? Nie mam swojej różdżki.

                                                                                 ***

-Hermiona?-Draco wszedł do pokoju dziewczyny, patrząc jak leży na łóżku z wtuloną w poduszki twarzą. -Przepraszam.
Usłyszał głośne westchnięcie, a po chwili Gryfonka zmusiła się do spojrzenia na niego swoimi zaszklonymi oczami.
-Wyjdź stąd-poprosiła ze zrezygnowaniem. -Proszę-dodała, kiedy ten dalej stał na środku jej pokoju.
-Jest mi strasznie przykro-powiedział, kładąc na jej łóżku Historię Hogwartu. -I żałuję tego co się stało.
Patrzył na nią z wyczekiwaniem, pragnąc by mu wybaczyła. Ta jednak tylko westchnęła cicho, pozwalając by w jej oczach pojawił się ból.
-Mam dość, Draco...-powiedziała smutno, wycierając z policzków zaschnięte łzy.
-Wiem i obiecuję, że to się nie powtórzy-zapewnił ją desperacko. -Nie mam pojęcia czemu tak się zachowuję-wyznał, po raz pierwszy pokazując jej jak bardzo źle się z tym czuje. Usiadł na brzegu jej łóżka i czekał w milczeniu na jej odpowiedź.
-Nie jesteś sobą-stwierdziła ponuro, czując jak nowa, niepohamowana fala łez ciśnie się jej do oczu. -Jest gdzieś jeszcze ten prawdziwy Draco?-spytała cicho, patrząc prosto w jego stalowoszare tęczówki.
-Oczywiście, że tak-chłopak złapał ją za ręce, mocno je ściskając. -Nie wątp w to-poprosił cicho, niemal niedosłyszalnie. Do niej jednak dotarły te słowa. Uświadomiła sobie, że nie może zignorować tej błagalnej prośby. Że choćby przeszkody byłyby nie do pokonania, ona nie może się poddać. Musi próbować.
-Nie wątpię-zapewniła go smutno. -Ale nie masz pojęcia jakie to trudne.

                                                                       ***

-Pomyślałem, że odwiedzę moją małą córeczkę-powiedział czule ojciec Pansy. -No bo w końcu dawno cię nie widziałem...
Dziewczyna zaczęła cofać się do tyłu, czując jak ogarnia ją coraz większa panika. Przez chwilę była pewna, że to tylko koszmar, z którego nie może się wybudzić, jednak w momencie kiedy ojciec dotknął jej policzka swoimi chłodnym dłońmi, była pewna, że nawet jej koszmary nie są tak przerażające.
-No i co ja mam teraz z tobą zrobić?-spytał mężczyzna, a jadowita słodycz pobrzmiewająca w jego głosie przyprawiła dziewczynę o dreszcze. -Ciągle mi uciekasz...
-P-przepraszam-wyjąkała dziewczyna, ciągle cofając się w stronę morza.
-Mógłbym po raz kolejny poprosić Czarnego Pana by zamknął cię w lochach. Tym razem postaralibyśmy się jednak byś stamtąd nie uciekła...
-Nie, nie, nie-Pansy pokręciła szybko głową, czując jak po jej policzkach spływają słone łzy. -Proszę, zrobię wszystko. Wszystko bylebyś mnie tam nie zamykał. Przepraszam, to się nie powtórzy, nie zrobię tego więcej. Proszę, nie rób mi tego, błagam ja...
Poczuła jak w końcu natrafia na wodę i zdała sobie sprawę, że nie może dalej się cofać. Panika, która ją ogarnęła paraliżowała jej ciało. Właśnie spełniały się jej najgorsze obawy. Ojciec ją odnalazł i zamierzał na nowo uczynić z jej życia piekło.
-Pansy już nie raz mi to obiecałaś-pan Parkinson zdawał się nie ustępliwy. Uśmiechnął się bezczelnie, po czym stanął obok córki i przyjacielsko objął ją ramieniem. -Wiesz, że to w trosce o twoje dobro. Chcę, żebyś wyrosła na porządną kobietę, która będzie wiedziała gdzie jej miejsce...
W tym momencie nie mogła dalej powstrzymywać cisnącego się do jej gardła szlochu. Próbowała odsunąć się od ojca, jednak ten zbyt mocno trzymał ją przy sobie.
-Proszę nie wysyłaj mnie tam z powrotem. Wiem, że zrobiłam źle. Nie powinnam była uciekać.
-Oj nie powinnaś-przyznał poważnie mężczyzna. -Jestem pewny, że w Malfoy Manor nauczą cię odpowiedzialności za swoje czyny. Poniesiesz odpowiednie konsekwencje.
Poczuła jak robi jej się słabo. Wizja koszmarnych tortur przyprawiła ją o mdłości. Przypływ adrenaliny dał jej jednak wystarczająco siły by wyrwać się z objęcia ojca. Przez chwilę stała przed nim i z ciężkim oddechem wpatrywała się w jego szaleńczy uśmiech. Dopiero później zrozumiała, że to jej ostatnia szansa. Jeżeli ojciec złapie ją i uda mu się z nią teleportować, będzie to dla niej koniec stokroć gorszy od śmierci.
Odwróciła się i zaczęła biec. Tak szybko jak tylko jej wychodzone i słabe nogi mogły jej na to pozwolić i choć jej upór i wola przetrwania były tak silne, nie miała jednak szans z własnym ojcem. W końcu potknęła się o kamienie i wywróciła się rozcinając rękę. Syknęła z bólu, jednak nie mogła teraz nad tym ubolewać. Zerwała się z ziemi, jednak było już za późno. Ojciec dobiegł do niej, patrząc na nią z zażenowaniem.
-Obiecałaś, że więcej mi nie uciekniesz...-zauważył z kpiną. -Tyle jest warte twoje słowo?-spytał, unosząc w górę jedną brew.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, czując, że nie pragnie już niczego oprócz śmierci. Bała się Malfoy Manor jak niczego innego na świecie. Zamknęła oczy i czekała na to co zrobi jej ojciec.
Nie robił jednak nic. Mijały kolejne sekundy, a ona nie słyszała niczego oprócz szumu morza. W końcu zdobyła się na to, by uchylić oczy, a to co zobaczyła, przyprawiło ją o łzy ulgi. Jej ojciec leżał przed nią oszołomiony, a z dala biegł już do niej Bill, któremu udało rozbroić się mężczyznę z tak dużej odległości.

                                                                        ***

Kiedy Blaise wreszcie pojawił się w Muszelce, zastała go dziwna cisza. Zdziwił się tym. Bill i Fleur zwykle nie opuszczali domu, a nawet jeśli, to powinna zostać w nim Pansy. Dopiero po chwili zobaczył drzwi prowadzące do pokoju dziewczyny, spod których dochodziły jakieś ciche dźwięki.
Niewiele myśląc podszedł do nich i wszedł do pokoju, zamierając wpół kroku.
Pansy leżała na łóżku, tępo wpatrując się w ścianę. Wyglądała na przerażoną. Fleur siedziała obok niej i opatrywała jej głęboko rozciętą ręką. Jedynie Billa nie było w pokoju.
-Co tu się stało?-zwrócił na siebie uwagę kobiet.
-Obiecałeś, że na to nie pozwolisz-powiedziała Pansy, patrząc na niego z prawdziwym bólem w oczach. Poczuł jak coś mocno ściska jego serce. Czyżby był czemuś winny?
-O co chodzi?-spytał, podchodząc do łóżka dziewczyny.
-Jej ojciec tu był-wyjaśniła mu cicho Fleur. -Zostawię was samych, sprawdzę czy Bill nie potrzebuje pomocy...
Nie zamierzając nic więcej mu wyjaśniać, opuściła pokój, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
-Pansy...-chłopak spojrzał na Ślizgonkę ze współczuciem. Nie zastanawiając się, usiadł obok niej, mocno ją przytulając. -Tak strasznie mi przykro, nie mam pojęcia jak to się stało.
-Powiedziałeś, że to się nie zdarzy...-szepnęła, patrząc na niego zaszklonymi oczami. -Obiecałeś.
Przez dłuższą chwilę, patrzył na jej zrozpaczony wyraz twarzy nie mając pojęcia jak wybrnąć z tej sytuacji. Zawiódł ją po raz kolejny. Co jeżeli tym razem Pansy się nie pozbiera?
-Przepraszam-szepnął, czując, że jego również ogarnia rozpacz.
-Chciał mnie wziąć ze sobą. Znowu zamknąć w Malfoy Manor...-wyszeptała gorączkowo.
Milczał. Wiedział, że tym razem naprawdę spieprzył i żadne jego zapewnienia nie dodadzą jej wystarczającej otuchy.
-Zabiję go-powiedział, wstając z łóżka. Był wściekły nie tylko na siebie. Jak własny ojciec może do tego stopnia gnębić swoje dziecko? -Zabiję-przysiągł sobie, rzucając nerwowe spojrzenie w stronę Pansy.
Zastanawiał się czy dziewczyna będzie miała coś przeciwko, jednak ta tylko siedziała na łóżku ze spuszczoną głową. Niewiele myśląc, wyszedł z jej pokoju, zmierzając w stronę wyjścia z domu.

                                                                             ***

-Blaise? Dokąd idziesz? Nie powinieneś być z Pansy?-Bill wyjrzał z jednego z pokojów, ze zdziwieniem patrząc na Ślizgona.
-Muszę go znaleźć i zapłacić za to co jej zrobił-oświadczył spokojnie chłopak. -Będzie cierpiał w męczarniach-powiedział, a szalony błysk zalśnił w jego oczach.
-Za późno. On już nie żyje-powiedział cicho Bill. Ślizgon spojrzał na niego z zaskoczeniem.
-Że co?-uniósł w górę jedną brew, pewien, że się przesłyszał.
-Po tym jak go oszołomiłem, zaniosłem go do domu. Obudziłem go i próbowałem porozmawiać, jednak ten wyciągnął różdżkę i próbował mnie zabić. Ja tylko odbiłem zaklęcie-powiedział smutno rudy.
Blaise zacisnął zęby i przymknął powieki, starając pogodzić się z tym co się stało.
-Znowu ją zawiodłem. Nie powinienem stąd wychodzić.
-To nie była twoja wina.
Chłopak spojrzał na Billa z nieprzekonaniem.
-Co mam jej powiedzieć?-spytał z rezygnacją. -Co mam powiedzieć, by poczuła się lepiej?
-Najlepiej prawdę. Powiedz jej co czujesz-Bill patrzył na niego z powagą. -Dasz radę, w końcu ona cię kocha, nie?
-Oby to wystarczyło...


                                                                           ***

W oświetlonej przez jasne płomienie pochodni jaskini panowała niezwykle napięta atmosfera. Zebrani przed swoim panem mściciele stali w szeregu ze spuszczonymi głowami. Żaden nie miał odwagi spojrzeć mu w twarz.
-Czy wymagam od was zbyt wiele?-spytał najważniejszy z mścicieli, mocniej naciągając kaptur swojej peleryny. -Złapanie jednego, zmęczonego i rannego chłopaka przewyższa wasze umiejętności?!
-Jest zdolniejszy niż przypuszczasz, panie-wyjąkał jeden z jego zwolenników, nisko mu się kłaniając. -Nie mieliśmy z nim szans.
-Doskonale wiem jaki on jest!-krzyknął przywódca. -Dlatego zabroniłem wam wypuszczać go z celi. Wszelkie działania miały być ze mną skonsultowane-wycedził, mocno zaciskając zęby.
-Kiedy dowódca kazał...
-Dowódca przypłacił życiem za swój rozkaz. Od tej pory za każdy błąd będziecie karani śmiercią, czy to jasne?-spytał chłodno pan wszystkich mścicieli. -Koniec też z zabijaniem mugoli.
-Ale panie...!
-Do tej pory zgadzałem się na waszą chorą zachciankę. Wasz poprzedni wódz umarł ale skoro ja opanowałem teraz rządy, nie muszę popierać jego ideologii-przerwał jednemu ze swoich zwolenników.
-Kiedy to cel naszego istnienia....
-Zbliża się decydująca wojna. Nasz wywiad twierdzi, że Czarny Pan zamierza zmierzyć się z siłami dobra w Hogwarcie. Możemy stanąć po stronie Harry'ego Pottera i zemścić się na Śmierciożercach w inny sposób-powiedział, a jego prawa ręka momentalnie złapała się za lewe przedramię, delikatnie gładząc je przez czarny materiał płaszcza. -Czy to jest jasne?-spytał lodowatym tonem, obrzucając wszystkich w jaskini gniewnym spojrzeniem.
-A co z chłopakiem? Blondynem, który uciekł?
-On z pewnością już płaci za to co zrobił-stwierdził przywódca, cicho wzdychając. -Macie zająć się ważniejszymi sprawami! Wzmocnicie straże i podwoicie liczbę godzin treningów. Za dwa tygodnie mamy być gotowi do walki.

                                                                    -------------

Na początek chciałabym powiedzieć, że wiem, że rozdział jest naprawdę bardzo kiepsko napisany za co przepraszam. Ostatnio ciężko napisać mi coś znośnego ;/ Tak czy inaczej chciałabym podziękować. Wystarczy moja wyraźna prośba o komentarze i nagle pada ich rekordowa liczba :) Mam tylko jedno pytanie. Czy możemy ustalić, że dla mnie naprawdę każda opinia jest ważna i nie musicie sobie odpuszczać tylko dlatego, że nie napiszę nic pod notką? Ja rozdział piszę naprawdę dużo czasu. Nie sądzę byście wy nie mieli go na napisanie jednego zdania... Nie mówię tego do każdego, bo są ci którzy naprawdę pięknie komentują. 
Pozdrawiam i mam nadzieję, że rozdział nie był aż tak bardzo masakryczny :D Tak czy inaczej możecie wyrazić swoje zdanie w komentarzu, do czego baaaaaardzo zachęcam. 















piątek, 14 marca 2014

Rozdział 45 - Draco szaleje, czyli wojna odciska swoje piętno

Obudził się wraz z wzejściem słońca. Przespał więc naprawdę mało godzin, co sprawiło, że czuł się wyjątkowo słabo. Wysoka gorączka i tępy ból ciała sprawił, że w momencie kiedy otworzył oczy, nie marzył o niczym innym niż o tym, by ponownie je zamknąć.
-O cholera...-jęknął, przejeżdżając dłonią po rozpalonej od wysokiej temperatury twarzy. Próbował podnieść się z łóżka, jednak w momencie w którym wykonał ruch zabolały go niemal wszystkie mięśnie. Może podczas pobytu na wyspie mścicieli nie odniósł trwałych obrażeń ale był to dla niego niewątpliwie duży wysiłek. Warto też wspomnieć, że podczas kiedy on walczył z zakapturzonymi mężczyznami za pomocą pięści i noża, oni byli uzbrojeni byli w bardziej profesjonalne narzędzia.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się w jaki sposób pogodzić przymus nie wychodzenia z łóżka z głodem, który z każdą chwilą coraz bardziej męczył jego pusty żołądek. W tym momencie poczuł coś, co naprawdę bardzo go zaskoczyło. Do jego nosa doszedł przyjemny zapach świeżo pieczonych tostów z marmoladą i soku pomarańczowego. Odwrócił głowę w stronę, z której dochodził i błogi wyraz od razu zniknął z jego twarzy.
Hermiona Granger - chorobliwie poprawna, wrażliwa i pomocna dziewczyna, która na co dzień zarażała wszystkich swoim cudownym podejściem do drugiego człowieka teraz siedziała na swoim łóżku, z mściwym uśmieszkiem zjadając swoje śniadanie.

                                                                            ***

-Czy może...? Czy może mogłabyś mi wyczarować szklankę wody?-spytał Draco, słabym, ledwo dosłyszalnym głosem. Był odwodniony i wyczerpany, jednak dziewczyna nie zamierzała mu pomagać. Przeglądała jakieś czasopismo i robiła wszystko by do Dracona dotarło, że w tym momencie gazeta jest ważniejsza od niego.
-Sam na pewno sobie poradzisz...-stwierdziła, leniwie przerzucając kolejne strony magazynu. -Godryku! Wiedziałeś, że wokalistka Fatalnych Jędz została przyłapana na braniu eliksirów odurzających?!-zaśmiała się głośno, nie mogąc oderwać wzroku od kolorowych kartek gazety. -Myślisz, że wywalą ją za to z kapeli?-spytała nieco przejęta myślą, że zespół mógłby się rozpaść.
-Mam gdzieś Fatalne Jędze!-warknął z irytacją. -Hermiono, błagam cię pożycz mi swoją różdżkę...
Dziewczyna oderwała wzrok od gazetki leniwie przenosząc go na Malfoya. Uniosła w górę jedną brew, patrząc na niego z zażenowaniem.
-Użyj swojej-poradziła mu, po czym wzruszając ramionami wróciła do dalszego przeglądania czasopisma.
Chłopak zaklął przez zaciśnięte zęby, w myślach licząc do dziesięciu.
-Przepraszam. Przepraszam, że nie wziąłem cię ze sobą na wyspę, że cię zawiodłem i wystawiłem. Przepraszam, że przeze mnie musiałaś odczuwać to co odczuwałaś i jest mi niezmiernie przykro, że byłem na tyle głupi by olać cię w tak istotnej chwili-wyrecytował beznamiętnie, mając nadzieję, że załatwi tym sprawę. Dziewczyna jednak tylko prychnęła pod nosem, nie trudząc się nawet o jakąkolwiek odpowiedź na te banalne, wręcz fałszywe przeprosiny.
Chłopak wywrócił oczami, po czym napinając wszystkie mięśnie powoli zwlókł się z łóżka. Potem, podpierając się o ścianę ruszył w stronę łóżka Hermiony, co chwila mocno krzywiąc się z bólu.
Dziewczyna starała się go ignorować, jednak w momencie, w którym położył się obok niej, poczuła jak ogarnia ją wściekłość.
-Wynoś się stąd.
-Nie chcesz mi pomóc? To patrz na co mnie skazujesz-powiedział z podłym uśmiechem, po czym przykrył się jej kołdrą, podciągając ją pod samą szyję. Dziewczyna mocno zacisnęła zęby, starając się uspokoić.
Po tym co jej zrobił, naprawdę nie zamierzała tak szybko mu wybaczyć.
-Co cię boli?-spytała w końcu z rezygnacją, dając do zrozumienia, że kapituluje.

                                                                              ***

Po tym jak dała mu jeść i pić, a także podała mu parę leczniczych eliksirów, Draco czuł się o stokroć lepiej. Dalej jednak leżał w jej łóżku, napawając się jej bliskością. Z zadowoleniem wpatrywał się w jej zirytowaną twarz, udając, że nie widzi jej złości.
-Musimy wracać do domu-powiedział w końcu, podejmując ostateczną decyzję.
-Co?-Hermiona spojrzała na niego ze zdziwieniem. -Jeszcze niedawno mówiłeś, że zostajesz tu niezależnie od tego co się stanie. O co chodzi?-spytała z niepokojem.
-Powiedzmy, że... Na wyspie dowiedziałem się paru istotnych rzeczy no i... delikatnie mówiąc ja i mściciele nie jesteśmy w zgodnych relacjach. Nie zdziwiłbym się gdyby mnie tu szukali i...
-Co?!-Hermiona patrzyła na niego z niedowierzaniem. -Co to znaczy mogą cię szukać?!-zerwała się z łóżka, podbiegając do okna. Wyjrzała przez nie, po czym upewniając się, że na dworze nie ma nikogo podejrzanego, szybko zaciągnęła zasłony.
-Spokojnie, nie popadajmy w paranoje-zaśmiał się, jednak po chwili jego śmiech przerodził się w kaszel. -Wystarczy, że teleportujemy się do Londynu-powiedział, jakby była to najprostsza rzecz na świecie.
-A co z ludźmi z wioski? Co jeżeli przyjdzie im zapłacić za twoje błędy? No i co z Teodorem? Wiesz coś o nim?
-Nie mam pojęcia-westchnął, zakrywając twarz dłońmi. -Wiem tylko tyle, że mściciele nie są łatwi do pokonania i bez wsparcia nie mamy szans na odparcie ich ataku.
Hermiona przyjrzała mu się uważnie, a między jej brwiami pojawiła się mała, pojedyncza zmarszczka.
-Co się stało na tej wyspie, Draco?-spytała, splatając ręce na piersi.
-To... to długo historia...-odparł wymijająco, mając nadzieję, że dziewczyna da mu spokój.
-Świetnie. Więc dalej działaj na swoją rękę i wracaj do domu!-powiedziała z nieukrywaną irytacją. -Ja tymczasem zostanę w Albanii.
-Co? Nie, nie możesz, to niebezpieczne-zaprotestował Draco. -Wracamy do domu.
-Niby dlaczego miałabym tam z tobą wracać? Obydwoje wiemy, że nie lubisz zabierać mnie ze sobą więc dlaczego miałabym ci się narzucać?-spytała z obojętnością wypisaną na twarzy.
Chłopak wzniósł oczy ku niebu, zastanawiając się jak załagodzić tą beznadziejną sytuację. Westchnął cicho, po czym usiadł na łóżku, wyciągając do niej rękę. Dziewczyna ujęła ją dość niechętnie, a kiedy Draco pociągnął ją do siebie tak, by usiadła obok niego zdawała się całkiem zrezygnowana.
-Wiem jak się czujesz...-zaczął, jednak ona szybko mu przerwała.
-Właśnie, że nie masz pojęcia.
-Ależ wiem. Wydaje ci się, że cię nie doceniam, że nie chcę byś mi towarzyszyła i chorobliwie staram się cię chronić. Irytuje cię to i doprowadza do szału, bo kiedy wszystko planowałaś, byłaś pewna, że naszą misję wykonamy wspólnie. Ale Hermiona, musisz zrozumieć, że... byłbym nikim gdybym zabrał cię ze sobą. Ci faceci nie mają litości, są zaślepieni przez rządzę zemsty i skrzywdziliby cię bez zmrużenia oka.
-Umiem o siebie zadbać, Draco-dziewczyna patrzyła na niego z powagą. -W moim życiu było już naprawdę wielu nieznających litości facetów.
Chłopak westchnął, zdobywając się na delikatny uśmiech.
-Czy to naprawdę źle, że staram się byś miała ich na swojej drodze jak najmniej?
-Draco chodzi o to, że... kiedy tak szybko się teleportowałeś, uświadomiłam sobie, że wielu rzeczy ci nie powiedziałam. Wyprawa na tą wyspę była cholernie nieodpowiedzialna i niebezpieczna więc jeżeli miałbyś z niej nie wrócić, nie wiedziałbyś naprawdę wielu rzeczy-popatrzyła w jego zdziwione, stalowoszare oczy cicho wzdychając. -Przecz cały czas kiedy cię nie było myślałam o tym, że możesz tego nie przeżyć...
-Hermion...
-Co miałabym zrobić jeżelibyś nie przeżył?!-spytała go podniesionym głosem. -To pragnienie ochrony, strach, że możesz mnie stracić... To działa w dwie strony, Draco. Ja też się boję, dla mnie też świat się skończy, jeżeli coś ci się stanie-wyznała cicho, a łzy zalśniły w jej oczach. -Nie masz pojęcia jak strasznie się bałam.
Blondyn przez dłuższą chwilę milczał. Dopiero po chwili dotarły do niego jej słowa. Spojrzał na jej trzęsący się podbródek i zaszklone oczy. Widział to, jak bardzo źle się z tym wszystkim czuła.
-Nigdy więcej tego nie zrobię-obiecał, mocno ją do siebie przytulając. -Przepraszam-szepnął, całując ją w czubek głowy.

                                                                             ***

-A co sądzisz o tej?-pytała Pansy, przeglądając katalog sukni ślubnych. Razem z chłopakiem siedziała na podwórku przed Muszelką, korzystając z jasnego popołudniowego słońca.
-Jest bardzo ładna-stwierdził Blaise, kiwając delikatnie głową.
-Suknia czy modelka?-spytała, unosząc w górę jedną brew. Chłopak zamilkł, nieco zdezorientowany tym pytaniem. Po chwili poczuł jak katalog ląduje na jego głowie.
-Jesteś okropny-stwierdziła z oburzeniem.
-Przecież nic nie powiedziałem!
-Obydwoje doskonale wiemy co chciałeś powiedzieć-stwierdziła, splatając ręce na piersi.
Ślizgon jedynie wzniósł oczy ku niebu, błagając Merlina o nieco więcej cierpliwości. Przez dłuższą chwilę milczał starając się ignorować obrażoną dziewczynę, jednak kiedy westchnęła cicho i zamierzała odejść, złapał ją na nadgarstek i mocno przyciągnął do siebie. Nie czekając na jej protesty, objął ją w talii i namiętnie pocałował. Już po chwili zatracali się w tej przyjemności, nie myśląc nawet o tym by się od siebie oderwać. Minęło wiele czasu zanim Pansy w końcu się od niego odsunęła, mówiąc, że musi pomóc Fleur w paru rzeczach w domu. Blaise przyjął to z niemałym niezadowoleniem, jednak nie zatrzymywał jej. Patrzył jak odchodzi w stronę Muszelki, nie mogąc pohamować cichego westchnięcia.
W końcu jednak,  przeniósł wzrok na morze i rzadki, brzozowy lasek nieopodal. Dom Billa i Fleur znajdował się w naprawdę bajecznym miejscu.
 Nagle dostrzegł kątem oka czarny, przesuwający się kształt. Szybko odwrócił się w tamtą stronę, jednak nie zobaczył niczego podejrzanego. Listki drzew dalej delikatnie powiewały na wietrze, a fale morza rozbijały się o piaszczystą plażę.
Mimo to, coś mówiło mu, że na podwórku nie znajduje się sam. Wyciągnął różdżkę, mocno marszcząc brwi. Wytężył wzrok, starając się dostrzec coś niezwykłego. Był pewny, że czarny, poruszający się kształt mu się nie przewidział.
-Blaise, przyjdziesz? Wydaje nam się, że w szafie zamieszkał bogin. Pomógłbyś nam go wypędzić?-Pansy wyjrzała przez okno, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
-Pewnie, już idę-powiedział, zdobywając się na delikatny uśmiech. Dziewczyna posłała mu pocałunek, po czym zamknęła okno, a on rozejrzał się po raz ostatni po okolicy. Westchnął cicho, po czym ruszył w stronę drzwi.
-Widzę, że świetnie ci się układa, przyjacielu-głos za jego plecami, sprawił, że chłopak sam nie mógł uwierzyć w to, że go słyszy. Nie spodziewał się tego. Ani tego dnia, ani nigdy wcześniej.  Odwrócił się, z szokiem wpatrując się w rozjaśnioną przez uśmiech twarz blondwłosego Ślizgona.                                                                      
Draco Malfoy wpatrywał się w Blaise'a z szczerym zadowoleniem. Sam fakt, że tak bardzo zaskoczył ciemnowłosego przyjaciela bardzo mu odpowiadał. Lubił zaskakiwać, szczególnie ludzi, którzy myśleli, że wszystko już o nim wiedzą.
-Malfoy?-Blaise powoli pozwalał by wymalowane na jego twarzy zaskoczenie wreszcie ustąpiło szerokiemu uśmiechowi. -Co ty tu robisz?!-spytał z niedowierzaniem.
-A wiesz... Razem z Granger zatrzymaliśmy się w Norze, ale stwierdziłem, że nie mogę siedzieć w Anglii i nie odwiedzić mojego przyjaciela, dlatego postanowiłem wpaść na chwilę do Muszelki-odparł, wzruszając ramionami. Starał się zachowywać obojętnie, jednak po chwili z jego gardła wydobył się cichy śmiech. -Tęskniłem za tobą, Blaise-wyznał po dłuższej chwili, z rozbawieniem wpatrując się w osłupiałego przyjaciela.
-Taa, ja też-Ślizgon pokiwał delikatnie głową. -Myślałem, że już cię nie zobaczę-po chwili mocno uścisnął blondyna, nie mogąc powstrzymać się przed szerokim uśmiechem.

                                                                             ***

-Gdzie byłeś? Co robiłeś? Co to znaczy "Granger i ja?"-dopytywał się Blaise, siedząc razem z Draconem w kuchni domu Billa i Fleur. Po tym jak weszli do Muszelki, blondyn został obsypany pytaniami za równo ze strony przyjaciela jak i pozostałych domowników.
-To... to długa historia-zaśmiał się cicho blondyn, przeczesując palcami swoje jasne włosy. -No i jest dość... dość prywatna-dodał cicho, tak by tylko Blaise zdołał go usłyszeć.
-Wiesz co, mam pomysł. Ja, ty i piwo w Dziurawym Kotle. Co ty na to?-młody Zabini uniósł w górę jedną brew, patrząc na przyjaciela z zniecierpliwieniem.
-Dziurawy kocioł? O nie, Blaise. To niebezpieczne miejsce dla kogoś takiego jak wy. Jesteście zdrajcami, a Śmierciożercy często tamtędy przechodzą.
-Daj spokój, Pansy. Już nie raz chodziliśmy ulicami Londynu-powiedział Draco, lekceważąco machając ręką. Blaise jedynie spojrzał na dziewczynę z uśmiechem, ochoczo przytakując przyjacielowi.
Pansy patrzyła na nich z niedowierzaniem, jednak w ostateczności tylko wzruszyła ramionami, cicho wzdychając.
-Róbcie co chcecie-powiedziała nieco urażona, splatając ręce na piersi.
-To my idziemy. Nie czekaj na nas, wrócę późno-zapowiedział Blaise, od razu zrywając się od stołu. Razem z Draconem ruszył w stronę drzwi, jednak w ostatnim momencie zawrócił i szybko ją pocałował.
-Kocham cię-mruknął, po czym nie czekając na jej słowa, teleportował się razem z przyjacielem.

                                                                           ***

-Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej-stwierdził Blaise, kiedy razem z Draconem zasiadł przy jednym stoliku w Dziurawym Kotle. W ramach stosowania środków bezpieczeństwa specjalnie wybrali jedno z miejsc w kącie i zarzucili na siebie ciemne peleryny z kapturami, które blondynowi złudnie przypominały o albańskiej wiosce.
-To nic takiego. Jestem tylko trochę chory i obolały-zaśmiał się Draco, lekceważąco machając ręką.
-Opowiesz co takiego robiłeś przez cały ten czas?-spytał Blaise. -Co jest aż tak prywatne, że nie byłeś wstanie wymówić tego przy Pansy?
-Robiłem naprawdę wiele rzeczy-stwierdził Draco, krzywiąc się na wspomnienie swoich czynów od czasu śmierci Teodora. -Rzeczy, z których nie jestem dumny. Musisz jednak wiedzieć, że nie bez powodu nie odpisywałem na twoje listy i nie chciałem się z tobą spotkać-blondyn zamilkł, zastanawiając się jak powiedzieć przyjacielowi o tym co robił przez ostatnie tygodnie. -Blaise, ja szukałem Teodora. Myślę, że mógł przeżyć.

Cisza. Młody Zabini zdawał się zszokowany tą wiadomością. Odstawił kufel kremowego piwa, patrząc na przyjaciela z szczerym zdziwieniem.
-Draco, co jest z tobą nie tak?-spytał w końcu, nie mogąc ukryć zgorszenia. -On jest martwy. M-a-r-t-w-y! Pogódź się z tym...
-Blaise wiem. Wiem jak to brzmi ale...
-Ale co?-ciemnowłosy, zdawał się być zdenerwowany postawą przyjaciela. -Obydwoje widzieliśmy jak dostaje zaklęciem i spada w rozszalałe morze, rozbijając się o skały!-podniósł głos, jednak po chwili zamilkł, obawiając się, że zwrócił na siebie zbytnią uwagę.
Draco westchnął cicho, przejeżdżając dłonią po twarzy. Był naprawdę zmęczony.
-Wiem-przyznał ze smutkiem.
-Więc jaki jest twój problem? Zaczynasz świrować-stwierdził z niepokojem i irytacją Blaise.
-Nie, nie, to nie tak-chłopak szybko zaprzeczył, nerwowo przygryzając dolną wargę. Nie chciał by Ślizgon źle o nim myślał. -Pewien facet, który wisiał mi przysługę twierdził, że widział w pewnej wiosce Teodora. Było to niedaleko miejsca, w którym wcześniej obozowaliśmy podczas naszego pobytu w Albanii. Kiedy dotarłem do wioski spotkałem się z naprawdę wieloma niewyjaśnionymi zjawiskami, które jestem pewien, mogą mieć związek z naszym przyjacielem.
-Nasz przyjaciel jest martwy, Draco-powtórzył uparcie Blaise, a ból pojawił się w jego oczach. -Zacznij z tym żyć.
-W wiosce są ludzie, których miejscowi nazywają mścicielami. To czarodzieje. Terroryzują wioskę i mszczą się na mugolach za to co zrobił im Czarny Pan. To bardzo podejrzana sprawa, Blaise-mówił Draco, nie zwracając uwagi na zdegustowanie przyjaciela.
-Więc jesteś tu bym ci pomógł?-ciemnowłosy uniósł w górę brwi, splatając ręce na piersi. -Jesteś niemożliwy, Draco.
-Sam sobie nie poradzę. To może mieć związek z Teodorem.
-Gdyby miało, Teodor dawno dałby nam znać. Nie był taki jak ty, nie odzywałeś się do mnie miesiącami-stwierdził poważnie Blaise. -Nie będę ci pomagał, jesteś nienormalny. Wioska w Albanii? Skąd mam wiedzieć czy sobie tego nie uroiłeś?-spytał cicho, jednak bez kpiny.
-Musisz mi zaufać-Draco popatrzył na niego z niemym błaganiem.
-Ale ja ci nie ufam, Draco-przyznał szczerze chłopak. -Jesteś kimś zupełnie innym-stwierdził, cicho wzdychając.
Blondyn pokiwał głową, smutno się uśmiechając.
-W porządku.
Nie zamierzał się kłócić. Wstał od stolika, patrząc na przyjaciela ze smutkiem.
-Przepraszam, że zawracałem ci głowę...
-Draco, nie-Blaise ukrył twarz w dłoniach, ciężko wzdychając. -Jesteś moim przyjacielem i chcę żebyś mógł na mnie liczyć ale cała ta historia z Teodorem... to niedorzeczne-powiedział poważnie.
-A więc kiedy już znajdę jego ciało i sprowadzę je do Londynu, osobiście złożę ci przeprosiny-odparł, nie mogąc ukryć zawodu.  Zaczął zmierzać w stronę wyjścia z Dziurawego Kotła, pewnie stawiając kroki.
-Draco...!
-Muszę iść, mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia-powiedział, po czym spojrzał ostatni raz na przyjaciela, głośno trzaskając drzwiami gospody.

                                                                         ***

-Pansy?-Blaise wszedł do Muszelki z niezadowoleniem na twarzy.
-Nic ci nie jest-dziewczyna odetchnęła z ulgą, mocno go do siebie przytulając. -Jak rozmowa z Draco?-spytała szeroko się uśmiechając. -Czy to nie wspaniałe, że wrócił? Merlinie jak się cieszę. Teraz znowu jesteśmy razem! No może... prawie razem. Masz kontakt z Tedorem? Mam nadzieję, że przyjdą na ślub...
Podczas gdy dziewczyna prowadziła długi, pełen podekscytowania i radości monolog, on opadł na kanapę w salonie, ciężko przy tym wzdychając. Pansy momentalnie urwała, patrząc na niego z niezrozumieniem.
-Coś nie tak?-spytała, unosząc w górę brwi.
-Pokłóciliśmy się-wyznał szczerze Blaise. -I mam wrażenie, że z mojej winy...
Dziewczyna westchnęła cicho, patrząc na chłopaka z współczuciem. Usiadła obok niego, łapiąc go za rękę.
-Jesteście najlepszymi przyjaciółmi, nie może być tak źle...-stwierdziła, uśmiechając się do niego z pocieszeniem.
-Byliśmy przyjaciółmi, Pansy-poprawił ją z powagą. -Sam już nie wiem kim jesteśmy teraz-stwierdził ze smutkiem. -Odkąd widzieliśmy się ostatnio, zdarzyło się naprawdę wiele rzeczy.
-Co tak właściwie się stało, że wasze drogi się rozeszły?-spytała w końcu Pansy, starając się by jej cichy głos nie zadrżał. Miała nieodparte wrażenie, że schodzi na nieprzyjemne tematy.
Blaise przez dłuższy czas nic nie mówił. Wbił wzrok w ścianę na przeciwko, zbyt mocno pogrążając się we wspomnieniach by jej odpowiedzieć.
-Blaise...?-Pansy zdawała się być nieco przestraszona. -Powiedziałam coś nie tak?
Chłopak otrząsnął się, przenosząc na nią swój wzrok.
-Powinienem powiedzieć ci już dawno temu-stwierdził cicho, ciężko wzdychając. -Pansy, będziesz na mnie wściekła, że ci nie powiedziałem ale ja po prostu nie potrafiłem-szepnął zrozpaczony obecną sytuacją.
Dziewczyna mocno zmarszczyła brwi, patrząc na chłopaka z wyczekiwaniem. W ramach wsparcia, mocniej ścisnęła jego dłoń, dając mu tym do zrozumienia że jest gotowa na wszystko.
-Po tym jak zreperowaliśmy szafkę zniknięć i wpuściliśmy Śmierciożerców do Hogwartu, zdecydowaliśmy się uciec. Przez tygodnie ukrywaliśmy się w lesie, nad morzem w Albanii. Jednak pewnego dnia...-urwał, czując jak głos uwiązł mu w gardle. Widać te wspomnienia bardzo go przytłaczały. -Napadli nas Śmierciożercy. Nie wszyscy wyszliśmy żywo z tej walki...
Przez chwilę dziewczyna analizowała jego słowa, usilnie się nad nimi zastanawiając.
-To by znaczyło, że...-Pansy zatkała usta, czując jak jej oczy powoli zaczynają się szklić. -Że Teodor...? Czy on...?
-On nie żyje-potwierdził Blaise, blado się uśmiechając. -Ja i Draco nie potrafimy już chyba po tym wszystkim normalnie ze sobą rozmawiać...
Mimo tego jak bardzo starał się zachowywać łagodnie i wyrozumiale, nie mógł powstrzymać goryczy i złości , które pojawiły się na jego twarzy. Był wściekły na samego siebie, że do tego wszystkiego dopuścił.
Ślizgonka patrzyła na niego z niedowierzaniem, czując jak łzy zaczynają spływać po jej policzkach. Ta wiadomość była dla niej tak niespodziewana, szokująca i bolesna, że przez chwilę naprawdę wątpiła, że ucisk w jej sercu mógłby choć na chwilę się rozluźnić. Na obecny moment nie potrafiła wydobyć z siebie nawet zdania, cichego słowa, bo najzwyczajniej w świecie nie miała pojęcia co mogłaby powiedzieć.
Że jest jej przykro? Że ma żal o to, że nikt jej nie powiedział? Że czuje się strasznie i po raz kolejny zwątpiła w to, że jej życie może być szczęśliwe?
Niewiele myśląc, mocno wtuliła się w narzeczonego, pragnąc dodać tym otuchy zarówno jemu jak i sobie.

                                                                               ***

-Jak spotkanie z Blaise'm?-Hermiona usiadła na werandzie obok Dracona, przyglądając mu się ze znudzeniem. Jej dzień nie wyglądał zbyt dobrze.
Blondyn tylko wzruszył ramionami, powstrzymując się przed wyładowaniem na niej swojej złości.
-A u ciebie?-spytał nieprzytomnie z dziwną pasją wpatrując się w nieokreślony punkt przed sobą.
-Musiałam opowiadać rodzicom Rona o wszystkim co się wydarzyło. Obiecałeś, że wrócisz wcześniej-westchnęła, nawet nie trudząc się o to by na niego krzyczeć.
-To dobrze-stwierdził machinalnie, głupio jej przytakując.
Przez dłuższą chwilę, Hermiona patrzyła na niego z zażenowaniem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Dobrze, więc co takiego stało się w Muszelce?-spytała, zamierzając poznać prawdę. Splotła ręce na piersi i uniosła w górę jedną brew, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
Draco dopiero teraz na nią spojrzał, nie przybierając nawet swojej obojętnej maski. Patrzył na nią, ledwo trzymając na wodzy swoje emocje. Był zły, może nawet wściekły, jednak ona nie bardzo się tym przejęła. Wpatrywała się w niego zupełnie tak jak wcześniej. Z cierpliwością i spokojem.
-Nie mogę już na niego liczyć-stwierdził, jednak po chwili zrozumiał jak bardzo wielkim stał się egoistą. -Ani na siebie, bo za każdym razem kiedy się staram, jestem jeszcze gorszy. Zawsze coś spieprzę! W tym momencie nie umiem już nawet rozmawiać z najlepszym przyjacielem, Hermiono! Jestem nienormalny, odbiło mi. Nie wiem już nawet, czy całe to moje życie to nie złudzenie... Nie mam pojęcia co robię, a tym bardziej co powinienem robić... On mi nie ufa! Kto wie, może nawet nie chce znać.
Dziewczyna milczała, cierpliwie go wysłuchując. Mimo iż dalej miała do niego żal o wiele rzeczy, nie potrafiła jednak go ignorować. Ujęła jego twarz w dłonie, pragnąc by całą swą uwagę skupił na niej.
-Nie mów tak-popatrzyła w jego stalowoszare, rozbiegane tęczówki, delikatnie się przy tym uśmiechając. -Dla mnie jesteś wspaniały i jestem pewna, że nie tylko ja tak uważam.
Chłopak tylko pokręcił głową, wstając z werandy. Zaczął przechadzać się po podwórku, starając się ochłonąć.
-Zawsze widzisz w ludziach to co najlepsze-stwierdził, prychając z pogardą. -Nie potrafisz spojrzeć obiektywnie.
-Nie mówię, że jesteś idealny!-powiedziała poważnie, również wstając z werandy. Podeszła do niego, tak że dzieliło ich zaledwie parę metrów, po czym odważnie spojrzała w jego szare oczy.
-Jestem bardzo, naprawdę bardzo zły-poprawił ją, stawiając sprawę jasno. -Miałem być dobry-powiedział jakby na swoje usprawiedliwienie. -Najwyraźniej nie potrafię.
-Dołączyłeś do Zakonu Feniksa, Draco. Jesteś po dobrej stronie. To, że pokłóciłeś się z przyjacielem nie sprawia, że jesteś złym człowiekiem.
-Ale ja jestem złym człowiekiem!-odparł, jakby było to najbardziej oczywiste na świecie. -Jak myślisz, co robiłem na wyspie?-spytał, a kiedy nie uzyskał odpowiedzi, zaśmiał się kpiąco. -Zostawiłem za sobą masę trupów, Hermiono. Oczywiście, że miałem przejść na stronę tych dobrych ale najwidoczniej nie mogę być razem z nimi w drużynie!
Dziewczyna milczała, patrząc na niego z niekrytym zawodem. Znowu zabijał? Nie miała wątpliwości że musiał, ale jakaś jej część mówiła jej także o tym, że przyniosło mu to pewną satysfakcję. Draconowi powoli odbijało, nie miała wątpliwości. Był rozkojarzony, rozchwiany emocjonalnie. Nie radził sobie z uczuciami ani relacjami międzyludzkimi. Powoli zaczynała się o niego martwić. Chciała mu pomóc, ale w obecnej chwili nie miała pojęcia jak. Ona również była tylko człowiekiem. Zwykłą dziewczyną, która nie była ani psychologiem ani wysokiej klasy terapeutą. Była tylko przyjaciółką i w tym momencie nie potrafiła podnieść go na duchu, bo najzwyczajniej sama w niego zwątpiła.




                                                                   










niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 44 - Draco i jego pomysły, czyli albańska masakra

W końcu znalazł się na wyspie. Słyszał wokół szum niespokojnego morza. Było już naprawdę ciemno, dlatego oprócz gęstych, spowitych przez mrok zarośli, nie widział niczego więcej. Postanowił, że najrozsądniej będzie, jeżeli będzie szedł na przód. Szanse, że natknie się na obóz, twierdzę, czy jakąkolwiek inną siedzibę mścicieli były naprawdę duże.
Przedzierał się przez krzaki i wymijał drzewa, szukając jakiegokolwiek znaku świadczącego o obecności zakapturzonych mężczyzn. Momentami tracił nadzieję i złościł się, że ich przywódca mógł go okłamać.
Wkrótce jednak dojrzał płomienie, ledwo tlącego się ogniska zaledwie parę metrów przed nim.
Wyciągnął różdżkę, po czym po cichu wychylił się zza zarośli, przyglądając się nie zdającym sobie sprawy z jego obecności mścicieli. Było ich tylko trzech, dlatego Draco uśmiechnął się szeroko, szczęśliwy, że ten etap nie będzie taki trudny.
-Expelliarmus-szepnął, a różdżki, przeciwników wylądowały w jego dłoni. Mściciele dopiero teraz zdali sobie sprawę, że nie są sami. Utkwiwszy w nim swoje zdezorientowane spojrzenia, poderwali się z ziemi, głośno przy tym przeklinając.
-To ty!-krzyknął jeden z nich, oskarżycielsko wskazując palcem Dracona. -To ty porwałeś naszego pana i kazałeś nam znikać z wioski!
-Przepraszam-Draco uśmiechnął się smutno, po czym wykonując kolejny ruch różdżką, powalił wszystkich trzech na ziemię. -No to pierwszy etap mamy już za sobą...

                                                                               ***

Przebranie mściciela okazało się wyjątkowo niewygodne. Kaptur i chusta zakrywająca jego twarz ograniczała jego pole widzenia. Miał też wrażenie, że przez grupy materiał gorzej słyszy, a przez jego nieprzyjemny zapach  nie docierała do niego żadna inna woń. Miał ochotę go zdjąć. Mimo to, przez jeszcze pewien czas potrzebował kamuflażu, dlatego pozostał w tym przebraniu i szedł dalej w stronę powoli wyłaniającego się zza drzew obozu.
Była to ogromna jaskinia, przed której wejściem został zbudowany wysoki, ostro zakończony, palisadowy mur. Wszystko to oświetlone było płonącymi jasnym ogniem pochodniami, które trzymał w ręku niemal każdy mściciel. A było ich pełno, może nawet stu, dorosłych, silnych mężczyzn uzbrojonych po zęby w śmiercionośne narzędzia.
Draco stanął jak wryty, nie dowierzając własnym oczom. Jakim cudem to miasteczko nie zostało przez nikogo zauważone? Powstawała tu jakaś przerażająca, nieznana i zagrażająca mugolom cywilizacja.
Blondyn przełknął głośno ślinę, stojąc przed bramą do siedziby mścicieli. Przez chwilę zaczął miewać wątpliwości, zaczął uświadamiać sobie jak bardzo niebezpieczna i lekkomyślna była jego decyzja.
W momencie kiedy tracił pewność siebie i już chciał się teleportować, przypomniał sobie coś ważnego.
Nie był tchórzem. Nie był kimś, kto poddawał się jeszcze zanim próbował, a przede wszystkim nie był kimś, kto mógłby sobie tak łatwo odpuścić przyjaciela. Teodor mógł gdzieś tam być, a obowiązkiem Dracona było sprawdzenie co z tym wszystkim ma on wspólnego.
-Ej ty!-usłyszał za sobą twardy głos od którego zmiękły mu kolana.
-Tak?-odwrócił się ze swoim typowym, sztucznym uśmieszkiem, jednak znikł on równie szybko co się pojawił. Tuż przed nim stał mężczyzna. Dwa razy wyższy i szerszy niż on.
-Pomóż nam zakopać zwłoki-zwrócił się do niego, jakby przysługa o którą go prosił była czymś najnormalniejszym na świecie. Wskazał na wielki wóz za nim, a Draco poczuł jak coś skręca mu się w żołądku na widok poukładanych na nim ciał.
-No pewnie-pokiwał głową, po czym dziarsko podwinął rękawy swojej szaty, zamierzając zabrać się do pracy. Była to jednak najgłupsza, najbardziej nieodpowiedzialna i beznadziejna czynność jaką w całym swoim marnym życiu zrobił. Wypalony na jego przedramieniu mroczny znak był doskonale widoczny w świetle pochodni.
-O cholera-szepnął, widząc jak ogromny mężczyzna utkwił wzrok w jego ręce.
-Co do...-mściciel, spojrzał na niego, mocno marszcząc brwi.
Draco przez chwilę pomyślał, że może Śmierciożercy mogli zawrzeć sojusz z kimś równie podłym i okrutnym jak mściciele. Po chwili jednak, przekonał się, że nie utrzymują dobrych stosunków.
-Mamy zdrajce!-ryknął barczysty mściciel, łapiąc go za kołnierz szaty,a Draco poczuł jak jego stopy odrywają się od ziemi.
-No i to by było tyle z mojej misji-jęknął, wytrzeszczając oczy, kiedy ktoś mocno się na niego zamachnął. Potem poczuł tępy ból w czaszce i senność, która coraz bardziej naciskała na jego podświadomość.

                                                                             ***

Obudził się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, krztusząc się własną krwią. Leżał na zimnej, kamiennej podłodze, która zalana była śmierdzącą, brudną wodą. Podciągnął się na łokciach, z niezadowoleniem rozglądając się po otoczeniu.
Złapał się za głowę, rozmasowując obolałe miejsce po uderzeniu, które zapewne spowodowało, że stracił przytomność.
-Myśl trzeźwo, myśl trzeźwo...-szeptał do siebie, czując jak narasta w nim panika. Właśnie w takich sytuacjach bardzo brakowało mu Teodora. Jego przyjaciel zawsze wiedział co robić. Draco wziął parę głębokich oddechów, starając się opanować. W końcu znajdował się już w wielu podobnych sytuacjach.
Chociaż nie... nigdy wcześniej nie znajdował się w takiej sytuacji. Został zamknięty w jakimś lochu. Nie miał pojęcia jak się z niego wydostać, ani nie mógł liczyć na ratunek. Nie wiedział także, po co go tu przetrzymują i co zrobią z nim, kiedy już dowiedzą się, że odzyskał świadomość.
Nie wiedział czego może się po nich spodziewać ani co powinien mówić. Jedyne o czym miał pojęcie to nieprzyjemna relacja jaka dzieliła śmierciożerców i mścicieli.

-Proszę, proszę... któż to otworzył swoje piękne oczęta?
Usłyszał za sobą drwiący, wyjątkowo nieprzyjemny głos. Mocno zacisnął zęby, odwracając się w stronę skąd go dosłyszał. Nikogo jednak nie zobaczył, co jeszcze bardziej osłabiło jego pewność siebie.
-Spójrz w górę, skarbie-poradził, głos. Draco uniósł głowę, wpatrując się w zardzewiałe kraty znajdujące się tuż przy suficie. Ślizgon doszedł do wniosku, że gdyby kiedykolwiek chciał uciec, a kraty byłyby nawet otwarte, musiałby się najpierw wspiąć po gładkiej, wysokiej na trzy metry kamiennej ścianie. Nie miał szans na ucieczkę, nie dopóki nikt go nie wypuści.
Przy kratach kucał potężny, brodaty mężczyzna, który uśmiechał się do niego kpiąco, ukazując rząd zżółkniętych, czasem nawet złotych zębów.
-Jak się spało?-spytał, przechylając pokrytą brązowymi włosami głowę na bok.
-Bywało lepiej-przyznał szczerze chłopak. -Więc... jeżeli chcecie otworzyć hotel czy coś... najpierw powinniście nieco zmienić standard pokoi-stwierdził z nerwowym uśmiechem. -Ale przecież nie jestem tu po to, żeby wyrażać opinię o waszych lochach, prawda?
Mężczyzna zaśmiał się głośno, patrząc na Malfoya z rozbawieniem.
-Nie, nie jesteś. Znalazłeś się tu w zupełnie innym, uwierz mi, gorszym celu...
-Och, przynajmniej wiem na czym stoję...-chłopak zaśmiał się cicho, przejeżdżając ręką po twarzy. -A jaki jest ten "gorszy" cel?-spytał, patrząc z zaciekawieniem na mężczyznę.
-Zapłacisz za to, co zrobiłeś w wiosce-powiedział, po czym wyciągnął różdżkę, znowu sprowadzając ciemność na umysł chłopaka.

                                                                           ***

Siedział na krześle w jakimś kolejnym, ciemnym pomieszczeniu. Czuł jak krew spływa mu po twarzy. Próbował ją zetrzeć, jednak jego ręce były przywiązane do krzesła.
-No pięknie-warknął, kiedy zobaczył, że sznury zostały obwiązane wokół jego całego ciała. Wytężył wzrok, próbując dojrzeć kogoś w pomieszczeniu i rzeczywiście któryś z jego zmysłów wreszcie na coś się przydał. -Widzę cię-powiedział, zwracając się do kogoś w kącie pokoju.
-A więc nie jesteś taki beznadziejni jak wszyscy mówią-zaśmiał się jakiś mężczyzna, wyłaniając się z mroku. Był to wysoki, jednak nie tak bardzo umięśniony i barczysty jak inni mściciele mężczyzna. Miał może pięćdziesiąt lat i był wysportowany jak mało kto w jego wieku. Choć Draco pokonał wielu na swej drodze, wiedział, że z tym człowiekiem nie będzie tak łatwo.
-Ludzie mówią różne rzeczy-zauważył cicho Draco. -Mało co jest prawdą.
Mężczyzna przyglądał mu się z uwagą, by po chwili uśmiechnąć się kpiąco. Wygładził palcami swoją lekko przyprószoną siwizną bródkę, po czym odezwał się do chłopaka z lekkim wstrętem.
-Wiesz, wszyscy o tobie mówią... Obstawiają zakłady po co tu przeszedłeś i jak długo przeżyjesz-zaśmiał się cicho.
Draco milczał, czekając na dalszy rozwój akcji. Nie miał pojęcia co powinien powiedzieć, dlatego przybrał kamienną maskę, w myślach gorączkowo zastanawiając się nad tym jak wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji.
Mężczyzna wyciągnął długi, ostry jak brzytwa nóż, po czym zaczął przekładać go w ręce, najwyraźniej świetnie się przy tym bawiąc.
-Narobiłeś nam wiele kłopotów-stwierdził, patrząc na blondyna z niechęcią. -Powiedz mi, co mam z tobą zrobić?
W tym momencie zapewne wiele osób milczałoby albo rozpaczliwie błagało o litość, jednak Draco nie należał do tych osób. Doskonale wiedział co przynosi największą satysfakcje oprawcy, a także wiedział w jakich sytuacjach ofiara ma największe szanse na przeżycie. Postawił na rozmowę, luźną pogawędkę, przy której jego przyszły zabójca będzie mógł wyjawić mu choć część swoich planów.
-Chciałem tylko dowiedzieć się co robicie na tej wyspie-oznajmił, wzruszając ramionami. -Gdybym wiedział, że to zakazane, nie zbliżyłbym się...
-O tak z pewnością-zaśmiał się z kpiną mężczyzna. -Po co tu przyszedłeś śmierciożerco?!-krzyknął mu prosto w twarz. -Żeby zgnić razem z ciałami tych szlam?!
Draco spojrzał na niego, unosząc w górę jedną brew. Był co najmniej zażenowany porywczym zachowaniem mściciela.
-Po co zabijacie tych ludzi?-spytał, jednak wkrótce tego pożałował, bo mężczyzna wymierzył mu mocny cios w szczękę.
-Ja tu zadaję pytania-warknął ze złością mściciel.
-Trzeba było tak od razu-odparł zirytowany chłopak. Zezłościł się jeszcze bardziej, kiedy tępy ból nie przechodził, a w ustach poczuł metaliczny smak krwi. -Odpowiem na każde pytanie-zadeklarował z ironicznym uśmiechem.
-Jak długo donosisz na nas Sam-Wiesz-Komu?!
-Nikomu na nic nie donoszę-odparł chłopak, zrozpaczony przeczuciem, że mężczyzna mu nie uwierzy. Kolejne uderzenie w twarz.  Blondyn uniósł głowę, ze spokojem patrząc w rozwścieczone tęczówki oprawcy. -Działam na własną rękę, odłączyłem się od nich dawno temu.
-Dlaczego miałbym w to wierzyć?-spytał nieprzekonany mściciel.
-Nie mam pojęcia! Może dlatego, że na plecach mam bliznę po nożu, którym rzucił jeden z nich, a każdy śmierciożerca ma rozkaz odrąbania mi głowy kiedy tylko mnie zobaczy?!-spytał ze złością.
Kolejne uderzenie w twarz i dźwięk łamanego nosa.
-Nie tym tonem-upomniał go mściciel. -Czego tu szukałeś?
-Przyjaciela.
-Znajdziesz tu wszystko ale na pewno nie przyjaciela-zaśmiał się drwiąco mężczyzna. -Masz mówić prawdę!
-Chciałem się dowiedzieć dlaczego zabijacie ludzi z wioski.
Mężczyzna zamilkł, uważnie przyglądając się blondynowi.
-Ktoś taki jak ty, powinien doskonale nas rozumieć-zauważył, marszcząc brwi. -To szlamy, mugole. Zasługują na śmierć.
-Decyduje o tym człowiek sto razy gorszy od nich?-spytał słabym głosem Draco. -Świat jednak jest okrutny... Ale dlaczego tak bardzo nienawidzicie śmierciożerców skoro macie takie podobne zdanie?
Mściciel przez dłuższą chwilę milczał, zastanawiając się czy odpowiedzieć na to pytanie.
-Przecież wszystko zaczęło się od was. Musisz wiedzieć, że po szlamach są jeszcze śmierciożercy, którymi gardzimy o stokroć bardziej.
-Miło słyszeć-Draco uśmiechnął się blado, przygotowując się na kolejny cios za tą odzywkę. Mściciel był jednak zbyt zamyślony, by go ukarać. Gładził palcami swoją bródkę, tak jakby działało to na niego uspokajająco. Zaczął przechadzać się po pokoju, ostatecznie postanawiając dokończyć swoją wypowiedź.
-Wszystko przez szlamy. Czyż to nie przez nie Tom Riddle stał się kimś tak okrutnym i plugawym? Czyż to nie przez nie zawładnęła nim władza i potęga? Chciał mieć świat w swoich rękach, zbudować coś nowego owianego mrokiem i czarną magią  ale przede wszystkim, chciał prześladować. Prześladować wszystko co się z nim nie zgadza! Jak myślisz dlaczego jesteśmy skazani na jego gniew?!
Draco milczał, powoli poznając tok myślenia mężczyzny.
-Przez szlamy-szepnął, patrząc prosto w szalone oczy mściciela.

                                                                          ***

-Terroryzowani przez Czarnego Pana i jego popleczników, doznaliśmy bólu i straty jaką gwarantuje każdemu z ludzi, którzy mu nie odpowiadają. Zostaliśmy upokorzeni, zranieni i skrzywdzeni. Traciliśmy wszystko co dla nas ważne i nikt nie pytał nas o to, czy nam to odpowiada tak samo jak nikt nie stanął w naszej obronie. Zostaliśmy sami i jedyne co mogliśmy zrobić, to wziąć sprawy w swoje ręce. Więc zrobiliśmy to, wynieśliśmy się z Anglii i znaleźliśmy beztroską wioskę pełną szczęśliwych mugoli gotowych do zapłaty za to, co uczyniła nam ich rasa. Będą cierpieć i płacić za to, że istnieją!
-To żałosne-stwierdził Draco, wypluwając nagromadzoną się w ustach krew. -Zmieniłeś ich życie w piekło tylko dlatego, że twoje życie jest do kitu?-spytał z niedowierzaniem.
-Nie ja, a mój pan-oświadczył,  z dumą wypinając pierś.
-Tak już się nim zajęliśmy. Jak się domyślam, jego ciało gnije teraz w albańskiej wiosce, bo pokonali go ci słabi i tchórzliwi mugole.
-Dlaczego ich bronisz?!-ryknął rozwścieczony mężczyzna. -A co do Romulusa... Nie był naszym panem. To jedynie dowódca oddziału odpowiedzialnego za pobieranie ofiar. Wkrótce zastąpimy go kimś nowym, bardziej odpowiednim i godnym na to stanowisko.
-Nie możecie zabijać tych ludzi!-powiedział zirytowany do granic możliwości Draco. -Chcesz uczynić świat lepszym? To zajmij się Czarnym Panem, nie niewinnymi ludźmi!
-Chcę uczynić świat lepszym-przyznał mężczyzna, twierdząco kiwając głową. -Dlatego usuwam go ze śmieci-oświadczył, wyciągając przed siebie nóż, którym do tej pory tylko się bawił. -Jak chcesz umrzeć, synu?
Draco popatrzył na niego z zażenowaniem, jednak wkrótce się opanował. Musiał zachować pozory. Przełknął głośno ślinę, a jego twarz została wykrzywiona w grymasie przerażenia. Zaczął ruszać ustami, cicho i niepewnie coś mamrocząc, a mściciela zapewne bardzo to bawiło.
-Co mówisz?-pytał. -Nie słyszę-wycedził, zbliżając twarz do twarzy chłopaka. Patrzył w jego stalowoszare oczy z mściwą satysfakcją. Napawał się jego strachem i cierpieniem.
 Ich twarze dzieliło zaledwie parę milimetrów, a Draco doskonale wiedział jak to wykorzystać. Odchylił głowę do tyłu, po czym z całej siły przyłożył nią w czoło mężczyzny. Mściciel stracił przytomność, uprzednio wypuszczając nóż z ręki wprost na kolana chłopaka.
-A jednak to nie było takie trudne-zaśmiał się Ślizgon, patrząc na bezwładne ciało przesłuchującego go mężczyzny.

Draconowi wystarczyło zaledwie parę ruchów, by dostać nóż w ręce i przy pomocy ciężkich starań przeciąć więżące go sznury.
-Merlinie, jestem boski-stwierdził, kiedy stał przy drzwiach do wyjścia z pokoju. Nie miał pojęcia jak wydostać się z twierdzy, jednak przy obraniu swojej zasady "wystarczy, że pójdziesz przed siebie" spodziewał się pozytywnych skutków. Nacisnął na klamkę, a kiedy zobaczył przed sobą dwóch, uzbrojonych strażników szybko tego pożałował. Ponieważ jego różdżka zniknęła z jego kieszeni dawno temu, zapewne zabrana przez któregoś z mścicieli, miał przy sobie tylko nóż.
Patrzył na zbliżających się strażników z przerażeniem, jednak po chwili przypomniał sobie, jak przy pomocy dwóch maczet pokonał połowę armii śmierciożerców. Owszem nie było to nic, do czego lubił powracać myślami ale teraz bardzo mu się to przydało. Wziął parę głębokich oddechów, po czym ruszył na napastników, szalenie się przy tym uśmiechając. Bo Draco był szalony. Szczególnie w takich sytuacjach jak te.

                                                                            ***

-Blaise-Pansy pocałowała chłopaka w usta, zarzucając mu ręce na szyję. -To... najwspanialsze co mogłeś w tym momencie powiedzieć-zaśmiała się, mocno go przytulając. -Ale nie sądzę, by to był odpowiedni czas na ślub-stwierdziła nieznacznie się przy tym krzywiąc.
-Dlaczego?-spytał, wzruszając ramionami. -To idealny czas na małżeństwo. Jesteśmy młodzi, jest wojna...
-Więc proponujesz byśmy poszli za ówczesnymi trendami i wzięli ślub w pośpiechu?-spytała wyraźnie rozbawiona.
-Wiesz, w moich myślach to brzmiało bardziej racjonalnie-stwierdził, blado się uśmiechając.
-Blaise, to wspaniała propozycja-przyznała dziewczyna. -Zawsze marzyłam, że usłyszę takie słowa z twoich ust i wreszcie się ich doczekałam ale... Ślub? Bez naszych rodzin, przyjaciół?
-Więc twoja odpowiedź brzmi nie?-spytał z rezygnacją. Pansy roześmiała się, składając na jego ustach czuły pocałunek.
-Blaise, wyjdę za ciebie-oświadczyła radośnie. -Po prostu jeszcze nie teraz. Chcę żeby byli przy tym ważni dla nas ludzie. Chciałabym zobaczyć na naszym weselu twoją matkę, moje przyjaciółki ze szkoły, Dracona i Teodora...
Blaise zacisnął usta, po raz kolejny przypominając sobie o czymś o czym powinna wiedzieć Pansy. Teodor nie żył, a ona ze względu na swój stan nie została o tym poinformowana. Teraz jednak wszystko było w porządku. Ona była roześmiana i dostatecznie silna by przyjąć tą wiadomość w znośny sposób. To raczej on nie był przygotowany na ściąganie jej do szarej rzeczywistości. Do codzienności, w której ciągle ginęli ludzie.
-Och, daj spokój. Nie obrażą się, jeżeli weźmiemy ślub bez ich wiedzy. No bo sama pomyśl, oni mają co robić. Jak myślisz, co robi teraz Draco?-zaśmiał się, mocno ją przytulając.
-Zapewne świetnie się bawi-przyznała, wyobrażając sobie blondwłosego przyjaciela.

                                                                        ***

A Draco... Draco rzeczywiście świetnie się bawił... Jego brudną od tryskającej krwi twarz rozjaśniał szeroki uśmiech, a jego szaleństwo podkreślały oczy, tak bardzo przepełnione obłędem, że zapewne zląkł by się go najodważniejszy człowiek na ziemi. Korytarz za jego plecami przepełniały bezwładne ciała strażników, a to w jaki sposób Draco się z nimi rozprawił wolałby już raczej nikt nie wiedzieć.

                                                                        ***

Po tym jak pokonał dziesiątki strażników i wydostał się na zewnątrz, stwierdził że bez wsparcia raczej nie da sobie rady. Teleportował się więc do wioski, zanim ktokolwiek zauważyłby go pośród bezwiednie leżących mścicieli. Nie chciał by ktokolwiek kojarzył go z tym co wydarzyło się w tym miejscu.
Znalazł się na ciemnej, zupełnie pustej ulicy miasteczka. Panowała tu niczym niezmącona cisza, która była dla niego niczym ukojenie po głośnych wrzaskach mścicieli. Powoli snuł się w stronę gospody, czując, że jego nogi uginają się pod jego ciężarem. Chciał jak najszybciej znaleźć się w łóżku, w gospodzie, w ciszy i spokoju. W końcu znalazł się przed drzwiami upragnionego miejsca i kiedy już miał przestępować przez jego próg, uświadomił sobie, że nie może pojawić się tam w takim stanie. Jego twarz brudna była od nie tylko jego krwi, tak samo jak czarna peleryna podkradziona od jednego z mścicieli. Westchnął ciężko, po czym rozejrzał się po okolicy, szukając czegoś co mogłoby mu trochę pomóc. W końcu zobaczył wiadro wody stojące przy jednym z wiejskich domów. Nie wiele myśląc dowlókł się do niego i wylał na siebie całą jego zawartość.

                                                                            ***

Kiedy przestąpił przez próg pokoju nad gospodą, nie myślał o niczym innym jak o ciepłym łóżku, w którym mógłby odpocząć. Zamierzał po cichu dojść do niego, a nad ranem wymyślić jakąś historyjkę i sprzedać ją Hermionie, bo teraz zdecydowanie nie chciał z nią rozmawiać.
Los jednak chyba mu nie sprzyjał, bo w momencie w którym zamknął za sobą drzwi pokoju, światło wydobywające się z różdżki rozjaśniło cały pokój.
-Ty palancie-Hermiona zeskoczyła ze swojego łóżka, po czym podeszła do niego i bez namysłu mocno go spoliczkowała. -Nie wierzę, że masz czelność tu przychodzić-stwierdziła, splatając ręce na piersi.
-Możesz...? Możesz mnie nie bić?-spytał nieprzytomnie. -Tak się składa, że już parę razy oberwałem i...
Hermiona zdawała się niewzruszona i nie zwracała uwagi na jego wyraźnie uszkodzoną szczękę. Z satysfakcją powtórzyła cios, mściwie się przy tym uśmiechając.
-Nienawidzę cię-wycedziła, patrząc na niego ze złością. -Nienawidzę tak bardzo...
-Jestem naprawdę strasznie zmęczony więc może...?
-Pewnie, pogadamy kiedy indziej-wywróciła oczami, po czym na niego nie patrząc, położyła się z powrotem do łóżka, szczelnie okrywając kołdrą.


----------------------------------------

Kochani czytelnicy!
Myślę, że powolutku zbliżamy się w stronę zakończenia. Póki co, zamierzam zmieścić się w 50 rozdziałach. Nie ma sensu bardziej tego przeciągać, bo maleje zarówno liczba odwiedzających jak i komentujących bloga. Musicie wiedzieć, że bardzo to mnie nie motywujecie... 
Oczywiście nie mówię tego do wszystkich! Dziękuję każdemu kto zadał sobie trudu i komentował.
Musicie wiedzieć, że każda wyrażona opinia przyprawia mnie o uśmiech na twarzy, dlatego proszę napiszcie cokolwiek, choćby miało być to 1 zdanie. 
Pozdrawiam i dziękuję tym, którzy zostają ze mną do samego końca.