piątek, 25 września 2015

-Rozdział 34- I'm enough

Blaise wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę. Jego ciemne oczy błyszczały, kiedy tak zaciskając szczękę, po prostu stał na środku chodnika, z mocno zmarszczonymi brwiami analizując słowa swojego byłego przyjaciela. Wybaczam ci. Kto wie? Może tak naprawdę nigdy nie przestali być przyjaciółmi? Może na tym właśnie polegała prawdziwa przyjaźń, że mimo utrudnień i niemałych komplikacji, nigdy nie zostajesz sam? Że nie zawsze widzisz najdroższe ci osoby, ale one gdzieś tam są i zawsze przychodzą w odpowiednim momencie, wybawiając cię od najgorszych ciężarów i utrapień. W tym momencie jedyne co chciał powiedzieć to dziękuję i to właśnie słowo odczytał z jego bezgłośnie poruszających się warg Draco.
A więc było już po wszystkim. Po nieustających wyrzutach sumienia i nawiedzających go wspomnieniach. Z jego opuszczonych od nadmiaru problemów barków spadł właśnie jeden z największych ciężarów.
-Mam pomysł-powiedział nagle Blaise, przeczesując palcami przyprószone od padającego śniegu włosy. Zbliżył się do Dracona i rzucając krótkie spojrzenie w stronę stojącej za jego plecami Hermiony, dodał: -Taki, który pomógł by nam wszystkim zachować życie.
Obserwował jak Draco unosi w górę jedną brew, wyraźnie zaintrygowany jego słowami. Zapewne od kilku dni nie myślał o niczym. Malfoy zamrugał gwałtownie, wyrywając się z przytłaczającej go nostalgii i wyprostował się, przyjmując tą tak naturalną dla niego, formalną pozę. Znali się doskonale, ale prawda była taka, że Draco nigdy przed nikim się nie otworzył. Nie pozostał sobą dłużej niż kilka minut.
-Słucham-oświadczył, znacznie odchrząkując. Nim jednak na stałe zdążył przybrać maskę szalenie obojętnego i chłodnego biznesmena, rzucił krótkie spojrzenie w stronę stojącej za jego plecami dziewczyny. Hermiona przypominała Blaise'owi Ginny. Miał wrażenie, że te dwie mają ze sobą znacznie więcej wspólnego niż kilka wspomnień i dom Gryffindoru.
-Może pogadamy w domu?-zaproponował niepewnie Draco, przesuwając dłonią po kilkudniowym zaroście. Wyglądał jakby przez moment się wahał, ale ostatecznie postanowił zdradzić Blaisowi tajemnicę. Wyciągnął rękę do Hermiony i ruszył przodem, kiedy dziewczyna niepewnie ją ujęła. Blaise patrzył jak obejmuje dziewczynę w talii i składa krótki pocałunek na jej skroni, myśląc zapewne, że wcale się im nie przygląda.

                                                                          ***

-Wow, nieźle się tu urządziłeś.
Hermiona słyszała pełen entuzjazmu głos Zabiniego, kiedy szybkim krokiem zrzuciła z siebie buty i kurtkę i nie patrząc na chłopaków za sobą, ruszyła do mieszkania. Jej ruchy były dziwnie sztywne i mechaniczne, kiedy zaczęła przygotowywać herbatę i coś do jedzenia.
Draco i Blaise usiedli w pokoju głównym, ostro mierząc się spojrzeniami, a ona próbowała oddychać spokojnie, odrzucając wszystkie czarne scenariusze i niepowiedzenia. Draco wiedział co robi, a ona musiała mu zaufać, nawet jeśli nie do końca ufała Blaise'owi.
-Co to za pomysł?
Spuściła głowę i przymknęła oczy, mocno skupiając się na dobiegającym z pokoju obok głosie Dracona. Nie chciała przegapić niczego z ich rozmowy.
-Spodoba ci się.

-Zaskocz mnie-rzucił Draco wzruszając ramionami. Obdarzył Blaise wyzywającym spojrzeniem, a potem mocno zacisnął szczękę. Ryzykował ufając mu, dlatego teraz liczył na coś oryginalnego.
-Wrócisz do śmierciożerców. Do twierdzy.
-Że co?-był pewien, że się przesłyszał. Zażenowane pomieszane z rozczarowaniem mocno odbiło się na znudzonym tonie jego głosu.
-Ostatnio wielu byłych śmierciożerców wraca i błaga o litość. Ludzie są przerażeni, wracają do twierdzy.
-Nie wrócę i nie będę błagał o litość-zaprzeczył ostro Draco, obdarzając Blaise'a zirytowanym wzrokiem. Czy on był poważny?
-Och, serio jesteś taki głupi?-Blaise wywrócił oczami. -Przecież nie mówię, żebyś się teraz płaszczył. Chcę, żebyś działał pod przykrywką.
-Zabiliby mnie.
-Odzyskałbyś moce-poprawił go z cwanym uśmiechem Blaise.
-Manipulujesz mną?-zdziwiony głos Dracona rozniósł się po mieszkaniu, kiedy nagle wstał z kanapy, ostrzegawczo wyciągając palec w stronę Blaise'a.
-Proponuję, żebyś rozwalił Teodora i cały ten system od środka-Zabini podszedł do niego i ze śmiertelną powagą spojrzał mu w oczy. -Znam cię, Draco. Nudzi cię uciekanie.
-Przed nikim nie uciekam-odparł ostro blondyn.
-Zamknąłeś się w tym mieszkaniu jak w bunkrze!-Blaise ze złością wyrzucił ręce do góry. -Wróć do łask, przekonaj ich, że jesteś godzien zaufania, a potem pokonaj kogo trzeba, żebyśmy wszyscy mogli wreszcie odpocząć.
-To ryzykowne-Draco westchnął ciężko, przesuwając dłonią po lekkim zaroście. -Skąd wiesz, że nie zabiją mnie przy pierwszej okazji? Myślą, że to ja zabiłem Rona Weasleya. Zrobiłem z nich idiotów i są na mnie wkurzeni.
-Przekonam ich.
-Kim jesteś, by brali pod uwagę twoje zdanie?-Draco zmarszczył brwi i spojrzał na Blaise'a z niezrozumieniem. -To znaczy Blaise, skąd mam wiedzieć, że ten cały plan to nie sztuczka by zwabić mnie do kryjówki wroga i tam zabić?
-Dopiero co powiedziałeś, że mi wybaczasz.
-To nie znaczy, że jestem głupi.
-Na Merlina, Draco, też mam rzeczy, na których mi zależy. Każdy dzień, w którym Teodor błąka się po tym mieście stawia w niebezpieczeństwie nie tylko mnie, ale też...
-Ginny-dokończył za niego ze zrozumieniem blondyn.


                                                                               ***

Odważyła się wyjść z kuchni dopiero gdy Blaise opuścił mieszkanie, krótko żegnając się z Draconem. Czuła się... dziwnie. A może właściwie nic nie czuła. Myśl, że Draco mógłby...
Drżące westchnięcie wyrwało się jej z ust, kiedy oparła się barkiem o futrynę drzwi, nieco zaskakując go swoją obecnością. Patrzyła jak przenosi na nią swoje spojrzenie i uśmiecha się krzywo, chyba próbując sprawić dobre wrażenie.
-A więc...-otworzyła usta, by jakoś zacząć tą rozmowę, ale nic sensownego nie przychodziło jej na myśl. Miała ochotę skulić się w kącie i błagać by nigdzie nie odchodził. Ale była inna. Była silna, wbrew temu co o sobie myślała. Mocno zacisnęła usta i zrobiła krok w jego stronę, próbując przybrać jak najpewniejszy wyraz twarzy. Cokolwiek miało przyjść, nie mogła pozwolić by ją zniszczyło.
-To nie jest taki zły pomysł-stwierdził z zamyśleniem, nabierając powietrze przez nos. Jego głos był niski i zachrypnięty od czasu jaki spędził na dworze bez kurtki.
 Domyślił się, że wszystko słyszała.
-To niebezpieczne-stwierdziła cicho, nie do końca wiedząc czy rzeczywiście powinna odwodzić go od tej myśli. Miał okazje zakończyć wszystko co go gnębiło. Zniszczyć to co im zagrażało. Tylko czy to na pewno on był osobą, która powinna brać się za ratowanie świata?
-Całe swoje życie opieram na niebezpieczeństwie-uśmiechnął się z goryczą, chyba chcąc by to ją pocieszyło. Prawda była taka, że był beznadziejny w byciu pocieszycielem. Jeśli chciał poprawić jej humor, powinien po prostu się zamknąć, przytulić ją i powstrzymać od ironicznych tekstów. Powinien jej powiedzieć, że nigdzie się nie wybiera. I chociaż wiedziała, że to złe i egoistyczne pragnienia, to tylko tego potrzeba jej było do dożywotniego szczęścia.
-Mam dość kochania osób, które dobrowolnie idą na śmierć-odparła ostro, z frustracją przeczesując palcami swoje długie, falowane włosy.
-Nie idę na śmierć-sprostował, cicho wzdychając. Podszedł do niej i próbował dotknąć dłonią jej policzka, ale ta odwróciła głowę, skutecznie odbierając mu możliwość dotyku.
-Nie chcę cię stracić-powiedziała, zagryzając z bólem dolną wargę.
-No i nie stracisz-odparł, tym razem zdecydowanym gestem ujmując jej twarz w dłonie, zmuszając by na niego spojrzała. -Jak dobrze pójdzie to nie potrwa dłużej niż kilka tygodni. Będę z powrotem jeszcze przed świętami.
Zaśmiała się z goryczą.
-Nie wiesz tego!-wyrzuciła ręce do góry.
-Och, wiem-zaprzeczył tym swoim typowym, aroganckim tonem. Jakby wydawało mu się, że jest niezniszczalny. Jakby był jedyną sprytną i opanowaną na tym świecie osobą i nic, absolutnie nic nie było wstanie go zranić. -Ten plan... to co powiedział Blaise, to ma szansę wypalić. Za kilka dni mógłbym być w twierdzy śmierciożerców i na zawsze zakończyć ten problem.
-Robisz to, żeby dostać z powrotem magię?-zapytała, rzucając mu zawiedzione spojrzenie. Nie rozumiała dlaczego tak się do tego palił.
Przez chwilę milczał. Patrzył jej w oczy i w ciszy rozważał jaką powinien jej dać odpowiedź, skoro sam przed sobą nie potrafił szczerze się do tego przyznać. Czy to obietnicą odzyskania mocy ostatecznie przekonał go Blaise?
-Nie.
Robił to by naprawić to, co należało być naprawione. Nie potrzebował laurów ani magii. Dawno z tego wszystkiego zrezygnował.
-Taa-Hermiona prychnęła pod nosem, cofając się i odwracając do niego plecami.
-Serio.
-A więc czemu?-odwróciła się do niego gwałtownie. -Dlaczego chcesz mnie zostawić?
Tak, brzmiała infantylnie. Cholernie żałośnie. Ale ona była zdruzgotana. Potwornie słaba i zraniona, kiedy go poznała i fakt, że stała tu teraz, wyprostowana i dumna, zaciekle walcząca o to, czego w rzeczywistości pragnęła, był jego zasługą.
Zanim dobrze go poznała, była zdepresowaną dziewczynką z załamaniami nerwowymi, atakami paniki i pamiątkami po autoagresji. Nie była gotowa by znów zostać samą. Kiedykolwiek. Wciąż brakowało jej siły.
-Chcę cię zostawić?-powtórzył z niedowierzaniem, bo to mu się wydawało tak absurdalnie głupie i bezsensowne, że był pewien, że po prostu się przesłyszał. -Nie, Hermiona-pokiwał przecząco głową, zaciskając usta w cienką linię. -Całe życie żyłem w przekonaniu, że nie jestem wystarczający, że czegoś mi brakuje. Że nie jestem wystarczająco dobry, wystarczająco silny, dostatecznie inteligentny albo wychowany. Przez całe życie, każdego dnia spotykałem kogoś kto przypominał mi, że nie jestem wystarczający. Rodzice, nauczyciele, śmierciożercy. Spędziłem mnóstwo dni na dojście do ideału, na lekcjach dobrego wychowania, na nauce, na zabójczo wykańczających treningach. Całe moje życie to wieczne zadowolenie wszystkich, tylko nie siebie, szczególnie w rzeczach, które uważam za złe, bezsensowne i głupie. A to? Pójście do śmierciożerców i rozwalenie ich na zawsze wydaje mi się cholernie sensowne. Dobre i realne do wykonania, czemu więc miałbym nie iść?-zapytał, unosząc w górę brwi. -Dla ciebie? Proszę bardzo, powinnaś wiedzieć, że zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale czy to to czego chcesz? Chcesz żebym wstawał każdego dnia, wmawiając sobie, że rzeczywiście jestem dobry? Jestem wystarczający? Ale dla kogo? Znów dla innych, czy może nareszcie dla siebie?
Stała przed nim z szeroko otwartymi oczami. A więc uważał, że ogranicza mu wolność? Że przez nią nie może spełniać swych pragnień? Że wchodzi mu na ambicje i zakłóca jego aspiracje? Druzgocze jego dobrze prosperującą przyszłość?
Powiedział prawdę. Jej postawa była żałosna i egoistyczna, ale...
-Kocham cię-powiedział nagle, wyciągając z dołujących myśli. -I właśnie dlatego, przeciw temu co mówisz, chcę tam iść, bo chcę być dobry dla ciebie, nawet jeżeli tego nie chcesz. Chcę ci mówić, że cię kocham i być pewnym, że w pełni na to zasługuję.
-Ale ty już na to zasługujesz-powiedziała słabym i roztrzęsionym głosem. Może to było samolubne, ale ona chciała tylko zatrzymać go przy życiu. Nie widziała nic złego w chronieniu osoby, którą kochała.
-Według ciebie-powiedział, łapiąc ją za ręce. -Ale ja mam na sumieniu znacznie więcej rzeczy niż mogłoby ci się wydawać. I jestem ci wdzięczny, że ty nie patrzysz na to w ten sposób, cholernie wdzięczny, całym swoim sercem.
Oparł o nią czoło i westchnął cicho, kiedy zamknęła oczy.
-To nie potrwa dłużej niż dwa tygodnie-obiecał, szepcząc jej w usta. -I nie dam się zabić.
Próbował ją pocałować, ale ona mu na to nie pozwalała, kładąc dłonie na jego twardym torsie.
-Nie dam rady, jeżeli coś ci się stanie-powiedziała wciąż nie uchylając powiek.
-Dlatego nic mi się nie stanie. Jestem dzielny-zapewnił ją, znów się nad nią pochylając, ale ona znów go odepchnęła, z trudem opierając się jego bliskości.
-Kocham cię-powiedziała, jakby to miało go przekonać, ale on tylko westchnął ciężko, zaciskając dłonie na jej biodrach.
-Ja ciebie też-odparł wreszcie mogąc ją pocałować.

                                                                           ***
Nie miała pojęcia, która mogłaby być godzina. Na dworze dawno zapadł zmierzch. W dodatku znów padał śnieg, ale w tym momencie to nie miało dla niej większego znaczenia. Draco wciąż z nią był. Jeszcze.
Od dobrych paru godzin opierała policzek o jego twardy tors, wsłuchując się w systematyczny oddech i bicie serca swojego chłopaka, rozważając i analizując niemal każde wydarzenie poprzedniego dnia. Wiedziała, że to jej problem. Problem większości kobiet. Przez dłużące się chwile obmyślała każdy szczegół od nowa, wymyślała denne scenariusze i wybory, których mogłaby dokonać, podczas gdy Draco po prostu spał.
Westchnęła cicho, mocniej przywierając do Malfoya i przykrywając ich kołdrą. Miała wrażenie, że żyje w jakimś śnie. Zbyt pogmatwanym i ciężkim by go ogarnąć, ale jednak na tyle ekscytującym i pięknym by wcale nie chcieć się z niego wybudzić.
-Czemu nie śpisz?-poczuła jak Draco przesuwa ręką po jej talii i mocniej przyciąga ją do siebie, przewracając się na bok i wciskając twarz w zagłębienie między jej ramieniem a szyją. Jego bliskość dawała jej mnóstwo ciepła. Tak wiele pozytywnych doznań i pewności siebie, że teraz nie pozostało jej nic, jak odwzajemnić ten czuły ucisk, wtulając się w niego tak, jak się to robi z ogromnym, pluszowym misiem, kiedy rodzice każą nam go pożegnać w sklepie, bo jest zbyt drogi by mieć go na zawsze. Tak, to paskudne uczucie. Miała wrażenie, że bycie z Draconem nie będzie trwało wiecznie.
-Nie mogę zasnąć-wyznała, po dłuższej chwili milczenia, zastanawiając się czy Malfoy wciąż nie śpi, czy może zadał ostatnie pytanie przez sen.
-Powinnaś odpocząć- stwierdził cichym, zaspanym i zachrypniętym głosem, ogrzewając swym ciepłym oddechem jej szyję.
-Dużo myślę-przyznała, wgapiając się w jasny kolor sufitu. Próbowała sprawić by jej głos nie zabrzmiał słabo i melancholijnie, ale nie bardzo jej to wyszło. Obserwowała jak Draco z zaintrygowaniem, ale i zmartwieniem odsuwa się od niej, a potem wspiera się na łokciu i otwiera zaspane oczy, by móc odgadnąć wyraz jej twarzy w otaczającym pokój mroku.
Przez chwilę po prostu się patrzył. W smutnym milczeniu skanował jej twarz, zapamiętując każdy jej detal. Czekoladowe, błyszczące w latarnianym świetle dobiegającym przez szpary żaluzji w oknie, oczy. Usta, które całował mnóstwo razy a jednak wciąż pragnął przypominać sobie jak dokładnie smakują. Kilka drobnych i niesamowicie uroczych piegów na jej nosie. Jasna cera. Kasztanowe włosy.
Był przez nią cholernym mięczakiem. Był przez nią żałosny i słaby, ale od jakiegoś czasu miał wrażenie, że ta słabość czyni go silniejszym niż kiedykolwiek. Nadawała sens i siłę każdemu działaniu jakiego się podejmował.
-Opowiadałem ci kiedyś jak ojciec kupił mi złotą rybkę?-zapytał nagle, domyślając się jak głupio brzmi to pytanie w otaczającej ich, przygnębiającej atmosferze.
-Nie...-pokiwała głową, wyraźnie zaintrygowana, kiedy zawisł nad nią i oparł łokcie po obu stronach jej głowy, nachylając się tak, by w ciemności dobrze widzieć jej czekoladowe oczy.
-Nazwałem ją Cynthia, chociaż była facetem, tylko po to, żeby wkurzyć moją kuzynkę.
-Co?-zamrugała z niezrozumieniem.
-Znasz to uczucie, kiedy myślisz o sobie tak nieprawdopodobnie dobrze, że nazwanie rybki twoim imieniem wydaje ci się nieprawdopodobnie uwłaczającą, godzącą prosto w serce urazą?
-Nie-tępo pokręciła głową, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
-Cynthia, to znaczy moja kuzynka, znała. Kiedy byłem mały, jej matka często przyprowadzała ją do nas, by nie musieć się nią zajmować. Cynthia biegała wtedy za mną i strasznie irytowała. Kilka razy celowo połamała mi moją miotłę do quidditcha-wspomniał z zamyśleniem.
Zmarszczyła brwi. Dawno zapomniała jak bardzo Draco kochał tę grę. W czasach szkoły Quidditch był jego pasją. Pamiętała z jakim niezrozumieniem gapiła się na niego kiedy latał. Wydawał się być wtedy taki inny. Odprężony. Zwyczajny. Wolny.
-Co się stało z Cynthią?-zapytała, nieświadomie wprawiając go w zakłopotanie.
-Och-zaśmiał się cicho, sunąc nosem wzdłuż jej szyi. -Spuściłem ją kiedyś w kiblu. W dobrej wierze oczywiście. Myślałem, że tam będzie miała większy metraż do pływania-wyznał, doskonale zdając sobie sprawę, że był okropny.
Poczuł jak dziewczyna mocno wali go w ramię.
-Miałam na myśli kuzynkę.
-Ach-uśmiechnął się, powoli ją całując. -Nie wiem-wzruszył ramionami. -Pewnie męczy teraz innego arystokratę.
-I słusznie. Ty jesteś mój-stwierdziła, zarzucając mu ręce na szyje.
-Taaak-potwierdził z uśmiechem, kiedy go pocałowała. -Tylko twój.

-----------------------------------------------

Hej!
Kolejny rozdział za nami :) A ja zapraszam Was do komentowania (zauważyłam, że jak Was o to proszę, to więcej osób to robi xD). To nie tak, że to nie ma znaczenia. Dajecie mi motywację. Nadajecie sens temu pisaniu, bo to dla Was kontynuuję tę historię. Gdyby było inaczej, dawno pozostała by jedynie głupim opowiadaniem do szuflady i nikt nie miałby pojęcia o jej istnieniu. Dlatego też, proszę Was o wyrażanie opinii. O jakąkolwiek formę dania mi do zrozumienia, że ktoś odbiera moją pracę. Że to co robię ma jakiś tam sens. Wiem, że nie każdemu się chce, że większość uważa, że to tylko strata czasu, ale ja naprawdę czytam każdy komentarz i każdy z nich ma dla mnie ogromne znaczenie, dlatego proszę, nie odpuszczajcie sobie. 
Nie macie pojęcia o ile prościej jest pisać kolejny rozdział ze świadomością, że komuś na tym zależy i ktoś to później doceni. 
:D
No tak... Pozdrawiam, ściskam i dziękuję! Miłego weekendu :*


niedziela, 20 września 2015

-Rozdział 33- I forgive you

-Co to znaczy?-zapytała szczerze zaniepokojona Hermiona, pocierając zaczerwienione od zimna policzki.
-To nic ważnego-wzruszył ramionami Draco, próbując ją objąć.
-Nic ważnego?-powtórzyła z oburzeniem, rzucając mu wymowne spojrzenie.
-Ehh... to...-westchnął, zarzucając jej na ramiona swoją bluzę. -Wiadomość od właściciela tej siłowni po drugiej stronie ulicy-powiedział wymijająco, ciągnąc ją w stronę kuchni, gdzie obydwoje mogli wreszcie napić się rozgrzewającej herbaty.
-Od kiedy ty i on wysyłacie sobie listy?-zapytała z zaskoczeniem, związując ciemne włosy w kucyka na czubku głowy. Wsunęła ręce w rękawy bluzy Malfoya i zapięła ją pod samą szyję, siadając na wysokim krześle przy wyspie kuchennej.
-Zaproponował mi pracę kilka dni temu-wyjaśnił szczerze, wzruszając ramionami. Podsunął jej pod nos kubek z świeżo zaparzoną herbatą, a potem usiadł naprzeciwko niej i ujął jej zmarznięte ręce w swoje dłonie. -Mam być trenerem kilku jego podopiecznych-dodał, zastępując "mam szkolić członków jego gangu" nieco delikatniejszymi słowami.
-Malfoy-przekręciła na bok głowę, uważnie mu się przyglądając.
-W porządku-westchnął w geście poddania. -Myślę, że jest z mafii.
-Draco!-krzyknęła z oburzeniem, gniewnie marszcząc brwi.
-Daj spokój, to nic z czym...
-Czy ty nie masz przypadkiem na głowie ważniejszych rzeczy?!
-Potrzebuję jakiejś pracy-powiedział na swoje usprawiedliwienie, nie wypuszczając jej drobnych rąk z swoich dłoni. Wciąż były bardzo zimne.
-Ta jest niebezpieczna i nieuczciwa-powiedziała ze złością.
-Ściągnę sobie na głowę gniew gangu, jeśli nagle zmienię zdanie.
-Nie obchodzi mnie to-warknęła. -Nie będziesz szkolił tych ludzi.
-Od kiedy masz w tym decydujące zdanie?-zapytał z zaskoczeniem, unosząc w górę brwi.
Obserwował jak Hermiona oddycha ciężko i spuszcza głowę, wysuwając dłonie z jego uścisku.
-Masz rację-wzruszyła ramionami. -Po prostu się martwię. Bardzo.
-Nie musisz-stwierdził spokojnie. -Nie w tej sytuacji.
-Za każdym razem kiedy stamtąd wracasz, jesteś pobity-zauważyła z troską, ale i poirytowaniem, bo jego męska duma czasem bywała przesadna.
-Pobity ale nie pokonany. Nie przegrałem jeszcze żadnej walki-powiedział, próbując ją przekonać.
-Nie jesteś niezniszczalny-powiedziała, ciężko wzdychając. Zdawało się, że i tak nie ma tu prawa głosu. Owinęła gorący kubek zziębniętymi rękami i pochyliła się nad nim, pozwalając by kilka chaotycznych kosmyków wypadło z jej kucyka. Była przybita faktem, że Malfoy tak ją lekceważy. Kiedy przebywała z Harry'm i Ronem ostateczne decyzja zwykle leżała po jej stronie.
Draco był najwyraźniej tym typem faceta, który zamiast ulec kobiecej logice, próbował ją zwalczać.
-Jesteś na mnie zła?-zapytał nieśmiało, po dłuższej chwili milczenia.
-Naprawdę tak ciężko się domyślić?-zapytała, rzucając mu złowrogie spojrzenie.
-Jesteś skomplikowana-stwierdził z niewinnym uśmiechem.
-JA jestem skomplikowana?-powtórzyła z oburzeniem. -Co zrobiłbyś na moim miejscu?-zapytała, zadzierając prawą brew do góry.
-Nie umiesz się bić, skarbie-celowo podniecił jej irytację, mocniej akcentując słowo 'skarbie'.
-Ugh, dlaczego cały czas to robisz?-zapytała, wyrzucając ręce do góry. Gwałtownie odsunęła krzesło i wstała, patrząc na niego ze złością.
-Co takiego?-spytał niewinnie.
-Nie potrafisz być miły przez więcej niż kilkanaście minut-odparła z frustracją.
-Ty po prostu nie umiesz znieść, że ktoś się z tobą nie zgadza-powiedział spokojnie, również wstając od stołu.
-O nie...-wyciągnęła ostrzegawczo palec wskazujący. -Nie będziesz mi tym rzucał w twarz.
-Tym, że lubisz wszystko kontrolować? Że nienawidzisz, kiedy coś nie idzie tak jakbyś chciała?-zapytał odważnie, doskonale wiedząc, że Hermiona ma na tym punkcie kompleks. Nienawidziła kiedy ktoś wytykał jej słabości.
-Jak możesz?-zapytała z urazą. -Wiesz, że to...
-Twoje wady-dokończył za nią, dzielnie znosząc jej pełen zawodu i złości wzrok. -Tak, Hermiona, masz wady.
-To po co ze mną jesteś?!-zapytała z frustracją, wyrzucając ręce do góry. Wkurzył ją. Wkurzył, zdezorientował i zranił i naprawdę nie był idiotą by tego nie zauważyć.
-Bo cię kocham-odpowiedział bez zastanowienia, podchodząc do niej i kładąc ręce na jej ramionach. -Bardzo cię kocham, całą, wraz z tymi wszystkimi wadami, bo tak, bycie perfekcjonistą nigdy nie było w moim przekonaniu dobre.
Widząc jak dziewczyna próbuje mu przerwać, przyjrzał się jej uważniej i założył niesforne kosmyki falowanych włosów za jej uszy.
-Masz rację-wzruszył ramionami, wyraźnie zbijając ją z tropu. -Byłbym wściekły na twoim miejscu i nie pozwoliłbym ci kontynuować czegoś, co w moim przekonaniu jest choć trochę niebezpieczne, ale przysięgam, że to co robię, znajduje się pod moją kontrolą.
-Teodor...-próbowała mu wypomnieć to jak jego były przyjaciel zaskoczył ich w domu, ale on nie dał zbić się z tropu, jedynie wymuszenie się uśmiechając.
-Nie mam na myśli Teoodra-sprostował, bo rzeczywiście Nott dawno wymknął mu się spod kontroli. Aktualnie nie miał pojęcia czego może się po nim spodziewać. -Mam na myśli bandę niewyszkolonych mugoli.
-Po co ci to?-zapytała, wciąż nieprzekonana jego zapewnieniami.
-Kiedy się zgadzałem potrzebowałem pieniędzy. Właściwie wciąż ich potrzebuję-uśmiechnął się krzywo. -Ale to już nawet nie oto chodzi. Nie mogę tak po prostu się tam nie zjawić.
Obserwował jak jego dziewczyna wywraca oczami i prycha pod nosem.
-Hej-ujął jej twarz w dłonie, niepewnie przygryzając dolną wargę. -Obiecuję, że skończę z tym tak szybko jak będę mógł.
-Taaak-mruknęła, z przegraną miną upijając łyk swojej herbaty. -Jak chcesz-dodała obojętnie, zaciskając usta w cienką linię.

                                                                            ***

-Nie masz nic do jedzenia-powiedziała wciąż naburmuszonym tonem, z rezygnacją trzaskając drzwiami do lodówki. To naprawdę frustrujące, że on miał wszystko w dupie.
-Mogę zrobić zakupy, jeśli chcesz-wzruszył ramionami, przeglądając coś w jakiejś książce. Wydawał się być opanowany i skupiony. Jakby ich poprzednia wymiana zdań została uznana za skończoną. Jakby nie docierało do niego, że ona jest kobietą, to znaczy mówiąc 'tak', miała na myśli 'nie'. Czy naprawdę tak trudno pojąć jest to, że była na niego wściekła? Dlaczego tego nie dostrzegał? Czemu był dla niej miły, zamiast dać jej pretekst do rozpoczęcia kłótni jakimś chamskim docinkiem?
-Nie, ja to zrobię-nie zgodziła się, już zmierzając w stronę wyjścia z mieszkania.
-O nie-zerwał się z kanapy, szybko podchodząc do niej i łapiąc ją za łokieć. -Nie powinnaś sama chodzić po ulicy, Teodor może cały czas nas tropić.
-Nie zamkniesz mnie tu jak w więzieniu-odparła ze zirytowaną miną.
-Traktujesz to miejsce jak więzienie?-zapytał nieco zbity z tropu. Po chwili jednak otrząsnął się, powracając do poprzedniego, rzeczowego tonu. Jakby wcale nie dotknęła go wcześniejszym porównaniem. -Ja pójdę.
-Nie, nie ma mowy-pokręciła głową. -Z naszej dwójki to ja mam różdżkę-przypomniała mu, niewinnie uśmiechając się w jego stronę. -Wrócę za piętnaście minut-obiecała, a potem, nim zdołał cokolwiek powiedzieć, wyszła z mieszkania, zgarniając z wieszaka jego kurtkę.

                                                                          ***

Ciemnogranatowa kurtka Dracona była na nią nieco za dużo. Sięgała jej do połowy ud, a rękawy musiała zawinąć, żeby nie ograniczały jej rąk, ale była za to ciepła i dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Pachniała Malfoyem. Jej Malfoyem. Starała się pamiętać, że mimo kłótni wciąż pozostawali sobą - parą. Cały czas go kochała.
Przeszła przez ulicę, a potem skręciła w następną przecznicę i minęła najbrzydsze kamienice tej dzielnicy, oddychając z ulgą, kiedy już znalazła się w sklepie.
Zrobiła to, by odegrać się na Draconie. By pokazać mu, że ona również ma własne zdanie, ale teraz, mijając tych wszystkich, podejrzanie wyglądających ludzi wiedziała, że gdyby nie jej duma, nigdy nie wyszłaby z mieszkania bez swojego chłopaka.
-Zdaje się, że tego potrzebujesz.
Rzeczywiście potrzebowała. Od dobrych paru minut stała na palcach i próbowała sięgnąć koniuszkami palców do butelki wina ustawionej na jednej z najwyższych półek. Z wdzięcznym uśmiechem odwróciła się do mężczyzny, który wyręczył ją w ciężkim zadaniu, z lekkim zaskoczeniem skanując wzrokiem przystojnego i zadbanego biznesmena.
-Dziękuję-powiedziała niepewnie, z niezrozumieniem przyglądając się jego markowemu garniturowi i lśniącej fryzurze.
-Hermiona prawda?
I wtedy wdzięczny uśmiech zszedł jej z twarzy. Rękę wyciągniętą po butelkę wina schowała za plecami i odruchowo cofnęła się, napotykając plecami na półkę z alkoholami.
-Znamy się?-zapytała, nerwowo przygryzając zębami wnętrze policzka. Skąd człowiek, którego widziała pierwszy raz w życiu znał jej imię?
-Zdaje się, że ty i Draco się przyjaźnicie, prawda?-zapytał, posyłając jej jeden z tych pewnych siebie uśmiechów. Wręczył jej do rąk butelkę z alkoholem, a potem przesunął palcami po zadbanych, gładko przystrzyżonych włosach.
-Zna pan Dracona?-zapytała. Nie miała pojęcia, czemu zwróciła się do niego per 'pan'. Wyglądał na kogoś w jej wieku. Garnitur dodawał mu jednak powagi, wzbudzał respekt i uznanie.
Tak wizytowy stój nie pasował jej równie dobrze nawet do Dracona, mimo iż jej chłopak był szlachetnie urodzonym arystokratą. Może to dlatego, że zbyt częściej widziała go w wyciągniętych dresach i zwyczajnych koszulkach niż garniturze. Mężczyzna przed nią po prostu ją onieśmielał. Wiało od niego chłodem i zimnym humorem.
-Mów mi Connor-poprosił, obdarzając ją przyjemnym spojrzeniem. Nie było jednak ciepłe ani szczere. On po prostu nie wyglądał na kogoś, kto ma w sobie choć trochę radości. -A Dracona znam od kilku tygodni. Widziałem cię jakiś czas temu na walkach. Przychodzisz go dopingować?-zapytał lekko, jakby nie widział, że wzbudza w niej negatywne emocje.
-Nie-zaprzeczyła tępo. -To była jednorazowa wizyta.
-Spotykacie się?
-Nie.
Nie miała pojęcia czemu tak powiedziała. To jej się chyba wydawało bezpieczniejsze.
-Więc nie wiesz gdzie się podziewa?-zapytał z zawodem, na co ona już chciała odpowiedzieć, kiedy ponad ramieniem swojego rozmówcy zobaczyła Dracona.
Świetnie. Przyszedł za nią.
-Myślę, że powinnam...
-Connor?-westchnęła cicho, kiedy Draco, nie odrywając od niej wzroku, złapał mężczyznę za ramię i odwrócił w swoją stronę. Był zły. -Co ty robisz?-spytał na pozór spokojnie, ale ona wiedziała, że niezaprzeczalnie właśnie próbuje hamować swój temperament.
-Draco, przyjacielu. Zostawiłem ci notatkę w mieszkaniu-przypomniał mu z fałszywym entuzjazmem. -Chciałem wpaść, ale nie mogę już sobie przypomnieć jak ostatnio tam trafiłem...-dodał z lekkim zamyśleniem marszcząc brwi.
-Tak, zdarza się-odparł na pozór obojętnie Draco. -Wpadnę niedługo.
-Mam nadzieję-pokiwał głową Connor, mierząc blondyna niezbyt przychylnym spojrzeniem. -Myślałem, że się wycofałeś.
-Po prostu mam dużo na głowie-sprostował ostro Draco, który powoli chyba już tracił cierpliwość. -Niedługo do ciebie wpadnę.
-Co masz na myśli?
-Po prostu próbuję cię spławić-odparł niemiło chłopak, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
-Imponuje mi ta złość-przyznał z powagą Connor, powoli klepiąc go po ramieniu. Chyba wiedział, że to denerwuje go jeszcze mocniej. -Do zobaczenia później, Draco-dodał, a potem po prostu odszedł.

                                                                                       ***

-Draco?-niepewnie stanęła przed nim, zerkając mu w oczy. Odkąd Connor opuścił sklep, nawet na nią nie spojrzał. Nic nie powiedział. Po prostu stał, tępo wpatrując się w półkę z alkoholami.
-Masz już wszystko?-zapytał, wreszcie przenosząc na nią zimne spojrzenie.
-Co?-zamrugała gwałtownie.
-Chcesz kupić coś jeszcze?-spytał, rzucając znaczące spojrzenie w stronę wina, którego butelkę mocno ściskała w prawej dłoni.
-Tak, to zajmie chwilę-odparła, wzdrygając się od jego ostrego spojrzenia.
Razem z Draconem u swojego boku zaczęła chodzić między półkami, nie za bardzo potrafiąc skupić się na tym co tak naprawdę się na nich znajduje. Cała chęć na cokolwiek momentalnie z niej wyparowała.
-Naprawdę nie zamierzasz nic powiedzieć?-zapytała, ściągając z półki opakowanie makaronu.
-Liczysz na coś w stylu 'a nie mówiłem'-stwierdził z krzywym uśmiechem, dorzucając do koszyka paczkę pierwszych lepszych ciastek jakie napotkał na swojej drodze.
-Miałeś rację-przyznała, delikatnie wzruszając ramionami. -Często się kłócimy, a ja nie mam gdzie uciec. Dopiero co doszliśmy do kolejnego etapu związku, wyznaliśmy sobie nasze uczucia. Tymczasem my praktycznie ze sobą mieszkamy.
-Na niedługi okres czasu-sprostował niezbyt przejęty jej wypowiedzią Draco. Popchnął wózek do kolejnego regału, cały czas uważnie się jej przyglądając.
-Sam nie masz pojęcia ile to może potrwać-odgryzła się z niezadowoleniem. -Ja po prostu nie jestem na to gotowa.
-Na wspólne mieszkanie?-upewnił się, z niezbyt zadowoloną miną, opierając łokieć o krawędź wózka.
-Tak-pokiwała głową, jakby z ulgą, że wreszcie zrozumiał jedną z niewielu rzeczy jakie próbowała mu przekazać.
-Jak na razie jesteśmy na siebie skazani. Nic na to nie poradzę-odparł, nieco jej odpowiedzią urażony.
-Nie powiedziałam, że tego nie chcę.
-Tak?-zamrugał z roztargnieniem, nie do końca już rozumiejąc o czym ona do niego tak właściwie mówi.
-Draco-westchnęła i podeszła do niego, opierając ręce na jego torsie. -Lubię takie życie-uśmiechnęła się delikatnie. -Naprawdę. Strasznie mi na tobie zależy i lubię mieć cię w pobliżu, ale jak na razie obydwoje jesteśmy beznadziejni w byciu razem-powiedziała ze strapieniem, kładąc swoją drobną dłoń na jego policzku. -Jesteś na mnie zły i ja...
-Więc to moja wina?-uniósł w górę brwi.
-Nie-spuściła ramiona w geście rezygnacji. Po chwili jednak zarzuciła mu ręce na szyję i splotła palce na jego karku, rzucając mu proszące spojrzenie. -Kocham cię-powiedziała, nieco bojąc się, że nie odpowie jej tym samym. Poprzedniego dnia powtarzał jej to mnóstwo razy, ale teraz to wspomnienie wydawało jej się bardzo odległe.
-Chcesz się ode mnie wyprowadzić-zauważył, najwyraźniej wątpiąc w jej słowa. Był obojętny na jej dotyk, na jej spojrzenie, nawet na jej głupie i nieśmiałe 'kocham cię'.
-Chcę trochę przestrzeni-sprostowała, ze strapieniem marszcząc brwi.
-W porządku-wzruszył ramionami, a potem delikatnym gestem ściągnął jej dłonie ze swojej szyi. -Mogę spać na kanapie.

Westchnęła ciężko, a potem zagryzła dolną wargę, patrząc jak jej chłopak odwraca się i odchodzi, pchając wózek w stronę kasy. Cały czas był na nią zły. Rzeczywiście, może nie powinna wychodzić sama do sklepu, ani rozpoczynać tematu mieszkania w takim miejscu, ale w końcu obydwoje desperacko potrzebowali rozmowy.
Draco w milczeniu zapłacił za wszystko, co głupio i bezmyślnie wrzucali do koszyka, a potem wziął torby i rzucił jej krótkie spojrzenie, aby upewnić się, czy na pewno za nim idzie. Cały czas był taki chłodny i obcy. Wiedziała, że uraziła go tym wszystkim co dopiero zrobiła, ale jakby nie patrzeć to była jego wina. Te jego walki i powiązania z mafiami. Robiła co tylko mogła by odciągnąć go od niebezpieczeństw.

                                                                                  ***

Drogę do mieszkania pokonywali w milczeniu. Zimnym i obojętnym milczeniu. Zadrżała i mocniej opatuliła się ramionami, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że zabrała Malfoyowi kurtkę, dlatego on wyszedł szukać jej do sklepu w samej bluzie. Znów dobiły ją wyrzuty sumienia.
-Chyba powinnam ci to oddać-stwierdziła, zaczynając ściągać z siebie jego ubranie, ale on dostrzegając o co chodzi, jedynie złapał ją za rękę, zaciskając jej drobne palce w swoim pewnym uścisku.
-Przestań-mruknął, tępo gapiąc się w przestrzeń przed nimi. Był na nią zły, a mimo to wciąż o nią dbał. Jakby w jakimkolwiek stopniu na to zasłużyła. Z krępacją spuściła wzrok i wcisnęła wolną dłoń w kieszeń kurtki, podświadomie przysuwając się do jego boku. Mogli się kłócić, ale on i tak trzymał ją za rękę. To było naprawdę kochane. Budujące i dodające nadziei, że on nie jest wstanie jej znienawidzić.
-Przepraszam, Malfoy-szepnęła z bólem, bo nie była wstanie dłużej milczeć. Naprawdę było jej przykro. Nie potrafiła tak po prostu udawać, że kłótnie z nim tak łatwo jej przychodzą.
Milczał kiedy wtuliła się w jego bok, a potem podświadomie spiął się, kiedy bez słowa zarzuciła ręce na jego kark i oparła czoło o jego chłodną pierś. Zacisnęła mocno powieki. Nie wybaczy sobie, jeżeli przez nią będzie chory.
-Przepraszam-powtórzyła, unosząc głowę by na niego spojrzeć. Jego szczęki były mocno zaciśnięte, kiedy skanowała jego twarz błagalnym spojrzeniem. -Proszę cię, nie bądź na mnie zły-wyszeptała, dotykając opuszkami palców jego wyraźnie zarysowanej kości policzkowej. Nie chciała dostawać od niego tego spojrzenia. Pełnego złości i wyrzutu.
W końcu się poddał. Zagryzł dolną wargę i odwrócił głowę na bok, cicho wzdychając. Dopiero po chwili zebrał w sobie siłę i spojrzał jej w oczy, nieco rozluźniając się pod jej dotykiem.
-Nie mam nic dla ciebie. Totalnie nic do zaoferowania-odezwał się wreszcie, ze strapieniem marszcząc brwi. -Moja sytuacja jest beznadziejna. Mieszkam w najgorszym miejscu jakie tylko można znaleźć w całym pieprzonym Londynie. Pracuję dla jakiegoś gangu i nigdy nie mam wystarczająco czasu-westchnął ciężko. -Jedyna rzecz jaka mogłaby cię przy mnie zatrzymać to ja sam, a wiem, że jestem beznadziejną osobą. Jedną wielką tragedią w twoim życiu...
-Draco...
-Nie, Hermiona-przerwał jej stanowczo, podświadomie przyprawiając ją o nieprzyjemne dreszcze. -Ja się naprawdę staram. Cholernie mi na tobie zależy, ale nie oczekuj ode mnie, że z dnia na dzień diametralnie się zmienię. Będę się z tobą kłócił czy tego chcesz czy nie. Będę rozwalał różne rzeczy i będę się bił, nieważne jak bardzo ci się to nie podoba, bo taki właśnie jestem. Cholernie beznadziejny w byciu sobą.
-To nieprawda-zaprzeczyła, próbując dojść do słowa, ale on po raz kolejny skutecznie ją uciszył.
-Kocham cię-powiedział szczerze, z niezdecydowaniem patrząc jej w oczy. -Ale nie umiem cię przekonać, żebyś czuła do mnie to samo.
-Kocham cie-zapewniła, nieco zdezorientowana jego wyznaniem.
-Wiem-przyznał, rzucając jej pełne powagi spojrzenie. -Ale nie dałem ci do tego żadnego powodu.

                                                                             ***

Czy miał rację? Czy rzeczywiście kochanie go było całkiem bezsensowne? Bezpodstawne? Czy to nie on powiedział jej raptem kilka dni temu na przyjęciu zaręczynowym Caitlyn, że nie darzy się uczuciami za coś? Kochała go. Zupełnie szczerze i bezinteresownie, ale to nie znaczyło, że nie miała ku temu powodów. Uwielbiała w nim niemal wszystko. To jaki bywał beztroski. Sposób w jaki się uśmiechał i irytował. To jak cudownie brzmiał jego śmiech. Fakt, że lubił masło orzechowe, a lepienie bałwanów ze śniegów w jego mniemaniu uwłaczało godności. Kochała to jak o nią dbał. To jak się o nią troszczył. To jak patrzył na nią kiedy zaczynało mu zależeć.
Niewiele myśląc wspięła się na palce i pocałowała go, ujmując jego twarz w zmarznięte dłonie. Czuła zimno jego ciała nawet przez kurtkę, którą bezmyślnie mu zabrała. Czuła się z tego powodu okropnie, dlatego mocno wtuliła się w jego pierś, pragnąc przekazać mu jak najwięcej ciepła.
-Nigdy tak o sobie nie myśl-poprosiła, kiedy na moment oderwała się od jego ust. Jej przyspieszony, rozgrzany oddech omiatał jego wargi. -Zasługujesz na to by być kochany. I nie jesteś beznadziejny. Jesteś wspaniały-zapewniła, po raz kolejny go całując.

-Ej, Malfoy?
Nieco zaskoczony odsunął się od Hermiony, przenosząc wzrok na Blaise'a, który właśnie zmierzał w jego stronę. Jego chód był nieco krzywy i nierówny. Zabini garbił się nieznacznie, jakby utrzymanie prostej postawy sprawiało mu trudności, a do tego ciągle pociągał nosem, mocno zaczerwienionym od zimna. Jego twarz była posiniaczona. Nieco szpecące strupy znaczyły jego łuk brwiowy i szczękę, a do tego miał mocno spuchniętą wargę. Wyglądał słabo i beznadziejnie, dlatego tak mocno zaskoczyła go siła z jaką Blaise mu przyłożył. Nie tak pewnie jak niegdyś. Jego uderzenie było impulsywne, chaotyczne i niesprecyzowane, ale na tyle efektywne by mocno odrzucić jego twarz na bok.
Syknął przez zaciśnięte zęby, przenosząc wzrok na roztargnionego, byłego przyjaciela.
-Przeczucie mówiło mi, że cię tu znajdę-wytłumaczył Zabini, jakby fakt, że dopiero co mu przywalił, zdążył już wyprzeć ze swej świadomości. Podczas gdy on mocno trzymał się za obolały policzek. Blaise, zdążył wcisnąć ręce do kieszenie swoich spodni i nieco się wyluzować, jakby wykluczając opcję, że ten może mu oddać. -Ktoś mi wytłumaczy, dlaczego za cholerę, nie mam pojęcia gdzie mieszkasz?
-Mieszkanie jest zabezpieczone zaklęciami. Mam strażnika tajemnicy-wytłumaczył z obojętnością Draco, rzucając mu nieco pretensjonalne spojrzenie. Miał wrażenie, że jeżeli otworzyłby szeroko buzię, kości w szczęce przeskoczyłyby mu z charakterystycznym chrzęstem.
-O, to świetnie-przyznał Blaise, a potem nieoczekiwanie znów mu przywalił.
-Kurwa, Blaise!-krzyknął ze złością, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
-Jesteś totalnym dupkiem, Malfoy-wyrzucił z siebie Blaise, oskarżycielsko wyciągając palec w jego stronę. Czuł jak Hermiona odsuwa się od niego i staje na uboczu, najwyraźniej w obawie, że zaraz zostanie wciągnięta w ich kłótnię.
-Odwal się, Blaise-syknął, szczerze zirytowany faktem, że dostał od niego w twarz. Dwa razy.
-Odwal się?-powtórzył z niedowierzaniem Zabini, wyrzucając ręce do góry. -Narażam się dla ciebie, Malfoy! Pomyślałeś sobie chociaż przez chwilę, że jeżeli to wszystko się wyda, będę martwy? Poświęcam się dla ciebie i co za to dostaję?! Prosisz mnie o pomoc, każesz przyjść na pieprzony bankiet, a potem mnie bijesz?
-Blaise...
-Trzy złamane żebra!-wytknął mu z urazą Blaise. -To wszystko już ci się nie należy-stwierdził ostro Zabini, z zawodem patrząc mu w oczy. -Zmieniłem się, Draco. Jest mi przykro z powodu Teodora. Z powodu twojej mamy-wyznał, na co blondyn jedynie mocniej zacisnął szczęki. -Ale to tylko cena, którą przyszło zapłacić nam wszystkim. Wszyscy robiliśmy złe rzeczy, Draco. Robiłeś dokładnie to co ja, fakt, że dotarło to do ciebie dopiero wtedy, kiedy dotknęło najbliższych ci osób...
-Ty nas zdradziłeś. A to nie jest to co robiliśmy. Ty uznałeś za nic nie wartą naszą lojalność, naszą przyjaźń, zaufanie i oddanie.
-Och, czyżby?-zakpił z obrzydzeniem Blaise. -Nie byliśmy takimi ludźmi, Draco. Żaden z nas nie był nigdy lojalny. Fakt, że teraz masz pojęcie co to wszystko w ogóle znaczy, świadczy jedynie o tym, że masz szczęście. Wszyscy powinniśmy wtedy umrzeć.
Zacisnął szczękę i pokiwał głową, patrząc na Zabiniego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Wybaczyłeś to sobie, Malfoy, wiem, że tak-powiedział już nieco spokojniej Blaise. -A ja ci mówię, że możesz wybaczyć i mnie. Jestem już innym człowiekiem.
Wciągnął powietrze przez nos, czując jak boleśnie zaciskają się w nim wszystkie wnętrzności. Wybaczyć Blaise'owi? Zapomnieć o tym co zrobił? Tak po prostu zacząć traktować go jak przyjaciela? W słowach Zabiniego było wiele prawdy. Sama prawda tak właściwie. Ale czy był gotowy by przyznać to na głos?
-Przepraszam za trzy złamane żebra-mruknął pod nosem, a potem odwrócił się z zamiarem odejścia, napotykając na wzrok Hermiony. Czy o to mu chodziło, kiedy mówił jej, że nie może jej nic zaoferować? Że był złym człowiekiem?
To prawda, w strefie materialnej był aktualnie na naprawdę przegranej pozycji. Jedyne co mógł jej dać to siebie.
Czy to takiego kogoś chciałaby mieć przy sobie? Czy był wobec niej w porządku, świadomie rezygnując z bycia lepszym?
-Blaise-zatrzymał się, nieoczekiwanie odwracając się w stronę byłego przyjaciela. Widział jak zagubiony i pobity kuli się na środku zapadniętej ulicy i widział w nim siebie. Siebie sprzed kilku miesięcy. Tego rozdartego Dracona, który biegał w szaleńczym zapomnieniu, żeby zapomnieć o nałogu alkoholowym. O bezradnym chłopaku, który budził się każdej nocy z wrzaskiem. Który wyciągnąłby rękę po pomoc, ale gdyby została mu odmówiona, z pewnością by się poddał. Hermiona mu pomogła. Czy ty możliwe, że dostał szansę na pozbieranie się, aby pozbierać Blaise'a?
Czy to możliwe, że Blaise wciąż był jego przyjacielem, a on był przyjacielem Blaise'a?
Mocno zacisnął powieki i odetchnął ciężko, czując jak cała, kumulująca się w nim od miesięcy złość nagle znika. Jak cały ciężar, cały ból i cierpienie, poczucie nienawiści i zdrady odpływa tak, jakby nigdy nie istniało.
-Wybaczam ci.

-----------------------------------
Cześć!
Kochane dziękuję Wam mocno za to, że skomentowałyście ostatni rozdział. Naprawdę to doceniam. Wiedzcie, że czytam każdy komentarz i każdy z nich wiele dla mnie znaczy :*
No i dziękuję za nominowanie mnie do bloga miesiąca w Katalogu Granger. Wowowowow zaszczyt ^^ Pozdrawiam i życzę miłego wieczorku! 



poniedziałek, 14 września 2015

-Rozdział 33- Winter Wonderland

-Woah-westchnął, próbując jakoś się pozbierać. Żadna dziewczyna nie dała mu kosza. Jedynie Hermiona nie miała skrupułów by robić to średnio dwa razy na dzień. Pieprzona Granger.
Ze złością wysiadł z samochodu, a potem zaczął szybkim krokiem przemierzać ulicę Londynu i zmierzać w kierunku dziewczyny, zanim coś strzeli jej do głowy i zdąży się teleportować.
Mogli się kłócić. Mogli się potwornie ranić. Ale on nie był gotowy by tak po prostu z nią skończyć.
-Hej-krzyknął, wreszcie łapiąc ją za ramię i odwracając w swoją stronę. Chyba trochę ją przestraszył, bo nie spodziewała się, że za nią pójdzie, ale nie miał nastroju za przepraszanie jej z tak błahego powodu. To raptem kilka uderzeń serca na minutę więcej.
-Puść mnie-warknęła, hardo ścierając łzy z policzków.
-Och, jak sobie jaśnie pani życzy-odparł równie wściekle co ona, zabierając rękę z jej ramienia. Dopiero po chwili podniósł obie ręce i podniósł ją, zarzucając sobie na plecy. To, że bolała go noga nie miało teraz znaczenia.
-Co ty robisz?-syknęła, mając dostatecznie dużo samokontroli by nie wrzeszczeć na niego na spowitej przez noc ulicy. Walnęła go otwartą dłonią w plecy, ale to nie podziałało. Zupełnie tak, jakby nic nie poczuł.
-Nie bij mnie-syknął z irytacją.
-W takim razie odstaw mnie na ziemię-odparła tym samym tonem, jeszcze mocniej wiercąc się w jego ramionach.
-Nie, dzięki-prychnął z kpiną, bo oczywistym było, że jeśli tylko ją puści, ta złośliwie teleportuje się do domu. -Nie możesz wrócić do swojego mieszkania-dodał złośliwie. -Teodor chce nas oboje zabić.
-Poradzę sobie.
-Nie, nie poradzisz!-krzyknął z frustracją, wreszcie stawiając ją na ziemi tuż obok maski samochodu. -Czemu nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo jest to poważne?!-zapytał ze złością, wyrzucając ręce do góry. -Merlinie, nie robię nic oprócz zapewnienia ci bezpieczeństwa-oświadczył z irytacją, bo przez to jak się zachowywała nawet na to, brakowało mu chęci. -Kocham cię-dodał. To było dziwne, z taką łatwością wypowiadać te dwa słowa. Nawet jeśli wiedział, że ona wcale nie odwzajemnia tego samego. Tak długo jak czuł, że to dobre i szczere, był gotów mówić jej to codziennie. -Nie chcesz mnie? W porządku-wzruszył ramionami, chociaż tak naprawdę to mocno go bolało. -Ale nie każ mnie w ten sposób tylko dlatego, że pobiłem Blaise'a. Może jest miły, ale dawno na to zasłużył-wyjaśnił, twardo patrząc jej w oczy.
Odetchnęła ciężko, spuszczając głowę. Chyba trochę ją poniosło. Nagle odpłynęła jej niepohamowana złość. Ta dziwna, nieodparta i bezsensowna wściekłość. Został już tylko wstyd. Wstyd i strach przed przyznaniem się do błędu.
-To mnie przeraża-wyjaśniła cicho, wlepiając wzrok w czubki swoich eleganckich butów. Mocniej opatuliła się marynarką Blaise'a i dodała:
-To jak bardzo nad sobą nie panujesz. Jaki jesteś zły i zatracony jeżeli ktoś ci podpadnie.
-Nigdy bym cię w taki sposób nie skrzywdził-zarzekł się, dopiero teraz uświadamiając sobie jak ona to widzi. Był do cholery wyszkolonym zabójcą, a prezentowanie swoich umiejętności w jej obecności nie było wcale dobrym pomysłem.
-Wiem-przytaknęła, wreszcie na poważnie patrząc mu w oczy. Jej czekoladowe tęczówki błyszczały, kiedy pod wpływem impulsu sięgnęła dłonią do jego policzka. -Ale oglądanie cię w takim stanie... to jak wściekle zaciskasz zęby, twój ton...
Próbował coś powiedzieć, ale skutecznie mu przerwała, nieoczekiwanie mocniej się do niego zbliżając.
-Chcę żebyś był przy mnie sobą. Kiedy jesteś zły, bądź zły, chcesz się śmiać, śmiej się, jeżeli wolisz być sam, też to zrozumiem, ale musisz nad sobą panować-poprosiła, ujmując jego ponurą twarz w obie dłonie.
-Taa, to już chyba nie ma znaczenia-próbował spuścić wzrok i odwrócić głowę, ponieważ jej widok tak blisko bardzo go rozpraszał, ale nie pozwoliła mu na to. Oparła się o maskę samochodu i przyciągnęła jego twarz w swoją stronę.
-Kocham cię, Malfoy-przyznała.

                                                                                  ***

To było... cholernie odurzające uczucie. Niesamowite i niepowtarzalne doznanie. Opierała się o maskę sportowego auta, podczas gdy on całował ją tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Jakby od ich ostatniego pocałunku minęło nie kilka dni, a miesięcy, niekończących się lat.
Ulica była całkiem pusta. Mrok spowił niemal każdy jej zakamarek, oprócz tego pod latarnią, po drugiej stronie chodnika. Murowane, typowe, londyńskie kamienice wnosiły się wokół nich, nadając temu wydarzeniu tak szczególny klimat. Było idealnie. Skomplikowanie i chaotycznie, ale jednak wciąż perfekcyjnie, dokładnie tak jak być powinno.
-Kocham cię-powtórzył chyba setny, między pocałunkami, którymi ją obdarzał, mocniej dociskając jej ciało do swojego. Robiło się coraz zimniej. Ich przyspieszone, rozgrzane oddechy zamieniały się na dworze w jasne obłoczki pary.
Ręce Hermiony zsunęły się z jego karku na pierś, mono zacisnęła swoje palce na wierzchu jego granatowej marynarki.
-Śnieg?-poczuł jak dziewczyna odsuwa się od niego i ze śmiechem rozgląda po otaczającej ich uliczce, obserwując jak drobne płatki śniegu rozbijają się o brudny, londyński bruk. Wyglądała ślicznie. Jej nos i policzki czerwieniły się od chłodu późnej jesieni.
-Nie ma jeszcze grudnia-mruknął pod nosem Draco, mimowolnie się uśmiechając. To sprawiało, że ta chwila stawała się jeszcze bardziej niezapomniana.
-Myślisz, że rano będziemy mogli porzucać się śnieżkami, albo ulepić bałwana?-zapytała z ekscytacją, wystawiając język. Przyjrzał się jej z szczerym rozbawieniem. Czy ona czekała aż jeden z płatków śniegu trafi jej do buzi?
-Nie sądzę. Pewnie do rana stopnieje-wzruszył ramionami, śmiejąc się z niej pod nosem.
-Och, Merlinie-wywróciła oczami. -Potrafisz wszystko zepsuć-powiedziała do niego z wyrzutem, unosząc głowę do góry. Śnieżnobiałe plamki wyglądały wspaniale na tle ciemnogranatowego, spowitego przez ciemne chmury firmamentu.
-Lepiej już chodźmy-powiedział z uśmiechem. -Robi się zimno.
-Może wcale nie stopnieje do jutra-mruknęła beztrosko, kiedy otworzył jej drzwi pasażera i gestem ręki zaprosił do środka samochodu.

                                                                                 ***

-To bezpieczne?-zapytała, kiedy stanęli przed drzwiami do jego starego mieszkania. Wyglądały zupełnie tak samo jak wcześniej. Wspaniale komponowały się obdrapaną tapetą w holu i spróchniałym, wytartym parkietem. Szczerze mówiąc, trochę bała się wejść do środka. Zobaczyć bałagan jaki zostawili po sobie ostatnim razem. Krwawe ścieżki, powywracane meble. Nie chciała na to patrzeć.
-Od dzisiaj tylko ja i ty wiemy, że to mieszkanie istnieje-powiedział pewnie, kładąc dłoń na jej ramieniu. -Nawet właściciel kamienicy nie ma pojęcia, o drzwiach do tego mieszkania-wyjaśnił, kładąc dłoń na klamce starych, ciemnozielonych drzwi. Koniec z dalszym płaceniem czynszu!
-A Teodor?-spytała, unosząc w górę brew. -Nie zdziwią go luki w pamięci?
Obserwowała jak Draco uśmiecha się smutno i przekręca klucz w zamku.
-Jego umysł jest...-zamyślił się, pragnąc jak najdelikatniej dobrać słowa. -Myślę, że on ma mnóstwo luk w pamięci. Nie sądzę by zbyt często analizował to co dzieje się w jego mózgu-mruknął, a potem pchnął drzwi i uniósł brwi w geście zdziwienia.
-Co...?-Hermiona uchyliła delikatnie wargi, zatrzymując się wpół kroku. -Jesteś pewien, że nie pomyliłeś mieszkania?-zapytała.
-Cóż...ojciec powiedział, że trochę to wyremontuje-przyznał z uznaniem Draco, z krępacją mierzwiąc palcami swoje włosy.
-Trochę?-dziewczyna prychnęła pod nosem, a potem bezceremonialnie pacnęła go w ramię. -Gdyby wiedział jak się zachowasz, na pewno by się tak nie starał-powiedziała, a potem, otrząsnąwszy się z szoku, weszła do środka, podziwiając odnowione wnętrze.
-Myślisz, że jestem niewdzięczny?-zapytał z zamyśleniem, stawiając pierwszy krok na mahoniowej podłodze. Przymknął delikatnie powieki i delektował się ciszą. Zero skrzypiącej podłogi.
-Myślę, że Caitlyn przydał się na głowę kubeł zimnej wody-odparła z delikatnym wzruszeniem ramion Hermiona, która przesunęła opuszkami palców po ładnej, kremowobiałej tapecie. -Masz ogrzewanie-powiedziała z rozbawionym uśmiechem, wskazując głową kaloryfer. -Och Draco, znów żyjesz w luksusie-zakpiła, wraz z nim śmiejąc się z bogatego wnętrza mieszkania.
-Nienawidzę go. Dał mi powód by być mu dłużnym-wywrócił oczami, a potem padł na nowe, znacznie większe od poprzedniego łóżko, zapadając się w miękkiej pościeli. -Dołączysz do mnie?-zapytał, unosząc w górę brew.
-Jestem wyczerpana-przyznała, a potem rzuciła się obok niego, celując twarzą prosto w poduszkę. -Życie jest piękne...-westchnęła, rozkładając ramiona na całą szerokość.
-Naprawdę tak sądzisz?-zapytał z lekkim zaskoczeniem, marszcząc brwi. Obrócił głowę w jej stronę i odgarnął włosy z jej twarzy.
-Yhy-potwierdziła leniwie się do niego uśmiechając. Zsunęła marynarkę Blaise'a z ramion i niedbale zrzuciła ją z łóżka na podłogę. -Powiedziałeś mi dziś, że mnie kochasz-powiedziała, przysuwając się w jego stronę. Wkrótce leżała już na nim, śmiało obejmując jego twarz swoimi drobnymi dłońmi. -To zdecydowanie jedna z najwspanialszych rzeczy jakie mi się przydarzyły.
Uśmiechnął się. Jego miłość była wstanie przyćmić wszystkie okropne rzeczy, które zrobił? Fakt, że zataił prawdę o śmierci Rona? To, że dzisiejszego dnia całkiem o niej zapomniał? Że pobił się z Blaise'm? Że ściągnął do jej życia Teodora? Że ostatniej nocy prawie przez niego zginęła?
-Malfoy...?-mruknęła, uśmiechając się do niego w ten zadziorny sposób. -Pomożesz mi zdjąć tę sukienkę?-zapytała, na co on momentalnie wyrwał się z ponurych myśli, przerzucając ją tak, że to teraz on pochylał się nad nią, zadzierając jednocześnie jej sukienkę do góry.
-Ostrożnie-zaśmiała się, nim zdążył ją pocałować. -Jest pożyczona.

                                                                                   ***

Następnego dnia obudziła się wyjątkowo radosna i wypoczęta. Nie miała pojęcia dlaczego, dopóki nie otworzyła oczu i go nie zobaczyła. A więc teraz coraz częściej dane jej było zasypiać i budzić się u jego boku. Był jedną z najbardziej stałych rzeczy w jej życiu, mimo iż ich relacje niejednokrotnie się chwiały.
Z zamyśleniem odgarnęła kosmyk jasnych włosów z jego czoła i nachyliła się by pocałować go krótko w usta, a potem zgrabnie zeskoczyła z łóżka, biorąc do ręki czarny t-shirt z jego szafy. Przeciągnęła go przez głowę, a potem z gracją podbiegła do kuchni i z rozbiegu wskoczyła na odnowioną, połyskującą wysepkę kuchenną, radośnie machając nogami.
Może to głupie, ale jego 'kocham cię' zmieniło wszystko. Dało jej powód by przy nim trwać. Nadało sens każdemu wyzwaniu, które stawiało przed nim jego niepoprawnie skomplikowane zachowanie.
-O rany...-westchnęła z głupim uśmiechem, przykładając dłonie do twarzy. To co robiła było nienormalne. Obiecując sobie lepsze zachowanie, wyprostowała się i zeskoczyła z blatu, wygładzając wierzch pogniecionego t-shirtu Malfoya. Bardzo ładnie nim pachniał.
Wyjęła z szafki saszetkę herbaty i  wrzuciła ją do kubka, a potem wstawiła wodę i z delikatnie przygryzioną wargą czekała aż się zagotuje. Miała ochotę spędzić resztę tego dnia z Malfoyem. Na kanapie albo w łóżku. Bez różnicy.
Lampka w czajniku elektrycznym zgasła, a ona zamrugała gwałtownie, wyrywając się z zamyślenia. Zalała herbatę wrzątkiem i wzięła kubek do ręki, a potem skierowała się w stronę okna. Miała dość panującego w kuchni półmroku. Bez zastanowienia odsunęła jasnoszare zasłony, a potem wydała z siebie głośny, radosny pisk, niezdarnie wypuszczając z rąk kubek jaśminowej herbaty. Merlinie, była idiotką.

                                                                                      ***

Tak jak jednej z ostatnich nocy, obudził go jej wrzask. Miał nadzieję, że to nie staje się jakąś nienormalną i mało korzystną dla niego rutyną, bo w ciągu ostatnich dni naprawdę nie miał okazji porządnie się wyspać. To się stawało męczące.
Z niewyspaniem przetarł twarz dłonią, a potem zręcznie zerwał się z łóżka, bo jakby nie patrzeć, nawet jeśli jej krzyk nie brzmiał na groźny, powinien sprawdzić, dlaczego traktuje go tak brutalnie i znów go budzi. Wsunął spodnie, a później przeszedł przez pokój i zwrócił swój wzrok w stronę kuchni, gdzie Hermiona właśnie uśmiechała się do okna jak jakaś niepoprawnie radosna psychopatka. Nie, żeby to było coś złego. Bardzo ją kochał.
-Draco, nie miałeś racji-oświadczyła dobitnie. Jej ton emanował żywą radością i podekscytowaniem.
-Nie?-zapytał, przeciągle ziewając. O czym ona do cholery mówiła?
-Śnieg!-wykrzyczała, nieświadomie przyprawiając go o ból skroni. -Mamy śnieg-oświadczyła, a potem rzuciła się na niego, oplatając nogi wokół jego bioder. Chyba zapomniała w jak krytycznym stanie była jego świeżo gojąca się noga. Tak czy inaczej obydwoje wylądowali na ziemi, odprowadzeni przez zbolały jęk niezadowolonego Dracona.
-Hermiona, skarbie...-westchnął, robiąc wszystko by nie brzmieć na zirytowanego. Gdyby nie ból, to by było nawet trochę zabawne.
-O Merlinie-zaśmiała się, próbując z niego wstać. -Tak bardzo cię...-zaśmiała się głośno, niemal się od tego wszystkiego krztusząc. -Przepraszam!
-Zejdź ze mnie-poprosił, zaciskając zęby, kiedy jej kolano nieświadomie wbiło się w jego ranę na udzie.
-Przyznaj, że to zabawne-zaśmiała się, powoli się z niego podnosząc.
-Przyznam, jak już zszyje porozrywane szwy-wywrócił oczami, zbierając się z podłogi.
-Och daj spokój-machnęła ręką, i zarzuciła mu ręce na szyję. -Pomyśl o śniegu! Mamy śnieg!
-Hura-zawył zbolałym, przepełnionym fałszywą ekscytacją tonem. -Zacznij szukać marchewek dla naszej rodziny bałwanów-powiedział, wywracając oczami.
-Serio?-uśmiechnęła się promiennie.
-O taaak-odpowiedział jej ironicznym uśmiechem, celowo przeciągając swoje sarkastyczne 'taaak'. Czy on wyglądał na kogoś, kto zamiast obmyślać strategię przeciw niebezpiecznemu śmierciożercy-psychopacie woli pohasać z przebitą nożem nogą na dworze, gdzie było kurewsko zimno, lepiąc przy tym jakieś pieprzone bałwany?
-Jesteś nudziarzem-stwierdziła, z urazą splatając ręce na piersi. -Wiesz, że pójdę bez ciebie?-zagroziła, zadziornie unosząc w górę brwi.
-Serio?-zapytał, niezbyt przejęty, ignorując kawałki rozbitego na podłodze kubka i podchodząc do szafki z płatkami.
-O Merlinie-jęknęła z frustracją i niedowierzaniem. -Kiedy ty się ostatnio bawiłeś, Malfoy?-zapytała, rzucając mu zirytowane spojrzenie.
-Yyy... wczoraj w nocy?-zapytał, wsadzając garść do opakowania z płatkami czekoladowymi.
-Ugh-wywróciła oczami. -Jesteś zboczony-stwierdziła, jakby przypominała sobie, że Malfoy cierpi na jakąś złośliwą, przykrą chorobę, a potem podeszła do niego i wyrwała mu pudełko z jedzeniem. -Kiedy ostatnio spotkałeś się z przyjaciółmi? Kiedy byłeś na łyżwach albo sankach? Chodzisz czasami do kina albo restauracji?
Uśmiechnął się szeroko, jakby chcąc ją czymś zaskoczyć. Przez moment nawet czuła jak jej serce zamiera spodziewając się długiego wykładu o tym, jak to jej chłopak czerpie z życia będąc typem szczególnego imprezowicza, ale zamiast tego, z ust Malfoya wyrwało się krótkie i dobitne:
-Nie.
-Proszę...-westchnęła, robiąc w jego stronę maślane oczka.
-Nie-pokręcił głową, a potem bezceremonialnie wyrwał jej z rąk swoje płatki.
-Nienawidzę cię-jęknęła, robiąc naburmuszoną minę.
-Kochasz mnie-poprawił ją z uśmiechem, a potem pocałował ją krótko i uśmiechnął się pod nosem.

                                                                             ***

Zgodził się. Uśmiechał się do niej perfidnie zza rogu nieco sypiącej się kamienicy, a potem gwałtownie wyrwał się do przodu i rzucił w nią śnieżką.
Prosto w nos. Z niesamowitą siłą.
Zamrugała gwałtownie, powoli zbierając się z ziemi. Czuła jak lodowaty śnieg odmraża jej na twarzy wszystkie nerwy.
-O Merlinie, nic ci nie jest?-przerażony Draco podbiegł i pochylił się nad nią, ujmując jej twarz w obie dłonie. Wyglądał na zaniepokojonego, ale delikatny uśmiech wciąż błąkał się na jego ustach. Rzeczywiście, jej spektakularna gleba musiała być strasznie zabawna.
-Tak, w porządku-zaśmiała się, pocierając dłonią w rękawiczce zmarznięty nos.
-Jesteś pewna?-zapytał, z troską marszcząc brwi. -Przepraszam, jestem idiotą.
-Nie mogłeś przewidzieć, że nie zareaguję i dostanę śnieżką prosto w twarz. To podchodzi pod brak jakiegokolwiek instynktu-zaśmiała się, ujmując jego rękę i podnosząc się z ziemi.
-Na pewno nic ci nie jest-zapytał, zbliżając swoją twarz do jej twarzy. Jego uważne spojrzenie dokładnie prześledziło każdy centymetr jej zaczerwienionego nosa.
-Tak-pokiwała głową z lekkim zażenowaniem. Była żałosną niezdarą. To nie była jego wina. Dlaczego skakał wokół niej jak przy małym dziecku?
-Ale...
Wywróciła oczami, a potem nachyliła się zebrała w ręce śnieg i uformowała go w kulkę.
-Teraz już lepiej?-spytała, z zadziornym uśmiechem unosząc w górę brew. Właśnie trafiła go w pierś.
-No nie wiem-przyznał z wzruszeniem ramion Draco, dość sceptycznym wzrokiem mierząc odległość, która ich dzieliła. -Stoisz jakieś... dwa? Trzy kroki ode mnie?-podsunął z lekko rozbawionym wyrazem twarzy.
-Tak?-prychnęła pod nosem, cofając się od niego na kilkanaście metrów. -Co powiesz na to?-zapytała, rzucając w niego dużą śnieżką. Oczywiście nie trafiłaby, gdyby specjalnie nie nachylił się i zachwiał, udając, że cios w rękę był tym śmiercionośnym.

                                                                             ***

-Jest mi strasznie zimno-powiedział zgrzytając zębami, kiedy otwierał drzwi do mieszkania. Kulturalnie puścił ją pierwszą, a potem zrzucił z siebie kurtkę i bluzę, stając w mieszkaniu w samych spodniach. Grunt to przebrać się w coś ciepłego.
-Draco-Hermiona założyła włosy za uszy, pochylając się nad niewielką karteczką tuż przy drzwiach. Ktoś przecisnął ją przez szparę między nimi a podłogą.
-Co to?-zapytał zaintrygowany, z zamyśleniem odbierając od niej zwitek pergaminu. Z zamyśleniem przesunął dłonią po brodzie i westchnął, delikatnie uśmiechając się do swojej dziewczyny. Zawsze mogło być przecież gorzej.


-----------------------------------
Nie, to nie rachunki :D
Cześć kochani!
Dodaję następny rozdział w ekspresowym tempie, wraz z ogromną nadzieją, że przybędzie trochę komentarzy. Dalej kochani! Ostatnio brakuje mi od was trochę motywacji :c 
Wiem, wiem, rok szkolny się zaczął, wszyscy mamy na głowie inne rzeczy niż ff, ale napisanie jednego zdania nie zajmie wam więcej niż kilka sekund :* Pozdrawiam i mocno ściskam! xoxo


sobota, 12 września 2015

-Rozdział 32- Say You Love Me

Malfoy zostawił ją jakieś kilkanaście minut temu. Po odbytej rozmowie przeprosił ją i zapewniając, że niedługo wróci, kazał jej pozostać na miejscu. Siedziała sztywno na krześle przy suto zastawionym stole, podświadomie zmuszając się do kolejnych łyków szampana. Chciała, żeby już do niej wrócił. Nerwowo splotła palce i oparła je na kolanach, ciężko wzdychając. Jej stopa nerwowo wystukiwała rytm pod stołem, kiedy napotykała wzrokiem na uważne i podejrzliwe spojrzenia rodziny Lucjusza Malfoya.
-Ile czasu zostało ci do ucieknięcia stąd z wrzaskiem?
Drgnęła kiedy usłyszała za sobą znajomy głos Blaise'a Zabiniego. Nigdy nie sądziła, że tak będzie, ale rozpoznanie go pośród tylu wyniosłych, nieznajomych twarzy było dla niej ulgą. Nawet jeżeli wciąż go nienawidziła. Widok kogoś z naturalnym wyrazem twarzy, będącym po prostu złym, nie ukrywającym ani nie maskującym tego w żaden sposób, działał na nią dziwnie uspokajająco.
-Patrzą na mnie-mruknęła, odwracając się w jego stronę. Widząc jej neutralne spojrzenie, Blaise odetchnął i zajął miejsce po jej prawej stronie, z lekkością, tak jakby był u siebie, nalewając sobie białego wina. Chyba nie kierował się zbytnimi upodobaniami. Po prostu bez zastanowienia sięgnął po pierwszy alkohol jaki stał w ich pobliżu.
-Kiedy byłem młodszy uwielbiałem odwiedzać Dracona w tym domu. Jego ojciec był psycholem, ukrywanie się przed nim i robienie mu na złość było świetne-zaśmiał się, próbując rozluźnić sytuację. Przesunął ręką po swoich ciemnych włosach i zamyślił się na moment, z lekkim westchnięciem powracając do wspomnień z dzieciństwa. -Potem wszystko zrzucane było na Malfoya, nawet jeśli wina ewidentnie należała do mnie. Jego ojciec był surowy i zdyscyplinowany. Tego samego wymagał od Dracona-przerwał na moment, a potem dodał z posępnym tonem. -Dużo się od tamtej pory zmieniło.
-Ojciec Dracona się zmienił?-dociekała. Kiedy chodzili do szkoły Lucjusz wydawał jej się okrutnym, złym i niekochającym ojcem, ale kiedy poznała go, o ile można tak powiedzieć, nieco bliżej, zmieniła do niego nastawienie. Wydawał się zdeterminowany by naprawić więzi z synem. Trochę jej tym imponował. Zwłaszcza kiedy wiedziała jak trudny był Draco. Otworzenie się przed kimś nie wychodziło mu łatwo. Miała wrażenie, że kiedy już zniszczył z kimś relacje to robił to na zawsze, bo kłócąc się był wyjątkowo nieprzyjemny, wybuchowy i agresywny.
-O tak...-przyznał Blaise, wyrywając ją z zamyślenia. -Nie ma już tej paranoi na punkcie Voldemorta. Nie miał jej odkąd Draco wstąpił do śmierciożerców. Chyba wtedy zrozumiał jak bardzo spieprzył. Draco sprawiał wtedy mnóstwo kłopotów.
Zmarszczyła brwi, odwracając wzrok od musującego płynu w swoim kieliszku. Jej dociekliwe, wymowne spojrzenie przeszyło Blaise'a na wskroś. Nigdy o tym nie myślała, ale tak właściwie, Blaise bardzo dobrze znał jej chłopaka. Lepiej niż kiedykolwiek przyszło jej to do głowy. Bo o ile ona była z Draconem kiedy wszystko ucichło, a on jakoś się ogarnął, to Blaise, jako jego przyjaciel trwał z nim w tych najmroczniejszych chwilach. Nie żeby to jej imponowało, czy coś w tym stylu. Gardziła nim. Świadomość, że chłopak siedzący po jej prawej stronie zna najmroczniejsze sekrety Dracona przyprawiała ją jednak o gęsią skórkę na odsłoniętych ramionach.
-Zimno ci?-wyrwany z transu Blaise rzucił jej zaciekawione spojrzenie, a potem bez słowa podał jej swoją marynarkę, którą do tej pory przewieszoną miał przez ramię. Uśmiechnął się do niej zachęcająco i w seksowny sposób podwinął rękawy granatowej koszuli. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak jego mięśnie widocznie napinają się pod materiałem ubrania, kiedy poprawia się na krześle i rzuca jej przyjazne spojrzenie.
Głośno przełknęła ślinę, zarzucając na siebie jego marynarkę. Pachniała nim. Męskimi perfumami z dodatkiem delikatnej, acz dobrze rozpoznawalnej woni mugolskich papierosów.
-Jakie kłopoty sprawiał wtedy Draco?-zapytała, nieświadomie przygryzając dolną wargę. Chciała wiedzieć. Nie po to, by go osądzać, ale żeby lepiej go poznać. Co prawda nieco już wspominał jej o swojej przeszłości, ale to wciąż było mało. Nie wystarczająco, kiedy miała świadomość, że zdrajca i dupek Blaise wie o nim więcej.
-O nie, nie kochana!-zaśmiał się Blaise, unosząc ręce w obronnym geście. -Nie wciągniesz mnie w to, nie ma mowy.
-Proszę o jeden epizod z jego życia-mruknęła błagalnie, robiąc ten słodki wyraz twarzy, na który nabierało się 98% facetów. Chyba tylko Severus Snape nigdy nie poddał się jej niezaprzeczalnemu urokowi.
-Draco był cholernie dobry w byciu złym, okay? Chcesz czegoś wiedzieć, to go zapytaj.
Zmrużyła gniewnie oczy. Poniekąd doceniała tą męską lojalność, ale to wciąż było wkurzające.
-Dlaczego Voldemort zabił jego mamę?-zapytała nagle, po to jedyna rzecz, o której niejednokrotnie myślała przed snem. Dlaczego? Rodzina Malfoyów była zasłużoną i oddaną rodziną. Co takiego zrobił Draco, że Voldemort postanowił ukarać go w tak potworny sposób?
-Nie powiedział ci?-Blaise z szczerym zaskoczeniem uniósł w górę brwi.
-To coś o czym powinien mi powiedzieć?-zapytała z niepokojem. Chyba trochę bała się odpowiedzi.
-Tak, zdecydowanie-pokiwał twierdząco głową. -Jestem w szoku.
-Czemu?-zapytała, mrugając oczami.
-Myślałam, że tylko dlatego z nim jesteś.
-Co?-zmarszczyła brwi z niezrozumieniem.
-To znaczy... nie spodziewałem się, że możesz z nim być. Tak po prostu przymykać oko na to co robił...
-Nie przymykam oka-zaprzeczyła, wtrącając się, ale on kontynuował jakby nie słysząc jej dobitnego sprzeciwu.
-...to jedyna dobra rzecz jaką zrobił, a mimo to nie wykorzystał jej by cię zatrzymać.
Zacisnęła usta w wąską linię, podświadomie przygotowując się na to co zaraz może usłyszeć. Chciała wiedzieć. Albo nie. Tak. Nie... Może...?
-Draco z Teodorem sabotowali sprawę. Dowiedzieli się o planach ataku na mugolski szpital i uratowali kilkadziesiąt dzieciaków...
Z zaskoczeniem uniosła w górę brwi. Nie do końca tego się spodziewała.
-Dlaczego...?
-Voldemort strasznie się wściekł jak się dowiedział. Ufał im obu. Bardzo. Byli najlepsi.
-Czemu śmierciożercy zaatakowali mugolski szpital?-zapytała cicho, z niedowierzaniem, w dodatku nieco tym wstrząśnięta. Wiedziała, że robili okropne rzeczy, ale wiedziała, że robili to na osobach, które się buntowały, sprawiały zagrożenie, mówiły zbyt głośno. Co zrobiły im bezbronne dzieci?
Blaise uśmiechnął się pod nosem, cicho prychając.
-Dyrektor szpitala był całkiem wpływowy w brytyjskim rządzie. Odmówił śmierciożercom współpracy.
-Och-poczuła jak coś w niej pęka. Odmówił współpracy, więc postanowiono ukarać tym niewinne i bezbronne istoty?
-Daj spokój, Granger-Blaise śmiało poklepał ją po ramieniu. -To nic w porównaniu z tym co tam się działo-uśmiechnął się gorzko.
-Mimo to, wciąż z nimi działasz.
-Draco ci powiedział, co?-uśmiechnął się.
-Musiał-przyznała, kiwając głową.
-Nie będę rozmawiał na te tematy-wzruszył niedbale ramionami. -Chcesz trochę wina?
Śmiało skinęła głową, odbierając od niego kieliszek. Będzie potrzebowała więcej alkoholu.

                                                                               ***

Sypialnie na piętrze były jedynym miejscem, w którym spodziewał się spotkać ojca. Potrzebował pilnej porady, czy zniszczy jakieś pieprzone, drętwe przyjęcie, czy nie.
Przeszedł przez długi korytarz wyłożony dębowym parkietem, celowo stawiając na nim ciężkie kroki. Chciał ostrzec ojca przed swoim przybyciem. Może Lucjusz i Caitlyn byli zaręczeni, ale nigdy nie podejrzewał go o coś takiego jak wierność albo wartość dotrzymanego słowa. To nie była miłość. Każdy to wiedział.
-Tato?-krzyknął głośno, bez pukania wchodząc do pokoju swojego ojca. Chciał wiedzieć dlaczego do cholery nie pojawił się na własnym przyjęciu zaręczynowym.
Z zaskoczeniem przystanął po środku sypialni i ze zmarszczonymi brwiami wbił wzrok w swojego ojca ściskającego w dłoni drewnianą ramkę z dużą, ruchomą fotografią.
-A więc jesteś sentymentalny-prychnął z pogardą, rozpoznając na zdjęciu ich rodzinę. On i rodzice. Mama. Na myśl, że Lucjusz wciąż ma takie rzeczy coś boleśnie ścisnęło go w sercu. Nic w ich pozornie idealnej rodzinie nie było dobre.
-Cześć Draco-mruknął, nie odrywając wzroku od zdjęcia Lucjusz. -Doceniam, że pojawiłeś się na przyjęciu.
-Przyjęciu, które jest beznadziejne-sprostował bez skrupułów blondyn.
-Niedługo zejdę, wróć do gości.
-Przyszli tu tylko dla darmowego żarcia-odparł, celowo próbując go zirytować. Chyba dość efektywnie, bo Lucjusz z ciężkim westchnięciem odłożył ramkę obok siebie, na pościel, podnosząc się z brzegu łóżka.
-Co się stało?-zapytał, spuszczające ręce wzdłuż siebie.
-Teodor jest w mieście.
Z zadowoleniem obserwował jak jego ojciec krztusi się własną śliną. Chyba nim wstrząsnął.
-C-Co?-wychrypiał zarazem przerażony i zszokowany Lucjusz, który podszedł do niego, przyglądając mu się z zaniepokojeniem. -Skąd to wiesz?
-Był u mnie wczoraj i przedziurawił mi nogę-uśmiechnął się krzywo. -Normalnie nie zawracałbym ci tym głowy, ale potrzebuję, żebyś zabezpieczył moje mieszkanie zaklęciami ochronnymi. Porządnymi zaklęciami. Skombinuj do tego ludzi, cokolwiek. Potrzebuję miejsca, żeby się wyleczyć, a potem się tym zajmę.
-Nie, to nie twoje zadanie-pokręcił przecząco głową Lucjusz. Z podenerwowaniem przesunął dłonią po platynowych włosach. -Cholera, synu...-westchnął z zamyśleniem. -W porządku. Za moment wyślę do ciebie ludzi, powiem im przy okazji, żeby coś wyremontowali. I nie martw się, zatuszuję sprawę.
-Dzięki-odetchnął z ulgą Draco. Proszenie ojca o pomoc było dla niego wielką plamą na honorze. Z pewnością nie przyszedł by tu, ale miał Hermionę. Hermionę, o którą musiał dbać i której musiał zapewnić bezpieczeństwo. Potrzebował azylu.
-Zostanę twoim strażnikiem. Od tej pory nikt nie będzie miał pojęcia o miejscu położenia twojego mieszkania. Wszyscy zapomną. Z wyjątkiem tych, których sam wprowadzisz do środka. Rozważnie dobieraj przyjaciół. Skończ zadawać się z Zabinim-wydawał polecenia Lucjusz.
-Łapię-pokiwał ze zrozumieniem głową Draco.
-A i jeszcze coś-tym razem Lucjusz przybrał śmiertelnie poważny wyraz twarzy. -Nie mieszaj się w sprawę Teodora.
-Że co?-spojrzał na niego z niedowierzaniem.
-On jest niebezpieczny.
-Wiem!-potwierdził z szczerym oburzeniem Draco, bo do cholery, to nie jego ojciec przez całą noc mierzył się z nożem wbitym w nogę.
-Ministerstwo się tym zajmie.
-Ministerstwo nie da sobie rady z...
-Draco!-krzyknął na niego Lucjusz. -To nie jest coś o czym możesz dyskutować. Chyba zapomniałeś, ale nie jesteś bohaterem, a Teodor to nie twoja misja. Trzymaj się od tego daleko, albo w tym momencie pójdę do ministerstwa i zadbam by zamknięto cię w Azkabanie. Jako twój ojciec, dbając o twoje bezpieczeństwo.

                                                                             ***

Ból rozsadzał mu nogę, a on był wściekły. Kurewsko wściekły. Zbyt szybko, jak na to, że powinien się oszczędzać, zszedł ze schodów i z mocno zaciśniętą szczęką zawitał w przepełnionym od nadętych i wkurzających go ludzi. Teoretycznie byli rodziną. Jak to się stało, że żaden z jego krewnych nie podszedł do niego i się nie przywitał?
Z prawdziwą wściekłością i oburzeniem przepchnął się przez grono starszych pań i spojrzał w stronę miejsca przy stole, gdzie kilkanaście minut temu zostawił Hermionę.
Ciarki przeszły mu po plecach, kiedy nie odnalazł jej tam, skąd miała się pod żadnym pozorem nie ruszać. Do cholery właśnie wywinęli się najgorszemu śmierciożercy na ziemi i nie chciał żadnych komplikacji. Chciał stąd sprawnie wyjść.
Z poirytowaniem rozejrzał się po dość sporym, kłębiącym się wokół niego gronem ludzi, próbując odnaleźć pośród niego tą jedyną, jednak za nic nie był wstanie dojrzeć jej długich, kasztanowych włosów, ani beżowej sukni.
Odetchnął cicho i z miną furiata przesunął dłonią po delikatnym zaroście na swojej twarzy. Gdzie miał jej szukać? Przestąpił z nogi na nogę i naprawdę poważnie zaczął się denerwować. Zawsze mógł wejść na pieprzony stół i wywrzeszczeć, że jeżeli zaraz tu nie pójdzie to ją kurwa zostawi, ale to nie byłaby prawda. Nigdy by jej nie zostawił. Nawet jeśli, to jego noga nie pozwalała mu na wejście na stół.
Jakiś kelner przeszedł obok niego z tacą wypełnioną kieliszkami, a on odruchowo sięgnął po jeden z nich i przystawił usta do krawędzi szklanego naczynia, kiedy do jego nozdrzy dotarła słodka woń alkoholu. Co on robił? Z głośnym warknięciem odstawił wino na pobliski parapet i zaczął znów przepychać się między gośćmi z desperacką potrzebą odnalezienia Jej pośród tłumu osób.
Pieprzone przyjęcia. Kto normalny urządza z zaręczyn imprezę na kilkaset osób?!
I wtedy Ją zobaczył. I choć jego oczy zaszły czerwienią, kiedy zobaczył jak stojący naprzeciw niej Blaise opiera się ramieniem o ścianę i bezczelnie z nią flirtuje trzymając dłonie na jej talii, to z nieznajomych powodów odetchnął z ulgą. Wreszcie ktoś dał mu powód by zabić tego skurwiela.
Bez namysłu przepchnął rozmawiających kelnerów, usprawiedliwiając się, że za brak wykonywania obowiązków, takie właśnie traktowanie im się należy, a potem pokonał kilka dzielących go od Blaise'a i Hermiony kroków.
-Cieszę się, że przyszedłeś warknął morderczym tonem, a potem złapał zagadanego Blaise'a za kołnierz idealnie wyprasowanej koszuli i rzucił nim o ścianę.  -Ile jeszcze razy znajdziemy się w takim położeniu, co?-zapytał zaczepnie unosząc w górę jedną brew, a potem bez ostrzeżenia przywalił mu pięścią w twarz, ani trochę się nie hamując. Był zły. Cholernie zły i to nie jego wina, że Blaise akurat ten dzień wybrał sobie za dobieranie się do jego dziewczyny. Normalnie zapewne by go zabił. Teraz zamierzał zabić go uprzednio umiejętnie torturując.
-Draco! Draco przestań!
Gdzieś tam, w oddali, słyszał jak Hermiona woła jego imię, szarpiąc za tył jego marynarki, ale niby dlaczego powinien jej posłuchać? Ona go olała.
Czuł jak więcej rąk pojawia się na jego ciele, a głos Hermiony nagle ucichł. Niewątpliwie ktoś kazał się jej odsunąć. Całkiem słuszna decyzja. Kolejny raz porządnie przylał Blaise'owi, który, zgrywając nierozumiejącego durnia, cały czas wszystkiego się wypierał. Bezustannie wrzeszczał tylko "Za co, kurwa?". To było nawet zabawne.
Chciał się na nim wyżyć. Za wszystko. Sprać pieprzony uśmieszek z jego twarzy.
I wtedy poczuł jak czyjeś ramiona, znacznie silniejsze niż wszystkie inne, do tej pory próbujące odciągnąć go od Blaise'a, skutecznie go rozbrajają. Ktoś celowo uderzył go w ranę na udzie, niezaprzeczalnie i ostatecznie nokautując właśnie jego, chociaż to Blaise leżał ciężko pobity na ziemi.
Zduszone przekleństwo wyrwało się z jego ust, kiedy mocno się krzywiąc i hamując łzy bólu skulił się na ziemi. Cała złość, nieodparta wściekłość i agresja uleciały z niego w jednym momencie. Była tylko noga, która niczym trawiona żywym, pulsującym ogniem, odbierała mu resztę zmysłów.
Nie słyszał już dostojnej muzyki, ani rozmów przybyłych gości. Coś mu się wydawało, że jednak spieprzył przyjęcie Caitlyn.

                                                                             ***

-Co to było?-zapytał Lucjusz, kiedy ból nieco stracił na sile, a Draco był wstanie usiąść na posadzce w korytarzu, w którym pobił Blaise'a. Goście rozeszli się z oczywistych przyczyn. Został tylko on, jego ojciec, Blaise, który siedział na kanapie z woreczkiem lodu przy głowie, Caitlyn, która mruczała pod nosem zaklęcia uzdrawiające i Hermiona, która od samego początku nie wypowiedziała nawet słowa. Po prostu stała pod ścianą i tępo gapiła się w podłogę. Niczego nie żałował tak, jak tego, że znów doprowadził ją do tego stanu.
-Nic-mruknął, zachowując się dość infantylnie. Odwrócił wzrok i mimowolnie mocno zacisnął szczękę. Nie był małym chłopcem. Nie zamierzał się tłumaczyć.
-Przekroczyłeś granice-oświadczył na pozór spokojnie Lucjusz. Od jakiegoś czasu starał się być wyrozumiały i Draco to doceniał, dlatego teraz, kiedy ojciec po prostu się wkurwił, zamierzał milczeć, nie oceniając go za przyszły wybuch. Oczywistym było, że zaraz po prostu się na niego wydrze.
-Wiem-skinął krótko głową, ponuro wzdychając. Naprawdę nie wiedział, co byłoby wstanie go usatysfakcjonować. Powinien przeprosić? Nawet jeśli nie żałował? Lucjusz z pewnością miał swoją zemstę kiedy przypieprzył mu pięścią w ranną nogę... Z naburmuszoną miną, wreszcie spojrzał mu w oczy. -Przykro mi, że tak wyszło.
-Przykro ci?!
Skrzywił się, kiedy do rozmowy wtrąciła się Caitlyn. Z ponurym wyrazem obserwował jak odwraca zatroskane spojrzenie od Blaise'a i spogląda na niego, momentalnie zmieniając wyraz twarzy. Była na niego wściekła. Wyglądała jak jakieś monstrum, kiedy zerwała się w jego kierunku, głośno stukając swoimi niepoprawnie wysokimi obcasami.
-Zniszczyłeś ten dzień, Malfoy...!
-Caitlyn-Lucjusz próbował wejść jej w słowo, ale ta skutecznie uciszyła go gestem ręki.
-Wydaje ci się, że jesteś taki ważny?! Że swoimi durnymi problemami możesz cały czas rujnować tą rodzinę? Czy ty przypadkiem nie zostałeś odsunięty?!
-Cait...-Lucjusz ponownie próbował jej przerwać, ale tym razem to Draco zakończył tą rozmowę z klasą, powoli zbierając się z podłogi. Jęk bólu wyrwał się z jego ust, kiedy zachwiał się na nogach, ale nikt nie zaoferował mu pomocy. W obecnej chwili wszyscy byli na niego wściekli.
-Pójdę już.
-Nie skończyłam, dupku...!
Zacisnął oczy, cicho wzdychając. Blaise dobierał się do jego dziewczyny. Czy to naprawdę on był tym złym? Czemu to zawsze obrywało się jemu?!
-Przepraszam Caitlyn-przełknął głośno ślinę, obrzucając ją naprawdę szczerym spojrzeniem. -Przepraszam, że jestem dla ciebie takim problemem. Że utrudniam i wzbudzam wątpliwości w twoim o 20 lat starszym narzeczonym. Naprawdę przykro mi, że twoje kurewsko perfekcyjne przyjęcie się zjebało. Przepraszam, że stłukłem kieliszek i zrobiłem bałagan, naprawdę rozumiem jak bardzo wkurzają cię plamy po krwi na tej tapecie-wskazał palcem ścianę, gdzie kilka czerwonych stróżek pochodzących z rozciętej wargi Blaise'a, spływało właśnie w dół, na podłogę.
Westchnął cicho, wbijając wzrok w podłogę.
-Muszę już iść-powiedział, przygryzając wnętrze policzka. To mu sprawiało więcej bólu niż myślał. Czuł się zdradzony i oszukany, a w dodatku odrzucony. Jego ojciec znów nie próbował go zatrzymać. Nie, kiedy sprawiał więcej problemów niż byłaby to wstanie znieść jego nowa narzeczona.
Był wdzięczny Hermionie, że nie musiał jej prosić by z nim wyszła. Ona po prostu zerwała się z miejsca, w którym stała i bez słowa wyprzedziła go w drodze do samochodu.
O ile wcześniej wydawało mu się, że może ją odzyskać, teraz miał co do tego poważne wątpliwości.

                                                                               ***

Zajął miejsce kierowcy i zatrzasnął drzwi czarnego auta, z ciężkim westchnięciem opierając ręce na kierownicy. Hermiona od jakiegoś już czasu siedziała obok, z rękami gniewnie splecionymi na piersi i oczami nie wyrażającymi niczego oprócz złości i gorzkiego zawodu. To musiało się skończyć.
Ze strapieniem przesunął dłonią po włosach, a potem w milczeniu odpalił silnik i wyjechał z podjazdu.
-Masz na sobie jego marynarkę-mruknął tak obco, jakby zdanie to było jedynie mrożącym krew w żyłach stwierdzeniem. Nie zaskakująco frustrującym i bolesnym faktem, który tak właściwie łamał mu serce.
-Dlatego go pobiłeś?-zapytała, przygryzając wnętrze policzka. Zamrugała szybko odganiając łzy, a potem prychnęła pod nosem, oburzona jego bezczelnym podejściem. Czy teraz zamierzał wyżyć się na niej, bo było jej zimno, a Blaise, którego pobił bez powodu, był tak miły i pożyczył jej marynarkę? Miała ochotę wyskoczyć z tego samochodu.
-Pachniesz nim-dodał, zupełnie ignorując jego pytanie. Z zaskoczeniem obróciła się na miejscu i spojrzała na niego z oburzeniem i niedowierzaniem. Podświadomie zacisnęła palce na krawędzi należącego do Blaise'a materiału. Jeżeli tak działało to na Malfoya, to w obecnej chwili była gotowa chodzić w tej marynarce codziennie.
-Dlatego?-powtórzyła pytanie, nieświadomie podnosząc głos. Była na niego wściekła. Zupełnie go nie rozumiała.
-Miał na tobie swoje ręce-wyjaśnił równie chłodno, co na samym początku podróży, przyprawiając ją tym o szybsze bicie serca. Kumulująca się w niej wściekłość, powoli wychodziła na zewnątrz.
-Nie jesteś wikingiem albo pieprzonym jaskiniowcem. W dzisiejszych czasach jest mnóstwo lepszych sposób na udowodnienie, że jest się zaborczym dupkiem-powiedziała, wciąż zszokowana jego obcą postawą. Nigdy nie zwracał się do niej w taki sposób.
Zaśmiał się ironicznie pod nosem, na złość jej, dociskając pedał gazu.
-Następnym razem, po prostu pozwolę wam się pieprzyć-oświadczył z zaciśniętymi ze złości zębami.
Uniosła w górę brwi, nie dowierzając własnym uszom. Czy on naprawdę zarzucił jej coś takiego?
-Zawieź mnie do domu-rozkazała ostrym, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
-Jakie to miłe, że nawet nie próbujesz się wytłumaczyć-syknął jadowitym tonem, z piskiem opon skręcając w jedną z całkiem pustych o tej porze ulic Londynu.
-Nie zamierzam w ogóle z tobą o tym rozmawiać-odparła, czując jak obraz przed nią coraz bardziej się zamazuje. Przez usilnie powstrzymywane w jej oczach łzy, traciła ostrość widzenia.
-Pewnie-oblizał wargi i mocno zagryzł dolną z nich, wyładowując swój gniew na prędkości samochodu.
-Zatrzymaj się-poprosiła na pozór spokojnie, wbijając paznokcie w obicie fotela.
-Nie-uciął ostro, z satysfakcją stwierdzając, że zdążył już ją przestraszyć.
-Proszę, Draco-mruknęła cicho, ocierając z policzka łzę, której nie zdołała powstrzymać. -Po prostu się zatrzymaj.
Podświadomie wysłuchał jej prośby, zatrzymując samochód z piskiem opon na środku pustej, spowitej przez mrok jesiennego popołudnia ulicy.
Odetchnął ciężko, a potem, po raz pierwszy odkąd wsiadł do samochodu, odwrócił głowę i spojrzał jej w oczy. Oczy, z których teraz już ciekły niepohamowane łzy. Przez niego.
-Byłam... jestem pijana, ale to niczego nie zmienia. Nigdy bym cię nie zdradziła. Z Blaise'm czy kimkolwiek innym. Nie masz pojęcia jak bardzo boli fakt, że w ogóle mnie o to oskarżasz. Nie wiem za kogo mnie masz, ale...-westchnęła ciężko, zaciskając palce przy cebulkach włosów. Zacisnęła wargę niemal do krwi, hamując cisnący się jej do gardła szloch. Gdyby była sama, na pewno nawet by nie próbowała.
-Nienawidzisz mnie?-zapytał tępo, nagle pozbywając się całej tej swojej ironii, chłodu i morderczej wściekłości. Nagle dotarło do niego, że za część niefortunnych wydarzeń tego dnia powinien obciążyć siebie. Że sam do tego doprowadził. Że teraz był zmuszony zadawać to straszne pytanie.
Ze smutkiem w oczach patrzył jak z ust dziewczyny wydziera się drżące westchnięcie, a ona zaciska powieki, z których wypływają łzy i opiera tył głowy o zagłówek samochodowego fotela.
-Miałam cię dzisiaj za bohatera-powiedziała szczerze, mimowolnie pociągając nosem. -I byłam z ciebie strasznie dumna.
Zamrugał z niezrozumieniem, nieświadomie marszcząc brwi.
-Co?
-Blaise powiedział mi o tym, że uratowałeś ten szpital. Że uratowałeś ludzi.
Spuścił głowę i zacisnął zęby.
-Powiedział ci?-powtórzył, nie do końca wiedząc co to oznacza.
-Czemu mi nie powiedziałeś?-zapytała, rzucając mu zaciekawione spojrzenie.
Przesunął dłonią po swoim zaroście, czując jak wraz ze wspomnieniami z przeszłości po jego ciele przechodzą nieprzyjemne ciarki.
-Żebyś miała mnie za bohatera i była ze mnie dumna?-zapytał cichym, przygaszonym głosem. -Nie powinnaś-pokręcił głową. -To nic czym powinienem się chwalić.
-To coś co uratowało cię przez Azkabanem. Dostałeś łagodniejszy wyrok.
-Taa...-pokiwał głową, czując trawiącą go od środka gorycz. Życie jakie zafundowało mu ministerstwo uczyniło go jeszcze gorszym kłamcą niż był kiedyś, bo teraz okłamywał osoby, na których mu zależało. Krzywdził i wykorzystywał. Był egoistą. I jednocześnie nie był sobą. Nie potrafił się przystosować.
-Nie chcę cię nienawidzić-powiedziała nagle, ściągając na siebie jego smutne, zamyślone spojrzenie. -Kiedy cię poznałam...-zaczęła, przełykając ślinę. Próbowała znaleźć odpowiednie słowa, racjonalny powód, dla którego nie uciekła jeszcze z tego samochodu. -Strasznie mi pomogłeś, Draco. Jesteś dla mnie cholernie dobry-stwierdziła, na co on przecząco pokiwał głową, jakby chcąc odwieźć ją od tej myśli. -Nie masz pojęcia co do ciebie czuję-wyznała w końcu, patrząc na niego z łzami w oczach. Musiał w końcu wiedzieć. Mieć świadomość, jak bardzo ją torturuje, nie mając pojęcia, że dawno oddała mu swoje serce. -Chcę tu być-powiedziała jakby to było oczywiste, z frustracją przesuwając dłonią po swoich falowanych włosach. -Chcę być z tobą-przyznała, zagryzając nieświadomie dolną wargę. -Ale to tak jakbyś mnie wykorzystywał. Jakbyś wiedział, że za każdym razem kiedy coś zrobisz,  ja tu zostanę, jak jakaś naiwna, pusta idiotka.
-Wcale nie...-próbował jej to wyperswadować, kiedy odetchnęła ciężko i odpięła pasy, sięgając do klamki.
-Odwieź mnie do domu, chcę wrócić-poprosiła, rzucając mu pełne wyzwania spojrzenie. Jakby decyzja dawno została podjęta, a ona nie miała żadnych wątpliwości. -Myślę, że powinniśmy to skończyć-dodała zbolałym szeptem, nieświadomie wbijając mu tym wyznaniem sztylet w plecy.
Wiedział, że raczej nie ma talentu do zatrzymywania przy sobie ludzi. Że nigdy nie był dla nikogo dostatecznie ważny by być na jego pierwszym miejscu. Mimo to, świadomość, że ponownie kogoś stracił zabolała mocniej niż wszystkie poprzednie. Tym razem to nie śmierć zdecydowała wyrwać mu kochaną osobę z rąk. Tym razem Hermiona sama zdecydowała się go zostawić.
-Kocham cię-powiedział nagle, wgapiając się w widok za przednią szybę. Przygryzając mocno wnętrze policzka westchnął cicho i odwrócił wzrok, wreszcie odważając się by na nią spojrzeć. Nie miał pojęcia kiedy stał się takim tchórzem. Albo kiedy tak naprawdę uświadomił sobie, że czuje coś więcej. To było takie skomplikowane...
Z wyczekiwaniem obserwował jak zaskoczenie maluje się na twarzy Hermiony, ale już wiedział co mu odpowie. Jakby chcąc go ukarać za nie kończące się dni zwątpienia i niezdecydowania. Jakby wreszcie dopadła go prawdziwa kara za to jak ją traktował.
-Wcale nie chcę, żebyś mnie kochał-pokiwała przecząco głową. -Już nie-dodała, a potem szarpnęła za klamkę i wyszła z samochodu mocno trzaskając drzwiami.













niedziela, 6 września 2015

-Rozdział 31- Need A Reason

Chyba trochę ją przestraszył. Ile razy widziała jak ktoś własnoręcznie szyje sobie ranę? Czy kiedykolwiek widziała tyle krwi? Czy nie przesadził, pozwalając jej wierzyć, że zabił jej najlepszego przyjaciela?
-Jest późno. Idź spać-mruknął w jej stronę, kiedy leżąc na kanapie, przesunął dłonią po zmęczonej twarzy. Kątem oka widział jak Hermiona kuli się na beżowym fotelu, obejmując dłonią swoje kolana. Zdawała się być wyczerpana i przestraszona, zbyt wstrząśnięta dzisiejszym dniem, by tak po prostu wstać i skierować swoje kroki do sypialni.
-Nie jestem zmęczona-skłamała. Westchnął cicho, obserwując jak pod jej oczami uformowały się szare cienie, a jej twarz jest znacznie bladsza niż zwykle.
-Hej...-skrzywił się z bólu, kiedy, aby lepiej się jej przyjrzeć, podparł się na łokciu i odwrócił w jej stronę.
-Poważnie Draco, nic mi nie jest-uśmiechnęła się wymuszenie, wiedząc, że szykuje się na jakąś poważną, sentymentalną rozmowę. Nie chciała z nim rozmawiać.
-Mogę posiedzieć, aż zaśniesz-zaproponował ostrożnie, doskonale wiedząc, że to o to chodzi. Może aktualnie nie byli blisko, ale znał ją wystarczająco. Widział to w jej oczach. To jak niepewnie skanuje spowitą przez ciemność przestrzeń między kanapą a sypialnią.
-Od dzisiaj chyba boję się ciemności-uśmiechnęła się z goryczą, pociągając nosem. Próbowała się nie rozklejać, ale w końcu zobaczył jak w jej oczach szklą się łzy. -Poważnie Malfoy, jestem wykończona-szepnęła drżącym, przepełnionym smutkiem tonem, a potem przesunęła dłońmi po twarzy, rozcierając po niej świeże łzy.
Westchnął ciężko, czując jak od środka rozrywają go wyrzuty sumienia, a później z zaciśniętymi zębami zebrał się z sofy i stanął nad nią, wyciągając rękę w jej stronę.
-Chodź-poprosił cicho, rzucając jej błagalne spojrzenie. Rozumiał, że było ciężko. Że może ją stracił. Ale chciał, żeby dała mu ostatnią noc. Od świtu mogła go nienawidzić tak jak nienawidziła przez całe życie. Może o to chodziło? Może ich dogadywanie i dbanie o siebie było zbyt nienaturalne? Sprzeczne naturze i wszelkim innym ogólnym zasadom?
Hermiona powoli ujęła jego dłoń i zwlokła się z fotela, stając przed nim skulona, z głową spuszczoną w dół i wzrokiem wbitym w podłogę. Jej roztrzepane, sięgające nieco za łopatki kasztanowe włosy zasłaniały teraz jej bladą twarz pokrytą łzami. Chude ramiona oplatały jej szczupłą sylwetkę, kiedy ze skrępowaniem zaczęła przestępować z palców na pięty. Wyglądała teraz tak bezbronnie. Tak słabo, kiedy sięgała mu zaledwie do piersi.
-Jesteś ponad to, wiesz?-zapytał szeptem, kiedy ujął jej podbródek i zmusił ją by na niego spojrzała. Jej czekoladowe oczy błyszczały w świetle pojedynczej, zapalonej nieopodal kanapy lampki, nie wyrażając nic oprócz rozdarcia. Jakby była jeszcze małą dziewczynką, zagubioną w ogromnym centrum handlowym. -Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam, a to wszystko-uśmiechnął się smutno, mając na myśli cały ten bałagan jaki przywiódł za sobą wkraczając w jej życie. -To nic z czym nie potrafiłabyś się zmierzyć-powiedział z całą pewnością siebie, z zatroskaniem marszcząc delikatnie brwi. Nie chciał by kiedykolwiek musiała mierzyć się z czymś takim, ale tak wyglądało ich życie. Teodor przyszedł w nocy do ich mieszkania i przystawił różdżkę do jej gardła, gotów zabić ją w każdym momencie.
Nie czekając na jej odpowiedź, złapał ją za rękę i poprowadził przez ciemny salon do sypialni, bez słowa zapalając lampkę przy jej łóżku i odgarniając pościel. Spojrzał na nią wyczekująco, a ona, rozumiejąc jego aluzję, zajęła miejsce u jego boku, nie śmiało siadając na łóżku.
-Nie chcę spać sama-powiedziała cicho, zagryzając delikatnie wnętrze policzka. Wiedziała, że powinna go nienawidzić, ale strach przed byciem samotnym tej nocy był silniejszy. Nie zniosła by stałego przewracania się z boku na bok, w obawie, że Teodor  znów może tu przyjść.
-Okay, zostanę z tobą-zgodził się cicho, patrząc na nią ze zmartwieniem, Wiedział, że te słowa nie przychodzą jej łatwo.
Odetchnęła ciężko i oparła głowę na jego ramieniu, ręce lokując na własnych kolanach. Cały czas drżały.
-Jestem na ciebie wściekła-powiedziała, jakby bardziej próbowała przekonać siebie niż jego. Zrobił coś okropnego. Zataił przed nią fakt, że Ron został zamordowany i powinna być na niego zła, prawda? Nie mogła mu tego wybaczyć. -Nie wybaczę ci tego-dodała, z frustracją przeczesując palcami własne włosy. Emocje może opadły, ale nie ogromne poczucie zdrady, które cały czas bezlitośnie rozdzierało jej serce.
-Wiem i przepraszam-odparł, obejmując ją ramieniem. Bez zastanowienia odpowiedziała na ten gest, z pragnieniem wtulając się w jego bok. Chciała mieć go przy sobie. Desperacko i beznadziejnie pragnęła jego bliskości i cierpiała, bo chociaż chciała go znienawidzić i sobie odpuścić, cały czas go kochała. Gdyby tylko wiedziała, że on też coś do niej czuje. Że to nie jest głupie i bolesne, nieodwzajemnione uczucie. Że nie robi z siebie naiwnej idiotki.
-Chodźmy już spać-powiedziała oschle, nagle się od niego odrywając. Potem rzuciła się na prawą stronę łóżka i nakryła się kołdrą, odwracając do Dracona plecami.

                                                                                 ***

-Długo ci zajęło-mruknął z lekkim rozbawieniem Draco, który rankiem, otwierał drzwi swojemu byłemu przyjacielowi. Jego twarz była blada ze zmęczenia i niewyspania, a oczy niezdrowo podkrążone, ale mimo to zdawał się tryskać humorem. Jakby wymykając się z rąk Teodora zrobił coś niezwykłego, godnego podziwu i uznania.
-Żyjesz-stwierdził nie tak wesoło Blaise, powoli wchodząc wgłąb uporządkowanego i czystego salonu. -Ten dom był pierwszym miejscem, które wpadło mi do głowy.
-Wiem. Dlatego nie wysłałem ci wiadomości, tylko cierpliwie czekałem, aż zaczniesz myśleć-zaśmiał się ironicznie Draco, wciskając mu w dłoń kubek z dopiero co zaparzoną kawą. Sam również ściskał w dłoni podobny, z gorącą, parującą cieczą.
-Nie znosisz kawy-zauważył z zaskoczeniem Blaise, przyglądając mu się z niezrozumieniem, kiedy ten upił łyk kawy i delikatnie się skrzywił.
-Tak, cóż...-wzruszył ramionami. -Noga napierdala mnie tak jak nic nigdy wcześniej, nie mogę tego zapić ani zaćpać, ani nawet się z tym przespać, bo mam mnóstwo pieprzonej pracy na głowie, a ta kawa... wątpię, że pomoże, ale jest moją ostatnią deską ratunku-wyjaśnił, krzywo się uśmiechając. Cały czas udawał, że wszystko jest w porządku, ale do cholery nie da się tak po prostu normalnie chodzić po tym jak ktoś wbił ci w nogę nóż myśliwski. Zwłaszcza jeżeli od tego incydentu nie minęło więcej niż kilka godzin.
-Ach, tak-Blaise pokiwał głową z głupim wyrazem twarzy. -Tak, to wszystko wyjaśnia-przyznał, a potem bezceremonialnie odstawił swój kubek i kubek Dracona na pobliski stolik, a potem złapał blondyna za materiał koszulki i popchnął na ścianę. -Co jest z tobą kurwa nie tak?-zapytał z tak długo hamowaną złością. -To jest dla ciebie jakaś pieprzona gra? Długo nie miałeś takiej akcji, więc teraz płyniesz na jakimś adrenalinowym haju?
-Co?-odparł mało inteligentnie Draco, przyglądając się chłopakowi z niezrozumieniem.
-Twoja łazienka pływa we krwi.
-Tak, mam tam bałagan-przyznał z irytacją blondyn. -Ale za bałagan nie rzuca się nikim o ściany.
-Myślałem, że jesteś martwy.
-Och, a więc teraz się martwisz?-zakpił lekceważąco blondyn. -Co z Teodorem?
-Nie było go, kiedy przyszedłem-odparł wkurzony Blaise, wreszcie go puszczając.
-A co mówią o tym śmierciożercy?
-Nie wiem-wzruszył ramionami młody Zabini. -Jak tylko się dowiedziałem, że cię odwiedził, poszedłem do twojego mieszkania, a stamtąd tutaj.
Draco westchnął ciężko, przesuwając dłonią po swoich jasnych, roztrzepanych włosach.
-To...-spojrzał na byłego przyjaciela z uznaniem. -To godne podziwu.
-Pieprz się-odparł poirytowany jego rozbawieniem Zabini.
-Serio, dziękuję-delikatnie spoważniał, przyglądając mu się z lekkim uśmiechem. -To trochę dla mnie znaczy.
-Taa... akurat-westchnął Blaise, odwracając się do niego plecami i sięgając po kubek kawy. -Masz coś do żarcia? Umieram z głodu.
-Tak, jasne-Draco skinął głową, nie przestając mu się przyglądać. Kiedy Blaise z żałosnego konfidenta i zdrajcy wyrósł na nieco mniej żałosnego konfidenta i zdrajcę? Wciąż nie wybaczył mu tego co stało się z Teodorem. Oczywiście, nigdy nie sądził, że kiedykolwiek to zrobi, ale w ostatnim czasie zaczął patrzeć na niego nieco inaczej.
-Tosty z masłem orzechowym?
-Cały czas jesz to świństwo?-zapytał, prychając z rozbawieniem Blaise.
-Niektóre rzeczy się nie zmieniają, przyjacielu-odparł z kpiną Draco, wyciągając z szafki niezbędne do przygotowania naleśników produkty.

                                                                                    ***

Była zmęczona. Wyczerpana. Totalnie rozbita i złamana. Nie miała pojęcia ile spała tej nocy. Z pewnością nie więcej niż dwie, może trzy godziny. Przez całą noc przekręcała się z boku na bok i nawet bliskość Dracona nie była wstanie zaspokoić jej obaw. To po prostu było za dużo.
Zwlokła się z łóżka i nie śpiesząc się ściągnęła z siebie ubrania, pozostając w samej bieliźnie. Musiała się umyć. Zmyć z siebie brud i wspomnienia poprzedniego wieczoru, a ponieważ większość czasu spędziła wraz z Draconem na amatorskim operowaniu jego rany, nie zdążyła zrobić tego tej nocy. Teraz miała okazję w spokoju wwlec swe zmęczone ciało do łazienki, wejść pod prysznic, a potem usiąść na podłodze i spuścić na siebie zimną wodę. Potrzebowała tego. Czegoś, co skutecznie zdołałoby sprowadzić ją na ziemię.
Potem, zmarznięta i jeszcze bardziej zmęczona, ale już przynajmniej rozbudzona przebrała się w bieliznę i jakąś koszulkę chłopaka, którą zostawił na szafce nieopodal pralki. To ciekawe. Skoro posiadał taki dom, dlaczego mieszkał w tej okropnej kamienicy? No i kiedy zdołał zarobić na to całe mugolskie wyposażenie?
Obciągnęła czarną koszulkę jak najniżej, tak aby zakrywała jak największą część jej ud, a później niepewnie wychyliła nos zza drzwi łazienki i weszła z powrotem do sypialni. Czuła stąd zapach naleśników i odgłos jakichś rozmów. Bała się stawić mu czoła. Dać przekupić się banalnym śniadaniem i tym jego wkurzającym, pewnym siebie uśmiechem. Chciała przestać go kochać. Naprawdę, jak na razie miłość do niego nie przyniosła jej niczego dobrego i jak najbardziej zdawała sobie z tego sprawę, ale na tym właśnie polegała miłość, że nie dało się tak po prostu o niej zapomnieć.
-Hej, Hermiona-uśmiechnął się Draco, a ona dopiero teraz zdała sobie sprawę, że zdążyła już wejść do kuchni. Chłopak właśnie przerzucał parę puszystych naleśników na talerz, rzucając ostrzegawcze spojrzenie w stronę swojego gościa. Wysoki brunet siedział naprzeciwko niego, spinając plecy kiedy nieśmiało zbliżyła się w jego kierunku.
-Cześć Blaise-mruknęła, od razu go rozpoznając. Ze znudzeniem i rezygnacją zajęła miejsce przy stole, po jego prawej stronie i oparła łokcie na blacie.
-Chcesz coś zjeść?-zapytał Draco, rzucając jej krótkie,  lekko zmartwione spojrzenie. Tak, wyglądała tragicznie, naprawdę miała tego świadomość.
-Nie, dzięki. Wystarczy kawa-westchnęła, a on podał jej czysty kubek i dzbanek z świeżo zaparzoną kawą. -Jak twoja noga?-zapytała, spoglądając na jego szczupłe, umięśnione nogi, teraz zakryte przez materiał czarnych spodni.
-Naprawdę w porządku-skłamał chłopak, uśmiechając się do niej w całkiem przekonujący sposób. Wziął talerz z naleśnikami, a potem usiadł naprzeciw niej i Blaise'a, głośno wypuszczając z ust powietrze.
-Muszę pojechać do mojego ojca-zaczął, patrząc to na dziewczynę to na chłopaka. -A wy musicie pojechać ze mną.
-Co? Dlaczego?-zaczęła nieco spanikowana Hermiona, która po wizycie w Malfoy Manor postanowiła sobie, że więcej tam nie wejdzie.
-Bo potrzebuję jego pomocy-wzruszył ramionami.
-Jakiej pomocy?-zainteresował się Blaise. -Mogę ci pomóc.
-Bez urazy Blaise, wiem, że o wszystkim donosisz śmierciożercom. Nie dowiesz się ode mnie niczego istotnego-uciął mu spokojnie Draco.
-Ech, masz rację-dał za wygraną  brunet, zaczynając dłubać widelcem w swoim naleśniku.
-Hermiona?-Draco uniósł w górę brew, niepewnie spoglądając na dziewczynę.
-Mam jakiś wybór?-zapytała, wzruszając ramionami.

                                                                          ***

-Masz wybór-powiedział nieoczekiwanie, kiedy znaleźli się w jego samochodzie gotowi do wyjazdu. Chłopak oparł łokieć o szybę i przejechał kciukiem po swojej górnej wardze, prawą rękę lokując na kierownicy. Odpalił samochód i zaczął powoli opuszczać podjazd niedużego, całkiem przyjaznego i przytulnego domku. -Powiedz czego chcesz, a to zrobię-zapewnił ją, zawieszając swoje spojrzenie za przednią szybą sportowego auta.
-Malfoy...-próbowała odwieźć go od tej rozmowy, naprawdę zbyt zmęczona by poruszać z nim te tematy. Szczerze mówiąc liczyła na to, że uda jej się trochę zdrzemnąć, skoro między nimi cały czas jest milczenie, z wyjątkiem chwil kiedy kręci się przy nich Blaise. Teraz brunet obiecał im spotkać się pod drzwiami Malfoy Manor, a Draco zaskoczył ją chęcią porozumienia.
-Poważnie Hermiona, po prostu to powiedz. Jestem beznadziejny w takich relacjach i domyślam się, że nie byłem dobrym chłopakiem, ale wiedz, że nigdy, przenigdy nic co zrobiłem nie miało za zadanie cię skrzywdzić.
-Chcę wrócić do domu-powiedziała tępo, czując jak ogromna gula rośnie jej w gardle. Nie, nie chciała wracać do mieszkania, w którym spotka Harry'ego. Ale musiała na moment odpocząć od Malfoya. I to jej się wydawało bardziej sensowne niż wielki powrót do przerażającego dworu, który niegdyś był nazywany jego domem.
Nie patrzyła na niego, ale wiedziała, że on właśnie zaciska szczękę, a potem wzdycha cicho, niezadowolony z jej wyboru.
-Nie-powiedział, na co ona, ostatkami sił powstrzymała się od zirytowanego wrzasku. Mocno zagryzła dolną wargę i wywróciła oczami, pamiętając, że jeżeli teraz się na niego rzuci, to zabije ich obojga, bo choć widziała, że Malfoy całkiem nieźle radzi sobie za kierownicą, to jej ataku nie przeżyje.
-Dopiero co powiedziałeś...
-W domu już zapewne cię szukali, Hermiona. Jeżeli tam wrócisz, Teodor cię znajdzie.
-Że co?-zapytała z zaskoczeniem, nie powstrzymując się i odwracając na siedzeniu w jego stronę. -Co ja mam do tego wszystkiego? Nie zrobiłam nic pieprzonemu Teodorowi.
-Ale ja zrobiłem-odparł Draco, gorzko się uśmiechając. Jego ton był zaskakująco opanowany. -A Teodor wie, że pierwszym ciosem, który powinien mi zadać, jest skrzywdzenie ciebie.

Dalszą drogę przebrnęli w ciszy, Hermionie nawet udało się zasnąć. W końcu Draco mógł cieszyć się podróżą w całkowitym, dobijającym go milczeniu, podczas którego co jakiś czas rzucał krótkie spojrzenie w stronę opierającej skroń o powierzchnię szyby dziewczyny. Wiedział, że nie tego oczekiwała po swoim życiu, ale nie był wstanie odwrócić tego co się stało i jedynym co mu pozostało, było naprawienie tego choć w części.
-Hermiona?-odpiął pasy i nachylił się w jej stronę, kładąc dłoń na jej ramieniu.
-Hmm?-obserwował jak dziewczyna odrywa głowę od okna i przeciąga się, ziewając.
-Jesteśmy na miejscu-oświadczył, w nieznanym, opiekuńczym geście odgarniając jej włosy z twarzy.
-Nie idę tam-powiedziała, nagle otwierając oczy. Widział w nich strach i przerażenie, ale naprawdę jeżeli będzie trzeba, był gotów wnieść ją tam siłą.
-To dla mnie ważne. Mój ojciec znajdzie dla nas miejsce, w którym możemy się ukryć.
-Chcesz się ukrywać?-zapytała z niedowierzaniem.
-Potrzebuję treningu-wyjaśnił. Tak naprawdę nie wyobrażał sobie polowania na Teodora, podczas gdy jego noga tak bardzo go bolała.
-Nie mogę uciekać. Harry i moi rodzice...
-To wcale nie musi być daleko-powiedział, rzucając jej spojrzenie pełne pewności i przekonania. -Hermiona, proszę. Widziałaś Teodora i wiesz do czego jest zdolny. Nie zostawię cię tu, nigdy w życiu, więc chodź ze mną do środka i pozwól załatwić ci miejsce, w którym będziesz bezpieczna.
Przez moment milczała, przyglądając mu się z nieprzekonaniem, ale w końcu dała za wygraną i bezsilnie opadła na swój fotel, z zaciśniętymi powiekami, opierając tył głowy o zagłówek siedzenia. W co ona się wpakowała?

                                                                                  ***

-Draco?
Obydwoje z zaskoczeniem zamrugali powiekami, widząc piękną i promieniejącą Caitlyn. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą kiedy ich zobaczyła. Miała na sobie śliczną, pudrowo różową sukienkę, a jej ciemne, niemal czarne włosy, związane były na tyle głowy w ładnego, chaotycznego koka.
-Hermiona! Nie sądziłam, że wpadniecie-powiedziała, nieco zaskakując ich tym stwierdzeniem. To oczywiste, że nie mogła się tego spodziewać. Caitlyn przytuliła mocno Hermionę, a później zrobiła to również z Draconem, w jego ramionach zostając na nieco dłużej.
-Chodźcie do łazienki, będziecie mogli się przebrać-ponagliła ich, odwracając się do nich plecami.
-Przebrać?-powtórzyła z niezrozumieniem Hermiona, ze skrępowaniem skanując wzrokiem swoje wąskie jeansy i brązowy sweter. Była brudna czy coś?
-Och-dziewczyna zatrzymała się, a potem odwróciła do nich, wzdychając ze zrozumieniem. -Wy nie w tej sprawie.
-Jakiej sprawie?-Draco uniósł w górę jedną brew.
-O Merlinie, Draco, jesteś okropny-stwierdziła, ganiąc go za jego nietaktowne pytanie. -Dziś jest przyjęcie zaręczynowe twojego ojca-przypomniała mu, jakby było to oczywiste.
-Ja pierdolę...-wywrócił oczami i przesunął dłonią po swojej bladej, zmęczonej twarzy.
-O co do cholery chodzi?-warknęła do niego, wyraźnie urażona jego niecenzurowanym słownictwem.
-Muszę pogadać z ojcem-odparł, nieprzejęty jej oburzeniem. -Dzisiaj.
-W porządku, ale po obiedzie. Nie zniszczysz nam tego dnia.
-Przecież ty go nawet nie kochasz-wyrzucił ręce do góry, jednak zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, Hermiona nieoczekiwanie złapała go za ramię.
-Caitlyn? Pożyczysz mi jakąś sukienkę?-zapytała z nadzieją, uśmiechając się w ten swój pogodny, uprzejmy sposób. Co do...?

                                                                         ***

Była w szoku, kiedy zamek na jej plecach zapiął się bez problemu. Zawsze podziwiała Caitlyn za jej nienagannie szczupłą sylwetkę, a teraz chyba sama schudła, bo nigdy nie podejrzewała się o zmieszczenie w jej ciuchy. Materiał jasnobeżowej sukienki, wartej zapewne tyle co połowa jej mieszkania, opinał się na jej talii, a potem rozpływał na jej biodrach, wraz z warstwą tiulu i warstwą czegoś błyszczącego. To była naprawdę ładna kreacja. Kończąca się nieco ponad kolanami, bez ramiączek. Oczywiście, nie sądziła, że wygląda w niej tak ładnie jak Caitlyn. To oczywiste, że nigdy nie dorównałaby jej urodą, ale po nocy spędzonej w tak okropny sposób, miała wrażenie, że zawsze mogło być gorzej.
-Gotowa?-drgnęła, kiedy usłyszała jego głos za swoimi plecami. Z zaskoczeniem odwróciła się w stronę Dracona, z zamyśleniem skanując jego świetną sylwetkę i garnitur. Zawsze uważała, że faceci w garniturach byli gorący, ale Draco to była jakaś przesada.
-Wow, jesteś piękna-stwierdził z wrażeniem, powoli do niej podchodząc.
-Ta... dzięki-westchnęła, niezbyt przekonana jego komplementem. Oczywiście, miło było usłyszeć coś takiego z jego ust, ale nie sądziła, by mógł uważać ją za piękną, po tym jak w drzwiach przywitała ich Caitlyn.
-Serio-pokiwał głową, delikatnie się do niej uśmiechając. -Nie dlatego, że masz na sobie kieckę za 10 000 galeonów.
-Tak?-zapytała, unosząc w górę brwi. -W takim razie dlaczego?-była pewna, że jeżeli zacznie gadać coś o wewnętrznym pięknie to się załamie. To na pewno by ją dobiło.
-Kręcisz mnie praktycznie zawsze-przyznał prosto, delikatnie wzruszając ramionami. -A teraz dlatego, że...-zamyślił się, szukając odpowiedniego wytłumaczenia. -Nie, wiesz, to raczej przez tą kieckę za 10 000-zaśmiał się, na co wywracając oczami walnęła go w ramię.
-Przydałby się jakiś tekst o moim zniewalająco pociągającym ciele, albo głębi moich oczu-podpowiedziała mu, przyglądając się z lekkim zawodem. -To, że dla ciebie mogłabym chodzić bez tych wszystkich rzeczy, bo...
-Bo nago i tak wyglądasz najlepiej?
-Bo dla ciebie jestem piękna nawet w dresie-warknęła, z poirytowaniem splatając ręce na piersi. -Mam ochotę cię walnąć.
-Och nie rób tego-poprosił, pocierając się po zaczerwienionej kości policzkowej. -Nigdy nie podejrzewałem cię o takiego sierpowego-zaśmiał się, zbliżając się do niej jeszcze bardziej.
-Co do tego...-przestąpiła z pięt na palce i uśmiechnęła się niewinnie, tak cholernie pociągająco w połączeniu z tą sukienką. -Przepraszam, przesadziłam.
-Nie, należało mi się-spoważniał, powoli kiwając głową. -Powinienem ci od razu powiedzieć.
-Tak...-westchnęła, nieświadomie trzepocąc wymalowanymi rzęsami. -Powinniśmy iść. Caitlyn pewnie się niecierpliwi-zmieniła temat, obejmując się ramionami. -Nie wyglądam...?
-Wyglądasz idealnie-pocieszył ją, kładąc dłoń na jej talii.

                                                                                      ***

Z mocno zaciśniętą szczęką i skupieniem na twarzy zszedł ze schodów, a potem tak, aby nikt nie zorientował się, że wewnętrznie bardzo cierpi, uśmiechnął się do czekających w salonie gości. Pomieszczenie w całości zapełnione było przez elegancko ubranych, cholernie bogatych ludzi, w większości spokrewnionych z nim i jego ojcem. Caitlyn zaprosiła najwidoczniej jedynie kilku, może kilkunastu gości, którzy, zupełnie mu nie znani, zajęli miejsce w pobliżu kominka i bufetu.
-Draco?
Obejrzał się przez ramię i uniósł w górę jedną brew, delikatnie uśmiechając się w stronę Hermiony. Z lekkim skrępowaniem stała między tłumem ludzi, bawiących się i popijających szampana. Zupełnie zapomniał jak bardzo nieswojo i źle czuje się w tym miejscu dziewczyna. Zapomniał, że on sam tak bardzo go nienawidzi.
-Chcesz się napić?-zapytał, cicho wzdychając. Obydwoje byli zmęczeni. Potwornie wyczerpani Teodorem, ostatnią nocą, teraz również głupim udawaniem dobrej zabawy. Mieli gdzieś wykwintne i fałszywe bankiety jego ojca.
Nie czekając na odpowiedź Hermiony zgarnął kieliszek szampana z tacy niesionej przez jakiegoś kelnera i wcisnął alkohol zagubionej dziewczynie, posyłając jej przepraszające spojrzenie.
-Przyda ci się-mruknął i złapał ją za rękę, ciągnąc w stronę Caitlyn wypatrzonej między tłumem gości, po drugiej stronie wielkiego salonu.
-I jak wam się podoba?-zapytała, rozkładając na boki ręce, jakby stała na jakiejś pieprzonej wystawie. -Nie przesadziłam z kwiatami?-zapytała z udawaną troską. Jakby nie miała pojęcia, że jest idealna.
-To naprawdę urocze przyjęcie-uśmiechnęła się do niej Hermiona, na co on wywrócił oczami. Nienawidziły się. Dlaczego więc bezustannie sprawiały sobie fałszywe uprzejmości?
-Lucjusz bardzo pomagał mi w organizacji. Sam załatwił tą zastawę. Wiecie, że sprowadził ją dla mnie z Włoch? A te kieliszki to francuska robota prawdziwego mistrza. Rodzice przywieźli w prezencie...
-Tak, to naprawdę świetne-przyznał zażenowany Draco, który nie myślał o niczym, oprócz wszystkich tych rzeczach, które ojciec odmówił jemu i mamie.
-Gdzie twój narzeczony, Caitlyn?-zapytała spokojnie Hermiona, która widząc poirytowanie swojego chłopaka, postanowiła ratować sytuację. Czuł jak ostrożnie łapie go za rękę i splata jego palce z swoimi, niby przypadkowo opierając się o jego bok.
-Nie wiem-wzruszyła obojętnie ramionami. -Nie widziałam go już jakiś czas. Chyba zniknął gdzieś z kuzynami Blacków... Ale to nie ma znaczenia, bo nie pogadasz z nim, Draco. Nie zniszczysz tego przyjęcia.
-Nawet nie wiesz o czym chcę z nim pogadać-prychnął z oburzeniem. Kim ona była, żeby mówić mu co może, a czego nie może robić? Do cholery, Lucjusz był jego ojcem i zamierzał rozmawiać z nim kiedy tylko najdzie go pieprzona ochota.
-To nie ma znaczenia-warknęła niemiło, splatając ręce na piersi w zdzirowatym geście. -Poczekasz do końca imprezy czy mam cię stąd wyprosić już teraz?-zapytała z obrzydliwym uśmiechem. Ugh, miał ochotę jej przywalić.
-Poczekam do końca imprezy-zgodził się z nią, mocno zaciskając szczękę.
-Tak myślałam.
-Suka-wyrwało mu się, kiedy odwracał się do niej plecami.

                                                                                    ***

-Nie przesadzaj-mruknął, wyrywając Hermionie kieliszek z ręki. Zdecydowanie odreagowywała ostatnie wydarzenia, a on nie potrzebował niczego tak bardzo, jak ona wymiotująca w jego samochodzie.
-Ej!
-Poważnie-uciął ostro, opierając bark o jasną ścianę salonu. -Obiecuję, że niedługo stąd wyjdziemy-szepnął, widząc jej zawiedziony wyraz twarzy. Naprawdę rozumiał, że wytrzymanie tutaj nie było proste.
-Męczę się tu-wyznała ostro, z poirytowaniem i złością opierając się o ścianę obok niego. -Serio, Malfoy, chcę wrócić do domu-tak, brzmiała jak rozpieszczona królewna. Jak ktoś, kto nie jest wstanie nagiąć się dla drugiej osoby. Ale ona potrzebowała snu. Spokoju. Poczucia bezpieczeństwa.
Jej wzrok stale śledził paradującą w różowej sukience marzeń Caitlyn. To ją dobijało. Narastały w niej kompleksy. No i jeszcze ta świadomość, że wygląda dziś okropnie. Draco mógł mówić co chce, ale jej włosy nie były dziś ułożone, miała słaby makijaż, a na szyi delikatne siniaki...
-O czym myślisz?-zapytał nagle, dostrzegając delikatną zmarszczkę między jej brwiami. Widział to całe strapienie, zamyślenie, tą nagłą zmianę nastroju i jej nieobecność. Oderwał plecy od ściany i przekręcił się tak, że stał naprzeciwko Hermiony, kładąc dłonie po obu stronach jej głowy.
-Dlaczego ze mną jesteś?-spytała nieoczekiwanie, uprzednio cicho wzdychając. Tak, była żałosna. Banalnie naiwna i infantylna, ale tak właściwie to dlaczego nie? Czy Caitlyn nie zachowywała się w właśnie taki sposób? Kątem oka obserwowała jak brunetkę wyrywa do tańca jakiś przystojny chłopak w jasnym garniturze. Nie to, żeby Draco nie był przystojny. Draco był idealny. Gdyby miała zachować coś ze swojego aktualnego życia, byłby to zapewne właśnie chłopak. Życie Caitlyn było jednak  po prostu beztroskie. Cudownie piękne i szczęśliwe, a jej... jej życie było totalną porażką.
-Co?-patrzyła jak Draco z zaskoczeniem mruga i przygląda się jej z niezrozumieniem, marszcząc delikatnie brwi.
-Dlaczego podszedłeś do mnie wtedy w barze i mi pomogłeś?-zapytała cicho, nieśmiało patrząc mu w oczy. -Czemu zostałeś?
-Wtedy w barze...-zaczął z delikatnym, tak typowym dla niego, rozbrajająco szczerym uśmiechem. -Wtedy wcale cię nie lubiłem-wzruszył ramionami. -Tak jakoś wyszło.
-Ach, tak, dzięki-to oczywiste, że kiedyś się nienawidzili. Mimo to, świadomość, że on jeszcze przed paroma miesiącami myślał o niej w taki sposób... Że wciąż mógłby myśleć w taki sposób...
-Oczywiście teraz już tak nie jest-zaśmiał się, jakby czytając jej w myślach. -Jestem tu, bo...-zamyślił się, delikatnie zagryzając wnętrze policzka. Mocniej nachylił się nad jej twarzą, opierając dłonie o ścianę. -Bez powodu.
-Bez powodu-powtórzyła tępo, bo to nie to, czego się spodziewała.
-Bez powodu-potwierdził, muskając opuszkami palców jej blady policzek. -Nie chcę mieć powodu. Chcę z tobą po prostu być. Bez jakiś zasad albo interesów. Chcę się budzić i czuć potrzebę bycia z tobą, ponieważ...-zagryzł dolną wargę. Nie potrafił poprawnie sformułować swoich myśli. -Bycie z tobą z jakiegoś powodu jest... Co jeżeli pewnego dnia zabrakłoby głębi twoich oczu? Miałbym odejść? Znaleźć pretekst? Jak na razie nie chcę odchodzić, chcę tu być tak po prostu, bez powodu-oznajmił z powagą, nieco przejęty i skoncentrowany na swoim żałosnym wyznaniu. -I tak, Hermiona, jesteś najpiękniejszą dziewczyną na tej sali. Jesteś cholernie idealna. Ale to nie dlatego tu jesteśmy.