sobota, 28 listopada 2015

-Rozdział 42- So Cold

Siedzieli po dwóch przeciwległych stronach stołu, po prostu gapiąc się na siebie w milczeniu. Jakby cisza między nimi była wstanie rozwiązać masę niedomówień i konfliktów. Jakby cisza była wstanie załatwić wszystko.
-Nie pozwolę ci odejść-powiedział w końcu Draco, który nie wytrzymując dłuższego napięcia, ze zmęczeniem przetarł dłońmi skronie i westchnął cicho, spoglądając Hermionie w oczy. -Po prostu nie.
-Obiecałam Harry'emu, Draco, a ponieważ jestem gryfonką, dane przeze mnie słowo ma ogromną wartość...
Prychnął pod nosem i wywrócił oczami.
-Tak, oczywiście-zaśmiał się z ironią, gwałtownie uderzając pięściami w stół i pochylając się nad nią. -Możesz mi zaufać? Po prostu tego nie robić? Nie iść do niego?-zapytał, podczas gdy w jego żyłach buzowała krew. Myśl, że ona mogłaby mieszkać teraz z Harry'm... Że mogłaby go rzucić i definitywnie zerwać z nim kontakt.
-Stracę go-powiedziała z łzami w oczach. To wszystko wydawało się dziecinnie proste. Kochała Dracona, dlatego powinna z nim zostać. Powinna złamać obietnicę daną Harry'emu i po prostu tu mieszkać, ale...
Pomimo krzywd, które jej wyrządził, Harry był jej najlepszym przyjacielem. Zawsze. Wiele osób mogło go osądzać, ale tak naprawdę nikt go nie znał. Nie tak dobrze, jak ona. On był zagubiony. I panicznie bał się zostać sam. Wiedziała, że jej związek z Draco go dobijał i chociaż to absolutnie go nie usprawiedliwiało, było powodem, dla którego nie potrafiła sobie go odpuścić. A może nie było w tym żadnej większej głębi? Może po prostu znała go zbyt długo, kochała i przyjaźniła się z nim zbyt mocno, by sobie odpuścić. Bo z przyjaciół się nie rezygnuje. Nie istotne jak bardzo by nas skrzywdzili.
Westchnęła cicho.
Draco jej tego nauczył. To on pokazał jej, że mimo iż wybaczenie jest trudniejsze od życia w ciągłej nienawiści, to jednak życie po wybaczeniu jest znacznie prostsze niż ciągła i bezustanna złość.  Wyrozumiałość, którą darzyła Harry'ego po prostu nie raniła jej serca. To była mniej bolesna opcja.
-Nie będę tym, który karze ci wybierać-westchnął wreszcie Draco. Chyba go tym raniła. Wiedziała, że gdyby to on stał przed podobnym wyborem, nigdy by się nie zawahał. Ufała mu, ufała jego miłości. Miała wrażenie, że właśnie dlatego na niego nie zasługuje. Jako bohater tego świata mogła pójść na mnóstwo balów, mogła wygłosić wzniosłe przemówienia i odwiedzić mugolskie sieroty w szpitalu ale to wciąż nie czyniło z niej osoby godnej miłości Dracona.
-Po prostu chcę znaleźć rozwiązanie-wyjaśniła mu cicho, na co zmarszczył brwi i wstał od stołu, czując ogarniający go gniew. Nie chciał się na niej znów wyżywać, dlatego po prostu przeszedł się wzdłuż ściany i gestem maniaka przeczesał palcami włosy.
-Kochasz mnie, tak?-zapytał niepewnie. Słyszała w jego głosie nutę strachu.
Skinęła głową.
-To ty mi pokazałeś jak należy traktować przyjaciół. Pokazałeś mi to, kiedy wybaczyłeś Blaiseowi-powiedziała cicho, zbyt rozdarta między odpowiednim wyborem. Spuściła głowę, gdy na nią spojrzał.
-Ponieważ mnie o to poprosił-odrzekł cicho, wstrząśnięty tym, że ona tego nie widzi. -Hermiona do cholery, czy ten twój cały Harry w ogóle widzi jak bardzo jest szurnięty?-zapytał z wyrzutem.
-Ja nie...
-Zawsze wybrałbym ciebie-powiedział, cały czas patrząc na nią z tym samym zaskoczeniem. Z zawodem. -Jeżeli myślisz, że któryś z tych kumpli chociaż przez chwilę był ważniejszy niż ty...-zawahał się, ciężko wzdychając.
Zacisnęła palce na materiale swoich jeansów. Może w tym tkwił jej problem? Może ona nie umiała kochać? Nie ocaliła swoich przyjaciół przed zagubieniem, nie dbała o swoich rodziców, nie umiała kochać Dracona. Nie tak, jakby tego pragnął.
Mogła teraz wszystko rozwiązać. Olać Harry'ego i zostać z Draco, ale czy to by mu wystarczyło? Po słowach, które właśnie padły?
Miała wrażenie, że go wykorzystuje. Że robi coś nie tak. Ona chciała tylko wywiązać się z umowy, którą zawarła z Harry'm ale...
-Czuję się źle, że w  ogóle cię namawiam...
Poczuła łzy napływające jej do oczu, wraz z wypowiedzianym przez Dracona zdaniem. Merlinie powinna coś powiedzieć. Coś zrobić. Nigdy wcześniej niczego tak bardzo nie zawaliła, ale...
Po prostu bała się, że jeżeli zrezygnuje z Harry'ego, nikt inny już jej nie zostanie. Tak, może Draco był ważniejszy niż niejedna inna osoba, ale... co jeśli przyjdzie dzień, w którym coś by w niej pękło? Kiedy dłużej by już nie wytrzymała...? Draco był tylko jej chłopakiem i to nie tak, że chciała od niego więcej, ale związki bywają z reguły całkiem kruche.
-Nieprawda-westchnęła. -Byłoby dziwnie, gdybyś nawet o mnie nie walczył.
Zapadła cisza. Tak okropna i pełna napięcia, że miała wrażenie, że każdy w promieniu mili słyszy wzburzone bicie jej serca.
-Powiesz mi kto zabił Rona?
Miała wrażenie, że to nie w porządku. Wykorzystywać to przeciw niemu, bo przecież obiecała mu zaufanie, ale ostatnio prześladowało ją to coraz częściej, a i było sprawą, która podświadomie ważyła o jej decyzji. Nie w porządku było, ukrywać przed nią coś takiego. Miała prawo wiedzieć.
Jego spojrzenie wyrażało szczere niedowierzanie, a i irytację, że w ogóle porusza teraz ten temat, ale milczał. Nic nie mówił, jedynie się jej przyglądając.
-To Harry, tak?-zapytała, patrząc na niego z powagą. Sposób w jaki za każdym razem krzywił się, gdy wiedział, że ona do niego idzie...
-Powiedział ci to?-zapytał zimnym, mrożącym krew w żyłach tonem. na co po plecach przeszły jej ciarki.
-Jestem najmądrzejszą czarownicą, jaką kiedykolwiek spotkałeś, tak?-zapytała, na co on niestety nie mógł odpowiedzieć w żaden kąśliwy sposób, bo rzeczywiście, była dość bystra by rozgryźć taką zagadkę. Zagadkę, która była jednym wielkim znakiem zapytania dla całego sztabu śmierciożerczych dowódców.
Prychnął pod nosem, z niedowierzaniem kręcąc głową. Po chwili jednak uśmiechnął się z goryczą. Potarł dłonią kark i zagryzł mocno wnętrze policzka, przyglądając się jej z bólem.
-Skoro wiesz coś takiego, a i tak wolisz iść do niego, nie mam szans, prawda? Nie mam pojęcia jak cię zatrzymać-westchnął i odwrócił się do niej plecami, chyba po to by ukryć przed nią wyraz swojej twarzy.
-Nie wolę jego od ciebie...-zaczęła, ale ponieważ takie wyznania wydały jej się teraz po prostu głupie, zapytała: -Czemu mi nie powiedziałeś? Czemu go kryłeś przez tyle czasu? Dlaczego ryzykowałeś po to życiem?
Odwrócił się do niej, rzucając jej wkurzone spojrzenie. Wiedziała, że tak naprawdę był zraniony.
-Żeby wkurzyć śmierciożerców, ratować własną skórę, żeby nie dopuścić do kolejnej wojny...-westchnął, mierzwiąc palcami swoje włosy. -Dla ciebie.
Milczała, uważnie przyglądając się jego twarzy. A więc krył swojego największego wroga dlatego, że był po prostu dobry.
-Czemu to zrobił?-zapytała, na co on uniósł w górę jedną brew.
-Nie pytałaś go?
-On nie wie, że ja wiem-wzruszyła ramionami, czym szczerze go zaskoczyła.
-Wow, Hermiona...
-Dlaczego?-powtórzyła pytanie.
-Przez przypadek. Pokłócili się i Ron spadł ze schodów. Upozorował jego samobójstwo, bo wiedział, że wszyscy oskarżyliby go o morderstwo-wyjaśnił. -Miał powód, mógł chcieć zagarnąć władzę dla siebie-wyznał, podchodząc do niej bliżej. -Mógł chcieć zagarnąć sobie ciebie...
-Ron i ja nigdy...
-Wierzę mu, ponieważ doskonale wiem, jak to jest patrzeć w oczy osobie, którą się kocha i powiedzieć jej, że się jest mordercą, dlatego kiedy się dowiedziałem, zgodziłem się milczeć. Z tej wiedzy nie wynika nic dobrego.
-Pozwoliłeś mi się z nim zadawać, podczas gdy jest zabójcą...
-Ale tobie to nie przeszkadza!-wyrzucił ręce do góry. -Nawet teraz, chcesz do niego wrócić.
-Bo mu obiecałam!-podniosła głos. -Bo to nie w porządku prosić kogoś o przysługę i nie dokonywać za to zapłaty, którą się obiecało.
-Ale ty nie jesteś do cholery zapłatą! Twoje życie nie może być kartą przetargową-krzyknął tak, jak ona krzyknęła na niego i było jej z tym naprawdę cudownie. Wreszcie mogli wyrzucić z siebie to co im ciążyło, bez zbędnego duszenia w sobie emocji.
-Wiem to! Wiem, ale sama to zaproponowałam!
-Wow-uśmiechnął się wściekle, naprawdę na nią wkurzony. -No naprawdę, nie powiem, dziękuję.
-To było jedyne wyjście, tylko na to by się zgodził.
-Więc może byłoby lepiej, gdybyś nic nie robiła?-zapytał ze złością.
-Miałam pozwolić ci umrzeć?!-uniosła w górę brwi z niedowierzaniem. Była zła, że nie umiał wczuć się w jej sytuację.
-Miałaś pozwolić mi działać, do cholery Hermiona poradziłbym sobie!
-Ale...
-Blaise by żył-zacisnął mocno szczękę. -Teodor by nie uciekł-dodał, spuszczając głowę, ale zaraz potem znów ją uniósł, po to, by spojrzeć jej w oczy. -Twój plan tego nie założył, co?
Uchyliła delikatnie usta, czując, że jego słowa były dla niej ostrzejsze niż mocny policzek.
-Zrobiłam to, bo cię kocham-powiedziała cicho, niemal już niedosłyszalnie.
-Może nie chcę byś mnie kochała-wzruszył ramionami, patrząc na nią z tak chłodną obojętnością, że o Merlinie, czuła jak łamie się jej serce. -Już nie.

                                                                            ***

Nie zamierzał dać jej odejść, ale jednak to zrobił. Uśmiechnęła się pod nosem, z goryczą obracając w dłoni guzik swojego płaszcza. Była na siebie wściekła. Wściekła na wszystko co do tej pory mieli razem z Draco. Sama już nie wiedziała, czy to co powiedział było spowodowane złością i smutkiem po stracie przyjaciela, czy naprawdę tak myślał. Czy obwiniał ją o to co się stało?
Też chciała być na niego wściekła i chyba trochę była, ale gorszy był żal. Świadomość, że naprawdę nie byli już razem. Pociągnęła nosem. To naprawdę były jej najgorsze święta.
Nie miała do kogo się zwrócić. Została z ogromnym problemem całkiem sama.
Harry'ego nie miała ochoty oglądać, a Ginny... nawet nie myślała o tym, by przekazywać jej wiadomość o śmierci Blaise'a. Była na to za słaba. Po prostu wypadła już z gry o ratowanie wszystkich wokół. Przynajmniej na kilka dni. Potarła zapłakaną twarz dłońmi i mocniej opatuliła się kurtką, próbując się otrząsnąć. Nie mogła tu dłużej siedzieć. Było zbyt zimno.
Zebrała się z ławki w parku i dyskretnie wyjęła różdżkę z kieszeni płaszcza, by wysuszyć swoje ubranie. Przemokło po tym, gdy niespodziewanie zaczął prószyć śnieg.
Pociągając nosem, ruszyła w stronę chodnika i wsunęła ręce w rękawiczki. Wciąż nie wiedziała gdzie mogłaby się podziać. Nie chciała jeszcze wracać do mieszkania, gdzie czekał na nią Harry. Podświadomość podpowiadała jej, że powinna znaleźć dobrą pracę i wreszcie znaleźć coś swojego. Miała jeszcze trochę oszczędności, dostatecznie tyle, by przez pierwsze miesiące pokryły czynsz.
Stanęła na środku chodnika. Był drugi dzień świąt. Ludzie spacerowali chodnikami Londynu i z radością oglądali świąteczne ozdoby, które w mieście były niemal wszędzie. Sama robiła tak prawie każdego roku ze swoimi rodzicami.
Wtedy przyszło jej do głowy, że powinna ich odwiedzić. Że robiła to stanowczo zbyt rzadko. Że nie powinni być dzisiaj sami.
Uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła w kąt jednej z ulic, by przenieść się do świętego Munga.

                                                                               ***

Pielęgniarka zaprowadziła ją do sali, a potem pożegnała krótkim uśmiechem i zostawiła ją samą z rodzicami. To może trochę głupie, ale naprawdę liczyła, że tą wizytą doda sobie odwagi. Że będzie silniejsza. Jej rodzice byli dziećmi. Zachowywali się dość nierozumnie i niedojrzale jak na parę dobrze wykształconych stomatologów, ale jej to nie przeszkadzało.
Usiadła na brzegu łóżka swojej mamy, rzucając jej wyczekujące spojrzenie. Pani Granger siedziała aktualnie po turecku, bawiąc się jakimś sznureczkiem, stale przeplatając go sobie przez palce i wiążąc na ich końcach.
-Cześć-powiedziała słabo Hermiona, szeroko uśmiechając się w jej stronę i włożyła w to tak wiele ciepła, tęsknoty i miłości ile tylko zostało w jej zszarganym sercu.
-Hej.
Zamarła, kiedy mama zawiesiła na niej swoje spojrzenie, a jej przypomniały się te wszystkie czasy gdy siadały razem na kanapie z kubkami herbaty i zaczynały swoje rozmowy. To chyba przez nią była taką gadułą.
-Chcesz trochę?-matka wyciągnęła w jej stronę kawałek sznurka i posłała jej pytające spojrzenie.
Rzuciła niepewne spojrzenie w stronę ojca, który teraz przyglądał się im z zaciekawieniem z drugiego końca sali.
Nic nie mówiąc ujęła od niej kawałek ciemnoczerwonej nici i uśmiechnęła się, patrząc prosto w ciepłe, czekoladowe oczy swojej mamy.
-Dziękuję.
-Zostaniesz ze mną?
Do końca - pomyślała sobie, unosząc w górę kąciki ust.

                                                                                ***

Musiała być silna. Wmawiała to sobie wraz z każdym krokiem, który oddalał ją od szpitala. Rodzice jej pomogli. Owszem ich stan nieco ją dobijał, ale przynajmniej ich miała. I to trzymało ją przy zmysłach.
Może i nie była gotowa, by wyrzucić Dracona do zakończonego rozdziału swojego życia, ale przynajmniej rozumiała, że to nie powód by się załamywać. Chyba nawet tego potrzebowała.
O ile istnieje na ziemi osoba, która potrzebuje zostać rzucona w święta.
Westchnęła ciężko i wcisnęła ręce do kieszeni, stając przed mieszkaniem Harry'ego. Musiała się stąd wynieść i wziąć swoje życie we własne ręce. Czas dorosnąć, ponieważ nie został jej już nikt na kim mogłaby polegać.
[...]
-Co ty robisz?-zapytał nieco zaskoczony Harry, kiedy kolejna torba leżała wypełniona ubraniami przy wejściu.
-Wyprowadzam się-wzruszyła ramionami.
-Ale obiecałaś.
-Obiecałam, że zostawię Dracona-przypomniała mu, mocniej zaciskając zęby. -Masz czego chciałeś.
-Ale...
-Na Merlina, Harry! Nie widzisz czym się staliśmy?!-zapytała, wyrzucając ręce do góry. -Nie dołączę do zgrai materialistów i hipokrytów-dodała, spuszczając głowę.
-Och, a więc to tym teraz jestem?-zapytał z zaskoczeniem.
-Nie jesteś sobą-odparła stanowczo. -Nigdy nie stawiałbyś ceny za uratowanie komuś życia-dodała smutno. Zastanawiał się, czy poruszyć sprawę Rona, ale na razie postanowiła to przemilczeć. Po prostu ściągnęła kurtkę z wieszaka i wsunęła rękę w rękaw, ponuro się przy tym uśmiechając. -Czuję się osaczana. Muszę wreszcie znaleźć się na własnym terenie. Muszę sama o sobie decydować-wyjaśniła.

                                                                                  ***

Wolne mieszkanie w przystępnej cenie znalazła dopiero przy granicy Londynu w miejscu podobnym do tego, w jakim mieszkał Draco.
-Przynajmniej czynsz nie wynosi więcej niż parę galeonów-stwierdziła, z ciężkim westchnięciem wypuszczając torby z rąk. Nie próżnowała. Wyciągnęła różdżkę i szybkimi zaklęciami podniosła nieco standardy, obiecując sobie, że wkrótce zarobi na coś lepszego. Musiała się po prostu postarać.
Pozbyła się kurzu ze starych mebli i pyłu z ciemnych, drewnianych paneli oraz rozjaśniła nieco kolor ścian. Naprawdę nie było tak źle.
Uśmiechnęła się do siebie i usiadła na dużym łóżku przysuniętym do ściany z ogromnym oknem, zasłoniętym przez okiennice wewnętrzne. Jej stare-nowe mieszkanie miało naprawdę znakomity klimat i była pewna, że wkrótce poczuje się w nim dobrze. To po prostu nieco dziwne, spędzać święta w ten sposób...
[...]
Poranek spędziła... dziwnie pusto. Przerażał ją fakt, że czuje coraz mniej, ale szczerze powiedziawszy, tak było lepiej. Gdyby dopuściła do siebie cały ból. Gdyby jak typowa dziewczyna ukryła się pod kołdrą i wypłakiwała oczy po tym jak skończyła się jej relacja z Draconem, Harrym, jak wyglądało życie jej rodziców... nie wyszła by z łóżka przez najbliższe miesiące. Musiała stać się niezależna i silna. Powtarzała to sobie na każdym kroku.
Podskoczyła kiedy przed jej oczami pojawił się piękny, srebrzysty patronus w postaci pudla.
-Caitlyn-stwierdziła, nim jeszcze usłyszała głos dziewczyny. Szczerze mówiąc była zdziwiona, że Caitlyn umie czarować na takim poziomie. To nie było proste. Pamiętała z jakim trudem przychodziło to jej samej, gdy jeszcze chodziła do szkoły.
-Witaj, Hermiono. Czy byłabyś tak miła i spotkała się ze mną w Malfoy Manor?
Mimowolnie się skrzywiła. Głos Caitlyn był dziwnie zniekształcony, a w dodatku ubrany w te wszystkie bezsensowne i fałszywe zwroty grzecznościowe.
-Bardzo potrzebuję twojej pomocy przy organizacji wesela. Jeżeli mogłabyś poświęcić mi świąteczny wieczór... byłabym zaszczycona...
Westchnęła ciężko i z niezadowoleniem potarła twarz dłonią. Caitlyn miała tupet. Ale wyjście tego wieczora było jej potrzebne.



                                                                                       ***

Cały dzień spędziła na bezsensownym przechadzaniu się po nowym mieszkaniu. Pragnęła mu dać jak najwięcej duszy. Chciała, aby każdy kto zobaczyłby to wnętrze, wiedział, że należy ono do niej.
Malowała więc ściany, za pomocą różdżki transmutowała meble i przenosiła przedmioty, aby wyglądało ono na jak najgustowniej urządzone.
I chociaż na końcu nie czuła szczęścia, którego się spodziewała, a i nie miała pojęcia kogo mogłaby zaprosić aby mógł podziwiać efekty jej pracy, była zadowolona. Przez cały dzień, cały calutki dzień ani razu nie myślała o Draco, ani o Harry'm, ani o rodzicach. Cały dzień jej głowę zaprzątało tylko jej mieszkanie, jej własny kąt.
Odkąd została przyjęta do Hogwartu, ani razu nie mogła nacieszyć się wolną przestrzenią i chwilą prywatności przez dłużej niż kilka, wakacyjnych tygodni.
Teraz miała czasu dla siebie aż nadto.
Z ciężkim westchnięciem opadła na kasztanową sofę w kącie dużego pokoju i ze smutnym uśmiechem poczęła wgapiać się w ścianę naprzeciwko. Wyprowadzka tu była świetnym pomysłem. Po wszystkim co się stało, nie mogła przecież dłużej mieszkać z Harry'm.
Spojrzała na zegarek. Pozostało półgodziny do ósmej, co oznaczało, że powinna zacząć przygotowania do spotkania z Caitlyn. Spotkanie z dziewczyną nie bardzo się jej uśmiechało, ale ponieważ i tak nie miała co robić... wzruszyła ramionami i podeszła do podłużnego lustra w hallu, poprawiając włosy. Nie wyglądała dobrze. Nigdy nie wyglądała tak, jakby chciała i przypominała sobie o tym za każdym razem gdy widziała się z Caitlyn, ale nie zamierzała tym razem się nad sobą użalać.
Musiała wziąć się w garść i wyglądać perfekcyjnie. Tak, aby wszyscy patrzyli na nią i myśleli, że jest piękna. Piękna i szczęśliwa, że jest jedną z tych idealnych dziewczyn z idealnym życiem.
Z determinacją wymalowaną na twarzy poszła pod prysznic, a potem ubrała się w wyszykowane wcześniej ubrania i spędziła kilkanaście minut przed lustrem, doprowadzając swój makijaż do perfekcji. To może głupie, dość infantylne by sądzić za żałosne, ale naprawdę zamierzała utrzeć dziś Caitlyn nosa. Chciała wyjść na pewną i zadowoloną. Chciała udawać, że jej życie to nie jedna, wielka porażka.
[...]
Pod żelazną bramę MalfoyManor teleportowała się jeszcze parę minut przed czasem, z czego była niezmiernie zadowolona, bo oznaczało to, że wciąż jest punktualna i panuje nad swoim życiem. Takie tam, jej zasady z przeszłości.
Poprawiła włosy, które tego dnia postanowiła pozostawić rozpuszczone i pewnym krokiem ruszyła przed siebie.
Plecy proste, broda do góry, uśmiech na ustach - powtarzała sobie, otwierając bramę. Musiała być dzielna i musiała być silna. Musiała udawać, że plany Caitlyn i  małżeństwa z ojcem jej byłego chłopaka nie napawają ją jakąś dziwną odrazą.
Dziewczyna powitała ją wyjątkowo przyjaźnie. Przyjęła od niej płaszcz i zaproponowała coś do picia, wprowadzając ją do dużego salonu Malfoyów. To dziwne, ale nie miała ani jednego dobrego wspomnienia związanego z tym miejscem.
-Kawa? Herbata?
-Szklanka wody będzie całkiem w porządku-stwierdziła nieobecnym tonem, rozglądając się po marmurowych posadzkach zimnego wnętrza. Na samą myśl o Caitlyn samej w tym zimnym, przeogromnym domu napawało ją współczucie.
-Gdzie pan Malfoy?-zapytała dziwnie formalnym tonem, pytając Caitlyn, która stojąc za barkiem, nalewała sobie właśnie wina.
-Och, Lucjusz spędza ostatnio mnóstwo czasu w ministerstwie-odparła, śmiejąc się. -Chyba mają problemy ze śmierciożercami-stwierdziła, na co ona zjechała ją sceptycznym spojrzeniem. Jak mogła mówić o tym z taką beztroską?
-Czy Londyn jest w niebezpieczeństwie?-zapytała, kiedy Caitlyn podała jej do ręki szklankę wody. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, a później ciężko opadła na fotel.
-Och, kogo to obchodzi?-zaśmiała się Caitlyn, lekceważąco machając ręką. -Lucjusz przyrzekł mi, że jeżeli zagrozi mi niebezpieczeństwo, wyśle mnie za granicę.
Hermiona zamrugała szybko, z całych sił próbując zakryć swoje zażenowanie i zwykłą, ludzką wściekłość. Gdyby Caitlyn tu była. Jeszcze rok temu, całe miasto ogarniała wojna. Gdyby była tu, na Pokątnej, albo w Hogwarcie, Hogsmade czy innej czarodziejskiej części Anglii zrozumiałaby, że powinno ją to obchodzić. Że nikt nie powinien być na to obojętny. Że kiedy ludzie padają jak muchy, kraj ma się jednoczyć, a nie uciekać, zostawiając wszystkich tych którzy uciec nie mogą, za plecami.
-Więc...-jej głos zadrżał, kiedy otrząsnąwszy się z szoku, postanowiła puścić do puste i próżne stwierdzenie mimo uszu.
-Ach tak!-Caitlyn rozpromieniła się, zarzucając swoimi ciemnymi, lśniącymi włosami. -Chciałam spytać cię o poradę. Wciąż nie mogę się zdecydować na sukienkę-przyznała, jakby był to najbardziej osobisty i problematyczny kłopot w całym jej życiu.
-Czemu nie poprosisz Ginny?-zapytała skonsternowana Hermiona, która nigdy nie uważała Caitlyn za przyjaciółkę, a już na pewno nie taką, która mogłaby polegać na niej w kwestii doboru sukni ślubnej.
-Ach, Ginny-Caitlyn uśmiechnęła się smutno. -Chyba nie jest w nastroju-przyznała. -Biedaczka wyznała mi, że straciła kolejnego chłopaka. Zdaje się, że nasza Ginny nie ma szczęścia w miłości.
Hermiona pobladła. A więc jej rudowłosa przyjaciółka wiedziała. Ale kto mógł jej powiedzieć?
-Po...? P-Pokażesz mi sukienki?-zapytała, próbując brzmieć normalnie. Przesunęła palcami po swoich włosach i odetchnęła cicho, starając się pozbierać myśli do kupy. Ginny wiedziała, że Blaise nie żyje, a jej przy niej nie było. Wybierała idiotyczne sukienki razem z tępą Caitlyn.
-Tak, tak, miałam taką książkę ze zdjęciami-przyznała dziewczyna, z zamyśleniem kręcąc głową. -Chyba zostawiłam ją na górze. Poczekasz chwilę?

Czekała. Policzyła już chyba wszystkie marmurowe płytki w salonie i zdążyła odtworzyć scenę tortur z nią i Bellatrix w roli głównej chyba z tysiąc razy, ale Caitlyn wciąż nie było. Słyszała stąd jak od dobrych kilku minut gada sama do siebie, myśląc, że jej słucha, ale nie zamierzała się katować i w rzeczywistości to robić. Po prostu siedziała w fotelu i wystukiwała palcami nerwowym rytm na swoim kolanie, ze znudzeniem kiwając głową na boki.
Wtedy też usłyszała jak ktoś przechodzi przez drzwi wejściowe i mimowolnie się spięła, modląc by tą osobą nie był Lucjusz. Rozmowa z ojcem Dracona wydała jej się nagle okropnie niezręczna i głupia tylko dlatego, że ona i jego syn zerwali.
Po prostu nie chciała gapić się w te typowe dla Malfoyów oczy i jasne włosy i myśleć jak ważny rozdział swojego życia zmuszona była zostawić za sobą.
Zerwała się z miejsca i zaczęła cofać tyłem w kierunku wyjścia z salonu, kiedy stanął w drzwiach.
I chociaż nie widziała go tylko jeden dzień, to wydawało jej się jakby od tego czasu minęło znacznie więcej. Jakby wszystko od tamtej chwili zdążyło się zmienić. Że zostały im już tylko wspomnienia, które i tak starała się jak najszybciej wymazać z pamięci.
[...]
Przystanął, przyglądając się jej z zaskoczeniem. Nagle oddychanie zaczęło go boleć, a jej widok przyprawiał go o zwyczajny, ludzki dyskomfort. I to było dziwne, bo zazwyczaj siedzenie z nią w jednym pomieszczeniu sprawiało, że rozumiał po co się żyje.
Głośno zaczerpnął powietrza i obserwował jak Hermiona ze skrępowaniem wciska ręce w tylne kieszenie swoich jeansów. Wyglądała dziś wspaniale. Naprawdę wspaniale. Korzystał z chwili i zjechał jej ciało wzrokiem, nieświadomie zagryzając przy tym wargę. Ostatnio powiedział za dużo. Więc teraz nie mógł popełnić tego błędu. Nie mógł powiedzieć, że wygląda dziś pięknie. Ani, że ją kocha. Nie mógł do niej podejść i ją dotknąć, bo zwyczajnie na to nie zasłużył.
Spuścił głowę i potarł kark dłonią, pozwalając by do jego uszu dobiegło jej ciche westchnięcie. Nie myślał jak ciężko będzie im stanąć twarzą w twarz po tym wszystkim co sobie powiedzieli.
-Co...? Co ty tu robisz?-zapytał, unosząc na nią swoje skonsternowane spojrzenie. Całe szczęście nie był jedynym skrępowanym w tym salonie.
Dziewczyna zacisnęła usta w cienką linię i przygryzła wnętrze policzka. Widział, że jest zestresowana.
-Caitlyn... mnie zaprosiła-wyjaśniła cicho, na co odetchnął z ulgą. Nie zniósłby, gdyby to jego ojciec maczał w tym palce.
Zbliżył się do niej o kilka kroków i wsunął ręce do kieszeni swoich jeansów, nawet na moment nie spuszczając z niej wzroku. Czy było jej tak ciężko jak jemu? Czy też nie mogła przestać o tym myśleć? Czy ją też tak bardzo to bolało?
Mógłby wyciągnąć rękę. Stał na tyle blisko, że wystarczyło by unieść dłoń i by ją dotknął, ale nie robił tego. Po prostu tak stał, nie zdając sobie sprawy, że ona już wstrzymała oddech. Że czekała w bezruchu i przejęciu, aż wykona jakiś ruch. Jakikolwiek.
-Nie powinienem...-zaczął, ale ona ucięła mu, unosząc w górę rękę.
-Nie. Nie rób tego-jej głos był ostry. Chyba nigdy wcześniej nie zwracała się do niego takim tonem. Bywała wściekła i zraniona, ale to... to był jakiś nowy, nieznany mu dotąd poziom. Obojętność. I pustka.
Westchnął z rezygnacją i z zakłopotaniem, a potem przesunął dłońmi po swoich włosach, rzucając jej błagalne spojrzenie.
-Po prostu...-westchnął cicho i zacisnął szczękę, jakby bijąc się z własnymi myślami. -Masz gdzie się podziać, tak?-zapytał z frustracją. Myśl, że wywalił ją z domu w czasie świąt była nie do zniesienia. Po prostu zaczynał siebie nienawidzić.
-Nie mieszkam z Harrym jeśli o to ci chodzi-odparła wściekła, jakby nie słysząc w jego pytaniu zwyczajnej troski. No cóż, nie zawsze bywał zazdrosny, zaborczy i wścibski...
Na moment przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Był tak bardzo zmęczony. Tak bardzo wykończony wszystkim.
-Gdzie mieszkasz?-zapytał, wzdychając.
-Zapomnij, Draco. Wyjaśniliśmy sobie wszystko, tak? Nie będziemy się teraz wymieniać adresami-wywróciła oczami i chyba planowała odejść, ale niekontrolowanie ją przytrzymał. Jego palce owinęły się wokół jej nadgarstka i mimowolnie przyciągnęły w swoją stronę.
-Nie możesz... nie możesz tak robić-stwierdziła drżącym głosem, starając się odsunąć.
-Powinienem wtedy...
Nim się obejrzał, uniosła rękę i go spoliczkowała. I chociaż próbował sobie wmówić, że na to nie zasłużył, wiedział, że to nieprawda.
-Powinieneś spróbować-stwierdziła gorzko, rzucając mu spojrzenie pełne smutku i zawodu. -Chociaż spróbować mnie zrozumieć.
Przemknął głośno ślinę i czuł jak desperacja ogarnia każdą pojedynczą komórkę jego ciała. Jak powoli docierało do niego, że stracił ją na zawsze. Że ją zranił, że sam z niej zrezygnował.
-Powinienem ci wtedy powiedzieć całą prawdę. Od razu-poprawił ją spokojnie, ale ona wiedziała, że robi wszystko by jego głos nie drżał. Na co dzień bywał aroganckim dupkiem, ale teraz nawet nie próbował. Po prostu wszystko jej pokazał. Każdy fragment jego porozdzieranego wnętrza. -Powinienem powiedzieć, że cię kocham i desperacko cię pragnę. I powinienem o ciebie walczyć, cały czas, niezależnie od tego co powiedziałaś. Całe życie gardzę ludźmi, którzy poddają się zbyt wcześnie, a sam nie jestem lepszy. Mogłem iść do Pottera już wiele dni temu i normalnie z nim pogadać.
Odetchnęła ciężko, heroicznie walcząc z napływającymi do jej oczu łzami.
-Uważasz, że twój przyjaciel nie żyje przeze mnie-przypomniała mu, na co zacisnął szczękę i przejechał po niej dłonią, rzucając jej sfrustrowane spojrzenie.
-Wcale nie-pokręcił głową.
-Uważasz, że cię nie kocham-dodała wciąż nieprzekonana.
-Nieprawda.
-Sam to zakończyłeś, Draco-podniosła głos. -Doskonale wiesz jakie to było dla mnie ciężkie. Jak bardzo bałam się tego związku, ale ty mnie zapewniałeś, że to się tak nie skończy, a tymczasem...-urwała, głośno nabierając powietrza. -Zostawiłeś mnie samą w święta i powiedziałeś mnóstwo...
Urwała, kiedy położył dłoń na jej policzku i po prostu spojrzał się jej w oczy. Inaczej. Błagalnie. Ale jednocześnie jakby chciał powiedzieć daj spokój, życie jest za krótkie na takie idiotyczne kłótnie, a ona nie miała pojęcia, która interpretacja tego głębokiego spojrzenia była mylna. I nie wiedziała co robić, ani jak od tego uciec, ani jak to odwlec. Więc po prostu pozwoliła mu, gdy wpił się w jej usta i wplotła palce w jego włosy. I przyciągnęła go tak blisko jak tylko mogła. I nie rozumiała już ani trochę co robią, ani jak działają, ani dlaczego już nie jest jej zimno.

sobota, 21 listopada 2015

-Rozdział 41- Have Yourself a Merry Little Christmas

Świeża blizna na jego udzie, którą pozostawił po sobie nóż Teodora, teraz paliła go niemiłosiernie, emanując potwornym, pulsującym bólem.
Chciał wmówić sobie, że wcale tego tak nie czuje, że jest w porządku i że da radę, ale w pewnym momencie sylwetka mającego nad nim przewagę Teodora, była już za daleko.
Zgiął się w pół i ciężko oddychając docisnął rękę do dawno zasklepionej, a jednak wciąż odzywającej się rany na nodze, nieświadomie zaciskając przy tym szczękę. Nie było mowy, że odpuści. Teodor nie mógł znów mu się wymknąć. Wziął głęboki, drżący oddech, a potem skręcił w bok i ruszył na skróty, do kolejnej przecznicy, z nadzieją, że tam natknie się na uciekiniera.
I miał rację. Natknął się, tyle, że nie na uciekiniera i nie na swą ofiarę. Natknął się na łowcę.
Zaczajony na niego Teodor, rzucił się z zaskoczenia, mocno dociskając go do ściany jednej z kamienic. Skrzywił się, gdy jego głowa mocno uderzyła w bruk, ale nic nie powiedział. Jedynie uniósł nogę i mocno go kopnął, a potem zdzielił pięścią w oko, oddalając się jednocześnie od ściany, by Nott nie zdołał ponownie go do niej przycisnąć.
-Co jest z tobą nie tak?-wrzasnął wyciągając różdżkę przed siebie. Mógł go teraz zabić. Miał wystarczająco dużo czasu. Co prawda raptem kilka sekund, ale dla kogoś takiego było to dostateczne. Na tyle, by Teodor zdołał się ogarnąć i odparować atak, wytrącając mu różdżkę z ręki. Potem podskoczył do góry i zawieszając się na instalacji wentylacyjnej między budynkami. uniósł obie nogi, po chwili z całej siły kopiąc nimi Dracona w brzuch.
-Wciąż się wahasz, Draco-syknął, dopadając do chwiejącego się blondyna.
-Spierdalaj-niezadowolony Malfoy skutecznie uniknął kolejnego ataku, tym razem równo odgrywając się na Nottcie. Teodor splunął krwią na chodnik, a potem zacisnął pięści i z impetem rzucił się na blondyna, przewracając się wraz z nim na ziemię. Okładał go rękami po twarzy, ale nie zbyt długo, bo już po chwili to Draco był górą, z szaleńczym uśmiechem owijając swe palce wokół jego krtani.
-Znajome uczucie?-syknął, gdy twarz Teodora zbladła, ale byli sobie zbyt równi. Zbyt dobrzy, by któryś z nich był górą dłużej niż przez chwilę. Zebrawszy w sobie dostatecznie dużo siły, Nott po prostu go odepchnął, a potem, odskoczył na bok i nie zastanawiając się zbyt długo po prostu zbił gołą rękę szybę w jednym z nieczynnych już sklepów. Potłuczone kawałki okna pospadały się na chodnik. Ręka Teodora krwawiła od licznych rozcięć, ale on był albo zbyt twardy i nieugięty, albo zbyt nienormalny by zwrócić na to uwagę. Tym razem walczył z Draconem już uzbrojony.
Zacięcie bili się, okładali po twarzach i korzystali z naprawdę wszystkiego co wpadło im do ręki, zaczynając od kawałków drewna i szkła, po pozostawione na ulicy puste butelki po piwie.
W pewnym momencie Teodor przyszpilił blondyna do ściany i miażdżąc mu gardło przedramieniem, wbił kawał szkła w jego nogę, uśmiechając się w potworny sposób.
-Znajome uczucie?-zapytał, na co Draco tylko się zaśmiał, unosząc do góry pustą butelkę po alkoholu i rozbijając mu ją na głowie.
-No nie wiem, nie bardzo-odparł zgodnie z prawdą, bo buzująca w nim adrenalina niezbyt pozwalała mu na odczuwanie tak nierozległego bólu jak tego po cięciu szkłem. Owszem, krwawiło dość obficie, ale po tym jak Teodor przedziurawił mu niegdyś nogę nożem, to zdawało się przy tym naprawdę niczym.
-Przynajmniej mnie nie złapiesz-stwierdził rozbawiony Teodor i puścił się biegiem, zupełnie nie przewidując, że Draco go złapie. Co prawda nie tak od razu. Obaj musieli pokonać przynajmniej ćwierć miasta w szaleńczym tempie, by wreszcie się zmęczyć i zwolnić na skraju granicy Twierdzy i wtedy to Draco okazał się tym wytrzymalszym, a przynajmniej na tyle by znów zacząć okładanie się pięściami z Teodorem. Jednym słowem, naparzali się jeszcze przez kilkanaście minut, tak jak to robią prawdziwi mężczyźni, nie ulęknieni przed litrami krwi, bólu i brudu, który w Twierdzy był chyba wszędzie.
-Powiedz mi, Draco. Jak to jest? Jak to jest umierać ze świadomością, że wszystkich się zawiodło? Twój ojciec się na ciebie wypiął, Blaise leży gdzieś martwy na chodniku, a twoja dziewczyna wkrótce się ze mną spotka... Pokaże jej jak to jest...
-Nie odzywaj się, Nott-odparł Draco, jednym ciosem zrzucając z siebie szaleńca jakim był Teodor. Czarnowłosy chłopak zaśmiał się ironicznie, z błyszczącymi oczami podziwiając jak wkurzony Draco, ociera z wargi strużkę krwi.
-A co jeśli naprawdę bym to zrobił? Gdybym przyszedł do niej wieczorem, w przedświąteczny wieczór... Wiesz, że jutro jest wigilia, Draco?-zapytał z przekąsem, wciąż się cofając, ale Draco nie bał się, że mu ucieknie. Za nimi rozciągała się tylko trawa. Ciemnozielona, gęsta trawa, a nieco dalej ogromny spadek i morze.
Powoli pokręcił głową, wciąż się do niego zbliżając. Nie, nie miał pojęcia, że jutro jest wigilia.
-Wszedłbym do mieszkania, a ona popijała by wino. Pewnie czytałaby jakąś książkę, siedząc na kanapie-kontynuował Teodor, a on milczał, coraz mocniej zaciskając zęby. -Na początku pewnie by uciekała. Może próbowała by walczyć?-wzruszył ramionami Teodor, beztrosko przejeżdżając dłonią po przydługim zaroście na swojej twarzy. -Ale potem stałaby się obojętna, prawda? Nie mogłaby w końcu nic zrobić. Jest zupełnie bezradna i bezbronna gdy nie ma cię w pobliżu, a ciebie nie będzie w pobliżu, bo będziesz z Blaise'm.
Teodor obrzydliwie oblizał swoje wargi, a potem uśmiechnął się z zadowoleniem obserwując jak jego oczy płoną. Płoną z wściekłości i chęci mordu.
-Jesteś taki słaby, Draco-powiedział, a potem nieoczekiwanie się teleportował, mijając granicę Twierdzy. Wymknął mu się. Postawił na swoim i... wygrał.

                                                                            ***

-Nie skrzywdzi jej-powtarzał sobie, dociskając rękę do obolałego brzucha, w który niejednokrotnie dostał od Blaise'a. Pośpiesznym krokiem zmierzał w stronę rynku, gdzie zostawił przyjaciela.
Wybierał Hermionę. Zawsze ją wybierał, ale teraz musiał zająć się Blaise'm, niezależnie w jaki sposób groził mu Teodor.
I chociaż wszystko rozrywało go z frustracji i wściekłości, wiedział, że musi tu zostać. Powrót do Londynu byłby tym czego chciał Teodor, a on wiedział, że ściągnięcie go tam miało być jedynie kupieniem sobie nieco czasu. Nott po prostu uciekł. Był szalony, ale dostatecznie inteligentny by nie zaglądać do pełnego członków ministerstwa Londynu. Właśnie odzyskał wolność i na pewno tego nie zmarnował.
Rzucił się do przodu, jeszcze bardziej przyspieszając kroku, gdy pomiędzy warstwą mgły i unoszącego się pyłu rozpoznał leżącą na ziemi sylwetkę Blaise'a. Jego serce zamarło kiedy upadł na kolana i uważniej przyjrzał się przyjacielowi, którego twarz umorusana była od krwi i brudu.
To nie tak miało być. Drżące westchnięcie wydarło się z jego ust kiedy spojrzał w załzawione, przepełnione cierpieniem oczy Blaise'a, wyciągającego do niego niepokojąco trzęsące się palce.
Jego oddech stał się płytki. Bardzo płytki. Kiedyś słyszał, że dzieje się tak, gdy chcemy mniej odczuwać. Mniej bólu, mniej strachu, mniej lęku.
Zmarszczył brwi, orientując się, że to wcale tak nie działa. On się praktycznie dusił.
-Blaise?-poklepał przyjaciela po policzku, nieświadomie brudząc rękę ciemnobrunatną krwią wypływającą z jego ust. -Blaise?-powtórzył desperacko, kiedy ten nie odpowiadał, po prostu na niego patrząc. Nagle jego palce zacisnęły się na jego nadgarstku. Wyjątkowo mocno, jak na kogoś, kto tak wyglądał.
-Zaskoczył mnie-wychrypiał Blaise, krzywiąc się z każdym wypowiedzianym słowem.
-To nie twoja wina-odparł szybko Draco, robiąc wszystko by nie zawiesić wzroku na jego rozległej ranie na głowie. Oddałby wszystko co ma, by się założyć. Blaise miał pogruchotaną czaszkę i było już po prostu za późno. Umierał.
Próbował uspokoić oddech, ale to mu nie wychodziło. Chciał coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Łzy zaszkliły się w jego oczach, kiedy dotarło do niego, że Blaise umiera a on nie wie, zupełnie nie ma pojęcia co robić. Chciałby dodać mu otuchy, powiedzieć coś, co doda mu odwagi, ale jego gardło było ściśnięte i nie umiał się odezwać. Nie, kiedy przed jego oczami znajdowało się zmasakrowane ciało przyjaciela. Znał go od zawsze.
-Nie... nie zamykaj oczu-poprosił słabo, niemal płaczliwie, jak mały chłopiec, kiedy Blaise dzielnie walczył by unieść powieki. Złapał go za rękę i pochylił się nad nim mocniej, pociągając nosem. -Blaise, proszę...
-Powiesz jej, że ją kochałem, co nie?-upewnił się Blaise, a on szybko pokiwał głową, powstrzymując się by z jego oczu nie wypłynęły łzy. Nie chciał być mięczakiem. Nawet teraz.
-I dorwiesz Teodora-powiedział szeptem Blaise, niemal niedosłyszalnie. Z kącika jego oka wypłynęła samotna łza, która szybko zmieszała się z nadmiarem spływającej po jego skroni krwi. Chyba bardzo cierpiał. Bardzo go bolało. Uścisk na dłoni Dracona powoli zelżał, a on zaczynał panikować, bo naprawdę nie był gotowy by stracić kolejną osobę w swoim życiu.
-Nie umieraj-poprosił słabo, tak smutno i nieszczęśliwie, że miał ochotę się za to zdzielić. Powinien go wesprzeć. Zapewnić, że będzie dobrze i że czeka go lepsze życie, ale zamiast tego tylko jęczał i prawie płakał... Czuł się słabo. Czuł jak wraz z frustracją dociera do niego, że nie może nic zrobić. Że nic nie poradzi, więc, tak. Jedyne co mógł powiedzieć to puste i  żałosne 'nie umieraj'.
Blaise odetchnął ciężko, jakby z wielkim wysiłkiem, kiedy odparł:
-Nie chcę umierać, Draco, nie chcę mówić, że jest dobrze... i że mnie nie boli-powiedział szczerze, co chwila robiąc długie przerwy. Jego głos był słaby. Słaby i niesamowicie szczery jak na kogoś, kto od zawsze posługiwał się jedynie ironią i oschłym, patetycznym tonem. -Ale najwyraźniej tak miało być-wyszeptał. -Może to coś zmieni-powiedział, z wielkim wysiłkiem unosząc w górę kącik ust. -Nie żyj tak, jak ja żyłem, Draco-poprosił, zawieszając na nim swoje załzawione spojrzenie. -Nie żyj tylko dla siebie-powiedział jaśniej, a on tylko przymknął na dłużej swoje powieki, nie znosząc dłużej tego potwornego widoku. To było jak koszmar. Jak okropny, traumatyczny koszmar.
I kiedy już myślał, że koszmar ten dobiega końca, że Blaise już umarł i jest już po wszystkim, palce Zabiniego znów zacisnęły się na nim mocniej.
Zmuszony otworzył oczy, rzucając spojrzenie w stronę Blaise'a, który patrzył się na niego błagalnie, jakby prosząc o litość.
-Nie chcę umierać samotnie-wyszeptał ze strachem. -Nie chcę być sam.
Prosił go, by tu został. Do końca. By nie uciekał i nie zamykał oczu, nie odwracał spojrzenia.
-Nie jesteś samotny-odparł z poddaniem, spuszczając głowę. To on był.

                                                                                  ***

Blaise wydał ostatnie tchnienie po kilkunastu minutach, które spędzili w ogromnym cierpieniu, po prostu milcząc. Dzielnie znosząc jego ostatnie minuty, wypełnione bólem i poczuciem niesprawiedliwości.
Draco po prostu szedł. Nie czekał na pracowników ministerstwa, którzy się na niego wypięli, wiedząc, że zapewne dostali rozkazy by w razie jakichkolwiek komplikacji nie narażać się i po prostu go tu zostawić. Więc szedł, a każdy krok był dla niego jak wspinaczka. Jak jej kres, kiedy już wszystkie twoje mięśnie drżą z wysiłku, a umysł buntuje się uparcie zadając w kółko to samo pytanie. Po co tak właściwie to robisz?
Nie umiał na nie odpowiedzieć. Nie miał pojęcia.
Czuł się zupełnie wypruty. Wypruty z emocji i z uczuć. Czuł, że ktoś mu wyrwał potężny kawał serca, ostatecznie odbierając poczucie, że świat jest dobry. To było naiwne. Myśleć, że coś dobrego może mu się jeszcze przydarzyć. Że piękno natury i dobrodziejstwo niektórych ludzi jest wstanie wynagrodzić wszystkie okropieństwa i tragedie narastające wraz z każdym dniem.

Ta noc była czarna. Tak czarna, smutna i bolesna, że ledwo doczołgał się do granicy Twierdzy, ociekając brudem, potem i krwią. Wymęczony tak jak nigdy wcześniej.
Upadł na kolana i zacisnął palce na źdźbłach bujnej trawy, powiewającej na groźnym, porywistym wietrze. Z nieba zaczęły padać pierwsze płatki śniegu, a jego oddech przemieniał się w gęste obłoki pary. Ale nie było mu zimno. Tak jak rozpływająca się w nicości para, jego wnętrze wkrótce przestało odczuwać wszelkiego rodzaju ból i cierpienie.
[...]
Nie pamiętał jak udało mu się teleportować. Kiedy zdołał przenieść się na londyńską ulicę, w której mieszkał i wdrapać się po schodach, ignorując przy tym wszystkie te świąteczne wieńce i girlandy rozwieszone przez właściciela kamienicy.
Otworzył drzwi do mieszkania i równym, pewnym krokiem wszedł do środka, rozglądając się po jego wnętrzu. Nienawidził świąt. Nienawidził tych wszystkich lampek. Nienawidził tego, że jutro, a właściwie to już dzisiaj jest wigilia.
Przetarł dłonią zmęczoną twarz i rozejrzał się po wnętrzu. Szukał jej. Podświadomie jej szukał, skanując wzrokiem pomieszczenie, czując jak coś boleśnie przeszywa go od środka gdy jej tu nie znalazł.
Dopiero po chwili jego wzrok zawiesił się na małej, schludnie złożonej karteczce po środku stołu.

                                                                                   ***

-Wiesz już co z Draco?-zapytała podenerwowana, rzucając pytające spojrzenie w stronę Harry'ego. Chłopak upił łyk porannej kawy i spojrzał na nią ze współczuciem.
-Przykro mi. Nic. Mój współpracownik obiecał mnie powiadomić, kiedy ci aurorzy wrócą z Twierdzy-wstał, a potem odłożył gazetę na stół i wyszedł z jadalni. Czuł się okropnie okłamując ją w wigilię, ale jakoś nie wyobrażał sobie niszczyć jej ten dzień wieścią o śmierci Zabiniego, ucieczką Teodora, niepowodzeniem akcji aurorów i niewiadomym położeniu jej byłego chłopaka...
-Harry?-dziewczyna zawołała za nim, na co oderwał wzrok od ładnie przystrojonej choinki i spojrzał na nią z zaciekawieniem.
-Tak?-uniósł w górę brew, z lekkim podenerwowaniem poprawiając zsuwające mu się z nosa okulary.
-Dzięki-mruknęła, posyłając mu delikatny uśmiech. Jakby nie patrzeć, pozostawali przyjaciółmi.
[...]
To trochę ją bolało. Świadomość, że Draco nie wrócił na święta. Że ona nie mogła czekać na niego w jego mieszkaniu.
Odetchnęła cicho i poprawiła włosy, które tego roku postanowiła pozostawić rozpuszczone. Zazwyczaj ubierała się bardziej odświętnie w przeddzień Bożego Narodzenia, ale tego dnia nie widziała w tym zbyt wielkiego sensu. Kolację spożywała jedynie z Harrym. Tylko jego miała.
Ginny postanowiła spędzić święta z rodzicami, a ani ona ani jej przyjaciel nie za szczególnie chcieli się tam wpraszać po tym jak ich stosunki uległy zmianie. To już nie było to samo. Nie byli jedną wielką rodziną.
-Hermiona! Przyniesiesz wino?-krzyknął Harry wyglądając na nią zza drzwi prowadzących do kuchni. Czuła stąd zapach przyrządzanego indyka, co przyprawiło ją o szczery uśmiech na twarzy. Nie było do końca tak, jakby chciała, ale mogli się postarać, prawda? Mogli po prostu się zaangażować i sprawić by te święta nie były tak złe jak ostatnie dni.
Z zamyśleniem wyjęła z szafki butelkę wina i zaniosła ją do kuchni, podając ją przyjacielowi.
-Wesołych świąt, Harry.
-Wesołych świąt, Miona-odparł, posyłając jej ciepły uśmiech.

                                                                             ***

Osunął się po ścianie i ukrył twarz w dłoniach, czując narastający ból w piersi. Wreszcie się popłakał. Nie był już tym samym chłopcem, który przerażony reakcją innych, stale tłumił swoje uczucia. Teraz był dojrzalszy, bardziej świadomy swoich emocji i słaby...
Więc po prostu płakał. Z bezsilności, z nadmiaru złości i frustracji, jaka nagromadziła się w nim po śmierci Blaise'a i odejściu Hermiony. Płakał, bo go zostawiła. Bo rzuciła go dziewczyna. Żałosne, co?
Uniósł w górę butelkę whisky i zdrowo z niej pociągnął. Po miesiącach wmawiania sobie, że musi z tym skończyć, po prostu to zrobił. Napił się i czuł się z tym znacznie gorzej niż myślał, że będzie.
Ale potrzebował jakiejś odskoczni, a w jego sytuacji alkohol był jedynym wyjściem.
Po prostu chciał zapomnieć, chciał oddać się chwili słabości. Chciał się teraz upić by rano zrozumieć swój błąd. By wraz z kacem się ogarnąć.
Każdy kolejny łyk przepełniony był usprawiedliwieniem, tłumaczeniami i obiecaniem poprawy. Od jutra z tym skończy, to jednorazowy wyczyn.
-Wesołych świąt, Draco-uśmiechnął się z goryczą i znów napił się whisky. Wciąż nie spuszczał wzroku z kartki, którą zostawiła mu Hermiona. Pod krótkim wyjaśnieniem, że musi znów przeprowadzić się do Harry'ego, napisała tylko    Wesołych Świąt, Draco. 


                                                                            *** 

-Harry! Harry, spójrz tylko-krzyknęła uradowana Hermiona, nie mogąc oderwać spojrzenia od okna. -Śnieg! Znów mamy śnieg-zawołała radośnie, widząc jak świeże płatki śniegu przykrywają szarą warstwę tego starego i przydeptanego, który od tygodni leżał bez sensu na ulicach Londynu. Teraz znów było ładnie. Wyjątkowo świątecznie.
-Taa, super-wywrócił oczami, na co tylko westchnęła. Pamiętała jak zareagował na to Draco. Jak lepił z nią bałwany i rzucał się z nią śnieżkami. Jak bardzo obiecywał, że wróci na święta.
-Wiesz coś o Draconie?-zapytała, na co ponownie wywrócił tylko oczami, rozpakowując swój prezent. Odrzucił na bok kolorowy papier i z uśmiechem przyjrzał się książce, którą mu podarowała.
-Jej, to naprawdę wspaniałe, Miona-powiedział z zadowoleniem, -Dzięki, jesteś najlepsza.
Splotła ręce na piersi, unosząc w górę brew.
-Wiesz coś o Twierzy-ponowiła pytanie.
-Powiedziałbym ci.
-Harry-wiedziała, że coś ukrywał. Doskonale wiedziała, że o czymś jej nie mówił, a teraz, świątecznego poranka, tylko ta świadomość zaprzątała jej głowę. Nie umiała cieszyć się z prezentów, ani atmosfery. Po prostu chciała wiedzieć co z Draconem.
Harry uniósł na nią poważne spojrzenie, a potem westchnął ciężko, odkładając swoją nową książkę na bok. Widziała, że coś się stało. Coś złego.
-Czy on?-zapytała słabo, głośno przełykając ślinę. -Czy Draco...?
-Wrócili wczoraj w nocy...
Głośno wciągnęła powietrze. Czyli, że ją okłamał. W noc przed wigilią Draco był już w domu. Chyba.
-Czy on?-ponowiła pytanie, ale nie była wstanie bardziej go sprecyzować. Myśl o nim martwym była jak...
-Blaise nie żyje, Miona-powiedział ciężko Harry, wzdychając. Spuścił wzrok i zacisnął pięści na materiale pościele. -Nie chciałem niszczyć ci świąt.
Nic nie odpowiedziała. Po prostu ruszyła w stronę wyjścia z mieszkania, ściągając kurtkę z wieszaka.
-Gdzie idziesz?-zapytał zrywając się z wygodnego fotela ustawionego przy oknie.
-Muszę się z nim zobaczyć.
-Przecież obiecałaś...-zaczął, ale ona ucięła mu krótkim spojrzeniem.
Przecież musiała zobaczyć się z Draconem.

                                                                               ***

Waliła w drzwi od kilku minut. Wiedziała, że tam jest. Wiedziała, że chowa się w środku. Przestąpiła z nogi na nogę, a potem zacisnęła palce przy cebulkach włosów i westchnęła ciężko, nie mając pojęcia co robić. Nie zamierzała się poddać, ale nie umiała też przekonać go by wpuścił ją do środka.
Nie odpowiadał.
-Draco-powiedziała słabo, błagalnym tonem, coraz bardziej się martwiąc.
Spuściła głowę, czując napływające do jej oczu łzy bezradności, kiedy wreszcie zdecydowała się nie dbać o jego zdanie i po prostu otworzyć drzwi. Wyciągnęła różdżkę i jednym krótkim zaklęciem sprawiła, że mieszkanie Malfoya stało przed nią otworem.
[...]
 Ostrożnie stawiała kroki, wymijając pobite butelki po whisky i kawałki połamanych mebli. Z ciężkim sercem przechodziła obok podartych książek. Zaciskała szczękę widząc jak naczynia do tej pory spokojnie leżące w szafce nad blatem w kuchni, teraz leżą pod ścianą, potłuczone na malutkie kawałki.
Chciała wierzyć, że na tym skończyło się jego wyżywanie po śmierci przyjaciela. Że nie zrobił niczego głupiego. Przytknęła rękę do ust, dusząc w sobie wszelkie nerwowe reakcje. Znała to życie. To kiedy wszystko staje się dla ciebie bez sensu, gdy każdy dzień, każdy oddech do wyzwanie. Kiedy już po prostu wcale nie chcesz żyć. Czy Draco mógł się zabić? Wiedziała, że Ron nie popełnił samobójstwa, ale teraz to uczucie nie dawało jej spokoju, uparcie szturmując jej umysł. Cholerny niepokój niespodziewanie dobił jej wnętrze. Nie chciała o tym myśleć. Już raz to przeżyła. Już raz niemal umarła z rozpaczy. Teraz nie miała wątpliwości, że jeżeli straciłaby Dracona...
-Draco?-krzyknęła panicznie, zaciskając palce przy cebulkach włosów.
Bądź żywy. Bądź żywy. Bądź żywy-powtarzała sobie, cały czas próbując wmówić sobie, że przecież nigdy by czegoś takiego nie zrobił.
Przycisnęła ręce do brzucha, widząc na podłodze t-shirt ubrudzony krwią.
-O Merlinie-jęknęła zbolałym tonem, czując jak coraz ciężej się jej oddycha.
I wtedy go zobaczyła i powiedzenie, że odetchnęła z ulgą, to za mało. Cały jej świat znów nabrał wtedy sensu. Wszystko było w porządku, bo on tutaj był. Cały.
Podbiegła do niego i bez wahania rzuciła mu się w ramiona, łącząc ich usta w desperackim, wytęsknionym pocałunku. Czuła jak na początku zamiera, ale wreszcie obejmuje jej talię dłońmi, zaciskając palce na jej biodrach. Jak wkłada w to wszystko taki sam żal, gorycz i frustrację. Jak z utęsknieniem przenosi ręce na jej twarz i ujmuje ją w dłonie, pogłębiając pocałunek. Jak przygryza jej wargę, a ona mimowolnie jęczy, mocniej wtulając się w jego tors.
Pociągnęła nosem, czując napływające jej do oczu łzy szczęścia. Może do głupie, tak bez sensu się rozklejać, ale radość i ulga jakie ogarnęły ją gdy nareszcie go zobaczyła, były nieporównywalne z niczym innym. Dopiero wtedy zrozumiała w jak pokręcony i głęboki sposób go kochała.
-Dlaczego...?-zapytał z konsternacją, nagle odrywając się od niej i ze zdumieniem patrząc się jej w oczy. -Czemu płaczesz?-spytał, marszcząc brwi, a ona tylko się uśmiechnęła, zarzucając mu ręce na szyję i mocno go przytulając.
-To nic, po prostu bardzo za tobą tęskniłam-wyznała, zażenowana, bo to on potrzebował pocieszenia. Dlaczego do cholery się popłakała?
-Hermiona...-zaczął, a ona rozpływała się po tym w jaki sposób wymówił jej imię. Okay, nie było go zaledwie kilka tygodni, ale bardzo za tym tęskniła. Za tym jak to akcentuje. W jaki sposób patrzy się na nią w takich momentach.
-Skarbie?
Zmarszczyła brwi, czując jak obraz Dracona zamazuje się jej od nagromadzonych w oczach łez. Jak ona go niby zostawi, co? Jak dopełni obietnicy danej Harry'emu?
-Harry powiedział mi o...-wyjaśniła, spuszczając głowę.
Słyszała jak wzdycha. Jego palce zsunęły się z jej twarzy, bezwiednie zaciskając w pięści, a ona tylko zacisnęła mocno powieki, czując przeszywający ból w klatce piersiowej.
-Już się pozbierałem.
-Minął jeden dzień.
-Nie musisz mi mówić, że to okrutne...-odparł zimno, nagle się od niej odwracając. Zamarła, unosząc w górę brwi.
-Nie powiedziałam tego-zauważyła z konsternacją, obserwując jak mięśnie pleców prężą się pod jego koszulką. Czy on był teraz na nią zły?
-Ale to to, co myślisz, prawda?
-Dla...-zachłysnęła się powietrzem, zbyt zdezorientowana by normalnie się wysłowić. -Dlaczego tak myślisz?-zapytała z niezrozumieniem, kładąc na jego ramieniu rękę, którą szybko strzepnął. Miał problemy z bipolarnością, czy jak?
-Czytałem twój list-odparł, wyciągając z kieszeni jeansów pogięty zwitek papieru, który zostawiła mu na stole gdy odchodziła. -Odeszłaś ode mnie-rzucił z wyrzutem ale i złością, przyprawiając ją o ciarki. To nie tak... nie tak miało być. Chciała coś wtrącić, ale on niespodziewanie zacisnął palce na jej ramionach i przycisnął ją do ściany, niebezpiecznie się nad nią pochylając. -Bo nie jestem wystarczająco dobry, tak? Bo cholera nie ma kurwa znaczenia jak bardzo się dla ciebie staram, ty coś komplikujesz.
-Wcale nie...
-O co cholera chodzi?!-zapytał, podnosząc głos. -Czemu...?-jego głos zadrżał nieco pod koniec, kiedy z frustracją oparł o nią swoje czoło. Odetchnął ciężko. -Czemu wszyscy mnie zostawiacie?
Coś boleśnie ścisnęło ją w klatce piersiowej, kiedy uświadomiła sobie jak źle musiał się czuć, gdy zdesperowany po śmierci przyjaciela znalazł ten list. Powinna mu to powiedzieć osobiście. Albo powinna porządnie przypieprzyć Harry'emu i przemówić mu do rozsądku.
Był tak blisko. Dociskał do niej swoje ciało na tyle mocno, że była wstanie poczuć rozszalałe bicie jego serca i niespokojny oddech. Jego klatka unosiła się nierównomiernie, gdy położył dłoń na jej policzku.
Kochała go. Kochała tak mocno, jak nigdy nie spodziewała się kochać kogokolwiek, a zostawienie go było najgorszą rzeczą o jakiej mogła myśleć. Dlaczego nikt nie mógł pokazać temu chłopakowi, że mu na nim zależy? Dlaczego nikt nigdy o niego nie walczył?
-Zrobiłam to, by cię ratować. Potrzebowaliśmy pomocy Harry'ego, a on...
-On postawił warunki-domyślił się Draco, ciężko wzdychając.
-Draco...
Próbowała zmusić go by na nią spojrzał, ale on oparł czoło o chłodną ścianę tuż obok jej twarzy, zamykając oczy i ciężko oddychając. Nie wyglądał dobrze. Nie w tych wszystkich rozcięciach, siniakach i smutku.
-To nic-szepnął. -Przynajmniej tym razem to nie ja spieprzyłem-uśmiechnął się blado, chyba totalnie złamany i smutny. Już nie emanowała od niego agresja. Chyba było mu nawet trochę głupio, że tak go poniosło.
-Proszę spójrz na mnie-poprosiła niemal już płacząc od wyrzutów sumienia i poczucia niesprawiedliwości.
Nie wiedziała czy ma żałować gdy zgodnie z jej prośbą przeniósł na nią swoje spojrzenie. Jego stalowoszare tęczówki były ciemne. Ciemne i smutne, wyprane z emocji.
-Zrobiłabym dla ciebie wszystko, Draco-wyznała drżącym tonem, czując jak jego przenikliwy wzrok, bezlitośnie przeszywa jej wnętrzności. -Cokolwiek sobie myślisz, jak do tego podchodzisz...-zacięła się, z zakłopotaniem przygryzając wargę. -Możesz po prostu zapomnieć o tym na chwilę? Nie zniosę jeśli mnie znienawidzisz, ale jeżeli tak ma być, okay. Po prostu nienawidź mnie od jutra, dobrze? Nie chcę dziś odpowiadać za najgłupszą i najboleśniejszą rzecz jaką zrobiłam.
Przyglądał się jej w milczeniu. Wczoraj, kiedy w przypływie naprawdę największej słabości w całym swoim życiu, w ogromnym bólu osuwał się po tej ścianie i płakał jak małe dziecko, chciał ją nienawidzić. Był na nią wściekły i chciał obwinić ją za chociaż część cierpienia jakie musiał znosić, ale teraz, kiedy zobaczył jak stoi w jego korytarzu, znów poczuł jak to jest kochać kogoś, kto cię nie chce. Zostawiła go. Zrezygnowała. To trochę niesprawiedliwe, skoro jego serce cały czas biło mocniej kiedy ją widział, prawda?
-Nienawidzić cię?-uśmiechnął się z goryczą, jednocześnie nieco się krzywiąc. -To trochę głupie, nie sądzisz? Wciąż nie rozumiesz.
Zmarszczyła brwi, szybkim gestem ocierając łzy z policzków.
-Próbuję cię nienawidzić od ośmiu lat-przypomniał jej. -Nie da się-dodał cicho.

-------------------------------------------------------

Zadziało się, co? ;p
Z chęcią wyczekuję tego co sądzicie o tym rozdziale i uprzedzając wasze pytania, tak musiałam to zrobić. Blaise jest martwy muahahahaha. A tak poważnie, to też go lubiłam, ale to było zaplanowane od początku. To jak Draco trzyma go za rączkę w najtragiczniejszym momencie było w mojej wyobraźni od naprawdę dawna :) Ale spokojnie, Teodora wam dam :D W najbliższych rozdziałach się na pewno pojawi. 


                                                                                 

sobota, 14 listopada 2015

-Rozdział 40- Just Run

Odetchnęła ciężko i zasunęła ostatni suwak w walizce, smutno rozglądając się po ładnie udekorowanym wnętrzu mieszkania. Pokój Malfoya wyglądał naprawdę bajecznie w tych wszystkich świątecznych ozdobach, nawet jeżeli nie bardzo pasował to charakteru samego właściciela. Była pewna, że Draco pokochałby Boże Narodzenie. Spodobałoby mu się, gdyby tylko miała okazję go przekonać.
Powoli przesunęła palcami po włosach, a potem nabazgrała na kartce kilka słów, pisząc je z naprawdę ciężkim sercem. Nie zasługiwał na to, by go zostawiać, a ona nie zasługiwała na to, by musieć z niego rezygnować. Powinni być razem, ale musiała dotrzymać słowa danemu Harry'emu. Wiedziała, że jej przyjaciel nie uratowałby Dracona, gdyby nie zgodziła się z nim zerwać.
-Gotowa?-Harry oparł się barkiem o framugę drzwi, poprawiając okrągłe okulary, które zsunęły się z jego nosa. -Wiesz, że chce dla ciebie jak najlepiej, prawda?-zapytał, widząc jej ponury wyraz twarzy.
Poczuła jak cząstka jej serca odchodzi w zapomnienie.
-Nie musisz nic mówić, sama podjęłam decyzję-odparła zimno, zarzucając dużą torbę na ramię i wysuwając rączkę walizki. Był jej przyjacielem, ale gdyby naprawdę ją kochał, nie kazałby jej wybierać. Nie w taki sposób.
-Hermiona...-próbował coś powiedzieć, kiedy minęła go, nie przyjmując jego pomocy w zniesieniu bagaży. Z ciężkim westchnięciem machnął różdżką i zmniejszył ciężar taszczonych przez nią przedmiotów. -On na ciebie nie zasługuje-stwierdził na co ona z wściekłością rzuciła bagaże na ziemię i gwałtownie odwróciła się w jego stronę.
-Nic o nim nie wiesz. Nie masz pojęcia jaki jest, dlatego błagam po prostu się zamknij-syknęła. -Nie masz pojęcia jakie to jest dla mnie trudne...
-Dopiero co powiedziałaś, że sama podjęłaś tę decyzję-przypomniał jej z konsternacją. -To znaczy Hermiona, w każdym momencie możesz rozpakować te rzeczy z powrotem i żyć sobie długo i szczęśliwie.
-Ale wtedy go nie uratujesz.
-Nie-przytaknął, przybierając nieugięty wyraz twarzy. -Rzeczywistość, w której ty i on jesteście razem jest dla mnie jak tortura.
Zacisnęła usta w wąską linię i powoli skinęła głową.
-Rozumiem-zaśmiała się z goryczą, a potem nie mówiąc już nic więcej, wzięła rzeczy i ruszyła na dół, wychodząc na klatką schodową. W rzeczywistości nic nie rozumiała. Nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ani co się z nim stało.

                                                                                 ***

-Ten sufit przecieka-zauważył z gorzkim rozbawieniem i frustracją, wsłuchując się w systematycznie irytujący dźwięk kapiącej z sufitu wody.
-Powinieneś być przyzwyczajony-stwierdził, wzruszywszy ramionami Teodor. -Mieszkasz w tej ruderze w zamiast własnym domu-zaśmiał się. -Dlaczego tak właściwie?
-Kwestia wystroju wnętrz-odparł ironicznie blondyn, zrywając się z ziemi i podchodząc do krat. Zacisnął palce na prętach i desperacko nimi potrząsnął. Naprawdę nie mógł w to uwierzyć. Dowiedziawszy się o Hermionie w niebezpieczeństwie, po prostu wypruł z mieszkania i zaczął demolować miasto, zapominając o dość istotnym szczególe. Ich plan był niekompletny. Zastanawiał się, co robił w tym czasie Blaise. Czy próbował go jakoś wydostać?
-To przez twoją matkę, prawda?
-Nie wspominaj o mojej matce-syknął z irytacją, z uwagą przyglądając się zawiasom w kratach.
-To przez nią się wyprowadziłeś?
-Pytasz czy to rozmazana na posadzce krew mojej mamy, zmusiła mnie do przeprowadzki?-spytał sarkastycznie, spoglądając na niego z gniewem.
-Nie rozumiem tej złości, to nie moja wina-Teodor uśmiechnął się perfidnie, podchodząc naprzeciwko niego. Tak jak on zacisnął swoje ręce na stalowych prętach. -Przyznam, że to co cię spotkało nie było sprawiedliwe. Podczas gdy ja urosłem w siłę, ty straciłeś Narcyzę, ale powiedzmy sobie szczerze, że nigdy nie lubiłeś swoich rodziców.
Przeciągłe warknięcie wydarło się z jego gardła, kiedy pod wpływem impulsu zaskoczył Teodora, dobierając dłońmi do jego krtani. Jego ręce oplotły jego szyję, zaczynając go dusić.
-Puszczaj-syknął zaskoczony Teodor, próbując go odepchnąć. Jego drżące dłonie panicznie zacisnęły się na ubraniach Malfoya, po tym jak z trudem przecisnął palce między prętami.
-Nienawidzę cię tak bardzo-wycedził poprzez zaciśnięte zęby Draco, w ostatniej dogodnej chwili puszczając go i dając zaczerpnąć oddechu. Nott osunął się na ziemię ciężko dysząc.
-Nic ci nie zrobiłem-przypomniał zaskoczony Teodor.
-Nie, ty tylko niszczysz każdy normalny element mojego życia.
-Ty nie masz normalnego życia-odparł niezbyt dotknięty jego oskarżeniami. -Kiedy wreszcie dotrze do ciebie, że rodzina, przyjaciele, mieszkanie i ta pieprzona dziewczyna ci się nie należą. To nie życie, które jest ci zapisane więc przestań z tym walczyć. Powinieneś z nami współpracować. Powinieneś dokończyć dzieło Voldemorta.
-Jesteś takim idiotą-jęknął z frustracją Draco, wiedząc, że to wszystko przez wyprany mózg.
-Czyżby?!-Teodor gwałtownie i ze złością zerwał się z podłogi, a potem dzielnie stanął naprzeciwko niego, znów dumnie wyprostowany i pewny siebie. -Marnujesz każdą okazję, a potem obwiniasz o to innych. Nie jestem idiotą, Draco. Jestem inteligentny i nigdy nic nie przechodzi mi między palcami, dlatego wiesz co? Gdy tylko mnie stąd wypuszczą, a stanie się to przy pierwszej lepszej okazji, wyjdę stąd i znajdę tą twoją dziewczynę. Zobaczymy jak z mądrością stoi panna Granger-szaleńczo przygryzł dolną wargę, a potem uśmiechnął się do rozwścieczonego Dracona, rzucając mu wyzywające spojrzenie. -Sprawię, że będzie wrzeszczeć, z każdego możliwego powodu-dodał dwuznacznie, co ostatecznie sprowokowało Malfoya. Ponownie wykorzystał swój refleks i tym razem już się nie zawahał. Ściskał gardło Teodora, dopóki ten nie przestał się szamotać, a potem z mocno zaciśniętą szczęką i wypranym z emocji spojrzeniem podziwiał jak ten bezwładnie upada na beton w zimnej i wilgotnej celi.
Już się nie ruszał. Nie uśmiechał. Nic nie mówił.

                                                                                      ***

Siedział oparty o ścianę jak najdalej nieporuszającego się ciała Teodora. Przerażające zimno ogarniało jego wnętrze na myśl, że naprawdę to zrobił. Że go zabił.
Głośno przełknął ślinę i przymknął oczy, zaciskając pięści na materiale ciemnych jeansów. Zabił najlepszego przyjaciela. Zrobił to, czego chcieli wszyscy. Ministerstwo i śmierciożercy. Wykończył tego, który wymknął się spod kontroli, tego, któremu celowo zniszczono życie, po to by i on odpłacał się tym samym. Wykończył najlepszego przyjaciela.
Zagryzł wnętrze policzka i głośno zaciągnął się powietrzem, mocniej kuląc pod ścianą. Zrobił coś strasznego i nic, nawet fakt, że Teodor groził Hermionie nie wydawał mu się aktualnie dostatecznie mocny by to sobie usprawiedliwić.
Niepewnie doczołgał się do kraty i sięgnął dłonią w stronę Teodora, który leżał rozłożony na podłodze, i złapał go za rękę, mocno zaciskając szczękę. Nie mógł uwierzyć,że to naprawdę się stało. Że dał się tak sprowokować.
-Tak mi przykro-szepnął drżącym głosem, czując jak jego wnętrze rozdziera się na kawałki. Wcale tego nie chciał. Nie chciał go zabijać.
-O cholera-zacisnął dłoń w pięść i gwałtownie zabrał ją za kratę, z niedowierzaniem obserwując jak Teodor gwałtownie otwiera oczy i zanosi się głośnym kaszlem, ledwo łapiąc oddech.
-Draco...?-jego ciemne oczy desperacko czegoś szukały, z rozbieganiem przeczesując zakamarki celi. -Gdzie ja jestem? Co tu robisz?-zapytał bez tak charakterystycznej dla siebie nonszalancji i chłodu. -Duszę się-powiedział z paniką, jeżdżąc paznokciami po podłodze. Wyglądał teraz jak zagubiony i rozdarty chłopiec. Jak ktoś, kto potrzebował pomocy. Nie jak psychopatyczny morderca, który odpowiadał za większość nieszczęść w jego życiu.
Zacisnął zęby i przyjrzał mu się z uwagą, zmuszając by nie odwracać od niego wzroku. Zwykle nie łatwo przychodzi patrzenie w oczy komuś, kogo się jeszcze niedawno udusiło.
-Teodor?
-Co?-ciemnowłosy chłopak zamrugał gwałtownie, wreszcie normując swój oddech.
-Jaka jest ostatnia rzecz jaką pamiętasz?-zapytał podejrzliwie Draco, po jego dziwacznym zachowaniu wnioskując, że...
-Powinniśmy być w Hogwarcie, prawda?-odparł Teodor, z paniką zaciskając ręce na prętach celi. -Draco, dlaczego jesteśmy w więzieniu? Dlaczego opuszczamy zajęcia? Och, na Merlina w co ty mnie wpakowałeś?-zapytał z wyrzutem, sprawiając, że jego jasnowłosy przyjaciel omal nie zadławił się własną śliną.

                                                                                     ***

Z zupełnego otępienia wyrwały go dopiero obce głosy dobiegające z dotąd opuszczonego korytarza przy ich celach. Gwałtownie poderwał się z ziemi, a Teodor, ze zdezorientowaniem podążył za nim, pozwalając by z jego twarzy dało się odczytać zaniepokojenie. Widzenie Notta w takim stanie było dla Dracona szokujące, ale z powodu zbliżających się do nich osób, postanowił milczeć, dając Teodorowi znak, że on też powinien zostać cicho.
-Kto to?-zapytał bezgłośnie jego były przyjaciel, ale on tylko wzruszył ramionami, nie znając odpowiedzi na jego pytanie. O ironio, spędził tu o wiele mniej niż Teodor, a aktualnie i tak pozostawał tym lepiej obeznanym w ich sytuacji, to znaczy w każdej chwili musieli być przygotowani na śmierć. 
Odetchnął ciężko, a potem się wyprostował, odważnie podchodząc do prętów celi przy korytarzu. Kroki zbliżających się osób coraz głośniej niosły się w pustych przestrzeniach podziemi, odbijając się echem od szarych, betonowych ścian.
-Draco?
Westchnął z ulgą i opuścił ramiona, na widok pojawiającego się Blaise'a wraz z kilkoma innymi ludźmi.
-Kim oni są?-kiwnął, nim coś powiedział, mając się na baczności.
-Ministerstwo-skinął krótko głową Blaise, już po chwili zawieszając wzrok na Teodorze.
-Kogo my tu mamy-syknął nienawistnie, jednak Nott, najwyraźniej nie dosłyszawszy w jego tonie niczego podejrzanego, posłał mu sympatyczny uśmiech.
-Siemasz, Blaise!-zawołał, zupełnie już odprężony podchodząc do Zabiniego. Wyciągnął rękę przez kratę i przyjacielsko klepnął go w ramię. -Przyszedłeś nas odbić-zaśmiał się. -Na Merlina, czy ktoś mi wyjaśni o co tu chodzi?-zapytał, widząc zszokowaną minę Blaise'a.
-Właśnie chciałem zapytać o to samo-stwierdził Zabini, przenosząc pytające spojrzenie na Dracona, który tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem.
-Możliwe, że stracił pamięć-westchnął, wznosząc oczy ku niebu. -Sam nie wiem. Chyba powinniśmy się stąd zbierać, nie uważasz?-zapytał, unosząc w górę brew. Pogawędki w śmierciożerczej celi nie należały w końcu do najbezpieczniejszych. Blaise przyznał mu rację krótkim skinieniem głowy, a potem wyciągnął różdżkę z kieszeni i zniszczył dzielące ich kraty, krzywo się uśmiechając.
-Chodź, zabieramy cię do Londynu-powiedział, ciężko wzdychając. Jego zamyślone spojrzenie przeniosło się na milczącego do tej pory Teodora. -Co mam z nim zrobić?-spytał, na co Draco zacisnął mocniej zęby. Nie miał pojęcia co powinni zrobić z Teodorem.

                                                                                ***

-Pośpiesz się-warknął przez zaciśnięte zęby Blaise, mocniej zaciskając palce na ramieniu Teodora.
-Merlinie, co ja ci zrobiłem?-odparł nieco urażony chłopak, omal nie wywracając się na stromych schodach dzielących ich od wyjścia z kwatery głównej.
-Ciszej-syknął na niego Blaise, na co Draco tylko wywrócił oczami, przyspieszając kroku. Sam nie wiedział jak powinien się zachować. Planował zabić Teodora, ale teraz, kiedy chłopak niczego nie pamiętał, wydawało mu się to dość nieodpowiednie.
Wreszcie wyszli na zewnątrz, na jak się okazało opustoszały i nieco zdemolowany rynek Twierdzy. Odetchnął ciężko. Chyba trochę go poniosło ostatnim razem...
-O kurde-zagwizdał z uznaniem Teodor, z błyszczącymi oczami obserwując zrujnowane miasto. Nawet się zaśmiał. -No nieźle, nie powiem... Czy to jakaś włoska miejscowość?-zapytał z szczerym zainteresowaniem, na co nie tylko on, ale i Blaise prychnęli z zażenowaniem.
-Po prostu się zamknij-rozkazał mu Zabini, a potem nie puszczając jego ramienia wyciągnął z kieszeni różdżkę. -O ile się nie mylę, gdzieś tu powinno znajdować się sekretne przejście. Łatwiej ominiemy zaklęcia obronne i dostaniemy się do świstoklika-wyjaśnił zdezorientowanemu Draconowi.
-Zdaje się, że ktoś tam chodzi-zauważył dość nonszalancko Teodor, schylając się i obserwując jak ktoś za gruzami monstrualnej kolumny stawia swe kroki. -Od kiedy śmierciożercy na nas polują?-zapytał konspiracyjnym szeptem, nagle chowając się za jakimś murem. Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem, a potem z zainteresowaniem spojrzeli we wskazywaną przez niego stronę, mocniej zaciskając w palcach różdżki.
-Pójdę to sprawdzić-powiedział Draco, na co Blaise rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
-Masz dwie minuty-oznajmił, trzepiąc Teodora w głowę gdy ten wystawił głowę zza muru. -Wy dwoje, sprawdźcie czy nikt nie idzie od zachodniej strony-rozkazał pracownikom ministerstwa, uśmiechając się perfidnie w stronę Teodora. -Ja przypilnuję Notta.
Draco skinął głową, a potem z wyciągniętą przed siebie różdżką ruszył w kierunku powalonej kolumny, uważnie rozglądając się na boki. Nie zamierzał pozwolić by zaskoczył ich byle jaki śmierciożerca. Jeszcze tej nocy zamierzał wrócić do domu. Do Hermiony.
Ostrożnie stawiał kroki na kawałkach gruzu i pyłu, uważając by o nic się nie potknąć, a potem z konsternacją potarł dłonią kark, kiedy nie dojrzał nikogo na całym rynku. Po incydencie, którego był sprawcą, ewakuowali najwidoczniej całe centrum.
Zesztywniał, kiedy do jego uszu dotarł tępy dźwięk i stłumiony głos Blaise'a. Nie zastanawiając się zbyt wiele, po prostu zaczął biec w stronę gdzie zostawił go z Teodorem, potykając się po drodze o
duży kamień, będący niegdyś częścią pomnika, stojącego nieopodal kilku kamienic wznoszących się wzdłuż rynku.
Syknął, kiedy mocno zahaczył o twardą powierzchnię, ale nie spowolniło go to wystarczająco. Nie na tyle, by nie zdążyć.
Zamarł, gdy wreszcie dobiegłszy do przyjaciela zobaczył go leżącego na ziemi. Teodor, pochylał się nad nim i raz za razem uderzał go w głowę kawałkiem ostro zakończonego kamienia, przytrzymując przy tym jego rękę. Cóż, jeżeli jeszcze nie dawno twierdził, że jest niewyspany i wygłodzony, kłamał.
-Blaise-wrzasnął, strasząc tym samym oszalałego Notta. Z niedowierzaniem obserwował jak Teodor podnosi się z Zabiniego, wciąż mocno ściskając zakrwawiony kawałek gruzu.
Jego oczy były ciemne, przepełnione obłędem, zatraceniem i czymś innym. Zadowoleniem.
Blade usta Dracona bezwiednie uchyliły się, pozwalając by na jego twarzy uformowało się najszczersze zdziwienie. Znów dał się nabrać. Znów zapomniał, że Teodor nie bez powodu nazywany jest geniuszem. Że świetnie udaje.
Obserwował jak ciemnowłosy chłopak uśmiecha się krótko w jego stronę, a potem odwraca się i odrzuca kamień gdzieś w całą ich stertę i rzuca się do szaleńczego sprintu, już po chwili znikając za rzędem ponurych kamienic. Nie miał pojęcia co sobie myślał, gdy pobiegł za nim.

 ----------------------------------------

Obiecuję, że to ostatni, męczący, nudny rozdział :D 
Od następnego będzie mordobicie, dramat, tragedia, krew i no ogólnie epickość. O ile oczywiście uda mi się to przekazać tak jakbym chciała. No i scenę miłosną też wam wrzucę, a co mi tam xD
Przepraszam, że ta notka jest taka krótka, ale stwierdziłam, że nie będę zanudzać. Szczerze mówiąc, żałuję, że wysłałam Dracona do Twierdzy. To zupełnie nie miało być tak, ale muszę jakoś z tego teraz wybrnąć więc no...
Życzę wam wszystkim jak najprzyjemniejszego wieczorku i weeekendu i no dużo radości! :*
Ah, no i możecie skomentować, oczywiście, będzie mi miło :))


                                                                                   





sobota, 7 listopada 2015

-Rozdział 39- Sacrifice for Love

To był pewien rodzaj transu. Regularnie wybijane dźwięki muzyki synchronizowały się z biciem serca, z ruchami wszystkich wokół. To jak się poruszali, unosili ręce do góry, jak ich usta otwierały się, podążając za kolejnymi słowami tekstu piosenki.
Jak wszyscy nagle zapominali co tak naprawdę jest ważne i istotne, bo po prostu się bawili.
Ponownie z najwyższą subtelnością zwiększył dystans między nim a Astorią, z zagryzioną dolną wargą rozglądając się po wnętrzu klubu. Nigdy nie przypuszczałby, że podczas gdy w Londynie wszyscy szykują się na atak śmierciożerców, oni tak naprawdę spędzają czas na zabawie. Nikt tu nie rozprawiał jasno o tym jak zmasakrują ludzi w odwecie za bitwę o Hogwart. Ludzie żyli tu całkiem normalnie. Z wyjątkiem tych, którzy obradowali w podziemiach kwatery głównej. Ci byli po prostu źli.
Wyszczerzył się do Astorii, podziwiając bezwzględną czeluść mroku, czającą się w jej oczach. Ta dziewczyna go przerażała. Nie swoimi umiejętnościami rzecz jasna, a światopoglądem, który zdawał się jej całkiem normalny.  Z pewnością nie miałaby nic przeciwko zabijaniu bezbronnych zwierzątek i malowaniem ich krwią ścian w pokoju. Jej szminka była tak jaskrawoczerwona...
-O czym myślisz?-zapytała nagle, zarzucając mu ręce na szyję. Zamrugał gwałtownie, momentalnie spinając mięśnie w jej obecności. Wyobrażał sobie jak swoimi długimi, wymalowanymi na różowo paznokciami przebija jego koszulkę i ciało, dostając się do żywego mięsa. Po co były jej te szpony...?
-Zostawiłem w domu mnóstwo pracy. Powinienem wracać...-zaczął, ale ona nie zdała się zwieść. Nerwowo przełknął ślinę, zerkając prosto w ślepia wygłodzonej żmii.
-Daj spokój, Draco-jej chłodne palce wślizgnęły się pod kołnierzyk jego koszulki. Dlaczego były tak cholernie zimne? Dlaczego miała trupiolodowate palce, podczas gdy wszyscy tu ociekali potem, a w powietrzu brakowało tlenu? Czuł, że zaczyna się dusić, a wszystkie kolory odpływają z jego twarzy. -Liczyłam, że coś dziś zrobimy...
-Taak?-odetchnął ciężko, co ona skwitowała krótkim uśmiechem. Chyba myślała, że szczególnie na niego działa.
-Pamiętasz jak dobrze było nam w szkole...?-jęknęła wprost w jego usta, zmysłowo ocierając się o jego ciało. Naprawdę było mu niedobrze.
-No nie wiem-głośno zaczerpnął powietrza, zaciskając palce na jej biodrach, aby nieco ją od siebie odsunąć. -Miałem raczej słabe oceny.
-Nie o to mi chodziło, głuptasie-zaśmiała się, wywracając oczami. Zrobiło mu się słabo, kiedy wspięła się na palce, by przejechać językiem bo jego szyi. -Chodzi o to, jak nam było razem. Chodzi mi o NAS-sprostowała, na co nerwowo pokiwał głową. Był pewien, że jeżeli zaraz tego nie przerwie, nie wytrzyma.
-Tak, to była dla mnie świetna odskocznia-stwierdził, mrużąc oczy w migających, kolorowych światłach.
-Odskocznia-całe szczęście odsunęła się od niego, by dokładniej mu się przyjrzeć. Przesunęła głowę na bok i z niezrozumieniem uniosła w górę jedną brew. -Co to znaczy odskocznia?
Przez moment szukał odpowiedniego synonimu na to słowo, kiedy zorientował się, że to nie o to jej chodzi. Westchnął cicho, desperacko szukając jakiegoś wytłumaczenia. Był gotów wyrwać się stąd każdym kosztem.
-Widzisz, sprawa polega na tym, że...-zawiesił się na moment, nerwowo przełykając ślinę. -Jestem gejem.
Nie wierzył, że to powiedział. Widział zaskoczone, a może raczej śmiertelnie zszokowane spojrzenie Astorii, bo rzeczywiście nigdy nie zachowywał się jak ktoś, kto upodobał sobie mężczyzn. Rozpaczliwie przeszukiwał zakamarki umysłu, próbując znaleźć sposób, by wyznanie to stało się bardziej wiarygodnie, kiedy...
-Tak, ja i Blaise jesteśmy parą-z powagą pokiwał głową, a potem zmarszczył brwi i wysunął dolną wargę do przodu. Stoczył się. Naprawdę się stoczył.

                                                                             ***

-Draco, mój przyjacielu!-Blaise wydarł się, przekroczywszy po paru dniach próg własnego mieszkania. -Wujek Blaise wrócił! Zgadnij jaki prezent ci przywiózł z Londynu!
Wywrócił oczami i powoli wyłonił głowę przez drzwi łazienki, cicho wzdychając.
-Jesteś idiotą, Zabini-stwierdził sceptycznie, patrząc na papierową torbę, ściskaną w dłoniach Blaise'a. -Jeżeli to nie jedzenie, nie zamierzam się do ciebie odzywać...
-Spokojnie, spokojnie-zaśmiał się wyraźnie rozbawiony Blaise. -To jedzenie.
Mały uśmiech pojawił się na twarzy blondyna. Obecnie był gotów nienawidzić go trochę słabiej.
-Co z Hermioną?-zapytał, bo to jedyne co go szczerze mówiąc interesowało. Żadne pogawędki z przedstawicielami ministerstwa i szpiegami nie były dla niego aż tak ważne. Nie na tyle, by o niej zapomnieć.
-Ahh, z Hermioną-Blaise, skrzywił się delikatnie, na co coś boleśnie ścisnęło jego wnętrze. Chyba nic się jej nie... -Spokojnie, radzi sobie świetnie. Nawet lepiej niż świetnie-zapewnił go ku jego uldze Blaise. Zmarszczył brwi.
-To znaczy?-przyjrzał mu się, z uwagą skanując jego twarz.
-To znaczy, że jest tak samo wredna i pyskata jak kuźwa zawsze-warknął Blaise, chyba przypominając sobie ich spotkanie.
-Co jej zrobiłeś?-warknął poirytowany Draco, fakt, że jego dziewczyna jest 'wredna' i 'pyskata', postanawiając przemilczeć.
-Och, pewnie! To ja jestem tym złym-wywrócił oczami Blaise, wyraźnie dotknięty brakiem zaufania. Po spojrzeniu, którym obdarował go Draco, postanowił jednak przestać ociągać. -Dobrze się bawi, przestrzega prawa i chodzi na randki z nowymi przyjaciółmi.
-Co?-Draco zmarszczył brwi, patrząc na niego ze złością. Jeśli to żart...
-Jakiś tam...-Blaise zamyślił się na moment. -Colin? Carter?
-Connor-Draco zacisnął usta w wąską linię, z frustracją przeczesując włosy palcami.
-Proponowałem jej, że wiesz, jak chce to mogę się z nim pobić i w ogóle, ale ona mówiła,  że nie trzeba, że super się z nim dogaduje i wiesz, nie długo to pewnie się zaręczą, będzie ślub i gromadka dzieci, zupełnie nie podobnych do ciebie...
-Blaise-uciął mu ostro Draco. Ku zaskoczeniu Blaise'a jego twarz nie wyrażała jednak irytacji. Wyrażała zaniepokojenie. Najszczerszą i przerażającą troskę.
-Co?-zapytał cicho, zagryzając wargę i krzywiąc się, jakby w oczekiwaniu na uderzenie.
-Musimy przyspieszyć akcję. Ona jest w niebezpieczeństwie.
[...]
-Nie no wiesz, naprawdę się cieszę, że twoja zdradzająca dziewczyna jest dla ciebie aż taką motywacją, ale nie uczynisz niemożliwego od miesięcy, możliwym w pięć minut-powiedział nieco oburzony Blaise, krzyżując ręce na piersi.
-Ona mnie nie zdradza-syknął poirytowany Draco, przechadzając się wzdłuż ściany w salonie. -Blaise, śmierciożercy mają ją na liście i chcą ją zabić, a ja boję się, że tego nie zrobią, bo uprzedzi ich gang, z którym zadarłem.
-Wróć. Jaki gang?
-Pomożesz mi czy nie?
-Stary, jakby ci to powiedzieć, ja już w tym siedzę. Jestem mózgiem operacji-powiedział dumnie Blaise, wypinając pierś do przodu. -Jaki mamy plan?
-Wysadzę miasto w powietrze, a ty mnie znokautujesz, żeby łatwiej zaciągnęli mnie do lochu z Teodorem-wyjaśnił Draco, patrząc na niego ze śmiertelną powagą.
-Okay, a teraz tak na poważnie-Blaise uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem, rzucając mu wyczekujące spojrzenie.

                                                                                     ***

-Draco! Draco!-biegł za nim, ledwie nadążając za jego przyspieszonym krokiem. W dodatku oddychał ciężko, nie z powodu braku kondycji, a przerażenia, które potęgowało w nim dziwne zachowanie przyjaciela. -Nie możesz tak po prostu... O KURDE MAĆ, DRACO-wrzasnął, z rozszerzonymi źrenicami obserwując jak wielka kolumna budynku w samym centrum miasta rozbija się o kamienny bruk. Spuścił wzrok na swoje buty, które przybrudził pył z rozbijającego się na kawałki gruzu.
-Pomożesz mi czy nie?-powtórzył po raz kolejny tego dnia Draco, na co on z paniką pokiwał przecząco głową.
-Tak-zgodził się wbrew sobie, kuląc jednocześnie i zatykając uszy, gdy jego przyjaciel z niepokojąco spokojnym wyrazem twarzy wysadził stojący w centrum pomnik. To się stawało niebezpieczne.
-Draco...-próbował dotrzeć do przyjaciela, jednak gwar, który wzrósł wraz z walącym się miastem, nie pozwolił mu go przekrzyczeć. Na ulicy zaczęła wzrastać panika. Ludzie biegali, próbując odnaleźć się nawzajem.
-Dlaczego nikt mnie jeszcze nie łapie?-zapytał nieco skonsternowany Draco, krzywiąc się, gdy wywrócona przez niego kolumna, uderzyła w wielki apartamentowiec, uszkadzając w nim wszystkie okna. Ten dość spektakularny widok przerwał mu jednak Blaise, który wbijając palce w jego ramię odwrócił go w swoją stronę i wydarł się prosto w twarz.
-Bo zachowujesz się jak jakiś terrorysta!-niezbyt delikatnie szturchnął go w ramię, a potem również w głowę. -Co ty chcesz osiągnąć, Draco?
-Uderz mnie-poprosił nieoczekiwanie Draco, co wyraźnie zbiło go z tropu. Blaise zamrugał kilkakrotnie powiekami, unosząc w górę brwi.
-Uderz mnie-ponowił prośbę Draco, uśmiechając się delikatnie, gdy ten wreszcie załapał. Tak, wiedział, że sprawia tym zadaniem Zabiniemu nie małą przyjemność. -I naprowadź ich na celę Teodora. Błagam.
Nim zdążył powiedzieć coś jeszcze, uderzenie Blaise'a posłało go na ziemię. Stracił przytomność.

                                                                              ***

-Zabiję go!
-Nie, nie, Carrow, nie, nie nie...
-Masz pojęcie ile ludzi ranił ten idiota? Zburzył pół miasta!
-Możliwe, że to moja wina. Wyrwał się spod kontroli.
-Masz rację, dlatego zabiję cię razem z nim.
-Carrow...
Powoli otworzył oczy, łapiąc się jednocześnie za głowę. Ból w skroniach był wyjątkowo nieznośny.
-O Draco! Świetnie, że żyjesz. Wytłumacz im, że to tylko twoja wina-poprosił zestresowany Blaise, dwojąc i trojąc mu się przed oczami.
-Co?-zapytał głupio, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali. Leżał na podłodze, na ciemnej i zimnej posadzce.
-Nie będę rozmawiał bez adwokata-odparł nonszalancko, jednak pewny uśmieszek szybko zniknął z jego twarzy. Carrow wraz z jakimś obcym śmierciożercą złapali go za ubrania i gwałtownie poderwali go do góry, tak, że zrobiło mu się ciemno przed oczami.
-W tym miejscu, Malfoy, nie masz żadnych praw-oświadczył, niezbyt delikatnie uderzając go w twarz. Znów stracił przytomność. Tym razem z nieco mniejszym przekonaniem, że wszystko dobrze się skończy.
[...]
Mocno zaciągnął się powietrzem, a potem wypluł z ust mieszaninę krwi i śliny, przewracając się z brzucha na plecy. Ostry ból przeszywał jego czaszkę, a nieprzyjemne uczucie, które towarzyszyło mu przy podciąganiu się na dłoniach dało mu do zrozumienia, że ktoś niezbyt delikatnie obchodził się z nim, gdy przenosił tu jego ciało. Znajdował się w celi. W brudnej i wilgotnej, ogrodzonej kratami celi... Gwałtownie usiadł na ziemi i nerwowo rozejrzał się po otoczeniu, próbując dostrzec cokolwiek istotnego. Oznaczenia na ścianach, jakieś okna...
-Chyba masz to, czego chciałeś...
Zamarł, unosząc spojrzenie do góry. Rzeczywiście miał to, czego chciał. W sąsiedniej celi po prawej stronie siedział Teodor. Nieco chudszy i bardziej naznaczony bliznami niż wtedy, gdy widział go po raz ostatni, ale cały i zdrowy, z ponurym uśmieszkiem zawieszonym na jego wypranej z emocji twarzy.
-Teodor...-doczołgał się do kraty, a potem mocno zacisnął dłonie na jej prętach, obserwując dawnego przyjaciela spod przymrużonych powiek. Ból głowy był nie do zniesienia.
-Mocno cię rąbnęli-przyznał z lekkim podziwem Teodor. -Myślałem, że będzie z ciebie trup na miejscu...-powiedział z zamyśleniem, na samym końcu dodając, z lekkim zawodem. -Szkoda.
-Musimy pogadać-oświadczył z powagą, Draco, ignorując jego niemiłe docinki.
-Jak chcesz-Teodor wzruszył ramionami, pocierając ręką brodę porośniętą nieco przydługim zarostem. -Mamy chyba dużo czasu, prawda? Domyślam się, że sam chciałeś tu trafić, ale nie jesteś aż tak mądry by obmyślić ucieczkę...-uśmiechnął się z satysfakcją, na co Draco mimowolnie się skrzywił. Miał ochotę zwyzywać się od najgorszych idiotów.
-Merlinie, jestem kretynem-strzelił się ręką w czoło, z frustracją opadając na ziemię. Nie miał siły.
-Jak twoja noga?-zaśmiał się Teodor, wstając z ławki przy przeciwległej ścianie i podchodząc do kraty dzielącej go od Dracona. -Możesz w ogóle chodzić?
-Zamknij się, Nott-Draco poderwał się z ziemi, siadając naprzeciw niego. -To ja ostatnio wygrałem.
-Czyżby?-Teodor uśmiechnął się, pochylając się nad jego twarzą. Dzieliła ich tylko krata, która i tak nie była wystarczającą ochroną, by Draco nie poczuł na sobie jego zimnego oddechu. -Zabrakło ci odwagi by mnie zabić.
-Tak, cóż, więcej nie popełnię tego błędu-stwierdził mściwie blondyn, posyłając mu najbardziej wściekłe spojrzenie na jakie było go stać.
-Jak?-Teodor zaśmiał się głośno, patrząc na niego z politowaniem. -To znaczy, Draco, jesteśmy tu zamknięci. Oświeć mnie, jak zamierzasz mnie zabić, skoro zostaliśmy uwięzieni i to na dobre. Jesteś idiotą i nie obmyśliłeś planu jak się stąd wydostać. Jesteś najgłupszym śmierciożercą w całej historii.
I tu Teodor miał rację. Nie miał zielonego pojęcia jak uda mu się go pokonać.

                                                                                     ***

Lekko zachwiała się i omal nie spadła z krzesła, które podsunęła pod okno, gdyby nie Harry, który krótkim machnięciem różdżki przywrócił jej równowagę.
-Dzięki-zaśmiała się nerwowo, krańcem różdżki doczepiając łańcuch do karnisza. Założyła kosmyk włosów za ucho, a potem uśmiechnęła się wdzięcznie do przyjaciela, cicho wzdychając.
-Wygląda na to, że to już koniec-powiedział, rozglądając się po świątecznie udekorowanym pokoju Malfoya. Wciąż czuł się skrępowany przebywając w mieszkaniu ślizgona. -Naprawdę myślisz, że mu się to spodoba?-zapytał z nieprzekonaniem, palcami mierzwiąc swoje kruczoczarne włosy.
-Czemu miałoby się nie spodobać?-zapytała z niezrozumieniem, unosząc w górę brwi. Naprawdę bardzo się starała, by dać eleganckiemu mieszkaniu trochę duszy, ciepła typowych, rodzinnych świąt. Zawsze w  podobny sposób ozdabiała stary dom wraz z rodzicami. Uśmiechnęła się wraz z tymi wspomnieniami.
-No nie wiem-Harry wzruszył ramionami. -To mi do niego po prostu nie pasuje-stwierdził, z krzywym uśmiechem podziwiając ich dotychczasową pracę. -Nie zrozum mnie źle, Miona-dodał, gdy dziewczyna zeskoczyła z krzesła i stanęła obok niego. Objął ją ramieniem i westchnął ciężko, zaciskając palce na jej biodrze. -Jest naprawdę pięknie...
-Czy ja wiem-obcy, zniesmaczony głos niespodziewanie rozbrzmiał za ich plecami, gdy gwałtownie odwrócili się i z szokiem dostrzegli opierającego się o futrynę drzwi Blaise'a.
-Jak się tu dostałeś?-zapytał ostro Harry, mierząc Zabiniego ostrzegawczym wzrokiem. Różdżkę, którą do tej pory swobodnie trzymał w dłoni, teraz skierował na niespodziewanego gościa, gniewnie mrużąc oczy.
-Wiem nieco o robieniu tak banalnych rzeczy jak włamywanie się do mieszkań strzeżonych przez najlepsze zaklęcia ochronne-orzekł ponurym tonem Blaise, zdecydowanym krokiem podchodząc do Hermiony. -Granger, mamy problem.
-C-co?-wyjąkała, czując jak nieprzyjemny dreszcz przechodzi jej po plecach. Nie dość, że w jej umyśle pojawiła się myśl, że Draco może być martwy, musiała znosić przenikliwe spojrzenie nierozumiejącego niczego Harry'ego. -Czy Draco...?-zapytała, mimowolnie dławiąc się powietrzem. Nie umiała oddychać. Mogłaby przysiąc, że w tym momencie zapomniała jak się oddycha. Zimny pot oblał jej ciało, gdy uświadomiła sobie co się zbliża. Atak paniki. Myślała, że już dawno się ich pozbyła.
Wsparła się na mocnym ramieniu Harry'ego i docisnęła ręce do brzucha, nieobecnym wzrokiem zerkając na nieco zaskoczonego Blaise'a. Nie, to nie mogła być prawda.
-Och-Blaise najwyraźniej dopiero teraz zrozumiał o co jej chodzi. Zaśmiał się nerwowo i potarł kark dłonią. -Żyje. Chyba. Jeszcze.
-Co to ma znaczyć?-zapytała, gwałtownie nabierając powietrza. Było blisko, ale w porę zdołała się opanować.
-Możliwe, że został zamknięty w więzieniu za zdemolowanie całego miasta śmierciożerców. A ja nie mam pojęcia jak wyciągnąć go stamtąd nim go zabiją.
-Zabiją?-powtórzyła, podnosząc głos o oktawę.
-Nie patrz się tak na mnie, to nie ja ustanawiam prawo. Nie, żeby tam jakieś obowiązywało...
-Co tu się dzieje?-zapytał zdezorientowany Harry, w irytujący sposób przypominając o swojej obecności. Blaise skrzywił się, rzucając mu znudzone spojrzenie.
-Nic, czym musiałbyś sobie zaprzątać głowę-wyjaśnił przesadnie miłym tonem. -Sio!
-Uważaj, Zabini...-zaczął Harry, ale nim zdążył dodać coś jeszcze Blaise niespodziewanie rzucił się na niego i jednym ruchem obezwładnił, dociskając przedramię do jego gardła.
-To ty uważaj, Potter. Wkurzasz mnie, co może się okazać dla ciebie bardzo niebezpieczne. Zwłaszcza gdy mój najlepszy przyjaciel odlicza minuty do śmierci, a ty w tym czasie mnie rozpraszasz...
-Blaise, puść go-Hermiona mocno pociągnęła go za ramię i obrzuciła wściekłym spojrzeniem. -Co mam robić?-spytała, z determinacją zaciskając pięści.
[...]
Od dziesięciu minut tępo wgapiała się w Harry'ego, który z zaciśniętą szczęką siedział przy stole, nerwowo wystukując palcami jakiś rytm. To jak traktowali go inni było nie w porządku. To jak ona sama ostatnio go odtrąciła i zapomniała, że się przyjaźnią było jednak gorsze. Harry na to nie zasługiwał. Na to, jak zepchnęła go na dalszy plan, jak zaczynała bardziej ufać Blaise'owi niż jemu.
Z krępacją przesunęła palcami po włosach, a potem wstała z kanapy i podeszła do przyjaciela, kładąc mu dłoń na ramieniu. Spiął się pod jej dotykiem, ale nie zepchnął jej ręki.
-Zrobisz to?-spytała, cicho wzdychając. Domyślała się jak to dla niego wygląda. Jakby wszyscy wokół go wykorzystywali...
-Czy przekroczę uprawnienia i zdradzę ministerstwo, żeby pomóc twojemu chłopakowi?-zapytał, prychając pod nosem. Rzeczywiście, to musiało być dla niego trudne, zwłaszcza, że nienawidził Malfoya.
-Harry...
-Zabini mną pomiata kiedy tak naprawdę wszystko zależy ode mnie-zauważył z goryczą, co ona skwitowała cichym westchnięciem. Nie miała pojęcia jak mogłaby go przekonać.
-Proszę cię...
-Mam narazić siebie i swoich ludzi, żeby go ratować-powiedział z niezadowoleniem, wyglądając na naprawdę nieprzekonanego. -Nie sądzę by jego życie było warte więcej niż któregokolwiek z najlepszych aurorów. Hermiona, on wiedział w co się pakował gdy tam wyruszał.
-Chciał pokonać Teodora...
-Nie sądzę, by Malfoy był aż tak głupi by sądzić, że pokona go w pojedynkę.
Zmarszczyła brwi i pociągnęła nosem, czując ogarniającą ją frustrację. Myśl, że mogłaby stracić Dracona była najpotworniejszą myślą od naprawdę długiego czasu. Jej serce ścisnęło się, kiedy uświadomiła sobie, że Harry im nie pomoże.
-Zrób to dla mnie-poprosiła. W jej oczach zalśniły łzy, kiedy zaskoczony Potter uniósł głowę i przyjrzał się jej z niezrozumieniem, unosząc w górę jedną brew. -Po prostu go uratuj, i pomóż zniszczyć Teodora, a ja jeszcze przed świętami się stąd wyprowadzę-obiecała, czując jak łamie się jej serce. -Nigdy więcej się do niego nie odezwę.