niedziela, 5 października 2014

Miniaturka - Wciąż przy niej jestem

Ranek jest zwykły. Taki, jaki być powinien. Szary i ponury. Chłodny i cichy.
Wstaje o siódmej, tak jak to ma w zwyczaju, a potem idzie do kuchni i parzy sobie kawę - czarną bez mleka i bez cukru. Na samą myśl o kawie mnie coś przewraca się w żołądku, ale nijak tego nie komentuję, patrząc jak wypija w moim mniemaniu paskudny napój. W milczeniu obserwuję jej poranną rutynę. To jak zrzuca z siebie moją czarną, przydługą koszulkę, a potem wkłada na siebie obcisłe, czarne dżinsy i bordowy sweter.
Potem idzie w stronę łazienki. Nie ma w zwyczaju się malować, ale tego dnia postanawia nałożyć delikatny makijaż.  Patrzę jak maluje rzęsy tuszem, a potem rysuje wokół oczu czarne kreski. Wygląda ładnie, według mnie zawsze wygląda ładnie. Mimo wszystko, wolałbym żeby tego nie robiła.
Patrzę jak wychodzi z łazienki, pośpiesznie rozczesując włosy. Kasztanowe loki sprężyście opadają na jej ramiona, a ja zastanawiam się jakby to było ją dotknąć. Powstrzymuję się i zamiast tego wychodzę za nią z mieszkania, postanawiając towarzyszyć jej w drodze do pracy. Zawsze to robię, uwielbiam jej towarzyszyć.
-Dziś rocznica, Draco-wspomina cicho, ale nie oczekuje ode mnie odpowiedzi, dlatego też nic nie mówię. Idę tuż przy jej boku, przyglądając się jej z wyczekiwaniem. -Mam wrażenie jakby to był jeden dzień-dodaje, a ja tylko się uśmiecham. Ma takie ładne brązowe oczy, chciałbym, żeby na mnie spojrzała.
[...]
Kiedy wychodzi z pracy, na jej twarzy widnieje delikatny uśmiech. Cieszę się kiedy ją widzę, jednak bardziej raduje mnie fakt, że jest zadowolona. Ostatnio nie bywa w dobrym humorze.
Idziemy do pubu. Jest idealna pora na obiad, dlatego Hermiona zamawia sobie sałatkę z kurczakiem. Kiedy kelner przynosi jedzenie, dziewczyna powoli dłubie widelcem w talerzu, chyba w ogóle nie jest głodna.
Patrzę jak podpiera głowę na ręce i uśmiecha się delikatnie, wyciągając dłoń na stół, tak jakby chciała bym ją za nią złapał.
-Ginny zaproponowała dziś, żebyśmy wybrały się w weekend poza miasto-mówi spokojnie, upijając łyk wody, którą niedawno przyniósł jej kelner. Patrzę jak zatapia swoje usta w napoju, ale milczę, czekając aż powie coś jeszcze. -Mogłabym odpocząć, to chyba fajny pomysł, prawda?-pyta, na co ja przytakuję jej skinięciem głowy. Uważam, że to świetne; wreszcie mogłaby spędzić trochę czasu z przyjaciółmi. Zapewniam ją, że nie mam nic przeciwko.

                                                                                ***

Idę ulicą. Wymijam przechodniów, nie zwracam najmniejszej uwagi na to co dzieje się wokół mnie. W końcu ją widzę. Obiecała, że wyjdzie na chwilę do sklepu, ale kiedy dochodzę do marketu, żeby sprawdzić, dlaczego tak długo nie wraca, widzę, że nie jest sama.
Rozmawia i śmieje się z jakimś mężczyzną, widać, że świetnie się bawi.
Przystaję i uważnie im się przyglądam, każdy ich najmniejszy ruch, poddając natychmiastowej analizie. Mężczyzna łapie moją Hermionę za rękę, a jej to nie przeszkadza. Delikatny rumieniec wkrada się na jej policzki, a ona po raz kolejny tego dnia się uśmiecha. Wszystko byłoby w porządku, ale to uśmiech zarezerwowany tylko dla mnie... Zazdrość opanowuje moje serce, ale mimo to nie interweniuję. Stoję i patrzę co wydarzy się dalej.
Jakaś moja cząstka umiera, kiedy widzę, jak mężczyzna ją całuje. Jestem w szoku, jak mu się oddaje. Zarzuca ręce na jego szyje i pozwala by jego usta znajdowały się na jej wargach.
To boli, bardzo boli. Odwracam się i wracam do domu. Mam dość.

                                                                              ***

Kiedy Hermiona wraca do domu, siedzę na kanapie. Patrzę na jej zdruzgotany wyraz twarzy, wiem, że jest jej wstyd i bardzo tego żałuje.
-Tak bardzo przepraszam-szepcze podłamanym głosem, a następnie osuwa się po drzwiach, kuli na podłodze i ukrywa twarz w dłoniach. Szloch wyrywa się z jej gardła, a moje serce boli jeszcze mocniej niż wtedy kiedy widziałem jak całuje się z jakimś facetem. Jest nieszczęśliwa, tak bardzo smutna, że nie wytrzymam. Podchodzę do niej i siadam obok, przyglądam się jej i wydaję z siebie ciche westchnięcie. -Kocham cię, Draco-mówi Hermiona, jednak nie da się tego dobrze zrozumieć, bo niekontrolowany płacz zniekształca wypowiadane przez nią wyrazy. -Zawsze będę kochać tylko ciebie-mówi, a ja jej wierzę. Smutny uśmiech pojawia się na mojej twarzy, kiedy kładę dłoń na jej ramieniu. Nie reaguje, dalej płacze, skulona pod drzwiami własnego mieszkania.

                                                                                ***

Postanawiam jej wybaczyć. Jeszcze tego samego wieczoru towarzyszę jej w drodze do kwiaciarni. Nie lubię kwiatów, nigdy ich nie lubiłem, ale nie przeszkadzam jej i nic nie mówię. Patrzę jak wybiera białe róże i płaci sprzedawcy, który uśmiecha się do niej w irytujący sposób. Jest ładna; to zrozumiałe, że przyciąga uwagę, ale bardzo tego nienawidzę. Bywam o nią zazdrosny.
[...]
Kiedy idziemy przez ciemne ulice, postanawiam sobie, że będą ją chronił. Będę dla niej jak anioł stróż - wiecznie kochający obrońca, gotowy zrobić wszystko byle tylko była bezpieczna i szczęśliwa. Łapię ją za rękę i się uśmiecham. Jest najwspanialszą rzeczą jaka mi się przydarzyła. Sprawiła, że moje życie stało się niezwykłe, jestem jej za to bardzo wdzięczny.
Kiedy mijamy wysoki, kamienny mur i przekraczamy bramę cmentarza, widzę jak jej twarz pochmurnieje. Wcale nie chcę, żeby się smuciła. Mocniej ściskam jej dłoń, ale ona nic nie mówi. Idzie między nagrobkami i w końcu przystaje przy tym konkretnym, by spuścić głowę i pozwolić by pojedyncze łzy stoczyły się po jej zarumienionych od chłodu policzkach.
Obejmuję ją ramieniem, pragnę wesprzeć ją w tej sytuacji. Kiedy pochyla się by złożyć kwiaty na grobie, ja nie puszczam jej ręki, cały czas jestem przy niej.
-Myślałam, że kiedy minie rok, coś się zmieni-mówi, a ja się uśmiecham. Nic się nie zmieniło, dalej jesteśmy razem. -Tak bardzo za tobą tęsknię-dodaje, wbijając wzrok w nagrobną płytę, ale na całe szczęście nie płacze. Jest silna i za to jestem z niej dumny. -Czasami jest tak bardzo trudno, tak ciężko jest sobie z tym poradzić... To, że już cię tu nie ma, ja...-głos jej się urywa, a ja już myślę, że zacznie płakać, dlatego mocno ją do siebie przytulam, jednak ona dalej pozostaje opanowana. Z determinacją wpatruje się w nagrobek, a ja myślę sobie, że wygląda dziś pięknie. Gdyby tylko jej oczy były nieco weselsze...
-Ale potem myślę sobie, że nigdzie nie odszedłeś, że nadal tu jesteś-mówi, dotykając się w miejsce na piersi. Wiem, że mówi o sercu, dlatego czule się uśmiecham. To naprawdę piękne; to co mówi.

No bo przecież nigdy nie odszedłem. Wciąż ją kocham, wciąż przy niej jestem. Mocno ściskam jej dłoń i wiem, że gdyby tylko wiedziała, o mojej obecności, zapewniłaby mnie, że czuje to samo.



-------------------------------
Hej Kochani! ;**
Dawno mnie nie było, wiem o tym, ale jak wspominałam, wena zrobiła sobie dłuższe wakacje. Cieszę, się, bo wreszcie wróciła i na dowód dodaję miniaturkę :D Coś tam sobie powolutku tworzę, napisałam już kilka rozdziałów do nowego opowiadania, ale mam wrażenie, że niedługo znowu utknę i nie będę wstanie napisać dalszego ciągu. Tak czy inaczej, cieszmy się z tego co mamy! :D Wyrażajcie swoje opinie w komentarzach, to naprawdę bardzo ważne, szczególnie teraz kiedy nie mogę się zdecydować na pisanie kolejnego opowiadania. Mam nadzieję, że nie kompromituję się dodając to coś xD 

poniedziałek, 14 lipca 2014

Miniaturka - Serce martwe i połamane

-Pamiętasz, kiedy mówiłem ci, że cię kocham?-zapytał cicho, zmysłowym szeptem, delikatnie gładząc jej zaróżowiony od chłodu policzek. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy uświadomił sobie, że nie jest wstanie oderwać spojrzenia od jej głębokich, czekoladowych oczu, po czym delikatnie uniósł w górę jedną brew, najwyraźniej czekając na odpowiedź ze strony dziewczyny.
Ta tylko się uśmiechnęła, zagarnęła za ucho niesfornego loka i spuściła wzrok na swoje buty, najpewniej skrępowana jego nagłym i niespodziewanym wyznaniem. Cieszyła się, że jest mroźny, styczniowy wieczór i swoje rumieńce może zwalić, na otaczający ich chłód.
-Tak-odparła w końcu, delikatnie, niemal niezauważalnie kiwając głową. -Pamiętam-wyszeptała z zawstydzeniem do swych butów.
Śnieg delikatnie prószył, a niska temperatura zmieniała ich oddechy w obłoczki pary. Już dawno zapadł zmrok, a ciemność rozświetlały nadające odpowiedni klimat, poustawiane wzdłuż pustej ulicy latarnie. Nie wyobrażała sobie lepszej, bardziej romantycznej atmosfery, kiedy chłopak złapał ją za podbródek, zmuszając do tego, by spojrzała mu w oczy. W stalowoszare, hipnotyzujące oczy.
Uśmiechnęła się delikatnie, przymknęła powieki i rozchyliła wargi, oczekując na ich pierwszy, wspaniały pocałunek, jednak mijały kolejne sekundy, a nic podobnego się nie działo. Nieco zdezorientowana otworzyła oczy i spojrzała z niezrozumieniem na chłopaka, którego usta zatrzymały się zaledwie parę milimetrów przed jej wargami. Uniosła w górę brwi, jakby zastanawiając się co go powstrzymuje, po czym obdarowała go wymownym spojrzeniem. Mimo wszystko, nie musiała długo czekać na wyjaśnienie tej sytuacji, bo z ust chłopaka wydobyło się to jedno, kluczowe słowo.
-Kłamałem.
Tak, to zmieniało wszystko. Jakiś niewidzialny, niewyobrażalnie ostry przedmiot przeszył jej serce na wylot, zamierzając pozostawić po sobie bolesną ranę. To było tak szokujące i niespodziewane, że jej źrenice zapomniały się rozszerzyć, a szczęka wylądować na podłodze.
Zamiast tego po prostu stała, patrzyła mu w oczy i próbowała sobie wmówić, że wszystko to jest tylko złym snem, z którego za chwilę się obudzi.
-Kłamałeś?-powtórzyła niemo, nie mogąc za żadne skarby oswoić się z tą myślą. Z szokiem patrzyła na szeroki, złośliwy uśmiech, w którym rozszerzyły się jego usta. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ją oszukał, ani dlaczego ją zranił, ale w pewnym momencie uświadomiła sobie, że wcale jej to nie obchodzi. Złamane serce jest złamanym sercem, a przyczyna jego złamania jest zupełnie nieistotna w obliczu bólu którego się wtedy doświadcza. -Jak mogłeś?-zapytała w końcu, a w jej głosie dało się dosłyszeć groźnie pobrzmiewającą nutę. Zmarszczyła brwi i ze złością wymierzyła mu siarczysty policzek. Takich rzeczy się nie robi. Nikomu. Nikt nie może bawić się uczuciami drugiego człowieka.
-Trzeba kłamać, żeby robić to, na co się ma ochotę-powiedział obojętnie, łapiąc się za miejsce, w którym jeszcze nie dawno wylądowała ręka dziewczyny. Nie wydawał się tym przejęty. Z niewzruszeniem przeszywał ją swoim uważnym spojrzeniem, jakby pragnąc zajrzeć w jej wnętrze, dowiedzieć się co w owym momencie czuje albo co dokładnie myśli. -Przykro mi-powiedział cicho, niemal niedosłyszalnie, po czym wyciągnął różdżkę z kieszeni i wypowiadając odpowiednie zaklęcie, zabił swoją "ukochaną". Tak po prostu, bez zbędnych słów czy emocji. Bo czasem ludzie są po prostu źli. Czasem po prostu kłamią i ranią ludzi. Niektórzy się nie zmieniają, nie ważne jak bardzo chciałoby się temu zaprzeczyć.
-W niektórych przypadkach znacznie lepiej doświadczyć śmierci niż bólu złamanego serca...-wyszeptał z niewzruszeniem w otaczającą go ciemność. Otrzepał z ramienia płatki śniegu, odwrócił się i poszedł, zostawiając za sobą bezwładne ciało dziewczyny.

Trzeba kłamać, żeby robić to na co się ma ochotę?! - uśmiechnął się, wyobrażając sobie oburzony głos dziewczyny w swojej głowie. Tak, rzeczywiście palnął wtedy głupstwo. W końcu wolny jesteś dopiero wtedy kiedy nie musisz kłamać. Uśmiechnął się smutno, po czym poszedł dalej, zagłębiając się w mrok tego styczniowego wieczoru. Gotów wypełniać kolejne, absurdalne rozkazy.

                                                                           --------------

Za nami miniaturka. Nie jakaś świetna ani genialna, ale może komuś urozmaici wakacyjne popołudnie ;) Wiem, że ostatnio nic nie dodaję i ostrzegam, że będziecie musieli się uzbroić w cierpliwość, bo jeszcze długo niczego nie dodam. Moja wena... Cóż, mojej weny już nie ma. Znikła. Przepadła. Chyba wyjechała na wakacje. Jak wróci, to może coś potworzymy, ale nie mam pojęcia kiedy to nastąpi ;( 
Mam nadzieję, że mimo wszystko ktoś tu zagląda. Zachęcam wszystkich do komentowania. Może wy będziecie mogli mnie odpowiednio 

niedziela, 25 maja 2014

Miniaturka - Draco, Hermiona i pieniądze Kruma

Przeciągły, pełen przerażenia pisk wydobył się z ust Hermiony Granger, kiedy jadące obok auto, niezbyt delikatnie zarysowało karoserię jej czerwonego samochodu. Z niezadowoleniem oglądała jak na drzwiach jej drogiego kabrioletu powstaje dość szeroka rysa, na miejscu której jeszcze niedawno błyszczał lśniący lakier.
-Co zrobiłeś, kretynie?-spytała cicho, rzucając paniczne spojrzenie w stronę leżącego na siedzeniu pasażera zdjęcia. Wzięła je do rąk, czując jak jej serce przeszywa ukłucie głębokiego i szczerego żalu. -Obiecuję, Wiktor, że jeszcze do ciebie pojadę-szepnęła z uczuciem, po czym schowała zdjęcie do swojej najnowszej, markowej torebki i wyszła z samochodu, z wściekłością zatrzaskując za sobą drzwi.
-To jest szczyt wszystkiego-jasnowłosy mężczyzna, wyszedł ze swojego auta, rzucając poirytowane spojrzenie w stronę eleganckiej, równie co on, oburzonej kobiety.
-Istotnie-Hermiona zmrużyła gniewnie oczy, uważnie przyglądając się wyprowadzonemu z równowagi mężczyźnie. -Zapłaci pan za to pokaźną sumę. Właśnie zarysowałeś najlepszy model porsche...-oznajmiła z oburzeniem, splatając ręce na piersi.
Mężczyzna przekrzywił głowę na bok, uważniej jej się przyglądając. Jego wzrok najpierw spoczął na wysokich, czarnych szpilkach. Potem sunął w górę, po długich, opalonych nogach, sięgającej do pół uda sukienki, związanych w luźnego koka kasztanowych włosach i różowych okularach przeciwsłonecznych. Może nie znał się na tych sprawach, ale rozpoznał na niej najmodniejsze kreacje światowej klasy projektantów. Uśmiechnął się pod nosem, splatając ręce na umięśnionym torsie. Właśnie wpadł na niemiłosiernie bogatą i piękną kobietę. Nie dziwił się, że nie poznał jej od razu. Była zupełnie inną osobą.
-Zajechałaś mi drogę, kobieto-warknął, jednak nie był wstanie ukryć rozbawionego uśmiechu. Już po chwili zaśmiał się z kpiną, widząc jak ta nieco zbita z tropu otwiera usta i gorączkowo myśli nad tym co odpowiedzieć. -Co jest? Jesteś bohaterką, zrobiłaś karierę, sodówa uderzyła do głowy i teraz nawet największego, szkolnego wroga nie poznajesz?
-Malfoy?-Hermiona uniosła w górę brwi, przyglądając się mężczyźnie z niemałym zdziwieniem. Po chwili jednak, jej irytacja, o ile to jeszcze możliwe, zwiększyła się jeszcze bardziej. -Zniszczyłeś mi samochód!
-Och, daj spokój. Zaraz nareperujemy to czarami...
-Co? Nie. Nie ma mowy, to najnowszy model, gwiazda sezonu... On nie może być tak reperowany, jeszcze coś mu zniszczysz. Muszę oddać go do salonu i...
Podczas gdy ona rozpaczała nad losem swojego auta, przechadzając się na swoich szpilkach raz w jedną to w druga stronę, on opierał się o maskę własnego samochodu, nie kryjąc rozbawienia obecną sytuacją. Kiedy to Hermiona Granger stała się taka próżna? Patrzył jak w pewnym momencie łamie obcas swojego niesamowicie drogiego buta, a z jej ust wyrywa się przepełnione desperacją, paskudne przekleństwo.
-Chyba skręciłam kostkę-spojrzała na niego niemal błagalnie, podczas gdy ten z niewzruszeniem obserwował, jak ta ściąga z nóg szpilki i rozmasowuje obolałe stopy, siadając na brudnym krawężniku.
-Przeklęte siedlisko bakterii-stwierdziła, otrzepując miejsce obok siebie i wyciągając z torebki różdżkę, którą wyczarowała srebrzystego patronusa. Przynajmniej dalej jest równie zdolna - pomyślał Malfoy, po czym usiadł obok kobiety, niedbale podciągając rękawy swojej białej, flanelowej koszuli. Po zakończeniu wojny niczym się już nie martwił. To jak wyglądał, gdzie pracował, z kim się zadawał - nic nie miało już znaczenia.
-Wiktorze, kochanie, tak bardzo mi przykro. Nie dam rady dotrzeć na czas do Edynburgu. Miałam stłuczkę w Londynie, ale prędzej czy później do ciebie dotrę, skarbie. Kocham cię-podczas gdy dziewczyna z zatroskaniem przekazywała wiadomość patronusowi, Malfoy resztkami sił dusił w sobie cisnący mu się na usta rechot. Dziewczyna przypominała mu teraz Astorię Greengrass w latach świetności swojej głupoty.
-A więc Krum, tak?-zagadał, kiedy ta wlepiła smętny wzrok w ruchliwą ulicę. -Czemu po prostu się do niego nie teleportujesz?-zapytał z ciekawością.
-Nie twoja sprawa-odparła, unosząc dumnie głowę. Wstała z krawężnika, po czym zaczęła przechadzać się po chodniku, zastanawiając się jak rozwiązać jej nadzwyczajnie tragiczną sytuację.
-Mogę cię podwieźć... Na pociąg czy coś...-zaproponował niechętnie, co ta przyjęła z oburzonym prychnięciem.
-Pociągiem?-powtórzyła z pogardą. -Czy ty naprawdę sądzisz, że wsiądę do tego czegoś?-zapytała z kpiną. -Tam jest gorąco, tłoczno, niewygodnie i brzydko pachnie-zawołała niemal płaczliwie, po czym przykładając rękę do czoła, westchnęła z rozpaczą. -Jak ja teraz pojadę do Wiktora?-zapytała sama siebie, nie przestając nerwowo chodzić po chodniku. Jej myśli biegły jak oszalałe, próbując znaleźć odpowiedni pomysł na dostanie się do ukochanego. Nagle przystanęła, a jej oczy rozszerzyły się błyszcząc dziwnym blaskiem.
-Ty mnie zawieziesz!-krzyknęła, wskazując palcem na Malfoya. Draco obejrzał się do tyłu, jakby pragnąc  upewnić się czy na pewno o niego chodzi, a za nim nie stoi jakiś elegancki szofer z limuzyną, jednak niestety to on został wybrany na taksówkarza tej wkurzającej kobiety. Uśmiechnął się krzywo, po czym obrzucił dziewczynę niechętnym spojrzeniem.
-Kiedyś wpadnięcie na taki pomysł, zajęłoby ci zdecydowanie mniej czasu-przyznał z niezadowoleniem. -Niby czemu miałbym to robić, co?-spytał, niezbyt chętny do przejażdżki z dziwaczną, elegancką, a przede wszystkim nieprawdziwą Granger.
-Bo zniszczyłeś mi samochód-powiedziała, tupiąc bosą nogą. -Musisz to zrobić, Wiktor na mnie czeka!
-To nie była moja wina-warknął z irytacją. -Gdybyś nie...
-Masz mnie zawieźć do Edynburga-powiedziała, po czym bezceremonialnie wskoczyła do jego samochodu i zatrzasnęła drzwi, rzucając mu zniecierpliwione spojrzenie zza szyby.
Mężczyzna westchnął, po czym z niezadowoleniem otworzył drzwi i już zamierzał usiąść na miejscu kierowcy kiedy dziewczyna odchrząknęła znacząco, obrzucając go zdegustowanym spojrzeniem.
-Moje bagaże-przypomniała, wlepiając wzrok w widok za oknem po przeciwległej stronie.
-Wal się-warknął tylko, po czym wysiadł z samochodu i podszedł do czerwonego, lekko zarysowanego porsche, by wyjąć z jego bagażnika ogromną i niesamowicie ciężką walizkę.
-Nienawidzę cię Granger-warknął, po czym przeniósł bagaż do swojego auta i niezbyt delikatnie wpakował go na tylne siedzenie.
-Ostrożnie, to Prada-Hermiona była oburzona sposobem jakim Malfoy przeniósł jej walizkę, jednak ten nawet nie zamierzał odpowiadać na jej wkurzającą odzywkę. Usiadł na miejscu kierowcy i niezbyt delikatnie, dając gaz do dechy, ruszył przed siebie, włączając się w ruch autostrady.

                                                                              ***

-Czy mógłbyś jechać szybciej?-Hermiona spojrzała na niego z niezadowoleniem. -W takim tempie nie zdążę zobaczyć meczu Wiktora-kobieta poprawiła włosy, zakładając za ucho niesforny kosmyk, po czym machnięciem różdżki włączyła radio i zaczęła machać palcem w rytm lecącej piosenki.
-Nie, nie mogę jechać szybciej-odparł z irytacją Draco, który już od dobrych parunastu minut stał w korku. -Jeżeli masz jakiś problem, zawsze możesz się teleportować-dodał jeszcze bardziej wkurzony, po czym wyłączył radio, z satysfakcją obserwując jak ta napina ze złości wszystkie mięśnie.
-Po prostu znajdź jakiś objazd, dobrze?! Muszę być w Szkocji jutro przed południem.
-Myślałem, że zatrzymamy się na noc-Draco spojrzał na nią ze zdziwieniem, mimo wszystko nie kryjąc swojego niezadowolenia. -Naprawdę myślisz, że będę jechał osiem godzin bez żadnej przerwy?
-Nie jesteśmy nawet w połowie drogi-zauważyła kobieta, z irytacją opierając głowę na podpartej o szybę dłoni. -Jeżeli teraz się zatrzymamy, nie zdążę na mecz Wiktora...
-Obejrzysz go w telewizji. Na pewno będzie transmisja...
-To są mistrzostwa Quidditcha. Nie może mnie tam zabraknąć, muszę go wspierać-odparła, oburzona jego ignorancją.
-Nigdy nie obchodziło cię latanie-wspomniał z niezadowoleniem blondyn.
-Nieprawda. Zawsze kochałam Quidditcha-odparła obrażona, na co ten tylko zaśmiał się z pogardą.
-Jedziesz na ten mecz po to, żeby przypodobać się Krumowi, czy dlatego, że bardzo chcesz zobaczyć najważniejszą rozgrywkę dekady?-zapytał z kpiną, nie odrywając wzroku od zakorkowanej ulicy.
-Rozgrywkę dekady-powtórzyła ze zdziwieniem, co on skwitował triumfalnym skinieniem głowy.
-Nie miałaś o tym pojęcia, prawda?-zapytał z rozbawieniem. -Mistrzostwa twojego Wiktorka to najważniejsza rozgrywka od czasów kiedy chodziliśmy do szkoły...
-Tym bardziej muszę tam być! Mógłbyś do jasnej cholery przyśpieszyć?
-Nic nie poradzę na to, że jest korek...-odparł ze znudzeniem. -Lepiej powiedz dlaczego się tam po prostu nie teleportujesz?-zapytał, bo ta kwestia interesowała go od samego początku.
-Znajdź inną drogę-warknęła, wlepiając wzrok w widok za oknem. Po chwili zasnęła.

                                                                              ***

Po pewnym czasie ulica się odkorkowała, a Draco mógł jechać, co jakiś czas rzucając spojrzenie w stronę śpiącej obok niego kobiety. Hermiona opierała głowę o szybę samochodu, pogrążona w głębokim i spokojnym śnie. Właśnie wtedy widział w niej prawdziwą Granger. Spokojną, inteligentną i porządną dziewczynę, która nigdy nie przejmowałaby się losem jakiejś tam walizki. Chociaż nigdy za sobą nie przepadali, a ich relacja mogłaby zostać podciągnięta pod szczerą i głęboką nienawiść, to właśnie za tą starą, szkolną Granger tęsknił.
-Na co się gapisz?-dopiero teraz uświadomił sobie, że dziewczyna od pewnego momentu już nie śpi i przygląda mu się swoimi czekoladowymi, mądrymi oczami.
-Zmieniłaś się-odparł szczerze, na powrót wlepiając wzrok w rozciągającą się przed nimi trasę.
-Tak, długo nad tym pracowałam-przyznała, traktując jego słowa jak komplement. -Kiedy teraz przypominam sobie starą siebie...
-Mnie tam pasowała stara ty-przerwał jej, posyłając w jej stronę słaby uśmiech. -No wiesz... kujonka, przyjaciółka Pottera, złośnica i wymądrzająca się panna...
-Wcale taka nie byłam-zaprotestowała, wydobywając z ust cichy chichot.
-Chwila? Czy ja dobrze słyszę?-chłopak spojrzał na nią z niekrytym zdziwieniem. -Czy ty się śmiejesz? Na Merlina ty masz poczucie humoru!
-Ależ oczywiście, że mam-powiedziała, nieco urażona tym, że śmiał w nią wątpić. -Jestem bardzo szaloną osobą i umiem się bawić-zapewniła, co na jej nieszczęście tylko bardziej ją pogrążyło.
-Jesteś poważna i sztywna-oświadczył dobitnie, nie zamierzając zmieniać w tej kwestii zdania.
-Odwołaj to-zażądała, mimo wszystko wiedząc, że po części, chłopak ma rację.
-Niby dlaczego? Nosisz te swoje ciuszki za miliony galeonów, bojąc się je pobrudzić, masz fioła na punkcie zdrowego trybu życia i jedziesz do swojego chłopaka na jakiś mecz, mimo iż będziesz się tam śmiertelnie nudzić...
-Nieprawda!-krzyknęła z oburzeniem, na co ten tylko się zaśmiał. Dziewczyna zaczęła przedstawiać mnóstwo absurdalnych argumentów, które mogłyby świadczyć o jej szalonym trybie życia, podczas gdy Malfoy skupił się na samochodzie, który zaczął wydawać dziwne dźwięki, aż w końcu zgasł, zatrzymując się na poboczu drogi.
-Cholera-zaklął, na co ta przerwała swój długi monolog, patrząc na niego ze zdziwieniem.
-O co chodzi? Jesteśmy na miejscu?-zapytała, na co ten tylko uśmiechnął się krzywo, po czym wysiadł z samochodu i otworzył jego maskę, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia.
-Obawiam się, że dalej nie pojedziemy-powiedział, wracając do samochodu. -Coś się popsuło.
-Co? Ale... Ale jak to?-Hermiona uniosła brwi, patrząc na mężczyznę z niezrozumieniem. -Miałam być w Szkocji przed...
-Może czas się teleportować?-zapytał z rezygnacją. -Daj spokój, Granger. O co chodzi? Boisz się, że pognieciesz sukienkę czy co?
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w swoje dłonie, jednak w końcu zdobyła się na spojrzenie mu w oczy.
-Bo ja nie umiem-powiedziała, czując jak zaczyna się rozsypywać. -Ostatnio za każdym razem się rozszczepiam. Uzdrowiciel powiedział, że to przez stres. Starałam się ograniczyć pracę ale... Coś jest ze mną nie tak, Malfoy-wyznała, z szklącymi się od łez oczami. Przez dłuższy moment po prostu siedziała i w milczeniu czekała aż ten zacznie się śmiać, jednak nic takiego nie nastąpiło. Malfoy przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, marszcząc brwi i zastanawiając się nad tym co mu powiedziała. A więc okazało się, że idealne życie idealnej panny Granger wcale nie jest takie perfekcyjne.
-Niedaleko stąd jest motel. Zatrzymamy się tam, a rano pomyślimy nad tym co zrobić. Jeszcze nie wszystko stracone, może zdążysz na mecz w Edynburgu-powiedział, nie zamierzając komentować tego wyznania. Zamiast tego wysiadł z samochodu i wspólnie z dziewczyną ruszył przed siebie, zmierzając pustą ulicą w stronę oświetlonego kolorowymi lampkami motelu.

                                                                         ***

-Więc co u ciebie?-Hermiona próbowała zacząć rozmowę, podczas gdy oboje znaleźli się już w jedynym, wspólnym, dwuosobowym pokoju w zapuszczonym motelu. -Czym się zajmujesz?
-Różnymi rzeczami-przyznał, wzruszając ramionami. -Zwykle ciągle jestem w drodze. Realizuje mnóstwo pomysłów na biznes, mam parę inwestycji... Nic ciekawego. Ale wiesz... od zakończenia wojny nie byłem w Londynie, a kiedy wreszcie się w nim pojawiłem, natrafiłem na ciebie-ostatnie zdanie wypowiedział z większym zainteresowaniem i entuzjazmem co poprzednie. -Ale lepiej powiedz co ty robisz-poprosił, bo tym, był znacznie bardziej zaintrygowany.
-Wiktor kupił mi parę centrów handlowych. Jestem posiadaczką największej liczby sklepów w Londynie-powiedziała bez zbytniego entuzjazmu. -Zwykle moja praca ogranicza się do paru podpisanych dokumentów i podejmowania niezbyt ważnych decyzji...
-Nigdy nie powiedziałbym, że zajmiesz się czymś takim-stwierdził, rozsiadając się na kanapie przed kominkiem, w którym wesoło trzaskał ogień.
-Niby dlaczego?-zapytała z niezrozumieniem, zajęta grzebaniem w swojej walizce. W końcu wyciągnęła z niej parę ubrań, po czym zniknęła za drzwiami łazienki, zaczynając się przebierać.
-No wiesz... zwykle interesowały cię raczej inne rzeczy-odparł, wlepiając wzrok w drzwi, za którymi zniknęła. -Prędzej powiedziałbym, że będziesz miała największą bibliotekę w kraju czy coś...
-Jak widać, zmieniłam i siebie i zainteresowania-powiedziała, wychodząc z łazienki i tym samym wprowadzając Dracona w niemałe zaskoczenie.
-Nie powiedziałbym-blondyn wstał z kanapy, przyglądając się jej z niekrytą fascynacją. Zadziwiała go na każdym kroku. Kobieta ubrała się w wyciągnięte, szare dresy i czarną koszulkę na ramiączkach. Nagle elegancka i poważna Hermiona zniknęła. Pojawiła się ta dawna, młoda dziewczyna, którą znał jeszcze ze szkoły.
-Nic nie mów. Wiem, wyglądam fatalnie, ale nie spodziewałam się nigdzie nocować-wyjaśniła, z niezadowoleniem oglądając swój strój.
-Jak dla mnie jest w porządku-przyznał, wyginając usta w delikatnym półuśmiechu. -Mogłabyś częściej zachowywać się jak dawna ty.
-Nienawidziłeś mnie w szkole, pamiętasz?-wspomniała, siadając na kanapie. -Teraz jestem lepszą osobą...
-Nieprawda-zaprzeczył szybko, samemu nie wiedząc, z którym z tych zdań się nie zgadza. -Jesteś tym kogo chcą media, przyjaciele, rodzina... Jesteś nieszczęśliwa, Granger. Ja to widzę.
Uniosła głowę, patrząc na niego z niemałym zaskoczeniem. Nigdy nie spodziewała się, że usłyszy słowa, które często pojawiały się w jej umyśle właśnie z jego ust. Malfoy wiedział o wszystkim. O tym, że praca dyrektorki i właścicielki kilku centrów handlowych w Londynie jest dla niej nudna i męcząca. O tym, że zawsze była wiele ambitniejsza, mądrzejsza i roztropna, a nawet o tym, że mimo iż ma przy sobie wszystko, nie ma tego, co jest jej potrzebne.
-A ty? Masz to czego zawsze chciałeś?-zapytała cicho, dalej nie mogąc otrząsnąć się po tym, co sobie uświadomiła. -Jesteś szczęśliwy i w pełni usatysfakcjonowany?-w jej głosie dało się wyczuć wyrzut, zwątpienie. Nie sądziła by on był ze wszystkiego zadowolony.
-Jestem szczęśliwy-przyznał po chwili namysłu, siadając obok niej na kanapie. Wlepił wzrok w rozbiegane płomienie kominka, a z jego ust wydarło się ciche westchnięcie. -Ale czasem czegoś mi brakuje-tu odważył się przenieść spojrzenie na jej zastygłą w milczeniu twarz. Przybliżył się, tak, że patrzyli sobie prosto w oczy, a ich oddechy zaczęły się mieszać, po czym uśmiechnął się ironicznie, muskając palcami jej policzek.
-Najważniejsze, to nie bać się po to sięgać-wyszeptał głosem prawdziwego marzyciela, człowieka, który w swoim życiu przeżył już naprawdę wiele przygód i nie miał nic do stracenia. -Nigdy nie bój się walczyć o to, w co wierzysz i o czym marzysz. Życie jest zbyt krótkie, żeby spędzać je na przesiadywaniu w biurze jakiejś nudnej i sztywniackiej firmy-zaśmiał się cicho, jakby specjalnie nie wydając głośniejszych dźwięków, po to by nie przerwać panującej wokół, dziwnej atmosfery.
Kobieta spuściła głowę, poważnie zastanawiając się nad jego słowami. Po chwili jednak spojrzała na niego i wygięła usta w najbardziej uroczym i wdzięcznym uśmiechu, na jaki tylko było ją stać.
-Masz rację-ścisnęła mocniej jego dłoń, po czym wstała z kanapy i posłała mu pełne przychylności spojrzenie. -Dobranoc.

                                                                               ***
Następnego dnia, Malfoy uważniej przyjrzał się silnikowi swojego samochodu i za pomocą kilku machnięć różdżką, naprawił auto. Słońce nie wstało jeszcze na dobre, kiedy wraz z Hermioną przemierzał kolejne mile w drodze do Edynburga. Tym razem w samochodzie panowała miła atmosfera. Ona nie próbowała go pośpieszać, a on pozwolił by radio grało na cały regulator, wprawiając ich w dobry nastrój.

-Dwie godziny i będziemy-oświadczył, kiedy skręcił w bok, tak jak kazał mu ustawiony przy drodze drogowskaz. -Może nie dasz rady kupić sobie popcornu ani czekoladowej żaby, ale na samą rozgrywkę zdążysz-powiedział, uśmiechając się do kobiety. -Planujesz jakąś imprezę po wygranej?-zapytał z czystej ciekawości, patrząc w boczne lusterko swojego samochodu.
-Wiktor woli raczej kameralne spotkania. No wiesz, kolacja dla dwojga, dobre wino, świece...
-Więc nie umie się bawić?-domyślił się Malfoy, wyginając usta w drwiącym uśmiechu. -Daj spokój, wygrają najważniejszy mecz dekady i nie pójdzie świętować?
-Jedzenie na imprezach jest niezdrowe i tuczące, a muzyka zbyt głośna. To psuje słuch-zauważyła inteligentnie Hermiona, wygładzając brzeg swojej markowej sukienki.
-Nie no nie wierzę-Draco zaśmiał się głośno, patrząc na dziewczynę z politowaniem. -Widać, nie byłaś na dobrej imprezie.
-Bankiety i gale u...
-To nie są imprezy-stwierdził, po czym zjechał w jakąś boczną drogę, zjeżdżając z trasy prowadzącej do miasta.
-Co ty robisz? Zatrzymaj się!-zażądała kobieta, kiedy zaczęli jechać między rozciągającymi się pasmami zielonych traw.
-Wiozę cię na prawdziwą imprezę-oświadczył, po czym zatrzymał się pod jakąś gospodą, z której z daleka można było usłyszeć dźwięki muzyki.
-Co? Jak to? A mecz?
-Obejrzysz w telewizji-oświadczył wzruszywszy ramionami. Kobieta przez chwilę siedziała w samochodzie, nie mogąc uwierzyć, w to, że tak nagle zrezygnował z zawiezienia ją do Edynburgu, jednak w końcu stwierdziła, że nie lubi Quidditcha. Zabawa z Malfoyem brzmiała zdecydowanie bardziej kusząco.

                                                                                 ***

-Godryku, oni są beznadziejni-stwierdziła Hermiona, podczas gdy razem z Malfoyem siedziała przy barze i wypijała kolejną szklankę alkoholu. -Krum i jego drużyna. Są sztywni, a jak już się ich namówi na zabawę, są całkowicie pijani-powiedziała z niezadowoleniem, opierając głowę o ramię Dracona, który w przeciwieństwie do niej, był trzeźwy.
-Och, daj spokój. Nie może być aż tak źle-pocieszył ją, po czym wstał z krzesła i podał jej rękę, stwierdzając, że nie powinna więcej pić.
-Zapraszasz mnie do tańca?-zapytała, unosząc w górę brwi. Ledwo co trzymała się na nogach i wątpił, czy oby na pewno powinien z nią tańczyć, ale w końcu ugiął się i skinął głową na potwierdzenie jej domysłu.
-Marzyłam o tym-przyznała, zarzucając mu ręce na szyję i pozwalając mu poprowadzić się na parkiet. Oparła czoło o jego tors i zaczęła poruszać się w dźwięk klubowej muzyki, nie zwracając uwagi na jego rozbawienie sytuacją.
-Co jest?! Mieliśmy się bawić, czyż nie?-zapytała, kiedy ten stał i po prostu się jej przyglądał.
-Nie sądziłem, że będziesz pijana zanim zaczniemy-powiedział, wzruszając ramionami. -Chyba rzeczywiście się do tego nie nadajesz-stwierdził, wiedząc, że tym tylko ją zdenerwuje.
-Nieprawda!-krzyknęła, udając oburzenie.
-Udowodnij-zażądał, rozkładając ręce.

Nie miał pojęcia co nią kierowało, kiedy po prostu rzuciła się na niego i pocałowała. Muzyka dudniła im w uszach, a on miał wrażenie, że został wprowadzony w jakiś dziwny trans, z którego ani myślał się obudzić.
Zacisnął ręce na jej talii i oddał pocałunek, mocno przyciągając ją do siebie. Czuł jak dziewczyna zarzuca mu ręce na szyję, a po chwili wplata palce w jego włosy, nie przerywając namiętnego pocałunku jakim go obdarzała. Pozwalał by tkwili w tym stanie jeszcze dobre parę minut, rozkoszując się gorącem, które wypełniało go od środka, jednak w pewnym momencie przypomniał sobie, że całuje się z dziewczyną, która jest kompletnie pijana, a on ją najzwyczajniej w świecie wykorzystuje. Niechętnie odsunął ją od siebie, po czym przyjrzał jej się uważnie, przechylając głowę na bok.
-Powinniśmy jechać dalej-zauważył, postanawiając nie komentować tego co się dopiero wydarzyło.
-Dobrze mi tu-wyszeptała w jego usta, zamierzając po raz kolejny go pocałować, jednak ten uśmiechnął się tylko, nie dopuszczając do pocałunku.
-Ukochany czeka. Niedługo będzie mecz, może zdążymy na transmisję.
-Walić Kruma-powiedziała, po czym zachwiała się na nogach, omal nie upadając. Mimo iż starała się wypędzić z umysłu złe myśli, świadomość, że Wiktor nigdy nie całował jej z równą pasją co Malfoy, wprawiała ją w stan skrajnej irytacji.

                                                                          ***

Obudziła się na kanapie w jakimś hotelu, z głową ułożoną na kolanach Dracona. Widać próbował ją obudzić od dłuższego czasu. Patrzył na nią spod przymrużonych z rozbawienia oczu i delikatnie szturchał ją w ramię.
-A więc, zanim zaczniesz zadawać dziwne pytania - po tym jak zachwiałaś się w barze, wziąłem cię na ręce i zaniosłem do hotelu, gdzie jak sama widzisz, mamy telewizor, w którym obejrzymy mecz. Przykro mi, że nie dotarliśmy do Edynburga na czas-wyjaśnił spokojnie, odgarniając kosmyk ciemnych włosów z jej zaspanej twarzy.
-To nic, staraliśmy się-powiedziała, po czym usiadła na kanapie, krzywiąc się od bólu głowy, spowodowanym nadmiarem spożytego alkoholu. -Wiktor zrozumie.
Przez chwilę milczeli, zastanawiając się, co takiego Krum ma zrozumieć. To, że jego ukochana nie pojawiła się na meczu, czy może to z kim i jak spożytkowała ostatni czas.
-To co się między nami wydarzyło...
-Przepraszam, nie powinienem-odparł szybko Draco, pragnąc zaoszczędzić jej krępującej rozmowy. Doskonale wiedział, co miała na myśli.
-Niepotrzebnie. To ja wszystko zaczęłam i to ja przepraszam-Hermiona spojrzała mu w oczy, wykrzywiając usta w bladym uśmiechu. -Zapomnijmy o tym, dobrze?
Draco delikatnie skinął głową, uświadamiając sobie, że wcale nie chce niczego zapominać. W pewnym momencie był wdzięczny nawet za to, że ta kobieta zajechała mu drogę swoim czerwonym, niesamowicie drogim porsche. Cieszył się, że mógł poznać ją na nowo.
-Zaczyna się-mruknął w końcu, wskazując palcem na odbiornik, na którego ekranie pojawili się reprezentacji Szkocji i Bułgarii.  Z klasą przemierzali boisko Quidditcha, dając widowni pokaz sił swoich mioteł.
-Genialnie-stwierdził blondyn, mając na myśli raczej najnowsze błyskawice niż zawodników, jednak Hermiona mimo wszystko to na reprezentantów zwróciła uwagę.
-To Wiktor-krzyknęła w końcu, wskazując palcem na szybko poruszającą się po boisku sylwetkę. -Dobrze sobie radzi-stwierdziła z uznaniem, obserwując ukochanego, który zdobywał dla swojej drużyny kolejne punkty.
-Czy ja wiem-Malfoy wzruszył ramionami, patrząc jak Szkocka drużyna po raz kolejny przerzuca kafla przez obręcz Bułgarów.
-Cholera-Hermiona przygryzła wargi, widząc, że Bułgarzy radzą sobie coraz gorzej. -Ciężko trenowali ostatnimi miesiącami. Muszą wygrać, Wiktor się załamie.

 Tak właśnie, najważniejszy mecz dekady zakończył się porażką dla Bułgarskiej drużyny, z której, nawet Draco nie ukrywał, bardzo się cieszył. Cóż, zdecydowanie bliżsi byli mu Szkoci, którym kibicował niemal od urodzenia. Cieszył się z zwycięstwa niesamowicie, nie kryjąc rozbawienia zdruzgotaniem Hermiony.
-Daj spokój. Szkoci byli zjawiskowi. Widziałaś jak Tommson rzucił kafla? Kobieto przy nim Bułgarzy byli zaledwie amatorami na dziecinnych miotełkach.
Hermiona spojrzała na niego z wyrzutem, jednak nijak tego nie skomentowała, doskonale wiedząc, że Ślizgon ma rację. Bułgarzy nie byli tego dnia w najlepszej formie.
-Chyba jednak cieszę się, że nie dotarliśmy do Edynburga. Nie chciałabym znosić humorów Wiktora po przegranym meczu-stwierdziła, ze zdziwieniem zauważając, że po tych słowach uśmiech Dracona pogłębił się znacznie bardziej. -Tak czy inaczej... Powinniśmy wracać do domu. Przepraszam, że fatygowałeś się tu bez sensu.
-To nic takiego-blondyn tylko machnął ręką, patrząc na nią z zadowoleniem. -Przeżyłem świetną przygodę-przyznał szczerze, mierzwiąc palcami swoje potargane włosy. -Jesteś pewna, że chcesz wracać do Londynu? Zawsze możemy wsiąść w samochód i pojechać przed siebie. Kto wie? Możemy zwiedzić cały świat.
Choć ta propozycja zdawała się Hermionie niezwykle kusząca, trzeźwe myślenie wreszcie uderzyło do jej głowy.
-Dziękuję, ale w mieście czeka na mnie mnóstwo pracy...-powiedziała z szczerym uśmiechem.
-Czyli wracasz do bycia nudną dyrektorką wielkiej firmy?-zapytał z lekkim zawodem. -Szczerze mówiąc, ja też mam dużo pracy-dodał, widząc jak ta próbuje dodać coś na swoje usprawiedliwienie. -Wiesz, może po prostu chodźmy już stąd i wracajmy do domu, co?-zaproponował, po czym wstał z kanapy i wyszedł z hotelu zostawiając ją samej sobie.

                                                                             ***

Kiedy jechali samochodem, obydwoje pogrążeni byli w milczeniu. Niezręczna cisza, męczyła ich od dobrych paru godzin. Tym razem, nigdzie się nie zatrzymywali, pomijając parę postoi na zjedzenie posiłku, który zresztą również konsumowany był w nieprzerwanym milczeniu. Nie wiedzieli dlaczego. Chyba po prostu obydwoje wiedzieli, że nie tak powinno być.

-To jesteśmy na miejscu-Draco odezwał się dopiero wtedy, kiedy zatrzymał samochód, pod jednym z apartamentów w Londynie. -Radziłbym ci sprawdzić w salonie co z twoim porsche.
-Dziękuję, tak zrobię-powiedziała, po czym otworzyła drzwi i wyszła z samochodu, rzucając mu ostatnie spojrzenie. Blondyn westchnął, wychodząc z auta i sięgając na tylne siedzenie skąd wyciągnął jej markową walizkę, po czym podał ją dziewczynie, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem.
-Dzięki, Granger.
-To ja dziękuję. Podwiozłeś mnie prawie do samego Edynburgu-sięgnęła do torebki, z której wyciągnęła portfel, zamierzając mu zapłacić, kiedy ten zamknął jej ręce w swoich dłoniach, pragnąc by spojrzała na niego po raz ostatni.
-Gdybym tego nie chciał, nie wsiadłabyś do mojego samochodu.
-Mimo wszystko...-próbowała wyjąć dłonie z jego uścisku i zapłacić mu odpowiednią sumę, na co ten tylko się uśmiechnął.
-Niczego mi nie trzeba. A przynajmniej nie pieniędzy-powiedział, czym nieco ją zaskoczył. -Powodzenia, Granger-rzucił tylko, po czym odwrócił się, wsiadł do samochodu i odjechał, zostawiając ją przed domem, w którym czekała miłość jej życia.

                                                                             ***

-Hermiona? Gdzie ty byłaś? Myślałem, że pojawisz się na meczu...-kiedy weszła do mieszkania, przywitał ją głos ukochanego. -Wszystko w porządku?-zapytał, widząc jej niewyraźną minę.
-Tak, po prostu...-zacięła się, nie wiedząc co powiedzieć. Wraz z odejściem Malfoya, miała wrażenie jakby utraciła coś bardzo cennego. -Mój samochód się zepsuł, nie dałam rady dotrzeć do Edynburgu...
-Przez ciebie przegraliśmy-powiedział mężczyzna, wydobywając z ust ciche westchnięcie. -Przez cały mecz byłem rozproszony...
-Przykro mi kochanie-kobieta uśmiechnęła się z żalem, ujmując twarz mężczyzny w dłonie. -Doskonale wiesz, że gdybym tylko mogła...
-Odpuść-spojrzał na nią z urazą, po czym obrażony odwrócił się od niej plecami.
-Ale...-próbowała go przekonać, jednak widząc jego niechęć, zrozumiała. Nie zależało ani jemu, ani jej. Nie było przyjaźni, przywiązania, a przede wszystkim nie było miłości. Niewiele myśląc, odwróciła go do siebie przodem i wpiła się w jego usta, chcąc zasmakować jego pocałunku. I tym razem zabrakło pasji i namiętności, tego czego przy Draconie jej nie brakowało. Między nimi nie było troski. Wiktor nie chciał pokazywać jej piękna świata, nie chciał razem z nią korzystać z życia. Oni po prostu zarabiali pieniądze. Chodzili na bankiety i poznawali kolejnych fałszywych przyjaciół, którym zależało jedynie na ich pieniądzach. Pozwalali by ich dzień zamieniał się w szarą i nudną rutynę powtarzaną bez końca, bo i po co ją zmieniać, skoro się na niej zarabia.
Oderwała się od Wiktora, spoglądając prosto w jego zaskoczone, ciemne oczy. Odetchnęła głęboko i już wiedziała co musi zrobić. Musiała pamiętać, że jeżeli czegoś jej brakuje, to nie może się bać. Nie może bać się spróbować. Sięgnąć po szczęście? Po miłość?
-To koniec, Wiktor-szepnęła, sama nie wierząc, że te słowa wydarły się z jej serca. -To koniec-powtórzyła nieco głośniej, pragnąc utwierdzić się w tym przekonaniu.
-Słucham?-Krum zaśmiał się z rozbawieniem. -Daj spokój, o co ci chodzi? Masz przy mnie wszystko.
Rzeczywiście miała przy nim wszystko. Pieniądze, modne ubrania, znajomości. Miała nawet walizkę, o którą się troszczyła, ale... Ale nie miała miłości.
-Masz kogoś?-zapytał nagle, a do uszu Hermiony dobiegła wzrastająca w jego głosie niepewność. -Co robiłaś podczas meczu?-oczy Wiktora rozszerzyły się z przejęcia, a elementy układanki nagle poskładały się w niepokojącą całość.
-Spotkałam kogoś-oznajmiła, wzruszając ramionami. -Do niczego nie doszło, on po prostu... pomógł mi odnaleźć dawną siebie-powiedziała, starannie dobierając słowa. -Nie odchodzę do niego, tylko zaczynam nowe życie, Wiktor. Bo los zesłał mi na drogę kogoś, kto pokazał mi jak się bawić, uśmiechać, doceniać to co najważniejsze. Dzięki niemu zaczęłam na nowo marzyć i...
-Co on ma czego ja nie mam?-zapytał wyraźnie wstrząśnięty jej słowami Krum.
-Sama jeszcze nie wiem. Muszę się dowiedzieć-odparła, po czym delikatnie całując go w policzek, wyszła z apartamentu, gotowa zacząć od nowa.

                                                                           ***

Uliczny gwar odbijał się echem po jej głowie, a ona z paniką uświadomiła sobie, że mimo iż była gotowa zacząć przygodę, nie może tego zrobić. Nie miała pojęcia gdzie mieszka Malfoy, ani gdzie może go spotkać. I właśnie wtedy do jej głowy przyszła jedna myśl. Autostrada.
Wiedziała, że nie ma wiele czasu. Wiedziała, że to jej jedyna szansa, więc... zaryzykowała.
Zamknęła oczy, skupiła wszystkie siły i obróciła się w prawą stronę, teleportując się w miejsce, w którym jeszcze niedawno zderzyła się z Draconem.

-Udało mi się-zaśmiała się radośnie, uświadamiając sobie, że jej ciało nie uległo rozszczepieniu. Od miesięcy nie mogła zdobyć w sobie siły by przenieść się magicznie z jednego miejsca na drugie, aż tu nagle pewnego dnia wszystko okazało się proste. Wszystko dzięki Malfoyowi, który mimo iż denerwujący i złośliwy był w tym wszystkim naturalny. Prawdziwy.
Spojrzała na ulicę, po której mknęły samochody i ściskając kciuki czekała, aż go zobaczy. W głębi duszy liczyła, że będzie tędy przejeżdżać.

-Tym razem nie jadę do Edynburgu, ale jeżeli chcesz, możesz się ze mną przejechać-znajomy głos sprawił, że momentalnie przekręciła głowę w stronę, z której dobiegał. Uśmiechnęła się widząc stojący na poboczu samochód Malfoya. Łzy zalśniły w jej oczach, a ona poczuła jak rozmazuje się jej makijaż. Powinna z tym wszystkim skończyć. Zdjęła szpilki z nóg i niewiele myśląc, podbiegła do niego, rzucając mu się na szyję.
-Pojadę z tobą choćby i na koniec świata-wyszeptała, zanim zdążył ją pocałować.
I właśnie wtedy, pchnięta przez dziwny impuls, chęć bycia choć przez chwilę bardziej spontanicznym człowiekiem sprawił, że zmieniła swoje życie. Uświadomiła sobie, że czasem najmniejszy szczegół, krótka chwila, przychylne spojrzenie - wszystko to może wpłynąć na nasze życie tak, jak jeszcze nigdy byśmy się nie spodziewali. Zrozumiała, że czasem wystarczy tylko wyciągnąć rękę. Nie bać się. Sięgnąć po przygodę i zacząć od nowa, uciekając od nudnej i szarej rzeczywistości.


----------------------
Cześć! 

Wpadam z nową miniaturką. Mam nadzieję, że się podobała. Pracuję nad nią prawie cały dzień więc doceniać i pisać komentarze :D Wiem, że nie najlepsza, wiem, że nie najciekawsza, no ale błagam :P 
Co do nowego opowiadania - powstaje powolutku. Może zaciekawi, może nie - pewnego dnia znajdziecie link. 
Pozdrawiam i życzę wszystkiego co najlepsze! :**





















poniedziałek, 5 maja 2014

Epilog

Przystojny, ciemnowłosy mężczyzna stanął przed lustrem, wiążąc swój czarny krawat. Zastanawiał się, czego mu brakuje. Garnitur leżał na nim idealnie, a kołnierzyk koszuli dopiero co poprawiał... Miał wrażenie, że mimo to jest jakiś niewyraźny, pusty i ponury.
Nagle przypomniał sobie o bardzo ważnej rzeczy. Na jego twarzy pojawił się zarys prawdziwego, szczerego uśmiechu i nareszcie wiedział, że to on jest niezbędny.


-Powinieneś już dawno wyjść, spóźnisz się do pracy-drobna kobieta weszła do pokoju, wręczając mu w dłonie kubek świeżo mielonej kawy. -Jak będziesz wracał to nie zapomnij...
Mężczyzna przerwał jej, zatykając jej usta słodkim pocałunkiem.
-Nie zapomnę-obiecał, szeroko się uśmiechając.
-Mówię poważnie, Teodor-powiedziała z irytacją. -Nie wiesz nawet o czym chciałam ci powiedzieć...-splotła ręce na piersi, patrząc na niego z politowaniem.
-Mam zrobić zakupy, zapłacić rachunki w ministerstwie, wysłać sowę do magomedyka i jeszcze odwiedzić twojego ojca-wyrecytował z pamięci, mocno przyciągając ją do siebie. -Ale obawiam się, że będę musiał to przełożyć na inny dzień-powiedział po dłuższej chwili, krzywiąc się przy tym nieznacznie.
-Wiedziałam-Lena wzniosła oczy ku niebu, patrząc na mężczyznę z irytacją. Próbowała się od niego odsunąć, jednak ten uniemożliwił jej to, przywołując na twarz rozbrajający uśmiech. Nie potrafiła mu się oprzeć.
-Myślałem, że posiedzę dłużej w pracy. Sprawa Dracona coraz bardziej mnie pochłania...
-No tak-kobieta nieco złagodniała, przypominając sobie o ich wspólnym przyjacielu. -Minęło już tyle lat-westchnęła, mocniej wtulając się w ciało męża. -Przeraża mnie myśl o tym, jak mu musi być tam okropnie...
-Tak, mnie też-przyznał cicho Teodor.
Prawda była taka, że miał, przez to wszystko niemałe wyrzuty sumienia. Malfoy siedział w Azkabanie, podczas gdy on żył sobie szczęśliwie u boku kobiety swojego życia. Co prawda, długo się przed tym bronił. Zwlekali z ślubem, ale w końcu poddał się i wspólnie z nią założył rodzinę...
Jego wzrok mimowolnie powędrował na lekko zaokrąglony brzuch Leny. Wkrótce mieli zostać rodzicami.
Teodor lada chwila miał stać się głową rodziny. Musiał być odpowiedzialnym ojcem i dobrym mężem, a co za tym szło, również lojalnym przyjacielem.  Sprawa Dracona musiała zostać zamknięta.
-Lepiej już pójdę-stwierdził, wyrywając się z zamyślenia. Odstawił kubek kawy, po czym złożył delikatny pocałunek na policzku Leny i wyszedł z domu.

                                                                            ***

Przez lata, ulica Śmiertelnego Nokturnu zmieniła się nie do poznania. Dawniej obskurne i walące się kamienice zostały wyremontowane, a standard życia zmienił się na znacznie bardziej komfortowy. Wszelkie Czarno Magiczne i niebezpieczne miejsca zniknęły, zastąpione przez sklepy i biura dla porządnych Czarodziei. Założono tu szpital, a nawet drugi, konkurencyjny dla Gringotta bank. Teraz Nokturn był drugą ulicą Pokątną, na którą wszyscy bardzo chętnie przychodzili. Ta część magicznego Londynu, nigdy wcześniej nie była równie kolorowa, spokojna i bezpieczna.

Wszyscy czarodzieje witali się wesoło z Teodorem, który wraz z upływającymi latami, stał się rozpoznawalny i lubiany. Obdarzali go uprzejmymi uśmiechami, a czasem nawet z życzliwego serca wręczali mu w dłoń kubek kawy na dobry poranek.
Po zakończeniu wojny, Nott oddał się prawu. Został dobrym, szanowanym prawnikiem, który wkrótce zasłużył się ministerstwu, wysyłając do Azkabanu wielu niebezpiecznych przestępców. Ludzie byli mu wdzięczni - nieraz pomógł w sprawach miasta, a kiedy zarobił wystarczającą sumę pieniędzy, nie szczędził ich na pomoc innym.
Życie tego niezwykłego Ślizgona, mimo wielu przeszkód, wkrótce ułożyło się naprawdę znakomicie. Miał kochającą żonę, dziecko w drodze, dobrą pracę i szanujących go ludzi. Mimo wszystko nie zapominał o swojej przeszłości. Pewne sprawy dalej nie pozostawały domknięte, a on za cel postawił sobie doprowadzenie ich do końca. Wszedł do swojej kancelarii, znajdującej się zaledwie parę minut drogi od mieszkania, w której wcześniej pomieszkiwał z przyjaciółmi, a teraz na stałe wprowadził się do niego z Leną. Zdjął z siebie swój ciemny płaszcz, powiesił go na wieszaku przy drzwiach, po czym z delikatnym uśmiechem usiadł przy biurku.

-Hej Teodor-wesoły głos zabrzmiał mu nad głową, a on nie mógł powstrzymać się od delikatnego uśmiechu, którym obdarował przyglądającą mu się Pansy.
-Cześć-przywitał się, patrząc na kobietę z zadowoleniem. Po wojnie została świetną aurorką. Z pewnością ten wybór był pokierowany doświadczeniami z Malfoy Manor. Dziewczyna przeżyła tam straszne chwile, a teraz pragnęła zmieniać świat, wtrącając do Azkabanu ludzi, którzy byli równie okrutni co ci, których spotkała w przeszłości. Oczywiście nigdy nie przyznała tego na głos, ale Teodor nie miał wątpliwości co do swojej przyjaciółki.
Mimo tego, że jej mąż zerwał z Teodorem wszelkie kontakty, ona sama czasem wpadała do niego, nie mogąc tak po prostu go zostawić. Nie rozumiała dlaczego Nott doniósł na Malfoya. W głębi duszy, z wstydem musiała jednak przyznać, że jest mu za to wdzięczna. Teodor uratował jej ukochanego od Azkabanu.
-Dzisiejszy prorok-rzuciła mu na biurko gazetę, sama opadając na krzesło naprzeciwko niego.
-Coś się stało?-zapytał, unosząc wzrok znad gazety. Uśmiech zszedł z twarzy kobiety. Spoważniała nieco, podpierając głowę, o położony na blacie biurka łokieć.
-Dziś rocznica-wyjaśniła ponuro. -W dodatku dziesiąta. To strasznie dużo czasu, Teo-dodała posępnie. -Blaise od rana chodzi wkurzony, a jak się dowiedział, że idę do ciebie, to myślałam, że zaraz coś rozwali-zaśmiała się cicho, jednak w jej oczach nie było widać radości.
-Jak on się czuje?-zapytał Teodor, ze znudzeniem przerzucając kolejne kartki gazety. Cała została poświęcona wojnie, bitwie i ciekawym historiom z tamtych czasów. Rocznica wielkiej bitwy o Hogwart była świętem upamiętniającym zarówno zwycięstwo jak i poległych w wyniku wojny.
-Jest przygnębiony-stwierdziła cicho Pansy. -No i brakuje mu ciebie-dodała już nieco głośniej, patrząc na niego z całkowitą powagą.
-Ostatni raz kiedy się widzieliśmy, żałował, że nie zginąłem-Teodor wykrzywił usta w smutnym uśmiechu, odkładając na bok gazetę. -Jak się domyślam, ty nie masz o mnie wiele lepszego zdania.
-Daj spokój, Teodor-Pansy machnęła lekceważąco ręką. -To co zrobiłeś było...-zamilkła, szukając odpowiedniego słowa. -...było odważne.
Mężczyzna zmarszczył brwi, przejeżdżając dłonią po swoim kilkudniowym zaroście.
-Co było "odważne"?-zapytał w końcu z niezrozumieniem.
-Przez dłuższy czas nienawidziłam cię tak jak on. Potem, po paru miesiącach, zaczęłam cię tu odwiedzać. Nie miałam pojęcia dlaczego posunąłeś się do czegoś takiego, ale wkrótce zrozumiałam-powiedziała łagodnie, przyjacielsko ściskając jego dłoń. -Uratowaliście go, prawda?-zapytała, co bardzo zaskoczyło Teodora. Oprócz Leny nikt o tym nie wiedział.
-Skąd ty...?
-Wierzyłam, że Blaise ma cudownych przyjaciół. Że ja mam cudownych przyjaciół. Żaden z was nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. To co zrobiłeś... musiało mieć jakiś głębszy sens.
Mężczyzna westchnął cicho, wspominając dawne, bolesne czasy.
-Kiedy to zrobiłem, w głębi serca liczyłem na to, że pewnego dnia zrozumie i mi wybaczy. Owszem nie dziwię mu się ale...
-Zamierzasz się z nim pogodzić? Jakoś mu wyjaśnić?-podsunęła nieśmiało kobieta. Próbowała przemówić do rozumu męża, ale ten za nic w świecie nie chciał jej słuchać, przekonany, że jego przyjaciel splamił swój honor, uciekając się do tak podłego i żałosnego uczynku.
-Pewnie, że tak. Razem z Draconem mu wyjaśnimy-Teodor uśmiechnął się szeroko, odsuwając szufladę biurka i wyciągając z niej grubą teczkę z podpisem "MALFOY".
-Czy ty...?-Pansy spojrzała na niego ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć w to co mówi jej mężczyzna.
-Jeżeli masz na myśli, że użyłem swojego Ślizgońskiego geniuszu i wreszcie znalazłem pomysł żeby wyciągnąć go z więzienia, to odpowiedź brzmi "tak".
Pansy przez chwilę nie posiadała się z radości. Przez dłuższy moment, walczyła ze sobą, żeby nie rzucić mu się na szyję, jednak w końcu uściskała przyjaciela, dziękując Merlinowi, że nie odsunęła się od Teodora tak jak zrobił to jej mąż. Po chwili jednak spoważniała. Zmarszczyła brwi i spojrzała na przyjaciela z nieprzekonaniem.
-Jak zamierzasz to zrobić, jednocześnie nie wpakowując się w kłopoty?-zapytała niepewnie. -Teodor, Lena jest w ciąży. Dopiero co się pobraliście. Nie po to marzyła przez dziesięć lat na moment w którym wreszcie poprosisz ją o rękę, żeby teraz nagle cię straciła...
-Wszystko jest w jak największym porządku-zapewnił ją, wyginając usta w szerokim uśmiechu. -W tej teczce znajdują się wystarczające dokumenty, które będą świadczyły o niewinności Dracona.
-A czy to się nie wyda dziwne, kiedy człowiek, który doniósł na niego i skazał go na więzienie z dnia na dzień zawita do Azkabanu i powie, że w rzeczywistości jest niewinny?-kobieta nie zdawała się przekonana.
-Pansy-Teodor nieco rozbawiony, położył ręce na jej ramionach i zmusił ją do tego aby wstała z krzesła. -Jak już mówiłem, wszystko jest dopracowane z najmniejszymi szczegółami. Lepiej już wracaj do domu, gdzie czekają na ciebie dzieci i mąż, ugotuj im dobrą, świąteczną kolację i licz na to, że w najbliższym czasie do waszych drzwi zapuka Malfoy.
Kobieta podeszła do drzwi i zarzuciła na siebie płaszcz, po czym zaczęła zapinać jego guziki, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na jej usta rozmarzonego uśmiechu.
-Wyobrażam sobie jak opiera się o framugę naszych drzwi i rzuca jakimś nieśmiesznym tekstem-zaśmiała się cicho, a widząc rozbawionego Teodora jej nastrój znacznie się poprawił. -Ale masz rację, powinnam już wracać-dodała po chwili. -Mój ukochany czeka-tu pomachała Teodorowi, po czym wyszła z kancelarii prawniczej z nową nadzieją.

                                                                              ***

Draco siedział na betonowej podłodze, z otępieniem wpatrując się w przeciwległą ścianę swojej celi. Nudziło mu się niemiłosiernie. Ponieważ został skazany za niemałe zbrodnie, jego życie stało się niezwykle uciążliwe. Owszem, wytrzymał już dziesięć lat, ale świadomość, że jego życie nigdy się już nie zmieni, pogrążała go w coraz to większej rezygnacji i niewzruszeniu.
Jedyne co urozmaicało jego rozkład dnia, to posiłki. W tym czasie miał okazję do zawierania nowych znajomości. Nie robił tego, bo i po co kiedy znajdujący się w Azkabanie czarodzieje nie byli zbyt dobrym towarzystwem, ale coś się przynajmniej działo. Mimo wszystko nie chciał być wybredny. Doceniał okno, które co prawda zasłonięte żelaznymi kratami, dawało mu widok na rozszalałe morze, którego wysokie fale rozbijały się o mury więzienia. Często zastanawiał się jak to by było na powrót poczuć wiatr na swej twarzy, promienie słońca albo czyjś dotyk...
Mocno zacisnął powieki, starając się wypędzić z głowy wszelkie wspomnienia. Każda, chociaż krótka myśl związana z jego dawnym życiem wbijała w jego serce sztylet.
Starał się pocieszać, że podjął właściwą decyzję. Ratował przyjaciół, którzy, miał nadzieję, czerpali teraz wszystko z doczesnego życia. Jedyne czego pragnął to to, żeby byli szczęśliwi.
-Malfoy do cholery jasnej!-otworzył oczy, ze zdziwieniem wpatrując się w znajomego strażnika. Widywał go tu już od wielu lat i zdążył się z nim zapoznać.
-Zamyśliłem się-wyjaśnił, wstając z podłogi i podchodząc do krat. Kiedy te otworzyły się, posłusznie odwrócił się do tyłu, wyciągając nadgarstki w stronę mężczyzny. -Zamierzasz je związać zaklęciem czy nie?-zapytał nieco zirytowany, kiedy ten nic nie robił, tylko przyglądał mu się z rozbawieniem.
-Nie ma takiej potrzeby. Jesteś wolny.
Blondyn uśmiechnął się z kpiną, przenosząc przepełniony politowaniem wzrok na strażnika.
-Bardzo jesteś śmieszny-stwierdził oschle. -Gdyby moje sprawowanie nie miało znaczenia, dawno przywaliłbym ci w tą uśmiechniętą gębę-dodał pod nosem, na powrót łącząc nadgarstki. Spojrzał na niego z wyczekiwaniem, jednak ten nadal nic nie robił. -Serio nie zamierzasz mnie skuć?-zapytał ze znudzeniem.
-Malfoy, jesteś wolny-strażnik uśmiechnął się łagodnie.
-Coś ty się nagle taki miły zrobił?
-Po prostu się cieszę. Za to, że jednak jesteś niewinny-powiedział, wyciągając w jego stronę rękę. Blondwłosy mężczyzna ujął ją niepewnie, delikatnie nią potrząsając. Kiedy ostatnio wymienił z kimś przyjacielski uścisk dłoni?
-Mówisz poważnie?-zapytał cicho, niemal niedosłyszalnie. Byłby naprawdę zdołowany, gdyby strażnik tylko bawiłby się jego kosztem.
-Och, skończ już gadać-strażnik złapał go za ramię i wyciągnął z celi, prowadząc go ciemnym korytarzem. Draco dalej nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Przez chwilę nawet podejrzewał podstęp, jednak kiedy pracownicy więzienia wydali mu jego rzeczy i wraz z nim przenieśli się do ministerstwa, powoli zaczął wierzyć w słowa strażnika.

                                                                       ***

Teodor Nott - przystojny, elegancki i bardzo bogaty prawnik stał na mugolskiej ulicy, z zadowoleniem opierając się o czerwoną budkę telefoniczną prowadzącą do ministerstwa magii. Z niecierpliwością czekał na tego, który lada chwila mógł się tu pojawić.
Dla zajęcia czasu, zaczął ze znudzeniem liczyć samochody, które mknęły przed siebie, przez ruchliwą ulicę Londynu. Nie mógł się jednak na tym skupić. W momencie, w którym myślał, że już nie wytrzyma, drzwi budki telefonicznej otworzyły się i wyszedł przez nie wysoki, blondwłosy mężczyzna z plecakiem zawieszonym przez ramię. Przez chwilę rozglądał się po ulicy, chłonąc ten widok z niekrytą fascynacją. Odkąd ostatni raz był na dworze, minęło naprawdę dużo czasu.
W końcu jednak jego spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie, opierającym się o budkę telefoniczną. Przyjrzał mu się uważnie, po czym wygiął usta w delikatnym uśmiechu. Jak gdyby nigdy nic stanął obok niego i razem z nim zaczął liczyć przejeżdżające przez ulicę samochody.
-Wyleczyłeś oko-zauważył, patrząc na niego mimochodem. Oczy Teodora na powrót stały się ciemnobrązowe, lśniące i wesołe. -Gdzie się podziała piracka przepaska?-zakpił, ciężko wzdychając. Jeszcze nigdy wcześniej nie cieszył się tak ze świeżego powietrza.
-Odkąd twoja Granger pracuje w Mungu, nie takie rzeczy udało im się uleczyć-stwierdził spokojnie Teodor. -Oczywiście to nie ona mnie operowała. Ta kobieta nienawidzi mnie jak stary profesor Snape nienawidził mycia włosów. Prędzej wydrapałaby mi to oko niż...
-Nie mówmy o niej-poprosił cicho Draco, mierzwiąc dłonią swoje jasne włosy.
-Myślałem, że będzie pierwszą, z którą chciałbyś się spotkać kiedy wyjdziesz-zauważył nieco zbity z tropu mężczyzna. Spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem. -O co chodzi?
-Śnię o tym wystarczająco często. Potem się budzę, a w celi jest szaro i nudno i do tego jeszcze wszystko tak bardzo boli. Mój umysł wreszcie odtworzył inne opcje  więc skoro mogę być w Londynie, to o Hermionie mogę pomyśleć potem.
Teodor zaśmiał się cicho, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
-To nie sen, Draco-z satysfakcją obserwował zdziwienie malujące się na twarzy blondyna. -Właśnie spełniłem obietnicę, wyciągnąłem cię stąd.
Malfoy powoli analizował słowa przyjaciela. W końcu oparł się o ścianę budynku i z bladym uśmiechem osunął się po ścianie budynku.
-A więc jestem wolny?-zapytał, nie odrywając wzroku od ulicy, na której stale przejeżdżały samochody.
-Tak jakby...-Teodor usiadł obok niego, nie zważając na to, że facetowi w garniturze nie wypadają takie rzeczy. Szturchnął go w ramię, tak aby ten przeniósł na niego swoje spojrzenie, po czym posłał mu jeden z najbardziej szerokich uśmiechów na jakie było go stać. -Tak jakby obydwoje jesteśmy wreszcie wolni.
-Jak to zrobiłeś?-Draco nie krył zdziwienia.
-Wpłaciłem cholernie dużo pieniędzy, jako kaucję. No a poza tym wiesz... ma się teraz znajomości. Wierz lub nie, ale twój kumpel jest teraz wysoko postawionym prawnikiem.
-Nie wierzę-Draco zaśmiał się głośno, patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem. -Teodor Nott prawnikiem?-zamyślił się, jednak po chwili ponownie wybuchł głośno śmiechem. -Stoczyłeś się stary!-oświadczył, po czym zerwał się z chodnika i wyciągnął dłoń w stronę Notta.
-No tak, ten garnitur mówi sam za siebie-tu całkiem rozbawiony okrążył przyjaciela, uważnie oglądając jego strój.
-Przestań-Teodor uśmiechnął się z rozbawieniem.
-Wyglądasz jak idiota-Draco skrzywił się, nie mogąc powstrzymać chichotu.
-Inaczej bym cię stąd nie wyciągnął-wyjaśnił Teodor, zaczynając iść przed siebie. -Sam rozumiesz. Byłem człowiekiem z ambicjami, świat stał przede mną otworem. Pech chciał, że stałem się najlepszym prawnikiem w mieście-zironizował, szturchając blondyna tak, że ten niemal wpadł na słup.
-Teodor?
-Hmm?
-Chyba jednak powinienem pójść do Granger...

                                                                            ***

Teleportował się na przedmieściach Londynu, gdzie jak powiedział mu Teodor, mieszkała szanowana i niebywale zdolna magomedyczka - Hermiona Granger. Szczerze zastanawiał się, dlaczego wybrała taki właśnie zawód. Nigdy nie była zafascynowana tą dziedziną nauki, o ile można tak mówić o kujonce Granger. To raczej on wiązał swoje plany z medycyną, postanawiając, że jeżeli tylko będzie mu to dane, spróbuje swoich sił jako Uzdrowiciel.
Jego myśli nie miały jednak okazji pogrążyć się w tym temacie, bo znalazł się przed jej domem. Hermiona mieszkała w małym, białym domku otoczonym wspaniałym ogrodem. Uśmiechnął się sam do siebie. Dziewczyna zawsze marzyła o takim życiu.
Niewiele się zastanawiając, przeskoczył przez niski płot ogradzający jej dom i nim się obejrzał stał przed jej drzwiami z ręką zawieszoną tuż przed ich powierzchnią. Co jeżeli ona już ułożyła sobie życie? Obiecała mu to. Wątpił by mieszkała w takim domu sama, zwykle była duszą towarzystwa. Była także piękna i inteligentna, a znalezienie odpowiedniego kandydata na męża, nie powinno być dla niej problemem.
-Ogarnij się mózgu-warknął sam do siebie. Nie po to siedział przez dziesięć lat w więzieniu, żeby po wyjściu nie odwiedzić miłości swojego życia. Nie czekając na więcej wątpliwości, zapukał do drzwi, czekając aż ktoś mu otworzy. Nic takiego jednak się nie działo. Nacisnął na klamkę, jednak drzwi okazały się zamknięte.
Westchnął cicho, z niedowierzaniem kręcąc głową. Podszedł do okna, zaglądając przez nie do środka domu. Urządzony był w bardzo ładnym stylu. Na każdym kroku można było wyczuć, że Hermiona przykładała do tego rękę. Wnętrze było przytulne i eleganckie.
Położył rękę na szybie, a kiedy ta posunęła się do przodu, sam nie mógł uwierzyć w swe szczęście. Niewiele myśląc, otworzył okno i wszedł przez nie do środka, cicho stawiając kroki na drewnianej podłodze.
Podświadomość mówiła mu, że włamanie do jej domu nie jest najmądrzejsze, ale w ostatnich latach nauczył się, że dużo bardziej skuteczne jest słuchanie serca. Z największą ostrożnością rozglądał się po domu, uważnie chłonąc każdy jego szczegół. Podszedł do kominka i wziął do ręki jedną z fotografii. Hermiona i Ron. Uśmiechnięci. Szczęśliwi. Wolni. Czyżby to on był teraz najważniejszy w sercu tej dziewczyny?
Westchnął cicho, sunąc opuszkami palców po ruchomej fotografii. Co jeżeli on już po prostu nie może jej odzyskać?
-Przestań myśleć, Malfoy-zganił się, szybko odkładając zdjęcie na miejsce. Wyszedł z salonu i wszedł do korytarza wytapetowanego kwiaciastą tapetą. Niewiele myśląc, wszedł do pierwszych, lepszych drzwi, a kiedy natknął się na sypialnię i ją leżącą w łóżku, coś ścisnęło jego serce.

                                                                          ***

Ile czasu czekał na to by ją zobaczyć? Przez ile dni żył bezpodstawną nadzieją na to, że pewnego dnia jednak ją spotka? Ile nocy śnił o niej, marząc o jej bliskości?
Rozchylił usta z wrażenia. O ile to możliwe, była jeszcze piękniejsza niż ją zapamiętał. Leżała skulona na łóżku, tuląc do siebie kawałek czarnego materiału.
Przez dłuższy moment nie odrywał od niej wzroku. Chłonął każdy element jej ciała, pragnąc zapamiętać wszystko jak najlepiej.
W końcu jednak, jego spojrzenie na dłużej zatrzymało się na tulonym przez nią materiale. Czarna, męska bluza. A więc miała już kogoś.
Westchnął cicho, wyginając usta w smutnym uśmiechu. Nie mógł się jej dziwić. Minęło dziesięć lat.
-Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa-szepnął, dotykając dłonią jej policzka. Nagle jego palce natrafiły na coś mokrego, a kiedy zorientował się, że musiała płakać zanim zasnęła, coś boleśnie ścisnęło się w jego sercu. -Załóżmy, że to łzy szczęścia-szepnął do siebie, pragnąc się co do tego przekonać.
Po chwili zmusił się mimo wszystko do odwrócenia wzroku, bo chwila ta była dla niego niebywale trudna. Wziął oddech, po czym uświadamiając sobie, że musi wziąć się w garść, odwrócił się od niej i zaczął iść w stronę wyjścia z jej sypialni. Złapał za klamkę i już miał opuścić pokój, kiedy zatrzymał go głos. Głos tak prawdziwy, że choć Teodor dawno uświadomił go, że nic z tego nie jest snem, dopiero teraz naprawdę mu uwierzył.
-Ostatnio za często pojawiasz się w mojej głowie.
Niewiele myśląc, odwrócił się do niej, natrafiając na jej czekoladowe tęczówki. Zamarł, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Tęsknił za tym. Tęsknił za jej oczami, uśmiechem, dotykiem i głosem. Tęsknił tak, jak jeszcze nikt na ziemi.
Przywołał na uśmiech delikatny uśmiech, po czym zbliżył się nieco do jej łóżka.
-Tak, ty w mojej też-przyznał cicho, czując jak jedna, jedyna łza zaczyna szklić się w jego oku. Jak on stąd wyjdzie po tym kiedy ją zobaczył?
-Nie powinnam tyle o tobie myśleć, to jest chore-stwierdziła nieco załamana, siadając na łóżku i podciągając nogi pod brodę. -Pamiętam, że ci obiecałam ale nie potrafię-wyznała drżącym głosem. -Myślałam, że ślub z Ronem rozwiąże problem, ale to tylko przyjaciel. Myślisz,że jestem zła, bo uciekłam mu sprzed ołtarza?-zapytała po dłuższej chwili, unosząc na niego swoje zaszklone tęczówki.
Malfoy westchnął cicho, po czym usiadł na brzegu jej łóżka, przyglądając jej się z powagą.
-Nie jesteś zła.
-Niszczę sobie życie, bo na ciebie czekam. Jestem nienormalna, żyję złudzeniami-niemal krzyknęła, przykładając rękę do ust i próbując powstrzymać cisnący się do jej gardła szloch. -Gadam z tobą, chociaż cię tu nie ma-dodała przerażonym szeptem.
Mężczyzna przyglądał jej się w milczeniu, zastanawiając się co powinien jej powiedzieć.
Kobieta nie zwracała na niego jednak zbytniej uwagi. Zerwała się z łóżka, ciągnąc za sobą czarną bluzę i wskazała na nią z totalną histerią. -Zasypiam z twoją bluzą! Tą którą dałeś mi jeszcze w Hogwarcie, kiedy spotkaliśmy się w nocy, a mi było zimno!-łzy spływały po jej policzkach, a ona była coraz bardziej przytłaczana świadomością, że wariuje. -Błagam, Malfoy, ty musisz zniknąć z mojego życia-poprosiła, chociaż wcale tego nie chciała. Kochała go. Mimo dziesięciu lat rozłąki nadal go kochała. Tęskniła za nim i była od niego uzależniona.
Draco podszedł do niej powoli i położył rękę na jej ramieniu, co nieco ją zdziwiło. Uświadomiła sobie, że nie jest halucynacją, że Malfoy naprawdę stoi naprzeciw niej i uśmiecha się w specyficzny tylko dla niego sposób.
-Jesteś tutaj-szepnęła z niedowierzaniem, a łzy coraz obficiej zaczęły spływać po jej policzkach. Czuła jego dotyk, zapach, widziała jego stalowoszare oczy i nie bardzo rozumiała jakim cudem się tu znalazł. -Jak?-spytała cicho, czując jak jej głos zaczyna niebezpiecznie drżeć.
-Wszedłem przez okno.
Nie wiedział dlaczego szepcze. Chyba po prostu nie chciał zaburzać panującej w pokoju dziwnej atmosfery. Mimo to, jego usta wygięły się w jeszcze szerszym uśmiechu.
-To dość przerażające, że masz na moim punkcie obsesję-dodał z rozbawieniem, a ta nie wytrzymała i rzuciła mu się na szyję, wydobywając z siebie stłumiony szloch. Teraz płakała ze szczęścia. Nie miał wątpliwości.
-Kretynie-płakała, nie mogąc się od niego oderwać. Śmiała się i ryczała jednocześnie, wiedząc, że do końca nie zapomni tej chwili. Marzyła o niej każdego dnia, tylko po to, by w końcu przyszła, stając się najlepszym dniem jej życia. Malfoy uśmiechnął się tylko, zamykając ją w swoich ramionach. Nie był już taki silny ani umięśniony jak niegdyś. Azkaban zadbał o to, by podupadł na zdrowiu, ale w tym momencie nie bardzo się to liczyło. Hermiona po chwili odsunęła się od niego, tylko po to, by złączyć ich usta w pełnym emocji i tęsknoty pocałunku. Ich świat eksplodował, niosąc ze sobą mnóstwo nieodkrytych, albo zapomnianych wrażeń. Byli razem. Wreszcie. Na zawsze.

                                                                           ***

-Blaise!-Pansy zawołała na swojego męża, zapinając kurtkę siedmioletniego syna. -Pomożesz mi? Mieliśmy iść na spacer!-dodała, nie odrywając wzroku od jego brata bliźniaka. -Gdzie masz czapkę?-zapytała, unosząc w górę brwi.
-Tak, wiem-Blaise wszedł do pokoju, opierając się o framugę drzwi.  Spojrzał na ukochaną z delikatnym uśmiechem. -Wybacz, zamyśliłem się-dodał nieco bardziej ponuro.
Pansy westchnęła cicho, po czym podeszła do męża, zarzucając mu ręce na szyję.
-Wiem, że jest ci ciężko-zapewniła go, pragnąc dodać mu otuchy. -Ale nie możesz tak się tym wszystkim zadręczać.
-Mam wrażenie, że to moja wina-wyznał, otwierając drzwi przed nią i dziećmi. -Gdybym przejrzał Teodora...
-Rozmawiałam z nim dziś rano-powiedziała cicho Pansy. -Myślę, że powinieneś z nim pogadać-stwierdziła poważnie. -To twój przyjaciel.
-To był mój przyjaciel-poprawił ją ze smutkiem. -Nie mam pojęcia czemu to zrobił. Wiedział, że jest dla mnie jak brat, ale kiedy wkopał w to wszystko Dracona...-głos uwiązł mu w gardle. -Dlaczego to zrobił?-zapytał po raz kolejny w ciągu tych kilku lat z niezrozumieniem. -A z resztą-machnął ręką od niechcenia, wychodząc razem z rodziną z apartamentu. -Nie mówmy o tym, zajmijmy się spacere...-nie dokończył, bo jego wzrok zatrzymał się na dwójce mężczyzn stojących po drugiej stronie ulicy.
Draco i Teodor przyglądali mu się ze spokojem, a na ich twarzach gościły delikatne uśmiechy.
Po chwili blondyn uniósł w górę rękę i pomachał do nich, szczerząc w uśmiechu śnieżnobiałe zęby.
-Dalej sądzisz, że nie powinieneś z nimi pogadać?-zapytała Pansy, unosząc w górę jedną brew. Byłaby przeszczęśliwa, mogąc ujrzeć tą trójkę ponownie w komplecie.
Blaise stał w miejscu, cicho się śmiejąc. Draco i Teodor stali razem jak najlepsi przyjaciele. Wszystko uknuli, od początku go ratowali. Powinien być zły, że zrobili to wszystko za jego plecami? Uśmiechnął się szeroko, stwierdzając, że wcale nie jest. Draco i Teodor rzeczywiście byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Nie mógł być zły za to, że go uratowali. Za to, że dali mu możliwość szczęśliwego życia. Spojrzał na żonę i dwoje wspaniałych dzieci, wiedząc, że Ślizgoni podarowali mu coś naprawdę wspaniałego.
-Nienawidzę ich-stwierdził, po czym złożył na czubku głowy Pansy czuły pocałunek. -Zaraz wracam-dodał, po czym przebiegł przez ulicę, dobiegając do mężczyzn. Po chwili wszyscy troje tkwili w niedźwiedzim uścisku, gotowi zażegnać dzielące ich spory. Minęło dziesięć lat odkąd widzieli się po raz ostatni i choć czas ten przepełniony był różnym utrapieniami, każdy z nich zyskał coś naprawdę cennego. Każdy z nich zdołał dobrnąć do szczęśliwego końca.
               Każdy z nich miał okazję przekonać się, że po każdej burzy wychodzi słońce.


------------------------

Witam!
Na Salazara, kto by pomyślał, że tak szybko zleci? To już koniec. Taki definitywny, więcej nie będzie :( 
Oczywiście na tym blogu, bo ja już mam prolog do nowego opowiadania. Od razu zaznaczam, żeby nie robić sobie nadziei - wątpię by cokolwiek pojawiło się w najbliższym czasie. Mimo wszystko, pewnego dnia wrócę i mam nadzieję, przyjmiecie mnie równie miło jak wcześniej. 
Rozpisywałam się już pod kolejnym notkami, dlatego tutaj tylko po raz kolejny pięknie podziękuję.
                                                                  Dziękuuuję! :***
A teraz usiądźcie wygodnie przed komputerami, rozgrzejcie paluszki i do klawiatury pisać komentarze! Baaaardzo proszę ;) Epilog jak zwykle wzbudził mnóstwo wątpliwości i chcę wiedzieć co o nim sądzicie, no a poza tym, to już ostatnia notka jaką mogę kiedykolwiek opublikować, więc byłoby miło, żebyście pozostawili po sobie jakiś ślad. To jest po prostu strasznie miłe i chyba każdy kto coś pisze, doskonale to rozumie. 











środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 50 cz. II -Ślizgon - Dobry Człowiek i Dobry Przyjaciel

Ta historia nie należy do szczęśliwych czy wesołych. Nie opowiada o tęczy i kwiatkach, a po burzy wcale nie wychodzi słońce. Opowiada o ludziach. Wiecznie pogrążonych w mroku, którzy musieli iść tą, a nie inną drogą. Pokazuje ich wytrwałość i determinacje. Pokazuje złudną, bezpodstawną nadzieję, którą żyli.
Została spisana przez trzech przyjaciół. Mimo iż ich ręce, niejednokrotnie splamione krwią, a umysł zamglony przez zło, starali się to wszystko przetrwać. Pragnęli uwierzyć, że kto wie? Gdzieś tam, za parę lat czeka ich wolność. Bo tylko wolności pragnęli...


Hermiona siedziała skulona na jednej z ławek w ciemnym korytarzu ministerstwa. Ukryła twarz w dłoniach, czując jak Pansy trzyma rękę na jej ramieniu, próbując dodać jej otuchy.
-Nie rozumiem jak do tego doszło-powiedziała, unosząc głowę i spoglądając na Ślizgonkę załzawionymi, czekoladowymi oczami. -Dlaczego to zrobił?-zapytała, nie mogąc powstrzymać szlochu.
-Nie mam pojęcia-Pansy również zdawała się wstrząśnięta. Z otępieniem wpatrywała się w ścianę naprzeciwko, nie mogąc zrozumieć dlaczego doszło do takiej fatalnej sytuacji. -Myślałam, że po tym co zrobili...-dalsze słowa nie przeszły jej przez gardło.
-Podły zdrajca-wycedziła przez zęby Hermiona, czując jak kolejna fala łez zalewa jej blade policzki. Była roztrzęsiona, totalnie załamana...

Nagle jedyne drzwi w korytarzu otworzyły się i stanął przed nimi Teodor. Z początku próbował unikać ich spojrzenia, jednak w końcu zebrał się w sobie i spojrzał w przepełnione bólem oczy Gryfonki.
-Jak mogłeś?-dziewczyna zerwała się z ławki, podbiegła do chłopaka i bez ostrzeżenia mocno go spoliczkowała. -Ufaliśmy ci! Wszyscy!-wykrzyczała na cały głos, po czym bez opamiętania zaczęła okładać go pięściami. Łzy zalewały jej twarz, a ona miała wrażenie, że zaraz umrze, jeżeli nie wyżyje się na tym Ślizgonie.
Pansy nawet nie zareagowała. Siedziała na ławce, z otępieniem wpatrując się w ciemną ścianę korytarza.
-Granger, przestań-powiedział spokojnie Teodor, mocno zaciskając zęby. Czuł, że z nosa leci mu krew, jednak nie bardzo się tym przejmował. -Przykro mi-szepnął całkiem szczerze, po czym unieruchomił jej nadgarstki i spojrzał jej prosto w oczy. -To bardziej skomplikowane niż mogłoby ci się zdawać-dodał, po czym odsunął ją od siebie i zostawił całkiem rozbitą i zdruzgotaną.

                                                                               ***

                      10 godzin wcześniej 

Draco siedział na gruzach w Wielkiej Sali, dopijając ostatni łyk wody z kubka, który przyniosła mu Hermiona. Nie czuł się najlepiej po tym, jak w Pokoju Życzeń przygniotło go co najmniej pół tony, dlatego dziewczyna pomagała mu jak mogła, podczas gdy on wykorzystywał swoje medyczne zdolności i opatrywał rannych w wyniku bitwy.
Nagle jednak zobaczył, jak do Sali wkracza Kingsley Shacklebolt. Nowy minister podszedł do profesor McGonagall i zaczął z nią rozmawiać, co chwila rzucając nerwowe spojrzenie w kierunku Malfoya.
Blondyn poczuł jak po jego plecach przebiega nieprzyjemny dreszcz.
Skończył rzucać zaklęcia leczące na jakąś dziewczynę, po czym wstał i zaczął kuśtykać w stronę swoich przyjaciół, którzy przenosili ciała ofiar do innego pomieszczenia.
-Teodor, możemy pogadać?-zapytał, zwracając się w stronę chłopaka. -To dość ważne-powiedział, po czym uśmiechnął się nerwowo w stronę Blaise'a, który spoglądał na niego ze zdziwieniem.
Teodor wzruszył ramionami, po czym oderwał się od swojego tymczasowego, niezbyt przyjemnego zajęcia i razem z przyjacielem wyszedł z Wielkiej Sali.
-O co chodzi?-zapytał, kiedy razem z blondynem zamknęli się w pustej klasie.
-Minister tu jest, rozmawiał o mnie z McGonagall-wyjawił młody Malfoy, nerwowo przechadzając się po pomieszczeniu.
-Skoro o tobie, to o nas pewnie też-wywnioskował Teodor, siadając na jednej z ławek. Uśmiechnął się krzywo, po czym zmierzwił palcami swoje ciemne włosy, intensywnie nad czymś się zastanawiając.
-Nie możemy go w to wciągnąć-stwierdził, bo była to jedyna rzecz, jaką podpowiadało mu sumienie.
-Właśnie dlatego chciałem rozmawiać tylko z tobą-powiedział cicho Draco. Widać było, że nie jest z tego zadowolony.
-Jak zamierzasz to zrobić?-zapytał Teodor, mocno zaciskając zęby.
-Musimy być wiarygodni. Blaise ma na przedramieniu Mroczny Znak, lada chwila przyczepią się do nas wszystkich. Musimy sprzedać im dobrą historię-wyjaśnił Draco, przykładając palce do skroni.
-Nie mamy wiele czasu, to może się nie udać-westchnął Teodor.
-Kiedy ja już mam plan-Draco spojrzał na niego poważnie, wyginając usta w krzywym uśmiechu. -I nie spodoba ci się ten pomysł.


                                                                         ***

-Choć ciężko mi to przyznać, to dość uczciwy układ-przyznał ku zaskoczeniu swojego jasnowłosego przyjaciela Teodor. -Jeden z nas straci wolność, drugi przyjaciół-westchnął cicho, czując jak coś mocno ściska się w jego sercu.
-Robimy to dla Blaise'a-przypomniał mu poważnie Draco. -On poświęcił swoją wolność, swoje beztroskie życie dla nas. Został Śmierciożercą, pozwolił by na jego ręce wypalono Mroczny Znak, ale nie dlatego, że zaślepiła go władza czy potęga. Zrobił to, bo mu na nas zależało-blondyn położył dłoń na ramieniu przyjaciela, przenikając go spojrzeniem swoich stalowoszarych oczu. -Musisz zrozumieć.
-Rozumiem-zapewnił go szybko Nott. -Ale...-głos uwiązł mu w gardle. Nie mógł mieć żadnego "ale". Przyszedł czas, by wynagrodzić ich przyjacielowi poświęcenie.
-Losujemy?-Draco uniósł w górę jedną brew, wyciągając z kieszeni swojej czarnej peleryny różdżkę. Wyczarował nią dwie małe karteczki, po czym wymieszał je za pomocą czarów tak, by żaden z nich nie miał pojęcia która jest którą.
Teodor westchnął cicho, po czym z ciężkim sercem wyciągnął rękę po jedną z nich. Powoli, drżącymi rękami rozwinął los i z zaciśniętymi zębami przeczytał jego zawartość.
Mocno zacisnął powieki, wiedząc, że jeżeli tego nie zrobi, z pewnością popłacze się jak małe dziecko.
-Myślałem, że...
-Tak, ja też-zapewnił go Draco, który także wiedział już co wylosował. -Przykro mi-wyznał szczerze, po czym skierował się do wyjścia i opuścił klasę.

                                                                          ***

-Draco? Gdzie byłeś?-Hermiona podeszła do blondyna i przyjrzała mu się z troską. Nie wyglądał najlepiej.
-Musiałem pogadać o czymś z Teodorem-odparł wymijająco, po czym mocno przytulił ją do siebie. To, jak bardzo było mu ciężko nie dało się wyrazić żadnymi słowami. Zacisnął zęby, bo poczuł, że za chwilę powie za dużo. Chciał skupić się na jej bliskości, jednak zobaczył ponad jej głową zbliżającego się w ich kierunku Kingsleya Shacklebolta.
-Panno Granger, panie Malfoy-przywitał się uprzejmie, wymieniając z nimi uścisk dłoni, po czym przybrał na twarz dobrotliwy uśmiech. -W imieniu ministerstwa gratuluję wygranej, a także składam najszczersze wyrazy żalu z powodu poległych w wyniku bitwy.
-Dziękuję-Hermiona skinęła głową, mocniej wtulając się w ciało blondyna. Na wspomnienie jej zmarłych przyjaciół, w jej oczach zaszkliły się łzy. Minister zapewne dostrzegł to i nie chcąc jej bardziej dobijać, zwrócił się do Dracona.
-Możemy porozmawiać na osobności?-zapytał, a Ślizgon jedynie uśmiechnął się smutno, doskonale spodziewając się tego pytania. Odsunął się od dziewczyny, po czym spojrzał znacząco na Blaise'a i Teodora, którzy przyglądali mu się od dłuższej chwili.

-Słuchaj, Draco... Doskonale wiem, co robiłeś dla Zakonu-zaczął niepewnie Shacklebolt. -I niejednokrotnie wstawiałem się za tobą i twoimi przyjaciółmi ale...-zamilkł najpewniej próbując dobrać odpowiednie słowa. -Ale to bardziej skomplikowane niż przypuszczałem-wyznał kiedy razem z blondynem usiedli na schodach w Sali Wyjściowej.
-Rozumiem-Draco skinął głową, patrząc na niego wyczekująco.
-Wierzę, że jesteś dobrym człowiekiem i robiłeś wszystko by się poprawić ale w obliczu prawa jesteś Śmierciożercą, który w ostatecznym momencie przeszedł na drugą stronę tylko po to, by się obronić.
-Wie pan, że to nieprawda-blondyn spojrzał na ministra, przenikając go swoim spojrzeniem.
-Ty i twoi przyjaciele odpowiadacie za wiele zbrodni...-powiedział niechętnie minister. -Mimo wszystko musicie za to odpowiedzieć.
Chłopak westchnął cicho, przeczesując palcami swoje jasne włosy. Czuł rozczarowanie, mimo iż dokładnie tego się spodziewał.
-Chcę żebyś razem z przyjaciółmi teleportował się do ministerstwa-powiedział cicho Kingsley. -Dobrowolnie-nalegał, patrząc na niego z powagą. -Zaoszczędźmy sobie problemów w tym dniu-poprosił, wierząc, że blondyn go zrozumie.
-Pewnie, już po nich idę-westchnął chłopak, po czym wstał i lekko kulejąc, przeszedł do Wielkiej Sali podchodząc do swoich przyjaciół.

                                                                                   ***

-Co się dzieje? Czego chciał od ciebie Kingsley?-zapytał Blaise, mocno marszcząc brwi. -Mamy kłopoty?-jego oczy przepełniło niedowierzanie, kiedy blondyn smętnie skinął głową.
-Chce nas zabrać na przesłuchanie w sprawie tego-tu Draco podwinął lewy rękaw swojej peleryny, pokazując przyjaciołom Mroczny Znak. Uśmiechnął się blado, po czym zaśmiał się z goryczą kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Co im powiemy?-Teodor spojrzał znacząco na blondyna, dając mu znać, że jest gotów prowadzić ich grę do samego końca. Draco zaklął siarczyście, zwracając tym samym na siebie uwagę Hermiony.
-Spokojnie, zaraz coś wymyślimy-Blaise odetchnął głęboko, nerwowo przygryzając wargę.
-Coś się stało?-Hermiona podeszła do chłopaków, uważnie patrząc na podenerwowanego Dracona. -Czego chciał od ciebie minister?
-Mamy problemy, chce nas zabrać na przesłuchanie do ministerstwa-odpowiedział za blondyna Blaise.
-Co?-dziewczyna nie mogła uwierzyć w to co słyszy. -Spokojnie, na pewno uda nam się to odkręcić. Pogadam z Harry'm, może da radę przekonać ministra, albo...
-Granger-Draco położył ręce na ramionach dziewczyny, spoglądając jej prosto w oczy. -Tego co zrobiliśmy nie da się odkręcić-powiedział, kątem oka patrząc na Teodora. Nie miał pojęcia co będzie, jeżeli wyda się, że to jego przyjaciel był przywódcą mścicieli. O tym wiedziała tylko ich garstka i lepiej by było gdyby ten sekret nigdy nie wyszedł na jaw.
-No ale...
-Może dadzą nam łagodny wyrok-Blaise, spojrzał na dziewczynę ze współczuciem. Dopiero co odzyskała Dracona...
-Chodźmy, już czas...-ponaglił ich Teodor, po czym pociągnął za sobą Dracona i Blaise'a, zmierzając w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Przyszedł czas by zmierzyć się z końcem.

                                                                            ***

Wszyscy troje siedzieli przykuci do krzeseł, znajdujących się w małym pokoiku przeznaczonym do przesłuchań. 
-Nie bierzcie tych kajdan za nic osobistego. Takie są po prostu procedury-powiedział poważnie Kingsley Shacklebolt. 
Wszyscy troje jak na zawołanie uśmiechnęli się sztucznie, nie mogąc powstrzymać się od wywrócenia oczami.
-Zostaniecie oskarżeni o liczne morderstwa, pomoc Sami Wiecie Komu...-Shackelbot przyjrzał im się z krzywym uśmiechem. -Chyba, że powiecie teraz coś, co mogłoby mieć wpływ na wyrok...
-Przeszliśmy na dobrą stronę kiedy tylko mogliśmy-powiedział Blaise. 
-Tak, zaraz po tym jak uciekliście z miejsca przestępstwa. Dumbeldore umarł, bo wpuściliście do zamku Śmierciożerców-Shacklebolt uśmiechnął się z politowaniem. -Naprawdę chcę wam pomóc, ale takimi argumentami nie przekonacie Wizengamotu.
-Wie pan, że nie jesteśmy złymi ludźmi-Blaise powiedział cicho, niemal niedosłyszalnie, patrząc z niezrozumieniem w ciemne oczy ministra. -Żadne z nas nie zrobiłoby tego, gdyby nie musiało...
-Wierzę, ale nie macie na to dowodu. Ja mam natomiast mnóstwo świadków! Wielu innych Śmierciożerców, którzy wymienili wasze nazwiska licząc na to, że załagodzą tym swój wyrok...
-Obawiam się, że w takim razie nie mamy nic na swoją obronę, panie ministrze-westchnął cicho Malfoy. -Co nas czeka?-zapytał, czując jak wszyscy w pokoju wstrzymują oddech.
-Będziecie musieli stawić się na rozprawie, dziś wieczorem...-powiedział poważnie minister, wyraźnie strapiony tym, że nie może pomóc Ślizgonom.
-Dziś wieczorem?!-Teodor spojrzał na niego ze zdziwieniem. -Tak szybko?
-Robimy to w trybie ekspresowym. Voldemort nie żyje. Z pewnością osłabił Śmierciożerców, ale to nie znaczy, że ci przestali nam zagrażać. Musimy zapobiec wszelkim powstaniom i zrobić wszystko by taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła. Za Mroczny Znak na przedramieniu każdego czeka dożywocie.
Ślizgoni westchnęli ciężko, niezbyt szczęśliwi z tej wieści.
-Przykro mi. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży-powiedział szczerze Shacklebolt. -Życzę wam powodzenia.

                                                                         ***

Kiedy wyszli z pokoiku do przesłuchań, zostali rozdzieleni i przeniesieni do oddzielnych pomieszczeń będących czymś w stylu aresztu. Do czasu rozprawy mieli jeszcze wiele godzin, co bardzo ich przytłaczało. Każdy z nich wolałby mieć to już za sobą.

-Teodor!-Lena wbiegła do pokoju, patrząc z niepokojem na swojego chłopaka. -Hermiona powiedziała mi co się stało-wyjaśniła, od razu rzucając mu się na szyję. -Wszystko będzie dobrze-zapewniła go, czując jak ten mocno wtula się w jej ciało. Nie przekonała go. Nie wiedziała o czymś, o czym on już dawno postanowił, wiedząc, że tą decyzją niewątpliwie ją straci.
-Obawiam się, że to już koniec-stwierdził ponuro, przygarniając ją do siebie jeszcze bliżej. -Niestety...
-Nie, to niemożliwe-zapewniła go szybko, ujmując jego twarz w dłonie. -Dopiero co cię odzyskałam...-wyznała z łzami w oczach.
-Nie powinnaś była tu przychodzić-stwierdził po chwili, przenosząc wzrok na bok. Nie chciał patrzeć jej w oczy. -Możesz mieć przeze mnie problemy. Szukają każdego, kto miał jakiekolwiek powiązania z Śmierciożercami...-powiedział, dopiero teraz na poważnie się tym martwiąc.
-Nie przejmujmy się tym teraz-poprosiła, znacznie bardziej niepokojąc się o niego. -Teodor, jeszcze nie wszystko skończone. Może uda nam się...
Przerwał jej, łącząc ich usta w ostatnim pocałunku. Nigdy nie sądził, że tak prędko przyjdzie mu się z nią rozstać, ale najwidoczniej tak musiało być, a on chcąc nie chcąc powinien się z tym pogodzić.
Włożył w ten pocałunek wszystkie swoje siły. Całą pasję, uczucie i czułość jaką ją darzył.
Było mu przykro. Przykro, że tak szybko nastał koniec.
Z początku dziewczyna oddawała jego pocałunki. Zarzuciła mu ręce na szyję i godziła się na tą chwilę namiętności, kiedy pewna myśl dotarła do jej umysłu. Odsunęła go od siebie, z paniką kręcąc głową.
-Nie, nie, nie...-wyszeptała, czując jak łza spływa po jej policzku. -Nie możesz tego robić, to jest jak pożegnanie-powiedziała z przerażeniem.
-Lena...
-Zawsze tak robisz, a potem znikasz-szepnęła, nie odrywając od niego wzroku.
Zamierzał zniknąć. Zamierzał, bo to co miał zrobić w niedługim czasie było czymś, czego ta dziewczyna nigdy by mu nie wybaczyła.

                                                                          ***

Blaise siedział na podłodze w swoim pokoju, ze znudzeniem wpatrując się w szarawą, popękaną ścianę. Starał się nie myśleć o tym co go czeka. Od zawsze wiedział, że jego decyzje w końcu przyniosą konsekwencje, ale to, że przyjdzie mu się z nimi zmierzyć tak szybko nigdy nie wpadło mu do głowy.
Nagle drzwi otworzyły się i wkroczyła przez nie drobna, ciemnowłosa dziewczyna. Usiadła obok niego, po czym bez słowa oparła głowę o jego ramię.
-Nigdy nie sądziłam, że to się tak skończy-powiedziała, cicho wzdychając.
-Poradzisz sobie beze mnie. Jesteś silna-pocieszył ją, delikatnie całując ją w skroń. -Mam trochę pieniędzy w Gringottcie. Weź je-polecił po chwili. -Wyjedź z kraju i uważaj na siebie. Nie miej konfliktów z prawem, bo cię zgraną. Twoi rodzice byli Śmierciożercami...
Dziewczyna w skupieniu słuchała jego rad, czując jak coś umiera w jej sercu. Wcale nie była silna. Wcale nie mogła sobie poradzić. Została wyniszczona przez wojnę, a jedyne co trzymało ją przy życiu to miłość jej ukochanego.
-Mieliśmy wziąć ślub-przypomniała mu drżącym głosem. -Mieliśmy żyć razem.
Zacisnął zęby, nie wiedząc co odpowiedzieć na jej słowa.
-I będziemy, Blaise-powiedziała cicho, czym bardzo go zaskoczyła. -Hermiona próbuje was stąd wyciągnąć. Gadała już z ministrem. Razem z Harry'm...
-Jak usprawiedliwisz morderstwo, Pansy?-zapytał poważnie. -Jak wytłumaczysz dlaczego wpuściliśmy Śmierciożerców do szkoły? Dumbeldore umarł tylko dlatego, że stwierdziliśmy, że nasze życia są więcej warte!
Dziewczyna przymknęła powieki, starając się opanować emocje.
-Kocham cię, Blaise-powiedziała, opierając o niego swojego czoło. -I wierzę, że moje serce nie byłoby wstanie pokochać złego człowieka.

                                                                         ***

Kiedy wreszcie przyszła odpowiednia pora, Draco, Teodor i Blaise zostali przeprowadzeni do korytarza mieszczącego się tuż przed salą rozpraw. Tam, przykuci do długich ławek siedzieli Śmierciożercy, Mściciele i inni zbrodniarze wojenni, których udało się złapać po tym, jak skończyła się bitwa.

-Draco?-Blaise spojrzał na swojego przyjaciela, który ze spuszczoną głową czekał aż wreszcie wywołają go i ogłoszą wyrok. -Draco?-ciemnowłosy Ślizgon szturchnął go w rękę, w myślach przeklinając kajdany które uniemożliwiały mu sprawniejsze poruszanie się.
-Ta...?-blondyn uniósł smętnie głowę, patrząc na przyjaciela spod uniesionych brwi.
-Rozmawiałeś z Hermioną?-zapytał niepewnie młody Zabini. -Podobno miała spróbować nas stąd wyciągnąć...-powiedział, bo choć sam nie wierzył w ten scenariusz, w jego sercu tkwiła drobna nadzieja.
-Nie widziałem się z nią odkąd opuściliśmy Hogwart-odparł nieco zdziwiony. -Skąd o tym wiesz?
-Pansy mi powiedziała. Była u mnie...-odparł cicho Blaise. -Granger nie pożegnała się z tobą?
-Nie, nie pożegnała-odparł Draco, przenosząc wzrok na ścianę. Dlaczego go nie odwiedziła? Czemu się nie pojawiła? Czyżby go winiła? A może dopiero teraz uświadomiła sobie z kim się zadaje?
Jego usta mimowolnie wygięły się w szerokim uśmiechu. Dawna Granger w życiu nie zaryzykowała by swojej reputacji by zadawać się z Ślizgonem i do tego kryminalistą...
-Spokojnie, Blaise. Wszystko będzie dobrze-powiedział poważnie Teodor, który od dawna przysłuchiwał się ich rozmowie. W końcu on i Draco mieli już plan...

                                                                            ***
Kingsley Shackelbolt zasiadł przed nimi otoczony dostojną radą Wizengamotu. Wszyscy patrzyli na nich w skupieniu, przyglądali im się uważnie i śledzili każdy ich ruch.
-Otwieram rozprawę w sprawie podejrzanych o Śmierciożerstwo-oświadczył głośno minister, nerwowo przełykając ślinę. Widać wiedział, że pogrążanie tych Ślizgonów wcale nie będzie do końca sprawiedliwe.

Nagle drzwi otworzyły się, jednak tylko Draco instynktownie spojrzał w tamtą stronę. Przyszła.
Widać starała się wyglądać porządnie. Miała na sobie elegancką sukienkę i ładnie uczesała włosy, ale nic nie było wstanie zamaskować śladów łez na jej policzkach.
Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego stalowoszare oczy, wiedząc, że więcej może nie nadarzyć się taka okazja.
Nagle Draco zrobił coś, co bardzo ją zaskoczyło. Uśmiechnął się do niej promiennie, zupełnie tak, jakby wcale nie miał zaraz lądować w Azkabanie. Zdziwiło ją to. Przez chwilę zastanawiała się po co to robi. Czyżby chciał jej tym dodać otuchy? A może już doszczętnie zwariował?
-Co się tak szczerzysz?-siedzący obok blondyna Teodor prychnął z politowaniem. -Tak cię to wszystko śmieszy?-szepnął z irytacją.
-Przyszła-odparł jakby było to oczywiste Draco, po czym z dużo lepszym humorem spojrzał na podenerwowanego ministra. Mógł siedzieć na krześle, skuty kajdanami, ale póki siedział między swoimi przyjaciółmi, nie bardzo mu to przeszkadzało.
-Na mocy danego mi prawa, skazuję Dracona Malfoya, Teodora Notta i Blaise'a Zabini'ego na...

-Powiedzmy im Blaise!-Teodor spojrzał na swojego przyjaciela z paniką. -Powiedzmy im, nie chcę tak kończyć!
Blaise uniósł w górę brwi, patrząc na Ślizgona jak na szaleńca.
-O czym ty mówisz człowieku?
-O tym, że to Draco nas zmusił...
-Jak możesz?!-blondyn spojrzał na Notta z oburzeniem. -Ja was zmusiłem?
-Panie ministrze...-Teodor z największą powagą spojrzał na Kingsleya, wokół którego rozległy się stłumione szepty. -Wiem jak to wygląda, ale to Draco zrujnował nasze życia. Moi rodzice uciekli z kraju i są Merlin wie gdzie, bo Malfoy zagroził, że ich zabije! Zawsze był nienormalnym psychopatą! Chciał mieć mnie za przyjaciela, nie mógł pogodzić się z myślą, że nie chcę być Śmierciożercą!
-Teodor co ty wygadujesz?-Blaise spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć w jego słowa.
-Przestań go bronić, Blaise!-Teodor zacisnął zęby ze złości. -Mężowie pani Zabini nie ginęli przypadkiem!-wykrzyczał na całą salę Nott. -To Draco zabijał ich, mszcząc się na Blaisie kiedy ten nie chciał dostąpić do szeregów Czarnego Pana.

Na sali zapadła cisza. Wieści Teodora były nieco szokujące...
-Draco to kłamca, podstępny manipulator. Jest mściwy i...
Blaise w milczeniu przypatrywał się Teodorowi, nie mogąc uwierzyć, że ten posunął się do tak żałosnego czynu. Zwykle honorowy, lojalny przyjaciołom Teodor ratował własną skórę, nie wiedzieć czemu wrabiając we wszystko Dracona.
-Wysoki sądzie, to nieprawda!-powiedział oburzony, dziwiąc się blondynowi, który nie mówił nic na swoją obronę.
-Możemy to sprawdzić...-powiedział cicho Shackelbolt. -Przynieście ich różdżki!-rozkazał dwóm pracownikom ministerstwa, którzy już po chwili przynieśli trzy podłużne pudełeczka i położyli je przed ministrem. -Za pomocą znanego zaklęcia sprawdzimy jakie czary były rzucane przez każdego z was-oznajmił z powagą. -Jeżeli nie znajdziemy na nich zaklęć niewybaczalnych, nie możemy wam nic zrobić-zwrócił się w stronę Blaise'a i Teodora. -Wypalone na waszych rękach mroczne znaki będą jedynie winą pana Malfoya.
Draco spuścił głowę, starając się wyglądać wiarygodnie. Chciał pokazać skruchę. Kto wie, może będzie miało to jakiś wpływ na wyrok?
Minister najpierw otworzył wieczko z różdżką Notta. Obejrzał ją uważnie i zmarszczył z zamyśleniem brwi.
-To nie jest pana różdżka-stwierdził ze zdziwieniem. -W pana kartotece zapisana jest zupełnie inna.
-Moja dawna różdżka zniszczyła się wiele miesięcy temu-wyjaśnił ze skruchą Teodor. -Nie mam pojęcia gdzie może być-dodał, pragnąc przekonać Kingsleya.
Shackelbolt tylko skinął głową, z krzywym uśmiechem otwierając pudełko z różdżką Blaise'a.
-A to ciekawe...-westchnął, z niedowierzaniem kręcąc głową. -Jak pan to wytłumaczy, Zabini?-zapytał, unosząc w górę dwie części przełamanej na pół różdżki.
Blaise spojrzał na ministra w szoku.
-Skąd mam wiedzieć? Kiedy mi ją zabieraliście była cała...-powiedział ze zdziwieniem.

Teodor przeniósł wzrok na siedzącą w tłumie Lenę. Patrzyła na niego z niedowierzaniem, zawodem i wściekłością. Po chwili nie wytrzymała. Wstała z miejsca i opuściła salę, mocno trzaskając drzwiami.
Cóż... w końcu miała do tego prawo. To on poprosił ją, by mu zaufała i włamała się do gabinetu ministra by przełamać różdżkę Zabiniego.

Minister tylko wzruszył ramionami, uświadamiając sobie, że nie może niczego zarzucić żadnemu z dwóch Ślizgonów.
-Nie pozostaje mi nic innego niż was uniewinnić-powiedział, ciężko wzdychając. Nie był co do tego zbytnio przekonany, ale w obecnej sytuacji nie miał podstaw by ich oskarżać.
-Panie Malfoy, czy przyznaje się pan do winy?-Kingsley uniósł w górę jedną brew, czekając na decydujące słowo Dracona.
Blondyn uniósł głowę, patrząc prosto w oczy ministra. Nie miał innego wyboru. Musiał ratować przyjaciół.
Powoli, niemal niezauważalnie skinął głową, nie spuszczając wzroku z zaskoczonego Shackelbolta.

-Na mocy danego mi prawa uznaję za winnego i skazuję Dracona Malfoya na dożywotni pobyt w Azkabanie za Śmierciożerstwo, liczne morderstwa i pomoc Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Było-Wymawiać-oznajmił donośnym głosem minister, uderzając w stół sędziowskim młotkiem. -Koniec rozprawy!

                                                                              ***

Na sali zapanowało zamieszanie. Niektórzy szeptali z przejęciem, inni nie mieli skrupułów by krzyczeć i na głos wypowiadać swoje zdanie na temat tego, co przed chwilą miało miejsce.
Trzej Ślizgoni zostali uznani za kłamców i manipulatorów. Inni, uwierzyli w wymyśloną przez chłopców historyjkę, mówiąc źle jedynie o Draconie, Teodora podziwiając go za jego odwagę.
Tak czy inaczej, nikt z nich nie zapamiętał ich tak, jak powinni być zapamiętani.

-Nie! Nie wierzcie mu!-Blaise zdawał się być w całkowitym szoku. Pracownicy rozkuli jego kajdany i zaczęli prowadzić go ku wyjściu, podczas gdy Draco był wywlekany z sali przez jakiegoś wysokiego osiłka.
-Teodor ty kłamco jak mogłeś?!-wrzasnął, kiedy Teodor znalazł się tuż obok niego.
-Na twoim miejscu rozkoszowałbym się wolnością-poradził mu cicho Nott, wyginając usta w ironicznym uśmiechu.
-Ty...-drzwi do sali rozpraw zamknęły się za nimi, a pracownicy puścili ich, oświadczając im, że są wolni. -Nie wierzę, że to zrobiłeś-Blaise dopadł Teodora i mocno przycisnął go do ściany, nie zważając na kłębiący się w korytarzu tłum. -Nie wiem jak przeżyłeś upadek z tego klifu, ale po raz pierwszy żałuję, że wtedy nie zginąłeś-wysyczał, po czym puścił go i zaczął przepychać się w stronę wyjścia z ministerstwa, pragnąc więcej go nie oglądać.

                                                                              ***

-Panie Nott?-Kingsley Shackelbolt podszedł do Teodora, delikatnie szturchając go w ramię. -Podziwiam pana za wymyślenie tej niezwykłej historii-szepnął, idąc razem z nim przez zatłoczony korytarz ministerstwa.
Chłopak spojrzał na ministra ze zdziwieniem, pytająco unosząc brwi.
-Nie wiem o czym pan mówi-powiedział przystając, nieco zmieszany. -Jakiej historii?
-Jesteście wspaniałymi przyjaciółmi. Draco nigdy tak by was nie skrzywdził. Poza tym... raczej nie chciałby się z panem widzieć, gdybyś rzeczywiście tak go wkopał. Idealnie to sobie obmyśliliście...
-Draco chce się ze mną widzieć?-Teodor nieco zaskoczony popatrzył na ministra. -Czy on nie jest już w Azkabanie?
-Doskonale wiemy, że nie jesteście złymi ludźmi. Pozwoliłem mu się pożegnać z przyjaciółmi.
-Dlaczego pan to robi?-Teodor zmarszczył brwi, splatając ręce na piersi. Nie zamierzał przyznać tego o co podejrzewał go Shackelbolt, ale czuł do niego podziw za to, że tak szybko ich rozgryzł.
-Sam nie wiem-Kingsley wzruszył ramionami, blado się uśmiechając. -Nie pozwól bym tego żałował.

                                                                             ***

-Draco?-Teodor wszedł do małego pokoiku, z współczuciem patrząc na jasnowłosego przyjaciela. -Tak mi przykro-usiadł przy stoliku naprzeciwko niego, nie mogąc powstrzymać się od cichego westchnięcia. -Żałuję, że to nie ja wyciągnąłem tamten los...
-W porządku, będziesz mnie czasem odwiedzał, prawda?-zaśmiał się cicho blondyn. -O ile pozwolą mi na odwiedziny...-dodał nieco bardziej ponuro.
-Wyciągniemy cię stamtąd-przysiągł Teodor, patrząc na niego z najszczerszą powagą.
-Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać-poprosił Draco, posyłając mu słaby uśmiech. -Lepiej powiedz jak Blaise. Bardzo się wkurzył?
-Mogło być gorzej-Nott wzruszył ramionami, pocierając ręką czarną opaskę zakrywającą jego oko. W myślach odtwarzał wypowiedziane przez Zabiniego, raniące słowa. Czy uda mu się jeszcze kiedyś odzyskać przyjaciela?  -Draco posłuchaj ja... Nie chcę się z tobą żegnać, bo to nie tak powinno wyglądać pożegnanie dwóch przyjaciół. Przyjaciele nigdy nie powinni się w ogóle żegnać. Mam ochotę stąd po prostu wyjść, uśmiechnąć się i powiedzieć "do zobaczenia".
-Skoro tego chcesz...-Draco uśmiechnął się delikatnie, wskazując mu palcem drzwi. -Droga wolna.

Teodor zacisnął zęby, po czym wstał z krzesła i ruszył w stronę drzwi, zastanawiając się czy naprawdę jest na tyle silny, by to zrobić.

-Pozdrów ode mnie rodziców jak już ich znajdziesz-powiedział cicho Draco, machając mu kiedy ten się odwrócił. Teodor zaśmiał się tylko cicho, po czym na powrót usiadł przy stoliku, rozkładając ręce w geście kapitulacji. -Skoro nie każą mi jeszcze wychodzić, mogę tu trochę posiedzieć-stwierdził z rozbawieniem.
-Opowiedz jak przeżyłeś-poprosił Draco. -Nie chciałem cię pytać, wierzyłem, że pewnego dnia będziesz gotowy i o tym opowiesz, ale nie chcę do końca życia domyślać się twojej historii. Powiedz jak to zrobiłeś.
Teodor przez chwilę się wahał jednak w końcu rozsiadł się wygodnie na krześle i westchnął głęboko, posyłając słaby uśmiech w stronę przyjaciela.
-Nie powiedziałem wam o czymś. Wiedziała o tym tylko Lena. Ja...
-Byłeś śmiertelnie chory. Wiem o tym, pomińmy tę część-powiedział Draco, lekceważąco machając ręką. -Dlatego jeszcze bardziej mnie to ciekawi. Jakim cudem przeżyłeś? Dostałeś zaklęciem i...
-Nie dostałem zaklęciem-Teodor uśmiechnął się z zadowoleniem. -Tylko straciłem przytomność dokładnie w tym samym momencie, w którym pomknęło w moją stronę. Spadłem z klifu, a morze porwało mnie, wyrzucając na brzeg dopiero rankiem, kiedy ustał sztorm.
Po ciele blondyna przeszedł dreszcz. Wizja spędzenia w wodzie całej nocy była potworna.
-Nie wiem jak wtedy przeżyłem. Musiałem mieć szczęście-Teodor wzruszył ramionami, samemu zastanawiając się, jak udało mu się tak długo przetrwać. -Na brzegu znalazł mnie przywódca mścicieli. Zajął się mną, opatrzył, a nawet znalazł odpowiedni eliksir na moją chorobę. Mściciele słynęli z nienawiści do Śmierciożerców,a klątwa użyta przez mojego ojca była jednym z najczęściej używanych przez nich  zaklęć. Na moje szczęście mściciele opracowali antidotum i mnie uzdrowili. Nie masz jednak pojęcia jak ciężko było mi przed nimi ukrywać Mroczny Znak.
-Domyślam się-przyznał Draco, przypominając sobie jak on szybko został zdemaskowany. -Ale jak zostałeś ich przywódcą?
-Wkrótce mistrz mścicieli umarł, w ostatniej minucie życia przekazując mi rządy. Najwyraźniej mój urok osobisty działał na tyle mocno, że mnie polubił-Teodor zaśmiał się nerwowo, przypominając sobie trudy z jakimi przyszło mu się zmierzyć. -Draco musiałem udawać i pozwalać mścicielom na to, żeby wierzyli, że popieram ich wycieczki do mugoslkiej wioski. Gdyby wszczęli bunt... byłbym martwy, a koniecznie chciałem się z wami zobaczyć.
-Dlatego pozwoliłeś by trzymali mnie w lochach?
-Miałem cię wkrótce z nich wyciągnąć, nie chciałem by spotkała cię krzywda...
Draco prychnął pod nosem, nieco rozbawiony tym nieporozumieniem.
-Wybiłem ci połowę ludzi-zauważył niechętnie, patrząc na niego ze skruchą.
-Tak, to był niemały problem. Mimo wszystko bardzo chciałem znaleźć ciebie i Blaise'a. Jimmy nie przypadkiem powiedział ci o mugolskiej wiosce. On mnie znalazł, widział żywego. Zabroniłem mu jednak mówić o sobie. Nie wiedziałem ile uda mi się pożyć, więc nie chciałem robić ci sztucznej nadziei.
-A twoje oko? Co się z nim stało?-Draco dopiero teraz zwrócił uwagę na czarną przepaskę. Był coraz bardziej ciekawy.  -Hermiona wspominała coś o tym jak załatwiłeś Crabba i Goyla ale nie chciało mi się w to wierzyć...
-Rzucona przez mojego ojca klątwa nie została całkiem usunięta. Podręczniki nie kłamały co do tego, że nie da się jej pozbyć.
-Mówiłeś, że cie wyleczyli-Draco uniósł w górę brwi, nie do końca łapiąc się w historii przyjaciela.
-Skupili ją w jednym miejscu-Teodor wskazał palcem na czarną przepaskę. -Ukryte w nim zło i czarna magia na zawsze mają nieść śmierć-westchnął cicho, niezbyt zadowolony z tego rozwiązania. -Mimo wszystko, to musi mi starczyć.

                                                                          ***

Wkrótce Teodor dokończył swoją opowieść, a niecierpliwi pracownicy kazali mu opuścić salę. Nott choć niechętnie, podniósł się z krzesła i spojrzał na przyjaciela z delikatnym uśmiechem.
-Wiem, że to wszystko nasz wspólny pomysł ale...
-Nie zadręczaj się tym, Teodorze. Nic nie pomoże mi bardziej, niż świadomość, że moi przyjaciele są wolni i szczęśliwi-poprosił wesoło Draco. Owszem w głębi duszy umierał z rozpaczy, ale na użalanie się będzie miał jeszcze mnóstwo lat. -Wyjaśnij wszystko Lenie, pogódź się z nią, a potem korzystaj z życia póki się da-zachęcił go, robiąc wszystko by jego głos nie zadrżał. -No i dopilnuj, żeby Blaise o niczym nie wiedział. Wkurzyłby się jeszcze bardziej, gdyby wiedział, ze uknuliśmy to za jego plecami.
-Tak jest dla niego najlepiej-stwierdził ponuro Teodor. -Dziękuję ci Draco-powiedział nagle, kiedy już miał wychodzić z pokoju.
-Za co?-Draco uniósł w górę brwi, patrząc na niego z niezrozumieniem.
-Za bycie prawdziwym przyjacielem-odparł, po czym skinął mu głową i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając za sobą totalnie rozbitego Ślizgona.

                                                                          ***

Kiedy drzwi zamknęły się za młodym Nottem, a Draco został w pokoju zupełnie sam, poczuł jak przytłaczają go skrajne emocje. Był szczęśliwy, bo jego przyjaciele wreszcie byli bezpieczni. Mieli żyć wolni, a wraz z czasem z pewnością będą się z tego cieszyć.
Z drugiej strony ogarniała go rozpacz i przerażenie, bo bez nich był nikim. Stawał się zupełnie innym, gorszym człowiekiem, który wyzbywał się swojego człowieczeństwa i uczuć. Nie potrafił myśleć trzeźwo, nie słuchał swojego sumienia i nie dbał o to, co myślą o nim najbliżsi.

Nagle klamka do drzwi poruszyła się. Coś boleśnie ścisnęło się w jego żołądku. Nie tak powinno wyglądać zakończenie.
Spodziewał się jakiegoś pracownika ministerstwa, który wraz z nim teleportuje się do Azkabanu by na zawsze zaprzepaścić jego szanse na normalne życie, jednak w drzwiach pojawił się ktoś zupełnie inny.

-Czego od ciebie chciał? O czym z tobą rozmawiał? Jakim cudem ten kretyn miał czelność w ogóle spojrzeć ci w oczy?!-Hermiona Granger zatrzasnęła za sobą drzwi, patrząc na blondyna z niezrozumieniem. -Dlaczego na to pozwoliłeś?-zapytała z żalem, dopiero teraz nie wytrzymując i wypuszczając z oczu łzy.
Draco tylko uśmiechnął się smutno, rozkładając ramiona.
Dziewczyna nie czekała długo. Podbiegła do niego i bez wahania rzuciła mu się w ramiona, wiedząc, że to ostatni raz kiedy jest przy nim tak blisko.
-Chcę, żebyś wiedział, że to co zrobiłeś nie ma znaczenia. Nie wierzę w ani jedno słowo Notta-zapewniła go, nie przestając go przytulać.
-Hermiona ja...
-Niczym nie musisz się przejmować. Będzie dobrze, poradzę sobie, spróbuję cię wyciągnąć i...-głos uwiązł jej w gardle. Bała się, że jeżeli powie coś jeszcze, rozpłacze się i nie będzie mogła dodać mu otuchy.
Draco uśmiechnął się bez przekonania. Nie wiedział, czy próbowała przekonać siebie czy jego, ale w pewnym stopniu był jej za to bardzo wdzięczny.
-Ludzi nie wypuszcza się ot tak z Akabanu.
-No ale...
-Hermiono pozwól mi z godnością przyjąć karę, na którą zasługuje-odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion, uważnie patrząc jej w oczy.
-A Nott? Czemu to nie Nott odsiedzi wyroku?-zapytała ze złością. Była wściekła za to, jak chłopak podle doniósł i wymigał się od kary. -On cię oczernił, Draco. Zrobił z ciebie potwora...
-Nie obchodzi mnie to, co myślą o mnie tamci ludzie, Hermiono-odparł poważnie Draco. -Na tobie mi zależy i chcę żebyś ty znała prawda. Reszta nie jest ważna.
Dziewczyna patrzyła na niego bez przekonania, jednak w końcu zarzuciła mu ręce na szyję i złożyła na jego ustach czuły pocałunek. -Będę na ciebie czekać-powiedziała i zamierzała wyjść, kiedy ten złapał ją za nadgarstek i zmusił by na powrót spojrzała mu w oczy.
-Nie czekaj, nie wrócę-powiedział, czując jak dopiero teraz sobie to uświadamia. Serce pękło mu na pół, kiedy zobaczył jak łzy coraz obficiej spływają po jej policzkach. -Obiecaj, że ułożysz sobie życie beze mnie-poprosił niemal błagalnie. -Że nie będę musiał się o ciebie martwić-teraz głos mu zadrżał. Nie wytrzymał.
Przez dłuższą chwilę milczała, przełykając gorzkie łzy. Żądał od niej niemożliwego.
-Cieszę się, że Harry i Ron zmusili mnie bym cię uwiodła-przyznała, uśmiechając się przez łzy. -Byłeś najlepszym co mnie w życiu spotkało-zapewniła go, kładąc rękę w miejscu, w którym było jego serce. -Kocham cię-szepnęła, po czym po raz ostatni, krótko pocałowała go w usta.
-Obiecaj-powtórzył uparcie, nie zamierzając odpuścić.
-Obiecuję-odparła z lekkością, po czym wyjęła rękę z jego uścisku i zniknęła za drzwiami pokoju, mając się w nim nigdy więcej nie pojawiać.

                                                                           ***

Ludzie mogli myśleć różne rzeczy, ale według Teodora Notta, ich zakończenie było szczęśliwe.
Draco pozostał sobą. Pozostał człowiekiem, który na pierwszym miejscu stawiał dobro, szczęście swoich przyjaciół i miłość. Zmienił się. Po żałosnym, złośliwym nastolatku nie było już śladu. Draco wygrał.
Owszem, może więzienie, nie było najlepszym co mogło go spotkać za jego trudy, ale wierzył, że to tylko próba. Kolejna, nie taka ciężka jak poprzednie, bo tym razem był to już koniec.
Draco zaznał spokoju, nie musiał przejmować się jutrem.
Oczywiście Teodor nie zamierzał go tam zostawiać. Jego misja jeszcze się nie skończyła. Musiał pracować. Ciężko, każdego dnia robić wszystko by znaleźć sposób na wyciągnięcie blondyna z więzienia.

Blaise był wściekły. Z pewnością nie wybaczy mu tej zdrady, ale prędzej czy później pogodzi się z tym. Ożeni się z Pansy, będą mieli dzieci i zamieszkają w domu o jakim zawsze marzyli. Będą rozkoszować się wolnością i spokojnymi czasami, które wspólnie sobie wywalczyli. Nie zapomną też o swoim przyjacielu. Draconie Malfoy, który przez społeczność zapamiętany jako najgorszy potwór, dla nich będzie bohaterem, o którym będą opowiadać swoim dzieciom.

On sam, zaszyje się na Nokturnie. W ich mieszkaniu, miejscu, które było dla nich azylem. Śmiertelny Nokturn, choć zły, ponury i mroczny, jemu będzie przypominał o wspaniałych czasach, które przeżył razem z przyjaciółmi...

Kiedy wyszedł z ministerstwa, zobaczył wysoką, ciemnowłosą dziewczynę, która czekała na niego pod drzwiami. Patrzyła na niego ze złością, wyrzutem i niedowierzaniem.  Chyba miał ją stracić, bo najwyraźniej jego szczęśliwe zakończenie nie mogło być przesłodzone.
Uśmiechnął się krzywo w stronę dziewczyny, jednak uśmiech ten szybko zniknął z jego twarzy, bo ta bez ostrzeżenia go uderzyła. Skrzywił się nieznacznie, bo Granger dopiero co złamała mu nos, jednak rozumiał, że najwyraźniej musi przez to przejść.
-Znajdzie się na to jakieś wytłumaczenie, czy po prostu jesteś tak bardzo podły i tchórzliwy?-zapytała, ocierając z policzków dopiero co wyschnięte łzy.
W jej głowie pojawiał się Draco. Draco, który uświadomił jej, że to Teodora tak naprawdę kocha. Czy blondyn zniżyłby się kiedykolwiek do takiego zachowania jak Nott?
-Razem z Draco wymyśliliśmy taki plan. Ratowaliśmy Blaise'a. On stracił wolność, ja przyjaciół-powiedział ze zrezygnowaniem. -Możesz mnie nienawidzić, droga wolna.
Wyminął ją i ruszył przed siebie, kiedy ta zatrzymała go swoimi słowami.
-Ale ja cię kocham, do jasnej cholery!
Odwrócił się, patrząc na nią ze zdziwieniem. Dziewczyna patrzyła na niego z prawdziwą szczerością, pragnąc zatrzymać go przy sobie.
-Nie po to przechodziłam przez piekło, marzyłam o tobie, żeby teraz z ciebie zrezygnować. Z ludzi, których kochamy się nie rezygnuje-powiedziała, szybko do niego podchodząc.
-Jesteś gotowa mi to wybaczyć?-zapytał z niezrozumieniem.
-Kocham cię-powiedziała przez łzy, po czym rzuciła mu się na szyję, gotowa spędzić u jego boku wszystkie swoje dni. -Zawsze będę. I zostanę z tobą do końca.
Lena uśmiechnęła się do niego delikatnie, chcąc mu przez to przekazać, że nie zamierza go opuszczać. Nie zamierzała się z nim także żegnać, bo prawdziwi przyjaciele nigdy się nie żegnają. Złapała go za rękę i u jego boku ruszyła naprzód, gotowa zacząć nowe, lepsze życie.

Ta historia jest o ludziach, którzy po latach niestrudzonej walki wreszcie wywalczyli sobie wolność. 
Tą wolnością była przyjaźń, miłość, honor i odwaga. Tą wolnością było dobro, bo tylko dobro może człowieka naprawdę wyzwolić. 
Dlatego też, niezależnie od ich położenia, każdy z nich wreszcie był szczęśliwy. Spokojny o nadchodzące jutro, pewny swoich celów i wartości. 
Każdy z nich, był pewien, że ich historia, choć niejednokrotnie nasiąknięta smutkiem i mrokiem, wniosła coś do nawet najtwardszego serca. 
No bo kto by pomyślał, że historia jakiegokolwiek Ślizgona miałaby zachęcać do bycia dobrym człowiekiem?


                                                              -------------------------

Kochani!
Tak, to już jest koniec. Przed nami już tylko epilog, w którym zapewniam, że będzie nieco bardziej kolorowo <3 
Już sobie wyobrażam jak siedzicie przed monitorami i macie ochotę mnie ukatrupić za to, że nie było słodko i szczęśliwie :D Przepraszam ... ;) 
Mam nadzieję, że mimo wszystko Was nie zawiodłam. Pisanie zakończenia jest trudne. Jest jak pożegnanie, które powinno wypaść w miarę przyzwoicie :) 
Musicie wiedzieć, że cała ta historia była dla mnie wielką przygodą i jestem z niej bardzo dumna. Czy w ramach tego, moglibyście komentować równie pięknie co pod poprzednią notką albo nawet ładniej? :D Nic nie sprawia tyle radości co liczne komentarze! 
Tak czy inaczej, bardzo wszystkim dziękuję. Każdemu, kto był ze mną i czytał moje opowiadanie ;) 
Tego bloga prowadziłam najdłużej. Miał najwięcej czytelników i najwięcej komentarzy. Tworzenie go, było dla mnie naprawdę fajną zabawą i jestem niezmiernie wdzięczna za to, że miałam go dla kogo pisać. 
Co będzie potem? Nie wiem, czy będę jeszcze tworzyć. Owszem, bardzo to lubię, ale póki co nie podejmę się pisania kolejnego opowiadania :( Pewnego dnia jednak wrócę, to chyba wam mogę obiecać ;) 
A teraz komentować, proszę! Chcę wiedzieć, czy ostatni rozdział jest znośny (nie ukrywam, że się tym przejmuję). Pozdrawiam was serdecznie i dziękuję za taką wspaniałą przygodę :)