niedziela, 28 czerwca 2015

-Rozdział 22- I'll do anything for you

Leżała. Opierała się o jego tors i z zamyśleniem wpatrywała się w sufit nad jego łóżkiem, podczas gdy on tak jak ona, po prostu odpoczywał, pogrążając się w trwającym już od dłuższego czasu milczeniu. I nie było to niezręczne, tak, jak zazwyczaj, przeraźliwie sztywne i niekomfortowe. To było normalne, całkiem przyjemne, relaksujące. Dawało im przekonanie, że nie potrzebują słów ani starań, by po prostu trwać przy sobie. Bez powodu.
-Malfoy...-zaczęła cicho, wciąż wpatrując się w górę, nie starając się nawet zdobyć na to, by spojrzeć mu w oczy. Była zbyt zamyślona, zagubiona i niepewna, by w chwili tej normalnie z nim porozmawiać.
-Hmm...?-poczuła jak porusza się, a później podnosi głowę i całuje ją we włosy, naturalnym ruchem pocierając jej odkryte ramię. To było... poczuła przyjemne dreszcze, zawroty głowy i ciepło rozchodzące się w jej sercu. Och, Merlinie to się naprawdę działo. Zakochiwała się i w dodatku bardzo jej się to podobało.
-Myślałam, żeby...-urwała, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Po raz ostatni przemyśleć swoją decyzję i w razie wątpliwości wycofać się zanim będzie za późno.
-Tak...?-ponaglił ją, chyba nieco podenerwowany, bo jego głos był sztywny i zaniepokojony. Och, nie. Nie musiał się niczym przejmować. Chyba.
-Chyba powinnam-westchnęła, a potem mocniej wtuliła policzek w jego tors, odnajdując w tej czynności niemałe ukojenie. -Chcę zobaczyć rodziców-powiedziała cicho, unosząc głowę i spoglądając na jego twarz, teraz skonsternowaną i zmartwioną.
-Okey...-wzruszył ramionami i przeczesał dłonią jej włosy, delikatnie się uśmiechając.
-Pomożesz mi?-zapytała nieśmiało, kreśląc palcem skomplikowane wzory na jego klatce piersiowej.
-Oczywiście, że tak-zapewnił ją z cichym westchnięciem, bo cholera uzależniał się coraz mocniej, angażował i poświęcał, a ona i tak nigdy nie miała być jego.
-Pójdziesz ze mną?-spojrzała mu w oczy, a on jedynie skinął głową, przygryzając wnętrze policzka. Zamierzał pójść, nawet jeżeli uważał się za beznadziejnego w tych sprawach.
-Dzisiaj?-spytał, unosząc w górę jedną brew.
-Uważasz, że powinnam poczekać?-uniosła się na łokciu i z zamyśleniem zmarszczyła brwi. Obserwował jak wzdycha ze strapieniem, a jej spojrzenie staje się rozbiegane, jakby chciała patrzeć wszędzie tylko nie w jego oczy. -Aż zwątpię i zmienię zdanie?
-Nie, nie-pokiwał przecząco głową i zaczął zbierać się z łóżka, opierając o jego drewnianą ramę. -Myślę, że to bardzo dobra decyzja.
-Naprawdę?-na moment rozpromieniła się i jakby odetchnęła z ulgą, szczęśliwa, że ktoś ją w tym wspiera.
-Bardzo odważna i właściwa-przyznał z delikatnym uśmiechem, który tylko pogłębił się, kiedy dziewczyna mocno go przytuliła, chowając twarz w zagłębieniu między jego szyją a ramieniem.
-Jej, tak się cieszę, że tutaj jesteś-powiedziała cicho, a on tylko zaśmiał się cicho, mimo iż jego wnętrze szalało właśnie z radości.

                                                                          ***

Chyba po raz setny podchodziła do lustra, aby poprawić włosy, albo makijaż. Czy ona nie rozumiała, że wyglądała dobrze, bez tych wszystkich zbędnych, zabierających czas rzeczy? Dłoń, w której zaciskała różdżkę drżała delikatnie, kiedy jakimś dziwnym, nieznanym mu zaklęciem poprawiała swoje kasztanowe kosmyki, wypadające z koka na czubku jej głowy.  Była strasznie zdenerwowana. Dostrzegał to w jej ruchach, nerwowym spojrzeniu, stale przygryzionej wardze.
-Hej-złapał ją za ramię, a potem nieco złagodniał widząc, jak wzdryga się od tego nagłego gestu. Odwrócił ją w swoją stronę, pochylił się nad nią i spojrzał w czekoladowe, pełne zatroskania i wątpliwości oczy. -Wszystko będzie dobrze. To naprawdę właściwa decyzja-zapewnił ją, ponieważ od kilku dni sam rozważał czy nie poruszyć tematu jej rodziców. Nie czuł się co do tego upoważniony, ale świadomość, że ona wciąż nie ma tego za sobą, a jej bliscy w szpitalu stale zaprzątają jej umysł i serce, dokładając ciężaru i bólu, nie dawała mu spokoju. Powinna ich zobaczyć, na nowo połączyć z rodziną.
-Tak myślisz?-spytała cicho, kolejny raz tego dnia po prostu się do niego przytulając. Zarzuciła ręce na jego szyję, a potem oparła czoło o jego tors i cicho westchnęła. -Zrobiłbyś na moim miejscu to samo?-teraz już spojrzała mu w oczy. Przenikała go nim, nie pozwalając na kłamstwo. Przełknął ślinę, a potem z skrępowaniem przesunął palcami po swoich jasnych włosach.
-Nie.
Och, Merlinie! Dlaczego to powiedział? Do cholery, mógł przecież skłamać!
-Co?-z lekkim zaskoczeniem uniosła w górę brew.
-To nie znaczy, że nie uważam, że to co robisz jest dobre.
-Ale...-próbowała zaprzeczyć, delikatnie się od niego odsuwając.
-Tym się właśnie od siebie różnimy, Hermiona-westchnął ciężko, na powrót przyciągając ją do siebie. Jego ręce zacisnęły się na jej talii, kiedy wyczuwając jej niechęć, chciał zapobiec kolejnej utracie jej bliskości. -Nie umiem... Nie mam takich kontaktów z rodzicami jak ty. To znaczy, moja mama nie żyje, a ojciec...-odetchnął cicho, a potem potarł dłonią swój kark, patrząc jej w oczy z skrępowaniem. -To po prostu coś zupełnie innego. Nigdy nie byliśmy taką rodziną jak twoja.
-Skąd możesz wiedzieć, że moja rodzina była idealna?-zapytała, zaciskając dłonie tuż przy cebulkach włosów. Ach, a więc zasiał w niej ziarna niepewności. Cudownie. Oglądał jak po raz kolejny stacza się, traci całą pewność siebie i determinację.
-To znaczy Malfoy, w której idealnej rodzinie własna córka pozbawia swych rodziców wspomnień? Albo od tygodni nie odwiedza ich w szpitalu? Och, Merlinie, Malfoy oni mnie za to nienawidzą...
-Nie, to nieprawda-zaprzeczył szybko, mocniej zaciskając dłonie na jej ramionach. -Nikt cię nie nienawidzi. Rodzice nie nienawidzą swoich dzieci. Nigdy.
Spojrzała mu w oczy z lekkim zaskoczeniem. Czy on naprawdę mówił jej takie rzeczy? On?
-Przecież sam...
-Myliłem się-przyznał z ogromną powagą i pewnością siebie. -Przez większość swojego życia myślałem, że mój ojciec mnie nie kocha i nie chce mieć ze mną nic wspólnego, ale to nieprawda. Hermiona, ja byłem okropnym człowiekiem. Robiłem paskudne rzeczy, nie tylko obcym ludziom, ale i własnej rodzinie, ale oni nigdy się mnie nie wyparli. Mój ojciec... on... on wciąż o mnie walczy i wybacza mi wiele różnych rzeczy i...
Wow. Nigdy nie pomyślał, że coś takiego wyrwie się z jego ust. Ale skoro myślał w ten sposób, to był zmuszony otworzyć się i powiedzieć to na głos, jeżeli tylko był wstanie jej pomóc.
-Myślę, że nasi rodzice wściekają się na nas cały czas. I rzeczywiście czasami nas krzywdzą. Ale nie robią tego, dlatego że nas nie chcą, albo nie kochają. Oni... myślę, że zawsze wierzą w to, co nam mówią. Nie sądzę, by twoi rodzice kiedykolwiek cię znienawidzili. Nie ważne co byś zrobiła, oni...-westchnął i z niepewnością przeczesał palcami swoje włosy. -Nie odwrócą się od ciebie, tak jak ty nie odwróciłaś się od nich.
-Przecież nie odwiedzałam ich w szpitalu-powiedziała cicho i bez emocjonalnie, zbyt pochłonięta i zaskoczona słowami, które dopiero co wydostały się z jego ust. Nigdy wcześniej nie wygłosił jej takiego kazania.
-Ale dzisiaj to zrobisz. A oni to docenią-zapewnił ją i uśmiechnął się pokrzepiająco, zaraz potem dusząc ją w ciepłym i kochanym, mocnym uścisku.

                                                                           ***

Przez całą drogę do centrum Londynu, gdzie znajdował się szpital, Malfoy trzymał ją za rękę. I to było wspaniałe, tak kochane, że jej serce rosło z każdą chwilą, kiedy dołączał do tego gestu uśmiech, albo zwykłe, krótkie, acz miłe i przyjazne spojrzenie. Była tak bardzo szczęśliwa, że wspierał ją w tej chwili, że przez moment, zapomniała nawet o bólu i zestresowaniu, wszystkie swe myśli poświęcając właśnie jemu. Dopiero gdy znaleźli się w pobliżu niewidocznego dla oczu mugoli szpitala i stanęli przed niezbyt atrakcyjną wystawą z manekinami, coś ukuło ją w sercu. On nie mógł tam wejść. Nie mógł przekroczyć żadnego progu magicznego miejsca.
-To...-zacisnęła usta, czując jak jej głos drży. O Merlinie, było jej słabo. Ledwo stała o własnych siłach, tak bardzo podenerwowana i przerażona była. -Poczekasz tu na mnie?-spytała, głośno przełykając ślinę. Zacisnęła pięści i ciężko odetchnęła, ostatecznie jednak biorąc się w garść.
-Tak długo jak będzie trzeba-zapewnił ją, na co mimowolnie odetchnęła z ulgą, bo świadomość, że spotka się z nim kiedy już będzie po wszystkim, znacznie ją pokrzepiała. Zarzuciła mu ręce na szyję, a następnie, mocno zaciskając je na jego karku, wspięła się na palce i pocałowała go, próbując tym samym uspokoić swoje zszargane nerwy. Na próżno. Z jego bliskością jeszcze ciężej było jej uspokoić swoje serce.
-Dziękuję.
Zebrała wszystkie swoje siły, aby się uśmiechnąć, a potem szybko podeszła w stronę drzwi do świętego Munga i przeszła przez nie, nim zdołała się rozmyślić.

                                                                                ***

Była tu wcześniej, podczas piątego roku nauki, jednak dopiero teraz uderzyła w nią sterylna biel, zapach środków do odkażania i nieustającą ciszę, przerywaną jedynie przez pośpieszne kroki uzdrowicieli. Była przerażona. Nagle wszystko stało się słabe do wytrzymania. Blade światło lamp okazało się rażące, a przyciszone rozmowy magomedyczek w recepcji rozpraszające. I pomyśleć, że kiedyś chciała zostać lekarzem. Dreszcz obrzydzenia przeszedł po jej plecach, kiedy dotarło do niej jak bardzo nienawidzi szpitali. To otoczenie doprowadzało ją do szału.
-Jak mogę pani pomóc?-kobieta za jasną, nieskazitelnie czystą ladą pochyliła się nad nią, przerywając na moment rozmowę z koleżanką. Poprawiła swój biały fartuch, a potem rzuciła jej ponaglające spojrzenie, zakładając za uszy ciemne, siwiejące już włosy.
-Ja... Chciałam odwiedzić Jane i Waltera Grangerów. Są tutaj?-ciche i drżące pytanie wyszło z jej ust. Dopiero teraz naszły ją wątpliwości, o których wcześniej nie pomyślała. Co jeżeli Lucjusz wiedział, że ona jest tchórzem? Że nie odwiedzi rodziców? Co jeśli wcale ich tu nie sprowadził? Czuła jak drżą jej dłonie, a gardło nagle staje się suche, niezdolne do wydobywania z siebie żadnych dźwięków.
-Jest pani z rodziny?-zapytała uzdrowicielka, jej ogólne zdenerwowanie komentując pełnym politowania spojrzeniem.
-Córką-sprostowała Hermiona, nerwowym ruchem poprawiając włosy. -To moi rodzice.
Kobieta wywróciła oczami, a potem zaczęła przerzucać jakieś dokumenty. Zajęło jej to trochę czasu. Przez moment dziewczyna myślała, że ta zupełnie ją zignorowała. Zamierzała zwinąć się i odejść, a potem wpaść w ramiona Dracona, ale potem przypomniała sobie, że przecież nie może być tchórzem.
-Nikt wcześniej ich nie odwiedzał...-stwierdziła, wyciągając przed siebie akta.
Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Oczywiście, że nikt ich nie odwiedzał. Wiedziała o tym. Dopiero teraz dotarło do niej jednak jak ciężko mieli jej rodzice. Torturowani. Zagubieni. Samotni.
Zakręciło jej się w głowie, dlatego złapała się blatu, mocno zaciskając palce na jego krawędzi.
-Nazywam się Hermiona Granger.
-Wiem, jak się nazywasz. Czytam Proroka-odburknęła niezbyt uprzejmie kobieta, a potem wskazała jej ręką jakiś długi korytarz i spojrzała na nią z zażenowaniem. -Schodami na górę i w prawo.
[...]
Schodami na górę i w prawo. Dwadzieścia dwa. Dwadzieścia trzy. Cztery... Pięć... Te schody wydały jej się przeraźliwie krótkie. Przechyliła głowę i spojrzała na przeszklone, szpitalne drzwi, biorąc głęboki wdech. Nie widziała rodziny od wielu dłużących się i ciężkich miesięcy. Teraz od rodziców dzielił ją zaledwie jeden kawałek szkła. Drzwi z przyklejoną tabliczką TRWAŁE URAZY  MAGICZNE. Kolejny dreszcz przebiegł po jej ciele, kiedy dotarło do niej znaczenie tych słów. Trwałe.
Nie wiedziała kiedy jej nogi zdążyły ponieść ją przed siebie, ale wkrótce pchnęła przed siebie szklane drzwi i znalazła się w dużej, szpitalnej sali mieszczącej w sobie cztery łóżka.
Zobaczyła ich od razu, jednak nie tak prędko poznała, bo jej rodzice nie byli już tymi samymi ludźmi. Przytkała dłoń do ust i powstrzymała wrzask, szloch, czy też głośne i rozpaczliwe westchnienie. Sama nie wiedziała jak na to zareagować. Jej źrenice zwęziły się, kiedy uważnym spojrzeniem skanowała wyniszczone włosy, pobladłą skórę, wychodzone nogi i ręce, ale przede wszystkim oczy. Smutne i ciemne, bez wyrazu.
Powoli zbliżyła się w stronę łóżek i wolną, niezajętą przez zatykanie ust rękę, zacisnęła na poręczy łóżka swojej mamy, czując jak łzy napływają jej do oczu. To było straszne.
-Cz-Cześć...-powiedziała, wreszcie zwracając na siebie jej uwagę. Jane uniosła swoje oczy, niegdyś błyszczące i radosne, w kolorze płynnej czekolady i wlepiła je w swoją córkę, nie reagując na jej widok w żaden sposób. Chyba nawet jej nie poznała.
-Dzień dobry-przywitała się uprzejmie, siadając po turecku na swoim łóżku, a potem poprawiła dłońmi swoje włosy, teraz wypłowiałe i krótkie, inne niż przed paroma miesiącami, kiedy widziały się przed miesiącami. Potem Hermiona otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale dotarło do niej, że nie ma sensu. Żadne z nich, nie zwracało na nią uwagi. Zabawa kolorowymi frędzlami w kocu, na którym siedziała jej matka było ciekawsze.
Mocno zacisnęła powieki, próbując powstrzymać łzy, a potem przemogła się i wbiła zdeterminowane spojrzenie w stronę ojca, przeglądającego obrazki w jakiejś książce.
-Tato?-szepnęła, łudząc się, że ją zauważy. -Tato...-powtórzyła już znacznie ciszej, niemal bezgłośnie, po raz kolejny walcząc z napływającą jej do oczu falą łez. -To ja, twoja...-głos jej się załamał, a ona zrozumiała, że to co robi jest bez sensu. -To ja... to... Hermiona.

A potem już tylko stała. W milczeniu przyglądała się rodzicom, niegdyś silnym i porządnym, zdrowym ludziom. Byli dziećmi, cofnęli się, wyłączyli, odcięli i odgrodzili od świata. Oto co im uczyniła.
-Wszystko w porządku?-jakaś kobieta w białym, lekarskim fartuchu podeszła do niej i nieoczekiwanie złapała za ramię. Mimowolnie wzdrygnęła się, ale potem przeniosła spojrzenie na niską uzdrowicielkę w wieku zapewne zbliżonym do tego jej mamy. Och Merlinie. Czy teraz wszystko zamierzało kojarzyć jej się z schorowanymi rodzicami?
-Czy oni? Czy...?-sama nie do końca wiedziała o co chce zapytać.
-To twoi bliscy?-kobieta uśmiechnęła się delikatnie, a potem wsunęła ręce w kieszenie swojego kitla. -A ja myślałam, że nikogo nie mają.
Świetnie. Jeszcze ktoś, kto chciał jej zasugerować, że była okropną, wyrodną córką, nie odwiedzającą pozbawionych zmysłów rodziców? Przygryzła wargę i pokiwała głową.
-Cóż, z nimi coraz lepiej.
Poczuła jak coś wywraca się jej w żołądku.
-Naprawdę?-to pytanie było tak desperackie, smutne i żałosne, pełne niedowierzania i goryczy, że sama się sobie dziwiła, że po tym słowie nie wybuchła płaczem. Najwyraźniej była bardziej otępiała niż sądziła.
-Tak, czasami się odzywają.
Kobieta uśmiechnęła się w stronę jej matki, a ta, odpowiedziała jej tym samym, wyciągając w jej stronę frędzel koca. Dała jej prezent. Uśmiechnęła się i dała pieprzony kawałek materiału.
Czy to jakiś żart?!
-T-to świetnie-wyjąkała nieco zszokowana dziewczyna, kiedy już powoli docierało do niej, że ta kobieta jest ważniejsza dla jej matki niż ona. Cóż, należało jej się. To wszystko było jej winą.
-Dziękuję-wyszeptała w jej stronę, a potem rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę szpitala i rzuciła się w stronę wyjścia, czując stale rosnącą w jej gardle gulę.

                                                                                 ***

Ile to już minęło? 10 minut? Pół godziny? Ile to powinno trwać? Z frustracją przesunął palcami po włosach, a potem kopnął kamyk na ścieżce w znajdującym się nieopodal szpitala parku. Zrobiła dobrze. Wiedział, że tak. Miał jednak świadomość, że po tym spotkaniu wcale może nie być lepiej. Na co liczył? Chyba, na to, że załamie się coraz bardziej.
Rzucił spojrzenie w stronę wystawy z manekinami, chyba już po raz setny, a później wsunął ręce do kieszeni spodni i głośno przeklął. To był pierwszy raz kiedy z taką frustracją nienawidził tego, że zabrali mu magię. Chciał być tam z nią. Móc ją wspierać. Pomagać jej i w każdej chwili wyprowadzić na zewnątrz, jeśli tylko najdzie taka potrzeba. Tymczasem skazał ją na samotność. Zostawił ją samą w jednej z najcięższych chwil w jej życiu.
Jego spojrzenie po raz kolejny spotkało się z wystawą i tym razem napotkał wzrokiem na Hermionę, która szybkim i gwałtownym ruchem otwierała właśnie drzwi szpitala. Zamarł i po prostu ją obserwował, oczekując w napięciu jakiegoś ruchu. Będzie płakać? Krzyczeć? A może jednak wszystko poszło dobrze i wreszcie odczuła ulgę?
Powoli zaczął zmierzać w jej stronę. Przeszedł przez ulicę, a potem podszedł pod samą wystawę z manekinami. Dopiero teraz go zobaczyła. Wcześniej nawet nie próbowała dostrzec go wzrokiem.
-Jak...-próbował zacząć rozmowę, jednak widząc wyraz jej twarzy niemal natychmiast zamilkł. O cholera.
-Po prostu już chodźmy-poprosiła, a potem ruszyła przed siebie, nawet na niego nie patrząc.

                                                                            ***

Zamknął za sobą drzwi od mieszkania, a potem odwrócił się i na nią spojrzał, uprzednio splatając ręce na piersi. Bał się. Tego co sobie powiedzą, jak potoczą się sprawy i jaką odegra w tym rolę. Naprawdę nie czuł się w porządku, by pokrzepiać ją na duchu, gadać, że wszystko będzie dobrze. Nawet nie chciał tego robić, bo cholera, jej życie było popieprzone. Bardziej, niż on kiedykolwiek myślał.
-Powiesz coś?-spytał cicho, kiedy przez dłuższy moment po prostu stała naprzeciw niego i gapiła się z otępieniem, milcząc i nerwowo przygryzając dolną wargę.
Ale ona nic nie odpowiedziała, mimo iż na jakąś konstruktywną wypowiedź szczerze liczył. Chciał, wiedzieć na czym stoi. Chciał, aby się określiła, wszystko mu opowiedziała i wytłumaczyła.
Hermiona podeszła do niego, a potem, nieoczekiwanym ruchem, po prostu przyłożyła dłonie do jego policzków i mocno go pocałowała, wyładowując na nim cały swój smutek i ogrom nieprzyjemnych emocji. Marzyła by dał jej zapomnienie.
Odpowiedział na ten gest. Oplótł ramionami jej talię, ale nie pozwolił by trwało to zbyt długo. Już po chwili przerwał pocałunek i oparł o nią czoło, cicho wzdychając.
-Porozmawiajmy-poprosił, szepcząc wprost w jej rozgrzane, lekko uchylone wargi.
-Nie chcę rozmawiać-odparła niemal błagalnym tonem, próbując ponownie go pocałować.
-Ale...-chciał zaprotestować, bo naprawdę nie wydawało mu się to w porządku. To znaczy, w porządku chciała iść do łóżka, nie zamierzał narzekać, ale... to nie odpowiednie kiedy ona znajdowała się w takim stanie.
-Proszę po prostu...-jęknęła, a jemu pozostało jedynie obserwować jak spod jej przymkniętych powiek wypływa samotna łza. -Potrzebuję tego-wyszeptała, próbując przyciągnąć do siebie jego twarz. -Potrzebuję ciebie.
-Jesteś zła i rozżalona-zauważył niechętnie, bo choć on też naprawdę jej pragnął, to jednak...-Nie chcę robić czegoś, czego nie chciałabyś w normalnym stanie.
-Och, przestań...-warknęła nieco poirytowana, ponownie go całując, tym razem do smutku i zagubienia dodając też wściekłą frustrację, złość i niezdecydowanie.
Mocniej zacisnął palce na jej biodrach, a później z równą siłą ją pocałował, bo jeżeli to tego chciała i potrzebowała, to był gotów jej to dać. Był jedynie zawiedziony, że to tę drogę wybierała. Że nie była wstanie rozmawiać.
Nie puszczając jej, ani nie przestając całować, zaczął prowadzić ją w stronę sypialni, gdzie na dużym i całkiem wygodnym łóżku, był chętny dać jej to czego oczekiwała. Zapomnienia.
I choć nie do końca mu się to podobało, choć to wszystko było dziwne i po prostu nieodpowiednie, to chciał to zrobić. Wiedział, że to już ten etap. Etap, w którym po szyję stoi w bagnie. Etap, w którym zrobi dla niej wszystko.

--------------------------

Hej! 
Rozdział zupełnie nie sprawdzony, dlatego za wszystkie błędy przepraszam. Zajmę się tym jutro. Tymczasem proszę o komentarze. Naprawdę może i to nie to jest najważniejsze w pisaniu, jednak ich ilość trochę dobija. Z góry za wszystko wam dziękuję. Jesteście świetnymi czytelnikami :***
Pozdrawiam i życzę wspaniałych wakacji! 






wtorek, 23 czerwca 2015

-Rozdział 21- Fight!

Wciąż tutaj była. Odetchnął z ulgą, kiedy otworzywszy oczy, zobaczył u swojego boku śpiącą Hermionę. Czy istniała możliwość budzenia się obok niej codziennie? Ponieważ jeżeli tylko mógł uczynić rutyną ten poranny widok, był gotów nazwać go sensem swojego życia.
Odetchnął cicho, a potem sięgnął dłonią do jej twarzy, powolnym ruchem odgarniając z jej czoła niesforne, kasztanowe włosy. Była piękna. Tak cudownie śliczna, że kiedy pod wpływem jego dotyku zmarszczyła zabawnie nos, uśmiechnął się szeroko, nawet tego nie kontrolując. O Merlinie. Co się z nim działo?
W ciszy obserwował jak dziewczyna kręci się w jego ramionach, a potem otwiera oczy i pierwszym widokiem jaki napotyka tego dnia, jest jego rozbawiona twarz. Był zaszczycony. Chciał, być jedynym przy którym może się budzić.
-Dzień dobry-mruknęła zaspanym głosem, leniwym gestem przejeżdżając dłonią po twarzy. Jej, była urocza.
-Hej-uśmiechnął się delikatnie, zaczynając obracać w palcach kosmyk jej włosów. Jego oczy uważnie śledziły jej reakcję. Nie chciał jej spłoszyć, nie chciał, żeby wraz z tym porankiem dotarło do niej co zrobiła. Za nic na świecie nie chciał, żeby żałowała. -Wszystko w porządku?-zapytał z lekkim strapieniem, bo cholera, to było frustrujące kiedy tak po prostu się na niego gapiła.
-W jak najlepszym-powiedziała ku jego uldze, przekręcając się na brzuch i podpierając ręce pod brodę. Przez moment przyglądała mu się w milczeniu, ale zaraz potem zaskoczyła go, pochylając się nad nim i powoli całując. Wow.
Instynktownie objął ją w talii, kiedy znajdując się nad nim, nieśpiesznie gładziła dłońmi jego twarz, nie odrywając przy tym ust od jego warg. Tego jeszcze nie było. Czegoś tak poważnego. Jakiejś dziewczyny, która po już spędzonej, wspólnej nocy, wciąż z nim była, w dodatku robiąc tak zwyczajne i czułe rzeczy. To było piękne. Cudowne.
Zupełnie na to nie zasłużył.
-Chcesz coś zjeść?-zapytał, kiedy nieznacznie się od niej odsunął. Jego oczy z zamyśleniem śledziły jej twarz, teraz wykrzywioną w wyrazie niezrozumienia. Dlaczego przerwał pocałunek?
-Tak, właściwie, to mam do załatwienia kilka rzeczy w domu. Razem z Harry'm dopiero się wprowadziliśmy, muszę rozpakować kartony i...
-Jesteś czarodziejką, to ci zajmie chwilę-zmarszczył nos i zaraz potem przewrócił ją na plecy, tak, aby to teraz on, mógł pochylać się nad nią.
-Tak, ale...-urwała na moment, kiedy złożył leniwy pocałunek na jej ustach. Nie spodziewała się tego, właściwie to była mile zaskoczona. Nie sądziła by zazwyczaj obojętny i niewzruszony niczym Malfoy, okazywał jej po wspólnie spędzonej nocy tyle czułości. -Lubię mieć wszystko zaplanowane. Zrobione. No wiesz...
-Mogę ci pomóc?-zapytał, przyglądając się jej z zainteresowaniem. Z zaskoczeniem uniosła w górę brwi.
-Chcesz mi pomóc?-powtórzyła z niedowierzaniem. -To znaczy, układać rzeczy, przenosić szafki, malować ściany?-zapytała, pragnąc mu wyjaśnić, na czym dokładnie będzie polegać ta praca.
-Jeżeli to oznacza, że spędzę z tobą więcej czasu-wzruszył ramionami, a potem zaczął całować jej szyję, zupełnie oddając się tej czynności.
-Ale to trudne...-powiedziała, cicho wzdychając, kiedy delikatnie przygryzł kawałek jej skóry. -I pracochłonne.
Syknęła, kiedy poczuła jak miejsce pod ustami chłopaka ją piecze. Czy on ją właśnie oznaczył?!
-Jak już mówiłem, mam w zespole całkiem zdolną czarownicę. Nie sądzę by było to takie trudne i pracochłonne-stwierdził z lekkością, a potem oderwał się od niej, wstał z łóżka i w samych bokserkach ruszył w stronę kuchni, w żaden sposób nie komentując malinki, którą właśnie jej zrobił.
Z wyrazem zszokowania i niezrozumienia, musnęła palcami zaczerwienione miejsce, cicho wzdychając. Potem ruszyła jego śladami, po drodze zarzucając jeszcze na siebie jego koszulkę, leżącą od poprzedniego wieczora na podłodze.
[...]
Założyła jego ubranie. Czy to coś znaczy? Bardzo chciałby, żeby znaczyło. Z zakłopotaniem przesunął dłonią po karku, a potem wyprostował się i oparł o krawędź blatu, przyglądając się jej ze splecionymi rękami.
-Znów, mogę zaproponować tylko masło orzechowe.
-To nic. Zjemy, kiedy wrócę do domu-uśmiechnęła się, a potem skinęła głową w stronę drzwi do łazienki. -Mogę?-uniosła w górę brwi, a on szybko pokiwał głową i wskazał ręką w stronę wejścia.
-Pewnie.
Szybko zamknęła za sobą drzwi do łazienki, a potem oparła się o nie i przesunęła dłońmi po włosach, mocno zaciskając je przy samych cebulkach. Mieli się nie angażować. NIE angażować. Cicho przeklęła, a potem ruszyła w stronę umywalki, aby opłukać twarz. Czy istniała możliwość, że to wszystko nie zakończy się jej złamanym sercem, jeżeli nie przerwie tego w tej chwili?
Przez moment po prostu stała i gapiła się w lustro, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Była skończona. Nie miała odwrotu.
Z ciężkim westchnięciem związała włosy w chaotycznego koka na czubku głowy, a potem palcem służącym jej za szczoteczkę, umyła zęby. Chciała stąd uciec. Naprawdę pragnęła zakończyć to nim będzie za późno, ale Merlin jej świadkiem, że zdążyła się uzależnić. Nie wyobrażała sobie zostawić Malfoya. W jakimkolwiek sensie.
Niechętnie wychyliła nos zza drzwi łazienki, a potem ruszyła w stronę łóżka, gdzie w pobliżu, na skrzypiącej podłodze, porozrzucane były jej ubrania.
-Muszę na chwilę wyjść-z zaskoczeniem uniosła głowę i z lekkim skrępowaniem mocniej przycisnęła do piersi swoją bieliznę, domyślając się, że zapewne Malfoy już obmyśla jakąś krępującą, w jego przekonaniu śmieszną, uwagę. -Okazuje się, że i masło orzechowe już się skończyło-wyjaśnił, ku jej zaskoczeniu postanawiając niczego nie komentować. -Poradzisz sobie?-spytał, a potem, nie czekając na jej odpowiedź, ruszył w stronę drzwi. -Och i...-nagle jednak zawrócił i podszedł do niej, a potem pochylił się i nieoczekiwanie mocno pocałował, na moment zatrzymując dłonie na jej biodrach. -Błagam, nigdzie nie uciekaj. Będę za dziesięć minut.

                                                                                ***

Prędko wyszedł z kamienicy, a potem powoli rozejrzał się i dostrzegając to, co chciał zobaczyć, ruszył w stronę wąskiej uliczki, pełnej od starych i przepełnionych kontenerów. Skrzywił się, kiedy przyszło mu przeciskać się między górami śmieci, a potem na moment nawet wstrzymał powietrze, czując jak zbiera mu się na wymioty.
-Czy nie możemy umawiać się w bardziej dogodnych miejscach?-jęknął z irytacją, kiedy stanął naprzeciw Blaise'a, chyba nie bardzo wzruszonego otaczającą ich scenerią. Ciemnowłosy chłopak uśmiechnął się pod nosem, a potem wzruszył ramionami i wsunął ręce do kieszeni ciemnych spodni.
-Nie chcesz mnie u siebie w domu, ani na ulicy. Już widzę jak stawiasz się na umawiane spotkania-prychnął, a później zbliżył się do niego nieznacznie, uważnie mu się przyglądając. -Co u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy...
-Och, serio?-Draco zmrużył oczy z obrzydzeniem, a potem odsunął się od niego i splótł ręce na piersi. -Czego chcesz?-warknął ze złością.
-Sprawdzić co u ciebie-wyjaśnił z kpiącym uśmieszkiem Blaise.
-Nie dzisiaj-jęknął, bo ten dzień był naprawdę piękny dopóki nie pojawił się w nim Blaise. Odwrócił się, a potem zaczął kierować ku wyjściu z zaułka, w stronę domu.
-Dobrze, już dobrze!-Zabini wyrzucił ręce do góry, a potem złapał Dracona za ramię i odwrócił w swoją stronę. -Niektórzy sądzą, że wykonujesz swoją misję za długo-wyjaśnił.
Zaskoczony Malfoy uniósł w górę brew.
-Niech sobie sądzą. To nie mój problem. Wszystko idzie w dobrym kierunku...-powiedział, z zamyśleniem wlepiając wzrok gdzieś w bok.
-Może możesz podać jakieś nazwisko? Byliby spokojniejsi gdyby...
-Nie podam żadnego nazwiska dopóki nie będę pewny-odparł znacznie poirytowany, bo do cholery, brakowało tylko tego, by podawał Blaise'owi imiona niewinnych ludzi. -Musisz poczekać.
-Jak długo?
-Tak długo, jak będzie trzeba-syknął ze złością, obrzucając go morderczym spojrzeniem.
-Chyba nie pojmujesz istoty swojej misji-warknął równie zdenerwowany Blaise, niebezpiecznie zbliżając się w jego stronę. -Twoje informacje zaważą o terminie powstania! Draco, nazwisko, które nam podasz będzie można wykorzystać na miliony sposobów.
-W takim razie bądź cierpliwy, bo nazwisko, które nie będzie wiarygodne, tylko zaprzepaści to jebane powstanie-wycedził zirytowany Draco, ciężko wzdychając. -Muszę już iść.
-Granger czeka, hę?-uśmiechnął się kpiąco Blaise.
-Jak już mówiłem, jest bardzo ważna w wykonaniu misji-odparł lekceważąco Draco, w duchu wściekając się na Blaise'a, że w ogóle o niej wspomniał.
-Na pewno-prychnął ciemnowłosy chłopak, splatając ręce na piersi.
Draco uniósł w górę brew, a potem przyjrzał mu się uważnie, uśmiechając z politowaniem.
-Bądź poważny, Blaise-rozkazał z pogardą, niemal wypluwając z siebie te słowa. -Ona nic dla mnie nie znaczy.
-W takim razie nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli ją zabiję?
-Oczywiście, że będę-syknął z jadem w głosie, momentalnie obrzucając go morderczym spojrzeniem. -Spróbuj ją tknąć, a cię zabiję.
-Nic nie znaczy?-powtórzył z nieprzekonaniem i ironią Blaise, wyraźnie rozbawiony nagłą reakcją byłego przyjaciela.
-Ona jest potrzebna by wykonać misję-powtórzył ze znudzeniem, wznosząc oczy ku niebu. -Zacznij rozważać kwestię zniszczenia jej, kiedy już dostaniesz nazwisko-polecił, a potem odwrócił się i odszedł, zostawiając go samego w ponurym i zaśmieconym zaułku.

                                                                             ***

Wyjście z uliczki znajdowało się zaledwie kilka kroków od miejsca, w którym rozmawiał z Blaise'm. Minął wysoką, ceglaną ścianę kamienicy, a potem znajdował się już na głównej ulicy, dokładnie naprzeciwko budynku, w którym mieszkał. Zamierzał niepostrzeżenie wpaść do mieszkania, a potem wyciągnąć z szafki w kuchni masło orzechowe, którego miał całe zapasy, oświadczając, że dopiero co je kupił. Zamierzał kłamać i oszukiwać i choć miał przez to lekkie wyrzuty sumienia, bo do cholery, był przecież śmierciożercą, to jego samolubna strona nie pozwalała mu na przyznanie się do winy.
W momencie kiedy wyszedł jednak z uliczki, wszystkie te plany zostały odepchnięte na dalszy plan. Masło orzechowe. Hermiona. Mieszkanie.
-Co ty tu robisz?-zapytał, z paniką stwierdzając, że nieopodal miejsca, w którym właśnie przeprowadzał z Blaise'm rozmowę, stoi jego ojciec.
-Jesteś jednym z nich-Lucjusz z lodowatą powagą, wyciągnął palec w jego stronę, a potem zmrużył groźnie oczy, mierząc go oskarżycielskim spojrzeniem. Wszystko słyszał.
O słodki Merlinie.
Draco z szeroko otwartymi oczami spoglądał na swojego ojca, warto dodać, pracownika ministerstwa odpowiedzialnego za wyłapanie wszystkich zdrajców, śmierciożerców i powstańczych ugrupowań, mocno przygryzając przy tym dolną wargę.
-T-To nie tak-zaczął ostrożnie, aby przypadkiem tylko się nie pogrążyć, a potem wyciągnął ręce przed siebie, widząc morderczy wyraz twarzy Lucjusza.
-Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz, a tymczasem...-starszy z Malfoyów mocno zacisnął szczękę, a potem wyrzucił ręce do góry. -Knujesz z nimi! Chcesz zabić tę biedną dziewczynę-wysyczał z obrzydzeniem. -Och, Merlinie, a ja myślałem, że może naprawdę już dorosłeś, że naprawdę ci na niej zależy.
-Tak-powiedział nieco zbyt głośno, pozwalając by emocje wreszcie wzięły nad nim górę. -Tak jest. Zmieniłem się.
-Ach, Draco...-jęknął ze smutkiem i żalem Lucjusz, spuszczając strapiony wzrok na brukowy chodnik w biednej dzielnicy Londynu. -Wyślą cię za to do Azkabanu.
Draco odetchnął ciężko, a potem z zamyśleniem i zestresowaniem przesunął ręką po brodzie, spoglądając w oczy ojca z najprawdziwszą powagą, smutkiem i opanowaniem.
-Przysięgam, że to nie tak.
-Co to za misja?-zapytał twardo Lucjusz, chyba nie do końca przekonany jego przemianą. Cóż, może miał rację. W końcu Draco w żadnym stopniu się nie zmienił. Wciąż pracował ze śmierciożercami. Może z mniejszym zaangażowaniem i oddaniem, ale jednak w dalszym ciągu to robił.
-Nic szczególnego...-mruknął pod nosem, przygryzając wnętrze policzka niemal do krwi. Może gdyby nie stał przed własnym ojcem, potrafiłby zagrać. Utrzymać obojętny i niewzruszony wyraz twarzy, jakoś to wyjaśnić i naprawić. Lucjusz był jednak jedną z niewielu osób, które potrafiły go onieśmielić, sprawić, że mu zależało. Odebrać mu resztki godności, wyczytać z niego wszystkie emocje.
Z głośnym westchnięciem spuścił ręce wzdłuż ciała, a potem odwrócił głowę i ze złością kopnął leżący na chodniku kamyk. Czy jego własny ojciec zamierzał na niego donieść?
-Szpieguję-wyjaśnił, chwytając się ostatniej deski ratunku.
-Cholera, Draco! Chciałbym, żeby to była prawda-powiedział ze złością i frustracją Lucjusz, mierząc go zirytowanym spojrzeniem. -Mam ci przypomnieć, czym się teraz zajmuję?! Znam listy szpiegów ministerstwa na pamięć!
-Nie dla ministerstwa. Na własną rękę...-wyjaśnił. -W porządku, zdobywałem informacje na polecenie śmierciożerców, ale jak na razie nikomu ich nie przekazałem. Wciąż mogę zdecydować co z tym zrobić, ile z tego wszystkiego trafi do nich-powiedział, patrząc w stalowoszare oczy Lucjusza z  najprawdziwszą powagą.
Nie wyobrażał sobie trafić do Azkabanu i siedzieć tam już przez resztę życia.
-Ugh, zabranie mocy to było za mało?-zapytał sfrustrowany Lucjusz, przesuwając ręką po długich, platynowych włosach. Jego szczęka była mocno zaciśnięta, oczy błyszczące od sprzecznych emocji. -Co mam ci powiedzieć? Że chcę, by moje jedyne dziecko skończyło w ten sposób?
A więc w oczach swojego ojca był nieudacznikiem. Na moment poczuł się jak mały chłopiec. Karcony za jakąś wyjątkowo złą i żałosną rzecz. Tracący wszystko co dobre. Mocniej przygryzł wargę, czując w ustach metaliczny smak krwi. Och, Merlinie, jak on siebie nienawidził.
-Ile ludzi zabiłeś dla śmierciożerców od zakończenia wojny?-zapytał ostro Lucjusz, a on poczuł jak dreszcz przechodzi po jego plecach. Za kogo on go uważał?
-Nikogo-powiedział cicho, znów odwracając wzrok gdzieś na bok. Czy był potworem?
-Nikogo?!-powtórzył zimno i z nieprzekonaniem jego ojciec.
-Nikogo-potwierdził, krótkim skinieniem głowy, tym razem patrząc mu w oczy. Lucjusz wciąż jednak mu nie wierzył. Jego tęczówki uważnie śledziły wyraz twarzy syna, doszukując się w nim zawahania. -Nie kłamię-dodał z desperacją i złością Draco, gwałtownie zaczesując przy tym włosy do tyłu. -Sprawdź mnie. Zapytaj o co chcesz. Możesz sobie na mnie eksperymentować pieprzone eliksiry i zaklęcia. Po prostu... nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem nic złego.
Lucjusz uniósł w górę jedną brew i delikatnie zmrużył oczy.
-Na czym polega ta misja?
Odetchnął cicho, a potem odchylił głowę do tyłu i na moment mocno zacisnął powieki.
-O Rona Weasleya. Mam ustalić kto go zabił.

                                                                                  ***

Kiedy otworzyła szafkę w kuchni i sięgnęła po pudełko herbaty, z lekkim zaskoczeniem odnalazła wzrokiem kilka słoików masła orzechowego. Cóż, a więc była oszukiwana. Odetchnęła ciężko i założyła kosmyk włosów za ucho, opierając się rękami o kuchenny blat. Nie chciała, żeby ją okłamywał. To znaczy, zdawała sobie sprawę z tego, że Malfoy ma mnóstwo tajemnic, ogromną ilość przerażająco złych i brudnych sekretów i choć większości z nich nie chciała nigdy poznawać, to świadomość, że okłamuje ją co do rzeczy tak banalnych jak kupienie czegoś na śniadanie, powoli zaczynała ją boleć. I choć może rzeczywiście nie powinna myśleć w ten sposób, nie powinna się angażować, ani zbyt wiele oczekiwać, to tego typu myśli nawiedzały ją do momentu, aż klamka w drzwiach przekręciła się, a on wszedł do domu z włosami rozwianymi przez silny, porywisty wiatr. Tego roku późna jesień okazała się wyjątkowo zimna. Chłodna i deszczowa.
-Masz masło orzechowe?-zapytała na pozór obojętnie, jakby upijając łyk herbaty nie myślała o niczym innym, poza sposobem na zapełnienie tej ciszy. Obserwowała jak przez moment gapi się na nią z niezrozumieniem, jakby jego umysł dawno oderwał się od rzeczywistości, a on zupełnie zapomniał o swojej idiotycznej wymówce.
-Stwierdziłem, że nie bardzo mam na to ochotę-wzruszył ramionami, kiedy już zrozumiał o co jej chodzi, a potem zrzucił z siebie bluzę i podszedł do niej, nie zdając sobie sprawy jak całe jej ciało napina się wraz z jego bliskością. W całkiem krótkim czasie stracił jej zaufanie. -Zjemy coś w drodze do twojego domu?-zapytał, z delikatnym uśmiechem unosząc w górę brew.
-Tak właściwie...-z bólem przygryzła dolną wargę. -Nie najlepiej się czuję-jej serce łamało się, kiedy widziała jak marszczy brwi z zatroskaniem i niezrozumieniem. A więc wiedział. Wiedział, że i ona kłamała w tym momencie. -Chyba wrócę sama i urządzę się innego dnia. Teraz chcę się tylko położyć-uśmiechnęła się delikatnie, nieco sztucznie, a potem wsunęła palce do kieszeni swoich spodni, odwracając wzrok, kiedy jego oczy przecinały ją na wylot. To było okropne. Cały ten ból i żal, który pojawił się teraz w wyrazie jego twarzy, sprawiał, że czuła się jak najgorsza osoba na świecie. Nie był idiotą, wiedział, że coś poszło nie tak. Ale ona nie potrafiła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, podczas gdy on coś przed nią ukrywał. I ponieważ nie mogła też wymagać od niego wyjaśnień, jedyne co jej pozostało to powrót do domu.
-Mogę cię odprowadzić?-zapytał cicho, z tak typową przenikliwością spojrzenia, gapiąc się jej prosto w oczy.
-Teleportowanie się będzie szybsze-zauważyła, a on zaklął głośno, bo chyba zupełnie o tym zapominał. Zwyczaje czarodziejów powoli wypadały mu z głowy.
-Przepraszam-powiedział cicho, a potem odwrócił się i przesunął rękoma po włosach, targając je jeszcze mocniej.
-Nie musisz mnie przepraszać-powiedziała równie cicho co on, nieco zmartwiona i zaintrygowana faktem, że był smutny zanim jeszcze powiedziała mu, że musi wyjść. Coś się stało, ale jakoś nie czuła się upoważniona do tego, by zadawać mu pytania. Przespali się ze sobą, ale to miało niczego między nimi nie zmieniać, prawda?
-Powinienem-odparł spokojnie, powoli odwracając się w jej stronę. Zamarła widząc jak wiele sprzecznych emocji toczy teraz bitwę w jego wnętrzu. Jego oczy były inne. Twarz nie skryta za maską wiecznego opanowania i dobrego samopoczucia. Wydawał się teraz prawdziwy. Zły i sfrustrowany, smutny, ale jednocześnie prawdziwy, pełen normalnych, ludzkich uczuć i zachowań. -Nie wiem co spieprzyłem tym razem, ale...-odetchnął ciężko i z poddaniem opadł na blat wysepki kuchennej, podpierając się o nią łokciami. -Przepraszam za cokolwiek chcesz bym cię przepraszał.
-Ja nie...
-Nie nadaję się do tego-powiedział w końcu, wyrzucając to, co miażdżyło go od środka odkąd tylko oddała mu całą siebie. -Nie powinniśmy robić tego kroku.
-Co?-uniosła w górę brwi, szczerze zszokowana jego, cóż, nieco druzgoczącym wyznaniem.
-Nie ufasz mi-zauważył, delikatnie się uśmiechając. -Prawdopodobnie nigdy nie zaufasz.
-Malfoy...-zaczęła z bólem, jednak on szybko podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach, przyglądając się jej z zamyśleniem.
-Nie twierdzę, że to coś złego. Sam nie jestem w tym lepszy, ale...-zaciął się, szukając odpowiednich słów. -Nie zasługujesz na to-tu wykonał ruch ręką, wskazując na wszystko co ich otaczało. -Mierz wyżej niż ja, Hermiona. To pieprzone mieszkanie, jeszcze bardziej popieprzony ja. Dzień, w którym nie będziesz mnie o nic podejrzewała, nigdy nie nastąpi. Te kłótnie, niedomówienia...-westchnął z rezygnacją, zamaszystym ruchem przeczesując palcami włosy. Tak, jego samolubna część nie zamierzała dać jej odejść, ale z drugiej strony, część, która była jeszcze bardziej egoistyczna, nie chciała ciągnąć tego dalej, angażować się, zakochać, a potem... potwornie cierpieć.
-I naprawdę chcesz to zakończyć?-zapytała cicho, z niedowierzaniem. -To znaczy, Malfoy...-gubiła się we własnych uczuciach, najwyraźniej samemu nie do końca je ogarniając. Czuła się oszukana. Chciał zejść z drogi, która dla niej nie miała już odwrotu i zostawić ją tam samotnie. Przeszedł ją dreszcz. To było okrutne. Złe i niesprawiedliwe. -Wykorzystałeś mnie-powiedziała nagle, mrużąc wściekle oczy. Jej głos był podniesiony i drżał, ale nie zwróciła na to uwagi. -Serio? To tyle? Zaliczyłeś mnie i teraz w umiejętny sposób chcesz...?-odetchnęła z rezygnacją, a potem mocno przygryzła dolną wargę i zacisnęła powieki. Musiała powstrzymać zbliżający się atak paniki.

Obserwował jak znajduje się w rozsypce. Jak zaciska palce przy cebulkach swoich włosów, a potem oddycha ciężko, cały czas zamykając oczy. Czy on naprawdę musiał ciągle wszystkich zawodzić?
-Powiedziałaś, że nie chcesz się angażować-przypomniał jej nieodgadnionym tonem, ponieważ sam nie rozumiał swoich emocji. Merlinie, to było takie skomplikowane.
-Powiedziałam, że potrzebuję czasu. Że chcę to wszystko robić powoli...-poprawiła go ze złością.
-Och przepraszam! Od kiedy 'powoli' zaczyna się od seksu?-zapytał ze zdezorientowaniem, maniakalnym gestem mierzwiąc swoje włosy. Teraz był wkurzony. Sfrustrowany tym jak bardzo nie potrafi się co do niej zdecydować. Odważnie po nią sięgnąć i zaryzykować, czy może postąpić słusznie i w porę wszystko zakończyć, skoro jeszcze na dobre się nie zaczęło.
-A czego ode mnie oczekujesz, Malfoy?! Tak się po prostu nie robi. Nie idzie z kimś do łóżka, a potem zostawia.
-Zostawia?-powtórzył z ironią. -Jesteśmy razem?
Westchnęła z rezygnacją, a potem próbowała powstrzymać cisnące się jej do oczu łzy.
-Mogłam się tego spodziewać-stwierdziła z bólem. -Wiedziałeś, że się bałam. Cholernie bałam tego, że mnie zranisz, ale ci zaufałam. Wykorzystałeś mnie.
-No to to zakończmy!-krzyknął ze złością, dając upust swojej złości, nieposkromionego sprzeciwu i rozdarcia. -Tego chcesz, tak?!-wyrzucił ręce do góry i obrzucił ją wściekłym spojrzeniem.
-Nie-odkrzyknęła, podchodząc do niego bliżej.
-W takim razie mnie oświeć-rzucił ironicznie, uśmiechając się w jej stronę z kpiną.
-Chcę, żebyś o mnie zawalczył-powiedziała już znacznie ciszej. Bardziej desperacko, intymnie. Smutno i żałośnie. Dokładnie tak, kiedy zostaje się samotnym, a ostatnia osoba, która przed nami stoi, staje się ostatnią deską ratunku.
Zawalczył. Chciała by o nią walczył. On. Oczywiście, że mógł o nią walczyć. Chciał to zrobić. Zrobiłby wszystko, żeby była jego. I to wcale nie było takie trudne. Mógł być dla niej dobry. To mu się wydawało banalnie proste. Był gotów skończyć ze wszystkim co złe i zacząć się dla niej starać, ale... Znacznie trudniej było zasłużyć, by móc toczyć tę bitwę. Być godnym do wygarnia walki.
Uśmiechnął się pod nosem. Nieco smutno i z goryczą, odwracając wzrok od jej czekoladowych, wypełnionych błaganiem oczu.
-Myślisz, że jestem twoim rycerzem-powiedział z niedowierzaniem i nieprzekonaniem, wypowiadając te słowa nieco zbyt ironicznie i oschle, by nie ugodzić jej tym prosto w serce. -Daleko mi do takiego, co to jeździ na białym koniu i ratuje damy z opresji... Nie jestem szlachetny, ani honorowy.
Uśmiechnęła się blado, czując jak pojedyncza łza spływa jej po policzku. Jak bardzo boli i łamie jej serce.
-Nigdy nie twierdziłam, że czekam na rycerza.
-Nigdy nie uważałem, że zachowujesz się jak dama-odparł prosto, wzruszając przy tym ramionami, a potem ruszył w jej stronę i bez ostrzeżenia pocałował, ujmując jej twarz w dłonie. Nie wiedział co to znaczy. Nie miał pojęcia co będzie dalej. Ale cieszył się, że kazała mu walczyć.


---------------------------------------------

Cześć! :) 
Dodaję kolejny rozdział i oczywiście, jak zawsze, proszę o komentarze. Ten rozdział był gotowy dużo wcześniej, ale nie chciałam go dodawać, bo przez małą ilość komentarzy pod ostatnią notką, myślałam, że nie wszyscy jeszcze ją przeczytali :) Nie bądźcie leniami kochani, proszę! :**







piątek, 19 czerwca 2015

-Rozdział 20- Feel So Close

Tak jak i jego humor i pogoda wkrótce się popsuła. Nad Londynem zawisły ciemne chmury, a on zmuszony był wracać do domu podczas deszczu, który mocząc ponure i szare ulice, jedynie jeszcze bardziej go dobijał.
Odrzuciła go. Hermiona Granger go odrzuciła.
Przepełniony goryczą i złością na samego siebie, uśmiechnął się fałszywie. Czy to nie było oczywiste? Czy nie powinien przewidzieć, że ktoś taki jak on nie zasługuje na osobę tak dobrą, normalną i niezepsutą jak ona?
Z frustracją przesunął palcami po już wilgotnych od deszczu włosach, a potem westchnął cicho, szczerze zły i nieszczęśliwy, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej.
Zbliżał się już do domu, kiedy mijał starą i opuszczoną, zamkniętą zapewne przed latami siłownię. Okna w kamienicy były powybijane, dlatego bez trudu dostrzegł w środku blade światło wypalających się żarówek. Gwar rozmów roznosił się echem, a on przypomniał sobie o rozmowie, którą odbył rankiem.
[...]
Był wściekły. Tak bardzo wściekły, że nawet nie myślał, przystając na umowę faceta, który, wręczając mu plik mugolskich banknotów, drugie tyle obiecał mu po skończonej walce. Potrzebował miejsca, w którym mógłby się wyładować, a wyżycie się podczas walki z jakimś zapewne niedoświadczonym chłopcem nie wydawało się trudne, w dodatku wtedy, kiedy ktoś mu za to płacił.
Potem rozwścieczony, gwiżdżący i wiwatujący tłum wepchnął go na ring, a jemu pozostało jedynie ściągnąć koszulkę i stawić czoła wyzwaniu, nie myśląc zbyt wiele o konsekwencjach. Czuł się jak w transie, wyciszył się, zapomniał o otaczających go ludziach, wyłączył emocje i uczucia. Niemal słyszał jak bije jego serce, w jaki sposób przyspiesza jego oddech.
Kostki na jego rękach pobielały kiedy zacisnął pięści. Żyły na rękach i szyi uwydatniły się, czuł jak płynie w nich adrenalina.
Wdech. Wydech. Na moment przymknął powieki, starając się jeszcze bardziej skoncentrować i wyciszyć. To było całkiem proste. Rozwalić jakiegoś kolesia na oczach uradowanego tłumu.
Kiedy jego oczy otworzyły się, źrenice miał rozszerzone, czarne, skupione jedynie na przeciwniku, który właśnie pojawił się na ringu. Cóż, nie wyglądał na słabego i niedoświadczonego chłopca, ale w obecnej sytuacji, w obliczu złości i frustracji, które odczuwał po rozmowie z Hermioną, jego muskuły, wysoki wzrost i fakt, że swoją postawną sylwetką rzucał na niego cień, nie robiły na nim zbytniego wrażenia. Był zły, a w złości był zdolny do robienia wielu, nie tak banalnych jak to, rzeczy.
-Wygrywa ten, który pierwszy powali przeciwnika-wyjaśnił sędzia, gwiżdżąc gwizdkiem. Tłum oszalał, a on jedynie uśmiechnął się pod nosem, bo skoro nie przedstawiono mu żadnych innych zasad, nie musiał się wstrzymywać. Nie miał ograniczeń. Jedynie on, niekończące się pokłady agresji, które do tej pory starał się tłumić i facet naprzeciwko niego, który z wyrazem obrzydzenia i pogardy właśnie się do niego zbliżał. Tłum wrzeszczał, szarpał o liny odgradzające ring, a jacyś ludzie niedaleko właśnie wymieniali się pieniędzmi z zakładów.
-Kurwa.
Poczuł jak jego głowa odskakuje na bok, a on leci do tyłu, lądując na plecach. Gwizdy i buczenie widowni rozległo się w jego uszach, tępy ból przeciął prawą stronę szczęki.
-Cholera-zaklął ponownie, w zaledwie ułamku sekundy ponownie stając na nogach. Choć na początku wydawało mu się to proste, przez tłum nie potrafił się skupić. Do tej pory jego zadania i misje ograniczały się do nieco innych, a ewentualna widownia, kończyła zazwyczaj martwa.
Przesunął szczęką na boki, a potem zmrużył delikatnie oczy, próbując wyrwać się z otępiania. To mu się nie zdarzało. Był wściekły i to go rozpraszało. Przez jego czyny jeszcze nigdy wcześniej nie przemawiało tyle emocji.
Zrobił kilka szybkich, mocnych i gwałtownych kroków, a potem wyskoczył do góry i jednym sprawnym ruchem przywalił znacznie wyższemu facetowi od siebie w twarz. Może i nieco wyszedł z wprawy, ale przecież wciąż pozostawał tym, który jeszcze przed paroma dniami rozwalił cały gang.
Po wykonaniu kilku uników, ponownie zaatakował napakowanego mężczyznę, uderzając pięścią o jego twardy brzuch.
-Ty gnoju.
Wtedy też dotarło do niego, że niepotrzebnie się bawi. Że skoro jest zły, powinien atakować. Krzywdzić. Ranić. Niszczyć tak długo i mocno, na ile tylko starczy mu siły.
Nie miał pojęcia, kiedy zdążył powalić faceta na ziemię, ale stało się to najprawdopodobniej po tym, jak stosując kilka banalnych i świetnie wyuczonych chwytów, wykręcił mu rękę i połamał palce. Kochał, kiedy nie musiał się ograniczać. Kiedy to on miał kontrolę.
-Oto zwycięzca-zaraz po tym gdy jakimś cudem oderwali go od faceta, sędzia uniósł jego rękę w górę, a tłum zawył z uciechy, wznosząc w górę ręce. To było niesamowite. Fakt, że wystarczy im dawka brutalnych, przepełnionych przemocą scen, aby ci zachowywali się jak na narkotykowym haju, podczas najlepszej imprezy świata.
Jego stalowoszare, poważne i wciąż przepełnione złością oczy z obrzydzeniem gapiły się na ludzi, którzy tryskającą z nosa jego przeciwnika krew traktują jako widowisko, coś godnego ponadprzeciętnej uciechy i wiwatowania. Cieszyli się z kilku połamanych kości, wyjątkowo bolesnych siniaków, rozcięć i krwi na twarzy.
Jego prawa ręka wciąż była w górze, mocno ściskana przez równie uradowanego co reszta ludzi sędziego, a on poczuł odrazę do tego miejsca, był przerażony tym z jaką radością i przekonaniem ludzie oddają się złej idei. Bo ponieważ sam niejednokrotnie zbaczał na złą ścieżkę, to zdawał sobie z tego sprawę.
Gwałtownie wyszarpnął dłoń z uścisku mężczyzny i z obrzydzeniem ruszył w stronę zejścia z ringu, porywając przy tym swoje ubrania. Nakładając na siebie koszulkę, przeciskał się między ludźmi, którzy pochłonięci przez rozpamiętywanie walki, wymienianie się wrażeniami, a także pieniędzmi z zakładów, nie zwracali na niego uwagi.
Chciał tylko zniknąć. Żałował, że w ogóle przyszedł.
-Twoja zapłata.
Facet, który go zatrudnił wyglądał na typowego gościa, który nie miał co zrobić z obrzydliwie wielkim majątkiem. Jego garnitur był modny, dopasowany i czysty. Kontrastował z biedną i zapuszczoną okolicą.
-Nie chcę twoich pieniędzy-stwierdził z powagą i opanowaniem Draco, rzucając mu pogardliwe spojrzenie.
-Wydaje się, że bardzo ich potrzebowałeś-zauważył z kpiącym uśmieszkiem mężczyzna. Palant nie miał pojęcia, że w rzeczywistości rozmawia z nie byle jakim arystokratą, co prawda pozbawionym pieniędzy, ale jednak widzącym za swojego życia o wiele więcej bogactw niż jemu kiedykolwiek się przyśniło.
Pokręcił głową, a potem przepchnął go na bok i ruszył w stronę wyjścia.
-Wpadnij jeszcze kiedyś. To było niezłe widowisko.
Rzucił mu krótkie spojrzenie, oglądając się przez ramię. Uśmiechnął się pod nosem. To oczywiste, że kiedyś jeszcze tu przyjdzie. Niewątpliwie niejednokrotnie przyjdzie mu ochota by wyładować tu swoją złość i zawód do całego świata, ale obecnie nieco już ochłonął. Przynajmniej na tyle by wiedzieć, że to nie jest sposób.
-Do zobaczenia-skinął głową, a potem szybko opuścił starą siłownię, zmierzając prosto do domu.

                                                                              ***

Drewniane schody skrzypiały kiedy wchodził po nich na swoje piętro, wyciskając jednocześnie wodę z przemoczonej koszulki. Był zły, wściekły i po prostu sfrustrowany i chociaż wyżycie się na przypadkowym gościu w siłowni było dobre, to mimo wszystko wciąż nie wystarczające, nie gaszące jego palącej potrzeby zadania komuś uczucia podobnego do tego, które aktualnie męczyło i deptało jego serce.
-Malfoy?
Zaskoczony uniósł głowę i odgarniając do tyłu przemoczone włosy, z zaskoczeniem spojrzał na Hermionę, siedzącą na ziemi w korytarzu, z nogami podciągniętymi pod brodę. Opierała się o ścianę tuż przy jego drzwiach, a teraz powoli podciągała się do góry, aby zaraz potem stać już naprzeciw niego, z wyrazem zatroskania i smutku na twarzy.
-Co ci się stało?-zapytała, a on zamarł, kiedy jej delikatna, drobna dłoń, w opiekuńczym geście pomknęła do jego szczęki. Och, czy to się przypadkiem nie powtarzało zbyt często? Uśmiech goryczy pojawił się na jego twarzy, kiedy spuścił głowę i odwrócił ją na bok, ostatecznie odbierając jej możliwość dotyku.
-Malfoy?-patrzył jak unosi w górę jedną brew i chyba domaga się wyjaśnień. Czy był jej je winny?
-Nie wiem czemu miałoby cię to obchodzić-stwierdził oschle, a potem wyminął ją, wyciągnął klucz z kieszeni i nie patrząc na nią, otworzył drzwi.
-Przepraszam.
Zmarszczył brwi i spojrzał na nią z niezrozumieniem, na moment zapominając o palącej potrzebie otwarcia drzwi i zatopienia się w jakiejś czynności, jakiejkolwiek, która tylko pozwoliłaby mu oderwać się od rzeczywistości.
-Przepraszasz za co?-zapytał z zainteresowaniem, jednak jego głos, nie tak jak chciał, zabrzmiał zimno i obco. Tak typowo dla niego. Merlinie, był dupkiem.
-Że nic ci wtedy nie odpowiedziałam.
Uśmiechnął się z politowaniem i teraz już wlepił wzrok w drzwi, pchając je do przodu.
-Zapomnij.
-Zależy mi na tobie.
Wstrzymał zamykające się drzwi, w ostatniej chwili rezygnując z zatrzaśnięcia ich jej przed nosem. O Merlinie. Poczuł jak jego serce się zatrzymuje. Umiera, a potem na nowo się odradza, po to by bić jakby z większą siłą, chęcią i sensem.
-Co?-patrzył jak dziewczyna szybko mruga, a potem z zakłopotaniem przesuwa dłonią po swoich długich, falowanych włosach, cicho wzdychając.
-W ostatnim czasie mnóstwo osób mnie skrzywdziło-powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. -Naprawdę wiele i ja... Ja się boję, Malfoy. Ponieważ jesteś najbardziej skomplikowaną i trudną do zniesienia osobą jaką kiedykolwiek poznałam. Wszystko psujesz, zmieniasz, wywracasz mój świat do góry nogami i...-urwała, spuszczając na moment wzrok. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko. Z zestresowaniem wykręcała sobie palce. -Boję się zaangażować. Bardzo. Ale to nie w porządku oszukiwać cię i...
Tak jak miał w zwyczaju, po prostu jej przerwał. Nieoczekiwanym i gwałtownym ruchem ujął jej twarz w obie dłonie, a potem przywarł do jej warg ustami, zbyt zaskoczony i szczęśliwy, żeby jakoś jej odpowiedzieć. Wciąż chciał, żeby była jego. Z każdym dniem była dla niego ważniejsza, z każdą chwilą pragnął jej mocniej. Teraz, z tego co mu się wydawało, w jakiś pogmatwany i mało otwarty sposób, powiedziała mu, że czuje to co on. I chociaż nie zamierzała się angażować, on gotów był w pełni zadowolić się tym, co ma do zaoferowania.
Nie przerywając pocałunku wciągnął ją za sobą do mieszkania, a potem, po omacku zamykając drzwi, przycisnął jej ciało do drewnianej powierzchni, przywarł do niej biodrami i złapał ją za nadgarstki. Korzystał z jej bliskości tak jak tylko mógł, wiedząc, że w każdej chwili może coś popsuć.
Całował ją zachłannie, z całą górą emocji, których nie potrafił ogarnąć; uczuć i zachowań, których wcześniej nigdy nie doświadczył. Miał wrażenie, że to się staje coraz poważniejsze, że uzależnia się coraz mocniej. Pragnie i potrzebuje, nawet tego nie kontrolując.
W końcu przestał przytrzymywać jej nadgarstki, zbyt mocno stęskniony za jej dotykiem, ręce postanawiając umieścić pod jej koszulką, powoli zadzierając ją do góry.
Dziewczyna nie czekała. Jej drżące z emocji palce zaczęły szybko podciągać materiał jego ubrania, co okazało się wyjątkowo trudne, kiedy wciąż nie przestawała się z nim całować. Mimo to, wciąż to kontynuowała. W przypływie odwagi pogłębiła nawet pocałunek, powodując na jego ustach delikatny, lekko rozbawiony uśmiech.
Nie trwało to jednak długo. Poczuła jak Draco na moment odsuwa ją od siebie, a potem jej koszulka ląduje na podłodze, tuż przy wejściu do mieszkania, a on wciąga ją głębiej, w stronę największego pokoju, gdzie znajdowało się łóżko. Ponownie ją pocałował, a ona poddała się temu, wracając do prób ściągnięcia z niego chociaż mokrej koszulki. Przez moment znów w jej głowie pojawiła się panika. Będzie musiała się rozebrać, a on zobaczy jej blizny.
Malfoy popchnął ją na łóżko, a potem powoli pochylił się nad nią, opierając łokcie po jej bokach. Nagle nieco zwolnił. Nie był już taki zaborczy ani zachłanny. Miał ją już blisko. Prawie tak blisko jak pragnął w skrywanych od wielu tygodni myślach.
-Malfoy...
Oderwał się od niej i uniósł głowę, spoglądając jej prosto w oczy. Zmarszczył brwi, widząc na jej twarzy niepewność.
-Ja nigdy...
Nieco go tym zaskoczyła. Nie spodziewał się tego. Nie po tym jak niejednokrotnie rzucała się na niego z pocałunkami, albo niemal kończyła z nim w łóżku.
-W porządku-pokiwał głową ze zrozumieniem, a potem znowu chciał ją pocałować, jednak ona nie dała mu dostępu do swoich ust, delikatnie uśmiechając się pod nosem.
-Ja nigdy nie robiłam tego w łóżku-wyjaśniła, a on prawie zakrztusił się własną śliną, nie wierząc własnym uszom. Nie? W takim razie gdzie to robiła? Z kim? Mnóstwo nieprzyzwoitych myśli przemknęło mu przez głowę, kiedy zobaczył jak dziewczyna cicho się śmieje, najwidoczniej po prostu żartując.
-Proszę, bądź delikatny-poprosiła cicho, a potem umieściła dłonie na jego karku i pocałowała go, przyciągając do siebie.
Och, a więc był jej pierwszym. Jeszcze nigdy nie był niczyim pierwszym. Nagle ogarnęła go niepewność, ponieważ naprawdę, bardzo nie chciał jej skrzywdzić, a wiedział, że ma do tego tendencje. Wiedział, że ona może żałować.
Szybko zapomniał jednak o wątpliwościach, bo Hermiona zaczęła całować jego szyję, powoli ściągając przemoczoną koszulkę z jego ramion. Niecierpliwiąc się, pomógł jej, a potem rzucił wilgotny od deszczu materiał na ziemię, odnajdując jej usta tak szybko jak tylko było to możliwe. Chciał jej to dać, chciał się dla niej postarać. Dać jej tak wiele przyjemnych doznań ile tylko było możliwe.
-Jestem wstanie to zrobić. Zrobić to i się nie angażować-wyszeptał wprost do jej ucha, kiedy uprzednio błądząc ustami po jej szyi, dotarł do jego płatka. -Po prostu się zgódź.
Pokiwała głową, a potem zbyt zestresowana, by jakoś mu odpowiedzieć, ponownie złączyła ich usta w pocałunku, drżącymi rękami docierając do krawędzi jego spodni. Chciała to zrobić. Naprawdę bardzo tego pragnęła. Zapewnić go, że ona również coś czuje. Przekonać samą siebie, że wciąż jest wstanie coś poczuć.
Malfoy nie czekał. Zdecydowanym ale i delikatnym, nie chcącym jej przestraszyć ruchem, zaczął zsuwać jej spodnie, czując jak jej ciało pod nim się napina. Wiedział, że się bała, ale w tym momencie, nie pragnął niczego innego jak tego, by przekonać ją, że dopóki on jest tutaj, żaden strach nie powinien jej obchodzić. Całował ją powoli i subtelnie, zsuwając jednocześnie parę obcisłych jeansów, które do tej pory miała na sobie. Dyskretnym wzrokiem podziwiał jej ciało w skromnej, acz całkiem pociągającej czarnej bieliźnie.
Widział jak ręce lokuje na wierzchu swoich ud, próbując zakryć blizny po krzywdzie, którą sobie wyrządziła. Jak się tego wstydzi. Jak wiele dyskomfortu i żalu sprawia jej jego palący wzrok.
Znowu ją pocałował, tym razem zjeżdżając ustami nieco niżej. Obojczyki. Piersi. Brzuch. W końcu i nogi. Jego wargi sunęły po chropowatej fakturze blizn, każdą z nich zaznaczając subtelną i powolną czułością. To nie było w porządku. Tak bardzo się nienawidzić. Krzywdzić się bez powodu. Robić coś takiego, kiedy było się tak idealnym i pięknym.
Uniósł głowę i spojrzał na jej twarz, już spokojną i opanowaną. Zrelaksowaną. Jej oczy były zamknięte, ręce zaciśnięte na materiale prześcieradła, ciało okryte jedynie bielizną, której zamierzał niezwłocznie się pozbyć. To było odurzające. Kosmiczne. Zadziwiająco piękne i ekscytujące. Nadające sensu, siły i wiary. Tak cudowne, że kiedy uświadomił sobie coś całkiem istotnego, uderzyło to w niego z ogromną mocą, bólem i ciężarem. Kłamał. Perfidnie okłamał nie tylko ją, ale i samego siebie. Nie był wstanie się nie angażować.

                                                                              ***


Nie wiedziała czemu postanowiła oddać mu całą siebie. Podarować to, co najcenniejsze, najbardziej intymne. Uwierzyć, że tę wyjątkową chwilę uczyni... wyjątkową. Dlaczego pokazała mu wszystko co ma do zaoferowania, z taką łatwością obdarzając ufnością i wiarą. Z jakiego powodu stwierdziła, że jest tego warty.
Teraz wbijała paznokcie w jego plecy i przymykała oczy, myśląc jedynie o tym, czy postępuje słusznie. Czy wybierając drogę wytyczoną przez spragnione bliskości i oddania serce, nie zdradza i perfidnie okłamuje umysłu. Czy po tym co zrobi będzie wstanie wciąż okłamywać samą siebie? Czy ulegając słabości w dalszym ciągu z taką łatwością przyjdzie jej stwierdzenie iż nie jest jeszcze za późno? Że wcale nie czuje w sercu bólu za każdym razem, kiedy w jej umyśle pojawia się przekonanie, że Draco Malfoy nie jest wstanie dać jej uczucia najcenniejszego na ziemi. Że pod żadnym pozorem nie może się w nim zakochać, mimo świadomości, że powoli właśnie to robi.
Całował ją. Próbował skupić jej myśli, być jedynym w jej umyśle. Udawało mu się to. Nikt inny nie zaprzątał teraz jej głowy. Nikt inny nie uczynił wcześniej tak przyjemnej żadnej z chwil w jej życiu. Mimo to była zmartwiona. Tym jak bardzo komplikuje sobie życie. I chociaż pożądanie i namiętność trawiły jej wnętrze, to była sobą. Racjonalną. Trwale skupioną. Mądrą i przezorną.
Wkrótce potem opadli obok siebie. Zmęczeni, spoceni i dyszący, szczerze zadowoleni i szczęśliwi, ale jednak puści. Przekonanie, że to nie ta kolejność, nie ten klimat i nie te słowa, powoli zatruwało ich serca.
W milczeniu obserwowała jak Malfoy wstaje z łóżka, a potem pochyla się nad ziemią i zaczyna zbierać swoje rzeczy. A więc to ten typ relacji. Obydwoje byli napaleni i rozdarci, więc przespali się, a potem zamierzali udawać, że nic się nie stało.
Gula podeszła jej do gardła, a oczy niebezpiecznie zaszkliły się, jednak powstrzymała to, nie zamierzając ryczeć z powodu noża rozczarowania i zdrady wbitego w jej serce. Miała być silna. Miała mu ufać. Podciągnęła kołdrę pod szyję, zasłaniając swoje nagie ciało, a potem odetchnęła ciężko, wbijając zamyślony wzrok w sufit, zakładając ręce pod głowę.
-Jak bardzo to spieprzyłem?
Kiedy uniosła wzrok, Malfoy stał przed nią już ubrany. To znaczy, może nie do końca, bo miał na sobie bokserki, ale w porównaniu z tym, jak prezentował się zaledwie chwilę temu...
-Co?-zdezorientowana uniosła w górę brwi i podparła się na łokciach, aby lepiej mu się przyjrzeć.
-Żałujesz tego?-zapytał, niezdarnie pocierając dłonią kark. Jego oczy były niepewne, warga przygryziona. Był zdenerwowany, sfrustrowany i pewnie zły, bo zrobiła coś źle. Po jej plecach przeszedł dreszcz. Nie chciała się kłócić.
-Dlaczego tak myślisz?-zapytała drżącym głosem, ponieważ, cholera, nie tak sobie wyobrażała swój pierwszy raz. Czy nie powinni leżeć w łóżku? Przytulać się i gadać o czymkolwiek o czym się w  takich sytuacjach rozmawia?
-T-to nie powinno być tak-stwierdził, zawieszając wzrok gdzieś, w nieokreślonym punkcie po prawej stronie. Och, a więc teraz nie mógł nawet na nią patrzeć. Czuła się... upokorzona. Tak, upokorzona to odpowiednie słowo. Czy nie mógł jej powiedzieć, że mu się nie podoba zanim to zrobili? Przeczesała ręką włosy, a potem zacisnęła je tuż przy cebulkach, ostatkami silnej woli wstrzymując łzy.
-Przepraszam, że nie jestem wystarczająca-wyrzuciła w końcu z siebie, a potem wstała z łóżka i owinęła się kołdrą, zmierzając w stronę wyjścia z pokoju, szukając ubrań, które w ferworze pożądania i namiętnych uniesień zrywali z siebie jeszcze chwilę temu.
-Co? O czym ty gadasz?-szybko do niej podszedł, a potem odwrócił w swoją stronę i przyjrzał z zaskoczeniem, marszcząc przy tym brwi. -Jak możesz tak mówić?-zapytał, dotykając dłonią jej policzka. Z bolącym sercem patrzył jak jej podbródek drży. Och, Merlinie jak mógł tak spieprzyć?
-Nie żałuję tego-powiedziała, patrząc mu w oczy. -Nie, jeżeli ty też nie.
Powoli skinął głową, nie odrywając od niej zatroskanego spojrzenia.
-Chcę, żebyś była szczęśliwa-wyjaśnił, nie odrywając spojrzenia od nieodgadnionego wyrazu jej czekoladowych tęczówek. -Nie potrafię myśleć, że właśnie cię zraniłem. Albo zawiodłem. Albo...
Westchnęła, a potem wspięła się na palcach i pocałowała go, wplątując palce w jego jasne włosy. Marzyła o tym, by pewnego dnia móc robić to bez powodu. Bez lęku, że ją odtrąci. Z pewnością i spokojem, że on należy do niej.
-Nie zraniłeś mnie-powiedziała cicho, szepcząc w jego usta, kiedy powolnym ruchem odgarnął niesfornego loka za jej ucho. -Ani nie zawiodłeś-zapewniła, pocierając kciukiem włosy na jego karku. -Więc jeżeli tylko wciąż ci się podobam-głośno przełknęła ślinę, wzrok utkwiwszy w jego ustach. -Jeżeli wciąż chcesz mnie po tym co zrobiliśmy...-próbował coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do słowa, kontynuując-wróćmy tam i zachowujmy się tak, jakbyśmy obydwoje byli szczęśliwi.
-Jestem szczęśliwy-przyznał, unosząc ją delikatnie do góry i niosąc w stronę łóżka. W duchu nie potrafił pojąć, jak mogła pomyśleć, że po tym jak się ze sobą przespali, mógłby z niej zrezygnować. Było za późno. Wpadł. Wkopał się. Topił w bagnie. Nie miał odwrotu.
Położył ją na materacu, a potem przysunął się tak blisko jak tylko dało, przerzucając rękę przez jej nagą talię. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy zbliżając twarz do jej włosów, mógł zaciągnąć się ich kwiatowym zapachem.
[...]
Powoli odprężała się w jego ramionach, dopuszczając do siebie radość i szczęście, jakie sprawiała jej jego bliskość. Leżąc w jego łóżku, pod wspólną kołdrą, opierając plecy o jego tors, po raz pierwszy od wielu tygodni poczuła się kochana. I choć wiedziała, że Malfoy nigdy tak naprawdę, prawdziwie jej nie pokocha, to była wstanie się co do tego oszukiwać. Powoli odwrócić się w jego stronę, a potem oprzeć ręce o jego klatkę piersiową i spojrzeć do góry, na jego spokojną, pogrążoną we śnie twarz.
-Malfoy?-wyszeptała, pragnąc upewnić się, czy oby na pewno już śpi.

Zmarszczył brwi, kiedy usłyszał jak się do niego odzywa. Był pewny, że dziewczyna już śpi. Poczuł jak odgarnia włosy z jego czoła, a potem, ku jego uciesze, przysuwa się jeszcze bliżej.
Sam mocniej zacisnął dłoń na jej talii, tak, aby przypadkiem gdzieś mu nie uciekła, a potem przesunął się na plecy, czując jak głowa dziewczyny ląduje na jego piersi.
-Tak, Hermiono?-zapytał zaspanym głosem, powoli unosząc w górę jedną brew. Hermiono? To brzmiało cudownie. Móc tak po prostu mówić do niej po imieniu. Nie sądził by ciągłe nazywanie jej po nazwisku w obliczu uczuć, które do niej żywił było odpowiednie.
Odetchnęła cicho, mocniej wtulając policzek w jego twardy, nagi tors. Teraz nie miała już wątpliwości. Powoli się zakochiwała.
-Ja też jestem szczęśliwa-wyszeptała w ciemną przestrzeń, a potem już zasnęła, wciąż czując na swoim ciele jego silne ramię.


---------------------------------------------

I jak? :P
Chcę tylko napisać, że wszystko co tu napisałam jest zamierzone i o to tu chodziło, żeby ta chwila nie była magiczna, słodka, ani perfekcyjna :D Zapraszam do komentowania, zależy mi na waszym zdaniu. Tymczasem - miłego weekendu kochani :*


wtorek, 16 czerwca 2015

-Rozdział 19- Show me that you're human, you won't break


Szedł ulicą, przyciskając do piersi papierową torbę z zakupami. Z zadowoleniem zmierzał właśnie do domu, obładowany słodyczami, niezdrowymi napojami i innymi nieprzydatnymi rzeczami. Wiedział, że zamiast tego powinien skupić się na nieco bardziej praktycznych i niezbędnych produktach, ale stwierdziwszy, że i tak nie nadaje się do prowadzenia domu, tabliczka czekolady była dla niego całkowicie wystarczająca.
Pogoda była ładna, typowa dla angielskiej jesieni, nieco wietrzna i czasem deszczowa, ale zdecydowanie ciepła i słoneczna. Poprawiało to nieco jego humor, w ostatnich dniach nieco dołujący i depresyjny, zwłaszcza z powodu Hermiony, która po ich kłótni zniknęła i więcej się nie pojawiła. Minęły dwa tygodnie. Dwa pieprzone tygodnie były mu potrzebne by ostatecznie się ogarnąć, a teraz czuć niezwłoczną potrzebę zatopienia swych smutków w paczce chipsów i puszce dietetycznej coli. O alkoholu nie było przecież mowy.
Minął już ostatnią ulicę konieczną do pokonania, aby dotrzeć do swojego domu i teraz już na dobre zagłębił się w zakamarki swojej cudownej, zrujnowanej dzielnicy, zaciągając się zapachem brudu i beznadziei.
-Psssst.
Z początku po prostu to zignorował, ponieważ, nie, nie chciał wspomóc biednych, ani kupić marihuany, ale kiedy dźwięk ten powtórzył się, z zrezygnowaniem przeniósł wzrok w stronę skąd dobiegał. Jego spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie ubranym w za dużą, brudną kurtkę, kiwającym palcem w jego stronę.
Skonsternowany uniósł jedną brew w górę, a potem obejrzał się za siebie, pewien, że dziwny, zapuszczony facet nie zwraca się do niego.
-Och Merlinie-westchnął z rezygnacją i wznosząc oczy ku niebu, przeklął pod nosem, powoli podchodząc w stronę mężczyzny.
-Moi ludzie oferują ci pracę.
Uśmiechnął się z politowaniem, pewien, że to jakieś nieporozumienie. To niemożliwe, żeby facet był od śmierciożerców, a poza nimi, nikt inny nie był zainteresowany współpracą z kimś takim jak on.
-Chyba mnie pan z kimś pomylił-stwierdził, a potem odwrócił się i zamierzał odejść, wrócić do domu, rzucić się na kanapę, a potem zjeść coś mega niezdrowego.
-Chodzi o tych z aresztu.
Zatrzymał się i z zaskoczeniem zmarszczył brwi, mocniej przyciskając do piersi papierową torbę z zakupami. No chyba nie...
-Aresztu?-powtórzył z konsternacją, a potem uśmiechnął się gorzko pod nosem, bo to takie typowe, że pracę załatwiają mu tylko ci źli ludzie.
-Słyszeli za co cię posadzili, jak sobie poradziłeś z gangiem zachodniej dzielnicy.
Powoli odwrócił się w stronę mężczyzny i spojrzał mu w oczy, przyglądając mu się z chłodną i nieugiętą powagą.
-Nie jestem płatnym zabójcą, złodziejem samochodów, ani dilerem narkotyków-oznajmił tonem takim, jakby było mu przykro, a potem naprawdę zamierzał odejść, kiedy mężczyzna zatrzymał go po raz drugi.
-To by były walki. Dobrze płatne walki.
Zmrużył oczy i na moment wstrzymał oddech. Potrzebował pieniędzy i był świetny w walkach. Jakiś ustawiany pojedynek nie byłby dla niego żadnym wysiłkiem ani ryzykiem przy jego zdolnościach.
-Dlaczego ja?-zapytał nieco podejrzliwie, wolną ręką z zamyśleniem przeczesując swoje jasne włosy.
-Samotnie rozwaliłeś gang. Wiedzą na co cię stać, sądzą, że to interesujące.
Cóż, praca dla ludzi, którzy jego zabójcze zdolności traktują jako 'interesujące' nie powinna mu odpowiadać, ale całe szczęście nie był kimś, komu by to przeszkadzało. On naprawdę robił gorsze rzeczy.
-Potrzebuję czasu do namysłu-odparł, wiedząc, że w razie porachunków z tego typu ludźmi nie warto być otwartym, ani łatwym do zdobycia. Z chłodnym wyrazem oczu powoli zmierzył stojącego naprzeciwko faceta.
-W porządku. Gdybyś się zdecydował, bądź dziś o 11 w starej siłowni po tamtej stronie ulicy-powiedział facet i wskazał palcem na opustoszały budynek z powybijanymi szybami, przy którym kręciło się kilku podejrzanych typów.
Draco nic nie odpowiedział. Po prostu odwrócił się i poszedł prosto do domu, gotów zjeść cały zapas swojego żarcia.

                                                                        ***

Rzucił się na kanapę i założył ręce za głowę, ciężko wzdychając. Naprawdę nie mógł się skupić. Szybko wstał, a potem podszedł do okna i rzucił krótkie, dyskretne spojrzenie, odginając żaluzję. Wciąż tam stał. Wciąż go obserwował. Z poirytowaniem przeczesał dłonią włosy, a potem rezygnując ze słodyczy, sięgnął po kurtkę i wybiegł z domu. [...]
Spokojnie i z zamyśleniem, niepozornie przeszedł przez ulicę, a potem, wciskając dłonie w kieszenie spodni, ruszył w zupełnie przeciwną stronę niż zamierzał. Dopiero po wykonaniu kilku kroków, gwałtownie zawrócił i nie dając swojemu obserwatorowi szansy ucieczki, wywrócił go na ziemię. I świadkiem mu Merlin, że nigdy wcześniej nie zrobił czegoś, co wyglądało tak dziwnie. Dla przeciętnego przechodnia wydałoby się to podobne do gestu odganiającego powietrze. On zrobił jednak coś więcej.
-Wiesz, to jest nawet trochę śmieszne-stwierdził z lekkim rozbawieniem. Nic się jednak nie stało. Wciąż stał samotnie na pustym chodniku. -Poważnie, Potter, nie musisz się ukrywać, wiem, że tu jesteś. Obserwujesz mnie od tygodni.
I wtedy też Harry Potter pojawił się przed nim, ściągając z siebie pelerynę niewidkę.
-Mogłem się domyślić, że w twoim przypadku zwyczajne procedury nie wystarczą-jęknął zbolałym i zawiedzionym tonem kruczoczarny chłopak, powoli podnosząc się z ziemi.
-Nie mam pojęcia co powinienem z tobą zrobić.
-Och, daj spokój. To nic osobistego, zwykłe polecenia ministerstwa-warknął z niezadowoleniem Harry, otrzepując się z niewidzialnego pyłu.
-No nie wiem... I nie odsunęli cię od sprawy, za zbyt emocjonalne podejście?-zapytał Malfoy z powątpiewaniem. -To znaczy, Potter, czy ty robisz coś jeszcze oprócz stałego obserwowania mnie?
-Jak się dowiedziałeś?-Harry, przesunął dłonią po swoich rozczochranych włosach, rzucając chłopakowi niechętne spojrzenie.
-Umiem wyczuć czyjąś obecność-blondyn wzruszył ramionami i wsadził ręce w kieszenie swoich spodni, cicho przy tym wzdychając. -Poruszasz się zbyt głośno, podchodzisz zbyt blisko, a do tego pachniesz włoskim żarciem-prychnął i delikatnie, z kpiną, uśmiechnął się pod nosem.
-Taaa... Hermiona miała swoją kolej w gotowaniu-westchnął niechętnie Harry, a Draconowi jakoś mimowolnie przeszła ochota na żarty. Kąciki jego ust gwałtownie opadły w dół, bo do cholery, zapomniał, że ten beznadziejny nieudacznik nie dość, że podkochuje się w Hermionie, to do tego wszystkiego teraz z nią mieszka.
-Tak, czy inaczej, nie chcę cię więcej widzieć w moim pobliżu-warknął z irytacją, której po tym jak ten idiota wspomniał o Granger, nie potrafił poskromić. Świadomość, że ją stracił, a on, ten frajer Potter ma ją na co dzień o każdej porze, była wkurzająca. -Czego w ogóle ode mnie chcesz?
-Naprawdę nie wiesz?-Harry uniósł w górę jedną brew.
-Nie wkurzaj mnie-zagroził, cedząc przez zęby. Jej, naprawdę musiał coś ze sobą zrobić. Jedna wzmianka o dziewczynie, a on już świrował.
-Myślałem po prostu, że skoro dawno wiesz o mojej obecności, powinieneś też znać moje powody. Dlaczego jeszcze mnie nie zlikwidowałeś?
-Bo wbrew powszechnej opinii, najpierw weryfikuję, a później robię. Czy ja naprawdę wyglądam na takiego idiotę?-wyrzucił ręce do góry, szczerze wkurzony bezmyślnością byłego gyrfona. Zdając sobie jednak sprawę z jego dalszego niezrozumienia, głośno odetchnął i uzbroił się w cierpliwość. -Nie zabiłbym cię, Potter.
-To taki projekt ministerstwa. Obserwujemy ludzi, powiązanych ze śmierciożercami.
-Dlaczego?-uniósł brwi w górę. -Czy ja przypadkiem nie zostałem uniewinniony?-spytał, bo do cholery, nie po to skazał się na życie bez magii, żeby teraz Potter robił za jego całodobową niańkę.
Harry przez moment milczał. Chyba rozważał jak bardzo może mu zaufać, a potem uniósł swoje zielone oczy i spojrzał wprost w jego tęczówki, przenikając go swoim intensywnym spojrzeniem.
-Możemy pogadać?
-Czy nie to właśnie robimy?-odparł ze zdezorientowaniem Malfoy, unosząc w górę prawą brew.
-W jakimś lepszym miejscu-westchnął z rezygnacją Harry. -Masz ochotę na włoskie żarcie?

                                                                              ***

Nie zgodził się na tę rozmowę tylko ze względu na Hermionę. Wcale.
Korzystając z chwili kiedy Harry zniknął w kuchni po porcję odgrzewanego makaronu, ukrył twarz w dłoniach i mocno zacisnął szczękę, powstrzymując się od wszystkich przekleństw, które cisnęły mu się na usta. Był nienormalny. Musiał wycofać się z tego wszystkiego, zanim będzie za późno.
-Myślę, że śmierciożercy współpracują ze sobą. Że zorganizują powstanie-powiedział prosto z mostu, za co był mu niezwykle wdzięczny, Harry. Chłopak usiadł naprzeciw niego, głośno odstawiając na stół talerz z pachnącym daniem. -Monitorujemy wszystkich, którzy mogą mieć z tym jakiś związek.
-Powstanie?-z zamyśleniem uniósł w górę jedną brew, przysuwając talerz bliżej siebie. Uśmiechnął się pod nosem i nadział makaron na widelec, rzucając krótkie spojrzenie w stronę Harry'ego. -To dość mocne słowa.
-Wiesz coś o tym?-zapytał nie dając się zwieść Harry. Splótł ręce na piersi i odchylił do tyłu, opierając plecami o oparcie drewnianego krzesła. Z powagą śledził ruchy Malfoya, który wyglądał dość śmiesznie w zwykłych, mugolskich ubraniach, spożywając przy tym obiad z gracją i kulturą prawdziwego arystokraty. Draco był dziwny. Dziwny i cholernie skomplikowany, a jemu nie mieściło się w głowie jakim cudem on i Hermiona się dogadywali.
-Nie bądź śmieszny, Potter-warknął z cynicznym uśmiechem blondyn. -Żaden szanujący się śmierciożerca nie kontaktowałby się z kimś takim jak ja-prychnął i powrócił do posiłku.
-Byłeś bardzo zdolnym śmierciożercą z tego co pamiętam-zaczął ostrożnie Harry, delikatnie przekrzywiając głowę na bok, jakby to pomagało mu lepiej przyjrzeć się Malfoyowi.
-Byłem też zdrajcą-zauważył z irytacją blondyn, biorąc kęs jedzenia do buzi. -Serio Potter, oni mnie raczej nie lubią.
-W końcu się odezwą, wiesz o tym, prawda?
-Kto się odezwie?-uniósł w górę brew. -Zjednoczeni śmierciożercy?-zakpił, rzucając mu pełne powątpiewania i kpiny spojrzenie. -To absurdalne-machnął ręką, a potem chyba stwierdził, że nie ma ochoty na jedzenie, bo odsunął talerz na bok i wstał od stołu. -Cóż miło się gadało, ale...
-Kłamiesz.
Zamarł, rzucając mu przenikliwe spojrzenie. Kłamał? Oczywiście, że kłamał, cóż, prawie całe życie. Zazwyczaj nikt jednak mu tego nie zarzucał. Nie z takim wyczuciem i pewnością siebie.
-Gdybym kłamał, nie miałbyś o tym pojęcia.
Skłamał. Po raz kolejny.
-Po prostu ci nie wierzę. Nie lubię cię, Malfoy, ale wiem, że jesteś mądry. Mądrzejszy niż się wszystkim wydaje. Nie lekceważyłbyś czegoś takiego. Gdyby śmierciożercy wrócili...
Z poirytowaniem zbliżył się do Pottera, a potem głośno odsunął krzesło i usiadł na nim, rzucając chłopakowi nieprzychylne spojrzenie. Gwałtownie podwinął lewy rękaw swojej koszulki i zadarł prawą brew do góry, uśmiechając się w perfidny sposób.
-Wiesz co to jest?-zapytał retorycznie, kiwając głową w stronę mrocznego znaku. -Wyrok śmierci. Pieprzone piętno, za które chcą mnie dopaść wszyscy, niezależnie od tego po czyjej stoją stronie. Śmierciożercy mnie nienawidzą, Potter, z pewnością zabiliby mnie gdyby tylko mieli okazję, więc jeżeli rzeczywiście by powrócili, a ja bym w to wierzył, dawno uciekłbym z miasta.
Znów skłamał, ale tym razem po części wyznał prawdę, ponieważ w środowisku śmierciożerców nie był zbyt dobrze postrzegany. Od zakończenia wojny miał kontakt z Blaise'm. Wątpił by reszta popleczników Czarnego Pana miała do niego to samo podejście. Tak, był utalentowany, ale w żadnym wypadku nie był dla śmierciożerców kimś wartym trwalszego sojuszu. Blaise powierzył mu tylko jedną misję...
-To niczemu nie dowodzi-stwierdził z opanowaniem, niczym niewzruszony Harry, rzucając krótkie spojrzenie w stronę wypalonego na skórze Malfoya znaku.
-Jestem o coś oskarżony?-zapytał z lekkim poirytowaniem Draco, bo do cholery, Potter nie był takim naiwnym mięczakiem jak spodziewał się, że będzie. Wyrzucił ręce do góry i wstał od stołu. -Wychodzę.
I rzeczywiście wychodził. Otworzył drzwi w dokładnie tym samym momencie, w którym stanęła przed nimi Hermiona. Z przerażeniem obserwował jak jej beztroski i swobodny, spowodowany zapewne powrotem do domu, uśmiech, nagle gaśnie.

                                                                            ***

-Malfoy...?-zaskoczona uniosła w górę brwi, mocniej zaciskając palce na materiale płaszcza, który odpinała już w drodze do drzwi mieszkania. Jej skonsternowane spojrzenie śledziło jego równie niedowierzający wyraz twarzy, z paniką rozważając jak powinna się zachowywać. Minęły dwa tygodnie.
-Co ty tu robisz?-zapytała, niepewnie zaczesując dłonią włosy do tyłu. Och, Merlinie, to było takie niekomfortowe. Pod jego uważnym, śledzącym każdą drobną część jej ciała spojrzeniem, czuła się okropnie niezręcznie.
Już uchylał usta, aby odpowiedzieć, kiedy za jego plecami pojawił się Harry. Cóż, przynajmniej miała pewność, że nie włamał się do mieszkania. Odetchnęła z ulgą, a potem przecisnęła się między nim a framugą drzwi, zrzucając z siebie płaszcz i wieszając go na wieszaku ustawionym tuż przy wejściu.
-Co tu się dzieje?-zapytała nieco podenerwowana, rzucając pytające spojrzenie w stronę przyjaciela.
-Yyy... ja zaprosiłem Malfoya na obiad.
Uniosła w górę brwi nieco zaskoczona tą odpowiedzią. Co do cholery?!
-Och, więc teraz jesteście przyjaciółmi od wspólnych obiadów?-zakpiła, krzyżując ręce na piersi. Słyszała jak Malfoy za jej plecami dławi się własną śliną. Rzeczywiście, trochę przesadziła z tymi 'przyjaciółmi'.
-Miona ja...
-Nie chcę go w tym mieszkaniu-powiedziała ze złością do Harry'ego, wskazując ręką za plecy, gdzie stał oczywiście Malfoy. Była wściekła za to jak ją potraktował.
-Przestań, to nic...
-W porządku już wychodzę-wciął się w słowo Harry'emu Draco, ciężko wzdychając. Zaskoczona dziewczyna odwróciła się w jego stronę. Nie sądziła, że pójdzie tak łatwo.
-Co?-jej prawa brew powędrowała do góry. Dlaczego do cholery nic z tym nie robił? Dlaczego nie mógł jej przeprosić? Ponieważ, gdyby tylko to powiedział, mimo tej całej wściekłości, którą w niej wzbudził, była gotowa mu wybaczyć. I chociaż nienawidziła się za tą naiwność, to ostatnie dwa tygodnie były dla niej na tyle okropne, że była gotowa pogrzebać swą godność i naprawić ich i tak skomplikowane i trudne relacje.
-Nie powinienem w ogóle przychodzić. Dzięki za obiad, Potter-uśmiechnął się kpiąco, a potem wyszedł z mieszkania i zniknął. Czuła jak jej serce rozdziera się na kawałki.

                                                                              ***

Więc, przez te dwa cholernie długie tygodnie miała mnóstwo czasu na myślenie. Wystarczająco dużo, by znaleźć się na pograniczu szaleństwa jakieś kilkanaście razy, włączając w to ataki złości, smutku i radości. Była nienormalna i to wszystko dzięki pieprzonemu Malfoyowi.
Otóż, podobał jej się. Tak, bez dwóch zdań strasznie na niego leciała i chociaż wszystko jej tego zabraniało; wspomnienia, godność, ego i rozum, to oddała mu całkiem spory kawał serca, popadając w fatalne zauroczenie, będące raczej przypadłością trzech czwartych dziewcząt z liceum, a nie jej - racjonalistki, twardo stąpającej po ziemi panny Granger. Czuła się z tym okropnie i głupio, szczególnie, że jak miała okazję zobaczyć przed paroma minutami, dla niego nic nie znaczyła. Malfoy miał ją gdzieś. Świetnie bawił się przez ostatnie dwa tygodnie, zapewne nie myśląc o niej ani razu, podczas gdy ona, wściekła i rozżalona, zamykała się w swoim pokoju i zmuszała do myśli, stawiających ją teraz w takim stanie. I chociaż tysiące razy powtarzała sobie, że to nic, że zasługuje na coś lepszego i kiedyś przyjdzie pora kiedy spotka tą odpowiednią osobę, a Malfoy nie jest warty jej czasu, wciąż nie do końca w to wierzyła. W tym momencie chciała jego, żeby chociaż na nią spojrzał. Żeby ją przeprosił.
Westchnęła głośno, a potem wtuliła twarz w miękką poduszkę i skuliła się na łóżku, czując uciskający ból w piersi. Chyba było już za późno, żeby o nim zapomnieć.

                                                                                 ***

Zaklął głośno i ciężko opadł na kanapę w swoim mieszkaniu, ukrywając twarz w dłoniach. Zobaczenie jej po tak długim czasie było... okropnie frustrujące. Chciał ją przytulić, przeprosić, a potem, jeżeli tylko naszłaby taka potrzeba paść na kolana i błagać o przebaczenie. Ostatni czas był dla niego trudny i chociaż nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo przywiązany do niej był i jak bardzo za nią tęsknił, teraz, kiedy wreszcie ją zobaczył, wszystko do niego dotarło. To uczucie było przerażające. Sparaliżowało go i chociaż chciał zrobić dla niej tyle rzeczy, nie zrobił żadnej. Po prostu wyszedł z mieszkania, zachowując się jak tchórz, którym zresztą był od zawsze. Nigdy nie potrafił walczyć o ludzi, na których mu zależało. Zawsze się poddawał, zawsze stwierdzał, że nie warto.
I tym razem nie chciał przyznać przed światem, że jest gotów coś z siebie dać, że mu zależy, że coś jest jego słabością. Od kiedy pamiętał, obdarzenie kogoś uczuciem kończyło się klęską, tragedią, śmiercią lub rozczarowaniem. Nie chciał, żeby mu zależało, ponieważ nie chciał cierpieć.
Z frustracją przejechał dłońmi po włosach i odetchnął ciężko, wściekły na siebie, że tak bardzo się boi. Właściwie sam nie wiedział czego. Zobowiązania? W końcu nie chciał, żeby ona teraz była jego dziewczyną. Chyba.
Na moment zamyślił się i uniósł głowę do góry, przez moment rozważając tę absurdalną opcję. Szybko pokręcił głową i skarcił się w myślach za ten idiotyzm. On i Granger. Niby dlaczego?
Zamarł, kiedy uświadomił sobie jak wiele argumentów pojawiło się w jego głowie. Wystarczyła krótka chwila by przypomniał sobie jak cudownie było z nią spać, albo jeść śniadanie. Jak wspaniale się śmiała, kiedy żartowali, albo szli obok siebie na ulicy. Kiedy jej oczy błyszczały, a ona uśmiechała się, widząc coś co się jej podobało.
Głośne przekleństwo ponownie wyrwało się z jego ust, tym razem nieco brzydsze i głośniejsze, bo do cholery, naprawdę nie widział nic złego w byciu razem z Granger i to go przerażało. On się nie wiązał. Z dziewczynami nigdy nie łączyło go nic niż wspólne łóżko, w dodatku nie dłużej niż na kilka nocy. Nie potrafił. Nie chciał. Nie mógł.
Głośno wypuścił z ust powietrze, a potem z roztargnieniem spuścił głowę, czując się jak chory psychicznie, nie potrafiący ujarzmić myśli ani uczuć. Właściwie, czynność ta nigdy nie przychodziła mu łatwo, ale teraz było to jakieś apogeum dziwnych i całkiem nieznanych mu emocji.
Nawet nie zakodował tego, jak zrywa się z kanapy i zostawiając za sobą wszystko, opuszcza mieszkanie, trzaskając drzwiami.

                                                                                 ***

Kiedy usłyszała pukanie, zdziwiła się, bo Harry nigdy nie kończył pracy w ministerstwie tak wcześnie. Mimo to, ucieszyła się. Wstała z łóżka i zarzucając na koszulkę grubą bluzę z kapturem, ruszyła w stronę drzwi, ciężko wzdychając. Liczyła, że to popołudnie spędzi spokojnie, z opasłym tomem ulubionej powieści i kubkiem herbaty w rękach, ale najwyraźniej przyszło jej cieszyć się towarzystwem najlepszego przyjaciela. Złapała za klamkę i pewnie otworzyła drzwi, tylko po to, by zaraz później, z zaskoczeniem głośno wciągnąć powietrze i spuścić ręce wzdłuż ciała, oddając się pochłaniającej jej konsternacji i bezradności.
-W skali 1 do 10 jak bardzo mnie teraz nienawidzisz?-zapytał, przesuwając dłonią po jasnych, w miarę ułożonych włosach. Malfoy. Cholerny Malfoy miał tupet aby ją odwiedzić. Próbowała zamknąć mu drzwi przed nosem, ale on zręcznie zablokował jej ruch, wkurzając ją jeszcze mocniej. Jego stopa wsunęła się do środka, a zaraz potem silną ręką otworzył drzwi na oścież, uśmiechając się pod nosem.
-11-warknęła ze złością, nie mogąc nic poradzić na to, że on bez zaproszenia wchodzi do środka i chyba świetnie się przy tym bawi.
-Nie powinienem tego wtedy robić.
Cóż, to wciąż nie były przeprosiny.
Wzniosła oczy ku niebu i splotła ręce na piersi.
-Wynoś się stąd.
Obserwowała jak się poddaje. Jak jego ramiona opadają, a on cicho wzdycha, a potem odwraca się w jej stronę i rzuca jej spojrzenie przepełnione żalem i frustracją; jego oczy błyszczały tak jak nigdy wcześniej, a on nie wydawał się jej nigdy równie słaby. Zdecydowanie przebijał swój stan, kiedy leżał na łóżku z wysoką gorączką.
-Przepraszam.
Wow, czyli jednak potrafi. Uniosła w górę brwi i podparła rękę o biodro, opierając się o ścianę w holu.
-Nie wybaczę ci-odparła twardo, hardo podnosząc spojrzenie i chociaż patrzenie prosto w jego stalowoszare, przepełnione bólem oczy rozrywało jej serce, nie zamierzała tak łatwo się poddać. Nie miała siły na znoszenie ludzi, którzy celowo ją krzywdzili. Ona naprawdę przeszła zbyt wiele.
-Nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć-stwierdził bezradnie, ponieważ od zawsze myślał, że jeżeli już zmusi się do wypowiedzenia słowa 'przepraszam', wszystko będzie mu wybaczone. Cholera, czy ona nie wiedziała jak ciężko jest to powiedzieć?
-To nie jest mój problem-stwierdziła głośno i pewnie, ale było to tylko złudzenie, bo jej głos delikatnie zadrżał, a on doskonale to usłyszał. A więc wcale go nienawidziła. Nie umiała.
Uniosła w górę rękę i wskazała palcem drzwi, ale on nie zamierzał wychodzić, a przynajmniej jeszcze nie teraz.
-Wiesz, nie chciałem tutaj przychodzić-powiedział niechętnie, postanawiając jednak nieco się otworzyć, bo to przecież oczywiste, że Granger jest zbyt uparta by wybaczyć mu po krótkim i banalnym 'przepraszam'.
-Trzeba było tego nie robić-wzruszyła ramionami.
-Musiałem-zbliżył się, jednak widząc jak jej ciało się spina, zatrzymał się w bezpiecznej odległości. Zacisnął ręce w pięści i wypuścił z płuc powietrze, napinając przy tym szczękę. -To co zrobiłem było okropne i nie zasłużyłaś na to, ale... byłem wściekły.
Odwróciła spojrzenie. Wciąż nie był wystarczający.
-Tak w ogóle, wciąż jestem-dodał ciszej, bo to naprawdę było irytujące, że ona go ignoruje. Hermiona jednak go usłyszała. Znów zawalił.
-I to niby moja wina?-zapytała niemal krzycząc. Wyrzuciła ręce do góry i pozwoliła by porwała ją kumulująca się od tygodni złość i frustracja. -To ty zacząłeś na mnie krzyczeć i obrażać za nic! Powiesz mi gdzie zawiniłam, bo cholera nie mam pojęcia dlaczego jesteś dla mnie takim dupkiem!-powiedziała, podchodząc do niego i wyciągając oskarżycielsko palec.
-Otworzyłaś pieprzone drzwi!
-Czemu to takie złe?!-zapytała z wściekłością, resztkami silnej woli powstrzymując się od rzucenia na niego z pięściami. Świr.
-Ponieważ...-wykrzyczał, ale zaraz potem zaciął się, bo idiocie zabrakło odpowiednich argumentów. Odetchnął ciężko, a potem odwrócił się do niej plecami i przeczesał dłonią włosy. -Przepraszam, okey? Przyszedłem i przeprosiłem, czego jeszcze chcesz?!
-Chcę, żeby to było szczere.
-Kurwa, jest szczere-warknął z irytacją.
-To czemu jesteś na mnie zły?-uniosła w górę brwi.
-Bo doprowadzasz mnie do szaleństwa! Myślisz, że często to robię? Że się tak zachowuję? Że dla kogoś jeszcze idę przez pół Londynu, nawet nie orientując się kiedy to robię, a potem wchodzę do jego domu i przepraszam? Robię mnóstwo paskudnych rzeczy, Granger, ale zazwyczaj mi to nie przeszkadza!-wyrzucił z siebie, tym razem nie powstrzymując się od tego, by nieco się do niej zbliżyć. Teraz dzieliło ich już znacznie mniej. Wystarczyłoby wyciągnąć rękę i mógłby ją dotknąć. Zasmakować jej bliskości po tych długich, potwornych dwóch tygodniach.
-Myślisz, że tego chcę? Chcę doprowadzać cię do szaleństwa? Cholera, Malfoy jesteś moim największym problemem-odparła równie podniesionym głosem, niebezpiecznie zbliżając się w jego stronę. -Jestem przerażona tym co się z nami dzieje, kosmicznym poziomem tego co ze sobą robimy i jak się do siebie odnosimy. I chociaż tak bardzo jak wiem, że jeżeli będę to kontynuowała, tak właśnie byśmy wyglądali, kłócąc się i raniąc, to nie potrafię myśleć, że kontynuowanie nie byłoby fajne-wyjaśniła dość zawile, z całych tych nerwów i zestresowania plącząc się w własnych słowach. -Po co tu przyszedłeś?-zapytała po krótkiej chwili milczenia, w której mierzyli się poirytowanymi i rozemocjonowanymi spojrzeniami. -Czego ode mnie oczekujesz?
Merlin mu świadkiem, że próbował. Chciał to załatwić jak cywilizowany człowiek, wypowiedzieć się i choć raz zachować porządnie, ale nie wytrzymał. Nieoczekiwanie porwał ją w talii i mocno pocałował, złączając ich usta od, jak mu się wydawało, bardzo długiego czasu. Wiedząc, że w każdej chwili dziewczyna może go odepchnąć, korzystał więc z chwili, wkładając w ten pocałunek jak najwięcej desperackiej tęsknoty, niepewności i strachu przed odrzuceniem. Pasji. Namiętności. Frustracji, która ogarniała go wraz z niezrozumiałym uczuciem, kiedy ona była w pobliżu.
-To nie jest odpowiedź-stwierdziła cicho Hermiona, kiedy na moment oderwała się od niego by zaczerpnąć powietrza. Jej oczy wciąż były jednak przymknięte, ręce powoli zmierzały w stronę jego karku. Nie zamierzała go odpychać.
-Chcę, żebyś była moja.
Zamarła, pewna, że po prostu się przesłyszała. Czy to był jakiś żart, czy on naprawdę był dwubiegunowy? Powoli otworzyła oczy i z zaskoczeniem przyjrzała się napiętej w oczekiwaniu twarzy Malfoya. Och, Merlinie on naprawdę to powiedział.
-Co?-uniosła w górę brwi, delikatnie się od niego odsuwając.
-Ja...-obserwowała jak na moment przygryza dolną wargę i przeczesuje dłonią włosy. Czy on się denerwował? -To mnie przerasta, bo... jesteś dla mnie... cholernie ważna, Granger. I nie mam pojęcia jak powinienem się zachowywać, bo czegoś takiego jeszcze w moim życiu nie było. Działasz na mnie, sprawiasz, że w jednej chwili gubię wszystko co do tej pory jakimś cudem trzymało mnie przy zmysłach. Staję się przy tobie beznadziejnie słaby i bezradny. To mnie ekscytuje ale też...-urwał, szukając odpowiednich słów. -Przeraża. Jestem przerażony tym, że wzbudzasz we mnie uczucia.
Och, a więc, Merlinie, to jest ta chwila kiedy ostatecznie zgubił resztki dawnej godności. Żegnaj Slytherinie, arystokratyczny rodzie Malfoyów i pieprznięta ideo Voldemorta! Teraz ojciec mógłby go wydziedziczyć z czystym sumieniem.
-Ja...-Hermiona ze skrępowaniem objęła się ramionami i spuściła głowę w dół, szukając odpowiednich słów. Delikatna zmarszczka pojawiła się między jej brwiami, a ona sama starała się ogarnąć w myślach to, co dopiero zawisło w powietrzu. Była w szoku. Tak, to chyba odpowiednie określenie tego co działo się teraz w jej wnętrzu. Drżące westchnięcie wyrwało się z jej ust, kiedy próbowała mu odpowiedzieć.
-Nie musisz odpowiadać-powiedział, bo w pewnym momencie po prostu stchórzył. Nie chciał, żeby na to odpowiedziała. Zbyt mocno bał się odrzucenia. Po tym jak wreszcie odważył się, by przed kimś się otworzyć, nie zniósłby, gdyby go odtrąciła.
-Po prostu...-głośno wciągnął powietrze i smętnie spuścił głowę. Merlinie, stał się żałosny, ale to naprawdę bolało, kiedy w żaden sposób na to nie zareagowała. -Jeszcze raz przepraszam-powiedział cicho, a potem szybko opuścił mieszkanie dziewczyny, głośno zamykając za sobą drzwi. Był skończony, oszukany i, może to dziwne i mało prawdopodobne, ale prawdziwie zraniony. Zrozumiał dlaczego tak długo wzbraniał się przed emocjami i ludzką wrażliwością. To bolało, sprawiało, że zaczynało mu zależeć. Hermiona Granger zrobiła z niego człowieka, a potem tym człowiekiem pogardziła.


----------------------------
Siemanko, kochani!
Dzisiaj dodaję rozdział. Kolejny postaram się dodać jak najszybciej, bo choć go jeszcze nie zaczęłam, to jako tako, mam na niego plan i już chyba wiem co się wydarzy :) Zachęcam do komentowania i życzę jak najwspanialszego popołudnia/wieczoru :*