piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział 37 - Spędzając czas w Muszelce

Przyglądał się śpiącej twarzy dziewczyny, w milczeniu trzymając ją za rękę. Pansy ciągle się budziła. Nie pomagały jej eliksiry nasenne ani uspakajające. Koszmary ciągle ją dręczyły.
Tak przynajmniej sądził, bo odkąd znaleźli się w Muszelce, dziewczyna nie odezwała się ani razu. Czasem zastanawiał się nawet, czy wie, że on już przy niej jest. Chciał, żeby czuła się bezpieczna i w końcu doszła do siebie. To co zostało z dawnej Pansy Parkinson to chyba tylko oczy, jednak i one zdawały się dziwnie puste. Dawna, roześmiana, pełna życia dziewczyna już nie istniała. Dawne, wyginające się w ironicznym uśmiechu usta były teraz wyschnięte i nienaturalnie blade. Wyglądała jak wrak człowieka, ledwo trzymający się życia. Jednak to nie o wygląd martwił się Draco. Pansy zdawała się zupełnie nie kontaktować. Siedziała skulona i zamknięta w własnym świecie, nie mając pojęcia co się z nią dzieje. Była przerażona, wygłodniała i niemal doszczętnie zniszczona. 
-Co z nią?-Bill Weasley wszedł do pokoju, niosąc w rękach dużą tacę z jedzeniem. Zamierzał pomóc wychudzonej dziewczynie. Naciągnięta na kościach skóra dla nikogo nie była miłym widokiem. 
-Wyjdzie z tego-odpowiedział Draco, nie puszczając jej ręki. -Musi-dodał, zaciskając zęby. 
-A z tobą?-Bill spojrzał na bandaż wystający spod koszuli chłopaka. -Może potrzebujesz jakiś leków albo...
-Nic mi nie jest-przerwał mu ze złością, której sam nie potrafił wyjaśnić.
-W takim razie daj znać kiedy będziecie czegoś potrzebować-odparł równie oschle Bill. Położył tacę z jedzeniem na stoliku przy łóżku Pansy, po czym opuścił pokój prychając pod nosem z oburzeniem.

                                                                           ***

-Draco?-Hermiona weszła do pokoju Pansy, z troską przyglądając się śpiącemu na krześle chłopakowi. Obudził się jednak od razu, kiedy tylko wydała z siebie dźwięk. Od wielu dni nie spał spokojnie, a po tym co przeszedł, stał się niezwykle wyczulony na wszelkie otaczające go bodźce.
-Tak?-spytał cicho, nie chcąc obudzić śpiącej przyjaciółki. Od wielu dni siedział w jej pokoju, nie opuszczając jej nawet na chwilę. Teraz jednak wstał, wychodząc wraz z Hermioną na korytarz.
-Wszyscy się o ciebie martwią...-zaczęła, jednak on nawet nie chciał o tym słyszeć.
-Zupełnie niepotrzebnie-uśmiechnął się, patrząc na nią z troską. -Lepiej powiedz jak ty się czujesz.
Jego spojrzenie zatrzymało się na jej posiniaczonej twarzy, rękach owiniętych w bandaże i paru szerokich rozcięciach na szyi.
-Zdecydowanie lepiej-przyznała z wdzięcznością. -Uratowałeś mi życie-zauważyła, posyłając mu jeden ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów.
-Pewnie-mruknął z zadowoleniem, splatając ręce na piersi.
-Z początku byłam pewna, że przyszedłeś do Malfoy Manor żeby nas pogrążyć. Nienawidziłam cię za to, co powiedziałeś do Bellatrix o moim wyglądzie ale kiedy uratowałeś Harry'ego i Rona, a potem przyszedłeś także po mnie...
-Nie jestem bohaterem-przerwał jej cicho. W jego głowie pojawiła się wizja kilkunastu martwych Śmierciożerców ciętych długimi mieczami. Gdyby nie popadł wtedy w taką furię... Czuł, że to co zrobił bardzo go odmieniło. Podobnie jak Pansy, na swój sposób zamknął się w sobie, odtrącając od siebie każdego. Nie chciał współczucia, podziękowań czy uznania. Był mordercą i nienawidził się za to z całego serca. Każdy uśmiech, zapewnienia o dobrym samopoczuciu - były kłamstwem.
 -Harry opowiedział mi, co działo się kiedy byłam nieprzytomna-powiedziała spokojnie.
Zacisnął zęby, kiwając głową.
-Proszę daruj sobie potępiające mowy i kazania, bo...
-Przyszłam cie przeprosić, Draco-przerwała mu, bardzo go zaskakując. -Wpakowaliśmy się w kłopoty, a ty przyszedłeś nas ocalić i... ich zabiłeś. Wiem ile to dla ciebie znaczy i jest mi przykro, że znalazłeś się w sytuacji, w której musiałeś wybierać między naszym, a życiem tamtych ludzi-mówiła bardzo cicho i powoli.
Chłopak westchnął, kładąc dłonie na jej ramionach.
-Oni chcieli was skrzywdzić. Zabiliby twoich przyjaciół, ciebie-powiedział szczerze. -Nie musiałem wybierać.

                                                                           ***

Siedział przy stole, jedząc wspólny posiłek z trójcą Gryffindoru, Billem i Fleur. Reszta domowników była jeszcze w zbyt kiepskim stanie, by usiąść w jadalni i machać widelcem o własnych siłach.
Choć Muszelka należała do ciepłych, radosnych domów, teraz panowało w niej milczenie. Harry, pogrążony w myślach Wybraniec, spoglądał za okno, gdzie pod usypaną z ziemi górką spoczywał Zgredek - Wolny Skrzat. Hermiona jadła swój posiłek, a Ron... Ron wpatrywał się w nią swoim zachłannym wzrokiem, nie mogąc znieść myśli, że znów przybliżyła się do Malfoya.

-Co zamierzacie robić dalej?-spytał w końcu Bill, spoglądając na pogrążonych w ciszy Gryfonów.
-Poczekamy aż dojdziemy do siebie i ruszymy dalej.
-Że co?-Draco oderwał wzrok od swojego talerza, wyraźnie zszokowany tym, co powiedziała Hermiona.
-Misja dla Dumbeldore'a jeszcze nie została wykonana, Malfoy-odpowiedział spokojnie Harry. -Zaczekamy aż Hermiona wyzdrowieje i...
-No nie, nie wierzę...-przerwał mu z zażenowaniem Ślizgon. -Ona była martwa. Jej serce się zatrzymało. Jak Dumbeldore może wymagać od was dalszej wędrówki?!-spytał z niedowierzaniem. Coś takiego było raczej w stylu Voldemorta niż tego dobrotliwego staruszka. Nie mógł uwierzyć, że po wszystkim co się stało, trójka przyjaciół zamierzała iść dalej.
-Draco-Hermiona zwróciła się do niego, gromiąc do wzrokiem. -Możemy porozmawiać?-spytała, wstając od stołu. On jedynie wywrócił oczami, po czym wyszedł z jadalni, kierując się z nią do jej pokoju.

                                                                               ***

-Wiem, że jesteś zły-urwała mu, zanim zdążył w ogóle otworzyć usta. -Wiem-powtórzyła, widząc jego nieprzekonanie. -Ale jestem pewna, że nikt nie rozumie tego lepiej niż ty. To są moi przyjaciele. Nie zostawię ich, nie teraz kiedy jesteśmy tak blisko-wyjaśniła, siadając razem z nim na łóżku.
-To niebezpieczne.
-Jestem tego świadoma-przyznała ze smutkiem. -Ale za nimi skoczę nawet w ogień. Zrozum, Draco, bez nich byłabym niczym. Są dla mnie bardzo ważni i...
-Rozumiem-przerwał jej ze spokojem. Złapał ją za ręce, powoli gładząc kciukiem wierzch jej chłodnych dłoni. -Ale... Ja się boję, Hermiona-wyznał, patrząc prosto w jej czekoladowe oczy.
-Boisz się czego?-spytała nieco zbita z tropu.
-Wiem, że nie jesteśmy już razem i że między nami nie jest najlepiej ale... Myśl, że coś może ci się stać... Ja się chyba po prostu boję, że cię stracę.
Patrzyła na niego w milczeniu, lekko zdziwiona z powodu tego wyznania. Mimo iż Draco jak zwykle wyglądał chłodno i obojętnie, z pewnością musiał wsadzić w te słowa wiele uczucia.
-Nie stracisz...-zaczęła pewnie, jednak on szybko jej przerwał. Ujął jej twarz w dłonie i kierowany dziwnym impulsem, pocałował ją, wkładając w to jak najwięcej emocji. Był stęskniony, rozchwiany emocjonalnie i spragniony bliskości kogoś dobrego.  Dziewczyna nie potrzebowała wiele czasu by zorientować się o co chodzi. Już po chwili rzuciła się na Mafloya, z namiętnością oddając jego pocałunki. Nie miała pojęcia co kierowało chłopakiem, ani dlaczego to robi, ale postanowiła korzystać z tej rozkosznej chwili, dostając się do guzików jego koszuli. Ściągnęła z niego luźny materiał, odkrywając szeroką ranę po nożu, zakrytą jedynie cienkim bandażem. Nie zamierzała jednak przyglądać się barkowi chłopaka, ponieważ po chwili Malfoy zaserwował jej dużo ciekawsze zajęcia.
-Ja cię po prostu dalej kocham-wyjaśnił między pocałunkami, kładąc się razem z nią na łóżku.

                                                                                 ***

Obudziły go jasne promienie porannego słońca. Wpadały przez szparki żaluzji, nieprzyjemnie drażniąc jego twarz. Dopiero po chwili przypomniał sobie to, co działo się w nocy. Uśmiechnął się szeroko, przejeżdżając ręką po drugiej połówce materaca.
-Dzień dobry-wymruczał, przyciągając do siebie dopiero co obudzoną Hermionę. Gryfonka uśmiechnęła się, obdarowując go czułym pocałunkiem w usta.
-Mógłbym codziennie się tak budzić-stwierdził, odgarniając z jej twarzy kasztanowe kosmyki.
-Myślę... że... mogę... to... rozważyć-zaśmiała się, między pocałunkami. Draco nie pamiętał kiedy ostatnio tak dobrze spał. Od dawna nie czuł czegoś takiego. Teraz był pewny, że wreszcie jest na swoim miejscu.
Leżał obok niej, miłości swojego życia, w piękny, sobotni poranek, przykryty jedynie prześcieradłem.
-Ale muszę załatwić parę rzeczy z Harry'm i Ronem. Poza tym obiecałam Fleur, że pomogę jej z...
-No nie...-jęknął, jeszcze mocniej ją do siebie przyciągając. -W takim razie, będę musiał trzymać cię tu siłą-powiedział z niezadowoleniem.
-Mówię poważnie-zaśmiała się, kiedy pocałował ją w czoło. -Mam mnóstwo rzeczy do roboty i chociaż bardzo chciałabym tu zostać...-jej usta zostały zatkane kolejnym, słodkim całusem. -...to powinnam zejść na dół, zanim ktoś zorientuje się, że ze sobą spaliśmy-dokończyła z cichym westchnięciem.
-Więc to oto chodzi-uśmiechnął się krzywo, patrząc na nią z rozczarowaniem. -To dla ciebie nic nie znaczyło-dodał, dopiero po chwili rozumiejąc co tak naprawdę wydarzyło się w nocy. -Dalej będziesz z Ronem i nie zrezygnujesz z wycieczki po coś, co zniszczy samego Sama-Wiesz-Kogo.
Choć Hermiona posiadała ogromny zasób wiedzy, chyba zbyt często zapominała o inteligencji Ślizgona.
-To nie tak-powiedziała z rezygnacją. Odsunęła się od niego, opadając na drugą połowę łóżka. -Nie mogę ich zostawić. Zrozum, Draco, to dla mnie naprawdę bardzo ważne-poprosiła go cicho. -A co do Rona... będę musiała z nim porozmawiać-westchnęła, dopiero po chwili patrząc w stalowoszare tęczówki przyglądającego się jej chłopaka.
Ten jednak, odwrócił wzrok, wlepiając go w sufit. Był najzwyczajniej w świecie obrażony.
-Draco mi też nie jest łatwo ale wiem co chcę zrobić i ... gdybym mogła mieć w tobie wsparcie... Potrzebuję cię-wyznała, podciągając się na łokciach. -Proszę, nie bądź na mnie zły.
Przez dłuższą chwilę milczał, zastanawiając się nad jej słowami. Jak odpowiedzieć na prośbę, której po prostu nie chce się wykonać?
Zwlókł się z łóżka, zaczynając zbierać z podłogi swoje ubrania.
-Miałaś rację, powinnaś iść do Fleur. Czeka na twoją pomoc, a Harry i Ron-imię rudzielca wymówił z niepohamowaną złością. -Z pewnością na ciebie czekają-dodał zdobywając się na delikatny uśmiech. -Powinienem iść-dodał szybko. Udawał, że dopiero co odbyta między nimi rozmowa nigdy nie istniała.
-Draco...-zaczęła dziewczyna, jednak on nie mógł jej słuchać. Szybko zapinał guziki swojej koszuli, nerwowo przygryzając dolną wargę. Starał się udawać, że nie widzi łez w jej oczach.
Wiedział, że po raz kolejny ją zawodzi, ale po prostu nie potrafił pogodzić się z myślą, że zamierza ruszyć na dalszą, śmiertelnie niebezpieczną wyprawę. Już po chwili dopadł do drzwi, zatrzymując się dopiero wtedy, kiedy jego ręka dotknęła klamki. To sumienie. Przecież nie mógł jej tak potraktować. Odwrócił się, gotów zmierzyć się z jej zapłakaną twarzą.
-Kocham cię-powiedział całkiem poważnie. -Dlatego nie potrafię, nie być na ciebie zły-wyjaśnił chłodno. -Ciągle mam wrażenie, że tylko mi na tobie zależy.
Dziewczyna pokiwała głową i wstała z łóżka, owinąwszy się jedynie białym prześcieradłem. Podeszła do niego i dotknęła dłonią jego policzka, jednak on nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Wpatrywał się w nią swoimi chłodnymi, obojętnymi oczami, nieświadomie zadając jej jeszcze większy ból.
-Będąc z Harry'm i Ronem... Draco ja jestem szczęśliwa, to są moi przyjaciele. Błagam nie każ mi wybierać...
-A pomyślałaś kiedyś o tym, że ja też chcę być szczęśliwy?-spytał, nie mogąc pozbyć się wyrzutu. -Nie każę ci wybierać. Nie musisz tu zostawać i być ze mną-wyjaśnił z powagą. -Ja tylko chcę, żebyś była bezpieczna.
To mówiąc, odwrócił się i już nie spoglądając za siebie, wyszedł z pokoju zostawiając w nim dziewczynę.

                                                                                      ***

-Cześć Pansy-wszedł do sypialni swojej przyjaciółki, z rezygnacją opadając na fotel obok jej łóżka. Ślizgonka siedziała na nim z podciągniętymi pod brodę nogami, tępo wpatrując się w znajdującą naprzeciw ścianę. -Jak się czujesz?-spytał nawet nie oczekując odpowiedzi. Kiedy zapadło milczenie, wydał z siebie jedynie ciche westchnięcie.
Przez dłuższy czas wpatrywał się w nią, zastanawiając nad okropnościami, które musiały jej się przytrafić. Co takiego wstrząsnęło ją do tego stopnia by całkiem zamknęła się w sobie, nie reagując na żadne bodźce?
Gdzie podziała się jej błyskotliwość, pewność siebie, pogoda ducha? Gdzie była teraz prawdziwa Pansy?
-Gdyby przytrafiłoby ci się to parę miesięcy temu, z pewnością pozwoliłbym ci na coś takiego. Patrzyłbym na ciebie, usiłując wierzyć, że potrzebujesz czasu.  Ale teraz... potrzebuję cię i nie mogę pozwolić ci odejść-powiedział cicho. -Ostatnie wydarzenie utwierdzają mnie w przekonaniu, że jestem strasznym egoistą więc... nieważne ile będzie cię kosztować powrót do dawnej siebie, zrobię wszytko abyś wróciła-oznajmił z determinacją. Usiadł obok niej na łóżku, ujmując jej wychudzoną twarz w dłonie.
Widział przerażenie w jej oczach, spowodowane jego bliskością, to jak mimowolnie drgnęła kiedy jej dotknął. Sprawiała wrażenie zwierzyny przypartej do muru, szykującej się na szybką i bezbolesną śmierć.
-Merlinie-westchnął, patrząc na nią z szczerą troską. -Nic ci nie zrobię, jesteś bezpieczna-zapewnił, mocno ją przytulając. Gładził jej wyniszczone, ciemne włosy, przysięgając sobie w duchu, że znajdzie tego, który tak bardzo ją skrzywdził. Po chwili poczuł na swojej koszuli coś mokrego. Odsunął ją od siebie, patrząc na parę łez spływających po jej zapadłych policzkach.
-Pansy...-szepnął cicho, uświadamiając sobie, że wreszcie okazała jakieś emocje. Dziewczyna spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami, dając mu do zrozumienia, że go słucha.
-Musisz mi opowiedzieć-oznajmił, widząc narastającą w niej panikę. -Chcę ci pomóc i zrobię to, obiecuję ale...
-Gdzie Blaise?-spytała cicho, niemal niedosłyszalnie.
Blondyn zamilkł, posyłając w jej stronę delikatny uśmiech.
-Wiem, że to mój problem ale jak mam mu napisać, że znalazłem cię całkiem wyniszczoną przez JEGO decyzję?-spytał bez skrupułów. Dziewczyna spuściła wzrok, a kolejne łzy spłynęły po jej bladej twarzy.
-Zgadłem, prawda?-spytał, sam podziwiając się za swoją inteligencję. -Blaise radził ci żebyś wyjechała z kraju, a ty się zgodziłaś. Chciałaś jednak wziąć parę rzeczy z domu, a ojciec, z którym nie żyłaś w zbyt dobrych relacjach wściekł się kiedy cię zobaczył. Stamtąd, nie wiem jak, trafiłaś do Malfoy Manor, gdzie w lochach siedziałaś od samych świąt, czyż nie? Trwające przez miesiące tortury, pozbywanie nadziei...
Milczała, jedynie delikatnie kiwając głową.
Chłopak zacisnął zęby, mimowolnie przeklinając w myślach przyjaciela.
-On cie szuka. I lepiej niech tak zostanie przynajmniej do czasu aż będziesz w lepszym stanie-zwrócił się do niej, patrząc na nią błagalnie. Ostatnio miał nieco zbyt dużo nieprzyjemnych doświadczeń, by znosić jeszcze obwiniającego się przyjaciela.
Pansy ponownie skinęła głową, ciężko opadając na poduszki. Przymknęła oczy, pozwalając by nowe łzy wypłynęły spod jej zaciśniętych powiek.
Czuł nieco wyrzuty sumienia, że odbiera jej Blaise'a w tak ważnej chwili, ale był już nieco innym człowiekiem. Czuł jak mu odbija, jak czasem sam zapomina kim jest, a przede wszystkim, kim być powinien.











wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 36 - Harry, Ron i Draco kontra ciemna strona mocy

Czym prędzej podbiegł do dziewczyny, ignorując znajdującą się w lochach resztę. Złapał ją za ramiona, z przerażeniem wpatrując się w jej puste, ciemne oczy.
-Jak długo tu siedzi?-spytał, dopiero po chwili zwracając uwagę na innych więźniów jego rodzinnego domu.
-Zdaje się, że była tu na długo przede mną-odezwał się cicho staruszek, wytwórca różdżek - Olivander.
-To znaczy?-dociekał Malfoy, próbując dotrzeć do swojej przyjaciółki w jakikolwiek sposób. Zdawała się go jednak nie dostrzegać. Tępo wpatrywała się w jego twarz, traktując go niczym powietrze.
-Siedzę tu od jakiś dwóch miesięcy... Ta dziewczyna... Może siedzieć tu dobre pół roku. O ile wcześniej zamieniała ze mną parę słów, teraz zdaje się mało rozmowna-powiedział z krzywym uśmiechem mężczyzna.
-Musimy uciekać-wtrącił się Harry, który nie zamierzał pozostać w więzieniu, ze względu na ledwo żywą Ślizgonkę. -Ta stuknięta psychopatka torturuję Hermionę-przypomniał blondynowi.
-Jest w salonie. Kiedy wyjdziecie na korytarz, będziecie musieli skręcić w prawo i dostać się do wschodniej części dworu. Wejście znajdziecie zaraz przy dużym portrecie... jakiegoś gościa-podał im wskazówki, uświadamiając sobie, że po tak długiej nieobecności w dworze, nie pamięta nawet imienia swojego przodka.
-Nie zostawimy ich tutaj-powiedział Ron, kiedy razem z Harry'm znaleźli się przy wejściu z lochów. -Nie ocalimy Hermiony, jednocześnie wyprowadzając ich z domu-wskazał na Lunę, pana Olivandera, goblina i skuloną w kącie Pansy.
-Wiem-przyznał blondyn, biorąc na ręce swoją przyjaciółkę. Zmarszczył brwi, myśląc nad tym, jak wydostać się z dworu, jednocześnie niezauważalnie zabierając z niego Hermionę.
-Masz jakiś pomysł?-spytał Harry, biorąc za rękę swoją jasnowłosą koleżankę.
-Tak-odpowiedział szybko chłopak. -To znaczy nie. Żadnego-dodał dopiero po chwili, kiedy uświadomił sobie, że ich sytuacja jest co najmniej krytyczna. Z góry dobiegały wrzaski Hermiony, które bynajmniej nie ułatwiały mu skupienia się.
-Cholera, przecież miała jej już nie męczyć-zaklął, wściekły na niezrównoważoną ciotkę. -Mam pomysł. Wy coś wymyślcie, przebywaliście z Granger więcej czasu, powinniście mieć więcej lepszych pomysłów.
-W przeciwieństwie do ciebie, my się z nią nie pieprzyliśmy-zauważył wściekły Ron. On także zdawał się zestresowany obecną sytuacją, a towarzystwo Malfoya nie pomagało mu się opanować.
Draco zamarł, podnosząc na niego swoje zaskoczone spojrzenie. Nie spodziewał się takich słów, bynajmniej nie w takiej sytuacji.
-Dorośnij-powiedział z politowaniem, mocniej przytulając do siebie trzęsącą się z zimna Pansy. Nie zamierzał szukać teraz odpowiedniej riposty dla żałosnego rudzielca.

Nagle w lochach rozległ się donośny trzask. Ślizgon odwrócił się w stronę skąd dobiegał, czując nagły przypływ adrenaliny. Po tym co przeszedł, każdy głośniejszy dźwięk, wzbudzał w nim niepokój.
-Harry Potter, sir-drobny, ubrany w kolorowe ubranka skrzat, skłonił się przed Wybrańcem, patrząc na niego swoimi wielkimi, błyszczącymi oczami.
-Skrzaty mogą się teleportować-Ron zdawał się oczarowany niezwykłą zdolnością zielonego stworzonka.
-Zgredku, co ty tu robisz?-spytał zaskoczony Harry. Nachylił się nad skrzatem, patrząc na niego z szczerym zdziwieniem.
-Zgredek uratuje Harry'ego Pottera i jego przyjaciół. To będzie zaszczyt, sir-oświadczył skrzat, po raz kolejny nisko się kłaniając.
Draco patrzył na skrzata, marszcząc brwi.
-Zakon cię przysłał-mruknął cicho, nie mogąc powstrzymać się od uznania dla tego małego stworzonka.
-Świetnie. Zgredku teleportuj ich do Muszelki, domu Billa i Fluer nad morzem-poprosił Harry, wskazując na pobladłą z wrażenia Lunę, zdezorientowanego goblina i zgarbionego pana Olivandera. Niewątpliwie, pobyt w Malfoy Manor bardzo ich wymęczył.
Draco spojrzał na Wybrańca, z niecierpliwością czekając na jego decyzję w sprawie jego przyjaciółki. Nie mógł pozwolić na to, by Pansy znalazła się w niebezpieczeństwie ze względu na jego kiepskie relacje z Gryfonem.
-Proszę-powiedział, wskazując głową na spoczywającą w jego ramionach wychudłą dziewczynę. -Zrobię wszystko-zadeklarował, widząc nieprzekonanie na twarzy Wybrańca.
-Oczywiście-powiedział Harry, zawstydzony faktem, że nie pomyślał o Pansy. -Tą dziewczynę również-zwrócił się w stronę skrzata. -Zadbaj by znaleźli się w bezpiecznym miejscu i wróć po nas, kiedy tylko będziesz mógł-poprosił, na co Zgredek tylko skinął głową, po czym zniknął, zabierając wraz z sobą czwórkę pozostałych osób.
-Co z nami?-spytał Ron, kiedy wraz z Harry'm i Draco, tępo wpatrywali się w punkt, w którym jeszcze niedawno stali ich przyjaciele.
-Idziemy uratować Hermionę-oświadczył blondyn, patrząc na nich z ironicznym uśmiechem. Nadszedł czas, by zadbać o swoją pozycję w Malfoy Manor.

                                                                             ***

-Bello-Draco zjawił się w salonie, ze spokojem zmierzając w stronę swojej ciotki.
-Nie teraz. Jestem zajęta-odparł kobieta, lekceważącą machając rękę, która nie była zajęta ostrym sztyletem. Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem, dopiero po chwili uświadamiając sobie, co robi. Kobieta oceniała swoją pracę, z dość krytycznym wyrazem twarzy, patrząc na porozcinane ramię leżącej na ziemi dziewczyny. Czerwony, wyżłobiony nożem napis "Szlama" przyciągnął jego wzrok, sprawiając tym samym, że poczuł jak coś pęka w jego sercu.
Dlaczego na to pozwolił? Dlaczego nie wybił tych wszystkich ludzi kiedy tylko wszedł do środka? Czemu nie wysadził tego domu albo nie złapał Hermiony za rękę kiedy tylko się w nim zjawił i nie zniknął z nią, zostawiając w lochach innych ludzi?
Bo jesteś słaby... - powiedziała jego podświadomość. To była prawda. Jego słabości zaczęły przeważać nad cechami, którymi niegdyś się szczycił. Był kimś zupełnie innym...
-Jak nasi więźniowie? Jaka jest szansa na to, by któryś z nich był Potter'em?-wyrwała go z zamyślenia kobieta. Z zadowoleniem stała nad nieprzytomną Gryfonką, obracając w rękach opływający krwią sztylet.
-Myślę, że bardzo duża-odparł spokojnie blondyn.
-A więc teraz możemy cię już zabić. Czarny Pan, prosił mnie o dokonanie egzekucji kiedy tylko cię znajdziemy-oświadczyła ze smutnym uśmiechem, wpatrując się w zupełnie nieprzejętego chłopaka. -Jako, że jestem twoją ciotką, pozwolę ci wybrać rodzaj śmierci-zadeklarowała z dobrotliwym uśmiechem.
-Jesteś nienormalna-stwierdził, wsadzając ręce do kieszeni. Już po chwili jego dłoń zacisnęła się na różdżce, którą wyjął w błyskawicznym tempie. Jak na zawołanie tuż obok niego zjawił się Harry i Ron, którzy co prawda nie mieli przy sobie broni, ale posiadali dość sprawne pięści.
Szybko znaleźli się przy stojącej w kącie pomieszczenia grupie Śmierciożerców, powalając dwóch z nich na ziemię. Zabrali im różdżki, już po chwili zaczynając zażartą bitwę z resztą sługusów Voldemorta.
-Ty podły gówniarzu-Bellatrix spojrzała na blondyna z odrazą, mając w ręce jedynie mały, choć ostry sztylet.
-Rodziny się nie wybiera, ciociu-powiedział na pozór spokojnie, by już po chwili rzucić w jej stronę jedną z najpaskudniejszych klątw. Bellatrix Lestrange okazała się jednak zwinną i bardzo sprawną kobietą. Unikała lecących w jej stronę zaklęć, zaśmiewając się w najlepsze z nieudolnych prób ataku swojego siostrzeńca.
Draco nie ćwiczył jednak tygodniami, tylko po to by nie móc obezwładnić nawet szalonej kobiety.
Uniósł różdżkę w górę, niszcząc łańcuch, na którym wisiał ciężki, wykonany z mosiądzu żyrandol. Tego Śmierciożerczyni się nie spodziewała. Już po chwili leżała na posadzce, przygnieciona dużym ciężarem.
Wśród ogólnego zamieszania, Draco zdążył nachylić się nad nią, z podłym uśmiechem napawając się jej porażką. Ciężko dyszała, próbując wyjść spod przygniatającego ją żyrandolu.
-Wszyscy jesteście tacy sami-wychrypiała, czując jak ostre krawędzie mosiądzu wbijają się jej w brzuch. -Ty, Blaise, Teodor... Równie naiwni, słabi i zakłamani-powiedziała, krztusząc się krwią. -Chociaż Nott... Chyba się opamiętał, skoro nie ma go teraz z tobą.
Draco słuchał jej w milczeniu, co jakiś czas używając zaklęcia tarczy, by uchronić się przed lecącą w jego stronę klątwą.
-Teodor nie żyje-powiedział, wiedząc, że jest to rzecz, która może ją zaboleć.
-Co?-Bellatrix wytrzeszczyła na niego oczy, pozwalając by z jej ust wydobył się przeciągły jęk bólu. -Jak... on...?
-Zabili go Śmierciożercy-odparł, z mściwą satysfakcją przyglądając się jak bardzo zdziwiona jest z powodu straty swojego kochanka.
-Nie, to... niemożliwe...-kobieta wypierała się prawdy, co chwila przerywając, bo ciężar przygniatający jej brzuch, nieco jej przeszkadzał.
-I co teraz?-spytał chłodno. -Kto teraz jest naiwny, słaby i zakłamany?-spytał z uśmiechem. Odwrócił się, po czym podszedł do Hermiony, biorąc ją na ręce.
-Potter, Weasley!-krzyknął, zwracając się do stale walczących Gryfonów. Miał teraz czas, by przyjrzeć się wywołanych przez nich bitwie. Potter i Wealsey dzielnie stawiali opór składającej się z około trzydziestu osób, grupie Śmierciożerców. Mimo wszystko, nie radzili sobie zbyt dobrze. Nie byli wstanie uniknąć każdej klątwy, która leciała w ich stronę. Każdy z zwolenników Czarnego Pana pragnął dorwać zdolnych młodocianych, wykrzykując przy tym najgorsze obelgi.
Jedynie Lucjusz, ojciec Dracona stał z boku, najwyraźniej bijąc się z myślami, do której grupy powinien się przyłączyć.

-Panie Malfoy-odwrócił głowę, spoglądając w stronę dopiero co zmaterializowanego Zgredka. -Czy są panowie gotowi do kolejnej teleportacji, sir?-spytał, skłaniając się w jego stronę. Spokojny głos skrzata wydawał się absurdalny na tle dzikich wrzasków i okrzyków bitewnych.
-Pewnie, daj nam minutkę, dobrze?-poprosił Malfoy, zdając sobie sprawę, że jego Gryfońscy sojusznicy nie są wstanie tak po prostu odwrócić się i pobiec w stronę domowego skrzata.
Spojrzał na spoczywającą w jego ramionach dziewczynę, biorąc głęboki oddech.
-Jednak musisz tu jeszcze chwilę poleżeć-powiedział do nieprzytomnej, składając na jej czole szybki pocałunek. Położył ją na posadzce obok skrzata, po czym ruszył w stronę tłumu walczących Śmierciożerców.
Wszystko trwało zaledwie parę sekund. Za pomocą paru machnięć różdżką, pokonał znaczną część Śmierciożerców. Czuł się jak w czasie pobytu w lesie, kiedy to u boku Blaise'a stawił czoło kilku Śmierciożercom. Teraz, musiał wygrać... by udowodnić sobie, że wcale nie jest słaby. Że choć wtedy, nie umiał sobie z tym poradzić, teraz jest gotów na uczczenie pamięci Blaise, Teodora, czy Pansy, która pozbawiona zmysłów leżała w zimnych lochach Malfoy Manor.
Tygodniami ćwiczył i doskonalił swoje umiejętności właśnie w takim celu.
Poczuł jak ktoś podchodzi do niego od tyłu i wyrywa z jego rąk różdżkę. To jeszcze nie koniec, był przygotowany nawet na takie ewentualności.
Zamachnął się, jednym, mocnym kopnięciem posyłając na ziemię wyrośniętego Szmalcownika.
Nie zwracając uwagi na zszokowanych Gryfonów, nachylił się nad mężczyzną i wyciągnął z jego rąk dwie maczety. Nim ktokolwiek zdążył rzucić jakiekolwiek zaklęcie, leżał martwy lub ciężko ranny na splamionej krwią, białej posadzce Malfoy Manor. Nie mógł liczyć na litość, którą zapewne dawny Malfoy byłby wstanie okazać. Teraz stał między leżącymi na podłodze mężczyznami, z niewzruszeniem rzucając na ziemię dwa noże. Spojrzał na stojącego przed nim Harry'ego i Rona, domyślając się, że długo nie zapomną dopiero co widzianej zbrodni. Wziął głęboki oddech, po czym wyminął ich, zmierzając w stronę osłupiałego Zgredka i nieprzytomnej Hermiony.
Przechodził właśnie obok przygniecionej żyrandolem Bellatrix, kiedy poczuł w barku mocny, przeszywający ból.
-Malfoy-Harry ruszył w stronę blondyna, patrząc jak rzucony przez kobietę nóż wbił się w plecy Ślizgona. Czym prędzej podbiegł do niego i zarzucił na siebie jego ramię, obrzucając kobietę nienawistnym wzrokiem. -Ron, bierz Hermionę!

Zniknęli. Rozpłynęli się, a jedyną rzeczą jaką widzieli przed teleportacją, był kolejny nóż, rzucony w ich stronę, przez ledwo żywą Bellatrix.

                                                                           ***

-Hermiono. Błagam cię, obudź się, Hermiono...-rozpaczliwe błagania Rona.
-Zgredku! Zgredku nie umrzesz, nie pozwolę ci, nie możesz!-przepełnione bólem słowa Harry'ego.

I on. Siedzący na trawie, w spokoju uciskający swoją ranę, z której dopiero co wyciągnął rzucony przez Bellatrix sztylet. Cisza. Nie chcesz cierpieć-musisz się wyłączyć. Obojętny na ledwo żywą ukochaną, umierającego skrzata, który go uratował i zrozpaczonych towarzyszy, w milczeniu obserwował ich nieporadne poczynania. Widział jak Ron szybko całuje Hermionę w usta, prosząc ją, by wreszcie się obudziła. Jak Harry potrząsa zastygłym ciałem domowego skrzata, pozwalając by po jego twarzy zaczęły spływać łzy. Udało im się uciec. Dlaczego wśród nich i tak szerzy się rozpacz?

-Harry-Ron z paniką krzyknął w stronę przyjaciela, z szokiem wpatrując się w spokojną twarz Hermiony. -Harry ona nie oddycha!

Tyle starczyło by wreszcie się ocknął. Podbiegł do dziewczyny, odrywając od niej spanikowanego Rona. Spojrzał na nią z niepokojem, badając jej puls.
-No nie...-szepnął, z przerażeniem zaczynając uciskać jej klatkę piersiową. -No dalej-warknął, uświadamiając sobie, że wraz z jej śmiercią i dla niego przyjdzie koniec. -Oddychaj-rozkazał, wdmuchując powietrze w jej chłodne usta. -Zawołajcie pomoc-zwrócił się w stronę Gryfonów, nawet nie odrywając wzroku od umierającej dziewczyny.
Ron zerwał się z miejsca, sprintem zmierzając w stronę domu swojego brata.

-Hermiono, proszę-blondyn zwrócił się do dziewczyny, co raz bardziej ogarnięty niepokojem. -Przecież nie możesz umrzeć w taki sposób-powiedział, mocno uciskając jej klatkę piersiową. Łzy zalśniły w jego spokojnych, stalowoszarych oczach. Nie pojawiły się w nich od śmierci Teodora. Właściwie to w ogóle rzadko się pojawiły.
Kolejne złączenie warg, kolejne przekazanie powietrza...
-Malfoy, ona nie żyje-powiedział Harry, podchodząc do niego i łapiąc go za ramię. -To już koniec, nie pomożesz jej.
 Minęło już parę, niemiłosiernie dłużących się minut, a dziewczyna dalej nie dawała najmniejszych oznak życia.
 Nie, nie mógł tego słuchać. Nie teraz, kiedy włamał się do Malfoy Manor i zabił dla niej tylu ludzi.
Co raz rozpaczliwsze uciskanie... W pewnym momencie poczuł jakby i jemu zatrzymało się serce.
Wziął głęboki oddech, starając się zachować spokój. Robił to już mnóstwo razy. Uratował mnóstwo żyć, miał zadatki na magomedyka i wyleczył nie jedną ranę czy chorobę.
Ale nie zawsze mu się udawało... Przypomniał sobie o Teodorze. Dlaczego przyjaciel nie powiedział mu o śmiertelnej chorobie? Może w niego zwątpił i nie chciał by czuł się winny kiedy nie uda mu się wynaleźć lekarstwa? Teodor umarł przez niego. Czyżby i Hermiona miała podzielić jego los tylko dlatego, że nie miał wystarczających umiejętności.

-Nie umarła-rzucił w stronę Harry'ego, mocno zaciskając zęby. -Nie może umrzeć-dodał cicho, pozwalając by jedna, samotna łza spłynęła po jego brudnym od krwi policzku.

                                                                                     ***

Klęczał nad jej bezwiednym ciałem, czując jak i z niego powoli ucieka życie. Nie ważne były słowa Harry'ego czy lament Rona, który przybiegł z żoną swojego brata.
Znowu się wyłączył. Przestał zwracać uwagę na to co go otacza, całkiem zamykając się w swoim świecie.
Narcyza, Teodor, teraz i Hermiona. To był już koniec. Pochowa ją i strzeli sobie Avadą w serce, bo przecież i tak nie ma już dla niego ratunku. Złapał jej bladą dłoń, zamykając ją w swojej dużo większej ręce. Patrzył w jej brudną, wymęczoną twarz, myśląc o tym dlaczego nie zatrzymał jej wtedy w Norze, kiedy powiedziała mu o misji Dumbeldore'a.
Nagle poczuł jak dziewczyna ściska jego rękę, a już po chwili otwiera oczy, gwałtownie zrywając się do pozycji siedzącej. Ulga, radość, jego serce zaczęło na nowo bić. Nic więcej się nie liczyło.
Przyciągnął ją do siebie, zamykając w mocnym uścisku. Zanurzył twarz w jej włosach, pragnąc choć przez chwilę mieć ją przy sobie.
-Co się stało?-spytała, wtulając się w niego z przerażeniem. On, nie miał jednak siły opowiadać jej o tym, jak czuł się kiedy jej serce stanęło, a on zwątpił w to, że jej oczy jeszcze kiedyś się otworzą.
-Myślałem, że nie żyjesz-powiedział w końcu, nieco luzując uścisk.
-Nic mi nie jest-odparła, spoglądając na znajdującego się ponad ramieniem blondyna Rona, Harry'ego i Fleur. Dopiero po chwili jej spojrzenie spoczęło na leżącym na trawie Zgredku.
-O nie...-wydusiła z siebie, odsuwając się od Ślizgona. Na czworakach podeszła do Skrzata, mocno łapiąc go za ręce. -Och, Zgredku-szepnęła, pozwalając by fala łez spłynęła na jej policzki.
-Przykro mi, Hermiono-powiedział smutno Harry. Jednak to zdziwienie gościło na jego twarzy. Był pewny, że jego przyjaciółka nie żyje. Czuł jak jego świat legnie w gruzach, a zaraz potem jak gdyby nigdy nic, Hermiona wstała i zajęła się Zgredkiem.

Draco siedział natomiast na trawie, patrząc na zajętą Skrzatem dziewczynę. Ze spokojem patrzył, jak pełna rozpaczy zostaje zabrana przez Harry'ego i Rona w stronę muszelki.
-Malfoy? Idziesz z nami?-Fleur przykucnęła przy nim, patrząc na niego z niepokojem.
-Chyba zostanę tu jeszcze przez chwilę-odparł, wlepiając wzrok w szumiące przed nim morze. Potrzebował chwili by ochłonąć po tym, co dopiero miało miejsce.
-Powinieneś wejść do domu. Jesteś ciężko ranny-przypomniała mu dziewczyna. Jej wzrok spoczął na głębokiej ranie po nożu. Koszula na jego barku stale nasiąkała krwią.
-Poradzę sobie-powiedział nieprzytomnie.
-A co z twoją przyjaciółką? Chyba potrzebuje mieć przy sobie kogoś znajomego.
Chłopak zmarszczył brwi, dopiero teraz przypominając sobie o Pansy. Bez słowa wstał z miejsca, podążając za blondwłosą pięknością w stronę jej domu.


                           


niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 35 - Przyjaciółka z Malfoy Manor

Odkąd Hermiona i jej przyjaciele uciekli, minęły dwa, dłużące się miesiące. Draco mieszkał w Norze, próbując wyjść na prostą u boku swojej nowej przyjaciółki - Leny. Wraz z dziewczyną całe dnie spędzał na nauce i ciężkich, wręcz wyczerpujących ćwiczeniach, które miały za zadanie podnieść ich poziom umiejętności. Zamierzali stać się niebezpieczni i niepokonani, a walka przeciw złym siłą miała być pomstą ważnego dla obojga Teodora. Biegali po kilkanaście kilometrów dziennie, uczyli się magicznych formuł i sztuk walki. Mieli wreszcie stać się przydatni...

-Nie sądzisz, że na dziś już wystarczy?-spytała zdyszana Lena, kiedy wraz z blondynem dobiegła pod drzwi Nory. Wyciągnęła z kieszeni magicznie pomniejszoną butelkę wody, po czym pociągnęła z niej zdrowego łyka. -Nie mam już siły-wyznała, ocierając pot z czoła.
-Nie ma mowy. Jeżeli chcemy zwyciężyć, musimy być silniejsi. Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz, że cię na to namówiłem-odparł, wyrywając jej z ręki butelkę. -Jeszcze jedno kółko?-zaproponował, z nadzieją, że dziewczyna zechce mu towarzyszyć.
-Nie ma mowy. Poza tym tata pewnie martwi się, że nie wracam do domu. Obiecałam mu, że będę przed szóstą-odparła z rezygnacją. -Odpocznijmy, Draco. Pogadajmy, zjedzmy coś...
-Zamierzam dalej ćwiczyć. W domu czekają jeszcze stosy podręczników do przeczytania i obiecałem, że pójdę na zwiady dla Zakonu...
-Przemęczasz się-stwierdziła, patrząc na niego z troską.
-No co ty nie powiesz?-zakpił, bo już od wielu dni, wspólnie pozbawiali się sił przez ciężkie ćwiczenia.
Dziewczyna westchnęła, a wyraz jej twarzy nieco posmutniał.
-Obydwoje wiemy, że te wszystkie treningi to także ucieczka. Robisz wszystko, by odciągnąć myśli od tego co się stało i działa, ale to nie może być twój sposób na życie.
-Niby dlaczego?-spytał obojętnie. -Nikogo tym nie krzywdzę.
-Krzywdzisz siebie-stwierdziła pewnie. -Czas przestać i zmierzyć się z rzeczywistością, bo nie możesz przez całe życie biegać, robić pompek, przysiadów czy Merlin wie czego jeszcze!-powiedziała, łapiąc go za ramiona. -Zapraszam cię na kolację. Ja, ty, mój ojciec i jedzenie z mikrofalówki.
-Czego?-spytał, unosząc jedną brew. Lena była czarownicą półkrwi, a ponieważ ojciec, z którym mieszkała był mugolem, jej dom wypełniony był dziwacznymi urządzeniami.
-Przyjdź, to zobaczysz-nalegała z delikatnym uśmiechem.

                                                                             ***

-Jest pan doskonałym kucharzem-stwierdził Draco, kiedy razem z Leną i jej ojcem siedział przy stole.
-Dziękuję-zaśmiał się mężczyzna, kosztując dopiero co odgrzanej potrawy. Postanowił zataić fakt, że w przyrządzaniu posiłku nie miał najmniejszego udziału. -To zaszczyt gotować dla mojej córki i jej chłopaka-odpowiedział, dumnie wypinając pierś.
-Tato-Lena upomniała go, patrząc niepewnie na Ślizgona. -Draco nie jest moim chłopakiem.
-To może czas to zmienić?-zaproponował ojciec dziewczyny, klepiąc blondyna po plecach. -Co jest, synu? Nie masz wystarczająco dużo odwagi, by wyznać mojej córce co czujesz?-spytał z uśmiechem.
-Jesteśmy przyjaciółmi-odpowiedział cicho chłopak. Na samą myśl o jakimkolwiek romansie z byłą dziewczyną zmarłego Teodora coś mocno ściskało jego żołądek. -Bardzo dobrymi przyjaciółmi-dodał, widząc niezadowolenie na twarzy mężczyzny.
-Wybaczcie, spędzacie ze sobą dużo czasu, myślałem, że...-zaczął, jednak Lena przerwała mu, zrywając się z miejsca.
-Najwyraźniej się myliłeś-oświadczyła chłodno, po czym odeszła czując w oczach napływające łzy.

                                                                              ***

-Lena-Draco wyszedł za nią, patrząc z niepokojem na jej zalane łzami policzki.
-Przepraszam-powiedziała, szybko je ocierając. -Trochę mnie poniosło-przyznała, odwracając się do niego plecami.
-Aż tak źle jest na myśl, że moglibyśmy być razem?-spróbował zażartować, jednak najwidoczniej mu się nie udało, bo dziewczyna się nie zaśmiała.
-Odkąd on umarł...-zaczęła, powoli odwracając się w jego stronę. Pozwoliła by jej ciemne, przepełnione smutkiem oczy napotkały jego jak zwykle obojętne stalowoszare tęczówki. -...czuję się taka samotna. Dlatego spędzam z tobą całe dnie i... polubiłam cię, Malfoy. Jesteś dla mnie odskocznią od codziennego życia, pozwalasz mi zapomnieć i wypełniasz pustkę w moim sercu-wyznała, pozwalając by jego ciało dzieliło od niej zaledwie parę centymetrów.
-Tak, ja także to czuję-przyznał, kiedy stykali się czołami. Czuł jak słodki zapach jej perfum uderza mu do głowy. Głębokie, mądre oczy hipnotyzowały, a jej nienaganna, szczupła sylwetka przyciągała jego wzrok.
-Jesteśmy samotni, stoczyliśmy się i mamy tylko siebie. Jesteśmy do siebie tak bardzo podobni-wyszeptał wprost w jej usta, kiedy jego ramiona mocno przyciągnęły ją do siebie.
Nagle jednak w jego głowie pojawiła się inna dziewczyna. O zupełnie innych oczach, ustach i zapachu...
-Ale nie możemy być dla siebie jedynie zapasowymi wersjami tych, których kochamy naprawdę-oświadczył, kiedy z przymkniętymi oczami czekali na mający nastąpić pocałunek. Odsunął od siebie dziewczynę, patrząc na nią ze smutkiem. -Przepraszam.

                                                                           ***

Wszedł do jak zwykle zabałaganionej Nory, powoli wchodząc do kuchni.
-Dzień dobry-przywitał się z krzątającą panią Weasley, po czym bez słowa podszedł do jednej z szafki, wyciągając z niej pudełko herbaty.
-Dawno cię nie widziałam-stwierdziła rudowłosa, przyglądając mu się ze zdziwieniem. Bardzo się zmienił. Przybrał na wadze, nie miał już zapadłych policzków, ani podkrążonych oczu. Wyglądał zdecydowanie lepiej.
-Tak, ostatnio dużo ćwiczę-przyznał obojętnie. Nalał wodę do kociołka, po czym podgrzał ją różdżką tak, by móc zaparzyć herbatę.
-Dobrze się czujesz?-spytała Molly, patrząc na niego z nieprzekonaniem. Wydawał się zdrowy i pozbierany jednak nie był sobą. Zdawał się smutny, obojętny i pusty.
-Tak, wszystko w porządku-zapewnił z wymuszonym uśmiechem. -Jakieś wieści od Zakonu? Mieliście dziś zdecydować o moich losach, na swoim tajnym zgromadzeniu, prawda?-spytał, pragnąc zmienić temat.
-Nie masz się o co martwić. Decyzja o tym, że możesz z nami pracować była niemal jednogłośna-zapewniła go nieprzytomnie. -Na pewno wszystko w porządku?-spytała, przystając przy poprzednim temacie.
-Nie-odparł z rezygnacją, dopiero po dłuższej chwili milczenia. -Chodzi o Lenę-wyznał, widząc pytające spojrzenie kobiety. -Jesteśmy przyjaciółmi ale stało się coś co... myślę, że mogę ją stracić.
-To coś poważnego?-spytała z ciekawością Molly.
-Nie, to raczej... typowy problem nastolatka-odparł, lekceważąco. -Powinienem się cieszyć, że nie umiera, albo nikt jej nie porwał, albo że mnie nienawidzi, albo że straciła tożsamość i chce mnie zabić, albo...
-W porządku. Zrozumiałam-przerwała mu pani Weasley, podając mu jedno z ciasteczek, które dopiero co wyciągnęła z piekarnika. -Zawsze uczyłam moje dzieci, że najważniejsze jest stawanie naprzeciw problemu. Nie można przed nim uciekać. Najważniejsze to szczera rozmowa-powiedziała, posyłając mu dobrotliwy uśmiech. -Chyba jednak nie najlepiej je wychowałam-dodała dopiero po chwili. -Ron nie daje znaku życia od wielu tygodni-westchnęła, wyciągając swoją jedwabną chustkę.
Draco spuścił wzrok, bo choć za wszelką cenę chciał się tego wyprzeć, nie potrafił przestać myśleć o losach trójcy z Gryffindoru. Głównie martwił się o Hermionę, bo to ona była dla niego na razie najważniejsza.
Udawał, że jest na nią wściekły i nie chce mieć z nią nic do czynienia, jednak w głębi duszy bardzo się o nią niepokoił.
-Nie tak łatwo ich zabić-pocieszył kobietę, kładąc rękę na jej ramieniu. -Ron ma przy sobie prawdziwego bohatera i najzdolniejszą czarownicę, jaką miałem zaszczyt spotkać-dodał z uśmiechem.

                                                                             ***

-Molly!-Artur Weasley wpadł do salonu gdzie siedziała jego żona, po czym złapał ją za ramiona, mocno nimi potrząsając. -Dostaliśmy cynk. Nasze dzieci zostały złapane przez szmalcowników!
-Co się dzieje?-spytał młody Malfoy, zwabiony krzykami mężczyzny. Wszedł do salonu, ze spokojem zajmując miejsce na jednej z długich kanap.
-Zakon ma informację, że są teraz w Malfoy Manor-oświadczył wyraźnie zdenerwowany Artur.
-Godryku, tylko nie to. Przecież to teraz siedziba Sam-Wiesz-Kogo-zlękła się kobieta, przykładając dłonie do ust. -Arturze, co my teraz zrobimy?

Draco siedział, z otępieniem wpatrując się przed siebie. Był dłużnikiem Molly Weasley. Ta dobra, rudowłosa kobieta sprawiła, że poczuł się tak, jakby odzyskał własną matkę. Swoimi mądrymi radami bardzo go wspierała. Okazała mu życzliwość, współczucie, dobro...

-Najwyraźniej nadszedł czas, bym odwiedził dom-stwierdził, przerywając rozpaczliwe napięcie.
-Co? Nie-Artur zdawał się zażenowany tym absurdalnym pomysłem. - Śmierciożercy zabiją cię kiedy tylko znajdziesz się w willi. Sam nam powiedziałeś, że nie mogą wiedzieć gdzie jesteś.
-Przecież nie żyję, żeby siedzieć w tym domu. Od miesięcy ćwiczyłem, czekając na dokładnie taką chwilę.
-Jesteś za młody i za słaby! Nie wejdziesz do domu pełnego wrogów i nie uwolnisz naszych! Potrzebujemy dobrego planu, Zakon zebrał zebranie. Wspólnie postanowimy...
-Nie mamy czasu na jakieś obrady. Musimy działać, jeżeli Potter dostanie się w ręce Czarnego Pana będzie po nas wszystkich-Draco, patrzył na nich z oburzeniem. Podczas gdy powinni działać, Weasley'owie siedzieli w salonie i planowali naradę!
-Nie pójdziesz tam. Zakon na to nie pozwoli-oświadczył dobitnie mężczyzna.
-A więc zrobię to na własną rękę-odparł, jakby było to oczywiste. -Spokojnie, nie takie rzeczy robiłem...
-I widać jak skończyłeś-odgryzł się Artur, patrząc na chłopaka ze złością. -Martwy nam się nie przydasz, dlatego ostudź swój zapał i zacznij myśleć trzeźwo-zganił go, patrząc na niego spod gniewnie przymrużonych powiek.
Przez dłuższą chwilę Ślizgon zastanawiał się nad słowami mężczyzny, poważnie je rozważając. Mógł zostać w Norze. Bezpieczny i nienarażony na zbędne ryzyko mógłby poczekać na werdykt Zakonu, po czym pomóc im w mało skutecznym starciu. Troje Gryfonów byłoby martwych, a po śmierci Pottera świat czarodziejów narażony byłby na poważną klęskę.
-Jestem Śmierciożercą-zaczął w końcu, odsłaniając przed małżeństwem rudowłosych swoją rękę. -I choć bardzo chciałbym to zmienić, to nie cofnę czasu. Zostałem wychowany jak oni, myślę jak oni i na niektóre rzeczy patrzę jak Śmierciożercy, co daje mi większą przewagę. Idę do Malfoy Manor czy wam się to podoba czy nie.
-Całe szczęście my nie jesteśmy Śmierciożercami. Ty także już do nich nie należysz. Jesteś teraz członkiem Zakonu, a to oznacza, że jesteśmy zobowiązani cie chronić-odparła całkiem poważnie kobieta. Dopiero teraz dowiedział się, po kim Ginny Weasley odziedziczyła swój ciężki charakter. Molly była bardzo zacięta w swoim postanowieniu. Groźny wyraz twarz, oczy ciskające błyskawicami. Całe szczęście, że doświadczył już gorszych spojrzeń.
-Nawet jeżeli nie jestem już Śmierciożercą, dalej pozostaję Ślizgonem, a to oznacza, że skoro postanowiłem uratować waszego syna i jego przyjaciół, to właśnie tak zrobię-oświadczył spokojnie, przywołując różdżką swoją czarną pelerynę z kapturem. -Dziękuję. To był zaszczyt mieszkać w waszym domu-pożegnał się, po czym nie zważając na ich oburzone protesty, teleportował się pod samą siedzibę Voldemorta.

                                                                           ***

Jasne, pokryte portretami obrazy, kryształowe żyrandole, stukot ciężkich butów uderzających o marmurową posadzkę i cisza. Spokojna cisza, która zawsze panowała w zimnym dworze. Żadnych rodzinnych pogawędek, śmiechu, dźwięków przyrządzanego w kuchni posiłku. Po tygodniach spędzonych w Norze ta cisza przyprawiała go o dreszcze.
Z czasem milczenie przerwał jednak krzyk. Przepełniony bólem, strachem i goryczą. Sam nie raz tak wrzeszczał, błagając o przerwanie jego cierpień. Dopiero z czasem, nauczył się to kontrolować, nie pozwalać na tą zniewagę.
Choć jego cera zawsze pozostawała blada, teraz zdawała się niemal przezroczysta. Ona cierpiała. Tak, jak cierpieć nie powinna żadna żywa istota, a w szczególności ona. Dobra, niewinna, życzliwa, współczująca Hermiona.

Wyciągnął różdżkę, jednak nie zdążył pokonać nawet metra, kiedy na jego drodze stanęli szmalcownicy. Byli chyba jeszcze gorsi od Śmierciożerców. Choć na ich przedramionach nie zostały wypalone Mroczne Znaki, miłowali Voldemorta bardziej niż ktokolwiek inny. Wkupywali się w jego łaski, uciekając się do najbardziej podłych i nikczemnych czynów. Byli brutalni i pozbawieni człowieczeństwa. Krzywdzili i mordowali, bez mrugnięcia okiem odbierając życie niewinnym istotom.
Opanowała go wściekłość. Tu już nawet nie chodziło o zemstę za własne cierpienia, pomstę Teodora czy też wyładowanie swojej złości. To miała być sprawiedliwość.
Wystarczył jeden ruch różdżką, by cała grupa rosłych mężczyzn leżała na marmurowej posadzce, wijąc się w rozpaczliwej agonii. Cierpieli dopóki, w umysł młodego Ślizgona nie wstąpiło opanowanie.
Opuścił różdżkę, nie mogąc pozbyć się odrazy żywionej w stronę popleczników Voldemorta.
Owszem, nie mógł czerpać radości ani satysfakcji z cudzego cierpienia, ale nie mógł też wyzbyć się nienawiści.
Wyminął na wpół żywych mężczyzn, zmierzając długim korytarzem w stronę przestronnego salonu. Pobrzmiewały w nim co raz to głośniejsze, bardziej przerażające krzyki, przerywane jedynie salwami szaleńczego śmiechu.

-Witaj Bellatrix-oparł się o szeroką framugę drzwi, patrząc na bawiącą się w najlepsze kobietę. Leżąca na posadzce dziewczyna nie skupiła jego wzroku nawet na sekundę. Wystarczył mu ciężki oddech i przytłumiony przez zaciśnięte zęby szloch, by uświadomić mu, że nie powinien tam spoglądać.
-Draco-Lestrange przystanęła, patrząc na Ślizgona z wyraźnym zaskoczeniem. Uśmiechnęła się, podnosząc rękę w górę, kiedy jej ludzie ruszyli w stronę blondyna. -Dajcie spokój, to tylko długo wyczekiwany gość-mruknęła, z rozbawieniem widząc wyciągnięte  maczety,długie noże i różdżki Śmierciożerców.
-Słyszałem, że złapaliście Pottera-powiedział blondyn, ze spokojem przemierzając dzielącą ich odległość po zakrwawionej podłodze. Szlochająca dziewczyna leżała teraz u jego stóp, jednak on nie miał odwagi by rzucić na nią okiem. Zamiast tego skupił wzrok w szalonych oczach Bellatrix, która teraz chichotała z zadowoleniem, bawiąc się czarnym kosmykiem swoich kręconych włosów.
-Nie mamy pewności czy to on-odparła lekko przejęta. -Zamierzam wyciągnąć to z tej dziewczyny-oświadczyła, wskazując ręką na leżącą na podłodze Hermionę.
Draco zacisnął zęby, kątem oka patrząc na zmasakrowane ciało Gryfonki.
-Lucjusz uparcie twierdzi, że to nie ona, ale jak dla mnie...-kontynuowała zupełnie nie przejęta kobieta.
Ślizgon jednak już jej nie słuchał. Spojrzał w kąt pomieszczenia, gdzie wśród grupki Śmierciożerców i Szmalcowników stał jego ojciec. Wyprostowany, pełen chłodu i pogardy Lucjusz, spoglądał na swojego syna, uważnie śledząc każde jego poczynanie.
Na jego prawym policzku przebiegała szeroka blizna, sięgająca brwi. Zdecydowanie oszpeciło to jego przystojną twarz, jednak dodało nieco męskości. Nie wyglądał już jak nie strudzony pracą arystokrata. Widać, po tym co spotkało ich w lesie i jego nie ominęła kara.
-Bo to nie ona-przerwał Bellatrix ze spokojem chłopak. -Sama spójrz-dopiero teraz zwrócił wzrok w stronę wymęczonej dziewczyny, pozwalając by głos uwiązł mu w gardle.
-No co?-z zamyślenia wyrwała go zdezorientowana kobieta. -Jak dla mnie wygląda całkiem jak ta szlama.
-Nie... ta jest zdecydowanie dużo wyższa. Ma jaśniejszy kolor włosów i wygląda dużo brzydziej-stwierdził tonem prawdziwego znawcy. Widział wściekłe, przepełnione nienawiścią spojrzenie Hermiony, jednak postanowił nie zwracać na nie uwagi. W końcu usiłował uratować jej życie. -Chociaż... może to dlatego, że tak bardzo zmasakrowałaś jej twarzyczkę...-dodał, udając obojętność.
Bellatrix pokiwała głową, z zastanowieniem rozważając jego słowa.
-Może zejdziesz do lochów? Trzymamy tam dwójkę jej towarzyszy. Chodziłeś z nimi do szkoły może uda ci się ich zidentyfikować? Przydaj nam się, zanim Czarny Pan przyjdzie i cię zabije-poprosiła, jakby było to najnormalniejsze polecenie na świecie.
-Pewnie-zgodził się z ironicznym uśmiechem. -Wyświadczysz mi przysługę? Nie maltretuj jej więcej, wygląda całkiem ładnie, może nam się jeszcze przydać-powiedział, przywołując na twarz pełen pożądania wyraz.
Kobieta jedynie pokiwała głową, nachylając się nad dziewczyną, by odgarnąć jej z twarzy kosmyki zakrwawionych włosów.
Draco tym czasem powoli i dostojnie wyszedł z salonu, by po zniknięciu wszystkim z oczu ruszyć w stronę prowadzących do lochów schodów. Był nieco zaskoczony, faktem, że nie został zamordowany gdy tylko wszedł do dworu, jednak nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Zbiegł po schodach, trzęsącymi się dłońmi otwierając kraty lochów, gdzie ku jego zdziwieniu znajdowało się sporo ludzi.
Potter, Wesley, pan Olivander - właściciel sklepu z różdżkami na Pokątnej, jakiś goblin, skulona w kącie dziewczyna i Pomyluna - blondynka, której prawdziwe imię wypadło mu już z głowy.

-Malfoy?-Harry patrzył na chłopaka ze zdziwieniem, zrywając się z zimnej, betonowej podłogi.
Na dźwięk wypowiedzianego nazwiska, dziewczyna w kącie drgnęła niezauważalnie, podnosząc w górę swoją głowę.
Draco przyjrzał jej się uważniej. Wyglądała przerażająco. Ubrana w poobdzieraną szatę, spoglądała na niego swoimi pustymi, wygłodniałymi oczami. Miała bladą, wychudłą twarz z zapadniętymi policzkami, czarne, mocno potargane włosy i poobgryzane paznokcie. Siedziała skulona w kącie, kiwając się to do przodu, do tyłu, co jakiś czas wydając z siebie ciche westchnięcie.
Dużo czasu zajęło mu uświadomienie, że skądś zna tą dziewczynę...
-Pansy-szepnął cicho, z przerażeniem wpatrując się w odmienioną twarz przyjaciółki

---------------------
Kolejny rozdział dodaję już teraz. Mam nadzieję, że się spodobał. Zachęcam do komentowania, bo wierzcie lub nie - dodaje to duuuużo motywacji. Czasem sama nie mogę uwierzyć, że rozdział został wyświetlony mnóstwo razy, a jest pod nim tylko kilka komentarzy. Oczywiście jestem wdzięczna i zadowolona z tego, że w ogóle ktoś czyta moje opowiadanie ale moglibyście czasem napisać parę zdań, bo chciałabym zobaczyć ile tak właściwie jest tych osób.  Pozdrawiam ;)) 








sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 34 - Draco i nowy przyjaciel

Poranek był ciężki. Po zaledwie paru godzinach snu, czuł się bardzo zmęczony. W głowie dalej krzyczały mu  postaci z koszmarów, a potworne wizje tego co dopiero widział we śnie, sprawiały, że co chwila wzdrygał się z obrzydzeniem. Jakby w obawie, nerwowo ściskał poręcz schodów, powoli zmierzając w stronę kuchni, gdzie jak się spodziewał, mógł spotkać panią Weasley. Czuł jak coś ściska się w jego żołądku, a jedyną przyczyną sprawdzenia dlaczego tak się dzieje, było zjedzenie choćby drobnej porcji jedzenia. Musiał także poprosić gospodynię o przydział prac, bo to że miałby siedzieć w Norze bezczynnie, nie wchodziło nawet w grę.

Zamierzał wejść do kuchni i przyrządzić sobie śniadanie, kiedy pewien głos sprawił, że zamarł u progu pomieszczenia. Ciemnowłosa, wysoka i szczupła dziewczyna popijała kawę, siedząc przy stole. Gawędziła z panią Weasley, co chwila wybuchając wesołym śmiechem.
Chciał uciec, sprawić, by nie dowiedziała się o jego obecności, jednak w pewnym momencie, ich spojrzenia się spotkały, a on wiedział, że o ile wcześniej miał szansę zniknąć, teraz musiał zmierzyć się z brutalną prawdą.
Lena, była dziewczyna jego zmarłego przyjaciela, siedziała i wpatrywała się w niego z prawdziwym szokiem.
-Draco?-zerwała się z miejsca, szybko do niego podchodząc. -Co ty tu robisz? Jak długo tu jesteś?-spytała, marszcząc brwi. Na jej twarzy malował się prawdziwy niepokój i strach przed tym co mogła niebawem usłyszeć.
-Cześć, Lena-przywitał się, wymuszając na swojej twarzy blady uśmiech. Wyminął ją, po czym ruszył w stronę lodówki, nawet nie pytając panią Weasley czy nie ma nic przeciwko temu, by podjadał ich zapasy żywności.
Dziewczyna stała tymczasem w drzwiach, patrząc na niego z wyraźnym szokiem.
-Draco...-jej głos zdawał się drżący. -Chyba musimy porozmawiać-szepnęła, a on nie miał już siły udawać, że szuka czegoś do jedzenia. Zamknął lodówkę, po czym z ciężkim westchnięciem zwrócił się w stronę Krukonki.
-Racja-pokiwał głową, mocno zaciskając zęby. -Pójdziemy na kawę?-zaproponował, wyciągając w jej stronę rękę.

                                                                      ***

-Naprawdę sądzisz, że siedzenie w Dziurawym Kotle w twojej sytuacji jest rozważne?-spytała niepewnie dziewczyna. Razem z blondynem siedziała przy jednym ze stolików, z paniką stwierdzając, że napięcie między nimi stale rośnie.
-Musisz o czymś wiedzieć, a taka rozmowa przeprowadzona w Norze, zdaje mi się jeszcze bardziej nierozważna-stwierdził chłopak, wydając z siebie ciche westchnięcie.
-Dobrze ale Śmierciożercy...
-Na ich miejscu, nie zbliżałbym się do siebie-przerwał jej z bladym uśmiechem. Wyciągnął ręce, ujmując drobne, spoczywające na stole dłonie Leny. -To co ci powiem...
-On nie żyje, prawda?-przerwała mu, mocno zaciskając zęby. Spojrzała w jego stalowoszare oczy, czując jak w jej tęczówkach, szklą się łzy. -Nie pomogłeś mu...-szepnęła smutno, widząc wyraz jego twarzy.
-Przykro mi-powiedział spokojnie. Mimo iż jemu również było ciężko, czuł, że przez tą chwilę musi udawać twardziela. Musiał zaopiekować się Leną i sprawić by jak najlepiej to przyjęła.
-Byłam pewna, że mu pomożesz... Że razem znajdziecie jakiś sposób-mówiła chaotycznie, wyrywając ręce z jego uścisku. Zakryła dłonią usta, czując jak wydobywa się z nich niekontrolowany szloch.
Blondyn zmarszczył brwi, przyglądając jej się ze zdziwieniem.
-Poczekaj. O czym ty mówisz?-spytał, unosząc brwi.
Dziewczyna zamilkła, z szokiem wpatrując się w blondyna.
-Nie powiedział ci-bardziej stwierdziła niż spytała. Wzięła głęboki oddech, po czym ukryła twarz w dłoniach, czując falę łez staczającą się po jej policzkach.
-Nie powiedział o czym?-spytał cicho. Czuł zimny dreszcz przebiegający po plecach. Co takiego ukrywał jego przyjaciel?
-On był śmiertelnie chory, Draco-wyznała, siląc się na spokój. -Miałam nadzieję, że ci powie, że razem wynajdziecie jakieś lekarstwo...
Blondyn milczał, powoli analizując jej słowa. Może to okropne, ale nieco mu ulżyło.
-To dlatego nawet się nie bronił-szepnął do siebie, jednak siedząca naprzeciw dziewczyna, doskonale go słyszała.
-Czy on...-zaczęła, jednak słowa uwięzły jej w gardle.
-Czy cierpiał?-dokończył za nią, na pozór spokojnie. -Nie-zapewnił ją szczerze. -To tylko jedno, bezbolesne zaklęcie. Właściwie to do tego nie mam pewności, nigdy nie umierałem-zaśmiał się z ironią.
Śmierć Teodora na pewien sposób go odmieniła. Jego emocje były rozchwiane, a wcześniejsze problemy z trzeźwym myśleniem teraz były katastrofalne.
-Najwidoczniej nie chciał żyć, skoro nic nie powiedział-stwierdził, z bladym uśmiechem.
-Błagam cię przestań-poprosiła Lena, łapiąc go za roztrzęsione ręce. -Najwidoczniej nie potrafił sobie poradzić. Wasza reakcja...
-Naprawdę sądzisz, że byłaby gorsza niż to jak czuję się teraz?-spytał, a ton jakim to mówił, opływał kpiną. -On się poddał. Avada leciała w jego stronę, a on nawet się nie ruszył-powiedział chłodno.
Wstał od stoły, po czym skierował się w stronę wyjścia z Kotła, mocno trzaskając drzwiami.

                                                                                 ***

Wszedł do Nory, nawet nie siląc się na przywitanie z zgromadzoną w salonie rodziną Weasleyów. Ruszył po schodach do pokoju, marząc o chociaż najkrótszej chwili spokoju.
-Draco!-Hermiona wybiegła za nim, wchodząc za nim po kolejnych stopniach.
-To nie jest dobry moment-uprzedził ją, nawet nie odwracając się w jej stronę.
-Proszę, porozmawiajmy-powiedziała, wchodząc za nim do pokoju. Wydawała się zdeterminowana, bo nawet mordercze spojrzenie chłopaka nie sprawiło, że zaniechała swych starań.
-Nie mamy o czym-odparł krótko. Jego wzrok, mówił jej, że powinna wyjść, jednak nie zamierzała tak szybko się poddać.
-Chciałam cię przeprosić.
-Przeprosiny przyjęte. To wszystko?-spytał, pragnąc by wreszcie opuściła pokój.
-Nie musisz taki być-odparła nieco zirytowana. Splotła ręce na piersi, gniewnie mrużąc oczy.
-Jaki?-spytał, a kpina jaka wymalowała się na jego twarzy podziałała na Hermionę jak kubeł zimnej wody.
-Mamy inne zdanie, rozumiem, ale to nie znaczy, że musisz być takim palantem! Czy ty chociaż przez chwilę pomyślałeś jak ja się czuję?! Zniknąłeś z Hogwartu, zostawiając mnie z myślą, że człowiek, którego kocham  wykorzystał mnie i zabił Dumbeldore'a! Zniknąłeś na kilka miesięcy, a potem zjawiłeś się z dnia na dzień bez żadnego słowa wyjaśnienia. I wiesz co? Wiem, że przeżyłeś wiele, że jest ci ciężko i masz problemy ale to nie jest dla mnie wystarczający powód. Wierz lub nie, nie jesteś najbardziej pokrzywdzonym człowiekiem na ziemi-wygarnęła mu, patrząc na niego z wściekłością.
-O nie, z pewnością nie-przyznał jej z irytacją. -Za to jestem rozkapryszonym arystokratą, dla którego nie liczy się nic więcej niż to, żeby miał to czego chce. Jestem chamski, arogancki i mam nawet czelność, żeby mieszkać w tym domu. Do tego jest mi z tym dobrze i nie zamierzam tego zmieniać, co dopiero dla ciebie. Jestem kim jestem i albo to zaakceptujesz, albo daruj sobie zmienianie mnie w kogoś innego-odparł ze złością.
Pokiwała głową, prychając z politowaniem.
-Musisz być z siebie dumny, co?-spytała, zupełnie nieprzejęta jego słowami. Znała Malfoya zbyt długo, by zrazić się takimi słowami. Wiedziała jednak, że aby przywrócić mu trzeźwe myślenie, musi użyć terapii wstrząsowej. -Nie dziwię się, że przyjaciele cię zostawili. Jeden wolał nawet umrzeć, niż dalej się z tobą zadawać-dodała cicho. On jednak, doskonale usłyszał co powiedziała. Zacisnął zęby, po czym spojrzał na nią z czystą nienawiścią.
-Nie waż się o nich wspominać-warknął, ostrzegawczo wyciągając w jej stronę palec.
-Teodor z pewnością umarł byś teraz mógł tak się zachowywać-powiedziała mściwie.
Zamilkł, czując jak wszelkie emocje zastępuje czysta rozpacz. Opuścił rękę, ciężko opadając na łóżko.
-Wynoś się stąd-powiedział, patrząc na nią z obrzydzeniem.
-Draco...-zaczęła spokojnie.
-Sądzisz, że o tym nie myślę? To ja powinienem wtedy umrzeć. To ja powinienem być na jego miejscu.
Dziewczyna przymknęła oczy, siadając obok niego.
-Nawet tak nie mów-mruknęła z cichym westchnięciem.
-Ale to prawda!-krzyknął ze złością. -Jestem z nich wszystkich najgorszy. To ja zasłużyłem sobie na śmierć, bo to ja robiłem najgorsze rzeczy.
Hermiona pokręciła głową, próbując złapać go za rękę.
-Podłożyłem naszyjnik Katie Bell, zatrułem miód, który wypił Ron, skonstruowałem szafkę zniknięć i wprowadziłem śmierciożerców do Hogwartu, Teodor zginął, bo to ja wszcząłem między nami kłótnię i wymówiłem imię Czarnego Pana, a najgorsze jest to, że cię w to wszystko wciągnąłem-oznajmił bez najmniejszego skrępowania. -Teodor nie żyje, Blaise ratuje swoją dziewczynę, a ja... Ja nie robię nic pożytecznego. Siedzę tu i ratuje własną skórę, uświadamiając sobie, że każda, choćby najmniejsza wykonana przeze mnie czynność jest samolubna.
-Nieprawda-Hermiona, dotknęła dłonią jego policzka, pragnąc za wszelką cenę mu to uświadomić.
-Dopiero co powiedziałem dziewczynie Teodora o jego śmierci. Potraktowałem ją jak skończony kretyn-dodał, próbując przekonać ją o swojej złej naturze. -Mam na rękach krew wielu ludzi.
Hermiona westchnęła, bo to ostatnie zdanie dało jej nieco do myślenia. Draco Malfoy ewidentnie należał do tych "złych" chłopców, ale nie mogła przestać dostrzegać w nim tego co najlepsze.
-Hermiona, proszę cię, odpuść. Nie wiem dlaczego tak ci zależy ale...
-Bo cię kocham-przerwała mu ze złością. -Bo jestem w tobie beznadziejnie zakochana i nie przestanie mi zależeć? Mógłbyś przestać mnie olewać?! Traktujesz to tak, jakby nic nie znaczyło...
Wzniósł oczy ku niebiosom, uświadamiając sobie, że sprawy co raz bardziej się komplikują.
-Jesteś z Ronem-próbował przemówić jej do rozumu. -On cię kocha.
-Od kiedy tak go lubisz?-zakpiła, odwracając wzrok.
-Od kiedy wiem, że z nim możesz być szczęśliwa-odpowiedział bez chwili namysłu. -Nie powinnaś wyruszać na tą całą misję Dumbeldore'a, ale jestem pewien, że Weasley zrobi wszystko byś była bezpieczna-przyznał z niechęcią. Czekał aż dziewczyna coś powie, jednak zamiast tego wstała i najzwyczajniej w świecie udała się do drzwi.
-No to życzę powodzenia w tym twoim samotnym, beznadziejnym życiu-powiedziała tylko, po czym zniknęła, mocno trzaskając drzwiami.

                                                                        ***

Następnego dnia, Hermiona uciekła z Nory wraz ze swoimi dwoma, odwiecznymi przyjaciółmi, pragnąc powstrzymać rzeszę szerzących się na świecie Śmierciożerców. Słynne trio Gryfonów postanowiło uratować świat według niezbyt jasnych wskazówek zmarłego dyrektora Hogwartu, mając nadzieję, że we trójkę uda im się pokonać najpotężniejszego czarnoksiężnika na ziemi.
Draco Malfoy nie mógł powstrzymać się od szeregu przekleństw, przychodzących mu do głowy wraz z myśleniem o naiwnych Gryfonach. Szanse na ich przeżycie były nikłe, a to jak bardzo skrzywdzili swoich bliskich, wręcz nieprawdopodobne. Pani Weasley, choć silna i odważna kobieta, co chwila wybuchała płaczem, nie rozstając się ze swoją jedwabną chustką do nosa. Jej mąż, Artur bezustannie chodził podenerwowany, zamartwiając się tym co mogło spotkać jego syna wraz z dwójką przyjaciół, którzy również byli dla niego jak własne dzieci. Rodzeństwo rudowłosego Rona, bezustannie wspominało o misji swojego brata, nie mogąc przestać niepokoić się jego losem.
Jedynie Ślizgon, nie związany z nimi szczególnymi relacjami, zachowywał spokój. Właściwie... ostatnimi czasy w ogóle nie okazywał zbędnych emocji. Wszystko było mu obojętne, włącznie z losem trójki Gryfonów. Tłumaczył to sobie ich zachowaniem, głupim pomysłem ratowania świata. Poszli na śmierć z własnej woli. Starał się nie myśleć o Hermionie, pozwalając by złość wywołana ich ostatnią kłótnią przysłoniła uczucia jakimi od dawna ją darzył. Poddał się, pozwolił by ostatnie wydarzenia zmieniły go w całkowicie innego człowieka.

-Potrzebuje pani czegoś?-spytał, patrząc wyczekująco na siedzącą na kanapie kobietę. Po raz kolejny nic nie robiła, bezczynnie wpatrując się w zdjęcie ukochanego syna.
-Nie, dziękuję-odparła, posyłając w jego stronę blady uśmiech.
-Zrobiłem pani herbatę-powiedział z rozbawieniem, siadając obok niej. -Oni wrócą. Przetrwali nie takie rzeczy-pocieszył ją, zauważając trzymaną w jej ręce fotografię.
-Niewątpliwie. Ale to jeszcze dzieci-odparła ze smutkiem. -Na myśl co może im się przydarzyć-zaczęła, jednak urwała, widząc wyraz twarzy chłopaka. -O co chodzi?
-O nic... Po prostu... Wie pani? Trochę im zazdroszczę-wyznał, zastanawiając się kiedy zdążył stoczyć się na tyle, by zazdrościć czegokolwiek tym ludziom. -O mnie nigdy nikt się taki nie martwił-wyjaśnił, widząc jej pytające spojrzenie.
Matka Rona pokiwała głową ze zrozumieniem, przyglądając mu się z współczuciem.
-Jesteś dobrym chłopcem, Draco-stwierdziła, z uśmiechem. -No i parzysz całkiem niezłą herbatę-zaśmiała się, upijając łyk przygotowanych przez niego ziół.
-Mogę się pani o coś spytać?-zapytał, po dłuższej chwili milczenia.
-Oczywiście, kochanie-potwierdziła, posyłając mu dobrotliwy uśmiech.
-Chciała się pani kiedyś zabić?-wypalił, ostrożnie obserwując jej reakcję. Kubek herbaty wypadł z rąk Molly Weasley, rozlewając gorący wrzątek na jej nogi.
-Draco!-krzyknęła, zatykając dłońmi usta.
-Merlinie, przepraszam-powiedział, wyciągając z kieszeni różdżkę. W duchu przeklinał się za to co powiedział. Najwidoczniej ta kobieta nie miała na tyle stalowych nerwów by rozmawiać o takich rzeczach.
Jednym ruchem wysuszył spodnie kobiety, uleczając także poparzenia powstałe w wyniku rozlania się herbaty.
-Bardzo mi przykro-powiedział, widząc jej przepełnioną rozpaczy minę.
-Draco, wiem, że twoje życie nie jest łatwe ale nie możesz myśleć o nim w taki sposób. Musisz po prostu przeczekać ten okres i pamiętać, że zawsze znajdą się ludzie, którzy ci pomogą...
-Nie-przerwał jej, z krzywym uśmiechem. -Tu nie chodzi o mnie-zapewnił ją, ujmując jej roztrzęsioną dłoń. Ta sytuacja nawet trochę go rozbawiła. -O mojego przyjaciela-dodał już całkiem poważnie. -Chodzi o to... że zmarł jakiś czas temu i nie zrobił nic by tego uniknąć-wyjaśnił cicho. -Nie mogę przestać obwiniać się o to co się stało, bo... nie mam pojęcia co czuł w tamtym momencie. Czuję, że nie byłem wystarczająco dobrym przyjacielem, żeby...
-Z pewnością byłeś wspaniałym przyjacielem-zapewniła go cicho pani Weasley. Wyraz ulgi na jej twarzy dodawał mu otuchy. Był pewny, że może mówić dalej, a Molly jest mądrą rozmówczynią.
-Kiedy byłam w twoim wieku, Sam-Wiesz-Kto był u władzy. Ginęło wielu moich przyjaciół, ludzie żyli w strachu, a to do jakich zbrodni dopuszczali się Śmierciożercy przechodziło ludzkie pojęcie. To był chaos, Draco. Te chwile powracają. Kolejne nekrologi w Proroku, roztrzęsieni znajomi, ciągły strach... Wszystkim jest ciężko, niejeden nie jest wstanie sobie z tym poradzić. Nie mam pojęcia co czuł twój przyjaciel, ani czemu zachował się tak, a nie inaczej ale... Myślę, że prawdziwy przyjaciel, nigdy nie chciałby żebyś się tym zadręczał-podsunęła mu, nieco podnosząc go na duchu. -Musisz to przetrwać, bo po wojnie, na każdego z nas czeka wspaniała przyszłość.
Uśmiechnął się, wpatrując w jej życzliwą twarz. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak brakuje mu jego własnej matki.
-Dziękuję-szepnął, po czym wstał z kanapy udając się w stronę wyjścia z domu. Miał przed sobą pewną misję do wykonania.

                                                                         ***

Dom Leny okazał się małym budynkiem znajdującym się w centrum najniebezpieczniejszej z dzielnic magicznego Londynu. Śmierciożercy zjawiali się tu niemal każdego dnia, budząc grozę wśród zastraszonych mieszkańców. Rabowali, krzywdzili, a nawet mordowali niczemu winnych ludzi, czyniąc z nich przykład dla tych, którzy śmiali sprzeciwiać się woli Czarnego Pana.
Draco wędrował ulicami, miasta, ze spokojem mijając zniszczone domy, czy pokryte graffiti mury. Widział żebraków i bezdomnych skrytych w ciemnych zaułkach mrocznej dzielnicy. Wszystko przez jednego, niezrównoważonego Voldemorta, który zapragnął podporządkować sobie cały świat.

Chłopak przeszedł przez małe, zarośnięte podwórko, pukając w obdrapane drzwi domu dziewczyny. Był pewny siebie, poważny i zdeterminowany. Mimo wszystko odetchnął z ulgą, kiedy Lena mu otworzyła.
-To ty-stwierdziła z niezadowoleniem, zamierzając z powrotem zatrzasnąć mu je przed nosem.
-Poczekaj-wsadził but do środka, uniemożliwiając jej zamknięcie. -Chciałem cię przeprosić-oświadczył, patrząc prosto w jej zaskoczone oczy.
-Mój ojciec zaraz tu będzie, lepiej odejdź-poprosiła z rezygnacją. Dopiero teraz chłopak zobaczył ślady łez na jej policzkach.
-Wiem, że zachowałem się jak palant i bardzo żałuję tego co stało się w Dziurawym Kotle. Jesteśmy przyjaciółmi, powinniśmy się wspierać-oświadczył poważnie. -Zawiodłem, ostatnio wszystkich zawodzę-przyznał.
Lena westchnęła, uchylając szerzej drzwi. Wpuściła go do środka, z założonymi rękami czekając na jego dalsze słowa.
 On jednak milczał, przyglądając jej się z uznaniem. Mimo to co się stało, zachowała swoją niezależność. Pasowała do Teodora. Tak jak on, zachowywała się spokojnie nawet w najgorszych sytuacjach.
-Wybaczysz mi?-spytał dopiero po chwili. Dziewczyna nie zastanawiała się długo. Już po chwili mocno go przytuliła, czując jak w jej oczach na nowo zbierają się łzy.
-Potrzebuję teraz przyjaciela bardziej, niż kogokolwiek innego-zaśmiała się przez łzy.
Draco uśmiechnął się. Nigdy nie łączyły go szczególne relacje z Leną. Zawsze była tylko dziewczyną Teodora. Nie przepadali za sobą, ograniczając się jedynie do krótkich i koniecznych rozmów. Teraz jednak, jej potrzebował. Potrzebował przyjaciela, który czułby dokładnie to samo, co on.







wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział 33 - Wartość samotnego życia

Stukot rozbijanych o ziemię kropel deszczu co jakiś czas przerwały potężne grzmoty ściąganych przez morze błyskawic. Mrok jaki przyniosła ze sobą ta noc, był bardziej przygnębiający niż kiedykolwiek wcześniej.
Gałęzie drzew spadały, odłamywane przez wyjątkowo silny wiatr. 
Oni nie zwracali jednak na to uwagi. Mimo niebezpieczeństwa jaki niósł ze sobą potężny sztorm, stali u szczytu urwiska, w milczeniu obserwując wysokie, rozbijające się o skały fale. 
To było jak pożegnanie. Jak minuta ciszy dla zbyt wcześnie zmarłego przyjaciela. Niebo zdawało się płakać razem z nimi, bo choć na zewnątrz wydawali się obojętni, w środku umierali z rozpaczy. 
To, że Teodor odszedł na zawsze, w nikim nie budziło wątpliwości, bo choć nie mogli otrząsnąć się z szoku, doskonale wiedzieli, że nie miał szans na przeżycie. 
Po tym jak Blaise stanowczo zabronił jakiejkolwiek zemsty na Śmierciożercach, wspólnie z Draconem przepędził ich do Malfoy Manor, gdzie znajdowała się ich obecna twierdza. Dawny dom młodego Malfoy'a zmienił się w przystań dla brutalnych morderców. Czy może być coś bardziej przygnębiającego niż taka świadomość? Podczas ucieczki, zwolennicy Czarnego Pana zabrali ze sobą Lucjusza, który pozbawiony świadomości, nie mógł nawet protestować. 
Dracon czuł, że stracił już wszystko. Każdy, choćby najmniej liczący się element jego życia, był mu brutalnie odbierany, pozostawiając po sobie co raz głębszą ranę. Czy naprawdę o to chodziło? By na końcu tej tragedii stał u szczytu urwiska i z otępieniem wpatrywał się w rozszalały żywioł?
Nie... to tylko kolejna próba, kolejna walka, która kończy się porażką.
-Po każdej burzy wychodzi słońce, tak?-spytał, a w jego oczach mimowolnie zalśniły łzy. Czuł, że jeszcze chwila, a popłacze się jak małe dziecko, upadając przed całym światem na kolana. -Już w to nie wierzę-stwierdził z goryczą. Przymknął oczy i mocno zacisnął zęby. -To koniec, Blaise. Ja się poddaję. 
-Nie, to jeszcze nie koniec-zaprzeczył Blaise. -Damy radę...-zaczął, sam nie wierząc w własne słowa. Dopiero po chwili całkowicie się rozsypał. Usiadł na ziemi, ukrywając twarz w dłoniach. 
-Dołączyłem do Śmierciożerców, żeby was chronić! Taki był mój cel! Byliśmy żałośni, Draco! Pozwoliliśmy umrzeć naszemu przyjacielowi! Gdyby nie...
-Jeżeli mamy szukać tu czyjejś winy, to tylko ja ponoszę odpowiedzialność za tą śmierć-przyznał cicho blondyn. -Ja zacząłem się kłócić. Ja chciałem wrócić do Londynu, ja wypowiedziałem Jego imię. Ja zabrałem Teodorowi różdżkę-powiedział drążącym głosem. -Tak strasznie mi przykro, Blaise-powiedział, unosząc twarz w chmury, pozwalając by zimne krople deszczu moczyły jego twarz. 
Zamilkł, wpatrując się w ciemne niebo. Czy Teodor już tam był?

                                                                             *** 

Wraz z rankiem, ustała burza. Wyszło jasne i promienne słońce, które  oświetlało wymęczone twarze chłopców. Jednak z rankiem nie zniknęły smutki. W ich sercach pozostał mrok i ból, którego wcześniej nigdy nie czuli. To była porażka i jeżeli wcześniej myśleli tak o jakiejś sprawie, teraz wydawała im się ona śmieszna. Ich przyjaźń nie przetrwała wojny, ONI nie przetrwali wojny.
-Trzeba będzie go pochować-mruknął Blaise, nie odrywając wzroku od uspokajającego się morza. Całą noc siedzieli w jednym miejscu, nie odzywając się do siebie nawet słowem.
-Naprawdę myślisz, że znajdziemy ciało?-spytał wypranym z emocji głosem. -Fale dawno je porwały. Nie mamy szans-dodał, a te słowa wystarczyły Blaise'owi, by utwierdzić się w tych przekonaniach.
-Mimo wszystko musimy jakoś uczcić jego pamięć-powiedział ze smutkiem. -Jesteśmy mu to winni.
Draco pokiwał głową, wiedząc, że żadne słowo nie przejdzie mu przez gardło. Mieli razem przetrwać wojnę, mieli wspólnie cieszyć się ze zwycięstwa. Żadne mowy pożegnalne nawet przez chwilę nie pojawiły się w jego umyśle.

Razem z Blaise'm udali się do lasu, gdzie znaleźli najgrubsze i najdorodniejsze drzewo. Delikatne liście wierzby powiewały na wietrze niosąc ze sobą cichy szum.
Draco przymknął oczy, starając jakoś się wyciszyć. Dopiero po chwili, kiedy uświadomił sobie, że bolesne krzyki w jego głowie nie ustaną, wyciągnął różdżkę Teodora i podszedł z nią do drzewa.
-Nie mam pojęcia jak się do tego zabrać-wyznał, zwracając się w stronę Blaise'a.
Brunet, choć był na wielu pogrzebach ginących w tajemniczych okolicznościach partnerów swojej matki, również nie wiedział co powinni zrobić. Nasłuchał się w swoim życiu naprawdę wielu pięknych mów pożegnalnych, którymi żegnało się dobrych, zasłużonych ludzi.
Teraz żadne słowo nie przychodziło mu do głowy. Teodor był mądrym, inteligentnym i błyskotliwym człowiekiem. Zachowywał trzeźwość umysłu w najbardziej krytycznych sytuacjach. Potrafił kochać i dobrze wybierać i choć znalazłoby się wiele dobrych zasług, które można byłoby wymienić w tym momencie, każde pożegnanie zdawało im się zbyt żałosne.
Draco westchnął, po czym przełamał różdżkę Teodora na pół. Położył ją w dziupli drzewa, wpatrując się w nią w milczeniu. To był koniec. Definitywne pożegnanie.
-Nie pozwolimy by twoja śmierć poszła na marne, Teodorze-szepnął, po czym odszedł, ciągnąc za sobą Blaise'a.

                                                                           ***

-Co teraz?-spytał Blaise, grzebiąc patykiem, w rozżarzonych węglach dopiero co zgaszonego ogniska.
-Jak to co?-Draco zdawał się nie rozumieć.
-Nie będę siedział w tym lesie. Nie po tym, co się stało-mruknął cicho.
Blondyn prychnął pod nosem, patrząc na przyjaciela z politowaniem. Wcześniej nie był taki skory do powrotu.
-Chcesz wrócić do Londynu?-spytał, unosząc w górę jedną brew. -Tak po prostu?
-Nie... Muszę odnaleźć, Pansy. Odkąd wyjechała, nie dała znaku życia. Czas zająć się tą sprawą- wyjaśnił, nie odrywając wzroku od ogniska.
-Więc nasze drogi się rozchodzą-stwierdził beznamiętnie blondyn. Nie czuł potrzeby poinformowania przyjaciela, że właśnie czuje się jakby został zmieszany z błotem.
Blaise skinął głową, mocno zaciskając zęby. W końcu jemu też było ciężko. Chęć odnalezienia ukochanej stanowiła dla niego jednak priorytet.
-A co ty zrobisz?-spytał w końcu, napotykając stalowoszare spojrzenie przyjaciela.
-A ja wrócę do Londynu-stwierdził ponuro Malfoy. -Mieszkanie na Nokturnie dawno nie było odkurzane-zauważył, na co mocno ścisnęło się jego serce. Czyż to nie tam, na mrocznej, londyńskiej ulicy wszystko się zaczęło?
Blaise wstał, spoglądając z góry na przyjaciela.
-W takim razie powodzenia, Draco-powiedział, szczerze życząc mu szczęścia. -Napisz do mnie kiedyś-poprosił poważnie.
Blondyn westchnął, po czym wstał, patrząc na bruneta ze smutkiem.
-Wypatruj mojej sowy-poradził, posyłając mu delikatny uśmiech. Blaise pokiwał głową, po czym uścisnął go na pożegnanie. Nie wiedzieć czemu, obydwoje czuli, że następne spotkanie już nie nastąpi.
Odsunęli się od siebie, po czym w tym samym momencie teleportowali się, pozostawiając po sobie jedynie głuchy trzask.

                                                                               ***


Mrok, który ogarniał ulicę Śmiertelnego Nokturnu dopiero teraz oddawał ten w sercu młodego chłopaka. Jego rówieśnicy uważani byli za dzieci. Rodzice opiekowali się nimi, pilnując by w okresie dorastania nie zbłądziły i nie obrały złej ścieżki. Gdzie był jego opiekun? Gdzie podział się jego anioł stróż?
Szedł powoli, nigdzie się nie śpiesząc. Nie obchodził go fakt, że napotkanie Śmierciożercy oznaczało dla niego śmierć. Nie liczył się z faktem, że po paru miesiącach nieobecności, nie miał pojęcia o żadnych zmianach jakie zaszły  w Londynie.
Po prostu szedł, z niezadowoleniem stwierdzając, że w Anglii jest zdecydowanie zbyt deszczowo.
Ostatnio czuł się tak zaraz po śmierci matki. Teraz było zupełnie tak samo. Po raz kolejny kogoś zawiódł. Znowu kogoś nie uratował, pozwolił na jego śmierć. To już kolejna sytuacja, w której pozostał zdany na siebie.
Kamienica, w której znajdowało się ich wspólne mieszkanie nie zmieniła się ani trochę. Dalej wiała grozą, mrokiem i niebezpieczeństwem. Powoli wdrapał się po schodach, na piętro, gdzie niegdyś znajdował się ich azyl. Teraz, było to jak najgorszy ból, jak dręczące go wspomnienia.
Kiedy tylko stanął w holu, mieszkania, poczuł jak coś boleśnie uciska go w sercu.
Był sam. Nie miał już zupełnie nikogo. Odeszli przyjaciele, odeszła rodzina, stracił Hermionę...
Zamyślił się, stwierdzając, że niczego nie potrzebuje teraz bardziej niż bliskości tej kochanej Gryfonki. Ile by dał, by móc choć przez chwilę z nią porozmawiać.
Wszedł do środka, odnajdując wzrokiem zakurzoną i zniszczoną kanapę. Opadł na nią, wydając z siebie pełne zrezygnowania westchnięcie. Wiedział, że nie może się rozklejać. W ostatnim czasie dał zbyt wielki upust swoim emocjom. Teraz jednak, miał wątpliwości, czy przyjdzie dzień, w którym to wszystko przestanie być takie trudne. Czy zapomni? Czy przestanie boleć? Czy uśmiechnie się, jednocześnie nie czując w piersi przeszywającego bólu?

Przeszedł się po mieszkaniu, badając każdy jego kawałek. Nie miał wątpliwości, że odkąd wyjechali, nikt tam nie wchodził. Usiadł przy starym biurku, po czym położył na nim głowę, ciężko oddychając.
Nie umiał się uspokoić. Uniósł pięść i mocno walnął nią w drewniany blat.
Mebel zachwiał się, a jego szuflada delikatnie się rozsunęła. Pchnięty impulsem chłopak otworzył ją, ze zdziwieniem znajdując zwinięty pergamin. Poznał go od razu.
To było jak kolejny, niesamowicie bolesny cios. List. List Teodora, napisany jeszcze w wakacje przed szóstym rokiem nauki w Hogwarcie...

-Daj im to, kiedy zginę... 
-Hej, stary, sam im to powiesz po wojnie. 

Nie powie. Draco przejechał dłonią po twarzy, uświadamiając sobie, że ma teraz kolejną misję do wykonania. Teodor zlecił mu zdanie, którego nie miał serca nie wykonać.
Wcisnął kartkę do kieszeni, obiecując sobie, że zajmie się tym kiedy tylko będzie mógł.

                                                                            ***

Stał przed domem, a może raczej ruiną, którą jacyś ludzie śmiali nazwać domem. Powykrzywiany we wszystkie strony, z odpadającymi dachówkami,  obdrapaną farbą i ledwo trzymającymi się okiennicami.
Przeszedł przez furtkę, po czym ruszył w stronę drzwi, do których bez chwili zawahania zapukał.
-Kto tam?-ciepły, jednak trochę drżący głos dobiegł go zza drugiej strony. Mimowolnie się uśmiechnął. Czy ci ludzie w ogóle nie dbali o bezpieczeństwo? Gdyby chciał, rozwaliłby całą tą "chatkę" jednym zaklęciem.
-Ktoś raczej mało pożądany-stwierdził, swoim typowym, obojętnym głosem.
Cisza. Przestraszył ją i to nie na żarty. Dopiero po chwili otworzył mu rudowłosy, wysoki mężczyzna, który zapewne wyręczył swoją osłupiałą z przerażenia żonę.
-Trzeba mieć tupet, żeby tu przyjść-stwierdził, mierząc go chłodnym spojrzeniem. -Radzę ci stąd odejść, Zakon Feniksa jest już w drodze-poinformował go spokojnie. Chłopak spojrzał na trzymaną w ręce mężczyzny różdżkę. Jak nisko trzeba upaść, żeby nie zorientować się w momencie kiedy ją wyciągnął?
-I właśnie nadszedł taki moment, w którym nie mam pojęcia co powiedzieć-mruknął, patrząc na parę rudzielców z zrezygnowaniem. -Jeżeli powiem, że chcę się zaciągnąć do waszej drużyny to mam szansę się do niej dostać?
Zarówno mężczyzna jak i kobieta wytrzeszczyli na niego oczy.
-Tamta strona stała się już niekorzystna co?-zakpił rudy mężczyzna.
-Czy pan naprawdę myśli, że szesnastolatek wybrałby taką drogę z własnej woli i miałby z tego radochę?-spytał z zażenowaniem chłopak.
-A więc co się stało, że dopiero teraz stoisz u moich drzwi?-spytał mężczyzna, przyglądając mu się z nieprzekonaniem.
-Sam nie wiem. Może dorosłem, a może po prostu straciłem już wszystko i łudzę się, że tym sposobem choć w części odzyskam dawne życie?-spytał szczerze. -Mogę wejść?
Mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę, jednak w końcu zdecydował się wpuścić go do środka. Razem z żoną poprowadził go w głąb domu, gdzie panował istny chaos. Chaotyczna, pełna bałaganu Nora różniła się od eleganckiego i przerażającego Malfoy Manor.

                                                                         ***

Siedział przy stole, w kuchni Weasleyów, w milczeniu przyglądając się reakcji Zakonu Feniksa. Właśnie zastanawiali się nad przyjęciem go do swojego stowarzyszenia. Nie ufali mu i żywili do niego urazę.
Malfoy zdawał się tym jednak zupełnie nieprzejęty. Spokojnie siedział i czekał, gotów przyjąć każdy werdykt.
-Czy byłbyś wstanie zostać naszym podwójnym agentem?-spytał po dłuższej naradzie Remus Lupin.
-To raczej nie wchodzi w grę-mruknął ponuro chłopak. -Zabiją mnie, kiedy tylko mnie znajdą.
-Co się stało?-spytał pan Weasley, zdziwiony relacjami między Śmierciożercami a młodym Malfoyem. Był pewien, że Draco miał dobre stanowisko wśród zgrai Voldemorta.
-Po tym co stało się w Hogwarcie...-zaczął cicho.
-Masz na myśli chwilę, w której zginął Dumbeldore?-spytała pani Weasley. Chłopak skinął głową, ostrożnie dobierając słowa.
-Razem z przyjaciółmi skonstruowałem szafkę, mającą za zadanie wpuścić Śmierciożerców do Hogwartu. Pracowaliśmy nad tym cały rok i...-urwał, widząc zniechęcone spojrzenia członków Zakonu. Potrzebował chwili by z powrotem wziąć się w garść. -...i udało nam się-dokończył z powagą. -To nie tak, że się do tego pisaliśmy, to była taka misja, w której miał sprawdzić czy warto zostawić nas przy życiu. Musicie wiedzieć, że gdyby chodziło tylko o mnie, nigdy nie doszłoby do tej tragedii. Ale ja miałem przy sobie jeszcze rodzinę i przyjaciół, dla których po prostu musiałem żyć-wytłumaczył szybko. -Nie zamierzaliśmy jednak dalej pozostawać w łaskach Czarnego Pana, szczególnie po zaszłych między nami incydentach. Uciekliśmy z Hogwartu i żyliśmy w lesie przez ostatnie miesiące.
Zapadło milczenie, w którym każdy z siedzących przy stole zastanawiał się nad jego słowami. To co wyznał było bardzo istotne.
-Gdzie są teraz twoi przyjaciele?-spytał Artur Weasley, bacznie mu się przyglądając.
-Nasze drogi się rozeszły-wyjaśnił szybko, a sposób w jaki odwrócił wzrok, mówił sam za siebie.
Pani Weasley, mądra i wrażliwa kobieta, wydała z siebie ciche westchnięcie. Było jej żal chłopaka. W jego podkrążonych oczach panowała pustka. Wyraźnie schudł, a na jego twarzy malowała się prawdziwe zmęczenie. Potrzebował odpoczynku, opieki, chwili wytchnienia. Kogoś, kto choć przez chwilę by się nim zaopiekował.
-Możemy ci ufać?-spytała, patrząc w jego stalowoszare oczy. Chłopak skinął głową, a szczerość, która zastąpiła dotychczasową, zimną obojętność, uświadomiła ją o jego prawdomówności.
Pani Weasley westchnęła, po czym spojrzała z rezygnacją na swojego męża i Remusa Lupina.
-Przedyskutujemy to z resztą członków. Póki co, możesz się tu zatrzymać-stwierdził Artur, patrząc na chłopaka z współczuciem. Owszem, Malfoy nie raz postąpił niebywale paskudnie, ale teraz zdawał się być tylko cieniem dawnego człowieka. To już nie był dawny, nieuprzejmy Ślizgon. Teraz był nieszczęśliwym, zmęczonym i zrezygnowanym chłopcem.
-Dziękuję. Mam swoje mieszkanie na Nokturnie-mruknął, mimo wszystko wdzięczny za propozycję.
-Och, daj spokój. Lada chwila wrócą tu dzieciaki. Wiem, że nie masz dobrych relacji z Harrym, Ronem czy Hermioną, ale chyba powinieneś im nieco wytłumaczyć-nalegał Artur, przenikając go swoim uważnym wzrokiem.
-Wiem, że należą im się przeprosiny i tak dalej, ale to chyba nienajlepszy pomysł-powiedział, wstając z krzesła.

-Jaki pomysł?-głos Pottera za jego plecami przyprawił go o nieprzyjemny dreszcz na plecach. Odwrócił się, napotykając spojrzenie samego Wybrańca. Zielone oczy Harry'ego rozszerzyły się do maksymalnych rozmiarów. -M-Malfoy?-wyjąkał, z szokiem podziwiając zmianę jaka zaszła w chłopaku.
Był dużo chudszy. Teraz z pewnością mógłby policzyć sobie wszystkie żebra. Nie głodowali podczas pobytu w Albanii, ale zdecydowanie jedli dużo mniej, a dodatkowy, ciężki wysiłek fizyczny miał w tym udział. Skutek nieprzespanych nocy widniał na jego jeszcze bledszej niż zwykle twarzy, a puste, stalowoszare oczy bez wyrazu z pewnością przeraziły by niejednego.
Wzrok Malfoya nie był jednak utkwiony w zszokowanym Wybrańcu. Przyglądał się raczej brązowowłosej dziewczynie, która stała tuż za przyjacielem, ściskając rękę rudowłosego Rona.
Ona również była  w szoku. Nie spodziewała się go tu zobaczyć.
-Co on tu robi?-Ron otrząsnął się, wyciągając  w stronę chłopaka różdżkę.
-Ron uspokój się! W tym momencie odłóż ten patyk!-Molly Weasley spojrzała na niego z wściekłością. -Draco przez chwilę u nas zamieszka...
-Mówiłem już, że mam mieszkanie na...-zaczął, jednak ona nie zamierzała brać jego decyzji pod uwagę.
-... Ja i ojciec tak zadecydowaliśmy. Proszę was, nie kłóćcie się i zachowujcie jak dorośli.

Draco w milczeniu obserwował reakcję Hermiony, która zdawała się być bardzo zdziwiona.
-Zjesz coś, kochanie?-spytała pani Weasley, zwracając się do niego z bardzo uprzejmym wyrazem twarzy.
-Nie dziękuję, nie jestem głodny-odparł, a ona nie zamierzała na niego naciskać. -Ron pokaż mu pokój-poprosiła, patrząc na syna ostrzegawczo.

                                                                           ***

Powędrował ledwo trzymającymi się schodami, zmierzając w stronę sypialni, którą wskazał mu niezbyt zadowolony Ronald.
Wszedł do środka, bez chwili namysłu rzucając się na znajdujące się w rogu pomieszczenia łóżko. To, że znajdował się w domu znienawidzonych zdrajców krwi wydawało mu się strasznie śmieszne.
-Merlinie, jestem żałosny-stwierdził, przejeżdżając dłonią po twarzy. Odetchnął głęboko, próbując zregenerować siły. Przymknął oczy, chcąc jakoś się zrelaksować.
-Rozpakowałeś się już?-zimny ton Wybrańca tuż nad jego twarzą, zdecydowanie otrzeźwił mu umysł.
-Potter-otworzył oczy, patrząc na dwóch, stojących w pokoju Gryfonów.
-Co znowu knujesz, Malfoy?-wycedził wściekły Ron. -Jeżeli myślisz, że odpuścimy ci bo moi rodzice...
-Nic sobie nie myślę. Błagam nie doszukujcie się tu jakiś wrednych intryg. Najzwyczajniej w świecie przechodzę na tą dobrą stronę-wyjaśnił z zażenowaniem. -Możemy na chwilę zakopać topór wojenny?
-Czy ty naprawdę myślisz, że ci uwierzymy?! -Wybraniec kipiał ze złości. -Po tym jak mnie pobiłeś?! Jak twój głupi przyjaciel oszołomił mnie i...
-Po pierwsze-Ślizgon zerwał się z łóżka, mocno zaciskając zęby. -Ja byłem po tej walce w dużo gorszym stanie niż ty, a po drugie... nie waż się więcej wspominać o moich przyjaciołach.
Wybraniec prychnął ze złości, mocno szturchając go w ramię.
-Walczę o to w co wierzę i o to co jest dla mnie ważne. Nie skrzywdzisz ani mnie, ani moich przyjaciół, ani państwa Weasley więc dobrze ci radzę...
Nie wytrzymał. Musiał na kimś się wyżyć. Bez chwili namysłu uniósł dłoń i mocno przywalił Wybrańcowi w twarz.
-Z całym szacunkiem, Potter ale nie jesteś dla mnie kimś, kogo rady byłyby dla mnie ważne. Nie jesteś dla mnie autorytetem i sam masz wiele na sumieniu więc błagam nie rób ze mnie takiego potwora. Naprawdę myślisz, że nie mam co robić tylko was dręczyć?-spytał ze złością, obserwując jak Harry rozciera swój obolały policzek. -Przepraszam. Szczerze przepraszam za nasze kłótnie i za to że was obrażałem, bo wiem że nie raz zachowałem się jak kretyn. I wiem, że mogłem to zrobić zanim ci przywaliłem, ale nie mogłem się powstrzymać-wyciągnął rękę w stronę Wybrańca, w pełni gotów na jego odrzucenie. Wszystko było już mu obojętne. Nie sądził, że znajdzie się na tym świecie jeszcze coś, co tak bardzo mogłoby go zaboleć.
Ku jego zdziwieniu, ręki nie uścisnął mu Wybraniec, a Ron, który z powagą wpatrywał się w jego stalowoszare tęczówki.
-Nie popsuj tego, Malfoy-warknął, mimo wszystko się z nim godząc. Po chwili puścił go i wyszedł z pokoju, mocno zatrzaskując za sobą drzwi.

                                                                            ***

Zapadła noc. Kolejna, ciężka noc, podczas której nie mógł zasnąć. Owszem, był bardzo zmęczony, ale oddanie się w krainę koszmarów wydawało mu się absurdalne w jego sytuacji. Był wystarczająco niezrównoważony bez nocnych lęków.
Leżał na swoim nowym łóżku, z otępieniem wpatrując się w sufit. Myśli o tym, co tak właściwie się dzieje, wydały mu się męczące, ale mimo wszystko nie mógł odpędzić od siebie wizji umierającego Teodora. Czuł, że już nigdy się nie podniesie. Że przegrał swoje życie razem z chwilą, kiedy pozwolił przyjacielowi spaść z urwiska.
-Draco?-głos. Cichy, delikatny i łagodny głos, sprawił, że zaczął zastanawiać się czy nie śni. Kto wie, może tej nocy opuściły go koszmary?
Po chwili ujrzał nachylającą się nad nim dziewczynę, która z zatroskaniem przysiadła na skraju jego łóżka.
Milczała, bo najwyraźniej nie miała pojęcia co powinna powiedzieć.
-Cześć-przywitał się, posyłając w jej stronę delikatny i bardzo ponury uśmiech. Podniósł się do pozycji siedzącej, spoglądając prosto w jej zmartwione, czekoladowe oczy.
Milczała. Myślała o tym, jak wyglądało ich ostatnie spotkanie. O miesiącach rozłąki, podczas których związała się z Ronem... Myślała o tym, ze straciła go bezpowrotnie i żadne słowa tego nie zmienią.
-Dawno cię nie widziałam-zauważyła, mówiąc szeptem.
-Miałem parę spraw do załatwienia-wyjaśnił wymijająco.
-Masz na myśli to jak stchórzyłeś zaraz po tym jak uciekłeś z Hogwartu, przyczyniając się do śmierci Dumbeldore'a? Co robiłeś? Opalałeś się na Bahamach?
-Albanii-poprawił ją, mrużąc gniewnie oczy. -Uwierz mi to nie były wakacje...
-Czyżby?-zaśmiała się z ironią. -A co takiego się stało? Siedzieliście przy ognisku i popijaliście whisky podczas gdy my naprawdę walczymy. Mimo iż, starała patrzeć na to wszystko obiektywnie, nie mogła wybaczyć mu tego jak odszedł.

Przesadziła. Miał dość ludzi, którzy oceniali go, nic o nim nie wiedząc.
-Teodor nie żyje-wypalił, z mściwą satysfakcją obserwując jej reakcję. Dopiero po chwili spuścił wzrok, bo jego też zabolały te słowa.
Dziewczyna zdawała się być kompletnie zszokowana.
-Ale wiesz... Masz rację. Siedziałem przy ognisku i popijałem whisky, bo taki już jestem. To jest mój sposób na życie. Przestań wytykać mi moje błędy, bo mnie nie wychowasz. Nie zmienisz mnie i nie wyciągniesz ze mnie tego bezinteresownego dobra, bo go we mnie nie ma!-zabijał ją wzrokiem, podczas gdy w jej oczach zalśniły łzy.
-Przepraszam-szepnęła drżącym głosem. Dopiero po chwili odważyła się spojrzeć w jego przepełnione złością oczy. -Merlinie, Draco, tak bardzo mi przykro-wyznała, bez wahania rzucając mu się w ramiona.

Poczuł jej bliskość, cudowny zapach, łzy na koszuli. Dlaczego płakała? Czy nie była to przypadkiem dziewczyna, która przez jego osobę wycierpiała już zbyt wiele? Czy nie powinna go nienawidzić?
O to właśnie chodziło. Ten kto kocha, zostaje. Mimo wszystko.
Może to dlatego miłość nazywana jest chorobą? Bo kiedy przychodzi taki moment kiedy cierpisz, nie potrafisz przestać kochać.
-To ja przepraszam-szepnął, przygarniając ją do siebie. -Wiele moich decyzji... Powinienem dołączyć do was już dawno temu-westchnął, unosząc jej podbródek do góry. Otarł łzy z jej policzków, po czym zdobył się na słaby uśmiech.
-Brakowało mi ciebie-wyznała, czując jak w jej sercu coś umiera. Miesiące bycia razem z Ronem stały się zupełnie nieważne. Liczył się tylko Draco. Po tym co zrobił, dokładnie taki, jaki był.
-Tak, ja też tęskniłem-przyznał, wiedząc, że wraz z jej bliskością znikają złe uczucia.
-Wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda? Możesz w każdej chwili porozmawiać o tym co się wydarzyło...
-Nie trzeba. Radzę sobie-przerwał jej, a jego oczy momentalnie posmutniały. Nie był gotowy mówić o śmierci Teodora.
-Nie rób tego, Draco-poprosiła, łapiąc go za dłoń. -Wiem jak to jest, kiedy kogoś się traci-przyznała, na co on zmarszczył brwi. -To nie jest coś, co z dnia na dzień przemija. Potrzebujesz świadomości, że nie jesteś sam. Każdy potrzebuje. Dlatego nie izoluj się ode mnie. To co działo się po śmierci twojej matki... Nie chcę znowu cię takiego oglądać.
-Kogo straciłaś?-spytał, kiedy tylko skończyła mówić. Zupełnie tak, jakby reszta wypowiedzi zupełnie go nie interesowała.
-Wiesz... ja... ja coś zrobiłam. I ostatnio mam wątpliwości, czy było to właściwe-wyznała, spuszczając wzrok. Przyjrzał jej się z ciekawością.
-Chcesz o tym pogadać?-spytał, gładząc ją po ramieniu.
Przez dłuższy czas siedziała cicho, z uwagą wpatrując się w jego przepełnione ciekawością oczy. Czy po tym wszystkim mogła dalej mu ufać?
-Wyczyściłam pamięć moim rodzicom. Kazałam im wyjechać, a do tego wszystkiego zmodyfikowałam ich wspomnienia tak, by na nowo się kochali-powiedziała cicho. Po jej policzkach stoczyła się nowa fala łez.
-Dlaczego?-spytał, nie rozumiejąc.
-Bo się o nich martwię. Śmierciożercy mają na oku mnie i Harry'ego. Poza tym...-zacięła się, patrząc na niego z prawdziwym bólem. -Nie długo stąd wyjeżdżam.
-Co?-zdziwił się. Dokąd mogła jechać?
-Razem z Ronem i Harry'm. Dumbeldore powierzył nam misję i musimy ją wykonać.
-Co to takiego?-spytał, wyraźnie zaintrygowany.
-Nie mogę powiedzieć-widząc jego spojrzenie nieco się zirytowała. -Ty też nie mówiłeś mi o wszystkim.
-Może dlatego, że taka wiedza była niebezpieczna?-spytał niewzruszony jej atakiem.
-Więc wyobraź sobie, że Sam-Wiesz-Kto zabije cię jeżeli tylko dowie się , że masz o tym jakiekolwiek pojęcie-odparła zupełnie poważnie. Ze zdziwieniem spojrzał w jej oczy. Wystarczyło mu to, by wiedzieć, że nie kłamie.
-A więc nigdzie nie pojedziesz-stwierdził, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. -To niebezpieczne, Hermiona.
-Jestem mu to winna. Dumbeldore'owi. Poza tym, to może zakończyć wojnę. Wiemy jak Go zniszczyć, Draco!-oznajmiła, a jej czekoladowe oczy wypełniły się podekscytowaniem.
-Co? Nie. Nie możesz ruszać na jakąś misję. Jego nie da się zniszczyć! On cie zabije.  I nie jesteś nikomu nic winna-powiedział szybko.
-Ale ja już zdecydowałam. Poza tym, Dumbeldore dał nam wskazówki. Musimy dokończyć jego dzieło i zakończyć zło na tym świecie.
-Zło zawsze będzie. A Dumbeldore? Dał wam taką misję? Wiesz, powoli zaczynam się cieszyć, że jednak jest martwy.
-Jak możesz tak mówić?-oburzyła się, patrząc na niego z niedowierzaniem.
-Ty i twoi przyjaciele idziecie na pewną śmierć! Jak Dumbeldore mógł od was wymagać czegoś takiego?
-Niektóre zwycięstwa wymagają poświęcenia. Oddanie życia za wolność to bohaterstwo. Poza tym... nikt nie umrze, jasne? To, że twój przyjaciel tak skończył, nie znaczy, że i my musimy podzielić jego los-oznajmiła spokojnie.
-Nie wierzę, że to mówisz-szepnął, patrząc na nią z niedowierzaniem. -Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Wojna pochłonęła już wystarczająco ofiar. Nie możesz...
-Twoim zdaniem powinnam siedzieć w tym domu i odpoczywać, podczas gdy inni walczą i zmierzają się z cierpieniem? Nie spocznę dopóki nie wygramy! No chyba, że masz na myśli to żebyśmy skapitulowali. Dlaczego nie pójdziesz i dobrowolnie nie oddasz się w ręce Śmierciożerców, Draco?

Westchnął, pocierając dłońmi skronie. Zawsze mieli odmienne zdania, ale teraz przechodziło to jego pojęcie. Czyżby zmienili się na tyle, by nie móc już normalnie rozmawiać?
-Mam na myśli to, że nie można robić tak bardzo nieprzemyślanych rzeczy-wyjaśnił spokojnie. -I daruj sobie ten zapał...
-To, że jestem zdeterminowana...
-Każdy jest zdeterminowany-przerwał jej ze złością. -Każdy pali się do walki, ma w głowie wizje wspaniałego zwycięstwa. Ale ty nigdy naprawdę nie walczyłaś. Nie masz pojęcia jak to jest. Na twoim miejscu siedziałbym w domu i ratował własne życie, zrobiłaś już wystarczająco dużo dla innych.
-A może ja chcę robić więcej?-podsunęła mu, zrywając się z łóżka. -Może ja nie uciekam? Może chcę być tutaj dla mojej rodziny, przyjaciół, znajomych? Pójdę z Harry'm i Ronem a ty mi tego nie zabronisz.
-Oczywiście, że nie-zaprzeczył smutno. -Obiecaj mi tylko jedno. Jak już będziesz na prawdziwej wojnie, a od śmierci będą dzielić cię sekundy... wspomnij moje słowa.



-------------------
No to mam nadzieję, że się Wam podobało ;) 
Chciałam bardzo podziękować za komentarze, bo ten blog, osiągnął rekordową ilość! Żaden wcześniejszy nie miał tylu komentarzy. Dziękuję Wam bardzo ;) 
Kolejny rozdział, mam nadzieję, dodam szybko. Przepraszam za błędy jeżeli tylko jakieś się pojawiły. Pozdrawiam i życzę miłego wieczorku.