piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 20 - Miłość Dracona, czyli wrażliwe serduszko Śmierciożercy

Witajcie!
Kolejny rozdział. Przepraszam Was za tą dość długą przerwę. Wiem, że kiedyś udawało mi się dodawać rozdziały codziennie, ale musicie zrozumieć, że mam teraz mniej czasu. Poza tym, doskonale wiem co chcę napisać ale nie mam pojęcia jak dobrać to w słowa, dlatego wolę nie spieszyć się z rozdziałem. Wolę mieć na niego więcej czasu i dodać coś znośnego niż totalny chłam. 
Dzisiaj, duuużo Dramione. Może słodkie, ale mam nadzieję, że Wam przypadnie do gustu ;)
Nowy rozdział jak najszybciej. 



-Może po prostu coś o sobie opowiedz-zaproponował Draco, kiedy siedzieli razem w przytulnej, małej kawiarni. Wpatrywał się w nią z niecodziennym, delikatnym uśmiechem, a w jego oczach cały czas błyszczały wesołe iskierki. Tak dawno nie mógł się odprężyć, odpocząć od męczących myśli. Przy Hermionie mógł uciec od problemów i choć nigdy nie uważał tego za dobre wyjście, to przecież raz na jakiś czas może poddać się zapomnieniu.
-Nie mam pojęcia co mogłabym powiedzieć. Moje życie nie jest aż tak ciekawe...-powiedziała, bawiąc się swoimi kasztanowymi, długimi włosami.
-Nie wierzę, że słyszę to z ust dziewczyny, która na końcu każdego roku przeżywa masakryczną przygodę, z której ledwo uchodzi z życiem-powiedział nieco zażenowany. -Nie chce wydumanych opowieści, Granger. Chcę znać twoje plany, marzenia... Chcę wiedzieć jaki jest twój ulubiony kolor i co lubisz robić w wolnym czasie-wyjaśnił jakby była to najprostsza rzecz na świecie. -Chcę cię poznać...
-Zawsze to ja mówię o sobie. A ty? Czemu ty nic nie powiesz?-spytała z lekką pretensją. -Wpadłeś kiedyś na pomysł, że ja też chcę coś o tobie wiedzieć?-spytała uśmiechając się do niego.
-Po prostu moja historia jest... przygnębiająca, dołująca i nieszczęśliwa-wyjaśnił z rozbawieniem. -Nie chcesz wiedzieć o mnie więcej niż wiesz teraz.
-Nie wierzę-zaprzeczyła dziewczyna, wyciągając rękę w jego stronę. Chłopak ujął ją, patrząc na nią z wyraźną wdzięcznością i zadowoleniem. -Ty też masz w końcu plany i marzenia. Wiesz? Ja też chcę wiedzieć jaki jest twój ulubiony kolor i co lubisz robić w wolnym czasie-powiedziała łagodnie. -Malfoy przestań tak wszystkich odpychać-poprosiła.

Zmarszczył brwi, wyraźnie zastanawiając się nad słowami Hermiony. Jego plany i marzenia? To nic konkretnego. Nie miał czasu na jakiekolwiek fantazje, a plany na przyszłość nie mieściły się w jego najśmielszych oczekiwaniach. Żył teraźniejszością. Jego zadaniem było przeżyć wojnę, dopiero później myśleć o jakichkolwiek planach na ułożenie sobie życia. Nie miał swojego ulubionego koloru. Każda barwa z czymś mu się kojarzyła... z oczami swojej ofiary, z płaszczem swojego wroga, z krwią swojego poddanego...
A co do wolnego czasu to... lubił przesiadywać z Nią. Lubił rozmawiać, śmiać się, poddawać beztrosce.

-To jest ten moment, w którym powinienem być szczery, prawda? Jeżeli mam kłamać i wymyślać to lepiej wcale się nie odzywać?
-W porządku. Nie chcesz, nie mów-stwierdziła z rezygnacją. Draco milczał przez dłuższy czas. Wiedziała, że w jego umyśle toczy się wewnętrzna bitwa. Nie zamierzała go do niczego zmuszać.
-Nie, nie... po prostu nie sądzę byś chciała słuchać historii kogoś takiego jak ja-wyznał z bladym uśmiechem.
-To kim jesteś sprawia, że tak bardzo mi na tobie zależy. Kocham tego prawdziwego ciebie. Nie musisz udawać przy mnie kogoś kim nie jesteś-odparła szczerze.
-Ja nie mam marzeń. Nie mam planów ani ulubionego koloru... Ja najpierw muszę być wolny. Muszę czuć się bezpiecznie i chcę najpierw mieć pewność, że przeżyję zanim zacznę planować jutrzejszy dzień. Nie oczekuję, że zrozumiesz...
-Rozumiem-przerwała mu z bladym uśmiechem. Widać trochę ją zawiódł, jednak nie zamierzała komentować tego w jakikolwiek sposób.
-Ale nie jestem takim mrocznym, emocjonalnym niedorozwojem. -powiedział w końcu z rezygnacją. Wziął głęboki oddech, po czym z krzywym uśmiechem ścisnął opartą na stole dłoń dziewczyny. -Zawsze chciałem zostać lekarzem. Być kimś szanowanym... Uzdrowicielem numer jeden w Londynie-wyznał z rozmarzonym uśmiechem. -Teraz, kiedy skrzywdziłem tylu ludzi jeszcze bardziej tego pragnę. Chcę... pomagać innym ludziom, robić coś od siebie... Co do moich marzeń, to... chciałbym, żeby po wojnie wszystko było takie jak dawniej. Chcę mieć problemy. Te same co jeszcze parę lat temu. Chcę martwić się o to, jak ocalić moją Ślizgońską reputację albo jak zdobyć nielegalny alkohol w Hogwarcie-powiedział, na co dziewczyna cicho się zaśmiała. W jej oczach pojawiło się coś na kształt wielkiej czułość. Pod jej spojrzeniem po ciele Dracona rozchodziło się to przyjemne ciepło, które czuje się patrząc na ukochaną osobę. Jej towarzystwo było dla niego naprawdę kojące. Przy niej nie czuł się taki zimny ani oschły. Przy niej stawał się prawdziwym sobą.
-Lubię niebieski. Ale nie jaskrawy ani ciemny. Taki jak... jak ocean kiedy patrzy się na niego wczesnym rankiem...-stwierdził po dłuższej chwili namyślania. -W wolnym czasie... lubię spędzać czas z moją dziewczyną-dodał mimochodem, jednak na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. -Uwielbiam kiedy robi ze mnie małego, zwierzającego się chłopca-wyjaśnił cicho się śmiejąc.
Kąciki ust Hermiony uniosły się wysoko do góry, jednak Malfoy nie zwracał już na to uwagi.
-Przepraszam, ale muszę na chwilę wyjść. Zaczekasz na mnie?-spytał, wlepiając wzrok za szklaną, wielką szybę kawiarni.
-Coś się stało?-spytała zaniepokojona. Czuła, że dzieje się coś złego.
-Po prostu się stąd nie ruszaj-odparł wymijająco, po czym zarzucając na siebie kurtkę, wybiegł z kawiarni.

                                                                         ***

Na dworze panował mróz. Śnieg przykrył większość ulic ku uciesze małych dzieci. Inaczej było z dorosłymi, którzy ubrani w grube płaszcze czy futra, z niezadowoleniem patrzyli jak ich oddechy zmieniają się w gęste obłoczki pary. Niektórzy ślizgali się na śliskiej powierzchni chodnika albo głośno przeklinali kiedy jakiś dzieciak rzucił w nich śnieżką.
Jednak między tą typową, zimową atmosferą znalazł się ktoś, kto zupełnie nie pasował do otoczenia.
Biegł, przepychając się między ludźmi, zupełnie nie zwracając uwagi gdy któryś z nich się wywrócił lub obdarzył go niezbyt miłym określeniem.
Nie liczyły się zbulwersowane okrzyki przechodniów. Właściwie... to czy liczyło się cokolwiek oprócz mężczyzny w wełnianym swetrze który właśnie zniknął za rogiem ulicy?
Draco nie miał wątpliwości, że jest to ten sam, który zaczepił jego i Hermionę w barze na rogu Pokątnej. Ten sam, który doniósł Lucjuszowi o ich romansie...
-Czekaj, podły zdrajco!-wrzasnął, kiedy znalazł się na pustej, zaśnieżonej ulicy. -Czekaj, to cię zabije-dodał już nieco ciszej, po czym zwolnił kroku, rozglądając się na boki. Z kieszeni swojego czarnego płaszcza wyjął różdżkę, dzięki której zawsze czuł się dużo pewniej. Wystarczy, że mężczyzna znajdzie się w zasięgu jego wzroku a już będzie po nim...
Zmarszczył brwi z niezadowoleniem. Mężczyzna nie mógł tak po prostu zniknąć, teleportacja odpadała. Wyglądał na pijaka, który nie skończył Hogwartu. Wątpił w to, by poznał tajniki magii na tym poziomie.
Po chwili jednak, przypomniał sobie pewne dość ważne zdanie... "nigdy nie lekceważ swojego przeciwnika"-szepnął bezgłośnie, jednak uświadomił sobie, że ten zwrot może dotyczyć również jego.
Był zdolnym chłopcem, którego umiejętności przewyższały niejednego ucznia szóstego roku. Potrafił o wiele więcej.
Rzucił zaklęcie lokalizacyjne, mocno skupiając się na mężczyźnie w wełnianym swetrze. Po chwili wiedział już w którą stronę iść. Dobiegł do końca ulicy, po czym skręcił w zupełnie pusty i ciemny zaułek.

Stały tam jedynie kontenery na śmieci, od których walił fetor zgnilizny i brudu. Draco skrzywił się, jednak nie zawrócił. Rozejrzał się dookoła. Był pewny, że pijak z baru na pewno tu jest. Nigdzie jednak go nie dostrzegał.
-Radzę ci się pokazać, zanim wysadzę w powietrze cały ten śmietnik-warknął wyraźnie zezłoszczony. Przybrał na twarz maskę obojętności, jednak w jego oczach kryła się prawdziwa i niepohamowana wściekłość. Ten człowiek donosił jego ojcu. Był pewien, że przekonał Lucjusza o nieszkodliwości Hermiony ale okazało się, że jego ojciec jest bardziej przebiegły niż myślał.

Cisza. Jedyne co słyszał, to bicie swojego serca i odgłos pracującego silnika gdzieś, parę przecznic dalej. Był na tej ulicy całkiem sam. Nie... nie tak całkiem. Gdzieś tu krył się mężczyzna w grubym, wełnianym swetrze, który pod działaniem jakiegoś zaklęcia, albo własnego sprytu stał się niewidoczny...
Blondyn przyjrzał się dokładniej kontenerom na śmieci, a po chwili jego twarz ozdobił szaleńczy uśmiech. Po raz pierwszy tej zimy, cieszył się z przenikającego do szpiku kości mrozu...
Zza jednego z koszy wydobywała się para. To oddech... Oddech kryjącego się za nim mężczyzny.
-Przegrałeś-zakomunikował z zadowoleniem Draco, po czym podszedł bliżej, jednym ruchem różdżki odsuwając kosz na śmieci. Podszedł do mężczyzny, by już po chwili mocno złapać go za ramiona i przycisnąć do ściany.
-Puść mnie...-poprosił pijak, nerwowo przygryzając wargę. -Nic mi do tego co robisz, po prostu twój ojczulek płaci niezły szmal-wytłumaczył, próbując odepchnąć od siebie rządnego mordu Dracona. Chłopak był jednak zbyt silny dla starszego mężczyzny, dlatego bez trudu go przytrzymywał.
-Nic mi do tego ile płaci ci mój ojciec. Nie obchodzi mnie to! Miałeś mnóstwo innych opcji by zarabiać na swój alkohol, nie musiałeś mi się narażać. Tymczasem, co za pech, zostałeś przyłapany!-przerwał mu z wściekłością. -Jak długo mu o mnie donosisz?!-spytał tonem nieznoszącym jakiegokolwiek kłamstwa.
Mężczyzna skulił się, po czym przymykając delikatnie oczy, pozwolił by po jego ciele przeszedł zdradziecki dreszcz zimna.
Draco nie miał jednak w sobie nawet krztyny litości. Zamiast tego, jego uścisk na ramionach mężczyzny znacznie się wzmocnił.
-Spytałem, jak długo-przypomniał mu, mrożącym krew w żyłach tonem.
-Odkąd uciekł z więzienia-wyznał w końcu, a Draco nie mogąc się pohamować, przyłożył mu pięścią w twarz.
-I co już o mnie wie?!-spytał, całkiem zrozpaczony.
-Tyle, że spotykasz się z tą szlamą... Reszta twojego zachowania jest całkiem godna śmierciożercy-przyznał, mężczyzna, ocierając z brody strużkę krwi.
Draco spoważniał, zastanawiając się, co powinien zrobić...
-Teraz mnie zabijesz?-zakpił z wyższością pijak. Wpatrywał się w Dracona z wyraźnym wstrętem. -Musisz trochę wyluzować. Tak naprawdę jesteś bardzo do mnie podobny... Zrobiłbyś dokładnie to samo. Ja tylko staram się przeżyć za te pieniądze-wyznał zachrypniętym, pełnym chłodu głosu. -W końcu ile masz na koncie ofiar w imię twojej wolności?-zakpił z ponurym uśmieszkiem.
-Masz do wieczoru opuścić miasto i zerwać wszelkie kontakty z moim ojcem-powiedział w końcu Draco, nie mogąc powstrzymać się od rzucenia na mężczyznę i uduszenia go gołymi rękami. Nienawidził go... Nienawidził go, chociaż doskonale wiedział, że ma rację.
Ubrany w wełniany sweter pijak wydobył z siebie jedynie zduszony rechot, którym pragnął zaznaczyć pogardę jaką darzy Dracona.
-To nie była prośba. Masz zniknąć. Usłyszę o tobie chociaż słowo, a znajdę cię i zabiję, a wtedy zapewnię ci śmierć pełną bólu i cierpienia, jasne?-spytał zupełnie niewzruszony stanem w jakim znajduje się mężczyzna. -Masz rację jesteśmy do siebie podobni, dlatego ja też muszę przekładać swoje interesy ponad twoje życie. Ups... jaka szkoda, że jestem silniejszy-zaczął przesłodzonym, opływającym jadem głosem. -Dlatego pakuj się i ukryj się w miejscu, w którym cię nie znajdę-dodał z  morderczym wzrokiem.

Po chwili odwrócił się i jakby nigdy nic zawrócił w stronę kawiarni. Słyszał jak mężczyzna za jego plecami osuwa się po ścianie i rozmasowuje obolałe ramiona. Uśmiechnął się z ironią, po czym ze spokojem zaczął przemierzać zaśnieżone ulice.

                                                                             ***

Spodziewał się, że Hermiona tak jak ją poprosił będzie siedzieć w kawiarni i nic nie podejrzewając, będzie piła herbatkę uśmiechając się delikatnie do wszystkich ludzi zza szklanej szyby kawiarni.
Nie rozczarował się. Była tam. Jednak towarzystwo w jakim się znalazła bardzo go zszokowało.
To Jego ojciec...
Tak, Lucjusz Malfoy siedział razem z nią przy stoliku i z szaleńczym triumfem przyglądał się jej przerażonej twarzy.
Nie czekając, Draco wbiegł do lokalu, czując jak jego serce zamiera. Ostatnio stracił ukochaną kobietę... czyżby miałoby się to powtórzyć? Nie, nigdy by na to nie pozwolił. Nie popełni po raz kolejny tego samego błędu...

-Co ty tu robisz?-spytał chłodno ojca. Widział, jak Hermiona spogląda na niego i oddycha z wyraźną ulgą. Wiedział, że nie było na to czasu, ale odczuwał zadowolenie z tego powodu. Nieprawdopodobne, że jeszcze jakiś czas temu irytowało go to, że dziewczyna się go nie boi. Tymczasem... sprawował rolę jej prywatnego bohatera na którego widok się uspokajała... Nie minęło jedna dużo czasu zanim musiał się opanować.Powodem tego był jego ojciec, który spojrzał na niego wzrokiem psychopatycznego mordercy.
-Poznaję nową dziewczynę mojego jedynego syna.
-Skończ z tym-powiedział zdecydowanie, zmuszając by Lucjusz wstał i spojrzał na niego z wściekłością. Draco dorównywał mu wzrostem, dlatego nie musiał czuć się skrępowany. Z odwagą wpatrywał się w łudząco podobne, stalowoszare oczy ojca.
-Zostaw ją i stąd wyjdź. Nic ci do tego z kim się spotykam.
-Okłamałeś mnie i umawiasz się z dziewczyną naszego wroga...-powiedział Lucjusz jakby na swoje usprawiedliwienie.
-A ty zarżnąłeś mi matkę na środku salonu-przypomniał mu Draco, cedząc przez zęby.
Hermiona spojrzała na niego z wyraźnym szokiem, jednak nie zamierzała tego komentować.
-Granger idź stąd i teleportuj się do domu-powiedział blondyn, jednak dziewczyna nie reagowała. Nie mogła tak po prostu odejść, podczas gdy on będzie zmagał się z rządnym mordu ojcem.
Przypatrywała się temu z wyraźną paniką, uświadamiając sobie, że blondyni są obserwowani przez wszystkich znajdujących się w kawiarni. Mimo iż mówili przyciszonymi głosami, każdy doskonale wiedział że są mocno skłóceni.
-Nie chcesz robić sceny, Draco... Zostaw mi dziewczynę, tylko sobie porozmawiamy... Kto wie? Może jeśli mnie posłuchasz, nie zabiję jej?-mruknął z obojętnością.
-Granger wynoś się stąd-powtórzył Draco już nieco głośniej. Dziewczyna spojrzała na niego z współczuciem, po czym zerwała się z krzesła i pobiegła w stronę toalet.
Wąskie usta Lucjusza wygięły się w przepełnionym ironią uśmiechu.
-To żałosne jak bardzo zależy ci na tej dziewczynie-stwierdził, po raz kolejny opadając na krzesło przy stoliku. Młody Malfoy pokiwał z rezygnacją głową, po czym przysiadł się do ojca z wyraźnym niezadowoleniem.
-Nic ci do tego. Razem z Teodorem i Blaise'm niedługo skończymy misję. Ona w niczym nie zawadza, nie musisz jej likwidować-warknął, czując, że jeżeli nie przekona ojca, nigdy sobie tego nie wybaczy.
-Niby czemu miałbym tak postąpić?-spytał z ironią Lucjusz. Nie był przekonany.
-Bo cię o to proszę-wyznał, Draco, patrząc mu prosto w oczy.  -Ona nie ma nic wspólnego z naszym światem i nie musi być w niego wciągana. Chociaż raz... zrób to, o co cię proszę...
W jego głosie nie było już złości, chęci mordu ani nienawiści. Zależało mu na ojcu. Zawsze chciał być przez niego doceniony, zauważony. Czuł się przy nim niedowartościowany, upokorzony i sponiewierany ale nigdy nie zabrakło mu godności. Dlatego prosił, nie błagał.
Lucjusz zaśmiał się, po czym wstał od stolika i spojrzał na niego z pogardą.
-Ten jeden raz-powiedział, wyciągając w jego stronę oskarżycielsko palec. -Spełnię twoją durną zachciankę.
Draco wstał, patrząc na niego ze zmarszczonymi brwiami. Nie sądził, że tak łatwo pójdzie.
-Do zobaczenia, synu-mruknął Lucjusz, po czym nie czekając na jego reakcję, wyszedł z kawiarni.

                                                                             ***

Co prędzej zmierzał w stronę domu Hermiony, modląc się by tam dotarła. Zastanawiał się o czym rozmawiał z nią jego ojciec i co dzieje się teraz w jej głowie. Marzył, by wszystko dało się wyjaśnić.
Wbiegł po schodkach prowadzących na jej ganek, po czym zaczął pukać w drzwi. Każda sekunda jej zwłoki, przyprawiała go o dreszcze na plecach.
Niech będzie w domu... Niech będzie w domu....
W końcu drzwi się otworzyły. Stanęła w nich Hermiona. Jej czekoladowe oczy były pełne przerażenia, jednak widząc Dracona nieco się uspokoiła. Nie czekając, rzuciła mu się w ramiona, chowając twarz w jego czarnym płaszczu. Blondyn odetchnął z ulgą, mocno ją do siebie przyciągając.
-Tak strasznie cię przepraszam-powiedział chłopak, całując ją w czubek głowy. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem tak bardzo się o coś martwił.
-Co się dzieje?-spytała dziewczyna drżącym głosem.
-Już dobrze. Dopilnuję by nic ci się nie stało...
-Nie o siebie się martwię-wyznała Gryfonka, odsuwając się od niego i patrząc mu w oczy.
-W takim razie wszystko w porządku, bo mi również nic nie grozi-odparł, siląc się na wesoły ton.
-Odpuść-poprosiła go z wyraźnym zażenowaniem. -Twój ojciec jest przerażający-dodała, mimowolnie się wzdrygając. -Przyszedł i zaczął gadać jakieś głupoty. O twoich masowych mordach, o tym jak razem z przyjaciółmi budzisz postrach wśród...-nagle urwała, widząc jego pobladłą twarz. -Chyba, że to nie były głupoty...-mruknęła, przygryzając nerwowo dolną wargę.
-Hermiona ja...-zaczął, jednak ona szybko mu przerwała.
-Nie kłam! Nie chcę słuchać tekstów typu "...wiesz jak to jest. Jestem w końcu Śmierciożercą..."-przerwała mu, czując jak w jej oczach zaczynają szklić się łzy. Jej głos drżał niebezpiecznie, a ona czuła, że od wybuchu płaczu dzieli ją tylko chwila. Dlaczego najbezpieczniejsze ramiona na świecie należą  do seryjnego mordercy, w którym się zakochała?
-Masz rację...-stwierdził, smutno kiwając głową. -Więc wiesz? Jestem dla ciebie nieodpowiedni. Naprawdę zasługujesz na kogoś lepszego, bo ja się nie zmienię!-oświadczył z rezygnacją. -Po prostu nie mogę...-dodał już ciszej. -Najlepiej będzie, jeżeli skończymy to jak najszybciej.
Odwrócił się, po czym czując jak jego serce umiera zaczął iść w przeciwnym kierunku.
Próbował sobie wmówić, że to nie koniec świata, że mnóstwo facetów zrywa ze swoimi dziewczynami i jakoś żyją dalej, ale on nie mógł się z tym pogodzić. Tak, dla niego to była tragedia. Ta Gryfonka była jego jedyną słabością.
Właśnie stracił kolejną osobę. Kolejną osobę, którą tak strasznie kochał...
-Malfoy!-Hermiona krzyknęła, stojąc na ganku z rozpaczliwym wyrazem twarzy. Nie zważając na to, że jest ubrana w sam cienki sweterek, wybiegła na zaśnieżone podwórze, rzucając mu się w ramiona.
-Przecież cię kocham-wyznała z łzami w oczach. Nie czekając wiele, pocałowała go w sposób przepełniony prawdziwym uczuciem i ciepłem. -Nie chcę żebyś odchodził.











niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 19 - Zawsze może być gorzej czyli jak mimo wszystko wyjść na prostą?

Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Czy możesz ich nim obdarzyć? Nie bądź, więc tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci, nawet bowiem najmądrzejszy nie wszystko wie.
                                                                                      J.R.R Tolkien 

-S-Stracie kogo?-powtórzyła Pansy, wytrzeszczając oczy. Czy to możliwe by matka Dracona nie żyła?
-Narcyza miała wypadek w ostatnich dniach-wyjaśnił Voldemort udając współczucie.
-Wypadek?
Tym razem to Draco nie mógł uwierzyć w to, co mówił Czarny Pan, a może raczej kit jaki wcisnął mu jego beznadziejny ojciec, Lucjusz.
-Och, czyżby mały Malfoy nie podzielił się z wami tą wstrząsającą wiadomością?-spytał zasmucony Voldemort. Ojciec Dracona, siedział natomiast obok, z zadowoleniem popijając jeden z droższych alkoholi w barze.
Blaise, Teodor i Pansy pokiwali jedynie przecząco głowami, patrząc na swojego przyjaciela z wyraźnym szokiem.
-Cóż...-powiedział nieco zmieszany Draco. -Musiało wypaść mi z głowy-dodał, zaciskając zęby ze złości. Obrzucił Lucjusza morderczym wzrokiem, po czym wsadził ręce do kieszeni swojej czarnej marynarki.
-To dlatego tak się zachowywałeś-wykrztusił w końcu Blaise, patrząc na przyjaciela ze współczuciem.
-Tak...
Wzrok Dracona nie był jednak utkwiony w przyjaciołach. Patrzył w oczy swojego ojca. Stalowoszare... Tak łudząco podobne do tych jego własnych...
-W końcu niecodziennie ojciec podrzyna gardło jedynej, ważnej dla ciebie osoby...-powiedział, nie spuszczając wzroku z Lucjusza. -Masz rację, panie. To był okropny wypadek-dodał, jednak tym razem w jego oczach pojawił się ból.
Voldemort jedynie uśmiechnął się z przekąsem, po czym widząc, że wprawił wszystkich w zły nastrój, odszedł z wielkim zadowoleniem.

                                                                     ***

-Stary tak bardzo mi przykro-powiedział Blaise, kiedy po ciężkim bankiecie wrócili do swojego mieszkania na Nokturnie. Jak mógł kiedykolwiek wątpić w powagę sytuacji? Żałował, że dowiedział się o śmierci Narcyzy w taki sposób. Jaki był z niego przyjaciel?

-Ta... mi też-odparł Draco, rzucając się na niewygodną kanapę. -Nieważne, nie mówmy o tym. Było ciężko, ale właśnie wychodzę na prostą i...
-On zabił twoją matkę, Malfoy-powiedział Teodor, a w jego oczach zalśniły łzy. Nie pozwolił im jednak wypłynąć. Każdy z nich przeżywał tę stratę na swój sposób, jednak dla niego śmierć Narcyzy miała również inne znaczenie.
-No co ty nie powiesz-zironizował Draco, patrząc na przyjaciela z kpiną.
-Tak po prostu to zostawisz?-spytał ze złością. -Każdy z nas o coś walczył. Ja o rodzinę, Blaise o przyjaźń, a ty o swoją matkę... Każdy postawił sobie jakiś cel, sens dla którego stał się Śmierciożercą. On ci to odebrał Draco! A ty tak najzwyczajniej pozwalasz by twój ojciec chlał przy barze jak jeden z tych podłych...
-Teodor-Pansy upomniała przyjaciela, jednak ten nie zamierzał dać za wygraną. Martwa Narcyza równała się z porażką, najgorszym co według niego mogło spotkać Dracona.
-Ty przegrałeś, Malfoy-powiedział nieco ciszej. -Wiem, że zemsta to coś co najgorsze, że niszczy jak cholera ale Draco... To była twoja mama, coś o co tak zagorzale walczyłeś-wyjaśnił ze smutkiem.
-Wiem, Teo-odparł Malfoy zupełnie nie urażony ani słowami przyjaciela, ani nawet jego tonem.  Wiedział, że Teodor ma rację. Każdy wypowiedziany przez niego wyraz był prawdziwy. Był dokładnie tym, co sam czuł w obecnej chwili.
-Może masz rację. Może przegrałem...
-Nie, czekaj. Nie to miałem na myśli-przerwał mu brunet, kręcąc przecząco głową. -Chodziło mi o to, że robimy wszystko co w naszej mocy. Próbujemy! Staramy się każdego dnia. Ryzykujemy całe nasze życie, pozwalamy by sumienie powoli nas zabijało, a wszystko to po to by móc być w jego szeregach i wierzyć, gdzieś tam w głębi serca, naprawdę wierzyć! Czyż nie po każdej burzy powinno wychodzić słońce? Bo ja czekam. Cały czas czekam na chociaż mały, cienki promyk nadziei! I zupełnie nic z tego nie mam. Jedynie porażka, przegrana, totalna beznadzieja...-wyjaśnił, a gorycz pobrzmiewająca w jego głosie była dosłyszalna dla każdego kto znajdował się w pokoju. -Ktoś tam zaplanował, że nie dane nam będzie wygrać? Nie, nigdy w to nie uwierzę. Chcę być wytrwały, chcę wierzyć, że to w czym żyjemy to tylko taka próba... Ale to już kolejny cios. Nie wiem jak wy ale mam dość! Cały nasz plan był zły... to trzeba zmienić i...
-Teodor-Draco przerwał mu, stając centralnie naprzeciw niego. -Nie powiedziałem wam, bo... bo nie chciałem przyjmować tego ciosu. A może raczej chciałem Wam tego oszczędzić. Nie chciałem by ktokolwiek z was kiedyś zwątpił. Ja chcę walczyć! Chcę być wytrwały! Ale cholera, Teodor! Robiąc to wszystko, musimy pamiętać kim jesteśmy. A wiesz kim jesteśmy? Zwykłymi chłopcami, którzy gdzieś tam, po drodze się zgubili. Musimy wrócić i nieważne jak kręta i długa byłaby ścieżka, mamy walczyć. Mamy pamiętać czego chcemy i być dumnymi z tego, kim jesteśmy. Bo przecież nie ma sensu starać się dla kogoś kogo nie chcemy, czyż nie? Tu nie chodzi o nasz plan, ani o to że jest zły. Ja myślę, że to zwątpienie... Tak, to zwątpienie jest przyczyną tego, że jesteśmy nieszczęśliwi.

Draco patrzył na przyjaciół z delikatnym uśmiechem.
Był z nich dumny. Wszyscy byli tacy dzielni, tacy wytrwali... Nieważne, że każdy z nich miał wątpliwości, słabości... Nie. One sprawiały jedynie, że stawali się silniejsi, mądrzejsi i bardziej prawdziwi. Z każdym dniem stawali się bardziej ludzcy i choć można myśleć, że służba u Voldemorta odbierała im człowieczeństwo, to było to największe kłamstwo jakie można by było wymyślić.
To dzięki byciu w szeregach Czarnego Pana zrozumieli czym jest życie. Jak bardzo cenić trzeba każdy wolny oddech, każde uderzenie serca.
Zrozumieli, że każdy uśmiech, nawet ten blady, ledwo zauważalny, jest zwycięstwem. Każda myśl przeciw Voldemortowi była walką, samodzielnym ruchem oporu. Zrozumieli, że póki są przeciw niemu, są też na wygranej pozycji.

                                                                           ***

Światło ledwo przenikało przez zaszronione okno mieszkania. Przebijało się przez zasłonę, rozświetlając minimalnie, panujący wszędzie półmrok.
Zaczął się ranek, kolejny dzień, kolejne chwile zmagania się z przepełnionym trudem życiem. Jednak nie o tym myśleli młodzi Ślizgoni. Po męczącym bankiecie i dość poważnej rozmowie wszyscy zasnęli, pragnąc jedynie odpoczynku. Sen był w końcu jedynym miejscem w którym mogli oderwać się od rzeczywistości. Chociaż i tam próbowała ona prześliznąć się w najbardziej brutalne sposoby. Powodowała koszmary, nie dawała spokoju...
-Cholera-Draco zerwał się do pozycji siedzącej, przeczesując palcami swoje jasne, platynowe włosy. Przygryzł nerwowo wargę, po czym wstał z kanapy i wolnym krokiem posnuł się w stronę łazienki. Znowu mu się śniła...
Na marmurowej podłodze, z poderżniętym gardłem... Biedna Hermiona....
Cały czas zastanawiał się czy ojciec uwierzył mu w sprawie Gryfonki. Jeżeli weźmie ją za osobę, dzięki której będzie mógł szantażować swojego syna... Wolał nie myśleć, jak będzie ratował swoją ukochaną.
No bo w końcu była jego ukochaną. Merlinie! On za nią szalał, beznadziejnie się zakochał i do tego nawet nie myślał, żeby przestać!
W jego głowie bez ustanku prześlizgiwała się wizja sprzed zaledwie paru dni.

-Wybacz, że tak dużo czasu mi to zajęło ale... zakochałem się w tobie na zabój. Teraz mówię prawdę-wyznał, patrząc na nią z wyczekiwaniem.
 Chociaż... czy chociaż przez chwilę pomyślał, że dziewczyna może w jakikolwiek sposób odwzajemniać jego uczucia? 
Nie, w jego głowie nie było nawet cienia nadziei na to, że Hermiona Granger kiedykolwiek wybaczy mu to, co zrobił jej przyjacielowi. Zresztą... czy on wybaczyłby gdyby chodziło o Balise'a czy Teodora? 
Może to dlatego tak bardzo go zszokowała? Może to dlatego przez pierwsze parę sekund stał w miejscu nie mogąc zrozumieć co dokładnie się dzieje?
Rzuciła się na niego... Tak, bo inaczej nie można tego nazwać. Zarzuciła mu ręce na szyje, po czym nie czekając na jego reakcję pocałowała. 
Znów mógł ją poczuć, a jej bliskość była jak... jak ukojenie dla jego zbolałej duszy i choć mogłoby się to zdawać ckliwe i przesłodzone to właśnie tak działała na niego ta niepozorna Gryfonka. 
Przy niej zapominał kim tak naprawdę był i co robił. Uwielbiał gdy była obok, kiedy mógł z nią rozmawiać, Merlinie!, kochał ją nawet wtedy kiedy skakali sobie do gardeł. 
Ona... ona była dla niego idealna. Szkoda tylko... że zakazana. 
Musiał to przerwać. Musiał zmusić się do zdjęcia rąk z jej nienagannej talii, musiał sprawić by wyplątała swoje palce z jego jasnych włosów. 
Musiał najzwyczajniej w świecie z niej zrezygnować. Musiał po raz kolejny pomyśleć o kimś innym niż o sobie. 
-Granger... ja nie mogę-powiedział, delikatnie ją od siebie odsuwając.Owszem, robił to z nią już mnóstwo razy, jednak tym razem to było naprawdę prawdziwe. Czuł to. 
-Ach...-mruknęła nieco zmieszana. -Więc najpierw wyznajesz mi miłość i mnie całujesz by zaraz potem dać mi kosza?-spytała zażenowana. Po raz kolejny czuła się przy nim jak skończona idiotka.
-To nie tak, że nie chcę...-zaczął jednak szybko mu przerwała. 
-Daj spokój, nie musisz się tłumaczyć. Nie mam pojęcia jaka jest twoja definicja miłości ale pewnie, doceniam to-powiedziała z ironią. Mimo to w jej oczach dało się dojrzeć smutek. 
-Zdziwiłabyś się jak bardzo traktuję to poważnie. Właśnie dlatego, to nie może... my nie możemy być razem. Wszyscy na których mi zależy są krzywdzeni. To jest niebezpieczne i... z mojej strony bardzo samolubne. 
-Tak... ja też jestem niemałą egoistką, Malfoy. Bycie z tobą jest zarazem najgorszą i najlepszą rzeczą jaką pragnę więc... nie możemy po prostu poddać się chwili?-spytała sama nie do końca przekonana co do swoich racji. -Nie możesz po prostu mnie kochać tak jak... jak ja kocham ciebie?

Merlinie, to było dokładnie to czego potrzebował! Ciepło, które rozlało się po jego ciele, uczucie, radość, która go opanowała! Świadomość... że jest na tym świecie ktoś, kto akceptuje to kim jesteś i mimo wszystko cię kocha. 
Uśmiechnął się. Uśmiechnął się tak szczerze i prawdziwie jak nigdy wcześniej. To miała być ta chwila, którą miał zapamiętać do końca życia. To był ten moment, który mimo smutku, zawsze będzie wspominać się z uśmiechem na twarzy. To było wyznanie. Choć wypowiedziane ze skrępowaniem, wydawało się takie piękne, takie ciepłe... 

W tym momencie już nic się nie liczyło. W końcu zawsze był "tym złym". Zawsze był egoistą. W końcu... czasem może sobie pozwolić na jakąś przyjemność, na chwilę radości. Nie musi bezustannie karać się za to kim jest. 
Dlatego tak szybko ją do siebie przyciągnął. Dlatego po raz kolejny zaczął skradać jej pocałunki. Dlatego, pozwolił sobie na miłość...

                                                                        ***

Stanął przed progiem małego domu, z lekkim uśmiechem pukając do drzwi. Zastanawiał się, co właściwie tu robi, na co dokładnie liczy...
-Draco?-w drzwiach stanęła brązowowłosa dziewczyna, która patrzyła na niego z wyraźnym zdziwieniem.
-Co ty tu robisz?-spytała, po czym wyszła na ganek, otulając się grubym swetrem.
-Chciałem cię zobaczyć-wyznał nieodgadnionym tonem.
-Wszystko w porządku?-spytała, widząc dziwny wyraz jego twarzy.
-Tak... ja po prostu... ostatnio dużo się wydarzyło i chciałem mieć pewność, że wszystko u ciebie w porządku-powiedział zamyślony. Po głowie znowu chodziła mu wizja martwej Hermiony leżącej na marmurowej podłodze w Malfoy Manor.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, po czym bez wahania wtuliła się w jego ciepły tors.
-Tęskniłam za tobą-mruknęła, widocznie oddychając z ulgą.
-A u ciebie wszystko w porządku?-spytał, widząc, że dziewczyna również wydaje się w nie zbyt dobrym humorze.
-Tak... tylko... moi rodzice. Ostatnio trochę się kłócą. Od wczoraj w ogóle się do siebie nie odzywają i... Nieważne. Ty masz zapewne gorsze problemy-przerwała, patrząc na niego ze zrezygnowaniem.
-Każdy je ma. Każdy przeżywa je na odpowiedni sposób-powiedział Draco, siadając na schodkach prowadzący na ganek domu Hermiony.
-Właściwie... to skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?-spytała Gryfonka, siadając obok niego.
-Słyszałem jak mówiłaś swój adres pewnej sowie w Hogwarcie-powiedział z lekkim rozbawieniem. -Co do twoich rodziców...-zaczął, obejmując ją ramieniem. -To raczej obydwoje przeżyją te kłótnie-zaśmiał się, nerwowo przeczesując swoje jasne włosy.
-Po prostu nie chcę by się rozstali. Tak strasznie ich kocham, chcę żebyśmy tworzyli normalną rodzinę i...-przerwała, czując jak w jej oczach pojawiają się łzy. -Przepraszam-szepnęła, szybko je ocierając.
-Nie przepraszaj za łzy. Nie wszystkie są takie złe-zaśmiał się Draco, mocniej ją do siebie przytulając.
-Każdy tego pragnie, Granger. Ale czasem... Czasem po prostu tak jest lepiej.
-Nikomu nie jest lepiej bez rodziców!-powiedziała, czując jak do jej oczu napływa nowa fala łez. Czuła się taka słaba i bezsilna. Chciała by rodzice dalej się kochali, by byli razem, by stanowili przykład tej wielkiej miłości na której od zawsze pragnęła się wzorować. -To miały być takie wspaniałe święta...
-Chodziło mi o to, że oni dalej będą cię kochać. Każdy rodzic w głębi serca kocha swoje dziecko-powiedział, nie wiedząc już czy bardziej próbuje przekonać siebie czy ją.
-Jestem na nich wściekła. Psują to wszystko! Nie widzieliśmy się od wakacji... Teraz gdy On wrócił każdy dzień to niewiadoma, a oni muszą kłócić się o rozbity wazon albo zbyt mocną kawę-powiedziała całkowicie rozbita. Ukryła twarz w dłoniach, przysuwając się bardziej w stronę blondyna.
Po chwili jednak szybko się opanowała. Podniosła głowę, po czym momentalnie się prostując, zwiększyła między nimi odległość. No tak... musiała sobie przypomnieć o ojcu Dracona-Lucjuszu. Przecież doskonale wiedziała, że mężczyźni nigdy nie okazywali sobie uczuć, że blondyn tak naprawdę nie miał kochających rodziców. Jak ona śmiała wyżalać mu się na takie tematy?
-Przepraszam-powiedziała, teraz już pewna, że za każdym razem kiedy go widzi, robi z siebie idiotkę.
-W porządku. Nie ma nic złego w tym co powiedziałaś.
-Po prostu wiem, że ty...
-Ja to... ekstremalny przypadek-zaśmiał się, całując ją w czubek głowy.
Dziewczyna westchnęła,  wygładzając brzeg bluzki, którą miała na sobie. Widać pragnęła w ten sposób się uspokoić. Spojrzała na chłopaka, po czym zmusiła się do ledwo zauważalnego, bladego uśmiechu.
-Zaprosiłabym cię do środka ale sam rozumiesz... oni ciągle się kłócą.
-W porządku-odparł, kiwając głową ze zrozumieniem. -Więc może ty pójdziesz ze mną?
-A dokąd niby mielibyśmy iść, Malfoy?-spytała zupełnie nie przekonana.
-Do kawiarni, parku, sklepu, restauracji... To chyba takie normalne miejsca, prawda? W takie miejsca chłopak może zabrać swoją dziewczynę?
-Lepsze to niż sklep Borgina i Burkes'a-zaśmiała się, wstając ze schodków.
-Teraz okoliczności są nieco inne-mruknął również wstając i oplatając ręce wokół jej talii. -Więc jak? Skusisz się na randkę z wrednym  Ślizgonem?












czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział 18 - Świąteczny melanż u Czarnego Pana

-No nareszcie! Gdzie byłeś tyle czasu?-spytała Pansy, witając stojącego u progu blondyna.
-Musiałem coś jeszcze załatwić-mruknął, jakby nieprzytomnie, wciskając jej siatkę obrzydliwych składników na eliksir dla Teodora.
-Ale wszystko w porządku?-upewniła się dziewczyna, patrząc na niego z lekką troską. Świetnie, zaczął z nimi rozmawiać ale to nadal nie był ten Draco...
-W jak najlepszym-odparł zdobywając się na delikatny uśmiech. Mimo to, zdawał się on być wymuszony. W oczach Ślizgona dawno nie pojawiło się nic na kształt szczęścia czy jakiejkolwiek radości. -Jak on się czuje?-spytał, pragnąc zmienić temat.
-Zasnął. Martwię się o niego. Jest w złym stanie...
-Tak, to musiała być naprawdę porządna klątwa...
-Jak bardzo trzeba wkurzyć ojca by zrobił coś takiego?-spytała Pansy, zaczesując palcami swoje ciemne włosy.
-Zdziwiłabyś się jak niewiele trzeba...-mruknął, wspominając swoją matkę leżącą na zimnej posadzce w salonie Malfoy Manor. -Zabierzmy się za eliksir. Pomożesz mi?-dodał szybko, widząc jak dziewczyna przygląda mu się z ciekawością.
-Draco... wtedy... tamtej nocy kiedy wróciłeś cały we krwi... Powiedziałeś, że spotkałeś ojca...
-Tak, ale nie chcę o tym rozmawiać. Było, minęło...
-Od tamtej pory dziwnie się zachowujesz, nie chciałeś wrócić do domu na święta i tak sobie myślałam... Czy ty kogoś zabiłeś?-spytała, jednak po chwili zrozumiała co powiedziała. Spuściła wzrok, wlepiając go w brudną podłogę mieszkania.
-Przepraszam, nawet nie powinnam... Merlinie jestem głupia-powiedziała zmieszana.
-W porządku-odparł zupełnie niewzruszony jej przypuszczeniem. -Dlaczego tak myślałaś?
-No bo... wróciłeś wściekły, koszulę miałeś w cudzej krwi a potem zupełnie się od nas odciąłeś... Może wyrzuty sumienia...

Chłopak przez dłuższą chwilę patrzył na nią z rozbawieniem, jednak po chwili postanowił zająć się ważniejszymi rzeczami.
-Zróbmy wreszcie ten eliksir-powiedział, po czym nie czekając na jej reakcję ruszył w stronę ich małej kuchni mijając śpiących na kanapie Teodora i Blaise'a. Nawet nie zorientował się, kiedy na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.


                                                                      ***

-No d-dobrze... więc nie sądzicie, że ta sukienka nie jest zbyt... no nie wiem... czy ona w ogóle dobrze na mnie leży?-pytała Pansy, stojąc na środku mieszkania. Wydawała się bardzo skrępowana tym, że stoi przed trzema Ślizgonami w tak eleganckiej sukni.
-Nie... jest spoko-stwierdził Blaise, nie mogąc oderwać od niej oczu.
W długiej, jasnoniebieskiej sukience prezentowała się niczym piękna księżniczka. Mimo to ciągle miała wątpliwości co do swojego wyglądu. Co chwila nerwowo przygładzała brzeg sukni, albo poprawiała włosy spięte w wysokiego, artystycznego koka.
-Nieprawda, jest beznadziejnie! Po cholerę rodzice kazali mi iść na ten bal. Są wściekli, że z wami uciekłam co jeżeli zrobią mi coś na oczach wszystkich?! Nie zniosę takiego upokorzenia!
-Daj spokój wyglądasz świetnie-pocieszył ją Teodor, oparty o ścianę. Tak jak pozostali dwaj przyjaciele ubrany był w elegancki, czarny garnitur. -A co do twoich rodziców to zadbamy by nie spotkała cię żadna krzywda.
-Właśnie. Po imprezie u Dohołowa wzbudzamy respekt. Jesteśmy jak...
-Jak najlepsze partie na nudnej imprezie-wtrącił Blaise niezbyt przekonany co do bankietu u Voldemorta.
-Wydaje mi się, że wcale nie będzie taka nudna-powiedział Teodor poprawiając krawat. -Mówię wam, że to będzie totalna rozróba. Pokażemy się, wypijemy szampana, pogadamy z tym z kim trzeba i zwijamy się z powrotem na Nokturn.
-Jestem za!-powiedziała Pansy czując jak co raz ciężej oddycha. Strasznie się stresowała. Co jeżeli stanie się coś złego?

                                                                                ***

Znienawidzona twierdza Voldemorta nie wyglądała zbyt zachęcająco. Owszem była wysprzątana, a gdzieniegdzie wisiały jakieś ozdoby ale mimo wszystko pozostawała sobą - obleśną budowlą, która kojarzyła się z wrzaskami torturowanych ludzi lub plamami krwi na zimnej, wykładanej marmurem podłodze.
Z okazji świąt w całej twierdzy rozbrzmiewała muzyka. Nie były to jednak świąteczne, pełne ciepła piosenki. Przypomniało to raczej grę organów, które napawały wnętrza jeszcze większym mrokiem niż dotychczas.

-Cóż... szykuje się niezły melanż-mruknął Blaise, lustrując wzrokiem wnętrze wielkiej sali balowej.
-Masakra...-dodał Draco, przyglądając się znajdującym w środku ludziom.
-A jakie miłe towarzystwo-dodał Teodor posyłając sztuczny uśmiech stojącym w pobliżu baru paniom.
-Zaraz zemdleję-westchnęła Pansy z obrzydzeniem patrząc na bawiących się śmierciożerców.

Sala balowa okazała się wielkim pokojem z marmurową podłogą, złotymi ścianami i kryształowymi żyrandolami. Kipiała od przepychu i bogactwa, a znajdujący się w niej ludzie ubrani byli w najbardziej dostojne i eleganckie stroje.
W twierdzy Voldemorta zebrali się wszyscy śmierciożercy ze swoimi rodzicami i przyjaciółmi, a także niewolnikami czy sługami.
Teraz, przyjęcie przypomniało pełny elegancji bankiet jednak wraz z upływem czasu miała wzrosnąć ilość wypitego alkoholu. Mało który śmierciożerca pozbawiony był agresji nie mówiąc już o swoim zachowaniu będąc w stanie nietrzeźwości.
Wystarczyło poczekać, by zobaczyć prawdziwe oblicze rzeszy popleczników Czarnego Pana.
 
                                                                             ***

Pansy przeciskała się między bawiącymi gośćmi, wypatrując któregoś ze swoich przyjaciół. Zamieszanie podczas bankietu sprawiło, że byli zmuszeni się rozdzielić.
Szła szybkim krokiem, stukając obcasami o marmurową posadzkę. Tak bardzo się bała...
Nagle poczuła jak ktoś łapię ją za nadgarstek. Poczuła jak jej serce staje, jednak nie dała tego po sobie poznać. Szybko się odwróciła tym samym wpadając na jakąś wysoką osobę...
-Blaise...-powiedziała z ulgą, czując jak perfumy chłopaka uderzają jej do głowy.
-Co się stało?-spytał, marszcząc brwi.
-Nic. Po prostu tak strasznie się stresuję...

-No i słusznie.

Obydwoje momentalnie się odwrócili, słysząc za swoimi plecami przepełniony chłodem głos.
-Pan Parkinson-Blaise skinął głową z niezadowoleniem patrząc na stojącego przed nim bruneta. No i jak on ma zwymyślać tego Śmierciożercę kiedy wokół mają tylu świadków?!
-Witam panie Zabini-odparł ojciec Pansy, nie zaszczycając go nawet krótkim spojrzeniem. Jego wzrok utkwiony był w córce, która patrzyła na niego z szczerą paniką.
-Pansy, pozwolisz, że porozmawiamy?-spytał, obdarzając ją ironicznym uśmiechem.
-Tato, ja wszystko wytłumaczę...-zaczęła dziewczyna, wiedząc, że szykuje się na najgorsze.
-A co zamierzasz mi wytłumaczyć?! To, że uciekłaś mi sprzed nosa, o tym jaka to jesteś niewdzięczna swojemu ciężko pracującemu ojcu czy może o tym, że szlajasz się razem z... z nimi-dokończył, patrząc na Blaise z niemałą pogardą.
-Zapłacisz za to. Kiedy przyjęcie się skończy, wracasz do domu i nie chcę słyszeć żadnych protestów.
Dziewczyna spuściła głowę, starając się nie pozwolić wypłynąć cisnącym się do oczu łzom. Od zawsze bała się ojca.
Blaise momentalnie wyczuł sytuację. Złapał Ślizgonkę za rękę, patrząc na jej ojca z delikatnym, choć wymuszonym uśmiechem.
-Niech pan da spokój. Pansy pomaga nam wykonywać misję dla Czarnego Pana. To kluczowy moment. Pana córka ma okazję doznać zaszczytu i mieć zasługi w tak ważnym zadaniu. A co do tej ucieczki sprzed pańskiego nosa... Proszę wybaczyć, to moja wina. Nie miałem pojęcia, że aż tak to pana urazi-powiedział łagodnym tonem. -Po prostu... czego to się nie robi dla naszego Pana?-spytał, wiedząc, że wygrał. Parkinson nie mógł nic powiedzieć. Jego sprzeciw równał się  przeciwstawieniu Voldemortowi.
-Sama tego chciałaś-warknął, wyciągając w stronę Pansy palec. -Zobaczysz jakie pociągniesz za sobą konsekwencję, niewdzięcznico-dodał, odwracając się i nie mówiąc nic więcej odszedł, znikając między tłumem tańczących w eleganckich strojach Śmierciożerców.

                                                                          ***

-Kogo to moje oczy widzą! Teodor...-ciemnowłosa kobieta podbiegła do chłopaka, posyłając mu pełen szaleństwa uśmiech.
-Bellatrix...-Ślizgon zawołał z udawanym entuzjazmem, patrząc na Śmierciożerczynię z przerażeniem.
-Jak się czujesz?-spytała cicho chichocząc. -Słyszałam, że ojciec dał ci w kość. W sumie to nieźle sobie z nim poradziłeś. Haha... żebyś widział jak śmiesznie teraz chodzi... Odkąd się z nim spotkałeś, podły humor nigdy go nie opuszcza. Każdą wolną chwilę poświęca na szukanie waszej rodziny. Nieźle ją ukryłeś-zaśmiała się rozbawiona.
-Tak... udało mi się-przyznał, rozglądając się za którymś z przyjaciół. -Co u ciebie, Bello?-spytał wsadzając ręce w kieszenie swojej czarnej marynarki.
-To naprawdę wspaniały wyczyn. Jak to zrobiłeś?-spytała, nachylając się nad nim tak, że ich twarze dzieliły zaledwie milimetry.
-Sekretne techniki-odparł wymijająco. -A co u Rudolfa?-spytał, odsuwając się od niej. Miał nadzieję, że wzmianka o jej mężu sprawi, że Bellatrix nieco się opanuje.
-Wyjechał na misje świąteczną. Nie będzie go aż do nowego roku...-powiedziała wyjątkowo zadowolona. -Więc tak sobie myślałam... może mógłbyś wpaść od czasu do czasu...-mruknęła z uwodzicielskim uśmiechem.
-O tak... z wielką chęcią-przyznał, przeklinając w duchu tą kobietę. Do cholery! To była siostra matki jego przyjaciela! Do tego starsza o prawie trzydzieści lat! Jak bardzo stuknięta musiała być Bellatrix by składać mu jakiekolwiek propozycje? -Ale co na to powie twój mąż?-spytał, jakby tylko to stało na przeszkodzie do ich pięknego romansu.
-Przecież mówiłam ci, że wyjechał!-powiedziała, jakby tłumaczyła coś małego dziecku.
-W takim razie jeszcze to obgadamy-odparł z ironicznym uśmiechem, po czym szybko odszedł w stronę bawiących się gości.

                                                                          ***

-Proszę, proszę... że też ośmieliłeś się tu przyjść-warknął Lucjusz Malfoy, siadając obok swojego syna w barze. Chłopak spojrzał na niego z rezygnacją, po czym odstawiając swoją szklankę odwrócił się w jego stronę.
-Że też nie boisz się o swoje życie, pokazując mi się na oczy-odparł blondyn, wypranym z emocji głosem.
-Nie zabiłbyś mnie. Już to kiedyś przerabialiśmy, pamiętasz? Malfoy Manor, marmur poplamiony krwią, twoja matka z poderżniętym gardłem... Zawsze brakowało ci odwagi, Draco. Staczasz się...
Lucjusz mówił, jednak jego syn postanowił go ignorować. Nie zamierzał reagować na jego odzywki. Nie ważne jak bardzo byłyby chamskie,  nie ważne jak bardzo ojciec nim gardził. Postanowił o niego walczyć, dlatego nie mógł go zabić.
-...no i do tego wszystkiego zadajesz się z szlamami... Jak możesz zadawać się z tą dziwką Pottera?
-Co?-spytał, wyrywając się transu. Poczuł jak jego wnętrze opanowuje panika. Skąd Lucjusz mógł wiedzieć o Hermionie?
-Nie udawaj, że nie wiesz-zaśmiał się mężczyzna, przeczesując palcami swoje długie, platynowe włosy. -Mam swoich informatorów. Wiem, że byłeś z nią w karczmie na rogu Nokturnu. Wiem, że całowałeś się z nią przed lokalem...
-Daj spokój. To tylko niezła dziewczyna, przygoda na jedną noc. Wiem, że jest szlamą, ale w przeciwieństwie do ciebie bardziej cenię sobie wygląd niż wnętrze... Jak mogłeś nasłać na mnie szpiega?

Doskonale wiedział, kto doniósł Lucjuszowi. To na pewno był tamten mężczyzna, który podszedł do Hermiony w karczmie. Zapewne gdyby nie zbył go niemiłymi słowami, nigdy nie zemściłby się w taki sposób.  Znalazł Lucjusza i powiedział, że jego syn zadaje się z Hermioną Granger, przyjaciółką wspaniałego Wybrańca.

-Jesteś doskonałym kłamcą, Draco ale pamiętaj po kim to odziedziczyłeś,synu...-powiedział mężczyzna, jednak nie dane było mu rozwinąć swojej wypowiedzi, bo na sali pojawił się organizator bankietu - Najpotężniejszy czarnoksiężnik, postrach całego czarodziejskiego świata, Ten-Którego-Nie-Wolno-Wymawiać - Lord Voldemort.

-Witam wszystkich zebranych na moim jakże uroczym przyjęciu-wysyczał trupio blady mężczyzna. -Czyż to nie cudowne, że możemy spędzić ten czas w swoim wspaniałym towarzystwie?-spytał, a w jego szkarłatnych oczach pojawiły się szaleńcze błyski.
-O tak panie!-zaszczebiotała Bellatrix, kłaniając się tak nisko, że do dotknięcia posadzki nosem, brakowało jej zaledwie paru centymetrów.
-Zamilcz, Bello! To moje przemówienie-upomniał ją chłodno Voldemort, jednak kobieta zdawała się zupełnie nieprzejęta jego tonem. Skłoniła się jeszcze niżej, jednak tym razem nie wydobyła z siebie nawet najcichszego dźwięku.
-Chciałbym wam życzyć, moi drodzy słudzy, wszystkiego co najlepsze. Niech wasze pragnienie władzy i potęgi nigdy nie zostanie przyćmione przez inne rzeczy! Niechaj mrok...


-A ten jak zwykle pieprzy głupoty-stwierdził Blaise, mocniej ściskając rękę zestresowanej Pansy.
Dziewczyna wtuliła się w jego bok ciężko wzdychając. Czy jej chłopak nie mógł pohamować się przed wypowiadaniem swojej opinii o Voldemorcie chociaż w takim towarzystwie?!

-Patrz! To Draco. Siedzi przy barze z ojcem-szepnęła mu na ucho ujrzawszy jasną czuprynę przyjaciela.
Trzymając się za ręce zaczęli iść, przeciskając się między zastygłymi w milczeniu Śmierciożercami. Zwolennicy Voldemorta, wsłuchani w słowa swojego pana, przerwali zabawy i teraz patrzyli na niego z uznaniem i ślepym podziwem.
-Cześć. Wszystko u was w porządku?-spytał ich Teodor który w końcu ich odnalazł. Dorwawszy ich odetchnął z ulgą, jednak co chwila oglądał się na boki, nerwowo sprawdzając, czy Bellatrix go nie śledzi.
-Tak, a u ciebie?-odparł Blaise, dalej zmierzając w kierunku Dracona.
-Oprócz tego, że podrywają mnie dużo starsze kobiety raczej tak...-stwierdził cicho się śmiejąc. -Dokąd idziemy?-spytał zupełnie nie zwracając uwagi na oburzone miny reszty gości, którzy starali się słuchać Voldemorta.
-Draco tam siedzi. Do tego razem z tatusiem...-odparł od niechcenia Blaise. -A właśnie. Spotkałeś swojego?
-Nie sądzę by pokazał się tu po tym jak ostatnio go załatwiłem-powiedział nie odrywając wzroku od siedzącego przy barze Dracona. Nie mógł więc zobaczyć zaskoczonych min swoich przyjaciół.
-A jak go załatwiłeś?-spytała niepewnie Pansy.
-No tak... wy nie wiecie-zaśmiał się beztrosko. -Zachowałem się jak świnia i rzuciłem klątwę na jego nogę. Sądzę, że musieli mu ją amputować. To było wyjątkowo paskudne zaklęcie...
-Co?! Żartujesz sobie?!-spytał Blaise z przerażeniem.
-Daj spokój. On chce mi wyrżnąć rodzinę. Jak go pozbawię jednej nogi to nic mu się nie stanie...

Młody Zabini otwierał już usta by skomentować jakoś wypowiedź przyjaciela, jednak nie pozwolił mu Voldemort, który tak jak oni zaczął zmierzać w stronę baru.
Zapewne skończył już przemowę i chciał dołączyć do Lucjusza, albo po prostu pragnął się napić.
Tak czy inaczej, podszedł do Dracona i jego ojca w tym samym momencie, kiedy stanęli obok nich Teodor, Blaise i Pansy.
-Draco, Lucjuszu-Czarny Pan skinął sztywno głową, gestem ręki przywołując rudowłosą barmankę.
-Panie-blondyni wstali, witając się z wymuszonymi uśmiechami.
-Chciałem jedynie złożyć kondolencje-wyznał Voldemort, na co przyjaciele Dracona spojrzeli na niego z zaskoczeniem. -To była naprawdę wielka strata. Jak sobie radzicie po stracie Narcyzy?











niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 17 - Wszelkie komplikacje czyli jak wyglądają przedświąteczne dni Ślizgonów

Niejednego denerwuje stwierdzenie, że "życie jest niesprawiedliwe"... Ale jednak... Kto wie? Może po prostu tak już musi być? Może właśnie o to chodzi?
Czasem czujesz się upokorzony, zmieszany z błotem, totalnie niedoceniony... Patrzysz jak wokół ciebie łażą dzieciaki zajadające się cukierkami i wylegujące się nad brzegami basenu w luksusowych willach. Pozwalasz by cię wyśmiały i poniżyły. Pozwalasz by rozpuściły o tobie najgorsze plotki i wypowiedziały pod twoim adresem najgorsze wyzwiska i kiedy już osiągną swój cel, kiedy leżysz i nie masz siły już wstać... Wstajesz. 
Posyłasz uśmiech, mówisz "nara frajerzy" i najzwyczajniej w świecie odchodzisz. Tyle, że zwycięsko, bo w przeciwieństwie do nich jesteś szczęśliwy. Jesteś od nich dużo więcej wart i mimo iż fakt, że nikt tego w tobie nie widzi boli, nie potrzebujesz ich uznania. 
Dla prawdziwego przyjaciela nigdy nie musisz się zmieniać, nie musisz się starać, bo on widzi w tobie to, co naprawdę cenne. On przy tobie zostanie. Wtedy, kiedy będziesz leżeć całkowicie upokorzony, niedoceniony i zmieszany z błotem i zostanie kiedy wreszcie udowodnisz ile naprawdę jesteś wart. 

Choć definicja przyjaciela może zdawać się trudna... w rzeczywistości wcale taka nie jest. 
To się po prostu czuje. Świadomość, że masz przy sobie kogoś kto... nie musi być od samego początku. Wystarczy, że zostanie przy tobie do końca. 

Draco, Blaise i Teodor byli przyjaciółmi w każdym znaczeniu tego słowa. Trwali niczym bracia, dążąc do swojej wolności. Naprawdę wierzyli, że kiedyś to osiągną, że znajdą sposób. Bo choć życie bywało w stosunku do nich niejednokrotnie niesprawiedliwe, wierzyli,  że w końcu szczęście się do nich uśmiechnie. 

Byli niczym mali chłopcy z marzeniami, którzy zaślepieni pewnymi ideami nie dostrzegali walącego się wokół świata. 

Draco Malfoy siedział w mieszkaniu na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, delektując się swoją samotnością. 
To nie tak, że był nietowarzyski, po prostu... zbyt wiele razy zawiódł się na ludziach. Ile to razy mówił sobie, że ich nienawidzi? Wstręt do własnej rasy może nie jest normalny ale nie ma się co oszukiwać... ludzie cały czas popełniają okropne zbrodnie. 

Mimo wszystko na jego twarzy widniał delikatny uśmiech. Tego dnia, siedząc na kanapie poczuł, że wreszcie ma spokój. W końcu może odpocząć...

-Siema Draco!
Nagle do pokoju wpadło dwóch chłopaków, ciągnących za sobą zdezorientowaną dziewczynę. 

-No i koniec spokoju-mruknął z ponurym uśmiechem, wstając z kanapy. -Co w tu robicie?-spytał już na tyle głośno, by przyjaciele go usłyszeli. 
-Jak to co? W końcu wszyscy trzej tu mieszkamy. A Pansy będzie naszym gościem podczas tych wspaniałych, wyjątkowych świąt!-oświadczył Blaise Zabini z radością podchodząc do lodówki. Po chwili jednak, szybko ją zamknął, bo dochodzący z niej zapach przyprawił go o odruch wymiotny. -Powinniśmy tu posprzątać.
-I pójść na zakupy-dodał Teodor rzucając swoją kurtkę w kąt pokoju. 
Jedynie Pansy stała u progu drzwi, patrząc na całe mieszkanie z przerażeniem. Widząc jednak, że nikt nie zwraca uwagi na jej pełną zdegustowania reakcję, westchnęła ze zrezygnowaniem i weszła do środka. 
-Jesteście obrzydliwi-stwierdziła, omijając niezidentyfikowany przedmiot na podłodze. Rozejrzała się po pokoju z wyraźną niechęcią. -Tu nie ma warunków do życia!-dodała widząc ich niewzruszone miny.

Chłopcy jednak, dalej nie zwracali na nią uwagi, zajmując się swoimi sprawami. Draco przyjął wszystko z obojętnością i już po chwili z powrotem zajął miejsce na kanapie. 
Dziewczyna podeszła do niego, pragnąc usiąść obok, jednak szybko zrezygnowała ze swojego planu. 
-Malfoy! Czy to jest krew?!-krzyknęła, widząc szkarłatne plamy na obszyciu kanapy. 
-I to nie byle jaka-powiedział zupełnie niewzruszony jej reakcją. -Czysty szlam...
-Dobra wiedzieliśmy, że była tu Granger ale co tu się dokładnie działo?-spytał, wtrącając się do rozmowy Blaise.
-Po prostu zaatakowali ją jacyś menele i rozcięła sobie ramię...-wyjaśnił z obojętnością wypisaną na twarzy.
-A ty jak zwykle zabawiłeś się w doktora...-zaśmiał się Blaise. -Mówię poważnie, Draco. Powinieneś zostać magomedykiem. Po twoim zabiegu Teo dalej ledwo słania się na nogach...

Mieli rację. Stojący przy lodówce Teodor właśnie upadł na ziemię...

                                                                                 ***

-Stary naprawdę z tobą co raz gorzej...-powiedział Blaise, kiedy chłopak wreszcie otworzył oczy.
-Trzymaj. Powinno pomóc-dodała Pansy, wciskając zdezorientowanemu Teodorowi worek lodu. -Co się z tobą dzieje?-spytała ze zmartwieniem.
-Pójdę na Pokątną. Może znajdę jakieś eliksiry-zaproponował Draco jednak nie wydawał się zbytnio przejęty stanem przyjaciela.
-Przyznaj się. Co mi zrobiłeś podczas swojego genialnego zabiegu?-spytał brunet z lekką pretensją.
-Hm... niechże się zastanowię! A może chodzi o to, że dostałeś czarno magiczną klątwą, po której nie miałeś  prawa przeżyć a co dopiero dojść o własnych siłach do zamku? Powinieneś zostać zamknięty w Mungu na parę najbliższych miesięcy, a nie szykować się na szalone imprezy u naszego ukochanego szefa! Do cholery, Teodor, musisz się oszczędzać i leżeć...-powiedział, jakby tłumaczył coś wyjątkowo upartemu dziecku. -Pójdę po te eliksiry-dodał, widząc zrezygnowany wzrok przyjaciela. -Zajmijcie się nim-zwrócił się do pozostałych, po czym nie czekając na ich reakcję, zarzucił na siebie płaszcz i wyszedł z mieszkania.


                                                                      ***

-Wyciąg z szczuroszczeta, bandaże nasączone śliną nietoperza, włos jednorożca i trzy siekane żabie języki-powiedział Draco, z niezadowoleniem wyciągając sakiewkę galeonów. Apteka na ulicy Pokątnej była dość droga i mocno wyczerpywała jego oszczędności.
Ekspedientka podała mu zamówione składniki, a on przyjął je z lekkim obrzydzeniem. Bez słowa odwrócił się, po czym z zaskoczeniem wpadł na pewnego, dość niepożądanego chłopaka.
-Kogo znów prawie zabiłeś, Malfoy? Musisz go odratować takimi paskudnymi rzeczami?-spytał z kpiną.
-Ach... to nic takiego. To tylko jakiś śmieć warty tyle co ty,Weasley-warknął z mordem w oczach.
-Odwołaj to-niemal krzyknął rudzielec.
W tym momencie do apteki weszły kolejne dwie postacie, na widok których młody Malfoy miał ochotę krzyczeć. Czy naprawdę nie mieli lepszych okazji do takich nagłych spotkań?!
-Co ty znowu wyprawiasz, Malfoy?-spytał Harry, momentalnie wyciągając różdżkę.

-Och, dajcie spokój!-poprosił z wyraźną niechęcią blondyn. Był co najmniej zażenowany zachowaniem Gryfonów.
-Jesteś tchórzem, Malfoy! Skoro jesteś taki odważny to stań ze mną w otwartej walce! Przez ciebie przesiedziałem parę tygodni w Skrzydle Szpitalnym!-powiedział wzburzony Ron.
-Robiłem to dla większego dobra-odparł zupełnie niewzruszony Ślizgon. -Wyświadczyłem przysługę światu. W końcu mógł od ciebie odpocząć...
-Panowie... Proszę opuścić ten lokal-do rozmowy wtrąciła się ekspedientka, która była wyraźnie zaniepokojona obrotem spraw.
-Tak... śpieszę się...-powiedział Draco, po czym ruszył do drzwi, przy których stała Hermiona.
Wyraz jej twarzy był nieodgadniony, jednak to w oczach mógł zobaczyć... no właśnie, co? Tęsknotę? Uczucie? Sam już nie wiedział.
-Nie tak szybko, Malfoy!-krzyknął Harry Potter jako pierwszy otrząsając się z szoku. Wybiegł za nim z apteki, po czym szybko złapał go za ramię.
-Nie dotykaj mnie-wycedził blondyn, momentalnie się do niego odwracając. Jego oczy ciskały iskry, a głos przybrał naprawdę chłodny ton. Był zły. Bynajmniej nie dlatego, że Weasley znowu wymyślił coś sobie i miał do niego pretensje. Dlaczego nigdy nikt nie mógł spojrzeć na wszystko z jego perspektywy?! Przecież gdyby nie musiał, nigdy nie pakowałby się w te brudne interesy! Kiedy ci ludzie zrozumieją, że on nie miał innego wyboru?!
-Nie pozwolę ci obrażać moich przyjaciół-powiedział stanowczo Harry dalej nie puszczając jego ramion.
-Nie pozwolę by rozkazywał mi ktoś taki jak ty-odparł, obdarzając Wybrańca dużo bardziej morderczym wzrokiem.
-Bo co?-spytał Gryfon, lekko go popychając. W tym momencie z apteki wyszła Hermiona z Ronem, przyglądając się wszystkiemu z niepokojem.
-Może dlatego?-spytał blondyn, odwracając od siebie chłopaka i mocno wyginając mu do tyłu rękę. -Jeden mój ruch i złamanie otwarte...-wysyczał mu do ucha, po czym przeniósł swoje ręce na szyję chłopaka. -Drugi, i skręcony kark.
Harry zacisnął zęby, jednak nie wydobył z siebie nawet najcichszego dźwięku. Był w pułapce.
-Zgon następuje po raptem paru sekundach. Tym razem nie ma w pobliżu nikogo, kto oddałby za ciebie życie... Trudna sytuacja, nie sądzisz Potter?-spytał chłodno, jednak poluzował uścisk.
Harry od razu skorzystał z okazji, wyrywając się blondynowi. Był wściekły, że pozwolił się tak łatwo upokorzyć. Zamachnął się na Dracona, jednak ten zdążył uchronić się od jego ciosu, robiąc natychmiastowy unik.
W końcu był wyszkolonym zabójcą... nie mógł pozwolić powalić się niedoświadczonemu szóstoklasiście...
Był zły, dlatego podniósł rękę i nie zastanawiając się długo, pozwolił sobie na wymierzenie karnego ciosu Gryfonowi. Niestety... nie było mu to dane.
-Malfoy!-Hermiona miała łzy w oczach. -Proszę cię, zostaw go!-krzyknęła ze złością. Owszem, wiedziała, że jej przyjaciele nie są bez winy ale nie mogła pozwolić by Draco tak po prostu pobił Harry'ego.
Poza tym... z tego co zdążyła zrozumieć to w końcu Ron się z nim pokłócił... No tak, wieczny spór Potter-Malfoy....
Chłopak wywrócił oczami, jednak opuścił rękę, z niezadowoleniem przenosząc wzrok na dziewczynę. Dlaczego w ogóle przejmował się jej zdaniem? W końcu już nie raz udowodniła za jakiego uważa go potwora.
Ach... no tak! W końcu doszło do niego, że nie wiedzieć czemu cholernie mu na niej zależy i nie zmienią tego nawet obelgi wykrzykiwane z jej strony.
Dziewczyna podeszła do niego, po czym złapała go za rękę i pociągnęła na bok.
-Czy moglibyśmy porozmawiać?-spytała, nerwowo zerkając w stronę przyglądających się im Harry'ego i Rona.
-Nie mam czasu słuchać twojego kazania. Przykro mi, Granger chyba jednak nie sprowadzisz mnie na dobrą drogę. Ale to nic, ja nawet wolę być tym "złym"-powiedział z ironicznym uśmiechem.
-Chodzi o coś zupełnie innego-wyznała, odwracając wzrok na bok.
-Dobrze...-powiedział po chwili namysłu. - Chodź za mną-powiedział, po czym nie zważając na oburzone wzroki Wybrańca i jego prywatnego, rudego sługusa, ruszyli w stronę małej kawiarni na rogu ulic Pokątnej i Śmiertelnego Nokturnu.

                                                                           ***

-Więc... czego chcesz?-spytał, przeczesując palcami swoje jasne włosy.
Zasiedli przy stolikach w dość małym lokalu, w który roiło się od nieprzyjemnych mężczyzn i rozpustnych kobiet. Malfoyowi jednak to nie przeszkadzało. Zamówił sobie mocną, ognistą whisky i z wrodzoną mu elegancją zaczął ją popijać.
-Co się z tobą stało?-spytała, z niedowierzaniem patrząc na to co robi.
-Nie rozumiem-odparł udając głupiego. Przecież doskonale wiedział o co może jej chodzić. Czy to nie on przed chwilą groził skręceniem karku jej najlepszemu przyjacielowi, w dodatku (o zgrozo!) na środku ulicy?
-To nie jesteś ty! Gdzie podział się Draco, który był taki... dobry?
Spojrzał na nią z wyraźnym zaskoczeniem. Owszem, starał się być dla niej miły ale nigdy nie powiedziałby, że okazał jej dobro. Co jak co, cały czas świadomie ją wykorzystywał.
-Wydaje mi się, że źle mnie zrozumiałaś, Granger...-powiedział dość zmieszany.
-Nie-zaprzeczyła szybko. Wydawała się zdeterminowana, taka... pewna tego co mu mówiła. -Byłeś przy mnie sobą. Nawet ty nie umiesz tak dobrze udawać.
-Jestem lepszym aktorem niż mogłoby ci się zdawać...-powiedział po dłuższej chwili milczenia. Dziewczyna zamierzała już coś odpowiedzieć, jednak nie mogła, bo podszedł do nich mężczyzna ubrany w niechlujne ubrania. Był brudny i zaniedbany. Nie miała wątpliwości ,że pochodził z Śmiertelnego Nokturnu, a co za tym idzie - musiał mieć jakikolwiek związek z Czarną magią.
-Piękny prezent, dla pięknej pani...-powiedział wyciągając w jej stronę jakiś przedmiot.
-Nawet tego nie dotykaj, Granger.
-Och daj spokój, młodzieńcze. Chciałem tylko obdarować tą piękną dziewczynę. Co takiego mogłoby się stać?-spytał niewinnie mężczyzna.
-Hm... na przykład piękny nekrolog opublikowany w jutrzejszej gazecie. W dodatku z twoim imieniem i nazwiskiem-odparł chłodno, a w jego oczach po raz kolejny pojawiła się chęć mordu. -Jestem dziś w podłym nastroju więc błagam zjeżdżaj stąd zanim cię zabiję.

Mężczyzna popatrzył na niego z odrazą, jednak szybko ulotnił się, opuszczając lokal.
-Musisz być taki niemiły?-spytała z pretensją.
-Pamiętasz zaklęty naszyjnik i truciznę w niepozornym miodzie? Razem z tym facetem kupujemy w tym samym sklepie-powiedział z irytacją, na co dziewczyna momentalnie zamilkła.
-Mów co chciałaś. Mam na głowie mnóstwo ważnych rzeczy.
-Nieważne... to... Przepraszam, że zabrałam ci czas-powiedziała zmieszana, szybko wstając od stołu.
W tym momencie blondyn zrzucił z siebie maskę obojętności. Przejechał dłońmi po twarzy, patrząc na nią z niemym błaganiem.
-Nie... proszę nie rób mi tego-poprosił, na co spojrzała na niego z zdezorientowaniem.
-Słucham?
-Po prostu... cholera, Granger! Nie odpychaj mnie w tak drastyczny sposób-poprosił ze złością. Mimo to zdawał się mocno dotknięty jej zamiarem odejścia.
-Przepraszam ale... moje przyjście tu było błędem. Ja... nie jestem taka naiwna na jaką wychodzę tylko... zaczęło mi zależeć, Malfoy-wyznała, na co spojrzał na nią z niemym szokiem. Owszem mówiła, że go kocha ale po tym co zrobił Ronowi... Nie sądził, że będzie wstanie mu wybaczyć.
-I choć wiem, że robię z siebie idiotkę to chcę żebyś o tym wiedział.
-Nie jesteś idiotką-powiedział, na co z powrotem usiadła naprzeciw niego. Jej twarz nie wyrażała jednak żadnych emocji.
-Chciałam wiedzieć kim jestem w twoim świecie, Malfoy. Wracasz do domu, spotykasz się z kuplami i co im mówisz? Jestem tylko głupią szlamą do wykorzystania czy... czy może-zacięła się, momentalnie poważniejąc. W duchu przeklinała się za swoją głupotę. Jak mogła robić z siebie taką idiotkę?

Co miał jej powiedzieć? "Tak, Granger. Jesteś tylko głupią szlamą do wykorzystania, która ma odciągnąć Pottera, kiedy ja będę opracowywał swój plan zamachu na Dumbeldore'a." ?! Nie... to nie była prawda. To był tylko pierwotny plan, który nie wypalił, bo on - nieczuły chłopak, który nigdy w nikim się nie zakochał - zaczął  darzyć ją naprawdę silnymi uczuciami.
-Czy to ma teraz jakieś znaczenie?-spytał z rezygnacją. -Ty i tak nie chcesz mi wybaczyć.
-Bo nie dajesz mi do tego żadnych powodów-żachnęła się, splatając ręce na piersi. -Masz pojęcie jak głupio się czuje? Jesteś śmierciożercą-szepnęła,  rozglądając się nerwowo na boki. -Wasz pan zniszczył całe życie mojemu najlepszemu przyjacielowi! Ty tymczasem jesteś w rzeszy Voldemorta, a ja z czystym sumieniem całuję się tobą po kątach i ci się zwierzam! A potem... Wszystko się wali. Wykorzystałeś mnie, zatrułeś Rona i teraz nie fatygujesz się nawet żeby to wyjaśnić. Możesz czasem postawić się w mojej sytuacji?!
Miała rację. Ciągle miał pretensje o to, że nikt nigdy nie próbuje go zrozumieć... Salazarze, jak można być takim hipokrytą?!
Wziął głęboki oddech, po czym patrząc jej prosto w oczy, zaczął:
-Granger... to... To zupełnie inny świat. Tam panują chore układy, hierarchia, którą ustala się na podstawie ilości trupów, mroczne rytuały, krwawe misje... Nie chcesz do tego należeć. Byłbym nie w porządku gdybym obarczał cię taką wiedzą. Mogę ci jedynie powiedzieć, że nigdy tego nie chciałem. Żałuję, że to Ron wypił ten miód, że przez to popsuła się nasza relacja... Przepraszam, dobra? Ale nie mogę zrobić nic więcej. Więc skoro tak bardzo zależy ci na tym, bym wyznał ci moje uczucia to... w porządku, powiem ci.
Miałaś być tylko przypadkową ofiarą, którą wykorzystamy do odciągnięcia od nas uwagi Pottera-wyznał, na co ona wytrzeszczyła z niedowierzaniem oczy.
-Miałem cię we mnie rozkochać, sprawić byś przekonała Wybrańca co do mojej dobroci. Każde wypowiedziane "kocham cię" było kłamstwem-wyznał bez cienia najmniejszego skrępowania. -Za to przepraszam najbardziej-dodał, widząc jak w jej oczach pojawiają się łzy. -Ale ten plan się nie udał-kontynuował jakby nigdy nic. -Był totalnym niewypałem, bo jak zwykle popełniłem jakiś błąd. Nie przewidziałem jednej rzeczy. Wybacz, że tak dużo czasu mi to zajęło ale... zakochałem się w tobie na zabój-powiedział jakby nieprzytomnie. -Teraz, mówię prawdę.




środa, 13 listopada 2013

Rozdział 16 - Diaboliczne pomysły czyli żarty, wpadki i decyzje młodych Śmierciożerców

-Kiedyś, kiedy byłem mały... siedziałem z moją mamą w salonie. Razem wpatrywaliśmy się w choinkę i opowiadaliśmy sobie świąteczne historie. I wtedy... postanowiłem sobie, że kiedy dorosnę będę dokładnie taki jak ona. Będę potrafił kochać i spędzać tak czas z własnymi dziećmi... Ale potem On powrócił. A ona... ona zmieniła się nie do poznania. Wiesz, Pansy? Uważam, że już dorosłem. Musiałem ale... wydaje mi się, że potrafię być odpowiedzialny i umiem podejmować dojrzałe decyzje. Ale mama... mama nawet nie zauważyła. Dlatego tak bardzo chcę wygrać. Chcę jej udowodnić co potrafię. Chcę by zobaczyła na co naprawdę mnie stać. Obiecałem to sobie...
Blaise siedział w czerwonym ekspresie Hogsmade-Londyn, opowiadając dziewczynie o swoich prawdziwych celach i pragnieniach. Nie miał pojęcia czemu jej o tym mówi. Po prostu czuł, że może komuś o tym powiedzieć.
Pansy natomiast siedziała obok niego, opierając głowę na jego ramieniu.  Jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu i choć denerwowała się przyjęciem u Czarnego Pana to bliskość chłopaka działała na nią kojąco.
-A ty Pansy? Jak wyglądały święta u ciebie zanim On wrócił?
Dziewczyna milczała przez dłuższą chwilę, wspominając czasy sprzed paru lat.
-Było wspaniale-powiedziała cicho, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. -Razem z rodzicami często gdzieś wyjeżdżaliśmy. Podróże były ich pasją. Może gdyby nie wojna... zwiedzilibyśmy już cały świat.
Ton dziewczyny wskazywał na to, że Pansy bardzo się rozmarzyła. Dawno nie myślała o tych błogich, spokojnych czasach. Czasach, które nie wrócą...
-Razem z mamą uwielbiałam piec ciasteczka. To była taka nasza tradycja-mimowolnie się zaśmiała-zwykle kończyłyśmy całe brudne od mąki.
Podczas gdy Pansy opowiadała, Blaise przyglądał jej się z szerokim uśmiechem. Brakowało mu tego. Śmiechu, dobrego humoru... trochę beztroski. W końcu kiedyś słynął ze swoich zabawnych, diabolicznych pomysłów. Potrafił niemalże wszystko obrócić w żart. Szkoda, że musiał tak strasznie się zmienić. Dorosnąć. Tamta wersja Blaise'a Zabini'ego bardziej mu odpowiadała.

                                                                             ***

-Hej, jak tam nastroje przedświąteczne?-spytał Teodor z udawanym entuzjazmem. Wszedł do przedziału, po czym opadł na kanapę naprzeciw Blaise'a i Pansy.
-Zdziwiłbyś się jak dobrze-odparła Ślizgonka ze śmiechem.
Chłopak uniósł brwi ze zdziwieniem. Kiedy ostatnio słyszał śmiech swojej przyjaciółki? Kiedy w ogóle  słyszał jakiś szczery śmiech?
-Tak? Co robicie?-spytał z wyraźnym zaciekawieniem.
-Rozmawiamy-wyjaśnił Blaise jakby tłumaczył coś małemu dziecku. -Czasem można mieć dobry humor rozmawiając, nie sądzisz?
-Ta... w takim razie muszę popsuć wam ten dobry humor-stwierdził chłopak niezbyt zadowolonym tonem.
-Nie-krzyknęła para najszybciej jak tylko mogła. -Nie rób tego. Nie teraz, kiedy poświęciliśmy 10 minut swojego dnia na normalną rozmowę. Nie zabieraj nam tego.-poprosiła Pansy ze zrezygnowaniem.
-Tyle, że to naprawdę poważna sprawa...-powiedział, przybierając grobowy ton.
Obydwoje Ślizgoni wywrócili oczami, patrząc na przyjaciela ze zrezygnowaniem.
-No dobra. Mów-warknął obrażony Zabini.
-No więc... ja... ja zostawiłem mój kufer na peronie w Hogsmade-wyznał nieco zażenowany ale i rozbawiony. Udało mu się ich przestraszyć.
Zapadła chwilowa cisza, podczas której zarówno Blaise jak i Pansy próbowali przetrawić tą wiadomość. Zaraz jednak, po przedziale rozległ się rozbawiony śmiech, którego młody Zabini nie mógł pohamować.
-Błagam cię stary... Jak można było zapomnieć najważniejszej rzeczy?! Co teraz zrobisz? Pójdziesz na imprezę w szacie szkolnej?-spytał pomiędzy kolejnymi wybuchami niekontrolowanego śmiechu.
Teodor uśmiechnął się ponuro, po czym ze zrezygnowaniem, splótł ręce na piersi.
-Skoro już o tym mowa, Blaise-zaczęła niezbyt pewnym tonem Pansy. -...to gdzie TWÓJ kufer?-spytała, a jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
Chłopak momentalnie przestał się śmiać, z przerażeniem patrząc na półkę na bagaże.
-O cholera-mruknął, z krzywym uśmiechem. Tym razem pomieszczenie wypełnił złośliwy rechot Teodora, który z rozbawienia zwijał się na kanapie.

                                                                         ***

Draco stał samotnie w korytarzu, wyglądając przez okno pociągu. Na jego twarzy widniał delikatny uśmiech. Krajobraz za szybą był naprawdę bardzo ładny. Lubił zimę. Czas, kiedy ziemię pokrywała gruba warstwa śniegu, a na podwórka wybiegały dzieciaki ubrane w grube, krępujące ruchy kurtki. Zawsze bardzo go to bawiło.
Nie był już zrozpaczony. Owszem rana w jego sercu dalej strasznie bolała ale starał się myśleć pozytywnie. Zawsze był silny, nie mógł pozwolić by śmierć jego matki wszystko zniszczyła. Musiał żyć. Dla siebie, dla przyjaciół... Miał przed sobą naprawdę wiele perspektyw. Wolał żyć złudnymi marzeniami, musiał skończyć z byciem poważnym realistą. Musiał wrócić do radości, zabawy. Po co miał żyć, skoro bez ustanku próbował się zadręczać?
Usłyszał zbliżające się kroki jednak nie odwrócił się w tamtym kierunku. Dalej wpatrywał się w widok za oknem, jakby cały świat przestał istnieć.
-Malfoy...-po korytarzu rozległ się niepewny głos, na którego dźwięk momentalnie się odwrócił. Tęsknił za nią. Zależało mu na niej. Choć doskonale wiedział, że dzieląca ich relacja nigdy nie miała przyszłości, a oni do siebie co najmniej nie pasują... to lubił gdy była obok. Owszem, często go denerwowała ale on potrzebował kogoś, kto wybiłby mu z głowy durne pomysły. Kogoś, kto nie ulegnie pod jego mrożącym spojrzeniem ani nie będzie się bał wyrazić swojego zdania.
-No co, Granger?-spytał z bladym uśmiechem. Nie był już na nią taki zły. Przez te parę dni zdążył już dojść do siebie i uspokoić rozszalałe myśli.
-Moglibyśmy porozmawiać?-spytała, patrząc mu prosto w oczy.
Chłopak jedynie pokiwał głową, po czym udał się za nią do jakiegoś pustego przedziału.
-O co chodzi?-spytał, wkładając ręce w kieszenie spodni. Nie potrafił się na nią gniewać. Była typem osoby, który po prostu zdobywał jego sympatię i nic nie było wstanie tego zmienić.
-Chciałam cię przeprosić-powiedziała szczerze, odważnie patrząc mu w oczy. Dla niej słowo "przepraszam" nie stanowiło problemu. Zawsze potrafiła przyznać się do błędu. -Nie przemyślałam tego co mówiłam ostatnim razem i... nawet jeżeli się z tobą nie zgadzam to... uświadomiłam sobie, że nie znam całej prawdy.
-Ja też nie byłem całkiem w porządku-przyznał Draco, przeczesując swoje włosy. -Miałem ostatnio gorsze dni i...-zaciął się, nie bardzo wiedząc co dalej powiedzieć. Gorsze dni to mało powiedziane.  -Wyładowałem na tobie swoją złość. Za co również powinienem... przeprosić.
Dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem. Nigdy nie spodziewałaby się po nim takich słów.
-Granger musisz wiedzieć, że choć nie miałem pewności, to zatruwając miód wszystko obliczyłem. Specjalnie dobrałem taką a nie inną truciznę. Osoba miała umrzeć dopiero po paru minutach ale w bolesny sposób tak by zorientować się, że dzieje się coś złego.
-A Katie Bell?
-Ona... ona nigdy nie miała dotknąć tego naszyjnika.
-Draco... kto jest twoim celem?-spytała, jednak wcale nie chciała tych informacji dla Harry'ego czy Rona.
-Co jeśli powiem, że nie mogę ci powiedzieć?
Dziewczyna westchnęła, wyginając usta w delikatnym uśmiechu.
-Cóż nawet przez chwilę nie pomyślałam, że rzeczywiście byś mi powiedział...-mruknęła z zrezygnowaniem. Odwróciła się i skierowała w stronę rozsuwanych drzwi, jednak coś kazało jej się zatrzymać. -Co zamierzasz robić w święta?-spytała, a w jej głosie pobrzmiewała czysta ciekawość.
-Cóż... najprawdopodobniej posiedzę sobie w domu z rodziną, ozdobię choinkę i ulepię bałwana na podwórku-oświadczył, wymuszając na sobie szeroki uśmiech. Dziewczyna odwzajemniła go, jednak w jej oczach pojawił się smutek. Doskonale wiedziała, że Ślizgon kłamie.
-W takim razie życzę ci, żebyś jakoś to przetrwał-powiedziała, po czym nie czekając na jego odpowiedź, wyszła z przedziału.

                                                                           ***

Peron King's Cross zdawał się zatłoczony jeszcze bardziej niż zwykle. Ludzie przychodzili odbierać swoje pociechy całymi rodzinami, obawiając się ataku Czarnego Pana. Nastały mroczne czasy. Już nikt nie żył złudzeniami. Rozpoczęła się wojna i ten kto szybciej to sobie uświadomił, miał większe szanse na przeżycie.

 Czarodzieje byli zastraszeni. Dotknął ich brak poczucia bezpieczeństwa, strach przed nadchodzącym jutrem. Zwykle rozbrzmiewające rozmowy i radosny gwar rodzin witających się na peronie po długiej rozłące zastąpiły ciche szmery i ledwo dosłyszalne szepty. Rodzice odbierali swoje dzieci i znikali ze stacji najszybciej jak tylko było to możliwe.
To było ponure, przytłaczające, a przede wszystkim odbierające nadzieję...
-Draco!-zawołała Pansy dostrzegając chłopaka wśród tłumu uczniów.
Blondyn zatrzymał się, patrząc na przyjaciółkę z zainteresowaniem. Nareszcie! Zniknęła jego obojętność i podświadome odtrącanie wszystkich którzy znaleźli się w pobliżu.
-Zajęliśmy dla nas przedział ale nie usiadłeś z nami. Coś się stało?-spytała, mając nadzieję, że może w końcu powie jej co się z nim dzieje.
-W porządku, Pansy. Miałem gorsze dni...-powiedział wymijająco, zdobywając się na delikatny uśmiech.
-To nie były gorsze dni, Draco-stwierdziła ze smutkiem. Naprawdę się o niego martwiła. -Nigdy się tak nie zachowywałeś.
-Tak czy inaczej... Już wszystko w porządku. Nie musisz się przejmować-zapewnił ją w głębi ducha ciesząc się, że jest na tej ziemi ktoś, komu naprawdę na nim zależy.
-Wybierasz się do Malfoy Manor?-spytała z wyraźną ciekawością. Podczas tylu dni ignorancji z jego strony, nie zdążyła z nim porozmawiać na temat świątecznych planów.
Chłopak momentalnie się spiął, a w jego oczach pojawiło się coś na temat przerażenia.
-Nie... raczej nie. Posiedzę na Nokturnie, wstąpię na imprezę u Voldzia a potem może odwiedzę rodzinę w Francji...
-Ty nie masz rodziny we Francji-przerwał mu pełen podejrzenia głos za plecami. Blondyn odwrócił się, patrząc ze zdziwieniem na dwójkę swoich przyjaciół, przyglądających mu się z nieprzekonaniem.
-Nie wspominałem wam o kuzynce siostry ciotecznej wuja mojej matki?-spytał udając zaskoczenie. Był doskonałym kłamcą i choć zarówno Teodor jak Blaise wydawali się mu nie uwierzyć to w końcu mu odpuścili.
-Mówiłeś, że pojedziesz do domu...
-Ale nie pojadę!-przerwał mu już lekko zirytowany Draco. -Po prostu zmieniłem plany. Nie mam zamiaru spędzać tam świąt.
-A co z twoją matką? Tak strasznie się o nią martwiłeś...-Pansy wtrąciła się łagodnym tonem. Nie chciała by chłopcy się kłócili, ale uważała, że Malfoy powinien sprawdzić jak czuje się Narcyza.
Zapadło milczenie, podczas której blondyn liczył w myślach do dziesięciu i starał się nie wybuchnąć.
-Więc już się nie martwię...-powiedział chłodno. -Znajdziecie mnie na Nokturnie-dodał już spokojniej. -Wesołych świąt, przyjaciele.

Patrzyli jak znika między tłumem opuszczających peron czarodziei.
-Co mu się stało?-spytał Blaise, wyraźnie zaintrygowanym głosem. Jego przyjaciel nigdy nie zachowywał się w taki sposób.
-Miejmy nadzieję, że nie długo się dowiemy-powiedziała Pansy, wtulając się w jego bok z wyraźnym zatroskaniem.
Todor przez dłuższą chwilę patrzył się w miejsce, w którym zniknął jego przyjaciel. On również się martwił, nie mógł pozwolić by stracili Dracona. Musiał dowiedzieć się co mu się stało.
-A gdzie ty spędzasz święta, Teo?-spytała Pansy, kładąc mu rękę na ramieniu.
-Właściwie to ja też nie wiem gdzie się podziać. Myślałem o Nokturnie...
-Więc spędzisz święta wraz z naszą zmieniającą nastroje blondyneczką!-skwitował radośnie Blaise. -Szczerze zazdroszczę-dodał, mając w myślach wizję Bożego Narodzenia ze swoją matką i jej kolejnym partnerem.
-Cóż... przynajmniej nie będziecie zmuszeni pozostać zamkniętymi w pokojach z obawy przed pretensjonalną matką i ojcem z sadystycznymi zapędami-zaśmiała się nerwowo, jednak po jej ciele przebiegł zdradziecki dreszcz. -Chyba mi nie dobrze...-dodała, łapiąc się za głowę.
Teodor i Blaise westchnęli z zrezygnowaniem, jednak po chwili ich spojrzenia się spotkały.
-Wiecie ja chyba mam pomysł-powiedział młody Zabini ze swoim wrednym uśmieszkiem.
-Stary kocham kiedy myślimy o tym samym-zaśmiał się Teodor po czym przybił mu piątkę.
-Co? O czym wy mówicie?-spytała wyraźnie zbita z tropu Pansy.
-Kochanie-zwrócił się do niej Blaise. -Podaj mi dłoń i idź za mną póki twoi rodzice nie zorientowali się, że nie idziesz z nimi do domu...









poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 15 - Voldemort i tak nie da im spokoju

Droga mamo!

Piszę ten list, bo... bo nie umiem sobie poradzić. Tak, ja Draco Malfoy nie radzę sobie i do tego wszystkiego mam jeszcze odwagę by się do tego przyznać. 

Piszę ten list, bo czuję, że wszystko skończyło się nie tak jak powinno. Wiem, że zawiodłem, że to wszystko moja wina, że jak zwykle nie podołałem.

Nie byłaś idealną matką. Nie dałaś mi otwartej miłości ani wsparcia... Nie pokazałaś mi co to prawdziwa rodzina. Może właśnie dlatego tak bardzo chciałem walczyć? Może po prostu ciągnęło mnie do czegoś czego nigdy nie miałem? 
Twoja śmierć niczego nie zmienia. Może jedynie dodaje mi siły. 
Ojciec cię zabił. W brutalny sposób. Wybacz, że tego nie przewidziałem, że nie zdążyłem Ci pomóc. 
Wiedz, że nigdy sobie tego nie wybaczę. Nie zamierzam jednak Cię pomścić. Nie będę się mścił ani nie pozwolę by zawładnęła mną nienawiść. 
Zło mnie niszczy. Co będzie jeżeli dobrowolnie się w nim pogrążę? 
Nie wiem czy tego byś chciała. Wiem jedynie, że nasze zdanie często było różne. 
Po raz kolejny pozostaje mi jedynie przeprosić, że nie jestem tym kim byś chciała. 

Piszę ten list, bo... bo mam nadzieję, że da mi ukojenie. Że choć trochę pozwoli mi się z tym pogodzić. To taka forma zrozumienia, pożegnania? Sam nie wiem. 

Po tym jak ojciec... jak ojciec Cię zabił, uciekłem z domu. Byłem zagubiony, zszokowany, a przede wszystkim zrozpaczony. 
Jednak kiedy stanąłem na zatłoczonej ulicy, wokół tysięcy ludzi zajętymi własnymi sprawami... zrozumiałem. 
Zrozumiałem, że to o co walczyłem nie było słuszne. Pragnąłem Was zmienić. Chciałem Waszej miłości, akceptacji. Chciałem tego, bo byliście moimi rodzicami. 
Jednak dotarła do mnie ważna rzecz. Nie ważne jak bardzo by mi na Was zależało... moja rodzina jest gdzieś zupełnie indziej. 
I choć nigdy nie przestałem Cię kochać, to moi przyjaciele teraz się liczą. 

                                                                   Przepraszam. Po prostu przepraszam, że już Cię nie ma. 

                                                                                                    Twój syn - Draco 

Ps: Zrobiłem do dla Ciebie. Wykradłem Twoje ciało i pochowałem w odpowiednim miejscu. I...po prostu nie rozumiem czemu dalej czuję się z tym wszystkim aż tak źle...

Siedział na parapecie w sowiarni, zastanawiając się jak bardzo trzeba być głupim by wysyłać listy do kogoś, kogo już nie ma. Doskonale wiedział, że Narcyza nigdy tego nie przeczyta. Sam nie wiedział czemu to zrobił. Może po prostu nie widział innej formy pożegnania? Bo do tego, że tak podpowiedziało mu serce nie mógł się przyznać.
Okno było lekko uchylone, dlatego do środka wpadały płatki śniegu, przywiane przez grudniowy, mroźny wiatr. Chłodne powietrze owiewało bladą twarz chłopaka co otrzeźwiało nieco jego umysł.
Jednak... on chyba wcale nie chciał myśleć. Chciał odpocząć. Zapomnieć o zmartwieniach, problemach i wszelkich komplikacjach.
Jednak... życie jest zupełnie inne. Nie można zapominać poszczególnych sytuacji... Trzeba pamiętać. Wyciągać wnioski na przyszłość.
O nagłej śmierci swojej matki, nie powiedział nikomu. Ukrywał to przed przyjaciółmi całe dwa tygodnie.
Dwa tygodnie ukrywania w sobie rozpaczy...
Chciał by wiedzieli, jednak... nie był wstanie o tym wszystkim mówić. Miał jedynie nadzieję, że przez ten cały czas się od niego nie odwrócą. Stał się zimny i obojętny. Całkowicie olał sprawę szafki zniknięć. Nie rozmawiał z nimi, a w dormitorium pojawiał się dopiero na noc.
Potrzebował czasu, paru dni, podczas których mógłby wszystko przemyśleć.
Musiał zająć się sobą. Musiał wierzyć, że przyjaciele dadzą sobie radę bez niego.

Nagle usłyszał, że drzwi sowiarni się otwierają, a czyjeś miękkie kroki niosą echo wśród prawie pustego pomieszczenia. Zapadł już wieczór, więc większość ptaków wyleciała na łowy.
Zmusił się by odwrócić głowę i zaklął cicho pod nosem, kiedy ową osobą okazała się Hermiona Granger-Gryfonka, od której przede wszystkim musiał odpocząć.
Dziewczyna również go zauważyła, jednak nie zamierzała czegokolwiek mówić. Była na niego śmiertelnie obrażona. Jakby mógł przewidzieć, że miód trafi akurat w ręce skretyniałego Weasley'a.

Brązowowłosa dziewczyna odwróciła od niego wzrok, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę sowy, która jeszcze nie wyleciała na polowanie. Wyjmując z kieszeni szkolnej szaty mały papierek, przywiązała go do cienkiej nóżki ptaka.
-Do mamy Rona-poprosiła cicho, jednak Draco doskonale usłyszał ją z drugiego końca sali. W sowiarni była wspaniała akustyka.
Śledził każdy jej ruch swoimi stalowoszarymi oczami, uświadamiając sobie, że za nią tęsknił.
Owszem, on również był na nią wściekły po ostatniej kłótni ale gdyby musiał... pogodziłby się z nią.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dziewczyna również mu się przygląda. Ich oczy się spotkały, posyłając sobie nieodgadnione spojrzenia.
-Cześć, Malfoy-powiedziała cicho, podchodząc do niego nieco bliżej.
Chłopak jedynie skinął głową. Nie miał ochoty rozmawiać.
-Ron się obudził-powiedziała nieco skrępowana tym, że nie zamierza nic jej powiedzieć.
-Mówiłem, że tak będzie-odparł, a chłód i obojętność jego głosu zaskoczył nawet jego samego. Dziewczyna zdawała się jednak zupełnie niewzruszona jego tonem. Jedynie w jej oczach pojawiła się ledwo zauważalna złość.
-Doniosę na ciebie Dumbeldore'owi-oświadczyła poważnym, wypranym z jakichkolwiek emocji głosem.
-Nie zrobisz tego-powiedział, jednak zdawał się całkowicie niewzruszony jej słowami.
-Nie jestem wstanie wybierać między przyjaciółmi, a tobą. Nie będę cię kryć skoro byłeś wstanie zabić Rona-oświadczyła spokojnie, splatając ręce na piersi.
-Ron nigdy nie był moim celem. I nie mów, że nie jesteś wstanie wybierać między przyjaciółmi, a mną. Ty nie jesteś wstanie wybrać mnie-poprawił ją z cynicznym, ledwo zauważalnym uśmiechem.
-Oszukałeś mnie. Czy ty kiedykolwiek byłeś sobą kiedy ze mną rozmawiałeś?-spytała, jednak teraz dało się z niej odczytać ból. O tak... udało mu się ją zranić.
-Ja już sam nie wiem kiedy jestem sobą, Granger-powiedział ze zrezygnowaniem. -Jeżeli cię poproszę byś nie mówiła o niczym Dumbeldore'owi... zrobisz to?
-Nie-odparła szybko. Ta decyzja została już dawno podjęta.
-A jeżeli powiem, że tym samym ześlesz mnie i moich przyjaciół na karę śmierci?-spytał cicho, patrząc prosto w jej zaskoczone, czekoladowe oczy.
-Ministerstwo nie kara śmiercią, Malfoy-powiedziała dobitnie. -Sam powiedziałeś, że zawsze doskonale wiesz jakie są konsekwencje i jesteś gotów je podjąć.
-Nie mówię tu o karze wymierzonej przez ministerstwo, Granger-powiedział cicho, a jego wzrok przeniósł się na lewe przedramię. -Uwierz dla mnie to wszystko mogłoby się już skończyć. Nie mam po co żyć ale tu na ziemi są jeszcze rzeczy, które muszę zakończyć. Ja po prostu nie mogę jeszcze umierać-wyznał z całkowitą szczerością, a Hermiona zamarła, patrząc na niego z przerażeniem.
-Więc... więc on zabija nawet własnych ludzi?-spytała, zakrywając usta ręką.
-Zabija każdego, kto robi problemy. Nie mogę pozwolić sobie na jakiekolwiek wpadki, Granger-powiedział oschle. -Więc wybieraj. Chcesz dać mi nauczkę czy ocalić mi życie?
Doskonale wiedział co wybierze. To była Granger. Mimo swej konsekwencji, uporu i determinacji była tą dobrą niewinną dziewczyną, która pragnęła wolności nawet dla Skrzatów Domowych.
Nie była wstanie podjąć innej decyzji.
-Nie życzę śmierci nawet najgorszemu wrogowi-wyznała, po dłuższej chwili milczenia. -Ale... ale jesteś moim dłużnikiem, Malfoy-dodała z złowrogim błyskiem w oku.
-Granger czy ty mnie naprawdę kochałaś?-pomyślał, patrząc na nią w całkowitym milczeniu.
-Jesteśmy wrogami?-spytał, unosząc w górę prawą brew. Sam nie bardzo łapał się w ich skomplikowanych relacjach.
-Ktoś kto podnosi rękę na moich przyjaciół staje się moim wrogiem.
-Twój honor i lojalność kiedyś cię zgubią, Granger. Możesz czasem spojrzeć na wszystko z innej strony?
-Jeśli nie honorem i lojalnością, to czym mam się kierować? Chcę być dobrym człowiekiem i staram się żyć według ogólnych, moralnych zasad. U mnie nie ma miejsca na litość dla kogoś takiego jak ty. Nie mam pojęcia kto był twoim celem. Kto miał wypić ten miód. Wiem jedynie, że byłeś gotów zabić, a jeżeli chodzi o morderstwo to nie istnieją powody, dla których można to robić.
W jej oczach lśniły iskry złości i chodź bolało ją to, jak bardzo zawiodła się na Ślizgonie, nie mogła pozbyć się wściekłości, która ją opanowała.
-No to teraz mnie posłuchaj-warknął, łapiąc ją za ramiona i przyciskając do ściany. -Masz swoich przyjaciół, ja mam swoich. Obydwoje jesteśmy wstanie oddać za nich życie i zaryzykujemy dla nich wszystko. Więc wiesz? Kiedy mam misje to dążę do tego czego pragnę. A wiesz czego chcę? Chcę spokoju, bezpieczeństwa i wolności. Nie tylko dla siebie. Przede wszystkim dla nich. Więc jeżeli mam zaryzykować tym życie Weasley'a to to zrobię.

Dziewczyna patrzyła na niego z niedowierzaniem, jakby nie mogąc pogodzić się z tym, że ktoś, kto stał się dla niej tak ważny, wygaduje takie rzeczy.
Przecież ona nigdy nikogo by nie zabiła. Nawet jeżeli chodziłoby o życie jej przyjaciół...
Kręcąc z zrezygnowaniem głową, wyrwała się z jego uścisku i ruszyła w stronę wyjścia.
Nie mogła się na niego patrzeć. Nie wiedziała tylko czy z nienawiści czy też faktu, że naprawdę coś do niego poczuła.

                                                                          ***

Dalej tam siedział. Na parapecie. W sowiarni.
Ze znudzeniem wpatrywał się w krajobraz za oknem, który z każdą chwilą pokrywał się coraz to grubszą warstwą śniegu.  Myślał o Hermionie. Zastanawiał się jak bardzo musiał się stoczyć. Zawsze miał wrażenie, że jego myślenie jest słuszne. Dlaczego więc tak bardzo oburzały ją jego poglądy?
Rozmyślania na ten temat, przerwała mu sowa, która usiadła mu na ramieniu.
-Spadaj-powiedział znudzony, strącając ją z ręki. Ptak zdawał się jednak nie zniechęcony. Z irytacją, udziobał go w dłoń, po czym przeleciał na jego kolana. Po chwili sowa wyciągnęła nóżkę w stronę chłopaka, przyglądając mu się z wyraźnym zainteresowaniem.
Zaskoczony Malfoy odwiązał list, niepewnie go rozwijając.
Treść zapisana była zdobionym, starannym pismem, którego sam widok przyprawił go o złe samopoczucie. Doskonale wiedział kto jest nadawcą.
Przełknął ślinę, po czym z zaintrygowaniem wczytał się w list od samego Czarnego Pana.

                                                                            ***

Teodor wszedł do dormitorium, leniwie się przeciągając.
-Jestem strasznie zmęczony...-powiedział rzucając się na łóżko. Chciał zasnąć, odpocząć, jednak jego przyjaciel nie mógł na to pozwolić.
-To już dwa tygodnie, Teodorze-powiedział, smętnie spuszczając głowę. -Stało się coś naprawdę złego, a my nie mamy nawet okazji z nim pogadać. Znika na całe dnie i...
-Draco zawsze sobie radzi. Myślę, że powinniśmy dać mu trochę czasu. Może niedługo nam powie...-odparł chłopak, próbując bardziej przekonać siebie niż Blaise'a. -Nie możemy nic zrobić...
-A co jeżeli on potrzebuje naszej pomocy? Albo wpakował się w jakieś wielkie bagno?
-Nie mam pojęcia co robić, jasne? Po prostu... Draco jeszcze nigdy tak się nie zachowywał. Nie wiem jak moglibyśmy mu pomóc. Wydaje mi się, że on potrzebuje trochę przestrzeni. Skoro nie chce nam o czymś mówić to nie wyciągnęlibyśmy tego z niego nawet siłą-powiedział zrezygnowany Teodor.
-Więc mamy tak po prostu odpuścić i czekać? To nasz przyjaciel! Czy on postąpiłby na naszym miejscu tak samo?
-A co mamy zrobić, Blaise? Łazić za nim i błagać żeby nam się wyżalił?! Mamy mu pomóc, być gotowym go wesprzeć kiedy tylko poprosi o pomoc. Nie zamierzam jednak mu się narzucać...-wyjaśnił nieco zirytowany Teodor. -Mam na głowie trochę więcej niż fochy naszego blondynka...
-Wszyscy mamy!-odparł wkurzony chłopak. -Wiem mnie też to męczy ale może trochę więcej wyrozumiałości, co?!
-Daj spokój, Blaise... Musimy na siłę stwarzać sobie problemy? Draco nie umiera. Otrząśnie się i przeboleje to co tak strasznie go męczy. Skoro nie chce nam powiedzieć o co chodzi, to znaczy, że tak dla niego lepiej. My tymczasem zajmijmy się planem "Jak przetrwać ten rok szkolny?".
Blaise przez dłuższą chwilę przypatrywał się przyjacielowi, by po chwili stwierdzić ze złośliwym uśmiechem:
-Chodzi o Lenę...
-Co?! O czym ty mówisz?!-spytał nieco zaskoczony Ślizgon.
-Powiedziałeś przy niej za dużo, narobiły się problemy i dlatego całymi dniami chodzisz wściekły.
-Wybacz, że nie układa mi się tak dobrze jak tobie i Pansy-warknął Teodor, a w jego oczach pojawiła się złość.
-Słucham?!-Blaise wydawał się nieco spanikowany. Skąd jego przyjaciel mógł wiedzieć o jego związku z Parkinson?!
-Naprawdę myślałeś, że umknie to mojej uwadze?-spytał z politowaniem chłopak. Mimo to nie wydawał się już tak zły, co młody Zabini przyjął z odetchnięciem ulgi. -Blaise jestem przebiegłym, wyszkolonym zabójcą. Naprawdę myślałeś, że nie zdam sobie sprawy z czegoś tak banalnego jak romans mojego przyjaciela?
Brunet zdawał się nieco zażenowany całą sytuacją. Jak mógł dać się tak wpakować?
-Dlaczego to ukrywałeś?-spytał Teodor z czystą ciekawością.
-Może dlatego, że zarówno ty jak i Draco rzuciliście wszystko byleby ochronić innych. Zrzekliście się szczęścia i zerwaliście wszystkie kontakty. Jak mógłbym...
-Mógłbyś-przerwał mu przyjaciel z delikatnym uśmiechem. -Wiem, jakie to trudne wszystkich odtrącić. Zasługujesz na trochę szczęścia-dodał już zupełnie spokojnym głosem.
-Narażam ją na jego zemstę...-mruknął ze wstydem, jak mały chłopiec przyznający się do wyjątkowo paskudnej rzeczy.
-Wiesz... po tym jak obudziłem się w Skrzydle Szpitalnym stwierdziłem, że... Że nic nie ma sensu kiedy nie ma wokół ciebie przyjaciół. Mogę ich chronić ale... czy mam pewność, że jeszcze kiedykolwiek będzie mi dane z nimi porozmawiać? To nie ma sensu. Obydwie strony są pokrzywdzone i choć to bardzo egoistyczne to... sensem mojego życia są przyjaciele. Bez nich nie mam o co walczyć. Chcę mieć ich przy sobie.
A Lenę... Lenę kocham. Dlatego...
-Dlatego poszedłeś do niej i jej o wszystkim powiedziałeś-bardziej stwierdził niż spytał Blaise.
Teodor jedynie pokiwał głową co przyjaciel skwitował ponurym uśmiechem.
-Co teraz?
-Nie jesteśmy razem. Ona to rozumie. Po prostu już wie czemu musieliśmy się rozstać. Prawda zawsze jest lepsza. Choć często bywa bardziej bolesna to jednak... jestem pewien, że ona woli to niż życie w kłamstwie.

Zapadło milczenie, którego nikt nie chciał przerywać. Nie było męczące ani ich nie krępowało. Obydwoje opadli na łóżka, wpatrując się w zielonkawą barwę sufitu. Myśleli... tak po prostu myśleli. Bo czy będą kiedyś wstanie choć przez chwilę się nie zadręczać?

Nagle drzwi do dormitorium otworzyły się z głośnym trzaskiem i stanął w nich nikt inny jak sam Draco we własnej osobie. Kiedy ostatnio zaszczycił swoim towarzystwem przyjaciół? Blaise i Teodor podnieśli się z łóżek, patrząc na niego ze zdziwieniem.

-Przysłał nam zaproszenie-oświadczył z lekkim zdenerwowaniem. -Chłopaki mamy pojawić się na imprezie świątecznej w twierdzy Czarnego Pana!