środa, 22 lipca 2015

-Rozdział 26- Old Friends

-Nie. Nie, nie, nie, nie.
Odsunęła od siebie Harry'ego, który po dość długim pocałunku, po raz kolejny starał się dosięgnąć jej ust. Była w szoku. W szoku, zdezorientowaniu i całkowitej rozsypce. To nie mogło być tak. To się nigdy nie miało wydarzyć.
-Przepraszam Hermiona. Ja już po prostu dłużej nie mogłem wytrzymać-jęknął wprost w jej usta, prawą ręką sięgając do jej policzka. -Świadomość, że on jest tak blisko ciebie...-chyba chciał ponownie ją pocałować, ale ona nie potrafiąc wytrzymać tej bliskości, po prostu cofnęła się o kilka kroków do tyłu.
-Harry...-jej głos był słaby i drżący, kiedy gwałtownie pokiwała głową i wyciągnęła ręce przed siebie, uniemożliwiając mu kolejny kontakt. -Ja...-tak właściwie nie miała pojęcia co powinna powiedzieć. Że nigdy przenigdy, nawet przez ułamek sekundy, nie pomyślała, że jej przyjaciel czuje do niej coś więcej, niż do zwykłej przyjaciółki powinien?
Z ciężkim westchnięciem opadła na sofę i ukryła twarz w dłoniach, zerkając na niego przez palce. Chyba był zawstydzony. Czy wiedział, że właśnie zniszczył wszystko co do tej pory między sobą budowali? Że już nie był jej najlepszym przyjacielem, bo jego czyn sprzed chwili wyraźnie zakomunikował jej, że on ich relacji w kategorii przyjaźni nie rozważa?
-Od... Od k-kiedy?-spytała łamiącym się głosem, wreszcie na niego spoglądając.
Harry spuścił głowę i mocno przygryzł wargę, przyglądając się jej z bólem w oczach.
-Od zeszłego lata.
Wypuściła z ust drżące westchnięcie. Jak mogła się nie zorientować?
-Kocham cię, Hermiona.
-Nie mów tak-pokręciła głową, najchętniej po prostu zatykając uszy.
-Ale to prawda-jęknął zbolałym tonem, dosiadając się do niej. Mimowolnie się wzdrygnęła. Właśnie straciła najlepszego przyjaciela. -Kocham cię, Hermiona. Cholernie cię kocham i nie obchodzi mnie już, co sobie pomyślisz. Po prostu musiałem to powiedzieć-odetchnął ciężko. -Nie zniósłbym dłużej milczenia, kiedy zadajesz się z NIM-jego oczy pociemniały, kiedy wspomniał o Malfoyu.
Mocno zacisnęła powieki, czując, że zaraz zacznie płakać. Rzeczywiście, łzy były nie do powstrzymania.
-Nie kocham cię-uniosła głowę i spojrzała prosto w jego oczy. Nie zdawały się być zaskoczone. On już się chyba dawno z tym pogodził. -Nie tak, jak byś chciał.
-Mogę poczekać.
-Nie-powiedziała natychmiast, nieświadomie podnosząc głos. -Nie na mnie powinieneś czekać...
-Ale...
-Jesteś moim przyjacielem-powiedziała stanowczo, jednocześnie ścierając łzy z policzków. -Moim bratem-dodała już ciszej, czując jak łamie się jej serce. Nie miała pojęcia co robić. -Ja...
Chciała uciec. Zniknąć. Zapomnieć, że to się w ogóle wydarzyło. Chciała cofnąć czas i nie dopuścić do tego pocałunku. Wciąż czuła jego smak na swoich ustach.
-Potrzebuję czasu-powiedziała wreszcie, spoglądając mu prosto w oczu.
-Przemyślisz to?-zapytał z nadzieją w głosie.
-Przemyślę to, jak nas uratować-odparła desperacko, bo za nic w świecie nie chciała go tracić, ani skrzywdzić. -Co zrobić by nie było niezręcznie, ani...
Ponownie poczuła jego usta na swoich wargach. Tym razem był to jednak znacznie subtelniejszy gest. Powolny i czuły. Jak pożegnanie.
-Zapomnij, że to się w ogóle wydarzyło-powiedział z zawodem, a potem po prostu ją zostawił. Wziął kurtkę, wrzucił różdżkę do kieszeni swoich spodni i wyszedł, zostawiając ją z totalnym chaosem w głowie.

                                                                                       ***

Kiedy przyszedł pod jej drzwi wieczorem, nie tego się spodziewał. Przez większość czasu była dziwnie przygaszona. Nie mówiła zbyt wiele, nie uśmiechała się, ani nie śmiała, a do tego jej oczy były zaczerwienione. Wiedział, że płakała, ale za każdym razem kiedy próbował poruszyć ten temat zbywała go jakimś naiwnym tekstem.
Chciał ją przeprosić. Domyślał się, że to przez niego. Że ponownie ją dobił, że spieprzył i to w dodatku kłamiąc, sprzedając jej tą łagodną i nieprawdziwą wersję. W końcu czym były narkotyki w porównaniu z tym kim był naprawdę?
-Jesteś na mnie zła?-zapytał w końcu, kiedy kończyli już przygotowane przez nią jedzenie.
-Nie-wzruszyła ramionami, nawijając na widelec ostatnią porcję makaronu. Westchnęła cicho i uniosła kąciki ust w wymuszonym uśmiechu. -Czemu?
-Rzucę to-obiecał z pewnością siebie, bo w końcu zerwanie z uzależnieniem, którego wcale nie miał, nie wydawało się trudne.
-Wiem-przytaknęła obojętnie, wbijając zamyślony wzrok w widok za oknem.
-Hermiona...-chciał to  z niej wyrzucić, rozpracować to co ją dręczyło, ale ona tylko gwałtownie zerwała się z krzesła i wyszła. No po prostu świetnie.
Westchnął ciężko i przesunął dłonią po brodzie, zastanawiając się czy powinien za nią iść. Czy istniały jakieś słowa, które były wstanie to załagodzić? Czy ona go nienawidziła?
Nagle był zmuszony przerwać rozmyślania, bo ona ponownie pojawiła się w pokoju, tym razem już nie tak skutecznie maskując swoje uczucia. Była zdenerwowana. Kręciła się po jadalni, przestępowała z nogi na nogę, zagryzała dolną wargę i co chwila przeczesywała dłonią włosy.
-Pocałował mnie-wyrzuciła w końcu z siebie, a on poczuł jak niespodziewanie wszystko w nim zamiera.
No chyba nie...
-Kto, kurwa?
Sam nie sądził, że tak zareaguje, no ale, że co?! Zmarszczył brwi i wstał od stołu, rzucając jej ponaglające spojrzenie. Swoim małym wybuchem chyba tylko jeszcze bardziej ją zestresował, ale naprawdę nie potrafił zachować spokoju, kiedy w myślach wciąż przewijała mu się jego Hermiona. Jego Hermiona z kimś innym. Czy oddała pocałunek? Czy jej się podobało? Czy...
-Harry-wyznała cicho, a potem położyła rękę na czole i zaczęła chodzić wzdłuż pokoju, gorączkowo rozmyślając. -Straciłam go Malfoy. Straciłam przyjaciela i ja już nie wiem co mam robić dalej-powiedziała z żalem, ale on nie był wstanie tego analizować, bo przed oczami wciąż miał ten pieprzony pocałunek.
-Wszystko musi się spieprzyć-powiedziała z goryczą, kiedy po jej policzkach spłynęły tak silnie wstrzymywane łzy. -Wszystko jest nie tak. Co ja robię źle? Powiedział, że kocha mnie od ponad roku, rozumiesz? Jak ja mogłam się nie zorientować...?
Prychnął pod nosem. Jego czujność została nieco uśpiona po ostatniej rozmowie z tym kretynem Potterem, ale był pewny co do tego, że buja się w jego dziewczynie niemal od zawsze. Jego dziewczynie. Merlinie, czy on naprawdę tak pomyślał?
-Podobało ci się?-zapytał nagle, bo tak naprawdę, to tylko tyle go obchodziło.
-Co?-zamrugała i rzuciła mu pełne niezrozumienia spojrzenie.
-Jak cię całował-sprostował, rzucając jej dziwne spojrzenie. Czy on był zazdrosny? Owszem, cholernie wściekły, że ktoś, kto nie był nim w ogóle ją dotknął, ale mogła marzyć, że przyzna to głośno.
-To mój przyjaciel, Malfoy-spojrzała w jego oczy z zaskoczeniem. Nagle przestała chodzić po pokoju i po prostu stanęła naprzeciw niego, nie do końca rozumiejąc do czego on zmierza. Że niby ona i Harry? -Nie!-powiedziała głośno i dobitnie, widząc sposób w jaki na nią patrzył. -Nie podobało mi się.
Uniósł brew z nieprzekonaniem. Czy oby na pewno? Nie potrafił znieść myśli, że ona mogłaby być z kimkolwiek innym.
-Na pewno?-zapytał niskim głosem, powoli się do niej zbliżając. W końcu jednak nie wytrzymał. Złapał ją za ramiona i docisnął ją do ściany, następnie ręce lokując po bokach jej głowy. -Było fajnie, możesz to powiedzieć...-wyszeptał prowokacyjnym tonem, cały swój wzrok zawieszając na jej ustach. Świadomość, że dopiero co całował ją Potter...
-Jesteś na mnie zły?-spytała z niedowierzaniem, bo z jego postawy i sposobu w jaki do niej mówił jasno dało się zrozumieć, że był wkurzony.
Nie odpowiedział. Po prostu brutalnie wpił się w jej usta, napierając na jej wargi w wyjątkowo zachłannym i namiętnym pocałunku. Tak, był o to zły. Ale chyba na siebie. Gdyby wszyscy wiedzieli, że ona jest jego, nikomu nawet przez myśl nie przeszłoby by się do niej dobierać. Chyba.
Kiedy skończyli, stali przyciśnięci do siebie pod ścianą, z zetkniętymi czołami i mocno przyspieszonymi oddechami, wpatrując się sobie w oczy.
-Dobrze się już dziś czujesz?-zapytała nagle Hermiona, nawiązując do jego samopoczucia z przedwczoraj.
W zamyśleniu pokiwał głową, a potem nieoczekiwanie złapał ją za uda i podniósł do góry, zmuszając ją by oplotła go nogami w pasie. Nie był wstanie już przerywać.
-Świetnie-przyznał uśmiechając się szczerze, a potem pocałował ją mocno i skierował swoje kroki do jej sypialni, zamierzając sprawić, by zapomniała o jakimś tam Potterze.

                                                                                       ***

-Draco...?-zaczęła powoli dziewczyna, kiedy już po wszystkim leżeli pod jednym prześcieradłem, ze splątanymi nogami.
-Hm...?-mruknął z uśmiechem chłopak, postanawiając przemilczeć fakt, że po raz pierwszy nazwała go po imieniu. A więc już nie był dla niej Malfoyem. Przekręcił się na bok, a potem zawisnął nad jej ciałem i zaczął powoli całować jej szyję.
-Chyba pójdę jutro odwiedzić rodziców-powiedziała z lekkością, jakby wizyta w Mungu nie wzbudzała w niej żadnych negatywnych emocji.
-To dobrze-uśmiechnął się delikatnie, jednak nie przerywał całowania jej. -Chcesz bym poszedł z tobą?-zaproponował.
-Nie, nie musisz-odparła cicho, a potem przymrużyła oczy i wplotła palce w jego jasne włosy. -Tak ci tylko powiedziałam...
-To nie problem...-stwierdził nieco nieobecnym tonem, rękami błądząc pod materiał prześcieradła.
-Nie musimy całego czasu spędzać razem-stwierdziła z zamyśleniem -Nie musisz się mną opiekować, ani...
Oderwał się od niej i spojrzał jej w oczy, zaprzestając wszystkich dotychczasowych czynności. Co ona przez to rozumiała?
-Co?-jego brwi uniosły się w zdziwieniu, kiedy wypuścił z ust to krótkie pytanie.
-Nie jesteśmy...-westchnęła, jakby ten temat przynosił jej wiele trudności i zakłopotania. -Razem.
Zamrugał. A więc o to chodziło. Czy to nie ona wspominała mu, że nie chce się angażować?
-To nie znaczy, że chcę, żebyśmy byli razem-sprostowała szybko. -Po prostu... nie sądzisz, że zachowujemy się jak para?
Uśmiechnął się blado.
-To coś złego?
-Nie, nie, ale...
-Zostaniesz moją dziewczyną?
Poczuła jak jej serce zaczyna bić mocniej. Była zakochana. Dlatego tak, bardzo jak bała się, że nigdy nie usłyszy od niego tego pytania, tak silnie uzależniona była od jego osoby, aby się zgodzić. Z niedowierzaniem wpatrywała się w jego błyszczące, nieruchome w wyczekiwaniu oczy, a potem zarzuciła mu ręce na szyję i mocno pocałowała.


                                                                               ***

Nie sądził, że kiedykolwiek o to zapyta. On nie bawił się w dziewczyny. On się nie wiązał. Wzmianka o Potterze wystarczyła jednak by całkiem zmienić jego światopogląd. Nie było mowy, żeby ją komuś oddał.
Przyciągnął ją do siebie mocniej i oparł brodę o czubek jej głowy, szeroko się uśmiechając. Było super. Hermiona Granger była świetną dziewczyną. Zarzucił rękę na jej talię i z zadowoleniem obserwował jak kładzie ręce na jego torsie, przez sen przysuwając się do niego nieco bliżej.
-Hej...-jęknęła, wciąż nie otwierając oczu. -Która godzina?
-Chwila po ósmej-stwierdził, zerkając na zegarek na szafce nocnej za jej plecami.
-To środek nocy, Draco...
Znów to Draco. Jego imię w jej ustach brzmiało idealnie. Uśmiechnął się szeroko, a potem zaczął ją całować, nie zważając na to, że tak właściwie to ona jest ledwo przytomna.
-Zrobisz mi śniadanie?-spytała cicho, po tym jak zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek.
-Nie przesadzajmy-mruknął, wznosząc oczy ku niebu.
-Proszę?-jęknęła, sunąc nosem po jego policzku.
-Nie, tak nie wygląda bycie twoim chłopakiem-odparł z niezadowoleniem. -Nie zamierzam robić ci śniadań, zaczynać mówić o sobie w liczbie mnogiej, chodzić w dopasowanych ubraniach, ani używać tej samej szczoteczki do zębów-zaznaczył, na co ona zaśmiała się pod nosem i w końcu otworzyła oczy. Miała piękne, błyszczące oczy w kolorze mlecznej czekolady.
-Dopasowane ubrania są całkiem fajne-stwierdziła z rozbawieniem. -Możemy zrobić dzisiaj dzień piżam?-zapytała z nadzieją w głosie. Mimowolnie wywrócił oczami.
-Jesteśmy nadzy-zauważył, na potwierdzenie tych słów dobierając się do niej pod przykryciem prześcieradła. -Więc jeżeli w coś się dzisiaj w ogóle ubiorę, to na pewno nie będzie to piżama...
-Powiedziałeś jesteśMY nadzy-zaśmiała się głupio. -Zaczynasz gadać w liczbie mnogiej.
-Jesteś wkurzająca-stwierdził z lekkim grymasem, a potem wstał z łóżka i zaczął się ubierać, wciąż jednak nieco rozbawiony jej spostrzeżeniem. Merlinie, stawał się żałosny. Był mięczakiem. -Masz na dziś jakieś plany?-zapytał po chwili.
-Nie wiem-wzruszyła ramionami, a potem usiadła na łóżku, podciągając nakrycie do samej szyi. -Chciałam zobaczyć rodziców-wspomniała, delikatnie się uśmiechając.
-Okay, więc idę z tobą-stwierdził, przeczesując palcami swoje włosy.
-Na pewno?-uniosła w górę jedną brew. -Nie będziesz mógł wejść do szpitala. Siedzenie przed nim, nie jest takie ciekawe...
-Poczekam na ciebie, a potem pójdziemy razem na spacer czy coś-stwierdził z zobojętnieniem, bo choć totalnie nie ciągnęło go do romantycznych spacerów, ani innych tego typu beznadziejnych rzeczy, to chciał jej zrobić przyjemność i spędzić z nią trochę czasu.
-No nie wiem-uśmiechnęła się pod nosem. -Nie jestem wkurzająca?
Wywrócił oczami, a potem już w ubraniach ponownie położył się na łóżku.
-Masz rację, tak naprawdę to po prostu chciałem być miły-uśmiechnął się perfidnie. -Miałem nadzieję, że odmówisz.
Uniosła brwi do góry i spojrzała na niego z udawanym oburzeniem.
-Kłamiesz-zaśmiała się.
-Niee...-pokiwał przecząco głową. -Sam nie wiem co sobie myślałem, że zostałem tu na noc...
-Poprosiłeś mnie, żebym była twoją dziewczyną-przypomniała mu, wciąż nie do końca przekonana.
-Bo chciałem zaciągnąć cię do łóżka-uśmiechnął się. Ależ on był dupkiem. Nawet kiedy żartował.
-Szalejesz za mną-stwierdziła z pewnością.
Pokręcił głową.
-Ani trochę.
Z zaskoczeniem zacisnął dłonie na jej talii, kiedy usiadła na nim okrakiem i po prostu pocałowała.
-A teraz?-spytała, niby niewinnie się uśmiechając.
Cóż, teraz zrobiłby dla niej wszystko. I tak, szalał za nią.
-Nie, nadal nic-skłamał tylko po to by pocałowała go ponownie, jednak ku jego zaskoczeniu ona nie zamierzała dać mu tej satysfakcji. Udała, że się obraża, a potem zeszła z niego i zaczęła się, niestety, ubierać.
-Rzeczywiście powinnam spędzić ten dzień sama-przyznała, uśmiechając się smutno, kiedy przeciągała koszulkę przez głowę. -Co ja sobie myślałam?
Wzniósł oczy ku niebu, a potem zeskoczył z łóżka, podszedł do niej szybko i na nowo złączył ich usta w pocałunku.

                                                                                ***

Znów to robił. Stał przed drzwiami świętego Munga i nie mógł uwierzyć, że naprawdę nie jest już czarodziejem. Ta myśl dopiero do niego docierała, mimo iż od wyroku minęły już ponad cztery miesiące, bo to teraz zaczęło mu zależeć i zaczął tego potrzebować. Poniósł konsekwencje. Nie tak straszliwe jak zamknięcie go do końca życia w więzieniu, jednak wciąż niesamowicie dobijające, komplikujące wszystkie sprawy. Urodził się czarodziejem i jako czarodziej wychował, a z dnia na dzień nie stracił tylko różdżki i umiejętności posługiwania się magią, ale także utracił wstęp do wszelkich miejsc gdzie czarodzieje żyli. Był na wygnaniu, a gdyby jego noga stanęła na Pokątnej, w Hogsmade, Mungu czy głupim Dziurawym Kotle, miałby do czynienia z całym sztabem aurorów i urzędników nie pragnących niczego poza wsadzeniem go do Azkabanu.
Odetchnął ciężko i usiadł na ławce, tępo wpatrując się w gmach szpitala, dla mugoli złudnie wyglądającego na ruinę, nieciekawe i zapadłe miejsce. Przynajmniej tego mu nie odebrali. Widział wszystko takim, jakim było.
-Malfoy?
Zaskoczony uniósł głowę i spojrzał na przyglądającą mu się Hermionę. Była smutna, ale nie zdawała się być w takim stanie, w jakim była ostatnio.
-Hej, nie zauważyłem jak wychodzisz-mruknął, a potem wstał i objął ją ramieniem. -I jak?-uniósł w górę brew, nawiązując do jej niedawnej wizyty w Mungu.
-Okay-wzruszyła ramionami i cicho westchnęła. -Muszę się z tym pogodzić, tak?
Kiwnął głową i uśmiechnął się delikatnie, mocno ją przytulając.
-Będzie dobrze-zapewnił ją, bo naprawdę w to wierzył. Jej rodzice wcale nie byli skreśleni. Wciąż mogli odzyskać siły i dawną sprawność.
-Nieważne-zbyła go, wciąż unikając tego tematu. -Co robimy?-zapytała, unosząc na niego zaciekawione spojrzenie.
-Chcesz się przejść?-zaproponował, kiwając głową w stronę pobliskiego parku. Patrzył jak dziewczyna unosi w górę kąciki ust, a potem łapie go za rękę i ciągnie w stronę najbliższej alejki, otoczonej przez jakieś tam drzewa.
Ich spacer nie trwał jednak zbyt długo, bo już po niespełna dziesięciu minutach skończyli na pomoście, gapiąc się na pływające po stawie kaczki.
-Tamta wielka, jest strasznie chamska-stwierdził z grymasem Draco, który z zdegustowaniem obserwował jak duża, brązowa kaczka zjada wszystkie kawałki chleba, które rzucały w stronę stada dzieci po drugiej stronie stawu. -W ogóle się nie dzieli.
-Może jest głodna-wzruszyła ramionami Hermiona, uśmiechając się delikatnie i opierając głowę o jego ramię.
-Och, nie... Ona jest po prostu złośliwa. Widzi jak tamte pozostałe próbują złapać coś do jedzenia, więc zabiera im wszystkie sprzed nosa dla zasady, bo jest beznadziejna-stwierdził. -Zupełnie jak...-nagle urwał i mocno zacisnął zęby, powstrzymując się od wypowiedzenia tego, co chciał powiedzieć. Cały dotychczasowy humor z niego uleciał i choć starał się to zamaskować za wszelką cenę, uśmiechając się wymuszenie i obejmując ją ramieniem, ona zdążyła to zauważyć.
-Jak kto?-uniosła w górę brwi.
-Nieważne, tak mi się tylko powiedziało...-westchnął i pocałował ją w skroń, jakby myśląc, że to odgoni wszystkie jej myśli.
-No powiedz mi-poprosiła i spojrzała na niego z wyczekiwaniem.
-Zupełnie jak Teodor-dokończył z ciężkim westchnięciem, ostatecznie dając za wygraną. Odwrócił wzrok i wlepił go gdzieś na bok, w spokojną taflę stawu, na której bezdźwięcznie poruszały się niewychowane kaczki.
Z zaskoczeniem uniosła w górę brwi.
-Jaki Teodor?-zapytała, bo choć widziała, że niechętnie porusza ten temat, to chciała się czegoś o nim dowiedzieć.
-Teodor Nott-sprostował z zamyśleniem Draco. -Chodziliśmy razem do szkoły...
-Tak, pamiętam-pokiwała głową dziewczyna, nagle go sobie przypominając. -Był ślizgonem, prawda?
W jej umyśle przewinęła się wizja całkiem przystojnego, wysokiego chłopaka, o ciemnobrązowych oczach i czarnych włosach, naturalnie bladej skórze oraz cynicznym uśmiechu prawdziwego wychowanka Slythierinu.
-Tak, był w naszym roczniku-potwierdził Draco. -Bardzo się przyjaźniliśmy przed wojną i właściwie to również w jej trakcie, ale potem wszystko się popsuło...-opowiedział, mając nadzieję, że tak zakończy tą zbaczającą na złe tory rozmowę, ale dziewczyna chyba nie bardzo zamierzała poprzestać na czymś takim. Przenikała go swoim spojrzeniem. Był w stanie to stwierdzić, nawet jeżeli sam na nią nie patrzył.
-Dlaczego?
-Zmienił się-odparł prosto, jakby nawinie wierząc, że to jej wystarczy.
-Pokłóciliście się?-zapytała nieśmiało, dotykając delikatnie jego ramienia.
-Nie, to raczej...-westchnął i przesunął palcami po swoich włosach, nieświadomie roztrzepując je na wszystkie strony. -Bardziej skomplikowana historia.
-Opowiesz mi ją?
Wreszcie spojrzał jej w oczy. W czekoladowe, niewinne oczy, które zupełnie nie miały pojęcia czego chcą.
-Nie zawsze byłem taki, jaki jestem teraz-odparł cicho.
-Ja też nie-wzruszyła ramionami, zupełnie nieprzejęta jego poważnym wyznaniem.
-To ma związek z moją przeszłością, która na pewno ci się nie spodoba-stwierdził, ze strapieniem marszcząc brwi.
-Chcę wiedzieć coś o twojej przeszłości-zauważyła odgarniając włosy z jego czoła, jednocześnie poprawiając nieco jego fryzurę, w której to jasne kosmyki, pod wpływem jesiennego wiatru, sterczały mu na wszystkie strony.
-Nie chcę, żebyś przez to co teraz usłyszysz, zmieniła o mnie zdanie.
-Nie zrobię tego-obiecała, delikatnie się uśmiechając. -To się wydarzyło, w porządku? Żadne z nas nie ma na to wpływu.
Odetchnął ciężko. Chyba mógł jej powiedzieć, prawda? Mógł zaufać na tyle, by podzielić się z nią jedną z najważniejszych i zarazem najgorszych historii swojego życia.
-Nie miałem jeszcze szesnastu lat, kiedy wstąpiłem do śmierciożerców w zastępstwie za ojca i wtedy się strasznie z tego cieszyłem. Byłem cholernie dumny, że wreszcie na coś się przydam-zaczął, a w niej już pierwsze słowa wzbudziły niepokój, bo choć naprawdę nie była skłonna zmienić o nim zdania, to jednak wiedziała, że dzieli się z nią jedną z tych mrocznych historii, niezbyt szczęśliwych ani pocieszających. -Razem z Zabinim i Teodorem myśleliśmy, że jesteśmy ważni, że robimy coś, o czym żaden dzieciak w naszym wieku nie powinien mieć nawet pojęcia, bo wiesz mi Hermiona, robiliśmy okropne i niesamowicie krzywdzące rzeczy. Wydaje mi się, że to wtedy zniszczyłem większość swojego życia, że zaprzepaściłem wszystkie szanse na bycie normalnym chłopakiem i pogrążyłem się w świecie, z którego przez długi czas nie potrafiłem znaleźć wyjścia. Nadawałem się do tego świetnie, wszyscy to wiedzą, bo oprócz mojej paskudnej natury, jestem też ambitny i wszystko lubię robić dokładnie. Jestem najlepszy-oświadczył kpiąco, jakby wyśmiewając swoje dawne myśli i przekonania. -Razem z Teodorem szybko zakwalifikowaliśmy się do tych najzdolniejszych i zostaliśmy poddani bardzo brutalnemu i ciężkiemu, ale też zaskakująco wydajnemu i sukcesywnemu treningowi, który do tej pory, o ile wiem, z tak dobrymi wynikami przeszliśmy tylko my-wyznał z zamyśleniem, ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się przed siebie, chyba już dawno ignorując pływające po stawie kaczki, albo opierająca się o jego bok Hermionę. Był tylko on. On jego historia i świadomość, że kiedy skończy ją opowiadać, może być już innym człowiekiem. Człowiekiem, który coś straci. Potwornie i desperacko bał się tego, że ona się od niego odwróci i choć starał się jej ufać, to brak pewności siebie robił swoje. Nie wierzył, że ona chce przy nim być. -Razem z Teodorem staliśmy się maszynami do zabijania i...-jego głos na moment załamał się. -Mamy na koncie wiele...-chciał użyć słowa ofiar, morderstw, ale to w ogóle nie wchodziło w grę. Był zbyt wielkim tchórzem, by powiedzieć to przy Hermionie. -złych rzeczy-dokończył, mocno zagryzając wnętrze swojego policzka. -Byłem-w ostatnim momencie powstrzymał się od powiedzenia słowa 'jestem'-potworem.
Postanowił to sobie wybaczyć. Wiedział, że to jedyny sposób, aby zacząć żyć normalnie i cokolwiek naprawić.
-Ale wtedy, pewnego dnia coś we mnie pękło. Sam nie wiem dlaczego-wzruszył ramionami i zaśmiał się z goryczą. -Pamiętam jak leżałem wtedy na ziemi, wycieńczony po chorym treningu i myślałem, że umrę. Serio nie przesadzam, to po prostu był kosmos. Leżałem sam na betonowej ziemi i powoli się wykrwawiałem i dotarło do mnie, że zupełnie nie mam pojęcia dlaczego umieram. To w ogóle nie miało sensu. Nie rozumiałem tej idei, tego czemu miałbym się tak poświęcać dla ludzi, którzy ostatecznie zostawiają mnie na pastwę losu na zimnym betonie. Czemu bezustannie mam układać życie pod kogoś, kto nigdy nie zrobiłby tego dla mnie. Byłem głupi. Wierny i naiwny jak jakieś zwierze i postanowiłem coś zmienić. Nie twierdzę, że stałem się wtedy lepszy, bo dalej robiłem okropne rzeczy, ale przynajmniej miałem otwarte oczy i rozumiałem co się w okół mnie dzieje. To Teodor wyszedł z inicjatywą. Pewnego dnia przyszedł do mnie i powiedział, że dłużej nie wytrzyma. Zabił wtedy jakiegoś dzieciaka i zupełnie nie radził sobie z wyrzutami sumienia. Chciał ze sobą skończyć. Strasznie się wkurzył jak zabrałem mu różdżkę, ale był moim przyjacielem, a ja byłem zbyt wielkim egoistą by pozwolić mu się zabić. Chociaż powinienem, bo obaj zasługiwaliśmy na śmierć po wszystkich rzeczach, które zrobiliśmy-na moment zamilkł, czując jak ciężko przychodzi mu mówienie o tym co się stało. Był w szoku jak ciężko jest mu wydobyć z siebie myśli, które od tak długiego czasu tkwiły w nim, powtarzane niemal codziennie. -Powinienem pozwolić mu umrzeć-stwierdził cichym, łamiącym się głosem. -Chciałby, żebym to zrobił, gdyby wiedział co stanie się potem.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale w żaden sposób tego nie skomentowała. Jedynie przytuliła się do niego mocniej i zacisnęła palce na jego dłoni, choć właściwie nie miała pewności, czy on w ogóle pamięta, że ona wciąż tutaj siedzi.
Odchrząknął znacząco, szybko biorąc się w garść.
-Tak czy inaczej, zmieniliśmy się. Staliśmy się zdrajcami, bo niejednokrotnie sabotowaliśmy własne misje i...-cała zbudowana pewność i siła, uleciały  z niego w jednym momencie. -Zabini na nas doniósł-jego głos się załamał. W szoku obserwowała jak wydarzenia sprzed miesięcy odcisnęły na nim piętno. Jaki ból i cierpienie przynoszą mu jego własne słowa. -Czarny Pan szybko nas ukarał. Zabił moją mamę, a Teodor...-drżące westchnięcie wydarło się z jego ust, kiedy spuścił głowę i ukrył twarz w dłoniach.
-Draco....?-spojrzała na niego z troską, kiedy od dłuższej chwili nic nie mówił. Zacisnęła usta i położyła dłoń na jego ramieniu, modląc się by jej nie odtrącił. Wciąż nie wiedziała, czy zrobiła dobrze, zaczynając ten temat.
-Usunęli mu pamięć-powiedział cicho. -Zmodyfikowali wspomnienia, a to przy jego zdolnościach jest...
Z wrażenia rozchyliła usta.
-Potrafi rozwalić całe wioski. Zostawia po sobie masę trupów. Wystarczy, że ten, którego się słucha powie mu kogo ma zlikwidować, a on to zrobi, likwidując dla zabawy całą okolicę w promieniu kilkunastu mil od celu. On jest...
-Ten którego się słucha? Chcesz powiedzieć, że...
-Nie wiem, kto wydaje mu polecenia-odparł zgodnie z prawdą, wzruszając przy tym ramionami.
Przez dłuższą chwilę po prostu milczała. Zbyt zaskoczona i roztargniona przez jego najświeższe wyznania.
-No, a jeśli chodzi o kaczki-zaczął niespodziewanie Draco. Jego na pozór pogodny i opanowany ton, okazał się cichy i drżący, zniekształcony przez uśmiech, do którego się zmusił. -Teodor zawsze podbierał mi żarcie przy stole Slytherinu w Hogwarcie-wspomniał. -Był zupełnie jak ta chamska kaczka...

                                                                       











sobota, 18 lipca 2015

-Rozdział 25- It's okay, that's love

Ukryła twarz w dłoniach i oparła się o oparcie kanapy, ciężko wzdychając. Narkotyki? Serio?
Przesunęła palcami po swoich długich, kasztanowych włosach, a później zaczęła z zestresowaniem stukać stopą w skrzypiącą podłogę, wystukując rytm jakiejś szybkiej i nerwowej piosenki.
Chciała przeklinać Malfoya. Mocno zagryzała zębami dolną wargę i zaciskała ręce w pięści, wszystkimi siłami hamując swoją złość. To było niesprawiedliwe. Złe i nieodpowiednie, a do tego ją przerażało. Wyobrażenie sobie blondyna biorącego narkotyki było dziwne. Był do cholery czarodziejem! Może nie takim pełnoprawnym, przypominającym tych, w których towarzystwie się obracała, ale jednak mugolskie używki wciąż nie bardzo do niego pasowały. To znaczyło, że był nieszczęśliwy. Że miał problemy. Że robił coś złego.
Nagle drzwi do łazienki otworzyły się, a on wyszedł ze środka, już czysty, pozbawiony śladów krwi, które do tej pory plamiły jego skórę i ubrania. Mimo to, nie wyglądał dobrze. Był blady, jego oczy były ciemne i podkrążone, a na szyi pojawiały się pierwsze sinoczerwone ślady. Zmrużyła powieki. Ktoś go dusił.
-Dobrze się czujesz?-zapytała, kiedy nieświadomie zachwiał się na nogach, chyba nie do końca kontrolując własne ciało. Nie odpowiedział.
Zmarszczyła brwi, a potem podniosła się z kanapy, ale było za późno. Widziała jak jego oczy zachodzą mgłą. Pewnie już wtedy nic nie widział. Zemdlał, a potem runął na ziemię.

                                                                             ***

-Malfoy-z zatroskaniem i niepokojem ujęła jego twarz w dłonie i położyła jego głowę na swoich kolanach. -Malfoy-próbowała go wybudzić, odgarniając wilgotne po prysznicu kosmyki z jego czoła.
Wtedy też ktoś zaczął pukać do drzwi w niewielkim i starym mieszkaniu chłopaka, a ona poczuła jak po jej plecach przechodzi chłodny dreszcz. Nie miała pojęcia czego się spodziewać, ale na wypadek gdyby był to diler, który dopiero co załatwił Malfoya, sama podniosła niedawno co trzymany przez Dracona kij z podłogi oraz wyjęła z kieszeni różdżkę, a później podeszła do drzwi. Miała wrażenie, że w tej ciszy jest wstanie dosłyszeć walenie serca, które w obliczu tych wszystkich emocji, lada chwila miało wyrwać się jej z piersi.
Wstrzymała oddech, a potem nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi.
-Cześć Hermiono. Blaise Zabini wysłał mi patronusa, że powinienem odwiedzić Dracona...-wyjaśnił formalnie Lucjusz Malfoy, wyraźnie prostując się na jej widok. -Czy coś się stało?-zapytał ze zdezorientowaniem, kiedy z całej tej ulgi, że nie jest to nikt niebezpieczny, upuściła kij z łazienki na podłogę, a później zalała się płaczem.
-Tak. Nie. Och Merlinie-z frustracją skarciła samą siebie, a potem starała się ogarnąć, szybko wycierając palące łzy z policzków. -Draco właśnie zemdlał. Nie miałam siły przeciągnąć go na kanapę-wyjaśniła z nieco zdruzgotaną miną, a potem wpuściła mężczyznę do środka, z mieszaniną wszelkich emocji prowadząc go do pokoju, w którym na ziemi leżał Malfoy z dużym, fioletowym siniakiem rosnącym na jego bladej skroni.
-Zaraz temu zaradzimy-zapowiedział Lucjusz, który chyba był tak samo zaniepokojony i zmartwiony co ona, ale ze względu na jej stan, zachowywał opanowanie. Wyciągnął różdżkę i przetransportował ciało swojego syna na łóżko, gdzie ten bezwiednie opadł na poduszki, wypuszczając z ust zbolałe jęknięcie.
Mentalnie zdzieliła się w twarz. Była czarownicą, do cholery! Dlaczego zapomniała o różdżce?
-Długo jest nieprzytomny?-spytał Lucjusz, podchodząc do Dracona i pochylając się nad nim.
-D-Dwie minuty-wypowiedziała cichym, drżącym głosem, czując napływające poczucie winy. Ugh, była taką idiotką.
Lucjusz zmarszczył brwi, a później westchnął ciężko i wypuścił z różdżki strumień wody, oblewając nią twarz chłopaka.
Obserwowała jak Draco odzyskuje przytomność, dławiąc się i kaszląc.
-Może powinienem sprowadzić uzdrowiciela?-zapytał sam siebie Lucjusz, kiedy jego syn skulił się na łóżku, a potem przekręcił na bok i zwieszając głowę poza nie, zwymiotował na podłogę. -Cholera, Draco. Co ci jest?-zapytał, jednocześnie szybko sprzątając cały bałagan.
To przez narkotyki, pomyślała Hermiona, ale postanowiła nie mówić tego głośno przy ojcu Dracona. Ugh, w co ona się do cholery wplątała?! Ta sytuacja była śmieszna.
Draco z powrotem opadł na plecy, a potem zamknął oczy i przesunął dłonią po wymęczonej twarzy. Był chory.
-Przyprowadziłaś tu mojego ojca?-zapytał z niedowierzaniem ale i pretensją, zawieszając wreszcie swój wzrok na Hermionie.
Z całej tej konsternacji nie była wstanie nawet odpowiedzieć. Czy on naprawdę miał czelność robić jej jakiekolwiek wyrzuty?
-Zabini mnie zawiadomił-wyjaśnił formalnie Lucjusz, przysiadając na krawędzi łóżka. -Swoją drogą, wciąż nie mogę uwierzyć, że się z nim zadajesz...
Zmarszczyła brwi. Do tej pory nie zastanawiała się jak wkład w to wszystko ma Blaise.
-Nie rozmawiajmy o tym teraz-poprosił zmęczony Draco, który za nic w świecie nie miał ochoty wyciągać brudów związanych z przynależnością do śmierciożerców. Nie przy Hermionie.
-Co ci się stało?
-Jestem po prostu zmęczony...
Do jego uszu dotarło jak Hermiona prycha z wściekłością i niedowierzaniem, a potem opuszcza pokój, chyba zamykając się w łazience.
-A więc?-Lucjusz zmarszczył groźnie brwi i nachylił się nad nim, mierząc zirytowanym spojrzeniem. -Słowo daję, synu, jeżeli wpakowałeś się w tarapaty...
-To co?-urwał mu równie wkurzony Draco. -Nie masz pojęcia co dzieje się w moim życiu. Nic ci do tego.
-Zawsze mogę pójść do ministerstwa i donieść im na ciebie...-wspomniał niby przypadkowo Lucjusz.
-Nie zrobiłbyś tego-wycedził z irytacją blondyn.
-Kiedyś mnie zrozumiesz, Draco-wywrócił oczami Lucjusz, a później przybrał już nieco łagodniejszy wyraz twarzy. -Mów.
-Wkurzyli się, bo wciąż nie mają nazwiska-wyjawił po dłuższej chwili milczenia Draco. Lucjusz wydał z siebie ciężkie westchnięcie, podczas gdy jego syn utkwił smutny wyraz w bladym suficie nad łóżkiem. -Kończy mi się czas, tato...
Nawet sam nie wiedział, kiedy to sformułowanie wyrwało się z jego ust. Tato. Tak, chyba naprawdę był bardzo chory.
-Coś wymyślimy-Lucjusz położył dłoń na jego ramieniu i odetchnął cicho, mocno się zamyślając.
-Jak dowiedzą się, że żyję, wyślą tu Teodora. Zabini pewnie już im powiedział-szepnął cicho Draco, czując jak powoli ogarnia go panika.
-Zrobiliby to?-Lucjusz w strapieniu uniósł w górę brwi.
-Chyba, że dam im mordercę Weasleya-wyjaśnił z goryczą Draco. -Jestem w potrzasku...
-Musisz z nim porozmawiać-powiedział w końcu starszy z Malfoyów, przybierając na twarz maskę powagi i opanowania.
-Z kim?-Draco zmarszczył brwi w niezrozumieniu, a później zmierzył ojca wyczekującym spojrzeniem, nie do końca nadążając za tym co się tu dzieje.
-Z mordercą pana Weasleya-wyjaśnił jakby było to oczywiste Lucjusz, a później poklepał go po policzku i uśmiechnął się pocieszająco, zanim zdążył na dobre opuścić stare mieszkanie, teleportując się do własnego domu.

                                                                                      ***

Nie wiedziała ile czasu tu spędziła, ale kiedy drzwi łazienki otworzyły się i stanął w nich Malfoy z podkrążonymi oczami i kurczowo zaciskanymi na framudze palcami, dotarło do niej, że stanowczo za długo.
-Powinieneś się położyć-zauważyła nieobecnym tonem, powoli odwracając się i spoglądając mu w oczy.
-Hermiona...
-Poważnie Malfoy, nie dam rady ściągnąć cię z podłogi, jeżeli ponownie zemdlejesz-stwierdziła z delikatnym, silnie wymuszonym uśmiechem, a potem próbowała go wyminąć, ale on złapał ją za łokieć i skutecznie uniemożliwił wyjście.
-Nie rób tego-poprosił słabym, zachrypniętym głosem, ale tylko tyle pozostało z jego niemocy i bezradności. Jego oczy wyrażały upór i determinacje. Mięśnie napięły się, w celu utrzymania prostej sylwetki.
-Czego?-uniosła w górę brwi, nie do końca wiedząc do czego zmierza.
-Nie odwracaj się ode mnie-poprosił, a ona w tym momencie poczuła jak coś w niej pęka. Oczywiście, że tego nie zrobi, bo mimo iż od niemal początku miała świadomość w jak toksyczną i beznadziejną relację się wdaje, to nie była od niego lepsza. Już dawno straciła przywilej wywyższania się. Aktualnie była w końcu zdepresowaną, panikującą dziewczyną, która ma problemy z autoagresją. Westchnęła ciężko, a potem zacisnęła mocno powieki i zarzuciła mu ręce na szyję, powoli się do niego przytulając. Pozwalała sobie na wdychanie jego zapachu, tak silnego i intensywnego po niedawnym prysznicu. Przesuwała palcami po materiale jego koszulki, powoli zmierzając nimi w stronę karku i włosów, wciąż jeszcze wilgotnych i pachnących szamponem. Chciała mu powiedzieć, że go kocha. Że to dlatego, żadne narkotyki nic między nimi nie zmieniają. Że chociaż jest tym załamana, to to nie ma żadnego znaczenia.
-Proszę, chodźmy już spać-wyszeptała w zagłębienie między jego ramieniem a szyją, mocniej przylegając do niego ciałem. Szukała w jego ramionach ukojenia i mimo iż dopiero co sam zamachnął się na nią kijem, to właśnie spokój znalazła w jego bliskości. Wiedziała, że nigdy by jej w ten sposób nie skrzywdził.
-Pogadajmy o tym-poprosił, instynktownie oplatając jej talię ramionami.
-Nie potrafię o tym rozmawiać-pokręciła głową, dalej nie otwierając oczu. -Nie teraz. Proszę, jestem strasznie zmęczona...
-Okey...-wyszeptał z lekkim zawodem, powoli cofając się i idąc w kierunku łóżka.
-Chyba, że chcesz zostać sam-nagle zawahała się i przystanęła, dokładnie w tym momencie, w którym on chciał popchnąć ją na miękką pościel i samemu ułożyć się tuż obok.
-Co?-zmarszczył brwi.
-Nie mieszkam tu-wzruszyła ramionami, rzucając mu nieco skrępowane spojrzenie. -Po prostu powiedz, że...
Westchnął ciężko, a później ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował, opierając o nią swoje czoło.
-Zostań-poprosił, a potem z smutnym wyrazem twarzy czekał na jej reakcję.
Zacisnęła usta w wąską linię, a później bez słowa ściągnęła z siebie koszulkę i spodnie, ostatecznie stając przed nim tylko w bieliźnie. W mieszkaniu wciąż panowała przygnębiająca cisza. Było ciemno i ponuro, a on jedynie stał naprzeciw niej, wyjątkowo blisko i patrzył jej w oczy, doskonale wiedząc, że okłamywanie jej nie wyjdzie mu na dobre.

                                                                             ***

Kiedy następnego ranka odkręcił kran w kuchni i nalał sobie wody do szklanki, myślał tylko o tym co powiedzieć jej kiedy się obudzi. Może jednak nie powinien kłamać? Niewiele spał tej nocy, bo pomimo zmęczenia bezustannie myślał o Hermionie i o tym co przyjdzie mu znosić, kiedy ona wreszcie się dowie. Musiał jej to powiedzieć. Jeżeli ją szanował i była dla niego tak ważna, jak przed sobą przyznawał, musiał powiedzieć jej o tym, że był śmierciożercą.
Odetchnął ciężko i upił łyk zimnej wody, odsłaniając jednocześnie szare zasłony. Okna były nieco przybrudzone. Powinien je umyć, zanim zupełnie straci widok na ulice Londynu.
Spiął się, kiedy poczuł jak oplata go ramionami od tyłu. Jak przyciska swoje usta do miejsca między jego łopatkami, ręce zatrzymując na jego pasie.
-Cześć-powiedziała cicho, nieco przygaszenie, opierając czoło o jego plecy. Kim oni się do cholery stali?
Z zamyśleniem odwrócił się i ujął jej twarz w dłonie, a potem pocałował ją delikatnie i mocno przytulił, wyrzucając z siebie ciche westchnienie. Ona była dla niego ważna. Najważniejsza. Ale to pewne niedomówienie jeżeli chodzi o to co do niej czuł. Nie chciał mówić o miłości. Nie znał się na tym, nie chciał jej kochać, ani tak bardzo się zobowiązać, ale jednak...
-Hej, skarbie-wyszeptał, czułym ruchem odgarniając jej włosy z twarzy.
Rzuciła mu zmieszane spojrzenie. Skrabie?
-Powinnam wrócić do domu-stwierdziła z lekkim otępieniem, myślami wciąż żyjąc uczuciem, jakie wywołał w niej zwracając się do niej w ten sposób.
-Kiedy wrócisz?-zapytał nieco zmartwiony, bo wcale nie chciał, żeby odchodziła. Wiedział, że jeżeli powie jej prawdę, najprawdopodobniej straci ją na zawsze. Nie wyobrażał sobie, jak to zniesie skoro już teraz ciężko mu się z nią rozstać.
-Nie wiem-wzruszyła ramionami, a potem uśmiechnęła się delikatnie i zarzuciła mu ręce na szyję. -Możesz mnie odwiedzić-powiedziała po chwili namysłu.
-Tak?-z zaskoczeniem uniósł w górę jedną brew i przyciągnął ją do siebie, dłonie umieszczając na jej biodrach.
-Tak-potwierdziła skinieniem głowy, wznosząc się na palcach i długo całując go w policzek. -Wpadnij wieczorem-uśmiechnęła się, a następnie odwróciła i odeszła, zostawiając go samego pośród ścian zapadającego się mieszkania. Kąciki jego ust uniosły się do góry. Był zdezorientowany.

                                                                         ***

Stojąc pod drzwiami swojego domu nie do końca wiedział, czego tak właściwie oczekuje po spotkaniu z ojcem. Chciał mu podziękować, za to, że wczorajszego wieczoru pomógł mu kiedy był nieprzytomny i posprzątał jego rzygi z podłogi. To na pewno. Chciał się go zapytać, co robić dalej, bo rozmowa z zabójcą Rona Weasleya nie bardzo mu się uśmiechała. Chciał też...
-Draco?
Zamrugał gwałtownie, bo chyba nie trafił do nieodpowiedniego domu. Stała przed nim wysoka i zgrabna brunetka z piorunująco długimi nogami, w dodatku w samym ręczniku. Najwidoczniej była w trakcie kąpieli...
-Caitlyn-uśmiechnął się gorzko, dopiero po jakimś czasie przypominając sobie o nowej zdzirze swojego ojca. Cała ochota na podziękowania jakoś błyskawicznie mu przeszła.
-Wejdź proszę!-uśmiechnęła się radośnie, uchylając przed nim szerzej drzwi. Krople wody spływały po jej karku. -Strasznie miło cię widzieć-rzuciła, a potem wprowadziła go do salonu, chociaż to nie było konieczne, bo mieszkał tu przez całe swoje nieszczęsne życie. -Napijesz się?-zaproponowała, chyba niezbyt przejęta faktem, że stoi przed nim w samym ręczniku.
-Nie, dzięki. Wpadłem tylko na chwilę-odparł już niewzruszony jej wyglądem. W porządku był tylko facetem, więc zareagował kiedy tak otworzyła mu niemal półnaga, ale przecież ona w żadnym stopniu nie dorównywała jego Hermionie. Jego Hermionie. Zamyślił się na moment. Jego Hermiona była po prostu prześliczna. Była jego królewną...
-Draco słuchasz mnie?-zapytała nieco skonsternowana Caitlyn.
-Co?-wreszcie przeniósł na nią swoje spojrzenie, za wszelką cenę nie skupiając swojego wzroku na jej piersiach, które przez ten ręcznik wcale nie były takie nie do zauważenia. Cholera, czuł się tak jakby zdradzał Hermionę... Chociaż oni nawet nie byli razem. Oni się nawet nie kochali. -M-Możesz się ubrać?-zapytał wyraźnie roztargniony, jednak nie przez jej wyzywający strój, który nie był nawet strojem, a raczej Hermionę, co raz śmielej dobierającą się do jego zimnego i niedostępnego serca.
Obserwował jak Caitlyn chytrze uśmiecha się pod nosem, ale w żaden sposób tego nie komentuje, tylko znika na schodach, prosząc go o chwilę. Dziwka. Był pewien, że gdyby tylko był wobec niej bardziej otwarty, bez wahania zapomniałaby o jego ojcu i wskoczyła mu do łóżka...
Z ciężkim westchnięciem opadł na kanapie w salonie, rzucając tęskne spojrzenie w stronę barku, w którym jego ojciec przechowywał alkohole. Niegdyś Draco nigdy nie żałował sobie ognistej whisky...
-Cholera...-jęknął z bezsilnością, palce mocno zaciskając przy cebulkach swoich jasnych włosów.
-Draco?
Odwrócił się i spojrzał prosto w stalowoszare oczy ojca, który chyba właśnie wrócił z pracy, bo dopiero co rzucił teczkę i duży, czarny płaszcz na oparcie fotela przy wejściu do salonu.
-Co tu robisz?-zapytał Lucjusz, marszcząc brwi. -Nie powinieneś leżeć w łóżku?-zapytał z zatroskaniem.
Wow.
-Caitlyn mnie wpuściła-wzruszył ramionami Draco, a potem wstał i z skrępowaniem potarł ręką kark. -Chciałem pogadać.
-Oczywiście...-westchnął Lucjusz, a później podszedł do niego i usiadł naprzeciwko niego, na dużej, skórzanej kanapie. -Co się stało?
-Co się stało?-powtórzył z niedowierzaniem Draco, bo temat ich rozmowy wydawał mu się całkiem oczywisty. -Pieprzeni śmierciożercy się stali.
-Wciąż nie gadałeś z...
-Nie i nie porozmawiam-urwał mu ostro Draco. -Przecież nie mogę...
-Bo gdyby wszystko poszło tak jak myślimy, że by poszło, ona nigdy by ci nie wybaczyła.
Draco przez moment bił się z myślami. Twardo patrzył w oczy ojca, ze wszystkich sił próbując zaprzeczyć. Miał wiele powodów by nie przeprowadzać tej rozmowy, jednak...
-Tak.
Ona była najważniejsza.
-Och, Draco...
-Nie rozumiesz-pokręcił głową, a potem ukrył twarz w dłoniach i westchnął ciężko. -Nie wiem jak powiedzieć jej, że jestem śmierciożercą-wyszeptał bezradnie. -Nie mówiąc już o tym, że pracuję nad sprawą Weasleya. Jeżeli ona się dowie, że przez cały ten czas wiedziałem... Cholera, ona myśli, że to było samobójstwo-jęknął zbolałym tonem.
-Chwila...-Lucjusz zmarszczył brwi i spojrzał na syna z niedowierzaniem. -Hermiona Granger nie wie, że jesteś śmierciożercą?-zapytał z szczerym zaskoczeniem.
-Pewnie, oceniaj-chłopak wywrócił oczami i odchylił głowę do tyłu, opierając ją o oparcie kanapy.
-Jakim cudem wytłumaczyłeś się z wczorajszej sytuacji?
-Ona myśli, że jestem uzależniony od narkotyków-wzruszył ramionami, jednocześnie wydając z siebie ciężkie westchnięcie.
-Och Merlinie, naprawdę?-zapytał z niedowierzaniem Lucjusz, mimowolnie się uśmiechając. To było nawet trochę zabawne.
-Tak...-przyznał ciężko Draco, krzywo się przy tym uśmiechając. -Ale chyba tylko udaje. Nie jest taka głupia, jeżeli nie jest co do tego pewna, to przynajmniej podejrzewa mnie o kłamstwa.
-Kochasz ją-stwierdził nagle jego ojciec, na co on zmarszczył brwi i przyjrzał mu się z mieszanymi uczuciami.
-Nieprawda.
Nie chciał jej kochać, ponieważ wiedział jak bardzo beznadziejny w tym był. Nie potrafił, ani nie nadawał się do tego.
-Ależ oczywiście, że tak-zaśmiał się Lucjusz. -Kiedyś w podobny sposób straciłem głowę dla twojej matki.
Zamarł, czując jak zimny dreszcz przebiega po jego plecach. Jeżeli to była miłość, jeżeli właśnie tak miało wyglądać to co czuł do Hermiony, jeżeli jego domniemane zakochanie wyglądało choć w połowie tak jak to między jego rodzicami, to czuł do siebie odrazę. Właśnie dlatego uważał, że nie mógł jej kochać.
-Caitlyn szybko ci ją zastąpiła...-mruknął na pozór spokojnie, unosząc zimne spojrzenie na swojego ojca. Lucjusz widząc tą zmianę w jego nastroju jedynie westchnął ciężko.
-Nie mów tak, to skompli...
-Tak, dam ci znać, co postanowię w sprawie śmier...-Draco szybko zerwał się z kanapy i zaczął szykować do wyjścia. Naprawdę nie miał ochoty na tego typu rozmowy z ojcem. Nie chciał słuchać, że jego matka też była ważna...
-Wychodzisz?-w salonie nieoczekiwanie pojawiła się Caitlyn. Już ubrana.
Wzniósł oczy ku niebu, a potem odwrócił się w jej stronę, dość sceptycznym wzrokiem lustrując jej markową sukienkę. To oczywiste, że była z jego ojcem wyłącznie dla kasy.
-I dzięki za wczoraj-dodał, patrząc w oczy Lucjuszowi. Nie zamierzał zaakceptować Caitlyn. Nigdy.
Z roztargnieniem pokręcił głową, a potem opuścił swój rodzinny dom, nieopacznie mocno trzaskając przy tym drzwiami.

                                                                                     ***


-Hermiona?-Harry krzyknął do niej z kuchni, wychylając głowę zza potężnej, dębowej futryny. -Chcesz coś zjeść?-rzucił jej krótkie spojrzenie, a potem uniósł wysoko brew i splótł ręce na piersi.
-Nie, dzięki-wzruszyła ramionami, zakładając nogi na stolik do kawy. Oparła plecy o oparcie kremowej sofy i odetchnęła ciężko, wciąż zbyt zamyślona sprawą Malfoya, by powrócić do rzeczywistości.
-Wszystko w porządku?-zapytał z zainteresowaniem Harry, który chyba poddał się jeżeli chodzi o gotowanie i teraz całą swoją uwagę poświęcił jej, zajmując miejsce obok niej.
-Tak-pokiwała powoli głową. -Czemu pytasz?
-Ostatnie dni spędziłaś u Malfoya-zauważył ostrożnie. -Między wami okey?
-Tak, tak myślę-stwierdziła, wciąż nieco zamyślona. Jakoś nie chciała opowiadać Harry'emu, że Malfoy jest narkomanem. Naprawdę nie chciała usłyszeć czegoś w stylu A nie mówiłem?!. -Zaprosiłam go na wieczór-dodała po chwili, kiedy przypomniała sobie ten istotny fakt. -Moglibyśmy zjeść razem kolację, czy coś...
-Jesteście teraz razem?-zapytał z zainteresowaniem Harry. Miała wrażenie, że cała jego sylwetka nagle się spięła, a brwi zmarszczyły w oczekiwaniu na odpowiedź.
Z lekkim zaskoczeniem spojrzała mu w oczy.
-Nie-przyznała, bo to była prawda. Nawet o tym nie rozmawiali. Nie chciała wyjść na tą nawiną, której wydaje się, że po kilku spędzonych nocach, mogą nazywać się parą.
-Ale mimo to wciąż przesiadujesz w jego mieszkaniu i urządzasz randki w naszym?-spytał z powątpiewaniem Harry. Zgryźliwość w jego głosie niemal ją zabolała. Jej też się to wydawało dziwne, w porządku?
-To nie jest randka-stwierdziła twardo.
-Nie?-uniósł w górę brwi. -W takim razie co?
-Czy ty masz jakiś problem?-podniosła się z sofy i spojrzała na niego z lekkim oburzeniem. -Powiedz, że nie mogę tu nikogo zapraszać i miejmy tą rozmowę z głowy.
-On cię wykorzystuje, Hermiona-odrzekł z powagą Harry.
-Nie znasz go-odparła ostro, bo choć sama miała takie wrażenie, że Malfoy nie chce być jej chłopakiem, ani mieć z nią więcej do czynienia niż ma do tej pory, to czuła dziwny obowiązek bronienia go przed Harry'm.
-Czy ty go kochasz?-spytał nagle, a ją zamurowało, bo zupełnie nie spodziewała się takiego pytania. Cóż, przynajmniej jeszcze nie teraz. Patrzyła na niego spanikowana, nie do końca wiedząc jak z tego wybrnąć. Czy go kochała? Chyba. To znaczy, tak. Zdecydowanie wpadła w najgorsze bagno, jakie tylko mogła, ale jeżeli ledwo była wstanie przyznać to przed samą sobą, to nie było opcji, że powie o tym Harry'emu.
-Daj spokój-wywróciła oczami, splatając ręce na piersi.
-Tak, czy nie?
-Jakie to ma znaczenie?
-To znaczy tak?
-Och, daj spokój Harry! Czemu to cię obchodzi?!
I wtedy stało się to, czego nigdy, przenigdy się nie spodziewała. To jej się zdawało okropne. Okrutne i niesprawiedliwe. Po prostu nie takie. Harry po prostu wstał i nieoczekiwanie ją pocałował.

-----------------------------
Hej kooochani :) 
Dodaję rozdział. Kolejny już zaczęłam pisać, więc zapewne niedługo się pojawi ^^ Jeżeli jest jakoś za bardzo przygnębiająco, to powiem wam tylko tyle, że tak właśnie ma być. Ale spokojnie, to opowiadanie nie złamie wam serca, obiecuję :) 




wtorek, 14 lipca 2015

-Rozdział 24- Feel Ill

Gwałtownie otworzył powieki i usiadł na zimnej, wyłożonej białymi kafelkami podłodze, zanosząc się ciężkim, krwawym kaszlem. Był w szoku. Oddychał głośno, panicznie nabierając powietrza w płuca. Ledwie poruszał drżącym i wycieńczonym ciałem, kiedy jakimś cudem doczołgał się do toalety, zwracając wszystko co zdążył zjeść tego dnia.
Nie miał pojęcia ile czasu był nieprzytomny, ale chyba niezbyt długo, skoro nie zdążył się udusić ani nikt jeszcze nie wszedł do łazienki, napotykając na jego bezwładne, rozkrwawione ciało. Zacisnął rozedrgane palce na krawędzi muszli, a potem otarł strużkę krwi z ust, ciężko wzdychając. Musiał posprzątać ten bałagan. Dopiero co był w areszcie, nie chciał więcej konfrontacji z mugolskimi służbami, które z pewnością zainteresowałyby się powodzią krwi w klubowej łazience. Próbował wstać, ale nie bardzo mu to wychodziło, tak bardzo zmęczony i otępiały był, zwłaszcza z całą tą presją i przeświadczeniem, że lada chwila ktoś z pewnością tu wejdzie. Łazienki w klubach zawsze były oblegane. Albo ktoś chciał się w nich pieprzyć, albo ktoś chciał w nich rzygać. To cud, że jeszcze nikogo tu nie było.
Wstał, a potem na chwiejnych nogach, ruszył w stronę papierowych ręczników przy zlewie, teraz rozcierając własną krew również po ścianie, bo zmuszony był się o nią wspierać. Jego oddech wciąż był płytki. Był niemal pewien, że Carrow coś mu uszkodził.
Zebrał całą garść ręczników, a potem rzucił je na plamę krwi na podłodze, nie mając nawet siły jej zetrzeć. Był skończony. Mógł uciec, ale na nic by mu się to nie zdało. Policja miała jego akta. Odciski palców, DNA, życiorys. Chwili potrzebowaliby by do niego dotrzeć i zacząć zadawać niewygodne pytania, na które on nie mógłby odpowiedzieć.
Przesunął dłonią po twarzy, a potem wypuścił z ust drżące westchnięcie, bo to było jakieś absurdalne, że nie mógł wyciągnąć różdżki i jednym jej machnięciem posprzątać tego bałaganu. Zatrzeć wszelkie ślady, z łatwością uratować sobie tyłek.
Z otępieniem obserwował jak ręczniki nasiąkają krwią i uświadamiał sobie, że będzie potrzebować ich więcej, a od zlewu gdzie leżały, dzielą go dwa, teraz nie nadające się do pokonania, metry.
Miał wrażenie, że zemdleje, że znowu się dusi, że cruciastus odbija się na jego niemającym od wielu miesięcy styczności z magią ciele, niczym najboleśniejsza i najstraszliwsza klątwa, która w końcu od zawsze wydawała mu się nie do zniesienia, nawet wtedy kiedy uchodził za najlepszego śmierciożercę w szeregach Voldemorta.
-O kurwa-szepnął z rezygnacją, kiedy klamka przekręciła się, a do środka wsunął się czarny, ciężki but.

                                                                                   ***

-O jak dobrze. Żyjesz-Blaise szybko wepchał się do środka, a potem zablokował drzwi zaklęciem, tak aby nikt nie był się tu wstanie dostać. Prędko uklęknął przy Draconie, a potem przyjrzał mu się uważnie, marszcząc przy tym brwi. -Carrow i Dohołow chwalili się tym kiedy tylko wrócili. Na pocieszenie, powiem, że jesteś ich najlepszym trofeum-wyjaśnił cicho, ujmując twarz chłopaka w dłoń, bo ta niebezpiecznie chyliła się ku dołowi.
-To idioci-stwierdził słabym i przerażająco chrypiącym głosem Draco, delikatnie uśmiechając się pod nosem. -Niczego nie potrafią zrobić dobrze.
-Cóż, zabicie cię, to wbrew pozorom nie taka prosta sprawa-wzruszył ramionami Blaise, z uznaniem podziwiając rozmazaną krew na podłodze, ścianach, a nawet twarzy jasnowłosego chłopaka. -Sam kilka razy próbowałem.
Draco prychnął pod nosem, a potem podniósł się z kolan i pociągnął w stronę ściany, aby móc się o nią oprzeć. Odetchnął ciężko, kiedy ostatkami sił wspiął się na nogi.
-Wpakowałeś się w niezłe kłopoty, Draco-zauważył z zamyśleniem Blaise, kiedy kilkoma machnięciami różdżki usunął cały bałagan narobiony tu przez jego byłego przyjaciela. -Dowiedz się kto zabił Weasleya, bo jak dowiedzą się, że żyjesz, to użyją groźniejszych środków...
-Przestań straszyć mnie Teodorem-odparł ostro Draco, mimowolnie krztusząc się krwią. -Obaj doskonale wiemy, że byś na to nie pozwolił.
-Może i nie, ale to nie ja żądzę. To nie będzie mój rozkaz-odparł z równą powagą Blaise, stając naprzeciw niego. -To nie jest śmieszne, Draco. Sam widziałeś, że oni się robią coraz bardziej wkurzeni.
-Wiem-uciął mu zirytowany blondyn, bo cholera, właśnie jakimś cudem przeżył, a on mu tu próbuje tłumaczyć, że śmierciożercy się wkurzyli.
-W takim razie podaj nazwisko. Wciąż możesz to wszystko zatrzymać-Blaise spojrzał mu w oczy, przybierając najbardziej zaciętą i poważną minę. Chyba myślał, że to na Draconie robi jakieś wrażenie.
-Nie.
Krótko. Lakonicznie. Ale jakże widowiskowo i epicko brzmiało to zdecydowane słowo w ustach tak zdruzgotanego i podupadającego człowieka jak Draco.
-Draco...
-Jak już powiedziałem, potrzebuję czasu...-powiedział, co przez jego nadwyrężone struny głosowe, okazało się wyjątkowo ciężkie do zrozumienia.
-Czasu, którego nie masz-odparł zirytowany Blaise, ostatecznie jednak dając za wygraną i proponując mu swój bok jako podporę w drodze do wyjścia z klubu. Draco bez przekonania zarzucił ramię na jego szyję, oddając nieco swojego ciężaru na barki Blaise'a.
Razem kroczyli przez roztańczony, pogrążony w transie tłum, który zupełnie nie zwracając na nich uwagi, pozwolił im niezauważonym i bezpiecznym dotrzeć do wyjścia.
-Zaczekaj.
Draco niespodziewanie zamarł i przystanął, w dokładnie tym samym momencie, w którym minęli bramki i już kierowali się na główną ulicę w tej dzielnicy, prowadzącą do jego małego i zapuszczonego mieszkania.
-Co?-Balsie spojrzał na niego z konsternacją, unosząc w górę jedną brew.
-Hermiona-wychrypiał Draco, dopiero teraz przypominając sobie, że w klubie nie był sam. Odetchnął ciężko, a potem mocniej wsparł się na ciele Blaise'a, bo ta świadomość była wyjątkowo przytłaczająca.
-Poradzi sobie. Musimy cię gdzieś położyć.
-Nie, nie ma mowy. Jest już późno, ona tu nie może zostać...
-Och, jesteś takim idiotą, zwierzając mi się z tego, jak bardzo ci na niej zależy-warknął, wywracając oczami Blaise.
-Wciąż wiedz, że jeśli ją skrzywdzisz, zabiję cię-ostrzegł go Draco, rzucając mu mordercze spojrzenie.
-Pójdę po nią-zaoferował się Blaise, w końcu dając za wygraną. Posadził Dracona na podłamanej i zniszczonej ławce tuż przy jakiejś starej kamienicy, a później wrócił do klubu, gotów znaleźć ukochaną swojego byłego-przyjaciela-teraz-wroga. Ponieważ wiedział ile ta dziewczyna dla niego znaczy. I choć nie powinien, cholera, naprawdę nie powinien mieć takich informacji, to wiedział, że Hermiona jest największą słabością niegdyś najlepszego i najzdolniejszego śmierciożercy, jaki kiedykolwiek wstąpił do szeregów Voldemorta.
[...]
-Nie ma jej tam.
-Że co?!-Draco uniósł w górę brwi, czując jak nagle wszystko zaczyna boleć go ze zdwojoną siłą.
-Może po prostu wyszła-Blaise wzruszył ramionami, chyba nie do końca przejęty tym faktem.
-Jesteś pewny? Sprawdziłeś...
-Jestem pewny, Draco-uciął mu ze znudzeniem Blaise. -Wystarczyło rzucić zaklęcie.
Blondyn wywrócił oczami. Oczywiście, że tak.
-Pieprzona Granger-jęknął zbolałym i wyjątkowo dziwnym tonem, bo jego krtań była chyba zmiażdżona.
-Pewnie wróciła do domu-rzucił z zamyśleniem Blaise. -Albo wyszła z jakimś gościem...-dodał po chwili, wyjątkowo wkurzającym, melodyjnym tonem. -Znacznie przystojniejszym i ciekawszym niż ty.
-Pierdol się-warknął wkurzony Draco, którego sama myśl o Hermionie z innym facetem napawała przerażeniem.
-Najpierw zaprowadzę cię do domu-uśmiechnął się ironicznie Blaise, niezbyt delikatnie zrywając go z ławki.

                                                                        ***

Dojście tutaj było katorgą. Nie tylko dla niego i jego wycieńczonego torturami ciała. Również Blaise zdawał się być wykończony tą drogą, bo po tym jak niemal niósł tu Dracona, wciągając go po schodach, rzucił się na kanapę w jego mieszkaniu i odrzuciwszy głowę do tyłu, zamknął oczy.
-Jesteś kretynem, Malfoy.
-Tak?-Draco uśmiechnął się i z zaciekawieniem uniósł jedną brew, ze skrzywioną od bólu twarzą rzucając się na łóżko.
-Dlaczego nie uciekałeś, kiedy ich zobaczyłeś?
-Bo wtedy by ją dorwali-powiedział cicho, co przez jego chrypę stało się prawie niedosłyszalne. Blaise jednak jakimś cudem zrozumiał o co mu chodzi.
-Okłamałeś mnie w sprawie Granger-stwierdził z pewnością, co dla potwierdzenia, Draco w żaden sposób nie skomentował. Przecież to było oczywiste.
-Nie próbuj jej skrzywdzić, Zabini-warknął, co nawet przy jego kiepskim stanie było dla Blaise'a przestrogą. -Doskonale wiesz, że mogę cię zniszczyć. W każdym momencie.
-Tak, wiem-przyznał z ironicznym uśmiechem Blaise. -Dopóki ktoś nie zajdzie ci drogi z różdżką w dłoni, jesteś bardzo zabójczy...-westchnął ciężko, bo to było prawdą. Carrow i Dołohow o tym wiedzieli. Znali go i mieli świadomość, że jeżeli nie będą przy Malfoyu bezwzględni, że jeśli dadzą dojść mu do słowa i ich omotać, skończą martwi.
-Blaise?-Draco zaczął cicho, po krótkiej chwili milczenia.
-Tak?-chłopak otworzył oczy i spojrzał na niego z irytacją.
-Sprawdzisz co u niej? Czy jest w domu?
-Chcesz, żebym nachodził twoją dziewczynę?-zapytał z niedowierzaniem Blaise. -Uderzyłeś się w głowę?-zmarszczył brwi i wstał z kanapy, pochylając się na leżącym w łóżku byłym przyjacielem.
-Przecież jej nie skrzywdzisz.
-Wiem, że to powiedziałem, ale dlaczego jesteś tego taki pewien? Czemu mi ufasz?-spytał z konsternacją chłopak.
-Nie ufam-odparł oschle blondyn, rzucając mu pełne politowania spojrzenie. -Po prostu Hermiona to najlepsza przyjaciółka Ginny.
[...]
Blaise zamrugał gwałtownie i przyjrzał się Draconowi z niedowierzaniem, niemą i nieskrywaną paniką.
-Nie wiem o czym mówisz-odparł na pozór obojętnie, jednak blondyn nie dał się zwieść. Uśmiechnął się z kpiną i podciągnął na łokciach. Teraz siedział na łóżku, w koszulce i twarzy spowitej krwią i to było przerażające.
-Od zawsze wiedziałem. Tylko udawałeś, że ci nie zależy...
-Ta... oczywiście-Blaise prychnął pod nosem, a potem odwrócił się do Dracona plecami, bo dłużej nie był już wstanie maskować emocji. Wkopał się. I to u osoby, u której nigdy nie chciał się wkopać.
-Tylko udawałeś, że przystawiasz się do Granger. Oszukiwałeś, żeby mnie wkurzyć. Wiem, że Weasley to teraz miłość twojego życia.
-Co ty wiesz o miłości?-odparł z wkurzaniem Blaise, który już wiedział, że nie ma sensu się kryć.
-Dokładnie tyle co ty-uśmiechnął się z lekkością, ale i bólem Draco. -Nic.
Przepełniony goryczą uśmiech pojawił się na twarzy Blaise'a, kiedy dotarły do niego słowa byłego przyjaciela. Draco miał rację. Był w tym wszystkim beznadziejny.
-W porządku-wzruszył ramionami i westchnął ciężko, wciskając ręce w kieszenie swoich spodni. -Zobaczę co z twoją dziewczyną.

                                                                              ***

Nie mogła uwierzyć, że ją zostawił. To, że mógłby tak po prostu uciec i pozostawić ją w klubie pełnych podejrzanych ludzi w ogóle nie przyszło jej do głowy. On był nienormalny.
Ze złością odstawiła na blat szklankę wody, a potem schowała twarz w dłoniach i przeczesała włosy palcami. To było chore. Dlaczego się z nim zadawała?
Westchnęła ciężko, a potem po raz kolejny przeszła się w te i we wte, cały czas oczekując, że jednak się tu zjawi. Chciała by przyszedł. Wszystko wyjaśnił. Przeprosił.
-Jestem taka głupia-jęknęła, bo dotarło do niej jak bardzo się oszukiwała. Znudziła mu się, więc ją wystawił. Ewentualnie poznał jakąś piękną dziewczynę w drodze do łazienki i to z nią postanowił spędzić resztę wieczoru. Bo to w końcu możliwe, prawda? Że kiedy nie był z nią, pieprzył inne dziewczyny. Nie byli parą. Nie mieli siebie na wyłączność. Oni tylko od czasu do czasu przestawali się nienawidzić, spędzali ze sobą noce, a potem zazwyczaj się kłócili, albo tak jak dzisiaj, olewali.
Z czasem jednak w mieszkaniu rozległo się głośne i zdecydowane pukanie, a ona nagle zapomniała o wszystkich wątpliwościach, niemal biegnąć w stronę drzwi, aby powitać, jak się spodziewała, Malfoya.
Chciała, zobaczyć, że wszystko jest w porządku. Łudziła się, że poda jej jakieś sensowne wytłumaczenie.
-Zabini-zimne i zaskoczone stwierdzenie wymknęło się z jej ust, kiedy zamiast Dracona, u progu drzwi dostrzegła poważnego, wyprostowanego chłopaka o ciemnych, jeszcze ciemniejszych niż te Harry'ego włosach.
-Ciebie też miło widzieć, Granger-odparł z fałszywie uprzejmym uśmiechem, a po jej ciele przeszedł dreszcz. Co jeśli się myliła? Jeżeli Draconowi stała się krzywda, a za tym wszystkim stoi Zabini, którym szczerze od zawsze gardziła? W końcu Malfoy ją przed nim ostrzegał.
-Gdzie jest Malfoy?-spytała zimno, momentalnie przybierając wojowniczą postawę. Była gotowa się bronić, jeśli przyszedł ją skrzywdzić. Gorzej, że Harry'ego nie było w domu. Tak bardzo chciała, by wrócił już z pracy. Mocno ścisnęła wciśniętą do tylnej kieszeni spodni różdżkę.
-To ci się nie przyda-zauważył bystrze Zabini, wskazując palcem za jej plecy.
Cholera. Jak się zorientował? Głośno przełknęła ślinę, a potem cofnęła się o krok, wgłąb mieszkania.
-Skąd wiesz gdzie mieszkam?-zapytała niepewnie, przeklinając się za pieprzony brak pewności siebie.
-Malfoy mi powiedział.
Mocno zacisnęła usta, czując jak jakiś bolesny ciężar przywiązuje jej się do serca.
-Co? Dlaczego? Czy coś się stało?-spytała, mimowolnie wzdrygając się od przebiegającego jej przez plecy dreszczu.
-Czemu sama go nie spytasz?-zapytał z wrednym uśmiechem.

                                                                               ***

Leżał na łóżku. Jego oczy były zamknięte. Mięśnie powoli odpoczywały od prymitywnych, czarodziejskich tortur jakie zadali mu śmierciożercy. Był wściekły. Wściekły, ale również przerażony. Dopiero teraz dotarło do niego jak bezbronny i bezsilny stał się w obliczu kogoś kto trzyma różdżkę. Powinien być martwy. Wiedział o tym.
Zwlókł się z łóżka, a potem posunął się w stronę łazienki, bo nabrał już wystarczającej siły, by zmyć z siebie krew dzisiejszego wieczoru. Ściągnął z siebie ubrania, a potem bez patrzenia w lustro wszedł pod prysznic. Nim jednak zdążył odkręcić wodę, do jego uszu dobiegł dźwięk kroków po drugiej stronie drzwi. Ktoś był w jego mieszkaniu.
Na moment zamarł, starając się rozszyfrować jakieś dźwięki, rozmowy, albo formuły zaklęć, ale nic podobnego się nie zdarzyło. Odsunął zasłonę prysznica, a potem szybko ubrawszy się z powrotem, rozejrzał się za jakąś bronią.
[...]
Nie zamierzała pukać. Po prostu nacisnęła na klamkę, która tego dnia wyjątkowo ustąpiła i weszła do środka, rozglądając się za obecnością chłopaka. Nie myślała o tym, że Blaise mógł ją wrabiać. Że to pułapka. Teraz jedyne czego chciała to zobaczyć Dracona całego.
Zamarła kiedy drzwi do łazienki otworzyły się nagle, a on zamachnął się na nią grubym kijem, zapewne od szczotki albo mopa. Zacisnęła oczy z przerażeniem czekając na ostateczny cios, ale nic się nie stało. Była pewna, że jutro obudzi się z podłużnym siniakiem biegnącym przez środek jej twarzy.
-Hermiona?
Powoli i niepewnie otworzyła oczy, a potem zamarła, przyglądając mu się z niedowierzaniem, niezrozumieniem i strachem.
-Co tu robisz? Merlinie, mogłem cię zabić-odetchnął ciężko, a ona cofnęła się o kilka kroków, rzucając zszokowane spojrzenie w stronę jego twarzy, całej spowite przez drobne strużki i kropelki krwi. Jego koszulka, jak gdyby się w niej kąpał, na przodzie cała przesiąknięta była czerwoną cieczą.
Przyłożyła rękę do ust, tłumiąc wrzask. Co on zrobił? Co się stało z jego głosem?
Chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak wygląda. Nie widział swojego odbicia w lustrze, ale był wstanie się tego domyślić. Jego oczy były spanikowane, niczym wymęczonego i zaszczutego zwierzęcia. Miał sine ślady na szyi po tym jak Carrow zaciskał na niej swoje palce. Wyglądał strasznie. Wiedział o tym i żałował, że Hermiona nie przyszła tu trochę później, na przykład wtedy kiedy już zdążyłby się umyć i przebrać.
-M-Możesz to odłożyć?-zapytała niepewnie, wyjątkowo cicho, rzucając w jego stronę nieco przerażone spojrzenie.
Szybko odrzucił kij, przypadkowo znaleziony w łazience, obdarzając ją bezradnym spojrzeniem.
-Gdzie byłaś?-zapytał szeptem, postanawiając nie nadwyrężać swojego słabego głosu. Jego oczy zabłysnęły w bólu i goryczy, kiedy wiedział, że sprawy się skomplikują. Nie ma mowy, że odpuści mu bez wyjaśnień. Że nie będzie musiał kłamać.
-Wróciłam do domu. Zostawiłeś mnie samą na godzinę-zauważyła bez emocjonalnie, bo na użycie pretensjonalnego tonu nie miała już siły. Jej oczy wciąż śledziły plamy krwi na jego twarzy i bluzce.
Obserwowała jak wzdycha ciężko i przesuwa dłonią po twarzy, nieświadomie rozcierając przy tym skrzepnięte już strużki na swojej brodzie i linii szczęki.
-Powiedziałeś Zabiniemu gdzie mieszkam?-spytała, odwracając wzrok. To jedyne pytanie, które wydało jej się sensowne. Na to co się stało, bała się odpowiedzi.
-Poprosiłem go, by sprawdził czy nic ci nie jest-westchnął cicho Draco. Pieprzony Blaise i tak nie fatygował się z odpowiedzią. -Hermiona...-zaczął bezradnym tonem. -Tak bardzo mi przykro.
-Jest w porządku-westchnęła ciężko, a potem odwróciła się do niego plecami, nie będąc wstanie znieść dłużej śledzącego ją spojrzenia.
-Jest?-z nieprzekonaniem uniósł w górę brwi.
-Po prostu...-zaczęła z frustracją, przesuwając dłonią po włosach. -Nie mam na to siły, rozumiesz? Nie zniosę, jeżeli ponownie mnie zawiedziesz, więc jeżeli chcesz mówić, że jest ci przykro to to zrób, ale nie okłamuj mnie więcej. Wciąż jesteś ze mną nieszczery, wiem o tym, dlatego powiedz mi prawdę. Postaram się to zrozumieć, niezależnie od tego jaka będzie-westchnęła cicho i wzruszyła ramionami, mówiąc:-...albo to zakończ, zanim obydwoje zabrniemy w to wszystko zbyt daleko.
Milczał. Patrzył jej w oczy i czuł jak jego myśli toczą w umyśle wyjątkowo brutalną walkę. Chciał jej powiedzieć, naprawdę pragnął dzielić z kimś swoje sekrety. Wiedział jednak, że by ją stracił. Była dobra, widziała dobro w nim. Ale pomimo swojego egoizmu, nie zamierzał pozwolić by robiła to dalej. Nie chciał, by zostawała z nim z powodu swoich naiwnych przekonań. Jego nie dało się naprawić.
Spuścił głowę i mocno zacisnął szczękę.
-Nie mogę...
Jej usta uformowały się w cienką linię, kiedy dotarł do niej sens jego słów. A więc nie ważne, że się o niego martwiła. Że interesowała się jego życiem. Że był dla niej niesamowicie ważny. Że chyba zdążyła się już w nim zakochać. Odetchnęła ciężko i heroicznie powstrzymała cisnące się jej do oczy łzy. Po tym wszystkim nie zasługiwała na to, by mówił jej prawdę.
Drżące westchnięcie wyrwało się z jej ust, kiedy zaczęła kierować się w stronę drzwi. W porządku, rozumiała. Za bardzo ją poniosło. Zbyt mocno się zaangażowała. To nie tak, że powinna odwiedzać go w mieszkaniu po tym jak na nieco ponad godzinę zostawił ją samotną w klubie.
-Mam problem z narkotykami.
Uniosła w górę brwi i odwróciła się w jego stronę, nie wierząc własnym uszom.
-C-Co?-zapytała drżącym głosem, nie wiedząc do końca jak powinna zareagować. Podświadomość przytaczało jej tu westchnienie ulgi.
-Wiem co myślisz.
Obserwowała jak z zakłopotaniem pociera własny kark, odbiegając wzrokiem gdzieś w bok, z dala od jej zaciekawionych oczu.
-Jestem alkoholikiem i narkomanem...-uniósł ramiona i wsunął ręce do kieszeni swoich spodni. Był ewidentnie zawstydzony.
-A dzisiaj w klubie spotkałem dilera, któremu wiszę trochę kasy-westchnął ciężko, a potem ostatecznie spojrzał jej w oczy. Głębokie tęczówki przepełnione niedowierzaniem. -Zaatakował mnie. Stąd ta krew.
Zamrugała gwałtownie, próbując otrząsnąć się z szoku. W świecie mugoli staczał się i pogrążał. Uciekał się do tych najgorszych i najniebezpieczniejszych rzeczy, jakby życie w niemagicznym świecie zobowiązywało go tylko do tego.
-Potrzebujesz pieniędzy?-zapytała cicho, na co on gwałtownie pokiwał głową, nieco się do niej zbliżając.
-Nie, to tylko nieporozumienie...
-Dlaczego bierzesz?-zapytała w końcu, bo ta wiadomość rozrywała ją na strzępy. Świadomość, że on oddawał się kolejnemu uzależnieniu była okropna.
-To...-westchnął cicho i przesunął dłonią po swoich jasnych, potarganych włosach. -To ciężkie do wytłumaczenia.
Prychnęła pod nosem.
-Taa... domyślam się-wzniosła oczy ku niebu, a potem z ciężkim westchnięciem opadła na kanapę i schowała twarz w dłoniach. -Chyba powinieneś się umyć. Nie mogę patrzeć na tę krew.

                                                                      ***

Szorstkimi ruchami zmywał z ciała krople krwi, opierając się jednocześnie o ścianę prysznica. Nie miał siły stać o własnych nogach. Jego ręce, wraz z szamponem utknęły na kosmykach platynowych włosów, a on zaczął rozważać czy rzeczywiście zrobił dobrze. Czy to w ogóle było wiarygodne?
Westchnął ciężko i począł spłukiwać pianę ze swojego ciała. Naprawdę wolał być w jej oczach rozchwianym emocjonalnie narkomanem niż zdrajcą, zabójcą i śmierciożercą. Wolał wmówić jej, że prawdziwie się stoczył, zaniedbał i zboczył na ścieżkę, na którą zbacza przeciętny, trudny nastolatek. Był gotów wcisnąć jej każdą z możliwych bzdur, byle tylko zatrzymać ją przy sobie. Wiedział, że zostanie. Że jego uzależnienie to nic, co mogłoby ją odstraszyć.
Chciał, aby tak samo było z faktem, że jest śmierciożercą.
Z wycieńczeniem zakręcił kran, a potem odsunął szarą zasłonę i na drżących nogach wyszedł spod prysznica. Był ciekawy, czy ona wciąż tu była. Całkiem zrozumiałe byłoby, jeśli uciekła by stąd zaraz po tym jak on zamknął drzwi do łazienki.
Po osuszeniu ciała ręcznikiem, ubrał się w czyste spodenki i koszulkę, a potem wyszedł z pomieszczenia i utkwił swój wzrok w dziewczynie siedzącej na kanapie. Wciąż tutaj była. Odetchnął z ulgą ale i zestresowaniem, a później ruszył w jej stronę na nieco chwiejących nogach, czując jak zstępuje na niego ogrom zmęczenia i zdenerwowania. Obraz stał się zamglony. Dźwięk mówiącej coś do niego Hermiony ledwo dosłyszalny. Dziewczyna zerwała się z kanapy, a potem ruszyła w jego stronę z zatroskanym wyrazem twarzy, ale on już nie kontaktował. Runął na podłogę, uderzając skronią w drewniane wykończenie drzwi od łazienki.


-----------------------
Cześć :) 
Rozdział po lekkiej przerwie, za co przepraszam, ale jestem na wakacjach i nie dość, że mało na to wszystko czasu, to jeszcze internet beznadziejny :) Zapraszam do komentowania! :)







sobota, 4 lipca 2015

-Rozdział 23- Let's Forget

Było już późno. Mrok dawno spowił ulice Londynu. Na dworze było pusto. Ciemno. Cicho.
Tymczasem w niewielkim mieszkaniu umieszczonym w starej i podupadającej kamienicy, Hermiona spała. Wtulała się w jego nagi tors, oplatała go swoimi rękami i nogami i była przy tym strasznie urocza.
Westchnął z rozmarzeniem, a potem przeczesał dłonią jej włosy, odgarniając z czoła nachodzące na twarz kosmyki. To było okropne. Świadomość, że ktoś tak piękny i uroczy, teraz również spokojny i opanowany, w rzeczywistości jest tak bardzo nieszczęśliwy. Ona cierpiała. Była smutna. A on nie był wystarczający by zrekompensować jej ten ból. Gdyby tylko mógł, wziąłby to wszystko na siebie. To zadziwiające, ale naprawdę tak myślał. Mimo swojego egoizmu, mimo faktu, że sam miał na głowie ogrom zmartwień, był pewien, że poradziłby sobie ze wszystkim, jeżeli tylko ona nie musiałaby sobie radzić z niczym.
Odetchnął ciężko, a potem delikatnym ruchem pogładził ją po policzku i pocałował w czubek głowy, napawając się zapachem jej włosów. Była idealna i to go przerażało.
Powoli i najdelikatniej jak potrafił, tak aby jej nie obudzić, odsunął ją od siebie, a później wyswobodził z jej ramion i zsunął z łóżka, stając bosymi nogami na skrzypiącej podłodze. Skrzywił się delikatnie, jednak dziewczyna wciąż spała spokojnie, najwyraźniej obojętna na tego typu dźwięki. Wsunął na siebie bieliznę i czarną koszulkę bez rękawów, ziewnął przeciągle i ospale, doskonale wiedząc, że sam również powinien już iść spać, ale zamiast tego ruszył w stronę kuchni i usiadł na wysokim krześle, opierając łokcie o blat stołu.
W bezsilnym geście przesunął dłonią po swoim delikatnym, ledwo widzialnym zaroście, a potem ukrył twarz w dłoniach, pozwalając by z jego ust wydobyło się drżące westchnięcie. Musiał coś zrobić. Potrzebował się czymś zająć, inaczej, był pewny, że tej nocy nie zmruży oka, mimo tak cudownego towarzystwa jak Hermiona. To go po prostu przerastało. Wszystkie te uczucia, zmartwienia i komplikacje.
-O kurwa-jęknął zbolałym i nieco spanikowanym tonem, kiedy usłyszał jak ktoś puka do drzwi. Przecież tylko tego mu brakowało. Szybko zeskoczył z krzesła i podszedł do wejścia, bo cholera, ten ktoś pukał coraz głośniej, a on nie chciał by obudził Hermiony. Bez namysłu otworzył drzwi i z poirytowaniem splótł ręce na piersi, jednak zamiast, tak jak się spodziewał, Blaise'a, u swego progu dostrzegł ponurą i zmartwioną twarz Harry'ego. Harry'ego pieprzonego Pottera.
-Co ty tu robisz?-zapytał głośnym i rozzłoszczonym szeptem, wypychając go na korytarz i zamykając za sobą drzwi. Błagał Merlina, żeby nie zaczęli się bić. Tylko tego mu brakowało, by zaczęli walczyć ze sobą o tej porze.
-Jest tutaj?-zapytał z wyczekiwaniem i napięciem Harry, a on zamarł na moment, rozważając, która odpowiedź będzie bardziej odpowiednia. Do cholery, właśnie przespał się z dziewczyną, w której ten dupek się kocha. Tak przynajmniej uważał.
-Tak-skapitulował, bo naprawdę nie miał siły kłamać. -Obijmy sobie mordy i będzie po sprawie-zaproponował typowo po męsku, jednak najwidoczniej Harry nie był zainteresowany tym rozwiązaniem. Ku jego zaskoczeniu, jedynie opuścił ramiona i jakby odetchnął z ulgą, na moment spuszczając głowę.
-Och to dobrze-powiedział wyraźnie usatysfakcjonowany, co Dracona wyraźnie zbiło z tropu. Co do cholery?
-Niby dlaczego?-zmarszczył brwi i przyjrzał mu się z zaskoczeniem, pocierając dłonią swój kark. Ta rozmowa była niezręczna, zwłaszcza, że stał przed Harry'm Potterem w samych bokserkach i koszulce. To mu się wydawało nieco... uwłaczające.
-Cóż, wariuję, kiedy nie daje znaku życia i nie wraca do domu-chłopak wzruszył ramionami i odetchnął ciężko, uważając te rozmowę za skończoną. -Czy ona chce ze mną wrócić?
-Ona śpi-odparł krótko Draco, jakby fakt ten dawał mu prawo, by przetrzymywać ją w swoim mieszkaniu, z dala od najlepszego przyjaciela.
-Przekaż jej, żeby jeszcze kiedyś wpadła do swojego mieszkania-uśmiechnął się nieco niezręcznie Harry, a potem wsunął ręce do kieszeni swojej zwykłej, mugolskiej kurtki. -I opiekuj się nią-rozkazał twardo, piorunując go wzrokiem. -Mówię poważnie-dodał, kiedy Draco w żaden sposób tego nie skomentował. -Zabiję cię, jeśli ją skrzywdzisz.
Cudownie.
-Nie skrzywdzę-obiecał cicho Draco, chociaż doskonale wiedział, że to nieuniknione. Jego charakter, jego usposobienie i sam fakt, że po porostu był sobą. Zbyt wiele czynników istniało, by skrzywdzenie Hermiony było niemożliwe. -Przekażę jej, że byłeś-obiecał, sam nie wiedząc tak właściwie dlaczego, a potem patrzył jak Potter odchodzi bez pożegnania, czując jak w jego sercu sieje się wątpliwość. Może jednak się mylił? Może Harry wcale nie był zagrożeniem?

                                                                                   ***

Powoli otworzyła klejące się do siebie powieki i przesunęła dłonią po twarzy, zmęczonej od stale utrzymywanej poprzedniego dnia, kamiennej maski. Nie wiedziała jak robił to Malfoy. Jakim cudem tak świetnie maskował emocje. Ona zdecydowanie się do tego nie nadawała.
Przeciągnęła się, a potem podparła na łokciu i pochyliła nad śpiącym obok niej chłopakiem, uważnie mu się przyglądając. To było dziwne. Wyglądał nadzwyczaj normalnie, spokojnie i pięknie. Podczas gdy w jej wnętrzu toczyła się przeraźliwa bitwa, nieustanna i wycieńczająca, odbijająca na wyglądzie zewnętrznym walka, on pozostawał taki jak zawsze. Może nawet zdrowszy, przystojniejszy. Wydawało jej się, że wyglądał stokroć lepiej niż kiedy zobaczyła go po raz pierwszy od zakończenia wojny. Jego oczy były wtedy chorobliwie podkrążone i smutne, ręce i nogi nienaturalnie chude, a włosy matowe i wypłowiałe.
Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, a potem pochyliła nad nim i złożyła czuły pocałunek, zatrzymując usta przy jego policzku na nieco dłużej niż tego zwyczajny, przelotny całus wymaga. Była mu taka wdzięczna, że przy niej został. Że był w najcięższej chwili jej życia.
Zwlokła się z łóżka, a potem szybko ubrała we wczorajsze ubrania i skorzystawszy z łazienki, umyła się, uczesała, a nawet nałożyła delikatny makijaż za pomocą różdżki. Doprowadziła się do porządku. Musiała, ponieważ miała świadomość, że jeżeli o siebie nie zadba, Malfoy po przebudzeniu zastanie wrak człowieka, ruinę, nie zwyczajną dziewczynę, z którą zdecydował się być.
Teraz od dobrych dziesięciu minut smażyła w kuchni naleśniki, w myślach powtarzając sobie codzienne kwestie, takie jak 'dzień dobry', albo 'jak się spało?'. Chciała być normalna. Chciała zachowywać się normalnie. Niczego nie pragnęła tak, jak zwyczajnego życia.
W trakcie kiedy nalewała kawę do kubka, z zaskoczeniem stwierdziła, że ktoś podchodzi do niej od tyłu, oplata ją ramionami i składa delikatny, bardzo powolny pocałunek na jej odsłoniętym ramieniu. Nie słyszała, kiedy zdążył wstać.
-Zawsze chciałem to zrobić-powiedział cicho, wprost do jej ucha, wyjątkowo zmysłowo, a jednak wciąż nieco ospale, przez delikatną chrypę w jego głosie. Och Merlinie. Uśmiechnęła się pod nosem i w niekontrolowanym ruchu odchyliła głowę do tyłu, dając mu tym większy dostęp do swojej szyi. Przymrużyła oczy, kiedy jego usta zaczęły sunąc w górę, w stronę jej szczęki. Nie wytrzymując tej niewystarczającej dozy bliskości, odwróciła się w jego stronę, a potem zarzuciła mu ręce na szyję i z szerokim uśmiechem przywarła ustami do jego warg, napawając się beztroską i nieprzemyśleniem tego gestu. Chciała by tak już było zawsze. By mogła tak po prostu bez zastanowienia, spontanicznie go całować.
Poczuła jak Malfoy łapie ją za uda, a potem, zanim zdążył nimi na dobre posunąć wyżej, unosi ją do góry i sadza na kuchennym blacie, nie przerywając przy tym pocałunku.
-Naleśniki-mruknęła kiedy na sekundę oderwała się, by zaczerpnąć powietrza.
-Później-odparł szybko, a potem na nowo przywarł do jej ust, sprawnym gestem rozchylając jej nogi, tak aby móc stanąć między nimi.
-Przypalają się-zauważyła, kiedy stanowczym gestem odepchnęła go od siebie. Starała się nie wybuchnąć śmiechem, kiedy zobaczyła jego naburmuszoną, obrażoną minę.
-Śmieszę cię?-zapytał z udawaną złością, kiedy z zaskoczeniem obserwował jak Hermiona chichocze, zeskakując z blatu. Patrzył jak odwraca się do niego tyłem, a potem przekłada naleśniki na talerz i zakręca gaz.
-Trochę-przyznała, wzruszając ramionami. Splótł ręce na piersi i uniósł w górę jedną brew. Serio? A więc po ostatnim dniu, kiedy to przeszła załamanie nerwowe, teraz zachowywała się w ten sposób? To znaczy, naprawdę go to cieszyło, nie zamierzał narzekać, ani w żaden sposób komentować, ale jednak nie było to dla niego wiarygodne. Ona udawała.
-Chcesz coś dzisiaj porobić?-zapytał na pozór naturalnym tonem, z lekkością przeczesując przy tym swoje włosy. -Przejść się, albo coś zobaczyć?
-Myślałam, że wrócę do domu. Harry pewnie się martwi-odparła, wręczając mu w dłonie kubek z herbatą. Uśmiechnęła się nieśmiało, a potem wbiła wzrok w swoje bose stopy.
-Ale ta oferta bardzo mi pochlebia-przyznała, bo nigdy nie podejrzewałaby Malfoya o propozycję spędzenia wspólnie czasu.
-Potter był tutaj wczoraj wieczorem-wspomniał, nieco zawiedziony, że dziewczyna nie chce tu zostać. -Spałaś już, więc nie chciałem cię budzić.
-Harry był tutaj?-powtórzyła z niedowierzaniem, szybko odnajdując wzrokiem jego stalowoszare oczy. Z zaintrygowaniem obserwował jak maluje się w nich niepokój.
-Nie przeszkadzało mu, że tu jesteś, jeśli o to chodzi-zapowiedział z delikatnym uśmiechem.
-Och, dzięki Merlinie-odetchnęła ciężko. -Nigdy nie zapomnę jak wparował tu i wywrócił cię na podłogę-wspomniała z niepokojem, przeczesując palcami włosy. -Dziękuję, że się nie pobiliście.
-Taa-wzruszył ramionami. -To nie było takie trudne.
-Skoro wie gdzie jestem-odpowiedziała tym samym gestem, delikatnie się uśmiechając. -Może jednak mam trochę czasu. Może moglibyśmy...?
Pocałował ją po raz kolejny. I kolejny. I zamierzał to robić na okrągło. Tak długo, jak tylko będzie miał okazję. Tak długo, aż będzie dla niej wystarczający.

                                                                                 ***

Szli ulicą Londynu, a on obejmował ją w talii, mocno trzymając przy sobie. Czuła się w jego towarzystwie jak królewna. I choć nie bywał przesadnie kulturalny lub nienaturalnie uprzejmy, to jednak ją szanował, dbał o nią i stawiał na pierwszym miejscu.
-Gdzie chcesz iść?-spytał, mimochodem przechylając szyję i całując ją w czubek głowy. Uśmiechnęła się pod nosem, bo on chyba nawet nie odnotował kiedy to zrobił. Wciąż tak jak przedtem, wpatrywał się przed siebie, stawiając powolne i leniwe kroki na brukowym, londyńskim chodniku.
-Nie wiem-wzruszyła ramionami i mocniej wtuliła się w jego bok. -Może jakaś impreza?
-Chcesz iść do klubu?-zapytał ze zdziwieniem, bo ledwie minęło południe.
-Zaraz po kręglach-uśmiechnęła się chytrze.
-Kręglach?-zatrzymał się, a potem odwrócił ją w swoją stronę, przyglądając się jej z lekką niepewnością. -Nigdy w to nie grałem-przyznał, bo choć wielokrotnie stykał się z tym terminem wśród mugoli, to nigdy tak naprawdę nie dowiedział się o co w tym chodzi.
-Wiem-przyznała, delikatnie skinąwszy głową. Jakoś nie wyobrażała sobie Malfoya grającego w zwykłą, mugolską grę. -Chcę ci pokazać dobre strony niemagicznego życia.
-Najpierw powinnaś udowodnić, że one w ogóle istnieją-prychnął, a potem ruszył dalej, przed siebie, wciąż trzymając ją przy sobie.

                                                                                ***

-Musisz rzucić kulą i zbić je wszystkie-wytłumaczyła szybko Hermiona, wskazując dłonią ustawione na końcu wąskiego toru kręgle.
-Tak, tyle to się domyśliłem-przyznał niezbyt przekonany co do tej gry, rzucając dyskretne spojrzenie w stronę faceta niedaleko, który po mistrzowskim rzucie właśnie wyskakiwał do góry, ciesząc się ze swojego zwycięstwa. Uśmiechnął się. To nie wyglądało na trudne.
-Możemy zaczynać?-spytała dziewczyna, kiedy z lekkim otępieniem gapił się na inne tory, gdzie obcy mu gracze rzucali kulą. Skopiowanie ich ruchów nie wydawało się skomplikowane.
-Kiedy tylko chcesz-wzruszył ramionami.
-Zacznę, bo jestem kobietą-uśmiechnęła się pod nosem Hermiona, a on z rozbawieniem obserwował jak wybiera jedną z kul, a potem ustawia się na początku toru, robi jakieś dziwne ruchy i wykonuje rzut. -O tak! Widziałeś to?! Widziałeś?!
Zaśmiał się, widząc jak zbija prawie wszystkie kręgle, a potem wykonuje skomplikowany taniec radości.
-Został tylko jeden-oświadczyła, a potem wybrała kolejną, wyglądającą na całkiem ciężką, kulę i rzuciła ją prosto w samotnego kręgla, ostatecznie przewracając i jego. -Jeeej! Hura!-zawyła, a on ponownie zaczął się z niej śmiać, bo nigdy nie pomyślałby, że może się tak cieszyć z tak bezsensownego powodu. W dodatku nie spodziewał się, że po wczorajszym, tragicznym dniu, będzie się umiała w ogóle uśmiechać.
Hermiona podeszła do niego, a potem niespodziewanie zarzuciła mu ręce na szyję i przybliżyła swoją twarz do jego, uśmiechając w ten drapieżny i perfidny, zupełnie obcy mu uśmiech.
-Twoja kolej, skarbie. Nie przejmuj się, jeśli przegrasz-poprosiła, a potem szybko odsunęła się od niego i zajęła miejsce na kanapie, zarzuciła nogę na nogę.
A więc to z tego się tak cieszyła. Z tego, że go pokona.
Uśmiechnął się z powątpiewaniem i po raz ostatni rozejrzał po reszcie torów. To naprawdę nie mogło być aż tak trudne.
Wybrał kulę, byle którą, bo naprawdę nie bardzo się na tym znał, a później, naśladując ruchy zwycięscy skaczącego teraz parę torów dalej, oddał rzut.
-Że co?! Nie! Ty kłamco!-Hermiona szybko zerwała się z kanapy i pobiegła o niego, zaczepnie trącając go w pierś. -Powiedziałeś, że nigdy w to nie grałeś.
-No bo nie grałem-wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niej, mierzwiąc swoje jasne włosy.
-W takim razie jak?-wskazała dłonią na wszystkie zbite kręgle. -Tego się nie robi za pierwszym razem.
-Jak widać-złapał ją w talii i przyciągnął do siebie, -Po prostu jestem dobry w takich rzeczach.
-Oszukiwałeś-powiedziała nieco nadąsana, kiedy złożył na jej ustach krótki pocałunek.
-Niby jak?-zapytał wciąż rozbawiony, unosząc w górę brwi. -Twój perfekcyjny umysł nie może przyjąć do wiadomości, że właśnie jesteś w czymś gorsza?-dogryzł jej, przyciągając ją bliżej swojego ciała.
-To po prostu niesprawiedliwe.
-Sama objaśniałaś mi zasady-przypomniał jej, a ona, nieco wkurzona oderwała się od niego i splotła ręce na piersi. -Twoja kolej-powiedział, na co jedynie wywróciła oczami i oddała kolejny rzut.
[...]
To było irytujące. Tak cholernie wkurzające, że zawsze był we wszystkim idealny, że kiedy po niespełna dwóch godzinach wyszli z kręgielni w ogóle się do niego nie odzywała. Nie potrafiła. W obecnej chwili szczerze go nienawidziła.
-Czy ty naprawdę jesteś zła?-zapytał wciąż rozbawiony jej zachowaniem, obejmując ją ramieniem, kiedy szli szarą ulicą Londynu.
-Nie, oczywiście, że nie-zaprzeczyła, bo choć była wściekła, wiedziała, że to dziecinne. Obserwowała jak oddycha z ulgą, a potem już z beztroską miną kroczy przed siebie, wciąż mocno ją obejmując. Idiota, miał jej nie wierzyć! Powinien jakoś jej to wynagrodzić.
-Pójdziemy do klubu?-zapytała w końcu, postanawiając zażegnać swoją żałosną i bezsensowną złość. Musiała nauczyć się to kontrolować, znosić przegraną, a przede wszystkim kontynuować odciąganie swojego umysłu od wczorajszej rzeczywistości.
-Dalej chcesz tam iść?-zapytał z zaskoczeniem, rzucając jej uważne spojrzenie.
-Dlaczego nie?-wzruszyła ramionami i skręciła w jedną z ulic, w stronę dobrze znanych klubów. Razem z Ginny zwiedziła w te wakacje niemal większość z nich, kiedy to zdesperowana i nieszczęśliwa, szukała wszelkich sposobów na zapomnienie.
-W porządku-pokręcił głową, cicho wzdychając pod nosem. -Skoro chcesz...

                                                                         ***

Klub, który wybrała Hermiona był zatłoczony, ale on jakoś nie bardzo zwracał uwagi na tłumiących się wokół niego ludzi. To już drugi raz kiedy pojawił się w takim miejscu dla niej, odważnie wystawiając na próbę swoją silną wolę. Mocna woń alkoholu unosiła się w powietrzu.
-Pójdę po drinki. Chcesz coś?-zaoferowała Hermiona, jakby czytając mu w myślach, w dodatku całkiem zapominając o jego szlachetnym postanowieniu.
Uniósł w górę brwi i szybko zamrugał powiekami, przyglądając się jej w lekkim zdziwieniu. Serio?
-Jej, przepraszam. Zupełnie zapomniałam-spojrzała na niego z zakłopotaniem, nerwowo przygryzając dolną wargę. -Merlinie, jestem idiotką...
-Nie, w porządku-uśmiechnął się delikatnie. -Idź, napij się, jeśli chcesz-wzruszył ramionami, jakby było mu to zupełnie obojętne. Bo chyba było, prawda? Poradzi sobie z tym. Chyba.
-Nie, nie muszę-pokręciła głową, a potem zarzuciła mu ręce na szyję, znacznie się do niego zbliżając. -Zatańczymy?-spytała, unosząc w górę jedną brew.
Westchnął, a potem wywrócił oczami.
-Czemu nie?-uniósł w górę ramiona, a potem pociągnął ją w stronę parkietu, bo choć nigdy tego nie robił, to dla niej chciał być normalny. Chociaż przez moment.
[...]
To trwało już jakiś czas. Skakali, machali rękoma, ocierali się o siebie i czasem całowali, a w dodatku, choć za wszelką cenę chciał to ukryć, dobrze bawili. Tak, od dawna nie miał takiej chwili wytchnienia. Nie pamiętał kiedy ostatnio po prostu poszedł do klubu, bez żadnych niecnych lub haniebnych zamiarów.
Głośna, dudniąca muzyka wprowadzała ich w trans, duchota i gorąc przyspieszały ich oddechy, a wzajemna bliskość, bicie serca. Było idealnie. Tak jak powinno być, kiedy dwójka ludzi idzie na imprezę i nie myśli o niczym innym jak wspólnej zabawie.
Hermiona oplotła ręce wokół jego szyi. Stała na palcach i sunęła ustami po mocno zarysowanej linii jego szczęki, co chwila ocierając się o niego w rytm klubowej muzyki. I to było wspaniałe. Cholernie niegrzeczne i odurzające, zwłaszcza w jej wykonaniu.
I właśnie wtedy, kiedy nie chciał już niczego innego, jak zaciągnąć ją w stronę łazienki by zrobić to, co już każdy może sobie z łatwością dopowiedzieć, dostrzegł pośród roztańczonego tłumu znajomą sylwetkę. Twarz na tyle dobrze kojarzoną, że nagle stał się całkiem obojętny na gesty i ruchy tańczącej przy nim dziewczyny, na moment zapominając o jej istnieniu.
-O kurwa-powiedział cicho, wręcz bezgłośnie, zważywszy na to jak głośno dudniły tu pierwsze takty zeszłorocznego, wakacyjnego hitu. Spoważniał. Zatrzymał się. Całkiem wyłączył na rzeczywistość.
-Co się dzieje?-zapytała skonsternowana Hermiona, kiedy podświadomie odsunął ją od siebie, robiąc kilka kroków do tyłu. Przesunęła dłonią po swoich długich, delikatnie kręconych włosach i spojrzała na niego z niezrozumieniem, marszcząc przy tym brwi.
-Nic. Ja tylko pójdę na moment do łazienki, okey?-powiedział szybko, nie odrywając wzroku od przyglądającej mu się z drugiego końca sali postaci. -Nie ruszaj się stąd, dobrze?-zapytał z lekkim strapieniem, na moment przenosząc na nią uważne spojrzenie.
-Dobrze-przytaknęła, wzruszając ramionami, zupełnie nie wiedząc, czego powinna się spodziewać.
-Obiecaj.
-Merlinie, Malfoy, jestem dorosła-odparła nieco poirytowana, a potem odwróciła się do niego i zaczęła tańczyć pośród tłumu.
-Cokolwiek-westchnął ciężko, a potem pomknął w stronę łazienki, rzucając jeszcze jedno spojrzenie w stronę znajomej twarzy.

                                                                            ***

Mocno zacisnął palce na krawędzi umywalki, a potem spojrzał w lustro, w swoje spanikowane oczy i już wiedział, że ma przerąbane. Dostrzegł w odbiciu jak dwaj, ubrani w czarne płaszcze mężczyźni przyglądają się mu ponad jego ramieniem.
Odetchnął znacząco, a potem odwrócił się, przybierając na twarz kamienną maskę chłodu i opanowania. Zacisnął szczękę, zmienił swoje spojrzenie, wykrzywił usta w perfidnym i ironicznym, całkiem fałszywym uśmiechu.
-Carrow. Dołohow-skinął głową, witając obu mężczyzn, a potem wcisnął ręce do kieszeni spodni, bo jego palce zaczęły delikatnie drżeć. Czy oni przyszli go zabić?
-Cześć Malfoy-Carrow uśmiechnął się przebiegle, kiedy jego oczy zalśniły niebezpiecznie, morderczo i nienawistnie.
Draco przymknął oczy. Na chwilę. Nic nie znaczącą dla jego rozmówców sekundę. Przyszli go zabić. Był niemal pewien.
-Często tak śledzicie ludzi w klubach?-zapytał na pozór obojętnie i ironicznie, chociaż w środku czuł jak wszystko się w nim skręca. Nie chciał umierać, a teraz stał naprzeciw tych mężczyzn. Nieuzbrojony i samotny.
-Długo wykonujesz swoje zadanie-zauważył Dołohow, niebezpiecznie zbliżając się w jego stronę. Różdżkę mocno ściskał w swojej dłoni, tak jakby nauczywszy się przed miesiącami, że na Dracona warto uważać. Teraz wciąż trzymał się tej zasady, mimo faktu, że ten drugi już nie mógł używać magii.
-Tak, jak to powszechnie wiadomo, nic co warte posiadania nie może przychodzić ani szybko, ani łatwo, więc...
Zamilkł, kiedy Carrow przycisnął go do ściany, mocno zaciskając dłonie na jego krtani.
-Prosimy cię o jedno pieprzone nazwisko.
-Nazwisko zabójcy Rona Weasleya-wychrypiał, hardo patrząc mu w oczy. -To nie byle jakie nazwisko.
-Tak czy inaczej, jesteś bezużyteczny-stwierdził z szaleńczym spojrzeniem Carrow, mocno uderzając jego głową o ścianę w łazience. -Nie umiesz wykonać takiego zadania.
Wyciągnął różdżkę i przycisnął ją do szyi Dracona, uśmiechając się z zadowoleniem, jakby to wszystko przynosiło mu niemałą rozrywkę.
-Czas byś za wszystko zapłacił, ty pieprzona, zakłamana i żałosna gnido...
-A co jeżeli mam nazwisko?-Draco uniósł w górę jedną brew i sam się sobie dziwił, że udało mu się to powiedzieć. Ledwo łapał powietrze. Palce Carrowa wbijały się w jego szyję coraz mocniej.
-Nie pierdol, Malfoy-Dołohow wyciągnął różdżkę i wycelował nią prosto w jego pierś, a potem wypowiedział zaklęcie, którego Draco, może to śmieszne, bo przeżył w życiu większe męczarnie, obawiał się najmocniej.
-Crucio.

Teraz uścisk Carrowa zelżał. A może wcale nie? Nie miał pojęcia, siła rzuconego przez Dołohowa zaklęcia była tak mocna, że wypierała inny ból, inne myśli, inne zadania, wspomnienia, priorytety. Cierpienie. Tylko o tym potrafił myśleć, kiedy szybko osunął się na ścianę, całkiem obezwładniony przez paraliżujący ból. Miał wrażenie, że znosi to jeszcze gorzej, niż podczas wojny, kiedy to hartowano śmierciożerców właśnie w taki sposób. Torturując przez wiele godzin. Całe dnie i noce, aż ten w końcu przestanie krzyczeć, wić się z bólu. Kiedy nauczy się ten ból kontrolować.
-Zabiję ciebie, a potem zabiję tę twoją małą dziwkę, rozumiesz? Na Salazara, Malfoy, jesteś całkiem bezużyteczny...
A potem ręce Carrowa wokół jego krtani na powrót zacisnęły się mocniej. Znów nie mógł złapać powietrza. Czuł jak każdy oddech staje się coraz trudniejszy. Jak jego płuca palą go boleśnie, domagając się chociaż najmniejszej dawki tlenu. I chociaż odnajdując w sobie wolę walki, próbował zepchnąć z siebie mężczyznę i próbował przetrwać, to wkrótce w obliczu całej tej bezsilności i zwykłej, przegranej pozycji, jego głowa opadła na białą, kafelkową podłogę. Powieki, zbyt zmęczone, w końcu się zamknęły. Ręce i nogi przestały walczyć.
[...]
-Nie czuję pulsu-stwierdził z zadowoleniem Carrow, jeszcze tylko spluwając na ciało blondyna, a potem, szeroko uśmiechając się w stronę swojego towarzysza, teleportował się razem z nim w tylko sobie znane miejsce, pozostawiając po sobie jedynie ciemną i mroczną poświatę.

--------------------------
Cześć! ^^
Kolejny rozdział za nami. Pokażcie na co was stać i komentujcie, to kolejny rozdział dodam tak szybko jak dam radę :) Niedługo wyjeżdżam, nie wiem jak to będzie z internetem, a więc i rozdziały zaczną być dodawane rzadziej ;) 
Pozdrawiam i miłych wakacji!