środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 50 cz. II -Ślizgon - Dobry Człowiek i Dobry Przyjaciel

Ta historia nie należy do szczęśliwych czy wesołych. Nie opowiada o tęczy i kwiatkach, a po burzy wcale nie wychodzi słońce. Opowiada o ludziach. Wiecznie pogrążonych w mroku, którzy musieli iść tą, a nie inną drogą. Pokazuje ich wytrwałość i determinacje. Pokazuje złudną, bezpodstawną nadzieję, którą żyli.
Została spisana przez trzech przyjaciół. Mimo iż ich ręce, niejednokrotnie splamione krwią, a umysł zamglony przez zło, starali się to wszystko przetrwać. Pragnęli uwierzyć, że kto wie? Gdzieś tam, za parę lat czeka ich wolność. Bo tylko wolności pragnęli...


Hermiona siedziała skulona na jednej z ławek w ciemnym korytarzu ministerstwa. Ukryła twarz w dłoniach, czując jak Pansy trzyma rękę na jej ramieniu, próbując dodać jej otuchy.
-Nie rozumiem jak do tego doszło-powiedziała, unosząc głowę i spoglądając na Ślizgonkę załzawionymi, czekoladowymi oczami. -Dlaczego to zrobił?-zapytała, nie mogąc powstrzymać szlochu.
-Nie mam pojęcia-Pansy również zdawała się wstrząśnięta. Z otępieniem wpatrywała się w ścianę naprzeciwko, nie mogąc zrozumieć dlaczego doszło do takiej fatalnej sytuacji. -Myślałam, że po tym co zrobili...-dalsze słowa nie przeszły jej przez gardło.
-Podły zdrajca-wycedziła przez zęby Hermiona, czując jak kolejna fala łez zalewa jej blade policzki. Była roztrzęsiona, totalnie załamana...

Nagle jedyne drzwi w korytarzu otworzyły się i stanął przed nimi Teodor. Z początku próbował unikać ich spojrzenia, jednak w końcu zebrał się w sobie i spojrzał w przepełnione bólem oczy Gryfonki.
-Jak mogłeś?-dziewczyna zerwała się z ławki, podbiegła do chłopaka i bez ostrzeżenia mocno go spoliczkowała. -Ufaliśmy ci! Wszyscy!-wykrzyczała na cały głos, po czym bez opamiętania zaczęła okładać go pięściami. Łzy zalewały jej twarz, a ona miała wrażenie, że zaraz umrze, jeżeli nie wyżyje się na tym Ślizgonie.
Pansy nawet nie zareagowała. Siedziała na ławce, z otępieniem wpatrując się w ciemną ścianę korytarza.
-Granger, przestań-powiedział spokojnie Teodor, mocno zaciskając zęby. Czuł, że z nosa leci mu krew, jednak nie bardzo się tym przejmował. -Przykro mi-szepnął całkiem szczerze, po czym unieruchomił jej nadgarstki i spojrzał jej prosto w oczy. -To bardziej skomplikowane niż mogłoby ci się zdawać-dodał, po czym odsunął ją od siebie i zostawił całkiem rozbitą i zdruzgotaną.

                                                                               ***

                      10 godzin wcześniej 

Draco siedział na gruzach w Wielkiej Sali, dopijając ostatni łyk wody z kubka, który przyniosła mu Hermiona. Nie czuł się najlepiej po tym, jak w Pokoju Życzeń przygniotło go co najmniej pół tony, dlatego dziewczyna pomagała mu jak mogła, podczas gdy on wykorzystywał swoje medyczne zdolności i opatrywał rannych w wyniku bitwy.
Nagle jednak zobaczył, jak do Sali wkracza Kingsley Shacklebolt. Nowy minister podszedł do profesor McGonagall i zaczął z nią rozmawiać, co chwila rzucając nerwowe spojrzenie w kierunku Malfoya.
Blondyn poczuł jak po jego plecach przebiega nieprzyjemny dreszcz.
Skończył rzucać zaklęcia leczące na jakąś dziewczynę, po czym wstał i zaczął kuśtykać w stronę swoich przyjaciół, którzy przenosili ciała ofiar do innego pomieszczenia.
-Teodor, możemy pogadać?-zapytał, zwracając się w stronę chłopaka. -To dość ważne-powiedział, po czym uśmiechnął się nerwowo w stronę Blaise'a, który spoglądał na niego ze zdziwieniem.
Teodor wzruszył ramionami, po czym oderwał się od swojego tymczasowego, niezbyt przyjemnego zajęcia i razem z przyjacielem wyszedł z Wielkiej Sali.
-O co chodzi?-zapytał, kiedy razem z blondynem zamknęli się w pustej klasie.
-Minister tu jest, rozmawiał o mnie z McGonagall-wyjawił młody Malfoy, nerwowo przechadzając się po pomieszczeniu.
-Skoro o tobie, to o nas pewnie też-wywnioskował Teodor, siadając na jednej z ławek. Uśmiechnął się krzywo, po czym zmierzwił palcami swoje ciemne włosy, intensywnie nad czymś się zastanawiając.
-Nie możemy go w to wciągnąć-stwierdził, bo była to jedyna rzecz, jaką podpowiadało mu sumienie.
-Właśnie dlatego chciałem rozmawiać tylko z tobą-powiedział cicho Draco. Widać było, że nie jest z tego zadowolony.
-Jak zamierzasz to zrobić?-zapytał Teodor, mocno zaciskając zęby.
-Musimy być wiarygodni. Blaise ma na przedramieniu Mroczny Znak, lada chwila przyczepią się do nas wszystkich. Musimy sprzedać im dobrą historię-wyjaśnił Draco, przykładając palce do skroni.
-Nie mamy wiele czasu, to może się nie udać-westchnął Teodor.
-Kiedy ja już mam plan-Draco spojrzał na niego poważnie, wyginając usta w krzywym uśmiechu. -I nie spodoba ci się ten pomysł.


                                                                         ***

-Choć ciężko mi to przyznać, to dość uczciwy układ-przyznał ku zaskoczeniu swojego jasnowłosego przyjaciela Teodor. -Jeden z nas straci wolność, drugi przyjaciół-westchnął cicho, czując jak coś mocno ściska się w jego sercu.
-Robimy to dla Blaise'a-przypomniał mu poważnie Draco. -On poświęcił swoją wolność, swoje beztroskie życie dla nas. Został Śmierciożercą, pozwolił by na jego ręce wypalono Mroczny Znak, ale nie dlatego, że zaślepiła go władza czy potęga. Zrobił to, bo mu na nas zależało-blondyn położył dłoń na ramieniu przyjaciela, przenikając go spojrzeniem swoich stalowoszarych oczu. -Musisz zrozumieć.
-Rozumiem-zapewnił go szybko Nott. -Ale...-głos uwiązł mu w gardle. Nie mógł mieć żadnego "ale". Przyszedł czas, by wynagrodzić ich przyjacielowi poświęcenie.
-Losujemy?-Draco uniósł w górę jedną brew, wyciągając z kieszeni swojej czarnej peleryny różdżkę. Wyczarował nią dwie małe karteczki, po czym wymieszał je za pomocą czarów tak, by żaden z nich nie miał pojęcia która jest którą.
Teodor westchnął cicho, po czym z ciężkim sercem wyciągnął rękę po jedną z nich. Powoli, drżącymi rękami rozwinął los i z zaciśniętymi zębami przeczytał jego zawartość.
Mocno zacisnął powieki, wiedząc, że jeżeli tego nie zrobi, z pewnością popłacze się jak małe dziecko.
-Myślałem, że...
-Tak, ja też-zapewnił go Draco, który także wiedział już co wylosował. -Przykro mi-wyznał szczerze, po czym skierował się do wyjścia i opuścił klasę.

                                                                          ***

-Draco? Gdzie byłeś?-Hermiona podeszła do blondyna i przyjrzała mu się z troską. Nie wyglądał najlepiej.
-Musiałem pogadać o czymś z Teodorem-odparł wymijająco, po czym mocno przytulił ją do siebie. To, jak bardzo było mu ciężko nie dało się wyrazić żadnymi słowami. Zacisnął zęby, bo poczuł, że za chwilę powie za dużo. Chciał skupić się na jej bliskości, jednak zobaczył ponad jej głową zbliżającego się w ich kierunku Kingsleya Shacklebolta.
-Panno Granger, panie Malfoy-przywitał się uprzejmie, wymieniając z nimi uścisk dłoni, po czym przybrał na twarz dobrotliwy uśmiech. -W imieniu ministerstwa gratuluję wygranej, a także składam najszczersze wyrazy żalu z powodu poległych w wyniku bitwy.
-Dziękuję-Hermiona skinęła głową, mocniej wtulając się w ciało blondyna. Na wspomnienie jej zmarłych przyjaciół, w jej oczach zaszkliły się łzy. Minister zapewne dostrzegł to i nie chcąc jej bardziej dobijać, zwrócił się do Dracona.
-Możemy porozmawiać na osobności?-zapytał, a Ślizgon jedynie uśmiechnął się smutno, doskonale spodziewając się tego pytania. Odsunął się od dziewczyny, po czym spojrzał znacząco na Blaise'a i Teodora, którzy przyglądali mu się od dłuższej chwili.

-Słuchaj, Draco... Doskonale wiem, co robiłeś dla Zakonu-zaczął niepewnie Shacklebolt. -I niejednokrotnie wstawiałem się za tobą i twoimi przyjaciółmi ale...-zamilkł najpewniej próbując dobrać odpowiednie słowa. -Ale to bardziej skomplikowane niż przypuszczałem-wyznał kiedy razem z blondynem usiedli na schodach w Sali Wyjściowej.
-Rozumiem-Draco skinął głową, patrząc na niego wyczekująco.
-Wierzę, że jesteś dobrym człowiekiem i robiłeś wszystko by się poprawić ale w obliczu prawa jesteś Śmierciożercą, który w ostatecznym momencie przeszedł na drugą stronę tylko po to, by się obronić.
-Wie pan, że to nieprawda-blondyn spojrzał na ministra, przenikając go swoim spojrzeniem.
-Ty i twoi przyjaciele odpowiadacie za wiele zbrodni...-powiedział niechętnie minister. -Mimo wszystko musicie za to odpowiedzieć.
Chłopak westchnął cicho, przeczesując palcami swoje jasne włosy. Czuł rozczarowanie, mimo iż dokładnie tego się spodziewał.
-Chcę żebyś razem z przyjaciółmi teleportował się do ministerstwa-powiedział cicho Kingsley. -Dobrowolnie-nalegał, patrząc na niego z powagą. -Zaoszczędźmy sobie problemów w tym dniu-poprosił, wierząc, że blondyn go zrozumie.
-Pewnie, już po nich idę-westchnął chłopak, po czym wstał i lekko kulejąc, przeszedł do Wielkiej Sali podchodząc do swoich przyjaciół.

                                                                                   ***

-Co się dzieje? Czego chciał od ciebie Kingsley?-zapytał Blaise, mocno marszcząc brwi. -Mamy kłopoty?-jego oczy przepełniło niedowierzanie, kiedy blondyn smętnie skinął głową.
-Chce nas zabrać na przesłuchanie w sprawie tego-tu Draco podwinął lewy rękaw swojej peleryny, pokazując przyjaciołom Mroczny Znak. Uśmiechnął się blado, po czym zaśmiał się z goryczą kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Co im powiemy?-Teodor spojrzał znacząco na blondyna, dając mu znać, że jest gotów prowadzić ich grę do samego końca. Draco zaklął siarczyście, zwracając tym samym na siebie uwagę Hermiony.
-Spokojnie, zaraz coś wymyślimy-Blaise odetchnął głęboko, nerwowo przygryzając wargę.
-Coś się stało?-Hermiona podeszła do chłopaków, uważnie patrząc na podenerwowanego Dracona. -Czego chciał od ciebie minister?
-Mamy problemy, chce nas zabrać na przesłuchanie do ministerstwa-odpowiedział za blondyna Blaise.
-Co?-dziewczyna nie mogła uwierzyć w to co słyszy. -Spokojnie, na pewno uda nam się to odkręcić. Pogadam z Harry'm, może da radę przekonać ministra, albo...
-Granger-Draco położył ręce na ramionach dziewczyny, spoglądając jej prosto w oczy. -Tego co zrobiliśmy nie da się odkręcić-powiedział, kątem oka patrząc na Teodora. Nie miał pojęcia co będzie, jeżeli wyda się, że to jego przyjaciel był przywódcą mścicieli. O tym wiedziała tylko ich garstka i lepiej by było gdyby ten sekret nigdy nie wyszedł na jaw.
-No ale...
-Może dadzą nam łagodny wyrok-Blaise, spojrzał na dziewczynę ze współczuciem. Dopiero co odzyskała Dracona...
-Chodźmy, już czas...-ponaglił ich Teodor, po czym pociągnął za sobą Dracona i Blaise'a, zmierzając w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Przyszedł czas by zmierzyć się z końcem.

                                                                            ***

Wszyscy troje siedzieli przykuci do krzeseł, znajdujących się w małym pokoiku przeznaczonym do przesłuchań. 
-Nie bierzcie tych kajdan za nic osobistego. Takie są po prostu procedury-powiedział poważnie Kingsley Shacklebolt. 
Wszyscy troje jak na zawołanie uśmiechnęli się sztucznie, nie mogąc powstrzymać się od wywrócenia oczami.
-Zostaniecie oskarżeni o liczne morderstwa, pomoc Sami Wiecie Komu...-Shackelbot przyjrzał im się z krzywym uśmiechem. -Chyba, że powiecie teraz coś, co mogłoby mieć wpływ na wyrok...
-Przeszliśmy na dobrą stronę kiedy tylko mogliśmy-powiedział Blaise. 
-Tak, zaraz po tym jak uciekliście z miejsca przestępstwa. Dumbeldore umarł, bo wpuściliście do zamku Śmierciożerców-Shacklebolt uśmiechnął się z politowaniem. -Naprawdę chcę wam pomóc, ale takimi argumentami nie przekonacie Wizengamotu.
-Wie pan, że nie jesteśmy złymi ludźmi-Blaise powiedział cicho, niemal niedosłyszalnie, patrząc z niezrozumieniem w ciemne oczy ministra. -Żadne z nas nie zrobiłoby tego, gdyby nie musiało...
-Wierzę, ale nie macie na to dowodu. Ja mam natomiast mnóstwo świadków! Wielu innych Śmierciożerców, którzy wymienili wasze nazwiska licząc na to, że załagodzą tym swój wyrok...
-Obawiam się, że w takim razie nie mamy nic na swoją obronę, panie ministrze-westchnął cicho Malfoy. -Co nas czeka?-zapytał, czując jak wszyscy w pokoju wstrzymują oddech.
-Będziecie musieli stawić się na rozprawie, dziś wieczorem...-powiedział poważnie minister, wyraźnie strapiony tym, że nie może pomóc Ślizgonom.
-Dziś wieczorem?!-Teodor spojrzał na niego ze zdziwieniem. -Tak szybko?
-Robimy to w trybie ekspresowym. Voldemort nie żyje. Z pewnością osłabił Śmierciożerców, ale to nie znaczy, że ci przestali nam zagrażać. Musimy zapobiec wszelkim powstaniom i zrobić wszystko by taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła. Za Mroczny Znak na przedramieniu każdego czeka dożywocie.
Ślizgoni westchnęli ciężko, niezbyt szczęśliwi z tej wieści.
-Przykro mi. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży-powiedział szczerze Shacklebolt. -Życzę wam powodzenia.

                                                                         ***

Kiedy wyszli z pokoiku do przesłuchań, zostali rozdzieleni i przeniesieni do oddzielnych pomieszczeń będących czymś w stylu aresztu. Do czasu rozprawy mieli jeszcze wiele godzin, co bardzo ich przytłaczało. Każdy z nich wolałby mieć to już za sobą.

-Teodor!-Lena wbiegła do pokoju, patrząc z niepokojem na swojego chłopaka. -Hermiona powiedziała mi co się stało-wyjaśniła, od razu rzucając mu się na szyję. -Wszystko będzie dobrze-zapewniła go, czując jak ten mocno wtula się w jej ciało. Nie przekonała go. Nie wiedziała o czymś, o czym on już dawno postanowił, wiedząc, że tą decyzją niewątpliwie ją straci.
-Obawiam się, że to już koniec-stwierdził ponuro, przygarniając ją do siebie jeszcze bliżej. -Niestety...
-Nie, to niemożliwe-zapewniła go szybko, ujmując jego twarz w dłonie. -Dopiero co cię odzyskałam...-wyznała z łzami w oczach.
-Nie powinnaś była tu przychodzić-stwierdził po chwili, przenosząc wzrok na bok. Nie chciał patrzeć jej w oczy. -Możesz mieć przeze mnie problemy. Szukają każdego, kto miał jakiekolwiek powiązania z Śmierciożercami...-powiedział, dopiero teraz na poważnie się tym martwiąc.
-Nie przejmujmy się tym teraz-poprosiła, znacznie bardziej niepokojąc się o niego. -Teodor, jeszcze nie wszystko skończone. Może uda nam się...
Przerwał jej, łącząc ich usta w ostatnim pocałunku. Nigdy nie sądził, że tak prędko przyjdzie mu się z nią rozstać, ale najwidoczniej tak musiało być, a on chcąc nie chcąc powinien się z tym pogodzić.
Włożył w ten pocałunek wszystkie swoje siły. Całą pasję, uczucie i czułość jaką ją darzył.
Było mu przykro. Przykro, że tak szybko nastał koniec.
Z początku dziewczyna oddawała jego pocałunki. Zarzuciła mu ręce na szyję i godziła się na tą chwilę namiętności, kiedy pewna myśl dotarła do jej umysłu. Odsunęła go od siebie, z paniką kręcąc głową.
-Nie, nie, nie...-wyszeptała, czując jak łza spływa po jej policzku. -Nie możesz tego robić, to jest jak pożegnanie-powiedziała z przerażeniem.
-Lena...
-Zawsze tak robisz, a potem znikasz-szepnęła, nie odrywając od niego wzroku.
Zamierzał zniknąć. Zamierzał, bo to co miał zrobić w niedługim czasie było czymś, czego ta dziewczyna nigdy by mu nie wybaczyła.

                                                                          ***

Blaise siedział na podłodze w swoim pokoju, ze znudzeniem wpatrując się w szarawą, popękaną ścianę. Starał się nie myśleć o tym co go czeka. Od zawsze wiedział, że jego decyzje w końcu przyniosą konsekwencje, ale to, że przyjdzie mu się z nimi zmierzyć tak szybko nigdy nie wpadło mu do głowy.
Nagle drzwi otworzyły się i wkroczyła przez nie drobna, ciemnowłosa dziewczyna. Usiadła obok niego, po czym bez słowa oparła głowę o jego ramię.
-Nigdy nie sądziłam, że to się tak skończy-powiedziała, cicho wzdychając.
-Poradzisz sobie beze mnie. Jesteś silna-pocieszył ją, delikatnie całując ją w skroń. -Mam trochę pieniędzy w Gringottcie. Weź je-polecił po chwili. -Wyjedź z kraju i uważaj na siebie. Nie miej konfliktów z prawem, bo cię zgraną. Twoi rodzice byli Śmierciożercami...
Dziewczyna w skupieniu słuchała jego rad, czując jak coś umiera w jej sercu. Wcale nie była silna. Wcale nie mogła sobie poradzić. Została wyniszczona przez wojnę, a jedyne co trzymało ją przy życiu to miłość jej ukochanego.
-Mieliśmy wziąć ślub-przypomniała mu drżącym głosem. -Mieliśmy żyć razem.
Zacisnął zęby, nie wiedząc co odpowiedzieć na jej słowa.
-I będziemy, Blaise-powiedziała cicho, czym bardzo go zaskoczyła. -Hermiona próbuje was stąd wyciągnąć. Gadała już z ministrem. Razem z Harry'm...
-Jak usprawiedliwisz morderstwo, Pansy?-zapytał poważnie. -Jak wytłumaczysz dlaczego wpuściliśmy Śmierciożerców do szkoły? Dumbeldore umarł tylko dlatego, że stwierdziliśmy, że nasze życia są więcej warte!
Dziewczyna przymknęła powieki, starając się opanować emocje.
-Kocham cię, Blaise-powiedziała, opierając o niego swojego czoło. -I wierzę, że moje serce nie byłoby wstanie pokochać złego człowieka.

                                                                         ***

Kiedy wreszcie przyszła odpowiednia pora, Draco, Teodor i Blaise zostali przeprowadzeni do korytarza mieszczącego się tuż przed salą rozpraw. Tam, przykuci do długich ławek siedzieli Śmierciożercy, Mściciele i inni zbrodniarze wojenni, których udało się złapać po tym, jak skończyła się bitwa.

-Draco?-Blaise spojrzał na swojego przyjaciela, który ze spuszczoną głową czekał aż wreszcie wywołają go i ogłoszą wyrok. -Draco?-ciemnowłosy Ślizgon szturchnął go w rękę, w myślach przeklinając kajdany które uniemożliwiały mu sprawniejsze poruszanie się.
-Ta...?-blondyn uniósł smętnie głowę, patrząc na przyjaciela spod uniesionych brwi.
-Rozmawiałeś z Hermioną?-zapytał niepewnie młody Zabini. -Podobno miała spróbować nas stąd wyciągnąć...-powiedział, bo choć sam nie wierzył w ten scenariusz, w jego sercu tkwiła drobna nadzieja.
-Nie widziałem się z nią odkąd opuściliśmy Hogwart-odparł nieco zdziwiony. -Skąd o tym wiesz?
-Pansy mi powiedziała. Była u mnie...-odparł cicho Blaise. -Granger nie pożegnała się z tobą?
-Nie, nie pożegnała-odparł Draco, przenosząc wzrok na ścianę. Dlaczego go nie odwiedziła? Czemu się nie pojawiła? Czyżby go winiła? A może dopiero teraz uświadomiła sobie z kim się zadaje?
Jego usta mimowolnie wygięły się w szerokim uśmiechu. Dawna Granger w życiu nie zaryzykowała by swojej reputacji by zadawać się z Ślizgonem i do tego kryminalistą...
-Spokojnie, Blaise. Wszystko będzie dobrze-powiedział poważnie Teodor, który od dawna przysłuchiwał się ich rozmowie. W końcu on i Draco mieli już plan...

                                                                            ***
Kingsley Shackelbolt zasiadł przed nimi otoczony dostojną radą Wizengamotu. Wszyscy patrzyli na nich w skupieniu, przyglądali im się uważnie i śledzili każdy ich ruch.
-Otwieram rozprawę w sprawie podejrzanych o Śmierciożerstwo-oświadczył głośno minister, nerwowo przełykając ślinę. Widać wiedział, że pogrążanie tych Ślizgonów wcale nie będzie do końca sprawiedliwe.

Nagle drzwi otworzyły się, jednak tylko Draco instynktownie spojrzał w tamtą stronę. Przyszła.
Widać starała się wyglądać porządnie. Miała na sobie elegancką sukienkę i ładnie uczesała włosy, ale nic nie było wstanie zamaskować śladów łez na jej policzkach.
Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego stalowoszare oczy, wiedząc, że więcej może nie nadarzyć się taka okazja.
Nagle Draco zrobił coś, co bardzo ją zaskoczyło. Uśmiechnął się do niej promiennie, zupełnie tak, jakby wcale nie miał zaraz lądować w Azkabanie. Zdziwiło ją to. Przez chwilę zastanawiała się po co to robi. Czyżby chciał jej tym dodać otuchy? A może już doszczętnie zwariował?
-Co się tak szczerzysz?-siedzący obok blondyna Teodor prychnął z politowaniem. -Tak cię to wszystko śmieszy?-szepnął z irytacją.
-Przyszła-odparł jakby było to oczywiste Draco, po czym z dużo lepszym humorem spojrzał na podenerwowanego ministra. Mógł siedzieć na krześle, skuty kajdanami, ale póki siedział między swoimi przyjaciółmi, nie bardzo mu to przeszkadzało.
-Na mocy danego mi prawa, skazuję Dracona Malfoya, Teodora Notta i Blaise'a Zabini'ego na...

-Powiedzmy im Blaise!-Teodor spojrzał na swojego przyjaciela z paniką. -Powiedzmy im, nie chcę tak kończyć!
Blaise uniósł w górę brwi, patrząc na Ślizgona jak na szaleńca.
-O czym ty mówisz człowieku?
-O tym, że to Draco nas zmusił...
-Jak możesz?!-blondyn spojrzał na Notta z oburzeniem. -Ja was zmusiłem?
-Panie ministrze...-Teodor z największą powagą spojrzał na Kingsleya, wokół którego rozległy się stłumione szepty. -Wiem jak to wygląda, ale to Draco zrujnował nasze życia. Moi rodzice uciekli z kraju i są Merlin wie gdzie, bo Malfoy zagroził, że ich zabije! Zawsze był nienormalnym psychopatą! Chciał mieć mnie za przyjaciela, nie mógł pogodzić się z myślą, że nie chcę być Śmierciożercą!
-Teodor co ty wygadujesz?-Blaise spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć w jego słowa.
-Przestań go bronić, Blaise!-Teodor zacisnął zęby ze złości. -Mężowie pani Zabini nie ginęli przypadkiem!-wykrzyczał na całą salę Nott. -To Draco zabijał ich, mszcząc się na Blaisie kiedy ten nie chciał dostąpić do szeregów Czarnego Pana.

Na sali zapadła cisza. Wieści Teodora były nieco szokujące...
-Draco to kłamca, podstępny manipulator. Jest mściwy i...
Blaise w milczeniu przypatrywał się Teodorowi, nie mogąc uwierzyć, że ten posunął się do tak żałosnego czynu. Zwykle honorowy, lojalny przyjaciołom Teodor ratował własną skórę, nie wiedzieć czemu wrabiając we wszystko Dracona.
-Wysoki sądzie, to nieprawda!-powiedział oburzony, dziwiąc się blondynowi, który nie mówił nic na swoją obronę.
-Możemy to sprawdzić...-powiedział cicho Shackelbolt. -Przynieście ich różdżki!-rozkazał dwóm pracownikom ministerstwa, którzy już po chwili przynieśli trzy podłużne pudełeczka i położyli je przed ministrem. -Za pomocą znanego zaklęcia sprawdzimy jakie czary były rzucane przez każdego z was-oznajmił z powagą. -Jeżeli nie znajdziemy na nich zaklęć niewybaczalnych, nie możemy wam nic zrobić-zwrócił się w stronę Blaise'a i Teodora. -Wypalone na waszych rękach mroczne znaki będą jedynie winą pana Malfoya.
Draco spuścił głowę, starając się wyglądać wiarygodnie. Chciał pokazać skruchę. Kto wie, może będzie miało to jakiś wpływ na wyrok?
Minister najpierw otworzył wieczko z różdżką Notta. Obejrzał ją uważnie i zmarszczył z zamyśleniem brwi.
-To nie jest pana różdżka-stwierdził ze zdziwieniem. -W pana kartotece zapisana jest zupełnie inna.
-Moja dawna różdżka zniszczyła się wiele miesięcy temu-wyjaśnił ze skruchą Teodor. -Nie mam pojęcia gdzie może być-dodał, pragnąc przekonać Kingsleya.
Shackelbolt tylko skinął głową, z krzywym uśmiechem otwierając pudełko z różdżką Blaise'a.
-A to ciekawe...-westchnął, z niedowierzaniem kręcąc głową. -Jak pan to wytłumaczy, Zabini?-zapytał, unosząc w górę dwie części przełamanej na pół różdżki.
Blaise spojrzał na ministra w szoku.
-Skąd mam wiedzieć? Kiedy mi ją zabieraliście była cała...-powiedział ze zdziwieniem.

Teodor przeniósł wzrok na siedzącą w tłumie Lenę. Patrzyła na niego z niedowierzaniem, zawodem i wściekłością. Po chwili nie wytrzymała. Wstała z miejsca i opuściła salę, mocno trzaskając drzwiami.
Cóż... w końcu miała do tego prawo. To on poprosił ją, by mu zaufała i włamała się do gabinetu ministra by przełamać różdżkę Zabiniego.

Minister tylko wzruszył ramionami, uświadamiając sobie, że nie może niczego zarzucić żadnemu z dwóch Ślizgonów.
-Nie pozostaje mi nic innego niż was uniewinnić-powiedział, ciężko wzdychając. Nie był co do tego zbytnio przekonany, ale w obecnej sytuacji nie miał podstaw by ich oskarżać.
-Panie Malfoy, czy przyznaje się pan do winy?-Kingsley uniósł w górę jedną brew, czekając na decydujące słowo Dracona.
Blondyn uniósł głowę, patrząc prosto w oczy ministra. Nie miał innego wyboru. Musiał ratować przyjaciół.
Powoli, niemal niezauważalnie skinął głową, nie spuszczając wzroku z zaskoczonego Shackelbolta.

-Na mocy danego mi prawa uznaję za winnego i skazuję Dracona Malfoya na dożywotni pobyt w Azkabanie za Śmierciożerstwo, liczne morderstwa i pomoc Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Było-Wymawiać-oznajmił donośnym głosem minister, uderzając w stół sędziowskim młotkiem. -Koniec rozprawy!

                                                                              ***

Na sali zapanowało zamieszanie. Niektórzy szeptali z przejęciem, inni nie mieli skrupułów by krzyczeć i na głos wypowiadać swoje zdanie na temat tego, co przed chwilą miało miejsce.
Trzej Ślizgoni zostali uznani za kłamców i manipulatorów. Inni, uwierzyli w wymyśloną przez chłopców historyjkę, mówiąc źle jedynie o Draconie, Teodora podziwiając go za jego odwagę.
Tak czy inaczej, nikt z nich nie zapamiętał ich tak, jak powinni być zapamiętani.

-Nie! Nie wierzcie mu!-Blaise zdawał się być w całkowitym szoku. Pracownicy rozkuli jego kajdany i zaczęli prowadzić go ku wyjściu, podczas gdy Draco był wywlekany z sali przez jakiegoś wysokiego osiłka.
-Teodor ty kłamco jak mogłeś?!-wrzasnął, kiedy Teodor znalazł się tuż obok niego.
-Na twoim miejscu rozkoszowałbym się wolnością-poradził mu cicho Nott, wyginając usta w ironicznym uśmiechu.
-Ty...-drzwi do sali rozpraw zamknęły się za nimi, a pracownicy puścili ich, oświadczając im, że są wolni. -Nie wierzę, że to zrobiłeś-Blaise dopadł Teodora i mocno przycisnął go do ściany, nie zważając na kłębiący się w korytarzu tłum. -Nie wiem jak przeżyłeś upadek z tego klifu, ale po raz pierwszy żałuję, że wtedy nie zginąłeś-wysyczał, po czym puścił go i zaczął przepychać się w stronę wyjścia z ministerstwa, pragnąc więcej go nie oglądać.

                                                                              ***

-Panie Nott?-Kingsley Shackelbolt podszedł do Teodora, delikatnie szturchając go w ramię. -Podziwiam pana za wymyślenie tej niezwykłej historii-szepnął, idąc razem z nim przez zatłoczony korytarz ministerstwa.
Chłopak spojrzał na ministra ze zdziwieniem, pytająco unosząc brwi.
-Nie wiem o czym pan mówi-powiedział przystając, nieco zmieszany. -Jakiej historii?
-Jesteście wspaniałymi przyjaciółmi. Draco nigdy tak by was nie skrzywdził. Poza tym... raczej nie chciałby się z panem widzieć, gdybyś rzeczywiście tak go wkopał. Idealnie to sobie obmyśliliście...
-Draco chce się ze mną widzieć?-Teodor nieco zaskoczony popatrzył na ministra. -Czy on nie jest już w Azkabanie?
-Doskonale wiemy, że nie jesteście złymi ludźmi. Pozwoliłem mu się pożegnać z przyjaciółmi.
-Dlaczego pan to robi?-Teodor zmarszczył brwi, splatając ręce na piersi. Nie zamierzał przyznać tego o co podejrzewał go Shackelbolt, ale czuł do niego podziw za to, że tak szybko ich rozgryzł.
-Sam nie wiem-Kingsley wzruszył ramionami, blado się uśmiechając. -Nie pozwól bym tego żałował.

                                                                             ***

-Draco?-Teodor wszedł do małego pokoiku, z współczuciem patrząc na jasnowłosego przyjaciela. -Tak mi przykro-usiadł przy stoliku naprzeciwko niego, nie mogąc powstrzymać się od cichego westchnięcia. -Żałuję, że to nie ja wyciągnąłem tamten los...
-W porządku, będziesz mnie czasem odwiedzał, prawda?-zaśmiał się cicho blondyn. -O ile pozwolą mi na odwiedziny...-dodał nieco bardziej ponuro.
-Wyciągniemy cię stamtąd-przysiągł Teodor, patrząc na niego z najszczerszą powagą.
-Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać-poprosił Draco, posyłając mu słaby uśmiech. -Lepiej powiedz jak Blaise. Bardzo się wkurzył?
-Mogło być gorzej-Nott wzruszył ramionami, pocierając ręką czarną opaskę zakrywającą jego oko. W myślach odtwarzał wypowiedziane przez Zabiniego, raniące słowa. Czy uda mu się jeszcze kiedyś odzyskać przyjaciela?  -Draco posłuchaj ja... Nie chcę się z tobą żegnać, bo to nie tak powinno wyglądać pożegnanie dwóch przyjaciół. Przyjaciele nigdy nie powinni się w ogóle żegnać. Mam ochotę stąd po prostu wyjść, uśmiechnąć się i powiedzieć "do zobaczenia".
-Skoro tego chcesz...-Draco uśmiechnął się delikatnie, wskazując mu palcem drzwi. -Droga wolna.

Teodor zacisnął zęby, po czym wstał z krzesła i ruszył w stronę drzwi, zastanawiając się czy naprawdę jest na tyle silny, by to zrobić.

-Pozdrów ode mnie rodziców jak już ich znajdziesz-powiedział cicho Draco, machając mu kiedy ten się odwrócił. Teodor zaśmiał się tylko cicho, po czym na powrót usiadł przy stoliku, rozkładając ręce w geście kapitulacji. -Skoro nie każą mi jeszcze wychodzić, mogę tu trochę posiedzieć-stwierdził z rozbawieniem.
-Opowiedz jak przeżyłeś-poprosił Draco. -Nie chciałem cię pytać, wierzyłem, że pewnego dnia będziesz gotowy i o tym opowiesz, ale nie chcę do końca życia domyślać się twojej historii. Powiedz jak to zrobiłeś.
Teodor przez chwilę się wahał jednak w końcu rozsiadł się wygodnie na krześle i westchnął głęboko, posyłając słaby uśmiech w stronę przyjaciela.
-Nie powiedziałem wam o czymś. Wiedziała o tym tylko Lena. Ja...
-Byłeś śmiertelnie chory. Wiem o tym, pomińmy tę część-powiedział Draco, lekceważąco machając ręką. -Dlatego jeszcze bardziej mnie to ciekawi. Jakim cudem przeżyłeś? Dostałeś zaklęciem i...
-Nie dostałem zaklęciem-Teodor uśmiechnął się z zadowoleniem. -Tylko straciłem przytomność dokładnie w tym samym momencie, w którym pomknęło w moją stronę. Spadłem z klifu, a morze porwało mnie, wyrzucając na brzeg dopiero rankiem, kiedy ustał sztorm.
Po ciele blondyna przeszedł dreszcz. Wizja spędzenia w wodzie całej nocy była potworna.
-Nie wiem jak wtedy przeżyłem. Musiałem mieć szczęście-Teodor wzruszył ramionami, samemu zastanawiając się, jak udało mu się tak długo przetrwać. -Na brzegu znalazł mnie przywódca mścicieli. Zajął się mną, opatrzył, a nawet znalazł odpowiedni eliksir na moją chorobę. Mściciele słynęli z nienawiści do Śmierciożerców,a klątwa użyta przez mojego ojca była jednym z najczęściej używanych przez nich  zaklęć. Na moje szczęście mściciele opracowali antidotum i mnie uzdrowili. Nie masz jednak pojęcia jak ciężko było mi przed nimi ukrywać Mroczny Znak.
-Domyślam się-przyznał Draco, przypominając sobie jak on szybko został zdemaskowany. -Ale jak zostałeś ich przywódcą?
-Wkrótce mistrz mścicieli umarł, w ostatniej minucie życia przekazując mi rządy. Najwyraźniej mój urok osobisty działał na tyle mocno, że mnie polubił-Teodor zaśmiał się nerwowo, przypominając sobie trudy z jakimi przyszło mu się zmierzyć. -Draco musiałem udawać i pozwalać mścicielom na to, żeby wierzyli, że popieram ich wycieczki do mugoslkiej wioski. Gdyby wszczęli bunt... byłbym martwy, a koniecznie chciałem się z wami zobaczyć.
-Dlatego pozwoliłeś by trzymali mnie w lochach?
-Miałem cię wkrótce z nich wyciągnąć, nie chciałem by spotkała cię krzywda...
Draco prychnął pod nosem, nieco rozbawiony tym nieporozumieniem.
-Wybiłem ci połowę ludzi-zauważył niechętnie, patrząc na niego ze skruchą.
-Tak, to był niemały problem. Mimo wszystko bardzo chciałem znaleźć ciebie i Blaise'a. Jimmy nie przypadkiem powiedział ci o mugolskiej wiosce. On mnie znalazł, widział żywego. Zabroniłem mu jednak mówić o sobie. Nie wiedziałem ile uda mi się pożyć, więc nie chciałem robić ci sztucznej nadziei.
-A twoje oko? Co się z nim stało?-Draco dopiero teraz zwrócił uwagę na czarną przepaskę. Był coraz bardziej ciekawy.  -Hermiona wspominała coś o tym jak załatwiłeś Crabba i Goyla ale nie chciało mi się w to wierzyć...
-Rzucona przez mojego ojca klątwa nie została całkiem usunięta. Podręczniki nie kłamały co do tego, że nie da się jej pozbyć.
-Mówiłeś, że cie wyleczyli-Draco uniósł w górę brwi, nie do końca łapiąc się w historii przyjaciela.
-Skupili ją w jednym miejscu-Teodor wskazał palcem na czarną przepaskę. -Ukryte w nim zło i czarna magia na zawsze mają nieść śmierć-westchnął cicho, niezbyt zadowolony z tego rozwiązania. -Mimo wszystko, to musi mi starczyć.

                                                                          ***

Wkrótce Teodor dokończył swoją opowieść, a niecierpliwi pracownicy kazali mu opuścić salę. Nott choć niechętnie, podniósł się z krzesła i spojrzał na przyjaciela z delikatnym uśmiechem.
-Wiem, że to wszystko nasz wspólny pomysł ale...
-Nie zadręczaj się tym, Teodorze. Nic nie pomoże mi bardziej, niż świadomość, że moi przyjaciele są wolni i szczęśliwi-poprosił wesoło Draco. Owszem w głębi duszy umierał z rozpaczy, ale na użalanie się będzie miał jeszcze mnóstwo lat. -Wyjaśnij wszystko Lenie, pogódź się z nią, a potem korzystaj z życia póki się da-zachęcił go, robiąc wszystko by jego głos nie zadrżał. -No i dopilnuj, żeby Blaise o niczym nie wiedział. Wkurzyłby się jeszcze bardziej, gdyby wiedział, ze uknuliśmy to za jego plecami.
-Tak jest dla niego najlepiej-stwierdził ponuro Teodor. -Dziękuję ci Draco-powiedział nagle, kiedy już miał wychodzić z pokoju.
-Za co?-Draco uniósł w górę brwi, patrząc na niego z niezrozumieniem.
-Za bycie prawdziwym przyjacielem-odparł, po czym skinął mu głową i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając za sobą totalnie rozbitego Ślizgona.

                                                                          ***

Kiedy drzwi zamknęły się za młodym Nottem, a Draco został w pokoju zupełnie sam, poczuł jak przytłaczają go skrajne emocje. Był szczęśliwy, bo jego przyjaciele wreszcie byli bezpieczni. Mieli żyć wolni, a wraz z czasem z pewnością będą się z tego cieszyć.
Z drugiej strony ogarniała go rozpacz i przerażenie, bo bez nich był nikim. Stawał się zupełnie innym, gorszym człowiekiem, który wyzbywał się swojego człowieczeństwa i uczuć. Nie potrafił myśleć trzeźwo, nie słuchał swojego sumienia i nie dbał o to, co myślą o nim najbliżsi.

Nagle klamka do drzwi poruszyła się. Coś boleśnie ścisnęło się w jego żołądku. Nie tak powinno wyglądać zakończenie.
Spodziewał się jakiegoś pracownika ministerstwa, który wraz z nim teleportuje się do Azkabanu by na zawsze zaprzepaścić jego szanse na normalne życie, jednak w drzwiach pojawił się ktoś zupełnie inny.

-Czego od ciebie chciał? O czym z tobą rozmawiał? Jakim cudem ten kretyn miał czelność w ogóle spojrzeć ci w oczy?!-Hermiona Granger zatrzasnęła za sobą drzwi, patrząc na blondyna z niezrozumieniem. -Dlaczego na to pozwoliłeś?-zapytała z żalem, dopiero teraz nie wytrzymując i wypuszczając z oczu łzy.
Draco tylko uśmiechnął się smutno, rozkładając ramiona.
Dziewczyna nie czekała długo. Podbiegła do niego i bez wahania rzuciła mu się w ramiona, wiedząc, że to ostatni raz kiedy jest przy nim tak blisko.
-Chcę, żebyś wiedział, że to co zrobiłeś nie ma znaczenia. Nie wierzę w ani jedno słowo Notta-zapewniła go, nie przestając go przytulać.
-Hermiona ja...
-Niczym nie musisz się przejmować. Będzie dobrze, poradzę sobie, spróbuję cię wyciągnąć i...-głos uwiązł jej w gardle. Bała się, że jeżeli powie coś jeszcze, rozpłacze się i nie będzie mogła dodać mu otuchy.
Draco uśmiechnął się bez przekonania. Nie wiedział, czy próbowała przekonać siebie czy jego, ale w pewnym stopniu był jej za to bardzo wdzięczny.
-Ludzi nie wypuszcza się ot tak z Akabanu.
-No ale...
-Hermiono pozwól mi z godnością przyjąć karę, na którą zasługuje-odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion, uważnie patrząc jej w oczy.
-A Nott? Czemu to nie Nott odsiedzi wyroku?-zapytała ze złością. Była wściekła za to, jak chłopak podle doniósł i wymigał się od kary. -On cię oczernił, Draco. Zrobił z ciebie potwora...
-Nie obchodzi mnie to, co myślą o mnie tamci ludzie, Hermiono-odparł poważnie Draco. -Na tobie mi zależy i chcę żebyś ty znała prawda. Reszta nie jest ważna.
Dziewczyna patrzyła na niego bez przekonania, jednak w końcu zarzuciła mu ręce na szyję i złożyła na jego ustach czuły pocałunek. -Będę na ciebie czekać-powiedziała i zamierzała wyjść, kiedy ten złapał ją za nadgarstek i zmusił by na powrót spojrzała mu w oczy.
-Nie czekaj, nie wrócę-powiedział, czując jak dopiero teraz sobie to uświadamia. Serce pękło mu na pół, kiedy zobaczył jak łzy coraz obficiej spływają po jej policzkach. -Obiecaj, że ułożysz sobie życie beze mnie-poprosił niemal błagalnie. -Że nie będę musiał się o ciebie martwić-teraz głos mu zadrżał. Nie wytrzymał.
Przez dłuższą chwilę milczała, przełykając gorzkie łzy. Żądał od niej niemożliwego.
-Cieszę się, że Harry i Ron zmusili mnie bym cię uwiodła-przyznała, uśmiechając się przez łzy. -Byłeś najlepszym co mnie w życiu spotkało-zapewniła go, kładąc rękę w miejscu, w którym było jego serce. -Kocham cię-szepnęła, po czym po raz ostatni, krótko pocałowała go w usta.
-Obiecaj-powtórzył uparcie, nie zamierzając odpuścić.
-Obiecuję-odparła z lekkością, po czym wyjęła rękę z jego uścisku i zniknęła za drzwiami pokoju, mając się w nim nigdy więcej nie pojawiać.

                                                                           ***

Ludzie mogli myśleć różne rzeczy, ale według Teodora Notta, ich zakończenie było szczęśliwe.
Draco pozostał sobą. Pozostał człowiekiem, który na pierwszym miejscu stawiał dobro, szczęście swoich przyjaciół i miłość. Zmienił się. Po żałosnym, złośliwym nastolatku nie było już śladu. Draco wygrał.
Owszem, może więzienie, nie było najlepszym co mogło go spotkać za jego trudy, ale wierzył, że to tylko próba. Kolejna, nie taka ciężka jak poprzednie, bo tym razem był to już koniec.
Draco zaznał spokoju, nie musiał przejmować się jutrem.
Oczywiście Teodor nie zamierzał go tam zostawiać. Jego misja jeszcze się nie skończyła. Musiał pracować. Ciężko, każdego dnia robić wszystko by znaleźć sposób na wyciągnięcie blondyna z więzienia.

Blaise był wściekły. Z pewnością nie wybaczy mu tej zdrady, ale prędzej czy później pogodzi się z tym. Ożeni się z Pansy, będą mieli dzieci i zamieszkają w domu o jakim zawsze marzyli. Będą rozkoszować się wolnością i spokojnymi czasami, które wspólnie sobie wywalczyli. Nie zapomną też o swoim przyjacielu. Draconie Malfoy, który przez społeczność zapamiętany jako najgorszy potwór, dla nich będzie bohaterem, o którym będą opowiadać swoim dzieciom.

On sam, zaszyje się na Nokturnie. W ich mieszkaniu, miejscu, które było dla nich azylem. Śmiertelny Nokturn, choć zły, ponury i mroczny, jemu będzie przypominał o wspaniałych czasach, które przeżył razem z przyjaciółmi...

Kiedy wyszedł z ministerstwa, zobaczył wysoką, ciemnowłosą dziewczynę, która czekała na niego pod drzwiami. Patrzyła na niego ze złością, wyrzutem i niedowierzaniem.  Chyba miał ją stracić, bo najwyraźniej jego szczęśliwe zakończenie nie mogło być przesłodzone.
Uśmiechnął się krzywo w stronę dziewczyny, jednak uśmiech ten szybko zniknął z jego twarzy, bo ta bez ostrzeżenia go uderzyła. Skrzywił się nieznacznie, bo Granger dopiero co złamała mu nos, jednak rozumiał, że najwyraźniej musi przez to przejść.
-Znajdzie się na to jakieś wytłumaczenie, czy po prostu jesteś tak bardzo podły i tchórzliwy?-zapytała, ocierając z policzków dopiero co wyschnięte łzy.
W jej głowie pojawiał się Draco. Draco, który uświadomił jej, że to Teodora tak naprawdę kocha. Czy blondyn zniżyłby się kiedykolwiek do takiego zachowania jak Nott?
-Razem z Draco wymyśliliśmy taki plan. Ratowaliśmy Blaise'a. On stracił wolność, ja przyjaciół-powiedział ze zrezygnowaniem. -Możesz mnie nienawidzić, droga wolna.
Wyminął ją i ruszył przed siebie, kiedy ta zatrzymała go swoimi słowami.
-Ale ja cię kocham, do jasnej cholery!
Odwrócił się, patrząc na nią ze zdziwieniem. Dziewczyna patrzyła na niego z prawdziwą szczerością, pragnąc zatrzymać go przy sobie.
-Nie po to przechodziłam przez piekło, marzyłam o tobie, żeby teraz z ciebie zrezygnować. Z ludzi, których kochamy się nie rezygnuje-powiedziała, szybko do niego podchodząc.
-Jesteś gotowa mi to wybaczyć?-zapytał z niezrozumieniem.
-Kocham cię-powiedziała przez łzy, po czym rzuciła mu się na szyję, gotowa spędzić u jego boku wszystkie swoje dni. -Zawsze będę. I zostanę z tobą do końca.
Lena uśmiechnęła się do niego delikatnie, chcąc mu przez to przekazać, że nie zamierza go opuszczać. Nie zamierzała się z nim także żegnać, bo prawdziwi przyjaciele nigdy się nie żegnają. Złapała go za rękę i u jego boku ruszyła naprzód, gotowa zacząć nowe, lepsze życie.

Ta historia jest o ludziach, którzy po latach niestrudzonej walki wreszcie wywalczyli sobie wolność. 
Tą wolnością była przyjaźń, miłość, honor i odwaga. Tą wolnością było dobro, bo tylko dobro może człowieka naprawdę wyzwolić. 
Dlatego też, niezależnie od ich położenia, każdy z nich wreszcie był szczęśliwy. Spokojny o nadchodzące jutro, pewny swoich celów i wartości. 
Każdy z nich, był pewien, że ich historia, choć niejednokrotnie nasiąknięta smutkiem i mrokiem, wniosła coś do nawet najtwardszego serca. 
No bo kto by pomyślał, że historia jakiegokolwiek Ślizgona miałaby zachęcać do bycia dobrym człowiekiem?


                                                              -------------------------

Kochani!
Tak, to już jest koniec. Przed nami już tylko epilog, w którym zapewniam, że będzie nieco bardziej kolorowo <3 
Już sobie wyobrażam jak siedzicie przed monitorami i macie ochotę mnie ukatrupić za to, że nie było słodko i szczęśliwie :D Przepraszam ... ;) 
Mam nadzieję, że mimo wszystko Was nie zawiodłam. Pisanie zakończenia jest trudne. Jest jak pożegnanie, które powinno wypaść w miarę przyzwoicie :) 
Musicie wiedzieć, że cała ta historia była dla mnie wielką przygodą i jestem z niej bardzo dumna. Czy w ramach tego, moglibyście komentować równie pięknie co pod poprzednią notką albo nawet ładniej? :D Nic nie sprawia tyle radości co liczne komentarze! 
Tak czy inaczej, bardzo wszystkim dziękuję. Każdemu, kto był ze mną i czytał moje opowiadanie ;) 
Tego bloga prowadziłam najdłużej. Miał najwięcej czytelników i najwięcej komentarzy. Tworzenie go, było dla mnie naprawdę fajną zabawą i jestem niezmiernie wdzięczna za to, że miałam go dla kogo pisać. 
Co będzie potem? Nie wiem, czy będę jeszcze tworzyć. Owszem, bardzo to lubię, ale póki co nie podejmę się pisania kolejnego opowiadania :( Pewnego dnia jednak wrócę, to chyba wam mogę obiecać ;) 
A teraz komentować, proszę! Chcę wiedzieć, czy ostatni rozdział jest znośny (nie ukrywam, że się tym przejmuję). Pozdrawiam was serdecznie i dziękuję za taką wspaniałą przygodę :) 



























                                                                     





wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 50 cz. I - Oczy prawdziwego Ślizgona, czyli o tym jak kończy się wojna

Drodzy czytelnicy! Kto by pomyślał, że to już koniec?
Postanowiłam podzielić rozdział na dwie części, bo jak zwykle okazało się, że planować to ja nie umiem i nie zmieszczę wszystkiego w jednej notce. 
Wyszło bardzo długo, dlatego mam nadzieję, że się nie zanudzicie. Dziś mnóstwo akcji (przynajmniej taką mam nadzieję) xD 

No i jeszcze jedna prośba!
Na ten rozdział poświęciłam naprawdę mnóstwo czasu. Pisałam i pisałam, dlatego teraz mam nadzieję, że nie polenicie się i znajdziecie chwilę żeby napisać w komentarzu chociaż jedno zdanie. Wiem, że wielu z was sobie odpuszcza i strasznie mnie to smuci. To już koniec dlatego chcę wiedzieć, dla kogo pisana była ta historia. 




Czasem chodzi o tą jedną, jedyną osobę. Czasem o całą rodzinę. O miłość do świata, zafascynowanie naturą. Czasem jest to strach przed nieznanym. Często w grę wchodzą pieniądze albo pilnie strzeżone sekrety, ale czasem chodzi o to, że po prostu nie chce się umierać.
Draco wpatrywał się w rozszalałe płomienie ognia, które wyczarował jego dawny, szkolny znajomy i zastanawiał się, co będzie, jeśli tym razem najzwyczajniej zawiedzie. Co jeśli jego nogi odmówią posłuszeństwa, zacznie dławić się dymem, albo po prostu opadnie z sił? Co będzie, jeżeli umrze?
Monstrualny, ognisty smok leciał w jego stronę, zajmując płomieniami wszystko, co znajdowało się w jego zasięgu. Między nim, a Draconem było już zaledwie parę metrów i zapewne dla Ślizgona skończyłoby się to śmiercią, gdyby nie Teodor, który ocknął się w ostatnim momencie.
Zerwał się z miejsca, po czym zbierając w sobie siły, pociągnął za sobą blondyna i w ostatniej chwili uniknął lecącego w ich kierunku płomienia. Odetchnął głęboko, po czym spojrzał na Ślizgona jak gdyby nic się nie stało.
-Musimy stąd uciec-oznajmił, czym niebywale zdziwił swojego dawnego przyjaciela. Draco liczył na jakieś wyjaśnienia, oznakę, że zwariował albo znak, który miałby mu powiedzieć, że Teodor nie jest sobą.
Młody Nott patrzył na niego jednak ze spokojem, a w jego oczach nie dałoby się dojrzeć nawet cienia obłędu, który tak często pojawiało się w jego własnym spojrzeniu. Wyglądał zupełnie normalnie, a to oznaczało, że świadomie zabił swoją byłą ukochaną, a także odpowiadał za mord w albańskiej wiosce.
-Co ty zrobiłeś?-spytał z niedowierzaniem, jednak nie przyszło mu uzyskać odpowiedzi na to pytanie, bo kolejny rząd poukrywanych przez stulecia przedmiotów zajął się żywym ogniem.
-Wydostańmy się stąd, a uzyskasz odpowiedzi na każde pytanie-zapewnił go poważnie Teodor, przenikając go swoim spojrzeniem. Ruszył biegiem przed siebie, co jakiś czas krztusząc się dymem.
-Zabiłeś Lenę!-krzyknął z niedowierzaniem Draco, kiedy zrównał się z nim krokiem.
-Nikogo nie zabiłem-odparł mimochodem Ślizgon, nerwowo rozglądając się po wysokich stertach rupieci. -Gdzie jest do jasnej cholery Potter?-mruknął pod nosem, zakrywając usta fragmentem swojej ciemnej peleryny. Dym zdawał się być coraz bardziej duszący.
-Co ma do tego wszystkiego Potter?-zapytał zdezorientowany Draco, próbując ugasić choć fragment otaczających ich płomieni.
-To on jest ekspertem w przeżywaniu trudnych sytuacji, czyż nie?-spytał ciemnowłosy chłopak, zdobywając się na wygięcie swoich ust w krzywym uśmiechu.
-Śmiałbym rzec, że przewyższyłeś mistrza-stwierdził niechętnie Draco, z niezadowoleniem stwierdzając, że w ich stronę leci kolejny wytwór ognistego zaklęcia. -Radziłbym się schylić-poradził spokojnie dosłownie w ostatnim momencie. Przywódca mścicieli posłuchał go jednak i razem z nim uniknął ataku płomieni, które ominęły ich przelatując raptem parę centymetrów nad ich plecami, zwęglając tym znaczne części peleryn, w które byli ubrani.
-Zabiję tego, kto rzucił te zaklęcie-warknął zirytowany Draco, sycząc z bólu. Jego plecy były nieco poparzone.
-Chętnie pomogę-zadeklarował się Teodor, wpatrując się w ścianę ognia przed nimi. -Musimy jednak pokonać tą, śmiałbym rzec, niemałą przeszkodę-zauważył z bladym uśmiechem.
Draco przyznał mu rację krótkim wzruszeniem ramionami.
-To na trzy?-zaproponował, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie,  na co ten przytaknął skinieniem głowy.
-Raz...
-Dwa!-krzyknął Draco, po czym bez ostrzeżenia ruszył przed siebie. Teodor, zdawał się być na to doskonale przygotowany, bo pobiegł w stronę ściany ognia dokładnie w tym samym momencie.
Jak gdyby to planowali, wystrzelili wodę ze swoich różdżek, która na krótki moment, stworzyła w ogniu coś w rodzaju przejścia. Ślizgoni przeskoczyli przez nie, lądując na małym skrawku podłogi.
-Jeżeli wespniemy się po tych meblach, uda nam się dojść do północnej części pokoju-powiedział spokojnie Teodor, tak jakby przed chwilą wcale nie wykonał epickiego skoku mogącego zakończyć się śmiercią.
Draco spojrzał na niego z uśmiechem, a uznanie wymalowało się na jego twarzy. Może Teodor miał wiele niewyjaśnionych spraw, ale wierzył, że dalej pozostaje jego przyjacielem. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak razem wydostać się z Pokoju Życzeń i dowiedzieć się wszystkiego.

                                                                              ***

-Blaise?-Pansy zeskoczyła z drzewa, patrząc z szokiem na swojego odważnego ukochanego. Podbiegła do niego i mocno złapała go za rękę, pragnąc zwrócić na siebie jego uwagę. -Chyba powinniśmy iść-zauważyła, wskazując na zdenerwowanych do granic możliwości Śmierciożerców. -Fakt, ta wyczarowana dziura była świetnym elementem zaskoczenia, ale obawiam się, że teraz już doszli do siebie i zamierzają nas zabić-powiedziała jak gdyby nigdy nic, wskazując na wkurzonego Voldemorta, który oceniał straty w liczebności swojego wojska.
-Tak, chyba masz rację-przyznał spokojnie chłopak, przekrzywiając głowę na bok i z zamyśleniem wpatrując się w swoich przeciwników. -Najwyższa pora-dodał, kiedy ci zaczęli z powrotem biec w ich stronę. Teraz jednak nie miał już żadnego wyjścia ani zaskakującej pułapki, więc musiał przyznać, że stał się ofiarą, na którą polowało całe stado drapieżców. Był przerażony.
Złapał Pansy za rękę, po czym w szaleńczym pędzie zaczął biec z powrotem w stronę zamku.
-Blaise, jesteś idiotą-krzyknęła tylko dziewczyna, słysząc za sobą ciężkie kroki Śmierciożerców.

                                                                                ***

-Gorąco tu-stwierdził Draco, ocierając pot z czoła. Temperatura w Pokoju Życzeń stale rosła, a rozszalały żywioł zdawał się nie do ujarzmienia. Piekielne wytwory Szatańskiej Pożogi ścigały ich, nie dając im zapomnieć jak bardzo poważna jest ich sytuacja.
-Miejmy nadzieję, że drzwi są już niedaleko-pocieszył go równie zmęczony Teodor, uważnie rozglądając się po stertach wyrzucanych przez lata rzeczy.  -Powinniśmy jednak znaleźć jeszcze Pottera i Weasleya...
-I tego kto rzucił to idiotyczne zaklęcie-dodał zdeterminowany Draco. Po chwili jednak zmarszczył brwi, przyglądając się przyjacielowi z zamyśleniem. -Tak w ogóle to po czyjej ty jesteś stronie, co?-zapytał, dopiero teraz uświadamiając sobie, że nie ma pojęcia kim tak naprawdę jest jego przyjaciel.
Teodor jednak nie był wstanie udzielić odpowiedzi na to pytanie, bo ze szczytu ogromnej góry wszystkiego, zaczęły spadać ciężkie i niebezpieczne przedmioty.
-Musimy się stąd wydostać-krzyknął tylko, po czym ruszył przed siebie, wypatrując w oddali sylwetkę Wybrańca i jego najlepszego przyjaciela.

Draco biegł za przywódcą mścicieli tak szybko, jak tylko mógł, co jakiś czas krztusząc się narastającym w Pokoju dymem. Harry i Ron stali niedaleko od nich, robiąc wszystko co w ich mocy, by uchronić się przed trawiącym wszystko ogniem.
-Co wy tu robicie?-krzyknął do nich Draco, kiedy razem z Teodorem stanął przed barierą w postaci odgradzających ich od Gryfonów płomieni. Zaklął głośno, po czym skierował w ich stronę różdżkę, próbując choć na chwilę je ugasić.
-Wbiegliśmy tu za Crabbem i Goylem-odparł wyraźnie zajęty Harry, robiąc unik przed ognistym wężem, który próbował pochłonąć go swoimi gorącymi płomieniami. -Poza tym myślę, że to tu może być diadem-dodał, otrzepując lekko nadwęgloną kurtkę.
-Crabb i Goyle tu są?-Teodor dopiero teraz zwrócił na siebie uwagę.
-Co to za jeden?-zdziwił się Ron, nie rozpoznając w zakapturzonym chłopaku swojego dawnego, szkolnego znajomego.
-Nikt specjalny. Nott zmartwychwstał-wytłumaczył prędko Draco, wreszcie ugaszając oddzielający ich ogień. Razem z Teodorem podszedł do Gryfonów, i rozglądając się po Pokoju Życzeń, oceniał ich sytuacje.
-Jej, witamy w świecie żywych-Ron przyjrzał się Teodorowi z podziwem i dziwną fascynacją. -Harry chyba coś ma-zauważył, wskazując na swojego najlepszego przyjaciela.
-Powinniśmy iść raczej w tę stronę-zawołał za Wybrańcem Malfoy, wskazując palcem na znajdujące się za wieloma barierami ognia drzwi.
-Spokojnie, najpierw musimy znaleźć diadem-oświadczył niczym niewzruszony Ron, ocierając z twarzy czarną sadzę. -No i Hermionę-dodał po chwili, jakby obecność dziewczyny w tym miejscu była oczywista.
-Chwila, że co?!-Draco zdawał się zszokowany tą informacją. -Hermiona TU jest?!-zapytał ze zdziwieniem, co rudzielec przyjął z szczerym niezrozumieniem.
-No pewnie poszła szukać Crabba i G...
Draco nie potrzebował jednak dalszych zapewnień, bo przestrzeń płonącego Pokoju Życzeń rozdarł głośny wrzask dziewczyny.
-No to chyba ich znalazła-zauważył inteligentnie Teodor, obracając się w kierunku, z którego dobiegał krzyk dziewczyny. Draco zerwał się z miejsca, zamierzając biec jej na ratunek, kiedy przyjaciel złapał go za ramię i jednym ruchem odepchnął mocno do tyłu.
Blondyn spojrzał na niego z szokiem, nie mogąc uwierzyć, że ten utrudnia mu to zadanie. Co działo się z Teodorem?!
Ślizgon nie zamierzał go przepraszać. Pokazał palcem w stronę odbiegającego, dołączającego do Harry'ego Rona i wykrzywił usta w krzywym uśmiechu.
-Ktoś musi pilnować Gryfonów i tego jego diademu. Ja się nią zajmę-obiecał, po czym odwrócił się z zamiarem pobiegnięcia w stronę domniemanej lokalizacji Hermiony.
-Niby dlaczego ty?-spytał z oburzeniem Draco, za nic w świecie nie zamierzając godzić się na ten absurdalny pomysł. Wkrótce zaniósł się jednak głośnym, duszącym kaszlem.
-Właśnie dlatego-wyjaśnił poważnie Teodor. Draco nie dałby rady biec. -Przykro mi przyjacielu, ale to ten moment, w którym musisz mi zaufać-poprosił, patrząc mu prosto w oczy.

Czy powinien ufać Teodorowi Nottowi? Po tym jak założył bandę mordujących mścicieli, więził go w swojej przerażającej twierdzy, zabił swoją ukochaną i jeszcze się tego wypierał? Nie, z pewnością nie.
Mimo wszystko, jakaś cząstka jego serca, mówiła mu, że stoi przed nim ktoś, komu zawsze był gotowy powierzyć własne życie. Teraz nie miał innego wyjścia jak powierzyć mu również życie Hermiony.

-W porządku-odparł szybko, długo się nie zastanawiając. Tu chodziło o jej życie, potrzebowała pomocy.
Teodor tylko siknął głową, po czym szczelniej opatulając się swoim płaszczem, ruszył biegiem w stronę ukochanej swojego przyjaciela. Miał do wykonania misję. Choćby miała być ostatnią w jego nędznym życiu, nie mógł zawieść.

                                                                            ***

Blaise i Pansy biegli przez szkolne błonia, czym prędzej zmierzając w stronę wejścia do zamku. Trzymali się za ręce i razem przemierzali zielone łąki pięknego otoczenia Hogwartu. Mogłoby się to zdawać naprawdę miłą i przyjemną chwilą dwojga zakochanych, gdyby nie kilkutysięczna armia depcząca im po piętach.
Ślizgoni co jakiś czas unikali wystrzeliwanych w ich stronę zaklęć, sprintem biegnąc w stronę drzwi.

Odległość między nimi, a rozwścieczoną armią śmierciożerców wynosiła około dwadzieścia metrów i zarówno Pansy jak i Blaise, mieli świadomość, że jeżeli nie utrzymają tempa, wkrótce zostaną złapani.
-Dasz radę, Pansy. Jeszcze tylko kawałek-ponaglił ją Blaise, mocniej ciągnąc ją za rękę. Wiedział, że jest jej ciężko, ale nie mógł doprowadzić do tego, by przez jego heroiczny wyczyn wpadli w kłopoty,
Przyśpieszył biegu, czując jak każdy jego mięsień napina się, wykrzesując z siebie resztki sił. Gdyby nie zależało od tego jego życie, z pewnością dawno padł by na ziemię wycieńczony morderczym biegiem.
Przed nimi była jednak jeszcze pewna odległość, którą po prostu musieli pokonać najszybciej jak tylko mogli, jednocześnie unikając morderczych zaklęć, lecących w nich od tyłu.
Słowa dodały sił Pansy, która posiadająca znacznie gorszą kondycje niż chłopak, miała wrażenie, że zaraz kończyny odmówią jej posłuszeństwa. Przebiegnięcie takiego odcinka w ich morderczym tempie było niemal niewykonalne. Mimo wszystko wiedziała, że musi walczyć. Dla siebie i dla Blaise, który robił wszystko by wyciągnąć ich z tego niebezpieczeństwa.
Zacisnęła więc zęby i odnajdując w sobie zupełnie nową siłę, ruszyła przed siebie zrównując się z dającym z siebie wszystko chłopakiem. Uśmiechnęła się do siebie, po czym patrzyła jak brama Hogwartu z każdą chwilą jest znacznie bliżej niż goniący ich Śmierciożercy.

Kiedy wreszcie znaleźli się w zamku, Blaise nie zamierzał dać jej odpocząć. Pociągnął ją w stronę schodów i nie zważając na tłumiących się, zdezorientowanych uczniów, zamknął się z nią w jakiejś pustej klasie. Rozjaśnił różdżką pomieszczenie, po czym oparł się o ścianę, próbując złapać oddech.
Z początku nic nie mówili, zbyt zmęczeni ostatnim wysiłkiem. Owszem cieszyli się z tego, że udało im się dobiec, ale pewne nieprzyjemne przeczucie mówiło im, że to dopiero początek ciężkiej pracy.
-Po wojnie zapiszę się na maraton-wydyszała Pansy, ocierając czoło wierzchem swojej koszuli. Najchętniej zamknęłaby się w schowku na miotły, usiadłaby na podłodze i nie wychodziła przez całą bitwę, ale spojrzenie stojącego naprzeciwko chłopaka mówiło jej, że musi być silna. -Salazarze, nienawidzę cię-powiedziała, patrząc na wyraźnie zadowolonego z siebie Blaise'a.
Chciał powiedzieć coś na swoją obronę, jednak do ich uszu dobiegł dźwięk ciężko stawianych butów i okrzyków wojennych wychodzących z ust walczących ze sobą stron.
-Dotarli już na to piętro-stwierdził poważnie, rzucając nerwowe spojrzenie w stronę drzwi za którymi stale ktoś przebiegał. -Wszystko w porządku?-spytał, pragnąc upewnić się, że podczas biegu nic sobie nie zrobiła.
-Tak-przytuliła go, nadal ciężko oddychając. Chciała mieć pewność, że jemu także nic nie dolega, jednak zanim zdążyła to zrobić, ktoś wyważył drzwi do klasy mocnym kopniakiem.
-Proszę, proszę, kogo my tu mamy?-zapytał Antoni Dołohow, oblizując usta na widok przerażonej jego nagłym wejściem Pansy. Dziewczyna mocniej przylgnęła do swojego chłopaka, zaciskając zęby.
To nie tak, że była tchórzem ale na widok tego paskudnego Śmierciożercy do jej umysłu zaczęły wtargać wspomnienia. Wspomnienia okrutne i przerażające, przyprawiające ją o dreszcze na plecach. Zaczęła przypominać sobie kto tak bardzo skrzywdził ją w Malfoy Manor. Wspomnienie dotyku i bliskości tego odrażającego człowieka do tej pory przyprawiało ją o mdłości.
Łzy zalśniły w jej oczach i zapewne gdyby nie towarzyszący jej Blaise, dawno upadłaby na kolana z przerażeniem błagając Dołohwa by jej nie ruszał.
To jak ją katował, poniżał i wyśmiewał. To jak bardzo nieludzki i okrutny był w stosunku do niej sprawiło, że po ucieczce z dworu Malfoyów nie mogła dojść do siebie. A przecież nie tylko Antonii odważył znęcać się nad niewinną Ślizgonką...
W momencie kiedy myślała, że zaraz załamie się, popłacze i będzie błagała o litość, ktoś mocniej ścisnął jej ramię, dodając jej otuchy. Blaise. Dopiero co sprawił, że ziemia zapadła się i wchłonęła dziesiątki Śmierciożerców. Miałby nie podołać i nie być wstanie obronić jej przed jednym Dołohowem?
Spojrzała na Ślizgona z wdzięcznością, jednak ten nie przeniósł na nią swojego wzroku. Jego oczy utkwione były w Śmierciożercy, który dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego obecności.
-No i jeszcze żałosny zdrajca. Lord będzie zachwycony-stwierdził Dołohow, uśmiechając się mściwie.

Twarz Zabini'ego nie wyrażała nic. Nic, poza bezgraniczną wściekłością i chęcią mordu. Teraz już wiedział. To jak Pansy była wyrywana ze snu, z przerażeniem wykrzykując imię tego plugawego Śmierciożercy, to jak teraz na niego patrzyła... To był on. On tak bardzo się nad nią znęcał. On doprowadził do śmierci Teodora. On zmienił ich życie w piekło.
-Zabiję cię-oznajmił spokojnie, jednak w jego wnętrzu wszystko wręcz wrzeszczało by oddał się morderczemu obłędowi. Ten człowiek miał czelność stać przed nim i uśmiechać się w paskudny, irytujący sposób! Wyciągnął różdżkę, jednak to nie nią zamierzał go zabić. Dołohow umrze powoli i w męczarniach, najlepiej zabity mugolskimi sposobami, bo to to najbardziej go upokorzy i zaboli.
Nim zadowolony Śmierciożerca zdążył cokolwiek powiedzieć, leżał już na ziemi, powalony przez silne zaklęcie młodego Ślizgona. Zaczęła się walka. Walka na śmierć i życie.

                                                                           ***

Teodor wymijał płonące rupiecie, biegnąc w stronę z której dobiegał zduszony rechot, przypominający śmiech niezrównoważonej psychicznie hieny.
Crabb i Goyle stali nad związaną przez niewidzialne liny Hermioną, zaśmiewając się z tego w jak nędznej i opłakanej sytuacji znalazła się dziewczyna. Z początku Teodor nie rozumiał co się dzieje, jednak kiedy uważniej przyjrzał się tej trójce, dotarło do niego, co zamierzają zrobić z dziewczyną Ślizgoni.
Za pomocą zaklęcia lewitacji coraz bardziej zniżali jej położenie sprawiając tym samym, że znajdowała się  bliżej morderczych, sięgającą po nią języków ognia.
-Crabb i Goyle, wy idioci-Teodor westchnął z politowaniem, wlepiając wzrok w zapłakaną twarz Gryfonki. Nie dziwił się jej. W końcu nikt nie lubi patrzeć śmierci w oczy.

Chłopak wyszedł zza jakieś dużej, drewnianej szafy, spoglądając na przygłupów z zażenowaniem. Odchrząknął znacząco, po czym, kiedy już zwrócił na nich swoją uwagę, wycelował różdżkę w ich stronę.
Chłopcy spojrzeli na niego nieco spanikowani, jednak szybko przybrali pewne siebie maski, splatając ręce na piersi.
-Tknij nas, a dziewczyna spłonie-ostrzegł go Vincenty Crabb, rzucając rozbawione spojrzenie w stronę próbującej wyrwać się z niewidzialnych więzów Hermiony. Po tym jak wydała z siebie wrzask, który go sprowadził, Crabb i Goyle musieli uciszyć ją zaklęciem, jednak Teodor nie miał wątpliwości, że gdyby tylko mogła naklęła by na Ślizgonów najgorzej jak tylko potrafi. Jej twarz wyrażała nie tylko strach. Była Gryfonką więc musiała być również najprawdziwiej w świecie wkurzona.
Teodor mocniej naciągnął kaptur na głowę, czując jak dym coraz bardziej wtarga do jego płuc. Nie mieli wiele czasu.
-Zaraz wszystko w tym Pokoju spłonie!-krzyknął, pragnąc przemówić im do rozumu. -Musicie stąd uciekać!

Ślizgoni tylko uśmiechnęli się z politowaniem, jakby chcąc uświadomić mścicielowi, że sprawy takie jak "śmierć" nie dotyczą tak wspaniałych osób jak oni. Jedyne co zrobili, to za pomocą różdżki jeszcze bardziej zbliżyli Hermionę do ognia.
-W porządku-warknął zirytowany Teodor, rozkładając ręce w geście kapitulacji. -Czego chcecie?-spytał ze złością, co tamci przyjęli z szczerym zadowoleniem. Uśmiechnęli się z satysfakcją, po czym gestem ręki kazali mu się zbliżyć.
Teodor westchnął z rezygnacją, po czym podszedł do nich i przyjrzał im się ze znudzeniem.
-Ściągnij kaptur-zażądał Gregory Goyle, co nieco zdziwiło przywódcę mścicieli.
-Ściągam kaptur i dziewczyna jest wolna?-zapytał z nieprzekonaniem.
-Chciałeś stąd szybko wyjść o ile mi się zdaje-zauważył Crabb z ironicznym uśmieszkiem.
-Świetnie-warknął chłopak, po czym ściągnął kaptur, ukazując im swoją twarz. Z mściwą satysfakcją obserwował zaskoczenie jakie wywołał u swoich szkolnych kolegów.
-Nott?!-Ślizgoni nie kryli swojego zdziwienia. Hermiona także wydawała się zaskoczona, bo jej oczy rozszerzyły się do rozmiarów złotych galeonów, a jej buzia mimowolnie się otworzyła. Jakim cudem zmarły przyjaciel Dracona okazał się przywódcą mścicieli?
-Wypuśćcie ją, albo nie ręczę za siebie-powiedział wyraźnie się niecierpliwiąc. Ogień trawił wszystko wokół nich, a on mógł tylko modlić się o to, by mózgi Crabba i Goyla zaczęły działać zanim wszyscy spłoną żywcem.
-Ty...-Gregory przechylił głowę na bok, przyglądając mu się uważnie z zamyśleniem. -A co ci się stało w oko?-zapytał, na co ten mimowolnie się spiął. Nie lubił o tym rozmawiać.
Crabb szybko podchwycił temat kumpla, wyraźnie zaintrygowany przepaską na oku Teodora. Zarechotał, wiedząc już jak to wykorzystać.
-Ściągnij ją-rozkazał, na co młody Nott poczuł dziwny ucisk w żołądku. Nie miał ochoty tego robić.
-No ściągaj-ponaglił go drugi goryl.

Przez dłuższą chwilę chłopak milczał. Naprawdę nie chciał niczego z siebie ściągać. Jego wzrok powędrował jednak w stronę Hermiony. Na szali znajdowało się życie tej dziewczyny. Była niewinna, a jego przyjaciel powierzył mu jej życie. Nie mógł odmówić.
Dotknął palcami swojej czarnej przepaski, nie zwracając uwagi na podekscytowane śmiechy Crabba i Goyla. Jego wzrok zatrzymał się natomiast na przerażonej Gryfonce, która patrzyła na niego z współczuciem. Czyżby myślała, że ściągnięcie z oka przepaski jest dla niego w pewnym sensie upokorzeniem? Nikt nie lubi odsłaniać przed innymi swoich słabości i niedoskonałości, a już szczególnie gdy tym kimś jest twój wróg.
Jednak dla niego nie było już żadnego wyjścia. Nie może stawiać siebie ponad życiem tej dziewczyny. Nie teraz, kiedy uświadomił tym, na którym mu zależy jak bardzo niewiele jest wart. W końcu jednak oderwał wzrok od Gryfonki, skupiając go na rozbawionych Ślizgonach. Niewolno bawić się czyimś kosztem-pomyślał, co nieco bardziej dodało mu sił. Powoli, nie odrywając swojego zdrowego oka od przebrzydłych goryli, zsunął przepaskę i ukazał im coś, co niebywale ich przeraziło.

                                                                            ***

Nie tego się spodziewali. Nie było ani pustego oczodołu, ani też oka spowitego bielą, która mogłaby świadczyć o ślepocie chłopaka.
Oczy Teodora zawsze były ciemne. Przypominały barwę hebanu pomieszanego z ciemnobrązową czekoladą. Były mądre, głębokie, czasem lśniły w ich wesołe iskierki. To, co ukryte było pod czarną przepaską w niczym jednak nie przypominało jego dawnych, pięknych tęczówek.
Oko Teodora było czarne, puste, nie wyrażające zupełnie nic. Nie wiedzieć czemu, przyprawiało o poczucie grozy, strach i dreszcze na plecach.
Crabb i Goyle zamarli, wpatrując się w chłopaka z przerażeniem. Jego delikatny, złośliwy uśmieszek jeszcze bardziej ich przeraził.
Jednak... Teodor nie miał wiele czasu na napawanie się ich strachem, a jego uśmiech wkrótce zamienił się w smutny, przepełniony goryczą i bólem.
Ślizgoni padli na ziemię, pozbawieni życia.
Miał morderczy wzrok. Dosłownie. Posiadał przekleństwo, z którego nigdy miał się nie wyleczyć.

Wraz z śmiercią Goyla, wszystkie zaklęcia działające na Hermionę przestały działać. Dziewczyna zapewne spadłaby w płomienie, gdyby nie on w porę otrząsający się i ściągający ją na ziemię.
Dalej, nie przenosząc na nią wzroku, założył na oko czarną przepaskę i dopiero wtedy spojrzał na nią, czekając na jakikolwiek komentarz tego, co przed chwilą zrobił.

                                                                               ***
Pansy zasłoniła usta, patrząc na zapał z jakim Blaise po raz kolejny umiejscawiał swoją pieść na twarzy Dołohowa. Owszem, nigdy nie sądziła, że ktokolwiek powinien litować się nad tym śmierciożercą, nieraz marzyła o jego śmierci, ale to z jaką żądzą okładał go Zabini wydało jej się niezwykle brutalne.
-Blaise, starczy-poprosiła, widząc jak ten rozcina Antoniemu wargę.
-Nie, jeszcze chwila-wycedził w jej stronę, chłopak, nie szczędząc sobie kolejnego ciosu. Po tym jak przez chwilę pojedynkowali się na różdżki, a temu w końcu udało się powalić Śmierciożercę na ziemię, chciał delektować się jego cierpieniem.
-Blaise-musiała być stanowcza. Złapała go za ramię, odciągając go od na wpół przytomnego mężczyzny. -Zajmiemy się nim później. Teraz musimy walczyć w bardziej słusznych celach-przypomniała mu, ujmując jego twarz w dłonie. Widziała, że jest zły, może nawet wściekły. Widziała, jak bardzo chciał uzyskać pomstę za jej cierpienie, ale wcale tego dla niego nie chciała.
-Pragnienie zemsty cię zniszczy-szepnęła, patrząc mu w oczy.
Ten tylko milczał, delikatnie kiwając głową. Miała rację. Złość, frustracja, pragnienie mordu... żadne z tych uczuć nie jest dobre. Westchnął tylko, po czym złapał ją za rękę i nachylił się nad nią, składając na jej ustach czuły pocałunek.
-Wszystko będzie dobrze. Obiecuję-przyrzekł, mocno ją przytulając.

Wkrótce opuścili pustą salę, zostawiając w niej nieprzytomnego Dołohowa. Nim zajmą się później. Teraz przyszła pora by walczyć. Wtopili się w rozszalały tłum wojowników by z prawdziwą determinacją i zaangażowaniem stanąć po odpowiedniej stronie. Chcieli wolności. Tylko jej już pragnęli.

                                                                              ***

-Jesteś mścicielem? Jakim cudem żyjesz? Draco mówił, że... A to oko to masz tak od zawsze?-Hermiona dała prowadzić się Teodorowi, z roztargnieniem unikając lecących w ich stronę podpalonych przedmiotów i wytworów szatańskiej pożogi. Osoba tego Ślizgona zbyt mocno ją zaintrygowała by miała zacząć przejmować się takimi rzeczami jak 'przeżycie'.
-Czy ty się czasem zamykasz, Granger?-zapytał nieprzytomnie, wlepiając wzrok w piękny, zdobiony diadem na stercie jednej z gór śmieci. -Mogłabyś mi przywołać tamten diadem?-zapytał, wskazując palcem na własność Roweny Ravenclaw. To, że to do niej należała ta ozdoba, nie miał wątpliwości. Takie cudo mogła mieć tylko założycielka Hogwartu.
-Dlaczego nie użyjesz swojej?-zapytała ze zdziwieniem, mimo to przywołując do siebie diadem. Spojrzała na niego z zaciekawieniem, jednocześnie rzucając zafascynowane spojrzenie w stronę diademu.
-Nie słucha mnie należycie. Nie należy do mnie-wyjaśnił szybko. -Tą prawdziwą zabrał Draco na chwilę przed moją... śmiercią.
Dziewczyna uniosła w górę jedną brew, jednak nijak tego nie skomentowała. Zamiast tego ukryła diadem pod swoją szatą, szczelnie owijając go swoją szatą.
-Tak właściwie to po co wam on, co?-zapytał z zaciekawieniem, ciągnąc ją w stronę miejsca, w którym rozstał się z Draconem.
-Razem z Harry'm i Ronem wierzymy, że Voldemort zrobił z niego Horkruska, to znaczy ukrył w nim cząstkę swojej duszy. Aby go pokonać musimy zniszczyć każdy z przedmiotów, który daje mu nieśmiertelność i ...-urwała widząc biegnących w jej stronę przyjaciół. -Harry, Ron! Mamy diadem! Musimy uciekać w stronę wyjścia-zawołała, wyrywając rękę z uścisku Teodora i dołączając do nich z przejęciem.
Gryfoni tylko skinęli głowami, po czym próbując ugasić ogień, starali się utworzyć drogę do wyjścia.
-Gdzie jest Draco?-Teodor zmarszczył brwi, rozglądając się za blondwłosym przyjacielem, podczas gdy ci zajęci byli ucieczką.
Poczuł jak coś podchodzi mu do gardła. Nie mógł pozwolić mu tu zostać. Spojrzał podejrzliwie na Gryfonów.
-Co zrobiliście z Malfoyem?-zapytał, na co ci wyraźnie zdziwieni zdali sobie sprawę, że nie ma przy nich Ślizgona. Również Hermiona uniosła w górę brwi, ze zdenerwowaniem zaczynając nawoływać ukochanego.
-W porządku wyjdźcie stąd i zniszczcie co musicie. Ja się tym zajmę-powiedział zestresowany Teodor. Musiał myśleć trzeźwo. Najważniejsze to uratować jak najwięcej osób...
-Co?! Nie!-Hermiona próbowała podbiec do Teodora by razem z nim ruszyć na poszukiwania ukochanego, kiedy Ron mocno złapał ją za ramiona i zaczął prowadzić ku drzwiom. -Ron puść mnie!-wrzasnęła, czując jak do jej oczu napływają łzy. -Ron musimy mu pomóc!-krzyknęła, jednak nie osiągnęła zamierzonego skutku. Zamiast tego także Harry przyłączył się do swojego przyjaciela i wspólnie z nim opuścił Pokój Życzeń.

                                                                              ***

Ogień trawił wszystko dookoła. W Pokoju Życzeń znajdowały się już tylko pojedyncze wysepki miejsc, w których można było stanąć, nie ryzykując podpalenia nogawek spodni. Sterty rupieci płonęły, co jakiś czas rozpadając się, wysypując dookoła iskry. Z ogromnych gór spadały różnorakie przedmioty, a wpływający do płuc dym, sprawiał, że przebywanie w Pokoju Życzeń było coraz bardziej niebezpieczne.
-Draco!-Teodor wrzasnął, rozglądając się dookoła. Miał nadzieję, że zaraz zobaczy gdzieś przyjaciela. Inaczej przyszłoby mu tam spłonąć. O tym, że mógłby wyjść z pokoju bez blondyna, nawet przez chwilę nie pomyślał. -No błagam, Draco... Gdzie jesteś?-zapytał, zrozpaczony wizją martwego przyjaciela.

Wtedy go zobaczył. Przygnieciony stertą ciężkich mebli, które powoli zaczynały się palić. Czym prędzej podbiegł do przyjaciela, patrząc na niego z przerażeniem. Co jeżeli nie zdążą na czas?
Draco był nie przytomny. Jego klatka unosiła się powoli, z każdą chwilą coraz bardziej słabnąc. Z pewnością miał poważne obrażenia wewnętrzne, bo nawet ktoś tak silny jak on nie byłby wstanie podnieść takiego ciężaru. Leżało na nim przynajmniej kilkaset kilogramów.
-Wyciągnę cię stąd stary-mruknął Teodor, nie mając pojęcia jak się do tego zabrać. Wyciągnął różdżkę i próbował odgarnąć z przyjaciela ciężar, jednak ta jak na złość nie słuchała go tak jak należy.
Spojrzał się na nią, ciężko wzdychając. Nie może pozwolić przyjacielowi umrzeć. Nie przez jakiś uparty patyk!
Zaczął gorączkowo myśleć. O ile niegdyś słynął z trzeźwego myślenia, nagle utracił tę zdolność, panicznie pragnąc rozwiązać swój problem.
Nachylił się nad przyjacielem i próbował go wyciągnąć, jednak chłopak był zbyt mocno przygnieciony.
-Uratowałeś ją?-z ust Dracona wydobył się słaby szept, który Teodor jednak doskonale usłyszał.
-Tak, jest cała i zdrowa-zapewnił go, czując jak smutek opanowuje jego wnętrze. Nie miał pojęcia co zrobić.Choć Draco zdawał się niczego więcej nie chcieć, a zapewnienie o tym, że jego ukochana jest bezpieczna dawało mu całkowitą satysfakcję, Teodor wiedział, że to nie czas na śmierć jego przyjaciela.

Wtem przypomniał sobie wydarzenia w albańskim lesie. Draco zabrał mu różdżkę, pragnąc ratować swe życie. Udało mu się, nie miał z nią problemów. Co jeżeli teraz on zrobi to samo?
Podszedł do ledwo żywego przyjaciela i wyciągnął różdżkę spomiędzy mocno zaciśniętych palców blondyna. Zacisnął zęby, po czym skierował ją w stronę przygniatających Dracona rupieci.

                                                                             ***

Z Pokoju Życzeń wyszedł niemal w ostatniej chwili. Wywlókł ze sobą Dracona, a to ile włożył w to wysiłku i pracy wiedział chyba tylko on sam. Obydwoje mieli na ciałach poparzenia. Ich twarze brudne były od krwi, potu i sadzy, a ich ubrania były gdzieniegdzie zwęglone. Po raz kolejny wyśliznęli się z dłoni śmierci, tyle, że tym razem jeden z nich wyszedł z tego na wpół żywy.
-Draconie?-Teodor nachylił się nad leżącym przyjacielem, ciężko oddychając. -Draco?-powtórzył, próbując go ocucić. -Daj spokój to nieodpowiedni czas na umieranie-westchnął, odgarniając sobie z twarzy kosmyki włosów. Poczuł jak ogarnia go przerażenie. Co jeżeli zawiódł? Jeżeli Draco umrze mu na oczach, a on będzie patrzył na to z bezradnością?
Opadł na kolana, niezbyt delikatnie potrząsając Malfoyem.
-No dalej ty pieprzony kretynie! Oddychaj-poprosił, bo tętno i oddech Dracona stale słabł.
-Teodor?-ktoś podszedł do niego od tyłu i położył dłoń na jego ramieniu. Niewiele myśląc odwrócił się do niej i porwał w swoje ramiona, przygarniając ją z całą swoją siłą i pragnieniem. Ledwo powstrzymywał się od wrzasku rozpaczy, jednak pozwalał sobie na ukojenie jakie dawało mu jej ciało. Cała tęsknota, żal, ogromne uczucie...
-Tak bardzo cię przepraszam-jęknął, chowając twarz w jej ciemnych włosach. Chciał by zrozumiała, wiedziała, że nigdy nie chciał jej skrzywdzić. Dziewczyna jednak nic nie mówiła. Jedynie tuliła go do siebie, pogrążona w zbyt wielkim szoku by w ogóle się odezwać.
To był on. Prawdziwy, żywy, przy jej boku.
-Ty żyjesz-wyjąkała tylko, czując jak z jej gardła wyrywa się szloch. Jeszcze mocniej przygarnęła go do siebie, z obawy, że wszystko tylko jej się wydaje, a on lada chwila może zniknąć.
Z każdym dniem jej świat coraz bardziej tracił sens. Próbowała jakoś go odzyskać, znaleźć kogoś, kto byłby wstanie poskładać jej potrzaskane serce. I oto pewnego dnia znowu go widzi. Dzieje się coś, o czym śniła niemal każdej nocy.
-Jakim cudem?-zapytała, uśmiechając się przez łzy. Nigdy nie sądziła, że jeszcze kiedyś znajdzie się w jego ramionach.
-To bardzo długa historia-powiedział, czując jak jego głos coraz bardziej się łamie. Nie wyobrażał sobie co musiała czuć, kiedy myślała, że jest martwy.

Zapewne trwali by w tym uścisku jeszcze długi czas, nie zważając na trwającą w okół bitwę. Z każdą chwilą coraz bardziej przypominała ona brutalną rzeź, jatkę, w której ginęło  coraz to więcej ludzi.
Za plecami Teodora rozległ się jednak przeciągły jęk, a on jak oparzony oderwał się od Leny i spojrzał na przyjaciela, który zdaje się zyskiwał świadomość. Chłopak uśmiechnął się promiennie, wyciągając różdżkę Dracona i za jej pomocą wyczarowując strumień wody.
-Powinieneś się napić-powiedział, nalewając ją do wyczarowanego przez Lenę kubeczka. Podetknął go pod nos przyjaciela, a także obmył mu twarz, zmywając z niej część brudu. Różdżkę wcisnął mu do ręki.
-Ktoś mi wreszcie wytłumaczy jakim cudem żyjecie? A może ktoś mnie okłamał i w rzeczywistości ludzie wcale nie umierają?-zapytał słabym, niemal niedosłyszalnym głosem Draco, wypijając podany mu napój. Skrzywił się przy tym nieznacznie, bo każdy nawet najmniejszy ruch sprawiał mu potworny ból.
-To długa historia-powtórzył zadowolony Teodor. Z Draconem nie było tak źle, skoro był wstanie mówić.
-Będziesz musiał mnie uleczyć-powiedział nagle blondyn, zupełnie tak, jakby czytał w jego myślach. -Nie jest ze mną bardzo źle, ale jeżeli mam walczyć, muszę być nieco zdrowszy-wyjaśnił, jakby na potwierdzenie swoich słów spluwając krwią.
-No pewnie-odparł ze sztucznym entuzjazmem Teodor, krzywiąc się nad lekko zmasakrowanym ciałem przyjaciela. To Draco był od leczenia. Miał zadatki na magomedyka i z pewnością byłby świetny w tym zawodzie. On nie potrafił jednak tak świetnie rzucać zaklęć leczących, a wyzwaniem było dla niego zrobić coś tak łatwego jak wyciąg z szczuroszczeta.
-Dasz radę-zapewniła go Lena, mocno ściskając jego ramię.

                                                                       ***

Kiedy Draco był w miarę uleczony i jakimś cudem był wstanie słaniać się na nogach, razem z Leną i Teodorem ruszył schodami w dół, gdzie rozgrywała się prawdziwa walka.
Widok był przerażający. Mogłoby się zdawać, że zarówno Draco i Teodor przywykli do takich widoków, ale to z jakim zaangażowaniem i brutalnością Śmierciożecy mordowali ludzi było wstrząsające. Lena mocno wtuliła się w ciało ukochanego, z przerażeniem stwierdzając, że na ziemi leży mnóstwo ludzkich zwłok, a krew i brud miesza się z deszczem, który zaczął padać i spływać do środka przez podziurawione sklepienie zamku.
Widok ten przyprawiał o dreszcze i nawet dzielni Ślizgoni byli tym wstrząśnięci. Kiedy uciekali z Hogwartu po tym, jak wpuścili do niego Śmierciożerców nigdy nie sądzili, że kiedy tu wrócą zastaną taki widok.

-Nie zabiłem Leny. Użyłem tylko zaklęcia, które spowolniło jej funkcje życiowe...-wyjaśnił Teodor, kiedy szybko przedzierali się przez korytarze.
-Dlaczego po prostu jej nie spetryfikowałeś?-zapytał zirytowany Draco, nie mogąc wybaczyć przyjacielowi tego, jak poczuł się po tym, gdy znalazł ciało dziewczyny.
-Bo tamto zaklęcie działało dłużej-odparł jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie Teodor.
-Mogłeś powiedzieć, że przeszkadzam to bym sobie poszła-zauważyła Krukonka, mimo wszystko nie żywiąc do niego urazy.
Chłopak zamierzał coś na to odpowiedzieć, kiedy im oczom ukazały się błonia. To tu rozgrywało się decydujące starcie. Przepełnione były najróżniejszymi istotami walczącymi na najróżniejsze sposoby.
-To przerażające-stwierdziła Lena z zamyśleniem, wpatrując się w rozszalałe postaci walczących.
Powietrze co chwila rozdzierały jakieś wrzaski. Cierpienia. Satysfakcji.
Unosił się metaliczny zapach krwi i... rozpaczy.

Draco mocno zacisnął powieki, czując jak jego umysł nawiedzają koszmarne wizje. Musiał opanować swoje szaleństwo. Chociaż przez chwilę. Powoli ogarniała go panika i nic nie było wstanie tego powstrzymać.
Pole bitwy było brutalne. Pełne niesprawiedliwości i cierpienia.

                                                                       ***

Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a nikomu nie stanie się krzywda. Wydajcie mi Harry'ego Pottera a zostaniecie nagrodzeni. Wydajcie mi Harry'ego Pottera...


-Draco!-znajomy głos wyrwał go z zamyślenia, odrywając go tym samym od wyniszczających wizji.
Hermiona podbiegła do niego, rzucając mu się na szyję. Była roztrzęsiona, zapłakana i najwyraźniej ledwo wytrzymywała to, co działo się dokoła.
Zacisnął zęby, wdychając jej zapach. Była jedynym co jeszcze trzymało go przy zmysłach.
-On tam poszedł-powiedziała cicho, a Draco ledwo zrozumiał co powiedziała, bo przez jej drżący podbródek każde słowo było niewyraźne.
-Kto? Dokąd?-zapytał, ocierając łzy z jej twarzy i przykładając rękę do głębokiego rozcięcia na jej skroni.
-Harry-zaszlochała z rozpaczą. -Poszedł do lasu, do Niego-wyjaśniła, próbując wziąć się w garść. Wiedziała, że wszyscy na nią patrzą. Że jako znana i szanowana uczennica jest dla nich pewnego rodzaju autorytetem. Nie mogła panikować, jeszcze nie wszystko stracone.
-On za życie innych-powiedział cicho Teodor, wsłuchując się w ich rozmowę. -Potter nie może być martwy, to ich zniszczy-szepnął, wpatrując się w zdeterminowane twarze uczniów. Choć nadeszła krótka chwila przerwy w bitwie i większość zbierała ciała zmarłych, znaleźli się i ci, co dalej pałali się do walki. Draco wzniósł oczy ku niebu, zastanawiając się czy naprawdę każde z nich zasłużyło na taki los... Może on ale czy inni?
Jego spojrzenie zatrzymało się na Hermionie. Nie doceniał jej. Owszem kochał ale przecież nie wykorzystał jej bliskości kiedy mógł. Powiedział tyle złych słów, tyle razy źle się zachował, źle wybrał.
Teraz trzymał ją w swoich ramionach, a to ile czasu będzie im dane pozostawało pod wielkim znakiem zapytania.
-Bardzo cię kocham-szepnął do jej ucha, tak by tylko ona mogła to usłyszeć. Zrobił to głównie ze względu na Rona, który stał z boku wyraźnie rozbity. Rudzielec był zakochany w Hermionie, a Draco wyznaczył mu bardzo ważną misję. Jeżeli coś mu się stanie... to przy boku Weasleya ma zbierać się dziewczyna.
Poczuł jak ta opiera czoło o jego tors, próbując uspokoić oddech. Było jej tak bardzo ciężko. Nie dziwił jej się. W końcu chodziło o przyjaciela...
Wreszcie uniosła głowę, a ich spojrzenia się spotkały. Mógł spojrzeć prosto w jej czekoladowe, przepełnione uczuciem oczy i wiedzieć, że oddałby wszystko by móc na nie patrzeć bez końca.
Miałby wtedy gwarancję na to, że wokół może walić się świat, a ona i tak będzie stała obok niego gotowa spędzić życie u jego boku.
Uśmiechnął się na te myśl, a ona szybko odwzajemniła ten gest, choć przez jej ogólną rozpacz wyglądało to raczej jak krzywy grymas.
-Ja ciebie też-powiedziała w końcu, a jej opanowany, pewny głos zaskoczył nawet ją samą.
-To świetnie-stwierdził zaraz przed tym jak wtopił się w jej usta, bo tego najzwyczajniej nie potrafił sobie odmówić. Chciał jej przez to przekazać jak bardzo mu zależy. Jak wiele by dał, by nie musieli znajdować się w takiej beznadziejnej sytuacji. Jak bardzo chciał dla niej normalnego, bezpiecznego życia.

Później przeszli do Wielkiej Sali. Tam zbierali się wszyscy walczący w imieniu Harry'ego Pottera.
Kiedy Draco przekroczył próg tego ukochanego miejsca coś mocno ścisnęło jego serce. Hogwart był jego domem. Zawsze miło wspominał pokaźne uczty pod zaczarowanym sklepieniem.
Teraz nie było już czterech, długich stołów, przy których siadali do wspólnych posiłków.

Wielka Sala zapełniła się trupami. Trupami, a najgorsze było to, że wiele z nich było mu znajomych. Z przerażeniem oglądał ich twarze i choć z wieloma nigdy nie zamienił nawet słowa, coś podchodziło mu do gardła na wspomnienie tego jak widywał ich na korytarzu czy bibliotece.
Przystanął kiedy zobaczył w kącie pomieszczenia rodzinę Weasleyów. Płakali, byli zrozpaczeni.
Zamarł, czując jak coś umiera w jego sercu. Świat był niesprawiedliwy. Fred był martwy.
Słyszał jak Ron u jego boku wykrzykuje coś, a potem zrywa się i razem z Hermioną szybko podchodzi by dowiedzieć się co się stało.
Dla niego jednak nic już się nie liczyło. Pani Weasley była wspaniałą osobą. Serdeczną, życzliwą... Pamiętał jak jej mądre słowa nieraz pomagały mu wziąć się w garść. Czym zasłużyła na utratę dziecka?
Coś w nim pękło.
Odwrócił wzrok ale było jeszcze gorzej, bo tym razem jego spojrzenie natrafiło na jednego z członków Zakonu - Remusa Lupina. Obok niego leżała żona. Trzymali się za ręce, a Draco miał ochotę wrzeszczeć, bo jakiś czas temu pani Weasley wspominała, że urodził im się syn.
-Zapłacisz za to, Voldemorcie-szepnął, mocno zaciskając zęby.
-Oj zapłaci-potwierdził Teodor, a blondyn dopiero teraz przypomniał sobie o jego obecności.
-Nienawidzę go tak mocno...-szepnął ze złością Draco. Chciał wyzbyć się tego niszczycielskiego uczucia, ale coś w jego głowie mówiło mu, że wcale nie jest takie złe. Dodawało mu siły. Siły by walczyć. O wolność. Sprawiedliwość. Zadośćuczynienie.
Był ciężko ranny, zmęczony. Tak jak mnóstwo innych ludzi w tej sali, a mimo wszystko chciał walczyć dalej. Chciał wykrzesać z innych bojowego ducha, dać im nadzieję, jakikolwiek znak, że mają szansę na zwycięstwo...

Mimowolnie przeniósł wzrok na drzwi, wychodzące na szkolny dziedziniec i już wiedział, że jego chęci na nic się zdają.
Na horyzoncie pojawił się Voldemort, tuż obok niego kroczył pół-olbrzym Hagrid, który w rękach trzymał ich największą porażkę. Martwego Harry'ego Pottera.

                                                                             ***

Wyszedł z zamku, wiedząc, że tuż za nim idzie każdy, kto miał jeszcze siłę stawiać nogi. Uczniowie, nauczyciele, rodziny zmarłych, a nawet mściciele - każdy kto był gotów zebrać zapłatę za to, czego dokonał tu Tom Riddle.
Deszcz przestał padać, jednak nad zamkiem wciąż wznosiły się ciemne chmury, gotowe lunąć deszczem.

-Harry Potter nie żyje-oznajmił Voldemort, nie posiadając się z radości. Jego szkarłatne oczy lśniły szaleńczo, a widząc rozbicie i załamanie swoich przeciwników gotów był wykrzesać z siebie jeszcze więcej entuzjazmu. -Poddajcie się, nie ma sensu walczyć. Przegraliście. Okazaliście jak bardzo słabi i beznadziejni jesteście!

Draco czuł jak wokół niego panuje milczenie. Czy ludzie stracili już nadzieję? Czy zaraz padną na kolanach przed Lordem i będą błagać go o litość?

-Harry, drogi Harry jest martwy-oznajmił śpiewnie, a blondyn nie mógł powstrzymać się od rzucenia spojrzenia w stronę Hermionę, która z łzami rozpaczy stała wśród rodziny Rona.
Molly, Artur i ich dzieci choć pogrążeni w żałobie po stracie Freda, dalej zdawali się gotowi do splunięcia w twarz siejącemu postrach i terror potworowi.
Dalej od nich stał Blaise. Ku jego uldze trzymał się całkiem nieźle. Przez jego policzek biegła szeroka szrama, ale nie wyglądała groźnie. Ślizgon uśmiechał się ponuro, starając pocieszyć stojącą w jego ramionach Pansy, która z łzami w oczach wpatrywała się w rzeszę Śmierciożerców.

Blondyn westchnął cicho, spuszczając wzrok. Czy mieli jakiekolwiek szanse? Voldemort rozpoczął przemówienie, w których poniżał i wyśmiewał ich walecznego ducha, a on spojrzał na Teodora i Lenę stojących u jego boku.  Ich twarze nie wyrażały nic oprócz pogardy i wściekłości na Czarnego Pana oraz jego zwolenników. Ku jego uldze, nie tylko jego najbliżsi przyjaciele byli zdeterminowani.
Śmierć Harry'ego nie poszła na marne. Nie załamała ludzi. Dała im siłę, dała im złość, która wkrótce mogła przerodzić się w prawdziwego bojowego ducha.

-Poznajcie jednak moją litość-mówił Voldemort, wyginając swe usta w wężowym uśmiechu. -Każdy kto przejdzie teraz na moją stronę zostanie oszczędzony. Wynagrodzę go i obiecuję, że nigdy tego nie pożałuje.

Dalej panowało milczenie. Nikt nigdy nie zniżyłby się do tego, by przejść na tamtą stronę. Nie po tym, co widzieli w czasie walki.
-Draco?-Bellatrix wyszła z szeregu, patrząc na blondyna z wyczekiwaniem. -Draco?-ponagliła go, a on czuł jak wszystkie spojrzenia zwracają się w jego stronę. -No chodź! Nie przynoś wstydu naszej rodzinie.

Wpatrywał się w nią z otępieniem. Nie miał siły nawet jej wyśmiać. Uznał za bezsensowne wściekanie się, że w ogóle miała czelność by się do niego odzywać.
Poczuł jak blizna na jego plecach zaczyna piec. Czy Bellatrix naprawdę wierzyła, że będzie wstanie przejść na drugą stronę po wszystkich krzywdach które go tam spotkały?
Jedna, jedyna łza zalśniła w jego oku, jednak nie pozwalał jej wypłynąć. To był już koniec.
-Draco do cholery!-Bellatrix zaczynało irytować jego milczenie. -Jesteś plugawym zdrajcą i śmieciem! Nie zasługujesz na litość naszego pana, nie zasługujesz nawet na to by którykolwiek z nas splunął ci w twarz!-wykrzyczała szczerze. -Doceń miłosierdzie Czarnego Pana i przejdź na naszą stronę!

Plugawy zdrajca i śmieć? Lata morderczych starań by Voldemort go nie zabił. Poświęcenia i stawanie na głowie by tylko zdobyć pozycję w jego szeregach. Zacisnął zęby kiedy patrzył jak jego matka jest mordowana przez oszalałego ojca. Patrzył jak jego ukochana jest torturowana, a przyjaciółka przetrzymywana w paskudnych lochach. Robił wszystko, żeby się utrzymać tylko po to by usłyszeć, że jest plugawym zdrajcą i śmieciem...
Zwykle nie przejmował się takimi opiniami ale teraz patrzyli na niego wszyscy. Każdy słyszał to, co do powiedzenia miała jego ciotka, a po stronie śmierciożerców rozległy się nawet śmiechy.
Patrzył na nich wszystkich w milczeniu, w środku naprawdę dotknięty tym, za kogo mają go inni. Gdyby tylko znali prawdę...
Poczuł jak Teodor kładzie rękę na jego ramieniu, jak chce mu tym samym przekazać, że wszystko będzie dobrze.
-Draco ty...
-Skończ już szmato!
Wszyscy zamilkli, z szokiem wpatrując się w Lucjusza Malfoya, który wyszedł z szeregów Voldemorta i odważnie spojrzał w szalone oczy Bellatrix.
-Mówisz do mojego syna-przypomniał jej ze złością.

Draco zdawał się tym wszystkim niewzruszony. Ojciec stający w jego obronie? Nie mógł w to uwierzyć.
Może było już dość późno, a Lucjusz wcale nie stał się świętym człowiekiem, ale Draco wiedział, że się zmienił.  Czekał na to całe życie. Czekał, pragnąc tego, by na niego spojrzał i go docenił. By go zauważył.
Teraz Lucjusz stał i na oczach wszystkich otwarcie sprzeciwił się Bellatrix. Starszy z Malfoyów spojrzał na swojego syna i posłał mu pełne najróżniejszych emocji spojrzenie.
Draco widział wszystko w jego głębokich, stalowoszarych oczach. Wiedział i mimo iż jego twarz nie wyrażała zupełnie nic, w głębi duszy cieszył się jak małe dziecko. Lucjusz wreszcie zrozumiał, wreszcie dotarło do niego to, co Draco tak bardzo chciał mu przekazać.
Ze strony Hogwartu rozległy się wiwaty, okrzyki, zapewnienia, że tak łatwo się nie poddadzą. Ludzie zaczęli otwarcie potępiać Bellatrix. Otwarcie mówili co myślą o Voldemorcie i jego podwładnych.
Dopiero wtedy Draco szczerze się uśmiechnął. Nie odrywał wzroku od oczu ojca, który stał w milczeniu czekając na to co będzie dalej.
Ale popełnił błąd.
Draco dojrzał kątem oka coś zielonego. Mknącego z zawrotną prędkością. Nagle stalowoszare oczy Lucjusza Malfoya stały się puste. Zniknęło z nich wszelkie uczucie i nie wyrażały już zupełnie nic.
Upadł na ziemię, a Bellatrix splunęła na jego ciało, uśmiechając się przy tym znacząco w stronę stojącego u boku Dracona Teodora. Próbowała mu tym zaimponować?
Blondyn stał tam gdzie na początku, zupełnie wstrząśnięty tym co dopiero zobaczył. Jak widać, podobnie zadziałało to na resztę walczących, bo wszelkie wiwaty i okrzyki ucichły, ustępując grobowemu milczeniu.
I wreszcie to się stało. Jedna samotna, usilnie powstrzymywana łza spłynęła po bladym policzku Dracona.
Szybko ją otarł, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Chciał udawać, że się trzyma, że ten widok nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Że wcale nie przeszkadza mu to, że Bellatrix zabiła mu ojca zaraz po tym jak ten zdawał się wreszcie go zauważyć.
Stojący u jego boku Teodor, widział jednak wszystko. Doskonale wiedział, że pod kamienną maską, którą przybrał jego jasnowłosy przyjaciel czai się prawdziwy szok, uraza kto wie, może nawet rozpacz?
Nie chciał tego. Dla nikogo. Kto jest wstanie patrzeć na śmierć rodziców i pozostać po tym w nienaruszonym stanie?
-Zapłaci za to-szepnął cicho, tak, że tylko Draco był wstanie go usłyszeć, po czym puścił Lenę i zaczął iść w kierunku Bellatrix. Voldemort uśmiechnął się z zadowoleniem. Czyżby właśnie osiągnął zamierzony efekt? Czy przestraszył wszystkich na tyle, że Teodor zdecydował się przejść na jego stronę?

-Mały Teo wzruszony utratą rodziców najlepszego przyjaciela-zaśmiał się z pogardą, wyciągając ręce w stronę nadchodzącego Ślizgona.
-To, że nie miałeś własnych nie znaczy, że musisz się mścić-zauważył cicho Teodor, a uśmiech momentalnie znikł z twarzy Czarnego Pana. Jednak wtedy było już za późno.
Teodor w jednym momencie podbiegł do Neavilla, wyciągnął miecz Godryka Gryffindora z jego ręki, po czym podbiegł i przeciął nim Bellatrix.
To był szok. Dla wszystkich, nawet dla samego chłopaka, bo nie sądził, że się na to odważy. Szkarłatna krew zaczęła spływać po wykutym przez gobliny ostrzu każąc mu się otrząsnąć.
-Miłość bywa bolesna, co?-zapytał cicho, kiedy ta upadła na kolana, a z jej ust wypłynęła strużka krwi.
Doskonale wiedział, że ta kobieta darzy go jakimś dziwnym uczuciem i wreszcie miał okazję powiedzieć jej co o tym wszystkim sądzi.
Wyciągnął z niej miecz, po czym zwrócił się w stronę Voldemorta.
Patrzył na niego ze zdziwieniem. Nie spodziewał się tego.
-Teraz czas na ciebie-powiedział Teodor, mocno zaciskając zęby. Krew Bellatrix wciąż spływała po ostrzu miecza, bardzo go tym rozpraszając. Jego ręka powędrowała do czarnej przepaski. Zamierzał uśmiercić Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, i napawać się słodkimi chwilami zwycięstwa.

-Nie ma mowy. On jest mój-w tym momencie do gry włączył się Potter, który w niewytłumaczalny sposób wyrwał się z ramion Hagrida i skierował różdżkę w stronę Voldemorta.

-Ludzie nie umierają-szepnął z fascynacją Draco, naprawdę nie mogąc pojąć co tak dokładnie się dzieje.

-To ja biorę węża-stwierdził mściwie Teodor i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, uciął głowę, bezustannie towarzyszącej Voldemortowi Nagini.

-Nie ma więcej Horkrusków-szepnęła sama do siebie Hermiona, z uśmiechem patrząc na swojego żywego przyjaciela.

-Dalej mamy szansę-krzyknął głośno Blaise, unosząc w górę rękę. Dał tym znak do ataku.
Po raz kolejny rozpoczęła się bitwa.

                                                                           ***

Każdy dawał z siebie wszystko. Myślał o tym, na czym tak dokładnie mu zależy, czego od tego całego starcia oczekuje. I wreszcie, kiedy Czarny Pan padł trupem, a po błoniach rozległ się radosny okrzyk zwycięstwa, Draco nie miał już siły. Wreszcie miał to, czego pragnął. Wreszcie to się stało.
Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Upadł na kolana, unosząc twarz w chmury, skąd po raz kolejny zaczął padać deszcz. Zmywał z niego cały brud, pot i krew. Oczyszczał, jednak nie tylko ciało. Także umysł, w którym z każdą chwilą coraz wyraźniej brzmiała tylko jedna myśl. Był wolny, udało mu się przeżyć.

                                                                           ***

Teodor uniósł miecz Godryka Gryffindora, przyglądając mu się z zamyśleniem.
-Zdaje się, że nie zasługuję na to, by go trzymać-powiedział nieco skrępowany, widząc podchodzących do niego Harry'ego i Rona.
-Tylko prawdziwy Gryfon może go używać-przyznał poważnie Wybraniec, odbierając miecz z jego rąk. -Ale ty jesteś kimś, kto udowodnił, że ograniczenie się do jednego domu jest nieodpowiednie. Kto by pomyślał, że Ślizgoni również mogą być dzielni i szlachetni?-zapytał cicho się śmiejąc.
Teodor uśmiechnął się szeroko, wdzięczny Gryfonowi za te słowa. Nie miał jeszcze pojęcia, że tą krótką wymianą zdań, zażegnał waśnie spory dzielące ich domy od stuleci.

                                                                           ***

-Blaise!-Pansy podbiegła do chłopaka, rzucając mu się na szyję. Nie czekając na nic, połączyła ich usta w słodkim pocałunku, przepełnionym skrajnymi emocjami jakie im towarzyszyły.
Nikt z nich nigdy nie sądził, że uda im się przeżyć.
Przetrwali wojnę. Przetrwali i to do tego wszystkiego razem.