Leżała. Opierała się o jego tors i z zamyśleniem wpatrywała się w sufit nad jego łóżkiem, podczas gdy on tak jak ona, po prostu odpoczywał, pogrążając się w trwającym już od dłuższego czasu milczeniu. I nie było to niezręczne, tak, jak zazwyczaj, przeraźliwie sztywne i niekomfortowe. To było normalne, całkiem przyjemne, relaksujące. Dawało im przekonanie, że nie potrzebują słów ani starań, by po prostu trwać przy sobie. Bez powodu.
-Malfoy...-zaczęła cicho, wciąż wpatrując się w górę, nie starając się nawet zdobyć na to, by spojrzeć mu w oczy. Była zbyt zamyślona, zagubiona i niepewna, by w chwili tej normalnie z nim porozmawiać.
-Hmm...?-poczuła jak porusza się, a później podnosi głowę i całuje ją we włosy, naturalnym ruchem pocierając jej odkryte ramię. To było... poczuła przyjemne dreszcze, zawroty głowy i ciepło rozchodzące się w jej sercu. Och, Merlinie to się naprawdę działo. Zakochiwała się i w dodatku bardzo jej się to podobało.
-Myślałam, żeby...-urwała, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Po raz ostatni przemyśleć swoją decyzję i w razie wątpliwości wycofać się zanim będzie za późno.
-Tak...?-ponaglił ją, chyba nieco podenerwowany, bo jego głos był sztywny i zaniepokojony. Och, nie. Nie musiał się niczym przejmować. Chyba.
-Chyba powinnam-westchnęła, a potem mocniej wtuliła policzek w jego tors, odnajdując w tej czynności niemałe ukojenie. -Chcę zobaczyć rodziców-powiedziała cicho, unosząc głowę i spoglądając na jego twarz, teraz skonsternowaną i zmartwioną.
-Okey...-wzruszył ramionami i przeczesał dłonią jej włosy, delikatnie się uśmiechając.
-Pomożesz mi?-zapytała nieśmiało, kreśląc palcem skomplikowane wzory na jego klatce piersiowej.
-Oczywiście, że tak-zapewnił ją z cichym westchnięciem, bo cholera uzależniał się coraz mocniej, angażował i poświęcał, a ona i tak nigdy nie miała być jego.
-Pójdziesz ze mną?-spojrzała mu w oczy, a on jedynie skinął głową, przygryzając wnętrze policzka. Zamierzał pójść, nawet jeżeli uważał się za beznadziejnego w tych sprawach.
-Dzisiaj?-spytał, unosząc w górę jedną brew.
-Uważasz, że powinnam poczekać?-uniosła się na łokciu i z zamyśleniem zmarszczyła brwi. Obserwował jak wzdycha ze strapieniem, a jej spojrzenie staje się rozbiegane, jakby chciała patrzeć wszędzie tylko nie w jego oczy. -Aż zwątpię i zmienię zdanie?
-Nie, nie-pokiwał przecząco głową i zaczął zbierać się z łóżka, opierając o jego drewnianą ramę. -Myślę, że to bardzo dobra decyzja.
-Naprawdę?-na moment rozpromieniła się i jakby odetchnęła z ulgą, szczęśliwa, że ktoś ją w tym wspiera.
-Bardzo odważna i właściwa-przyznał z delikatnym uśmiechem, który tylko pogłębił się, kiedy dziewczyna mocno go przytuliła, chowając twarz w zagłębieniu między jego szyją a ramieniem.
-Jej, tak się cieszę, że tutaj jesteś-powiedziała cicho, a on tylko zaśmiał się cicho, mimo iż jego wnętrze szalało właśnie z radości.
***
Chyba po raz setny podchodziła do lustra, aby poprawić włosy, albo makijaż. Czy ona nie rozumiała, że wyglądała dobrze, bez tych wszystkich zbędnych, zabierających czas rzeczy? Dłoń, w której zaciskała różdżkę drżała delikatnie, kiedy jakimś dziwnym, nieznanym mu zaklęciem poprawiała swoje kasztanowe kosmyki, wypadające z koka na czubku jej głowy. Była strasznie zdenerwowana. Dostrzegał to w jej ruchach, nerwowym spojrzeniu, stale przygryzionej wardze.
-Hej-złapał ją za ramię, a potem nieco złagodniał widząc, jak wzdryga się od tego nagłego gestu. Odwrócił ją w swoją stronę, pochylił się nad nią i spojrzał w czekoladowe, pełne zatroskania i wątpliwości oczy. -Wszystko będzie dobrze. To naprawdę właściwa decyzja-zapewnił ją, ponieważ od kilku dni sam rozważał czy nie poruszyć tematu jej rodziców. Nie czuł się co do tego upoważniony, ale świadomość, że ona wciąż nie ma tego za sobą, a jej bliscy w szpitalu stale zaprzątają jej umysł i serce, dokładając ciężaru i bólu, nie dawała mu spokoju. Powinna ich zobaczyć, na nowo połączyć z rodziną.
-Tak myślisz?-spytała cicho, kolejny raz tego dnia po prostu się do niego przytulając. Zarzuciła ręce na jego szyję, a potem oparła czoło o jego tors i cicho westchnęła. -Zrobiłbyś na moim miejscu to samo?-teraz już spojrzała mu w oczy. Przenikała go nim, nie pozwalając na kłamstwo. Przełknął ślinę, a potem z skrępowaniem przesunął palcami po swoich jasnych włosach.
-Nie.
Och, Merlinie! Dlaczego to powiedział? Do cholery, mógł przecież skłamać!
-Co?-z lekkim zaskoczeniem uniosła w górę brew.
-To nie znaczy, że nie uważam, że to co robisz jest dobre.
-Ale...-próbowała zaprzeczyć, delikatnie się od niego odsuwając.
-Tym się właśnie od siebie różnimy, Hermiona-westchnął ciężko, na powrót przyciągając ją do siebie. Jego ręce zacisnęły się na jej talii, kiedy wyczuwając jej niechęć, chciał zapobiec kolejnej utracie jej bliskości. -Nie umiem... Nie mam takich kontaktów z rodzicami jak ty. To znaczy, moja mama nie żyje, a ojciec...-odetchnął cicho, a potem potarł dłonią swój kark, patrząc jej w oczy z skrępowaniem. -To po prostu coś zupełnie innego. Nigdy nie byliśmy taką rodziną jak twoja.
-Skąd możesz wiedzieć, że moja rodzina była idealna?-zapytała, zaciskając dłonie tuż przy cebulkach włosów. Ach, a więc zasiał w niej ziarna niepewności. Cudownie. Oglądał jak po raz kolejny stacza się, traci całą pewność siebie i determinację.
-To znaczy Malfoy, w której idealnej rodzinie własna córka pozbawia swych rodziców wspomnień? Albo od tygodni nie odwiedza ich w szpitalu? Och, Merlinie, Malfoy oni mnie za to nienawidzą...
-Nie, to nieprawda-zaprzeczył szybko, mocniej zaciskając dłonie na jej ramionach. -Nikt cię nie nienawidzi. Rodzice nie nienawidzą swoich dzieci. Nigdy.
Spojrzała mu w oczy z lekkim zaskoczeniem. Czy on naprawdę mówił jej takie rzeczy? On?
-Przecież sam...
-Myliłem się-przyznał z ogromną powagą i pewnością siebie. -Przez większość swojego życia myślałem, że mój ojciec mnie nie kocha i nie chce mieć ze mną nic wspólnego, ale to nieprawda. Hermiona, ja byłem okropnym człowiekiem. Robiłem paskudne rzeczy, nie tylko obcym ludziom, ale i własnej rodzinie, ale oni nigdy się mnie nie wyparli. Mój ojciec... on... on wciąż o mnie walczy i wybacza mi wiele różnych rzeczy i...
Wow. Nigdy nie pomyślał, że coś takiego wyrwie się z jego ust. Ale skoro myślał w ten sposób, to był zmuszony otworzyć się i powiedzieć to na głos, jeżeli tylko był wstanie jej pomóc.
-Myślę, że nasi rodzice wściekają się na nas cały czas. I rzeczywiście czasami nas krzywdzą. Ale nie robią tego, dlatego że nas nie chcą, albo nie kochają. Oni... myślę, że zawsze wierzą w to, co nam mówią. Nie sądzę, by twoi rodzice kiedykolwiek cię znienawidzili. Nie ważne co byś zrobiła, oni...-westchnął i z niepewnością przeczesał palcami swoje włosy. -Nie odwrócą się od ciebie, tak jak ty nie odwróciłaś się od nich.
-Przecież nie odwiedzałam ich w szpitalu-powiedziała cicho i bez emocjonalnie, zbyt pochłonięta i zaskoczona słowami, które dopiero co wydostały się z jego ust. Nigdy wcześniej nie wygłosił jej takiego kazania.
-Ale dzisiaj to zrobisz. A oni to docenią-zapewnił ją i uśmiechnął się pokrzepiająco, zaraz potem dusząc ją w ciepłym i kochanym, mocnym uścisku.
***
Przez całą drogę do centrum Londynu, gdzie znajdował się szpital, Malfoy trzymał ją za rękę. I to było wspaniałe, tak kochane, że jej serce rosło z każdą chwilą, kiedy dołączał do tego gestu uśmiech, albo zwykłe, krótkie, acz miłe i przyjazne spojrzenie. Była tak bardzo szczęśliwa, że wspierał ją w tej chwili, że przez moment, zapomniała nawet o bólu i zestresowaniu, wszystkie swe myśli poświęcając właśnie jemu. Dopiero gdy znaleźli się w pobliżu niewidocznego dla oczu mugoli szpitala i stanęli przed niezbyt atrakcyjną wystawą z manekinami, coś ukuło ją w sercu. On nie mógł tam wejść. Nie mógł przekroczyć żadnego progu magicznego miejsca.
-To...-zacisnęła usta, czując jak jej głos drży. O Merlinie, było jej słabo. Ledwo stała o własnych siłach, tak bardzo podenerwowana i przerażona była. -Poczekasz tu na mnie?-spytała, głośno przełykając ślinę. Zacisnęła pięści i ciężko odetchnęła, ostatecznie jednak biorąc się w garść.
-Tak długo jak będzie trzeba-zapewnił ją, na co mimowolnie odetchnęła z ulgą, bo świadomość, że spotka się z nim kiedy już będzie po wszystkim, znacznie ją pokrzepiała. Zarzuciła mu ręce na szyję, a następnie, mocno zaciskając je na jego karku, wspięła się na palce i pocałowała go, próbując tym samym uspokoić swoje zszargane nerwy. Na próżno. Z jego bliskością jeszcze ciężej było jej uspokoić swoje serce.
-Dziękuję.
Zebrała wszystkie swoje siły, aby się uśmiechnąć, a potem szybko podeszła w stronę drzwi do świętego Munga i przeszła przez nie, nim zdołała się rozmyślić.
***
Była tu wcześniej, podczas piątego roku nauki, jednak dopiero teraz uderzyła w nią sterylna biel, zapach środków do odkażania i nieustającą ciszę, przerywaną jedynie przez pośpieszne kroki uzdrowicieli. Była przerażona. Nagle wszystko stało się słabe do wytrzymania. Blade światło lamp okazało się rażące, a przyciszone rozmowy magomedyczek w recepcji rozpraszające. I pomyśleć, że kiedyś chciała zostać lekarzem. Dreszcz obrzydzenia przeszedł po jej plecach, kiedy dotarło do niej jak bardzo nienawidzi szpitali. To otoczenie doprowadzało ją do szału.
-Jak mogę pani pomóc?-kobieta za jasną, nieskazitelnie czystą ladą pochyliła się nad nią, przerywając na moment rozmowę z koleżanką. Poprawiła swój biały fartuch, a potem rzuciła jej ponaglające spojrzenie, zakładając za uszy ciemne, siwiejące już włosy.
-Ja... Chciałam odwiedzić Jane i Waltera Grangerów. Są tutaj?-ciche i drżące pytanie wyszło z jej ust. Dopiero teraz naszły ją wątpliwości, o których wcześniej nie pomyślała. Co jeżeli Lucjusz wiedział, że ona jest tchórzem? Że nie odwiedzi rodziców? Co jeśli wcale ich tu nie sprowadził? Czuła jak drżą jej dłonie, a gardło nagle staje się suche, niezdolne do wydobywania z siebie żadnych dźwięków.
-Jest pani z rodziny?-zapytała uzdrowicielka, jej ogólne zdenerwowanie komentując pełnym politowania spojrzeniem.
-Córką-sprostowała Hermiona, nerwowym ruchem poprawiając włosy. -To moi rodzice.
Kobieta wywróciła oczami, a potem zaczęła przerzucać jakieś dokumenty. Zajęło jej to trochę czasu. Przez moment dziewczyna myślała, że ta zupełnie ją zignorowała. Zamierzała zwinąć się i odejść, a potem wpaść w ramiona Dracona, ale potem przypomniała sobie, że przecież nie może być tchórzem.
-Nikt wcześniej ich nie odwiedzał...-stwierdziła, wyciągając przed siebie akta.
Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Oczywiście, że nikt ich nie odwiedzał. Wiedziała o tym. Dopiero teraz dotarło do niej jednak jak ciężko mieli jej rodzice. Torturowani. Zagubieni. Samotni.
Zakręciło jej się w głowie, dlatego złapała się blatu, mocno zaciskając palce na jego krawędzi.
-Nazywam się Hermiona Granger.
-Wiem, jak się nazywasz. Czytam Proroka-odburknęła niezbyt uprzejmie kobieta, a potem wskazała jej ręką jakiś długi korytarz i spojrzała na nią z zażenowaniem. -Schodami na górę i w prawo.
[...]
Schodami na górę i w prawo. Dwadzieścia dwa. Dwadzieścia trzy. Cztery... Pięć... Te schody wydały jej się przeraźliwie krótkie. Przechyliła głowę i spojrzała na przeszklone, szpitalne drzwi, biorąc głęboki wdech. Nie widziała rodziny od wielu dłużących się i ciężkich miesięcy. Teraz od rodziców dzielił ją zaledwie jeden kawałek szkła. Drzwi z przyklejoną tabliczką TRWAŁE URAZY MAGICZNE. Kolejny dreszcz przebiegł po jej ciele, kiedy dotarło do niej znaczenie tych słów. Trwałe.
Nie wiedziała kiedy jej nogi zdążyły ponieść ją przed siebie, ale wkrótce pchnęła przed siebie szklane drzwi i znalazła się w dużej, szpitalnej sali mieszczącej w sobie cztery łóżka.
Zobaczyła ich od razu, jednak nie tak prędko poznała, bo jej rodzice nie byli już tymi samymi ludźmi. Przytkała dłoń do ust i powstrzymała wrzask, szloch, czy też głośne i rozpaczliwe westchnienie. Sama nie wiedziała jak na to zareagować. Jej źrenice zwęziły się, kiedy uważnym spojrzeniem skanowała wyniszczone włosy, pobladłą skórę, wychodzone nogi i ręce, ale przede wszystkim oczy. Smutne i ciemne, bez wyrazu.
Powoli zbliżyła się w stronę łóżek i wolną, niezajętą przez zatykanie ust rękę, zacisnęła na poręczy łóżka swojej mamy, czując jak łzy napływają jej do oczu. To było straszne.
-Cz-Cześć...-powiedziała, wreszcie zwracając na siebie jej uwagę. Jane uniosła swoje oczy, niegdyś błyszczące i radosne, w kolorze płynnej czekolady i wlepiła je w swoją córkę, nie reagując na jej widok w żaden sposób. Chyba nawet jej nie poznała.
-Dzień dobry-przywitała się uprzejmie, siadając po turecku na swoim łóżku, a potem poprawiła dłońmi swoje włosy, teraz wypłowiałe i krótkie, inne niż przed paroma miesiącami, kiedy widziały się przed miesiącami. Potem Hermiona otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale dotarło do niej, że nie ma sensu. Żadne z nich, nie zwracało na nią uwagi. Zabawa kolorowymi frędzlami w kocu, na którym siedziała jej matka było ciekawsze.
Mocno zacisnęła powieki, próbując powstrzymać łzy, a potem przemogła się i wbiła zdeterminowane spojrzenie w stronę ojca, przeglądającego obrazki w jakiejś książce.
-Tato?-szepnęła, łudząc się, że ją zauważy. -Tato...-powtórzyła już znacznie ciszej, niemal bezgłośnie, po raz kolejny walcząc z napływającą jej do oczu falą łez. -To ja, twoja...-głos jej się załamał, a ona zrozumiała, że to co robi jest bez sensu. -To ja... to... Hermiona.
A potem już tylko stała. W milczeniu przyglądała się rodzicom, niegdyś silnym i porządnym, zdrowym ludziom. Byli dziećmi, cofnęli się, wyłączyli, odcięli i odgrodzili od świata. Oto co im uczyniła.
-Wszystko w porządku?-jakaś kobieta w białym, lekarskim fartuchu podeszła do niej i nieoczekiwanie złapała za ramię. Mimowolnie wzdrygnęła się, ale potem przeniosła spojrzenie na niską uzdrowicielkę w wieku zapewne zbliżonym do tego jej mamy. Och Merlinie. Czy teraz wszystko zamierzało kojarzyć jej się z schorowanymi rodzicami?
-Czy oni? Czy...?-sama nie do końca wiedziała o co chce zapytać.
-To twoi bliscy?-kobieta uśmiechnęła się delikatnie, a potem wsunęła ręce w kieszenie swojego kitla. -A ja myślałam, że nikogo nie mają.
Świetnie. Jeszcze ktoś, kto chciał jej zasugerować, że była okropną, wyrodną córką, nie odwiedzającą pozbawionych zmysłów rodziców? Przygryzła wargę i pokiwała głową.
-Cóż, z nimi coraz lepiej.
Poczuła jak coś wywraca się jej w żołądku.
-Naprawdę?-to pytanie było tak desperackie, smutne i żałosne, pełne niedowierzania i goryczy, że sama się sobie dziwiła, że po tym słowie nie wybuchła płaczem. Najwyraźniej była bardziej otępiała niż sądziła.
-Tak, czasami się odzywają.
Kobieta uśmiechnęła się w stronę jej matki, a ta, odpowiedziała jej tym samym, wyciągając w jej stronę frędzel koca. Dała jej prezent. Uśmiechnęła się i dała pieprzony kawałek materiału.
Czy to jakiś żart?!
-T-to świetnie-wyjąkała nieco zszokowana dziewczyna, kiedy już powoli docierało do niej, że ta kobieta jest ważniejsza dla jej matki niż ona. Cóż, należało jej się. To wszystko było jej winą.
-Dziękuję-wyszeptała w jej stronę, a potem rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę szpitala i rzuciła się w stronę wyjścia, czując stale rosnącą w jej gardle gulę.
***
Ile to już minęło? 10 minut? Pół godziny? Ile to powinno trwać? Z frustracją przesunął palcami po włosach, a potem kopnął kamyk na ścieżce w znajdującym się nieopodal szpitala parku. Zrobiła dobrze. Wiedział, że tak. Miał jednak świadomość, że po tym spotkaniu wcale może nie być lepiej. Na co liczył? Chyba, na to, że załamie się coraz bardziej.
Rzucił spojrzenie w stronę wystawy z manekinami, chyba już po raz setny, a później wsunął ręce do kieszeni spodni i głośno przeklął. To był pierwszy raz kiedy z taką frustracją nienawidził tego, że zabrali mu magię. Chciał być tam z nią. Móc ją wspierać. Pomagać jej i w każdej chwili wyprowadzić na zewnątrz, jeśli tylko najdzie taka potrzeba. Tymczasem skazał ją na samotność. Zostawił ją samą w jednej z najcięższych chwil w jej życiu.
Jego spojrzenie po raz kolejny spotkało się z wystawą i tym razem napotkał wzrokiem na Hermionę, która szybkim i gwałtownym ruchem otwierała właśnie drzwi szpitala. Zamarł i po prostu ją obserwował, oczekując w napięciu jakiegoś ruchu. Będzie płakać? Krzyczeć? A może jednak wszystko poszło dobrze i wreszcie odczuła ulgę?
Powoli zaczął zmierzać w jej stronę. Przeszedł przez ulicę, a potem podszedł pod samą wystawę z manekinami. Dopiero teraz go zobaczyła. Wcześniej nawet nie próbowała dostrzec go wzrokiem.
-Jak...-próbował zacząć rozmowę, jednak widząc wyraz jej twarzy niemal natychmiast zamilkł. O cholera.
-Po prostu już chodźmy-poprosiła, a potem ruszyła przed siebie, nawet na niego nie patrząc.
***
Zamknął za sobą drzwi od mieszkania, a potem odwrócił się i na nią spojrzał, uprzednio splatając ręce na piersi. Bał się. Tego co sobie powiedzą, jak potoczą się sprawy i jaką odegra w tym rolę. Naprawdę nie czuł się w porządku, by pokrzepiać ją na duchu, gadać, że wszystko będzie dobrze. Nawet nie chciał tego robić, bo cholera, jej życie było popieprzone. Bardziej, niż on kiedykolwiek myślał.
-Powiesz coś?-spytał cicho, kiedy przez dłuższy moment po prostu stała naprzeciw niego i gapiła się z otępieniem, milcząc i nerwowo przygryzając dolną wargę.
Ale ona nic nie odpowiedziała, mimo iż na jakąś konstruktywną wypowiedź szczerze liczył. Chciał, wiedzieć na czym stoi. Chciał, aby się określiła, wszystko mu opowiedziała i wytłumaczyła.
Hermiona podeszła do niego, a potem, nieoczekiwanym ruchem, po prostu przyłożyła dłonie do jego policzków i mocno go pocałowała, wyładowując na nim cały swój smutek i ogrom nieprzyjemnych emocji. Marzyła by dał jej zapomnienie.
Odpowiedział na ten gest. Oplótł ramionami jej talię, ale nie pozwolił by trwało to zbyt długo. Już po chwili przerwał pocałunek i oparł o nią czoło, cicho wzdychając.
-Porozmawiajmy-poprosił, szepcząc wprost w jej rozgrzane, lekko uchylone wargi.
-Nie chcę rozmawiać-odparła niemal błagalnym tonem, próbując ponownie go pocałować.
-Ale...-chciał zaprotestować, bo naprawdę nie wydawało mu się to w porządku. To znaczy, w porządku chciała iść do łóżka, nie zamierzał narzekać, ale... to nie odpowiednie kiedy ona znajdowała się w takim stanie.
-Proszę po prostu...-jęknęła, a jemu pozostało jedynie obserwować jak spod jej przymkniętych powiek wypływa samotna łza. -Potrzebuję tego-wyszeptała, próbując przyciągnąć do siebie jego twarz. -Potrzebuję ciebie.
-Jesteś zła i rozżalona-zauważył niechętnie, bo choć on też naprawdę jej pragnął, to jednak...-Nie chcę robić czegoś, czego nie chciałabyś w normalnym stanie.
-Och, przestań...-warknęła nieco poirytowana, ponownie go całując, tym razem do smutku i zagubienia dodając też wściekłą frustrację, złość i niezdecydowanie.
Mocniej zacisnął palce na jej biodrach, a później z równą siłą ją pocałował, bo jeżeli to tego chciała i potrzebowała, to był gotów jej to dać. Był jedynie zawiedziony, że to tę drogę wybierała. Że nie była wstanie rozmawiać.
Nie puszczając jej, ani nie przestając całować, zaczął prowadzić ją w stronę sypialni, gdzie na dużym i całkiem wygodnym łóżku, był chętny dać jej to czego oczekiwała. Zapomnienia.
I choć nie do końca mu się to podobało, choć to wszystko było dziwne i po prostu nieodpowiednie, to chciał to zrobić. Wiedział, że to już ten etap. Etap, w którym po szyję stoi w bagnie. Etap, w którym zrobi dla niej wszystko.
--------------------------
Hej!
Rozdział zupełnie nie sprawdzony, dlatego za wszystkie błędy przepraszam. Zajmę się tym jutro. Tymczasem proszę o komentarze. Naprawdę może i to nie to jest najważniejsze w pisaniu, jednak ich ilość trochę dobija. Z góry za wszystko wam dziękuję. Jesteście świetnymi czytelnikami :***
Pozdrawiam i życzę wspaniałych wakacji!
*.* o jeeejkuu. Draaaco, jesteś kochany <3 ale mam nadzieję, że nie odejdą od siebie i będą walczyć zawsze razem *.* ahhh. tyyle słodkości
OdpowiedzUsuńOstatni akapit - mistrzostwo.
OdpowiedzUsuńTak w skrócie...
OdpowiedzUsuńDodawaj nowy rozdział, bo chyba nie wytrzymam z oczekiwania :)
To takie piękne, że się w sobie zakochują i pomagają sobie w ciężkich momentach <3
Jak masz ochotę, to zapraszam do poczytania miniaturek: milosc-niespodzianka.blogspot.com
#Iryna
no w końcu odwiedziła rodziców :D dobrze jest a Draco co raz bardziej zakochany i uległy :)
OdpowiedzUsuńGenialne!
OdpowiedzUsuńCo raz ciekawiej i co raz lepiej.
Czekam na więcej.
Weny.
Pozdrawiam,Lili.
opowiadaniahp.blogspot.com
Cieszę się, że nie robisz z tego całkowicie szczęśliwej historii. W życiu każdego pojawiają się zarówno dobre, jak i złe chwile i Ty potrafisz zachować równowagę między nimi, dzięki czemu nic nie jest przesłodzone, ale też nie sprawiasz, że od całego cierpienia głównych bohaterów chce się uciec. Znalazłaś złoty środek, a opowiadanie z każdym rozdziałem wciąga coraz bardziej.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-all-i-wanted-was-you.blogspot.com/
Ciekawy rozdział, chociaż główny wątek nie posunął się zbytnio do przodu.
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa, jak chcesz rozwinąć relacje Hermiony i Draco. Czy będą razem, czy jednak nie, kiedy - jeśli w ogóle - ujawnią swoje uczucia..
Mam nadzieję, że wydarzy sie coś, co ich do siebie zbliży emocjonalnie, duchowo i umocni to zaufanie, które się już powoli rodzi.
Pozdrawiam i życzę dużo weny :)
Hmmmm dopiero tu trafiłam ale pochłonęłam wszystkie rozdziały Long Way Down w jedną noc. Opowiadanie jest naprawdę świetne i aż dziwie sie że nie cieszy się większym sukcesem(cóż miejmy nadzieję że to się zmieni ;-) ). To jak rozwija się relacja Draco i Hermiony jest takie wyjątkowo .... ludzkie ? Realne? Zazwyczaj w fanfickach wszystko między nimi rozwija się powoli i w odpowiednim czasie, w tym opowiadaniu odnoszę wrażenie że mam do czynienia z ludźmi z krwi i kości którzy zauroczeni czasem popełniają błędy. Mam nadzieję że pan Wen będzie dopisywał i szybko pojawi się następny rozdział. Powodzenia :-D
OdpowiedzUsuńLittle Monster
A więc po pierwsze czytam twojego bloga już od bardzo dawna i nawet nie wiesz nawet jakiego banana na twarzy dostaje jak widzę nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie ,mój faworyt ze wszystkich twoich historii dramione jakie miałam przyjemność czytać :D
Bardzo przepraszam,że jako internetowy czytelnik nie wywiązuję się zbyt sumiennie ze swojego obowiązku jakim jest komentowanie każdego rozdziału,niestety z racji zgubnego źródła internetu i braku czasu prawie zawsze czytuje twoje opowiadanie z telefonu gdzie komentarza dodać nie mogę :c
Uwielbiam twoje opowiadanie najbardziej za te emocje głównych bohaterów,za to jak to wszystko powoli się rozwija,jakie wszystko jest prawdziwe i takie ludzkie.
Każdy rozdział,nawet jeśli nie ma jakiejś zawiłej akcji jest taki wyjątkowy i z wielką przyjemnością się go czyta,taki masz chyba styl pisania po prostu :D
Ogólnie chciałam ci podziękować za to,że wklejasz te rozdziały tak regularnie- nigdy mnie jeszcze nie zawiodłaś :D oraz przede wszystkim za to,że mogę na chwile oderwać się od rzeczywistości i za to,że mam przyjemność czytać taką wspaniałą historię dramione,bo rzadko kiedy można znaleźć fajnego bloga z opowiadaniem z moim ukochanym paringiem.
Czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały i kolejne opowiadania dramione,bo przeczytam wszystko co wyjdzie od twojej ręki ;)
Pozdrawiam
Wierna Czytelniczka,która założy konto gdy będzie mieć czas i przestanie być anonimem ;)
Jeeej :3 Jakiż to był miły komentarz ^^ Dziękuję ci bardzo! :) Aż mnie motywowałaś do pisania kolejnego rozdziału. To ja się zabieram do pracy ;)))))
UsuńSytuacja jak z rodzicami Neville'a. Aż serce się kraje..
OdpowiedzUsuńPowiem tak. Chcę więcej! :)
Dramione True Love <3
Czyli w końcu nastał czas spotkania Hermiony z rodzicami. Był to dość przygnębiający moment, ale niczego innego się nie spodziewała. To wszystko jest naprawdę trudne, ale Draco ma rację, Hermiona musi z kimś porozmawiać. W przeciwnym razie postrada zmysły.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
chcialabym zwrocic uwage na blad, ktory popelniasz bardzo czesto...
OdpowiedzUsuńchodzi mi o 'wstanie'. zle yawiasz spacje.
gdy mowisz o czyims 'stanie' powinnas oddzielic 'w' czyli powinno to wygladac tak 'w stanie'
a gdy natomiast mowisz o podniesienu sie to napiszesz 'wstanie'
chyba tak powinno to wygladac, ale jesli wprowadzam cie w blad to wybacz