wtorek, 31 marca 2015

-Rozdział 5- I Hate People Syndrome

Chłopiec, który jakimś dziwnym nieporozumieniem niestety przeżył, wkroczył do jego mieszkania z niezwykłą gracją i pewnością siebie, tak, jakby przekraczał ten próg mnóstwo razy, a teraz najzwyczajniej wykonywał rutynową czynność, rozsiadając się na kanapie w jego niewielkim pokoju. Harry Potter patrzył na niego wyczekująco z głębi jego mieszkania, czekając aż ten w końcu do niego dołączy i zwróci na niego należytą uwagę. Jeżeli oczekiwał od niego zaskoczenia, podziwu, skruchy albo jakiejkolwiek innej, bezsensownej emocji to niestety zanosiło się na to, że młody Malfoy przyprawi go o rozczarowanie, ponieważ przez dłuższą chwilę po prostu stał w korytarzu przy wejściu do swojego mieszkania i przyglądał mu się z kpiącym uśmieszkiem, najpewniej rozważając wszystkie możliwości przybycia tego przygłupiego zbawcy świata. Mógł tu być w końcu z powodu Blaise'a, który zaledwie kilka minut temu siedział na dokładnie tym samym miejscu, opierając się o twarde obicie beżowo-oliwkowej kanapy, a to oznaczałoby dla niego niemałe kłopoty. Była jednak również Granger, która całe szczęście mogła być innym i jednocześnie bardziej pożądanym powodem niespodziewanej wizyty Harry'ego Pottera. Zdecydowanie wolał odpowiadać za to, że gościł tu Hermionę niż za to, że rozmawiał z Blaise'm, który był podejrzanym, byłym śmierciożercą ściganym przez ministerstwo od dobrych paru miesięcy.
-Czego chcesz?-zapytał w końcu, żałując wszystkiego. Tego, że otworzył pieprzone drzwi, że wdał się w relacje ze znienawidzonym Zabinim, a także za to, że w nocy, przytaszczył tu pijaną Granger. Gdyby nie wychodził z domu, nic by mu teraz nie groziło.
-Widziałeś się z Hermioną-odparł chłodnym, wypranym z jakichkolwiek pozytywnych emocji tonem Potter. Draco mimowolnie odetchnął z ulgą. A więc chodziło o Granger.
Przybrał pewny wyraz twarzy i uśmiechnął się kpiną, stając naprzeciw Harry'ego Pottera, wielkiego wojownika, zdobywcy wolności, przyjaciela zgnębionych i uciśnionych, a także wybawiciela obu społeczności.
-To teraz przestępstwo?-zapytał z ironią, niedbale poprawiając luźny t-shirt, który jeszcze przed paroma miesiącami opinał się na jego idealnie wyrzeźbionych mięśniach. Naprawdę musiał wziąć się za siebie.
-To przypadek, że na siebie wpadliście?-zapytał ostro Harry, wstając z kanapy i zajmując miejsce naprzeciw niego, z oczami ciskającymi błyskawice i brwiami zmarszczonymi w groźnym i niezadowolonym grymasie.
-Sugerujesz, że to przeznaczenie pchnęło nas ku sobie?-zapytał przesłodzonym głosem Draco, który w rzeczywistości, równie jadowity i pogardliwy ostatnim razem był w szkole, kiedy rzucali w siebie obraźliwymi uwagami. Uśmiechnął się cynicznie i z zadowoleniem oglądał jak wyprowadza Pottera z równowagi, który swoją drogą musiał być naprawdę bardzo zaniepokojony, aby zdobyć się na przyjście i skonfrontowanie się tutaj; w jego mieszkaniu, na jego terenie.
-To nie jest śmieszne, Malfoy-uciął mu z niezadowoleniem i irytacją Harry, nieco się uspakajając. Wiedział, że jeżeli chce wygrać, nie może dać kontrolować się przez nienawiść, którą żywił do blondwłosego Ślizgona. -Czego od niej chcesz?
-Czego od niej chcę?-powtórzył z niedowierzaniem chłopak, z roztargnieniem kręcąc głową. -Ja ją tylko znalazłem, samotną i pijaną w barze. Pomogłem jej i dałem przespać się na swojej kanapie. Powstrzymałem się od wszystkich złych rzeczy, które miałem ochotę jej zrobić i uczciwie wywiązałem się z obywatelskiego obowiązku nie robienia jej krzywdy, podczas gdy ty byłeś gdzieś zupełnie indziej-powiedział spokojnie, pokrótce streszczając Potterowi historię wczorajszego wieczoru. -Nie zajmujesz się swoimi przyjaciółmi, Potter, a teraz masz pretensje, że zajął się nimi ktoś inny?-zakpił i choć normalnie nigdy nie przyznał by się do tego, że pomógł w czymkolwiek Hermionie Granger, teraz wyraźnie to podkreślił, chcąc zirytować swojego wroga. Patrzył jak Harry głośno nabiera powietrza i krzywi się, doskonale wiedząc, że ma rację.
-Obaj doskonale wiemy, że nigdy nie robisz niczego bezinteresownie, Malfoy-zaznaczył z powagą Potter, rzucając mu wrogie spojrzenie. -Spróbuj jeszcze raz kiedykolwiek się z nią zobaczyć...
-To co?-przerwał mu z uśmiechem Draco. Nie zamierzał ponownie widywać się z Hermioną, co to, to nie. Absolutnie nie zniósłby jej towarzystwa po raz kolejny. Po prostu chciał wysłuchać tego z jaką pasją dobry Harry Potter mu grozi.
-Zabiję cię-powiedział bez zastanowienia ciemnowłosy chłopak, zdecydowanie go tym zaskakując. Spodziewał się raczej czegoś w stylu: Pożałujesz tego, albo Nie chciałbym być na twoim miejscu. To odważne i groźne wyznanie szczerze go zaskoczyło, ale również, zaimponowało.
Uśmiechnął się z uznaniem i pokiwał głową ze zrozumieniem, powoli przyswajając do siebie tą informację. Harry Potter. Wielki, szczycący się swoją dobrocią Harry Potter właśnie zagroził mu, że go zabije. Cóż, nie dziwił mu się. Naprawdę rozumiał, jak bardzo chłopak musi go nienawidzić. On sam obmyślał jego śmierć jakieś kilkanaście razy, ale nie sądził, że Potter wypowie swoje pragnienia na głos. Musiał przecież liczyć się z konsekwencjami.
-Chyba czegoś nie rozumiesz-odparł w końcu, szczerze rozbawiony, tą dziecinną groźbą. -Przychodzisz do mojego domu, naruszasz moją prywatność, rujnujesz moje postanowienia poprawy, ponieważ musisz wiedzieć, patrząc na ciebie, każdemu normalnemu człowiekowi odchodzi chęć bycia dobrym, i w dodatku grozisz mi, że mnie zabijesz?-powątpiewająco uniósł w górę jedną brew i splótł ręce na piersi ani trochę nie przejmując się wrogą postawą swojego gościa. -Ty naprawdę jesteś głupi.
-Nie zbliżaj się do Hermiony-poprosił z powagą Harry, najwyraźniej rozumiejąc Dracona i nie zamierzając sprzeczać się z nim o to co dopiero powiedział. Wbrew pozorom wcale nie był głupi.
-Nigdy więcej nie gróź, że mnie zabijesz-odparł Draco obrzucając go morderczym spojrzeniem.
-Sądzisz, że bym tego nie zrobił?-zapytał podpuszczając go Harry. Zamierzał nieco go postraszyć. Sięgnął ręką za swoje plecy, gdzie przez szlufkę od starych jeansów założoną miał różdżkę, jednak zanim zdołał ją wyciągnąć, został brutalnie rzucony i przyciśnięty do ściany, przez działającego impulsywnie Dracona.
-Jakie są szanse na to, że wyciągniesz różdżkę zanim ja skręcę ci kark?-wysyczał przez zaciśnięte ze złości zęby chłopak. -Mogę nie być już czarodziejem, Potter, ale nie prowokuj mnie, w tym momencie jestem wstanie zabić cię na przynajmniej dziesięć sposobów...
-Tylko dziesięć?-zakpił ponuro Harry, czując, że stacza się na przegraną pozycję. Nigdy nie wątpił w plotki o Malfou jako ponadprzeciętnie wyszkolonym, niebezpiecznym zabójcy.
Draco zaśmiał się, jednak śmiech ten w żadnym stopniu nie przypominał wesołego dźwięku, który zazwyczaj wydobywa się z rozbawionego człowieka. Był wkurzony. Zdecydowanie wkurzony.
Puścił go i delikatnie się od niego odsunął, pozostając w bezpiecznej odległości, przygotowany na każdy ruch ze strony Pottera. Szczerze mówiąc, zaskoczył go. Nie spodziewał się, że naprawdę jest gotów wyciągnąć różdżkę.
-Powinieneś iść-stwierdził, siląc się na opanowanie. Wiedział, że ministerstwo ma nad nim stałą kontrolę i za nic nie chciał dać Potterowi powodów do tego, żeby go zamknęli. Uśmiechnął się jadowicie i przesunął się na bok, umożliwiając chłopakowi przejście w stronę drzwi. -Nie przychodź tu więcej.
-Nie tkniesz, Hermiony-bardziej stwierdził niż zapytał Harry, najpewniej będąc tu tylko z powodu przyjaciółki. Naprawdę go rozumiał. Wiedział jak to jest dostawać szału na punkcie bezpieczeństwa osób, na których ci zależy ale to naprawdę nie był powód, żeby nachodzić go i grozić mu różdżką.
-Nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Z nią, ani z tobą-zapewnił niechętnie, musząc przystać na jego warunki. Gdyby mógł, robiłby mu na złość, ale tym razem musiał przyznać mu rację. Nie zamierzał spotykać się z Granger. Nigdy więcej.
-Ministerstwo podarowało ci wolność, pamiętaj o tym-przypomniał mu ostro Harry, na co on mimowolnie wywrócił oczami.
-Ministerstwo nie daje mi zapomnieć-odparł przesadnie spokojnym głosem, fałszywie się przy tym uśmiechając.
Zaczynał rozumieć Blaise'a. Jego też poniektórzy czarodzieje doprowadzali do szału.

                                                                                     ***

Wydawało jej się, że wyjaśniła sobie wszystko z Ginny. Że po tym, jak przyjemnie spędziły czas na oglądaniu śmiesznych komedii i romansideł, zbliżą się do siebie, a przyjaciółka zwróci uwagę na to, jak traktuje ją w obecności Caitlyn.
Naprawdę nie mogła pojąć jakim cudem, wylądowała tutaj, zwiedzając jakieś mugolskie sklepy, krocząc zatłoczonymi ulicami Londynu. Miała tego dosyć i choć ufała przyjaciółce, wierząc jej, że wciąż pozostaje dla niej najważniejsza, towarzystwo Caitlyn nie przychodziło jej łatwo.
-Macie ochotę na coś do jedzenia?-zapytała wysoka, szczupła i nieziemsko piękna dziewczyna, którą z niesprawiedliwych przyczyn była Caitlyn, z zamyśleniem wskazując palcem w stronę jakiegoś lokalu. -Macie ochotę na sushi, czy coś bardziej wykwintnego?-zapytała, na co ona tylko wywróciła oczami. Wiele by dała za sałatkę i kawałek kurczaka.
-Cokolwiek-wzruszyła ramionami, pamiętając o tym, że obiecała sobie radzić z zazdrością. Musiała postarać się polubić Caitlyn dla Ginny. Brunetka pokiwała głową, najpewniej nie biorąc jej zdania za coś wartego uwagi, a następnie zwróciła się do ostatniej dziewczyny, sceptycznie skanując wzrokiem jej rozczochrane, rude włosy.
-Ginny?-mruknęła ponaglająco, wyrywając ją z roztargnienia. Dziewczyna od dłuższej chwili wgapiała się w jeden punkt, bezustannie nawijając na palec kosmyk swoich płomiennorudych włosów.
-C-Co?-zapytała, wyrywając się z otępienia. Zamrugała szybko i przeniosła na nie swoje zdezorientowane spojrzenie, unosząc w górę jedną brew. Wyglądała tego dnia na zupełnie nieobecną. Nigdy nie ubierała się równie obojętnie co dzisiaj, szczególnie, że wygląd był dla Ginny czymś bardzo ważnym, zwłaszcza kiedy wychodziła na miasto i narażona była na liczne spojrzenia krytycznych londyńczyków. Spod jej długiego, beżowego płaszcza, wystawała wygnieciona, ciemnozielona koszula, a przetarte, czarne rurki podwinęła niedbale ponad swoimi wybrudzonymi, nieco podartymi trampkami. Włosy były na tyle potargane, że zamiast zostawić je luźno, opadającymi pasmami tak, jak robiła to niemal zawsze, zmuszona była związać je w chaotycznego koka na czubku głowy.
-Gdzie chcesz dzisiaj zjeść, Ginny?-zapytała znudzona Caitlyn, przybierając najmniej wyrozumiały wyraz na jaki tylko było ją stać. Hermiona wywróciła oczami, ale powstrzymała się od zbędnych uwag mających za zadanie obronę Ginny, szczególnie, że sama zainteresowana nie zwróciła na to nawet uwagi.
-Och, nie jestem głodna...-przyznała nieobecna Ginny, mimochodem poprawiając ciemną chustkę owiniętą wokół swojej szyi. -Ale wy powinnyście coś zjeść, nie jadłyśmy śniadania-stwierdziła, lekko się przy tym uśmiechając. Coś mówiło, Hermionie, że nie był to szczery uśmiech.
-Wszystko w porządku, Ginny?-zapytała nieco zaniepokojona, po raz pierwszy widząc przyjaciółkę w tak nieobecnym stanie.
-Tak, oczywiście-rudowłosa pokiwała głową, szybko potakując. -Dlaczego nie?-zapytała delikatnie się śmiejąc. -Miałybyście coś przeciwko gdybym, wstąpiła do tego sklepu naprzeciwko?-zapytała pośpiesznie, na co Caitlyn wywróciła oczami, a dotychczasowo zaniepokojona Hermiona odetchnęła z ulgą, uświadamiając sobie, że Ginny chodziło jedynie o nową parę butów.
-Dopiero co tam byłyśmy...-zauważyła ze znudzeniem Caitlyn, najwyraźniej nie chcąc pozostawać jedynie w towarzystwie Hermiony. Zresztą z wzajemnością.
-Wiem, ale chyba jednak zdecyduję się na tamte szpilki-stwierdziła zakłopotana Ginny, wciskając ręce w kieszenie sięgającego jej do kolan płaszcza. -Proszę? To zajmie chwilę, dołączę do was. Zamówcie coś do żarcia.
Nie czekała na ich pozwolenie. Odwróciła się i przebiegła przez ulicę, kierując się do ulubionego butiku, w którym dopiero co spędziły półtorej godziny. To było dziwne i niepokojące, ale dla Ginny całkiem typowe, dlatego Hermiona tym się nie przejmowała. Bardziej przerażał ją raczej fakt, że stoi u boku Caitlyn zupełnie nie wiedząc co powinna mówić, robić ani jak się zachowywać. Może powinny się rozdzielić i zjeść lunch w oddzielnych restauracjach?
-Masz ochotę na homara?-zapytała Caitlyn, zaczynając rozglądać się po przypadkowych restauracjach i barach znajdujących się na ulicy.
-Nie, raczej nie-odparła cicho dziewczyna, zaczesując do tyłu kasztanowe loki, które pod wpływem wiatru co chwila rozwiewały się i nachodziły jej do oczu.
-Sushi?-zaproponowała poirytowana Caitlyn. Widząc jak Hermiona przecząco kiwa głową, wywróciła oczami i westchnęła ciężko, najpewniej nie mogąc dłużej jej znieść.
-W takim razie może coś zaproponujesz, Herm?-rzuciła zezłoszczona na co Hermiona zaklęła paskudnie w myślach i spojrzała na nią z najbardziej wymuszonym i fałszywym uśmiechem oświadczając, że jednak nie jest głodna. Nie kłamała. Słysząc idiotyczne zdrobnienie swojego imienia, w dodatku w ustach tej kretynki, zachciało jej się rzygać.
-Nie potrafię zrozumieć, jak ktoś kto uchodzi za tak mądrego i zorganizowanego w rzeczywistości jest równie...-zaczęła Caitlyn, jednak na jej szczęście nie udało jej się dokończyć. Hermiona już zaciskała pięści, aby jej przywalić. Wszystko potoczyło się jednak zupełnie inaczej, kiedy Caitlyn, zarzuciła swoje ciemne włosy do tyłu i krzyknęła z ekscytacją, wskazując palcem na kogoś pośród tłumu śpieszących się wszędzie mieszkańców mugolskiego Londynu. -Czy to nie Draco Malfoy?-zapytała z narastającym zadowoleniem, niemal piszcząc z radości. W ramach niezrozumiałego dla Hermiony podniecenia złapała ją za rękę i pociągnęła ją wzdłuż chodnika, ciągnąc za sobą jej ciało niczym szmacianą lalkę. Hermiona biegła za nią, próbując dorównać jej tępa, czując jak coś przewraca jej się w żołądku. To było okropne i niezręczne. Nie chciała widzieć Malfoya po raz kolejny, szczególnie z dziwnym przeczuciem, że nie spotykają się przypadkowo. Nie widziała go od dwóch miesięcy, a teraz przyszło jej spotykać go codziennie?
Poczuła jak Caitlyn zatrzymuje się gwałtownie i łapie za ramię wysokiego, jasnowłosego chłopaka, odwracając go w swoją stronę.
-Cześć Draco-zapiszczała z uciechą, podczas gdy Hermiona z zażenowaniem skanowała zaskoczony wyraz twarzy Dracona Malfoya. To było jakieś chore, pieprzone nieporozumienie. Jakim cudem, Caitlyn napatoczyła się na niego po raz kolejny? A może ona po prostu posiadała tendencje do spotykania członków rodziny Malfoyów? Mogła jej nienawidzić, ale tej przypadłości szczerze jej współczuła.
-Cześć Granger-przywitał się cicho Malfoy, na Caitlyn nawet nie zwracając uwagi. Coś w jego głosie, mimo iż nie był wzburzony, ani nawet podniesiony, mówiło jej, że był zły. W dodatku, zły na nią. Zamrugała z niezrozumieniem, próbując wybudzić się z tego dziwacznego, nieprawdopodobnego snu, wciąż nie mogąc zrozumieć, jakim cudem go spotkała. W Londynie mieszkały miliony ludzi...
-To niesamowite, że cię spotkałam! Tak, bardzo się cieszę, będziemy mieli okazję lepiej się poznać. Lucjusz co prawda opowiadał mi o tobie, ale nigdy nie sądziłam, że zobaczę cię na żywo, w dodatku kolejny dzień pod rząd-zaśmiała się wyraźnie rozbawiona i zadowolona z tego faktu Caitlyn, nie zwracając uwagi na niezręczną, chłodną atmosferą wytworzoną między Hermioną a młodym Malfoyem. Nawijała o czymś bez przerwy, śmiała się i żartowała, podczas gdy Malfoy całe swe zainteresowanie poświęcał Hermionie, skulonej i skrępowanej pod jego nieprzyjemnym spojrzeniem.
-Wstąpisz do swojego ojca na kolację, Draco?-zapytała nagle Caitlyn, zbijając Malfoya z tropu. Zaskoczony oderwał spojrzenie od Hermiony i spojrzał z niezrozumieniem na brunetkę, szczerzącą się do niego w jakimś nadzwyczajnie szerokim i przesłodzonym uśmiechu.
-Niby dlaczego miałbym to robić?-zapytał, unosząc w górę jedną brew. Irytował go fakt, że ta dziewczyna była związana z jego ojcem, że coś o nim wiedziała, a w dodatku brakowało jej dystansu, przez co czuła się przy nim nieskrępowana, jakby już należała do rodziny.
-Zaprosił mnie dzisiaj na kolację-oznajmiła dumna Caitlyn, jakby zjedzenie posiłku z Lucjuszem było zaszczytem. Hermiona prychnęła pod nosem, najpewniej obrzydzona tym, z jakim oddaniem i zafascynowaniem Caitlyn wielbi zhańbiony ród Malfoyów. Czy do niej nie docierało, że to byli źli ludzie?
-W takim razie życzę smacznego, Caitlyn-mruknął fałszywie uprzejmie i zamierzał odejść, nie rozmawiając dłużej ani z nią, ani z Hermioną, kiedy brunetka, ponownie złapała go za ramię i zaśmiała się przesadnie uroczo, rozpaczliwie pragnąc jego uwagi.
-Miałam nadzieję, że zjemy rodzinnie obiad, no wiesz, ja, ty, Lucjusz. Byłoby wspaniale, nie sądzisz?
Draco zatrzymał się gwałtownie, a Hermiona wstrzymała oddech, czując jak napięcie między nim a dziewczyną rośnie. Pamiętała w jaki sposób Malfoy wyrażał się o Caitlyn w barze. Wiedziała, że jej nie lubił, ale oprócz tego, sprawa ta dotykała w jego czuły punkt. Jego matka była martwa, a jej koleżanka zastępowała jej miejsce, umawiając się z Lucjuszem Malfoyem. Nie myśląc zbyt wiele podeszła i złapała koleżankę za nadgarstek, próbując ją odciągnąć i poważnie porozmawiać, kiedy Caitlyn zwróciła się do niej z wyjątkowo przyjaznym wyrazem twarzy.
-Ciebie Lucjusz też, chętnie by poznał. Wspominał coś o tym ostatnio...-mruknęła, z zamyśleniem, najpewniej odtwarzając w myślach sytuację, w której ojciec Dracona zapraszał do siebie Hermionę.
Dziewczyna spojrzała na Caitlyn z niedowierzaniem, unosząc wysoko brwi.
-O czym ty mówisz?-zapytała zaskoczona, nie do końca pewna, czy koleżanka po prostu nie kłamie, próbując wciągnąć ją w jakąś gierkę, aby zrobić wrażenie na Draconie. Sytuacja stawała się coraz bardziej niezręczna, a ona coraz rozpaczliwiej pragnęła stąd uciec, skryć się przed przenikliwym, złowrogim wzrokiem chłopaka, a następnie odnaleźć Ginny i odciągnąć ją od tej stukniętej i pustej wariatki, którą była Caitlyn.
-Wspominał coś o tym, jak spotkał twoich rodziców w Australii. Nie uważałam tego wtedy za ważne, ale teraz przypomniało mi się, jak mówił, że chętnie by o tym z tobą pogadał. Powinnaś przyjść na kolację. Razem z Draconem.
[...]
Stała po środku ulicy, co chwila szturchana przez tłoczących się, śpieszących wszędzie mieszkańców Londynu, czując się tak, jakby dla niej czas na moment się zatrzymał. Nagle wszystko przestało mieć znaczenie, a jedyne co echem powtarzało się w jej głowie była krótka wypowiedź Caitlyn. Rodzice. Czy to możliwie, że ktoś wreszcie odnalazł ich w Australii, a jej jedyną okazją dowiedzenia się prawdy była kolacja u Lucjusza Malfoya?
Patrzyła z przerażeniem na swoją koleżankę, oddychając ciężko, z zestresowaniem i rozdarciem rozważając słowa Caitlyn. Czy to był podstęp? Czy może głupie gadanie tej do reszty skretyniałej idiotki?
-Spotkał moich rodziców w Australii?-powtórzyła z niedowierzaniem, czując jak na samą myśl o tym jej głos drży, a w oczach szklą się łzy. Szybko powstrzymała płacz, ale kłębiące się w jej wnętrzu emocje pozostawały równie rozszalałe co przedtem. Czy to oznaczało, że Lucjusz Malfoy wie gdzie znajduje się jej szczęście? Szansa na normalne życie i powrót do domu, gdzie czekać będą na nią rodzice?
-No przecież dopiero co ci powiedziałam, że tak-potwierdziła ze znudzeniem Caitlyn, nie zdając sobie sprawy z tego, jak ważne dla Hermiony były jej słowa. -Zamierzasz wpaść dziś wieczorem?-spytała ponaglająco.
-Nie.
Hermiona dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że obok nich wciąż stoi Malfoy przysłuchując się ich rozmowie, a teraz w dodatku odpowiadając za nią na pytanie Caitlyn. Spojrzała na niego z niezrozumieniem, jednak widząc jego złowrogie spojrzenie postanowiła nie pytać. Zamiast tego poczuła jak chłopak wbija palce w jej ramię, a następnie szarpie nią i odchodzi na odległość kilku kroków od Caitlyn tak, aby ta nie była wstanie ich podsłuchać.
-Nie pójdziesz tam, Granger-zapowiedział ostro, nachylając się, aby móc spojrzeć jej w oczy, z całą swoją siłą perswazji, to znaczy złością i nienawiścią.
-Co?-zapytała zdezorientowana, nie do końca rozumiejąc dlaczego tak bardzo się przed tym wzbrania. -Jeżeli twój ojciec wie coś o moich rodzicach to...
-On kłamie-powiedział oburzony jej naiwnością, najwyraźniej wyprowadzony z równowagi. -Jak możesz być taka łatwowierna?! Mam ci przypomnieć w jakim stanie ostatnio znajdowałaś się w tamtym domu?-zapytał, ale wcale nie musiał jej przypominać. Obraz torturującej Bellatrix powrócił do niej z ogromną, niemal powalającą siłą. Kiedy ostatnio znajdowała się w MalfoyManor, leżała na wpół przytomna w ogromnej kałuży własnej krwi, wrzeszcząc i wijąc się z bólu.
-Nie chcę tam wracać-przyznała, czując jak po jej plecach przechodzą dreszcze, nie do końca wiedząc, czy to z powodu wspomnień, czy może raczej chłodnego spojrzenia Malfoya, które przeszywało ją gorzej niż promienie rentgena. -Ale to mój jedyny sposób, żeby dowiedzieć się czegoś na temat rodziców. Nie ma mowy, że odpuszczę...-powiedziała, nieco zaskoczona tym, że Dracona to obchodzi. Owszem, rozumiała- szlama w jego rodzinnym domu, hańba, wstyd i tak dalej, ale żeby aż tak denerwować się z tego powodu?
-Dlaczego cię to w ogóle obchodzi?-zapytała nieco zbita z tropu, widząc jego sfrustrowaną postawę. Dlaczego po prostu nie odpuścił i nie udał się w swoim kierunku?
-Postanowiłem sobie, że nigdy więcej nie wrócę do tego domu-wyznał cicho, mierząc ją niezadowolonym spojrzeniem.
-Chcę tylko, pogadać z twoim ojcem o moich rodzicach. Nie musisz tam wracać-odparła z obojętnością wzruszając ramionami. Wciąż nie wiedziała jak odnaleźć się w tej sytuacji. Nigdy nie rozmawiała w taki sposób z Malfoyem.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem i pokiwał przecząco głową, jakby miało to odgonić wszystkie dręczące go myśli. Uciekała z niego wściekłość, dając upust goryczy, bezradności i frustracji.
-Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci tam iść samej?-zapytał, a ona poczuła jak coś mocno skręca jej wnętrzności. Wizja kolacji w Malfoy Manor, w dodatku w towarzystwie samych znienawidzonych przez siebie ludzi była przerażająca.

--------------------------------------
Hej kochani! :)
Czy wy też nienawidzicie czasem ludzi? xD 
Za nami już kolejny rozdział. Jej! Tak bardzo się cieszę. Wena wróciła i tak jakoś strasznie miło mi się piszę. Koniecznie napiszcie w komentarzach na dole co o tym sądzicie, wyraźcie opinię i powiedzcie w jakim tempie waszym zdaniem powinny być dodawane rozdziały. Zastanawiam się, bo czasami mam już gotowy kolejny, ale nie dodaję go, bo mam wrażenie, że ten poprzedni nie doszedł jeszcze do wystarczającej grupy osób. Jak myślicie? 
Pozdrawiam :*** 






sobota, 28 marca 2015

-Rozdział 4- Stay With Friends

Z ciężkim westchnięciem nacisnęła na klamkę i pchnęła drzwi przed siebie, niepewnie przestępując próg Nory. Nie chciała, żeby ktokolwiek z jej przyjaciół widział ją w takim stanie. Wstydziła się tego, że nie wróciła na noc, a teraz, wracając dopiero późnym rankiem, miała na sobie wczorajsze ubrania, cudzą, męską bluzę, potargane włosy i makijaż, który rozmazał się jej pod oczami. Doskonale wiedziała jak to o niej świadczy, miała również świadomość, że taki widok jedynie zawiódłby panią Weasley, rozczarował i niepotrzebnie zmartwił, dlatego też wchodząc do środka, cicho zamknęła za sobą drzwi, mając nadzieję, że nikt nie usłyszy jej przybycia.
Zdziwiła się, bo kiedy tylko odwróciła się od drzwi, w stronę holu, wylądowała w czyichś ramionach, tonąc w ciepłym, ale kurczowym i desperackim uścisku.
-Merlinie, tak bardzo się martwiłem.
-Harry?-z zaskoczeniem odsunęła się od przyjaciela i spojrzała na niego z niedowierzaniem, z nadzieją, że nie zauważy jej beznadziejnego stanu, szybko przygładzając włosy. -Co ty tu robisz?-zapytała, pewna, że przyjaciel powinien znajdować się obecnie w zupełnie innym miejscu.
-Ginny wysłała mi patronusa. Powiedziała, że przypadkiem cię zgubiła i nie wróciłaś na noc...-wyjaśnił, ze zmartwieniem marszcząc brwi. -Byłem przerażony, szczególnie, że jej koleżanka Cassie powiedziała, że spotkałyście Malfoya-w tym momencie w jego oczach zobaczyła złość, prawdziwą wściekłość, a gniewny wyraz Harry'ego mimowolnie przyprawił ją o dreszcze. Dawno nie widziała go równie rozdartego między tyloma złymi emocjami.
-Caitlyn-poprawiła go mimowolnie, wyrywając jednocześnie z przytłaczającej go złości. Harry zamrugał szybko i spojrzał na nią z zaskoczeniem, nieporadnie przejeżdżając dłonią po roztrzepanych, kruczoczarnych włosach.
-Co?-zapytał zbity z tropu, ku jej uldze zupełnie pozbawiony wściekłości, którą wzbudziła w nim wzmianka o Malfoyu.
-Koleżanka Ginny ma na imię Caitlyn-powiedziała, mimowolnie ciesząc się, że ta idiotka nie obchodzi Harry'ego nawet na tyle by zapamiętać poprawnie jej imię. Chłopak wzruszył ramionami i splótł ręce na piersi, ciężko wzdychając.
-Gdzie byłaś, Hermiono?-zapytał, najwyraźniej nie zamierzając dać jej spokoju. Zmarszczył brwi i spojrzał na nią z wyczekiwaniem, niczym matka, przyłapująca swoje dziecko na jakiejś paskudnie złej rzeczy.
Zapanowała chwila ciszy, która, równie niezręczna i niekomfortowa nie zapadła między nimi od naprawdę długiego czasu. Hermiona z zamyśleniem spuściła głowę i wlepiła wzrok w szare, podłogowe klepki, zastanawiając się czy może powiedzieć przyjacielowi prawdę. Czy mogła powiedzieć Harry'emu gdzie spędziła noc? Czy ona sama jest to sobie wstanie racjonalnie wytłumaczyć?
-Byłam z Malfoyem-wypaliła w końcu, rzucając mu spojrzenie pełne desperacji i przerażenia, zaniepokojona jego nieobliczalną reakcją.
Z początku chłopak po prostu zaniemówił. Uniósł w górę jedną brew i uśmiechnął się powątpiewająco, najpewniej po prostu jej nie wierząc, jednak wraz z upływem czasu, kiedy jej twarz pozostawała równie poważna co z samego początku, uwierzył. Delikatnie rozchylił usta i pokręcił głową z roztargnieniem, próbując odpędzić od siebie wszystkie niebezpieczne myśli, mogące popsuć mu psychikę.
-Co?-to chyba jedyne co udało mu się wyrzucić z siebie w takim momencie, szczególnie w szoku równie mocnym co tym, który właśnie go opanował. Odwrócił się do niej plecami i przejechał dłońmi po swoich włosach resztkami sił powstrzymując się przed tym aby zacząć je sobie wyrywać. -Czy on... czy on ci coś zrobił?-zapytał, kiedy wreszcie zdobył się na to, by na powrót na nią spojrzeć, a jego oczy, tak zmartwione i wyprute z emocji szczerze ją przeraziły.
Szybko pokręciła głową i doskoczyła do niego tak, że ich twarze dzieliły zaledwie milimetry.
-Nie, Harry. Wszystko ze mną w porządku. Ja po prostu... spotkałam go w barze, byłam pijana i...
-Zabiję sukinsyna-warknął z wściekłością Harry, odrywając jej ręce od swojej piersi. Przeszedł przez niewielki korytarz i bez ostrzeżenia uderzył pięścią w ścianę, dając upust swojej nieposkromionej wściekłości.
-M-My nic nie robiliśmy-wyrzuciła z siebie, wstrząśnięta nagłą reakcją przyjaciela. -Serio, Harry. Przysięgam. Ja po prostu spałam na jego kanapie. Źle poczułam się w barze, a on mi pomógł, zabrał mnie do swojego mieszkania. Nic mi nie zrobił-powiedziała szybko, podchodząc do niego i kładąc mu rękę na ramieniu. -Wszystko jest w porządku, Harry. Obiecuję.
Chłopak odwrócił się i spojrzał na nią nie do końca przekonany, przyglądając się jej z ponurym zmartwieniem, wypuszczając z zaciśniętych do tej pory ust ciche westchnięcie.
-Powiedziałabyś mi, gdyby coś ci zrobił, prawda?-zapytał cicho, a niepokój w jego głosie powoli kruszył jej serce.
-Oczywiście-pokiwała szybko głową i mocno go przytuliła, opierając policzek na jego klatce piersiowej. -Przepraszam, to było strasznie nieodpowiedzialne-dodała, delikatnie się uśmiechając. Tęskniła za Harry'm, a teraz, kiedy wreszcie znajdowała się w jego ramionach, dotarło do niej, jak bardzo jej go brakowało.
-Nie chcę cię stracić, Hermiona-odparł z powagą, mocniej oplatając ją rękami. -Nie chcę się zachowywać jak jakiś nadopiekuńczy psychol, po prostu... nie wróciłaś na noc, nie mieliśmy pojęcia co się dzieje, a kiedy dowiedziałem się, że Malfoy ma z tym coś wspólnego... Strasznie się o ciebie martwię. Nie chcę, żebyś odeszła... tak jak Ron...-wyszeptał cicho, a nią wstrząsnął wyczerpany ton jego głosu. Harry był załamany.
Szybko uniosła głowę i spojrzała na niego ze zdziwieniem, ujmując jego zmartwioną twarz w swoje drobne dłonie.
-Nigdy-powiedziała nieco zbyt ostro niż chciała. -Spójrz na mnie Harry!-podniosła głos widząc, jak ten z zaciśniętymi zębami odwraca wzrok i wbija go gdzieś w bok, ponad jej ramiona. Zwróciła jego twarz w swoją stronę i spojrzała w jego ciemnozielone oczy, ze złością zaciskając zęby. -Nigdy nie zrobiłabym tego co on, jasne?-zapytała czując jak pod jej powiekami wzbierają się łzy. Jak Harry mógł w ogóle tak myśleć? -Zabraniam ci tak mówić. Nigdy.tak.nie.mów.
Nie odpowiedział. Jedynie z ciężkim westchnięciem oparł się o ścianę i pozwalał by trzymała swoje palce na jego chłodnym policzku, czując jak coś mocno ściska go w żołądku. Czuł się paskudnie.
-Okey-szepnął, na co ona odetchnęła z ulgą, na powrót go przytulając. Zarzuciła mu ręce na szyję i oparła czoło o jego tors, mocno zaciskając powieki.
-Musimy pogadać-stwierdziła po kilkunastu minutach zwykłego stania na środku korytarza i wtulania się w jego zesztywniałe ciało.
-Okey-powtórzył cicho, a potem złapał ją za rękę i poprowadził po schodach w górę, do jej pokoju.

                                                                              ***

-Jak się czujesz?-zapytał Harry, kiedy we dwójkę leżeli na niewielkim, jednoosobowym łóżku Hermiony, bez emocjonalnie wpatrując się w błękitny sufit w starym pokoju Charlie'go.
Dziewczyna tylko cicho westchnęła, wzruszyła ramionami i przekręciła się na bok, podparła na łokciu i z delikatnym uśmiechem spojrzała na przyjaciela.
-Źle-stwierdziła bez cienia fałszywego uśmiechu, zmiany tematu, próby obrócenia wszystkiego w żart albo zwykłego kłamstwa. Nie było sensu. Wiedziała, że on czuje się podobnie. -Strasznie mi cię brakuje, Harry-wyznała ponuro tylko po to, aby zaraz na powrót ciężko opaść na plecy i wlepić spojrzenie w sufit.
-Razem z ministerstwem mamy mnóstwo roboty. Nie udało nam się wyłapać wielu śmierciożerców. Nie mam pojęcia gdzie pouciekali, Hermiono, ale mam co do tego złe przeczucia...-wyznał wyraźnie strapiony, tak, jakby temat ten gryzł go już od dłuższego czasu. W końcu on też bardzo za nią tęsknił. Gdyby nie musiał, byłby tu z nią, wspierałby ją i zawsze by się nią opiekował.
-Minęły dopiero dwa miesiące, Harry. Jestem pewna, że sobie poradzicie-pocieszyła go Hermiona, łapiąc i delikatnie ściskając jego dłoń.
-Sam już nie wiem-westchnął, szczerze wdzięczny za ten pokrzepiający gest. Uśmiechnął się smutno i przejechał wolną dłonią po twarzy, nie odrywając wzroku od niebieskiego, lekko popękanego sufitu w malutkim pokoju Hermiony. -W ostatnich czasach znajdujemy coraz więcej ofiar brutalnych ataków. Ktoś działa jak śmierciożercy, a może raczej to są śmierciożercy, tylko żaden z aurorów tego do siebie nie dopuszcza. Masz pojęcie co by się stało, gdyby to się zaczęło dziać na nowo?-zapytał wyraźnie zdenerwowany wizją powrotu mrocznych czasów.
-Voldemort nie żyje, Harry-przypomniała mu trzeźwo dziewczyna, gładząc kciukiem wierzch jego dłoni.
-Ale jego poplecznicy pozostają żywi. Wolni. To nie są zastraszeni, pogodzeni z porażką ludzie. Wciąż pozostają niebezpieczni, Hermiono... Kto wie, co rodzi się w ich głowach? Myślą, że jesteśmy słabi, bo nie potrafimy ich wytropić.
-Myślisz, że coś planują?-zapytała zaskoczona dziewczyna, przyjmując te przypuszczenia jako szczerze nieprawdopodobne.
-Coś na wzór rebelii? Powstania? Tak, tak właśnie myślę, Hermiono. Szczególnie po co raz liczniejszych trupach, których po sobie pozostawiają. Wyobrażasz sobie co się stanie, jeżeli to trafi do opinii publicznej? Ludzie jeszcze nie otrząsnęli się po wojnie, co będzie jeżeli na nowo zaczną bać się o swoich bliskich, a wyzwaniem stanie się wyjście z domu po zmierzchu?-zapytał przerażony taką wizją Harry, najwyraźniej zadręczając się tym odkąd tylko skończyła się bitwa o Hogwart, a jemu przyszła kolejna misja, wyłapania wszystkich śmierciożerców.
-To się nie stanie-zapowiedziała z powaga dziewczyna, mocno ściskając jego rękę. Przekręciła głowę i spojrzała na niego, obrzucając go wzrokiem pełnym przenikliwości i wyczekiwania. -Masz jakiś plan, prawda?-zapytała, pewna, że przyjaciel już coś wymyślił.
-Tak, wpadłem na to, kiedy ta Claire powiedziała mi, że spotkałyście Malfoya-przyznał Harry, ponownie myląc imię idiotycznej znajomej Ginny, powoli wyplątując palce z uścisku Hermiony i siadając na łóżku.
-Co?-zaskoczona dziewczyna uniosła w górę jedną brew, przekręciła się na brzuch, a potem podparła brodę na rękach i spojrzała na niego z niezrozumieniem, nie wiedząc co do tego wszystkiego ma Malfoy.
-Trzeba mieć ich na oku-wyjaśnił z niechęcią Harry, opierając się o ścianę przy której stało łóżko. Podciągnął jedną nogę pod brodę i westchnął delikatnie, smutno patrząc się na przyjaciółkę. -Muszę wiedzieć kim są, Hermiono. Znać każdy szczegół ich życia, chcę wiedzieć kiedy powinie się im noga i kiedy spróbują skontaktować się ze śmierciożercami...
-Kto spróbuje się z nimi skontaktować? Malfoy?-zapytała z powątpiewaniem.
-Nie tylko on. Wszyscy śmierciożercy, którym udało się wywinąć...
-Malfoy nie jest już nawet czarodziejem, Harry-zauważyła sceptycznie dziewczyna. -Jak miałby się kontaktować ze śmierciożercami?
-Nie wiem-przyznał chłopak, doskonale wiedząc, że jego plan ma wiele luk. Był to jednak jedyny pomysł jaki przyszedł mu do głowy, po tym kiedy dotarła do niego druzgocząca prawda. Śmierciożercy powrócą, a wojna nie dobiegła jeszcze końca. -Wiem tylko, że Malfoy może nie mieć tych swoich mocy, wciąż pozostaje Malfoyem. Jest podły, złośliwy, perfidny i cholernie niebezpieczny...
-No nie wiem-dziewczyna zamyśliła się, delikatnie wzruszając ramionami. -Kiedy go dziś widziałam wydawał się zupełnie inny, niż ten, którego znaliśmy ze szkoły. Wydaje się, że naprawdę próbuje zacząć nowe życie, przystosować się do mugoli... Tak, jakby nękanie innych już go nie bawiło, a on stał się lepszy...

                                                                              ***

-Mam dla ciebie zadanie-zapowiedział Blaise, bez zapowiedzi zjawiając się przed drzwiami jego mieszkania. Draco z najprawdziwszą konsternacją patrzył jak wchodzi do środka, a potem, bez zbędnych grzeczności rozwala się na jego kanapie i zakłada nogi na stolik, nie ściągnąwszy nawet butów.
-Nie sądzę, bym był przydatny. Nie mogę czarować, Zabini-przypomniał mu z chłodną obojętnością, opierając się o ścianę i z założonymi rękami przyglądając się byłemu znajomemu.
-Już nie długo...-Blaise uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął swoją różdżkę, bez pytania przywołując do siebie jabłko z niewielkiego półmiska leżącego w kuchni.
-Co masz na myśli?-blondyn z zaintrygowaniem zadarł w górę jedną brew i z dość sceptycznym wyrazem twarzy gapił się jak chłopak obraca w dłoni jabłko, a potem delikatnie je nadgryza, szeroko się przy tym uśmiechając.
-Kiedy śmierciożercy wreszcie dojdą do władzy, znajdę sposób byś mógł na powrót stać się czarodziejem. Pragniesz tego, prawda?-zapytał, patrząc na niego z zachętą.
-Tak-potwierdził bez zbędnych zaprzeczeń Draco. Uśmiechnął się ponuro, a następnie usiadł na łóżku, znajdującym się naprzeciw kanapy, delikatnie pochylił się i oparł łokcie na kolanach, uważnie przyglądając się przyjacielowi. -Ale chyba nie sądzisz, że jestem wystarczającą naiwny by złapać się na coś takiego.
-Niby po co miałbym kłamać, Draco?-zapytał niewinnie Blaise, rozkładając na bok ręce. -To uczciwa stawka. Ty jesteś wobec mnie lojalny, pomagasz dojść do władzy właściwym osobom, a następnie zyskujesz to, bez czego nie możesz żyć. Coś, czego zawsze pragnąłeś i co zostało ci niesprawiedliwie odebrane. Ja łaskawie ci to oddam-zanucił melodyjnym głosem, przyglądając mu się badawczo, jakby z najwyższym skupieniem śledząc jego reakcję.
Draco spuścił głowę. Zmarszczył brwi i z zamyśleniem począł rozważać propozycję Blaise'a, wiedząc, że tak naprawdę już dawno się na nią zgodził. Nie dlatego, że uważał bycie śmierciożercą za powinność, za coś słusznego, albo chociaż trochę interesującego. Uważał, że tam pasuje bardziej niż tutaj, wśród mugoli.
Westchnął ciężko i przybrał na twarz ten niewzruszony, zły wyraz, patrząc oschle w ciemne oczy Blaise'a.
-Co to za zadanie?-zapytał, widząc jak tryumf rozsadza jego byłego przyjaciela od środka, ale ten stara się tego nie okazywać, powstrzymując usta przed uśmiechem.
[...]
Blaise wyszedł z  jego mieszkania dopiero późnym popołudniem, zostawiając po sobie chyba wszystkie wskazówki dotyczące ich współpracy. Objaśnił mu nowe zasady panujące w kręgu śmierciożerców, zapoznał go z zakresem zadań jakie powinien wykonywać i wprowadził do jego głowy szereg najróżniejszych wątpliwości, nękających Dracona nawet po tym, kiedy jego były przyjaciel wyszedł już z jego mieszkania i teoretycznie zostawił go w spokoju. Malfoy wciąż mu nie ufał, żywił do niego odrazę, nienawiść, wręcz szaleńczą niechęć i obsesyjne pragnienie skrzywdzenia jego nic nie znaczącej osoby i choć robił wszystko, żeby nie czuć tego w taki sposób, wciąż tkwił w tym bagnie, w pułapce śmierciożerców, tylko dlatego, że sam miał na ręce wypalony znak jednego z nich. Wiedział, że tak naprawdę nikt, nigdy nie postawił przed nim wyboru. Jesteś z nimi, albo jesteś martwy. Miał nieodpartą świadomość, że teraz, kiedy nie posiadał nawet różdżki i nie był czarodziejem, zdecydowanie mógłby być martwy.
Z frustracją przeczesał palcami swoje jasne, rozczochrane od niezliczonej ilości tego maniakalnego gestu włosy i zaklął głośno, wściekły na byłego przyjaciela, bez skrupułów wpychającego się do jego życia, wywracającego i rujnującego wszystko, co do tej pory udało mu się poukładać.
Nagle po mieszkaniu ponownie rozległ się dźwięk pukania, a jego niezadowolenie wzrosło, wraz z towarzyszącym mu poczuciem rozdarcia i niezdecydowania. To na pewno był Blaise. Zapewne zapomniał rzucić jakąś ironiczną, złośliwą uwagą na koniec, tuż przed wyjściem i teraz wracał aby to naprawić, w celu dodania sobie nieco epickości.
Draco wywrócił oczami, doskoczył do drzwi i z irytacją szarpnął za klamkę, otwierając je na oścież. Zamierzał wydrzeć się na Zabiniego ot tak, bo wkurzał go i był najprawdziwszym, definicyjnym dupkiem, ale w momencie kiedy otworzył usta, głos uwiązł mu w gardle. Jego oczy rozszerzyły się podwójnie, do rozmiaru dużych, złotych galeonów, których miał pod dostatkiem jeszcze wtedy, kiedy był czarodziejem, a jego ręka momentalnie powędrowała do framugi, jakby asekuracyjnie przygotowując się na zemdlenie z wrażenia. U jego progu stał wysoki, dobrze zbudowany i choć ciężko było mu to przyznać, całkiem dobrze wyglądający chłopak, spoglądający na niego ciemnozielonymi oczami spod czarnych, okrągłych okularów. Miał na sobie zwyczajne, mugolskie ubrania - parę znoszonych i przetartych na kolanach jeansów oraz ciepłą, nierozpinaną bluzę w kolorze ciemnej, butelkowej zieleni, idealnie kontrastującej z jego kruczoczarnymi włosami.
Draco uśmiechnął się delikatnie, nieco posępnie i fałszywie, a następnie przesunął się na bok i szerzej otworzył drzwi swojego mieszkania, niechętnie kiwając głową, zapraszając gościa do środka. Powoli do niego docierało, że do jego progu zawitał największy czarodziej świata, ktoś kogo nie spodziewał się nigdy więcej oglądać. Harry Potter właśnie stał w jego salonie.

                                                                       ***

Leżała na łóżku, w swoim pokoju, czytając jedną ze swoich ulubionych książek. W zamyśleniu i całkowitym oddaniu, przerzucała kolejne kartki, zapoznając się z dziejami bohaterów, przenosząc przy tym w zupełnie inny, odległy i nierealny świat, z którego niespodziewanie wyrwało ją pukanie do drzwi.
Westchnęła cicho i przekręciła się na bok, rzucając spojrzenie w stronę miejsca, z którego dobiegały odgłosy, jednocześnie zastanawiając się kto to może być. Harry wyszedł jakiś czas temu pod pretekstem jakiejś ważnej sprawy do załatwienia w Londynie i od tej pory była przekonana, że w zazwyczaj zatłoczonej Norze znajduje się sama. Kiedy wchodziła tu wczesnym rankiem, nie napotkała w końcu nikogo oprócz przyjaciela. Drzwi powoli się uchyliły, a do środka wcisnęła się głowa Ginny, niepewnie lustrująca obraz w pokoju. Napotkawszy na obojętny, no, może trochę zaskoczony wzrok Hermiony rudowłosa dziewczyna westchnęła, a potem wsunęła do środka stopę i resztę ciała, powoli wchodząc do pokoju i zajmując miejsce na łóżku obok Hermiony.
-Przepraszam-mruknęła na wstępie cicho, drżącym głosem, wgapiając się w kolorową pościel przyjaciółki. -Poznałam w barze chłopaka. Tak się zagadałam, że nie zauważyłam ani ciebie, ani Malfoya. Gdybym wiedziała...
-W porządku, Ginny-westchnęła posępnie Hermiona, przerywając jej i siadając na łóżku. -Nic się nie stało-zapewniła ją, a potem delikatnie uśmiechnęła się w jej stronę. Tak, przez moment była na nią wściekła, cholernie zazdrosna o Caitlyn i zmartwiona tym, że Ginny najzwyczajniej w świecie w ostatnim czasie ją olewa, ale przyjaciele mieli to do siebie, że nie potrafili długo trzymać w sobie urazy. Nie potrafiła gniewać się na Ginny mimo tego iż doskonale wiedziała, że powinna. Nie zasługiwała na takie traktowanie, szczególnie, że po odejściu Rona poświęcała przyjaciółce cały swój czas. Teraz, sama nie mogła doprosić się o  pięć minut uwagi ze względu na stałą obecność Caitlyn w jej życiu. Nie rozumiała co takiego Ginny w niej widzi, ani jak z nią wytrzymuje, szczególnie, że od zawsze cechowały się podobnym doborem towarzystwa. Nigdy nie miały tego typu problemu, a wspólni znajomi wzbudzali sympatię w obu dziewczynach. Caitlyn okazała się wyjątkiem. Caitlyn była najgorszą suką i idiotką, jaką kiedykolwiek na nieszczęście przyszło jej spotkać.
-Nienawidzisz Caitlyn-zauważyła smutno Ginny, po raz pierwszy od wizyty w pokoju, zatrzymując  wzrok na dłużej w przyjaciółce. Jej brązowe oczy uważnie śledziły reakcję Hermiony, która szybko, otwierając usta pragnęła zaprzeczyć. -Daj spokój, Hermiona, widzę to. Nie jestem ślepa-zapewniła ją, posępnie przeczesując palcami swoje długie i lśniące, rude włosy. -Myślałam, że jak spędzicie ze sobą więcej czasu to zaczniesz ją lubić... Przykro mi.
-To nie twoja wina, Ginny-odparła Hermiona, bo choć nie lubiła Caitlyn i nie rozumiała czemu Ginny tak bardzo ją uwielbia, wiedziała, że nie może jej za to winić. Żadna z dziewczyn w niczym jej nie skrzywdziła. To była tylko jej zazdrość. Jej niechęć. Żadne z tych uczuć nie było w porządku, dlatego wiedziała, że nie powinna nimi obarczać kogokolwiek innego. Należało stłumić negatywne emocje i po prostu jakoś nauczyć się z nimi żyć, przeczekać.
-Kocham cię Hermiona, jesteś moją najlepszą przyjaciółką, chcę, żebyś pamiętała, że ta cała Caitlyn nawet nie dorasta ci do pięt-pocieszyła ją Ginny delikatnie się do niej uśmiechając. -Ale ją lubię, chcę spędzać z nią czas. Jest... zabawna i... daje mi takie poczucie, że wszystko jest normalne. Potrzebuję w życiu kogoś, kto mi przypomni, że poza naszymi nieszczęściami i tym całym chaosem, są beztroscy ludzie, wiodący normalne życie, przejmujący się tym jaką sukienkę włożą na wieczór, albo w jakiej kawiarni wypiją dziś kawę-wyjaśniła cicho, nieco łamiącym się głosem. Najwyraźniej ona też w ostatnim czasie nie była sobą, zmierzając się z trudnościami przekraczającymi kompetencje zwykłej szesnastolatki. -Proszę nie bądź na mnie zła-pociągnęła nosem, a w jej oczach zalśniły łzy, jakby Ginny nie dusiła w sobie jedynie żalu, bo się od siebie oddalały, ale jakby miała świadomość, że to już się stało, a one, pośród zamieszania związanego z wojną, niezliczoną liczbą kłótni i nieporozumień dopiero teraz zdały sobie z tego sprawę. -Nie zniosę, jeżeli zaczniesz mnie nienawidzić.
-Och, Ginny-Hermiona westchnęła ciężko i mocno przytuliła przyjaciółkę wtulając twarz w jej roztrzepane, rude włosy. -Nie potrafiłabym cię nienawidzić-zapewniła ją, delikatnie gładząc po plecach. -Jesteś dla mnie wszystkim. Nie mam nikogo poza tobą i Harry'm-wyszeptała smutno, doskonale wiedząc, że oprócz Ginny i swojego najlepszego przyjaciela nie miała kontaktu z żadną inną osobą. Owszem, rodzice Rona często bywali w Norze, ale relacje z nimi były niczym w porównaniu z uczuciami jakimi darzyła najlepszych przyjaciół. Nigdy nie zastąpiliby jej żadnego z nich.
-Brakuje mi ciebie-przyznała smutno, nie odrywając się od drobnego ciała przyjaciółki. -I nie lubię Caitlyn-dodała szczerze, uśmiechając się z rozbawieniem. To było wredne. -Ale to niczego nie zmieni. Dalej będę cię potrzebować-zapewniła, mocniej ściskając cicho płaczącą Ginny. -Przestań ryczeć-mruknęła z zażenowaniem, delikatnie ją szturchając.
-Co się z nami stało, Miona?-zapytała, uśmiechając się przez łzy Ginny. Odsunęła się od Hermiony i poprawiła wygniecioną i mokrą od łez koszulkę, pociągając przy tym nosem. Makijaż rozmazał się jej pod oczami, a ona znajdowała się w dosłownie opłakanym stanie. Nagle uniosła spojrzenie swoich brązowych oczu i uśmiechnęła się pod nosem nieco szerzej, jakby była czymś podekscytowana i wyjątkowo zadowolona, mimo iż ani sytuacja ani ich rozmowa nie sprzyjała takiemu właśnie nastrojowi.
-Potrzebuję mugolskiego serialu, Miona. Ja, ty, niezdrowe żarcie i to przeraźliwie bezsensowne gadanie przystojnych aktorów. Błagam.
Złapała przyjaciółkę za dłonie i spojrzała na nią w najbardziej błagalny i uroczy sposób.
-Proszę! Proszę! Proszę!-uśmiechnęła się szeroko i zatrzepotała niepomalowanymi rzęsami, z których cały tusz ściekł już wraz z niepohamowanymi łzami. To zaskakujące, jak bardzo poprawił jej się nastrój.
-Zamierzasz zaprosić Caitlyn?-zapytała powątpiewająco Hermiona, nie potrafiąc powstrzymać cisnącego się jej na twarz uśmiechu. Jej również brakowało czasu z Ginny spędzonego na wykonywaniu mnóstwa bezsensownych czynności. Oglądanie przygłupich filmów, malowanie paznokci, obgadywanie wszystkich chłopaków i opychanie się czekoladą. Brzmiało wspaniale.
-Nie-zaprzeczyła szybko Ginny, przykładając rękę do serca. -Nigdy w życiu-obiecała, a następnie uśmiechnęła się szeroko, wiedząc, że już wygrała, a Hermiona przystała na jej prośbę, ochoczo zrywając się z łóżka i biegnąc do kuchni, po opakowanie z popcornem.
Młoda panna Weasley opadała w tym czasie ciężko na jej łóżku i szczęśliwa oraz rozmarzona przeniosła się do krainy wspomnień, gdzie wraz z pewnym chłopakiem spędziła wyjątkowo przyjemny wieczór.

----------------------------------------
Witajcie!
Za nami, kolejny rozdział. Taki sobie w sumie :D Nic się nie dzieje, jest bardziej przejściowy, ale mam nadzieję, że w ten sposób udało mi się wam nieco bardziej przybliżyć resztę postaci. Wiem, wiem, nie jest zbyt dobrze napisany i tak dalej, ale tak właściwie to całkiem go lubię. Jest taki zwyczajny i spokojny, w porównaniu z całym zamieszaniem, które planuję tu wprowadzić xD  Tymczasem zapraszam was do wyrażania swoich opinii. Naprawdę bardzo mi na tym zależy i mam nadzieję, że zmusicie się do napisania choćby jednego słowa. No dalej, mamy weekend, czas nikogo nie goni, a ja zyskam motywacje na pisanie kolejnych notek. Ostatnio byliście leniami, kochani czytelnicy :* Nie dajcie mi powodu aby uważała was za leniwych... :D Kocham Was mimo wszystko! Miłej soboty. 




niedziela, 22 marca 2015

-Rozdział 3- All You Need Is Hate

Na dworze znacznie się ściemniło. Gwar w barze przybrał nieco na sile, a ona była jakieś pięć, czy sześć szklanek whisky i drinków do przodu, w dodatku w towarzystwie Malfoya co nadawało tej sytuacji nieco ekstremalności i niebezpieczeństwa, zdrowo podsycających myśli w jej otumanionym umyśle.
-Zdrowie!-wrzasnęła, wraz z zapoznanymi w barze kolegami, unosząc kieliszek z jakimś wymyślnym alkoholem do góry. Zaśmiała się i jednym haustem opróżniła jego zawartość, szczerząc się w stronę Malfoya, który w przeciwieństwie do niej, nie taki zadowolony, siedział przy drugim końcu lady, z dala od niej i jej nowych uradowanych znajomych, którzy teraz porwali ją w swoje duże, napakowane ramiona i śpiewali jakąś pijacką pieśń szczerze się przy tym bawiąc.
Nie miała pojęcia kiedy zdążyła wskoczyć na stół i zacząć na nim tańczyć, na zmianę z jakimiś dziwnymi radosnymi podskokami, wywrzaskując przy tym tekst ulubionej piosenki, właśnie lecącej  w radiu, wraz z zapoznanym właśnie mężczyzną.
-Chodź do mnie, Malfoy-krzyknęła w stronę ponurego arystokraty, który w całym tym rozbawionym towarzystwie zdawał się być dziwnie przytłoczony i nieszczęśliwy, a w jej głowie pojawiła się niezrozumiała chęć poprawienia mu nastroju.
-Jestem na to zbyt trzeźwy-odparł, nie zwracając uwagi na pokrzepiający ryk bawiących się wraz z Granger ludzi. Merlinie, jak ona to robiła, że wszyscy do niej lgnęli? Jakim cudem zalana Granger, której wydawało się, że umie tańczyć, potrafiła wzbudzić sympatię tylu facetów?
Westchnął ciężko i upił mały, powolny łyk wody, szczerze żałując, że nie może tak jak ona po prostu oddać się beztrosce, którą gwarantowało ludziom kilka drinków. Coś sobie jednak postanowił, a także miał świadomość, że z niego alkohol nie robił radosnego dzieciaka dziko imprezującego w działających dwadzieścia cztery godziny na dobę barach.
Nagle poczuł się nieprzyjemnie zmęczony. Zapragnął wrócić do domu, położyć się i odpocząć, wraz z myślami i przeżyciami do poukładania, których, na jego nieszczęście było naprawdę sporo. Blaise. Jego ojciec. Caitlyn. Granger.
Granger...
Właśnie spadła ze stołu, leżała na podłodze i śmiała się, wraz z jakimś facetem, który dołączył do niej w niekontrolowanej imprezie, najwyraźniej będąc w podobnie druzgoczącym stanie co ona. Zataczał się i śmiał z byle czego, najprawdopodobniej nie zdając sobie sprawy jaki jest przy tym żałosny.

Zamierzał po prostu wyjść. No bo chyba nie powinien się z nią żegnać, prawda? Nie przyszli tu razem. Jedynie wpadli na siebie i wymienili kilka zdań, próbując wypełnić czymś znajdującą się między nimi pustkę. To nie tak, że teraz byli dobrymi znajomymi od picia. Co to, to nie, szczególnie, że aktualnie był przecież abstynentem. O Merlinie, ta sytuacja była absurdalna.
Bez zastanowienia zsunął się z krzesła i ruszył w stronę dziewczyny, siedzącej teraz na stole i rozcierającej sobie kostkę.
-Malfoy!-krzyknęła widząc jak się zbliża, a na jej twarzy pojawił się pogodny uśmiech. Gdyby tylko pamiętała, że powinna go nienawidzić...
Wywrócił oczami i stanął naprzeciw niej, ignorując to z jaką gwałtownością zerwała się ze stołu i stanęła naprzeciw niego, tak, że uderzyła czołem w jego klatkę piersiową z powodu swojego niskiego wzrostu. Westchnął cicho, położył ręce na jej ramionach i odsunął ją od siebie, przyglądając jej się z uwagą.
-Gdzie mieszkasz Granger? Odprowadzę cię do domu-powiedział z niechęcią i choć Merlin mu świadkiem, że nigdy nie zrobiłby tego z własnej woli, czuł przymus by upewnić się, że nic jej nie będzie. Była bardzo, ale to bardzo pijana i nie mógł pozwolić aby została sama, w środku baru z licznymi facetami, którym nigdy nie wiadomo co przyjdzie do głowy, w dodatku skazana na samotne wracanie do domu w środku nocy, bo to, że udałoby się jej teleportowanie w takim stanie, nie wchodziło nawet w grę. Rozczepiłaby się, albo przeniosła niechcący w inne miejsce.
-Czy to jakaś propozycja?-dziewczyna wsparła się dłońmi na jego piersi i spojrzała na niego z rozbawieniem, sugestywnie unosząc w górę brwi.
-Tak, taka, że odprowadzę cię do domu-przyznał, zarówno rozbawiony jak zirytowany jej dziecinnym zachowaniem. Wywrócił oczami, a następnie złapał ją za ramię i poprowadził w stronę krzesła, na które mimochodem rzuciła swoją kurtkę.
-Nie musisz być taki sztywny, Malfoy. Czemu nie możesz się po prostu zabawić?-zapytała na przemian śmiejąc się i prawiąc mu wyrzuty dziewczyna, podczas gdy on wziął kurtkę i od niechcenia zarzucił ją na jej ramiona, cały czas nie mogąc pojąć w jak nieprawdopodobnej sytuacji się znalazł.
-Gdzie mieszkasz, Granger?-ponowił swoje pytanie, próbując odkleić jej ręce od swojej szyi.
-Takie informacje mają swoją cenę, Malfoy-stwierdziła, zalotnie trzepocąc rzęsami, na co on niemal nie popłakał się z frustracji. Czy ona nie rozumiała, że nie był zainteresowany?!
Hermiona uśmiechnęła się do niego uroczo, niewinnie i dziewczęco, jednak on wiedział, że nie może poddać się temu urokowi, że dziewczyna nie posiada żadnej z tych cech, a na co dzień jest okrutną, złośliwą i upartą panną Granger, która za cel postanowiła sobie uprzykrzać i utrudniać mu życie.
-Po prostu podaj mi adres i odprowadzę cię do domu...-westchnął zbyt zmęczony, by się z nią wykłócać. Czy naprawdę prosił o tak wiele?
-A co ty powiesz na to, żebyśmy poszli do ciebie?-zapytała dziewczyna, a ton jej głosu miał zapewne przypominać zmysłowy, jednak nie bardzo jej to wyszło, bo chyba podobnie do niego była już nadzwyczaj wyczerpana.
-Gdzie.Mieszkasz.Granger-wycedził przez zęby poirytowany jej osobą. Jej bliskością, tym, że się do niego dobierała, a teraz chyba próbowała go nawet pocałować, ale była za niska, więc jej próby zeszły na niczym. Instynktownie pochylił się i spojrzał jej w oczy, ze zmęczeniem i zrezygnowaniem marszcząc brwi. -Nie rób tego, jutro będziesz tego żałować-dodał, wyobrażając sobie, jak ta sfrustrowana i upokorzona biega po swoim mieszkaniu, wściekła za to, jak bardzo zrujnowała sobie życie. Nie był odpowiedni dla nikogo, a już szczególnie dla niej.
-Potrzebuję kogoś, Malfoy-wyszeptała wprost w jego usta, a jej dotychczasowe rozbawienie i dobry humor uleciał z niej w jednej chwili. Nagle stała się zmęczona, smutna, ogarnęło ją poczucie melancholii, a Malfoy zaczął przeklinać w myślach, bo z dwojga złego wolał Granger skaczącą po stołach niż Granger, która zacznie mu się zwierzać, albo co gorsza płakać.
Westchnął ciężko, patrząc jak dziewczyna nieporadnie zbliża swoje usta do jego ust, a jego omiata świeży zapach mięty pomieszanej z alkoholem i choć bardzo chciał, nie mógł zaprzeczyć iż jest to całkiem hipnotyzująca mieszanka. Zamarł więc, nie do końca wiedząc, czy powinien pozwolić jej działać, czy może raczej odepchnąć ją i zabrać do domu, tak jak pierwotnie zamierzał, zmuszony przez swoje porządne, empatyczne sumienie. Żart. Nie posiadał czegoś takiego jak porządne i empatyczne sumienie.
Patrzył więc, jak twarz dziewczyny przybliża się do jego twarzy, jej powieki się przymykają, a wargi delikatnie rozchylają, nie mogąc nadziwić się tej absurdalnej i nieodpowiedniej chwili, która działa się tylko i wyłącznie z powodu alkoholu. I już, w momencie kiedy jej usta miały dotknąć jego warg, coś, a może raczej parę szklanek whisky za dużo nieoczekiwanie sprawiło, że zgięła się w pół i zwymiotowała na jego buty, definitywnie kończąc niezręczne próby przystawiania się do jego niespodziewanie cierpliwej i wyrozumiałej osoby, która skomentowała tą sytuację jedynie cichym i dobitnym przekleństwem.[...]

                                                                                   ***

-A więc... to tutaj mieszkasz?-zapytała Hermiona, kiedy niezbyt uprzejmie rozkazał jej usiąść i na chwilę się zamknąć. Był zmęczony, zmęczony i zdecydowanie zbyt trzeźwy i chociaż próbował udawać, że jest mu z tym dobrze, czuł się okropnie. Chciał zostać sam, chociaż na chwilę posiedzieć w samotności, z dala od Granger, jej irytującego głosu i przenikliwego wzroku, tak jakby bezustannie go szpiegowała, ale nie miał ku temu okazji, bo dziewczyna nie zamilkła nawet na sekundę.
-Tak-odparł krótko, postanawiając ominąć tekst "Czuj się jak u siebie". Za nic nie chciał, żeby czuła się tu jak w domu. Z wycieńczeniem przejechał dłonią po zmęczonej od niewyspania twarzy i westchnął ciężko, zajmując miejsce obok niej, na starej kanapie po środku jedynego pokoju w mieszkaniu. Zamierzał poczekać aż dziewczyna wytrzeźwieje, wyciągnąć od niej adres i pomóc w powrocie do domu, ale Merlin mu świadkiem, że jeszcze żadne zadanie, nie było dla niego równie trudne co to. Dziewczyna zbyt mocno go irytowała, aby był wstanie spokojnie poczekać aż dojdzie do siebie.
-Mogę się tu przespać?-zapytała cholerna Granger, kładąc i zwijając się w kłębek na jego kanapie, tak, że głowę miała tuż przy jego kolanie. Zniechęcony posunął się w bok, robiąc jej więcej miejsca i spojrzał na nią z rezygnacją, tylko po to by zaraz odwrócić go i wznieść ku niebu, błagając Merlina o niezbędne siły i cierpliwość.
-Nie-odparł twardo, oczekując od niej jakiejkolwiek reakcji, jednak dziewczyna mu nie odpowiedziała. Miał wrażenie, że wygodniej rozkłada się na jego kanapie i wzdycha sennie, podkładając złożone ręce pod policzek.
-Granger?-zapytał zdezorientowany, nie dopuszczając do siebie myśli, by dziewczyna mogła być na tyle zmęczona by zasnąć w tak krótkiej chwili. -Granger...-powtórzył zirytowany, delikatnie potrząsając jej ramieniem. Nie doczekał się jednak żadnej reakcji. Spała. Pieprzona Granger zasnęła.

                                                                              ***

Obudził ją blask porannego słońca, którego promienie przenikały przez szpary w żaluzji, nieprzyjemnie drażniąc jej niewyspaną jeszcze twarz. Leniwie przeciągnęła się i naciągnęła na twarz koc, którym była przykryta, mocniej wtulając się w oparcie kanapy, na której spała. Zamierzała odgrodzić się od reszty świata i najzwyczajniej na powrót pogrążyć się w śnie, kiedy dotarły do niej wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Była wtedy zbyt pijana, by teraz pamiętać wszystko ze szczegółami, ale gdzieś tam, w jej umyśle, przewijał się Malfoy, z którym spędziła noc w barze. Malfoy, który proponował jej pomoc, a na koniec pozwolił przespać się na swojej kanapie. Malfoy, który musiał nakryć ją kocem, kiedy spała, aby nie zmarzła podczas nocy w jego chłodnym mieszkaniu...
Mimo woli otworzyła oczy i powoli usiadła na kanapie, pocierając dłońmi nieco zmarznięte ramiona. Koc nie załatwił najwyraźniej sprawy, a niewielkie mieszkanie chłopaka okazało się rzeczywiście nie ogrzewane, przez co zadrżała i przyciągnęła leżący obok koc do piersi.
Nie rozumiała jak Malfoy mógł żyć w miejscu takim jak te. Podczas wojny trafiła do ogromnej willi, w której mieszkał jego ojciec. Była ciekawa, jak poradził sobie z tak nagłą zmianą standardu.
Pokój, który wynajmował tu Malfoy, nie był zaśmiecony, ani brudny, ale ewidentnie należał do tych zniszczonych i starych, wieloletnich lokali w zaniedbanych kamienicach mugolskiego Londynu. Kanapa, na której siedziała znajdowała się pod ścianą, po prawej stronie od drzwi wejściowych. Domyśliła się, że tu chłopak spędzał czas na czytaniu. Na niewielkim stoliczku znajdowało się kilka porozrzucanych, starych książek, ku jej zaskoczeniu mugolskich, opowiadających o jakichś przeciętnych ludziach, wiodących normalne, spokojne życia. Tak zapewne Malfoy próbował się przystosować. Poznawać życie, na które skazało go ministerstwo.
Oprócz kanapy, nie znajdowało się tu wiele rzeczy. Naprzeciw stało łóżko, całkiem duże i solidne, ku jej zaskoczeniu starannie zasłane, tak jakby nikt nie spał na nim od dłuższego czasu.
Aneks kuchenny, oddzielony od reszty pokoju jedną ścianą i łazienka, której drzwi były delikatnie uchylone, jednak nie dobiegały z niej żadne dźwięki, co tylko potwierdzało jej wcześniejsze przypuszczenia, że Malfoya tu nie ma. Zmarszczyła brwi i roztarła zmarznięte ręce, zastanawiając się dokąd poszedł. Czy był zły, że tu została? Czy kiedy w końcu go zobaczy, będzie z niej szydził i rzucał złośliwymi komentarzami?
Z ciężkim westchnięciem odrzuciła głowę do tyłu i przejechała dłonią po niewyspanej twarzy, nieco zirytowana faktem, że tak bardzo poniosło ją ostatniej nocy. Wyżywała się. Za to, że Ginny wolała spędzać czas z Caitlyn, Harry wyjechał, a Ron... Ron opuścił i zawiódł ją na całej linii. Chciała zapomnieć, szukała sposobu na zapomnienie z taką uporczywością i determinacją, że skończyła tutaj, na kanapie, w mieszkaniu Malfoya, z kacem, podeptaną dumą i zmarzniętymi dłońmi.
Nagle klamka do drzwi przekręciła się, a do środka wpadł on, z kurtką przemokniętą, zapewne od deszczu. Bez słowa pokonał dzielącą ich, niewielką odległość i rzucił na stolik z książkami dużą, papierową torbę, po raz pierwszy odkąd zobaczyła go tego ranka, przeszywając ją swoim spojrzeniem. Poprzedniego wieczora, była zbyt smutna, a później zbyt pijana, by w ogóle zwrócić uwagę na jego oczy. Widziała je już mnóstwo razy, dopiero teraz zauważając, że są szare. Nie, nie szare. Niebieskie. Stalowoniebieskie.
-Śniadanie-rzucił krótko i ukucnął naprzeciw niej, obrzucając ją przenikliwym, badawczym spojrzeniem, pod którym ponownie zadrżała i tym razem, nie stało się to z powodu zimna. -Zimno ci?-on, całe szczęście odczytał jej reakcję w inny sposób, ponieważ za nic, zupełnie nic w świecie nie chciała by dowiedział się jak na niego zareagowała. Mocniej opatuliła się kocem i uśmiechnęła wdzięcznie, odbierając od niego papierową torbę z jedzeniem. Czy wyszedł na deszcz o tej porze, tylko po to, aby załatwić jej śniadanie? Z konsternacją odwinęła papier i spojrzała na niewinnie wyglądające croissanty i kawę. -Chcesz do tego mleka?-dodał, zadziwiając ją jeszcze bardziej, podając jej wiszącą na krześle obok bluzę. Bez słowa naciągnęła na siebie ciepły, przyjemnie pachnący materiał, a on chyba nie zdawał sobie sprawy z jej milczenia, bo już zaraz odwrócił się i w dobrym nastroju ruszył do lodówki, z której wyciągnął plastikową butelkę i pomachał nią jej przed oczyma.
-Dziękuję-odparła krótko, na co on bez słowa schował mleko z powrotem do lodówki i zajął miejsce naprzeciw niej, nie spuszczając z niej swojego przenikliwego wzroku. Nie wytrzymała. Odłożyła torbę z powrotem na niewielki stoliczek i wstała z kanapy, łapiąc się za głowę z powodu dręczącego jej ciało kaca. -Powinnam iść, i tak zostałam tu zbyt długo-stwierdziła, na co on pokiwał głową ze zrozumieniem.
-To prawda-przyznał bez skrępowania i fałszywej uprzejmości, uśmiechając się pod nosem. -Ale skoro już naraziłaś mnie na swoje towarzystwo, możesz zostać i zjeść śniadanie. Na dworze leje-zauważył spokojnie, zajmując miejsce obok niej, na kanapie. -Gdzie mieszkasz?-zapytał, mając nadzieję, że teraz, kiedy nie jest już pijana, w końcu mu odpowie.
-W Norze. Po bitwie, przeprowadziłam się do przyjaciółki-odparła niechętnie, nie lubiąc mówić o swoich prywatnych sprawach. Podciągnęła nogi pod brodę i przejechała dłonią po swoich nierozczesanych, pokręconych i nieułożonych włosach, ciężko wzdychając. -Merlinie, to takie dziwne-stwierdziła, powolnymi ruchami rozmasowując obolałe skronie.
-Żeby było jasne, to niczego nie zmienia. Dalej cię nie lubię-powiedział z powagą Malfoy, zapewne wiedząc, że to doda tej sytuacji nieco normalności. -Po prostu dawno, nie miałem z kim pogadać. Więc, zostań Granger. Zjedz śniadanie-poprosił, a następnie, nie zważając na jej zdanie, wepchnął jej do rąk papierową torbę i uśmiechnął się z ironią, kładąc nogi na mały stoliczek z książkami.
Niepewnie i bez przekonania wyciągnęła niewielkiego rogalika i zaciągnęła się jego przyjemnym, maślanym zapachem, dopiero teraz uświadamiając sobie jak bardzo była głodna. Ostatnim razem, jadła coś wczoraj, zanim wyszła z domu razem z Ginny i Caitlyn.
-Byłam wczoraj beznadziejna, prawda?-zapytała z zażenowaniem, biorąc pierwszy kęs czekoladowego croissanta. Głośno przełknęła kawałek ciasta, ale zaraz potem tego pożałowała, bo widząc ponure rozbawienie na twarzy Malfoya, jedzenie z powrotem podeszło jej do gardła.
-Wiem, że jesteś okropna, Granger-odparł wzruszywszy ramionami Malfoy. -Nie musisz martwić się, że popsujesz sobie u mnie opinię...
-Nie dbam o to, co o mnie myślisz-stwierdziła szybko, żałując, że w ogóle zaczęła ten temat. Mentalnie zdzieliła się w twarz kijem baseballowym i wywróciła oczami zirytowana tym na jaką idiotkę właśnie wychodziła.
-Nie?-Malfoy zadarł w górę jedną brew i uśmiechnął się z przekąsem, wyraźnie rozbawiony. -Upiłaś się. Pokłóciłaś z koleżanką, spędziłaś pół nocy w barze, imprezowałaś z obcymi facetami, skakałaś po stołach, a na sam koniec dałaś zaciągnąć się tutaj...
-Zamknij się-warknęła wyraźnie poirytowana, agresywnym ruchem gryząc kawałek rogalika, którego Malfoy przeniósł jej na śniadanie. -Nie wzbudzisz we mnie poczucia winy.
-Och, ale przecież ty już się tym zadręczasz-zauważył zgodnie z prawdą, posyłając jej najbardziej złośliwy i ironiczny uśmiech jaki kiedykolwiek widziała na jego twarzy.
-Musisz mnie nieźle nienawidzić-zauważyła z niezadowoleniem, nie zamierzając ciągnąć dłużej tego tematu. Mocniej podkurczyła nogi pod brodę i prychnęła pod nosem, z miną obrażonego dzieciaka splatając ręce na piersi.
-W rzeczy samej-przyznał chłopak i wyrwał jej z ręki kubek z kawą, który właśnie zamierzała zacząć pić. Ku jej zaskoczeniu nie wziął go jednak dla siebie, a odstawił na stolik przed nimi i przyjrzał jej się w skupieniu, wyraźnie nad czymś zastanawiając.
-Oddaj-poprosiła z rezygnacją, nie zamierzając nawet zapytać dlaczego to zrobił.
-Nie-przeczesał dłonią po potarganych włosach i z roztargnieniem przygryzł dolną wargę, nie przestając badać jej wzrokiem.
-Skoro nie zamierzasz tego wypić...
-Kawa jest obrzydliwa.
-Nie dla mnie-wzruszyła ramionami, na co on pokiwał głową, jednak w dalszym ciągu nie oddał jej kubka. Wygodniej usadowił się na kanapie i uśmiechnął się, zbijając ją z tropu.
-Co?-uniosła w górę jedną brew, nawet nie kryjąc frustracji jakie przynosiło jej jego przenikliwe spojrzenie.
-Tylko się zastanawiam...-przyznał, przejeżdżając dłonią po niewidzialnym zaroście, wzdłuż wyraźnie zarysowanej linii szczęki.
-Nad czym?-zniecierpliwiona i zrezygnowana myślała tylko o kawie.
-Za kilkanaście minut wyjdziesz z tego mieszkania i już nigdy więcej cię nie zobaczę.

Delikatnie rozchyliła usta, wyraźnie zaskoczona tym nagłym i zdecydowanie niespodziewanym wyznaniem. W jej głowie pędziło mnóstwo różnych myśli, niespokojnych spekulacji, wizji niedalekiej przyszłości i obawy o to, jak potoczy się ich dalsza rozmowa. Skrępowana i w dalszym ciągu zszokowana, wyprostowała się i spuściła nogi wzdłuż kanapy, opierając je na stabilnej i twardej podłodze. Mieszane uczucia krążyły w jej wnętrzu, umyśle i sercu; Malfoy natomiast pozostawał obojętny, tak, jakby z jego ust nie wydobyło się to dziwacznie absurdalne i sentymentalne zdanie.
-To jakaś aluzja? Powinnam być smutna, bo to ostatni raz kiedy mamy sposobność to jakiejkolwiek rozmowy?-zapytała niepewnie, skrępowana znacznie bardziej niż pięć minut temu, kiedy już wtedy było wystarczająco dziwnie, bo po prostu siedzieli na tej samej kanapie.
-To tylko stwierdzenie-odparł, nieświadomie przyprawiając ją o westchnienie pełne ulgi i opuszczającej umysł frustracji. -Nie chcę, żebyś spędziła ostatnie chwile w moim towarzystwie na piciu obrzydliwej kawy.
-Od kiedy przejmujesz się tym, jak czuję się w twoim towarzystwie?-zapytała z niezrozumieniem, nieco zbita z tropu. Zmarszczyła brwi i z dezorientacją przygryzła wewnętrzną stronę policzka, czując jak w jej wnętrzu narasta dręcząca jej umysł niepewność.
-Nie przejmuję-zaprzeczył szybko, jednak nie tak ostro i niemiło, jak robił to w czasach, kiedy chodzili do szkoły. Teraz po prostu nie udawał. Nie był fałszywie uprzejmy ani pogodny. Był po prostu sobą, Malfoyem, który od zawsze jej nienawidził, a ona czuła się z tym zaskakująco dobrze, podzielając jego skomplikowane uczucia. -Chyba po prostu czuję, że powinienem ci coś powiedzieć-dodał, po nieco przydługiej chwili milczenia, w której nie potrafiła zdobyć się na nic innego, jak jedynie wgapianie się w jego stalowoszare oczy, bezustannie śledzące jej skrępowaną sylwetkę.
-Co takiego?-zapytała, mimowolnie go pośpieszając, zbyt zdenerwowana i niecierpliwa, tą niekomfortową sytuacją. Jeszcze nigdy wcześniej nie miała tego problemu. Nigdy nie musiała zastanawiać się, jak powinna zachować się w jego towarzystwie. Wcześniej po prostu się nienawidzili. Nienawiść jest całkiem prosta. Teraz ich relacja przeszła na coś bardziej skomplikowanego, a ona za nic nie była wstanie się w tym połapać.
-Jestem twoim dłużnikiem-oznajmił w końcu Malfoy, z mieszaniną sprzecznych emocji patrząc jej prosto w oczy, co stresowało ją chyba bardziej niż to w jakim kierunku szła ich rozmowa. Czy on zamierzał jej dziękować? W jakiś pokręcony, typowy dla siebie sposób właśnie oświadczał, że jest jej za coś wdzięczny? -Uratowałaś mnie wtedy, podczas bitwy, w Pokoju Życzeń. Ty i twoi znajomi-zauważył, delikatnie wzruszając ramionami.
Wydawało się, jej, że gdyby kiedykolwiek usłyszała takie wyznanie z jego ust, wyglądałoby to nieco inaczej. Byłoby dziwnie, nietypowo. On, byłby skrępowany i zawstydzony, ponieważ nigdy, przenigdy nikomu nie dziękował, pewien, że wszystko po prostu mu się należy. Ona wręcz przeciwnie, pewna siebie, emanująca tryumfem, zyskując coś, czego desperacko potrzebowała w czasach, kiedy była małą dziewczynką, nękaną przez niezrównoważonego, podłego Ślizgona.
Było jednak inaczej. Malfoy pozostawał obojętny. Tak, jak zawsze i choć wydawało jej się, że to co powiedział było szczere, nie widziała w tym wszystkim żadnych emocji.
-Nie ma sprawy-szepnęła cicho, nieco nieobecna i zbyt zszokowana aby zdobyć się na coś bardziej złożonego albo chociaż inteligentnego. -Jesteśmy kwita. Ty też mnie uratowałeś, wczoraj wieczorem. Miałabym niezłe problemy, gdybym wróciła w takim stanie do domu-dodała po chwili, zgodnie z prawdą, wyobrażając sobie zawiedzioną minę pani Weasley widzącą jak pijana wtacza się do jej domu.
Malfoy tylko się uśmiechnął, w zastanowieniu pokiwał głową i westchnął ciężko, najpewniej z ulgą, bo domyślała się, że tak jak ona nie chce mieć już nic wspólnego z tą sprawą. Nie wyobrażała sobie, co by było gdyby była mu cokolwiek winna. Nienawidziła go.
Wstała z kanapy i niezręcznie opatuliła ramionami, rzucając Malfoyowi niepewne spojrzenie.
-Powinnam iść, chyba przestało padać-zauważyła, postanawiając ulżyć nie tylko sobie, ale również jemu, bo nie miała wątpliwości, że wzajemne towarzystwo działa im na niekorzyść, co tylko potwierdziło ponure skinięcie chłopaka.
Draco wstał z kanapy i uśmiechnął się delikatnie, podążając za nią w stronę wyjścia.
-Dzięki za nocleg-mruknęła niechętnie, niewątpliwie mając problem z dziękowaniem mu za cokolwiek. Dziwił się, że w ogóle to zrobiła. -I śniadanie-dodała, unosząc w górę kąciki ust. -Nie wierzę, że to zrobiłam-dodała po chwili cicho się śmiejąc. -Jak do tego doszło, Malfoy?-zapytała go z wyraźnym załamaniem i rozbawieniem jednocześnie.
-To niczego nie zmienia, Granger-pocieszył ją, przybierając złośliwy ton. -Zawsze będę cię nienawidził-zarzekł się, delikatnie się nad nią pochylając. Przygryzł dolną wargę, czując, że jeżeli tego nie zrobi, szczerze się do niej uśmiechnie, a potem westchnął cicho, oczarowanym tym, jak widok znienawidzonej osoby poprawił mu humor. -Gdybyś kiedykolwiek potrzebowała czegoś stałego w swoim życiu, jakiejś normalności...-zaczął powoli, widząc jak z zainteresowaniem marszczy brwi i opiera się o drzwi do jego mieszkania. -Zawsze tu będę-zapewnił ją, beztrosko przejeżdżając dłonią po swoich jasnych włosach. -Zawsze będę cię nienawidził.

-------------------------
Siemanko!
Rozdział zwyczajny, raczej nic specjalnego się nie zadziało, ale to dopiero wstęp do wydarzeń, które, mam nadzieję, zaciekawią was w  przyszłych notkach xD Tymczasem zachęcam do trzymania się zasady przeczytałeś-komentujesz, co na starcie dla każdego autora jest niesamowicie ważne :) 







czwartek, 19 marca 2015

-Rozdział 2- Alone

-Co dla pana?-szczupła, jasnowłosa dziewczyna odezwała się do niego zza lady, posyłając mu jeden z tych uprzejmych, niewymuszonych uśmiechów, których nikt, kto znał go wystarczająco dobrze, nigdy mu nie posyłał. Cóż, jakby nie patrzeć, słynął z tego, że był niemiły, cyniczny, dostatecznie agresywny i brutalny, aby nikt nie bawił się z nim w słodkie uśmiechy i pocieszne, przychylne spojrzenia. Westchnął ciężko i z roztargnieniem przejechał dłonią po jasnych, nieułożonych włosach delikatnie pochylając się nad ladą.
-Dla niego Cosmopolitan-jakaś dobrze ubrana, całkiem ładna kobieta odparła za niego dokładnie w tym samym momencie, w którym otwierał usta, aby zamówić sobie coś do jedzenia. Skonsternowany zmarszczył brwi i rzucił jej zaskoczone spojrzenie, mimo wszystko zachowując swoją oschłą, pełną chłodnego zobojętnienia postawę.
-Znamy się?-zapytał niewzruszony jej zalotnym spojrzeniem i usilnymi próbami zwrócenia jego uwagi na nieco zbyt wykrojony dekolt. Zadarł w górę jedną brew i przyjrzał jej się uważniej, wspierając łokieć na drewnianym blacie pubu.
-Czy muszę cię znać, aby postawić ci drinka?-zapytała nieco rozbawiona kobieta uśmiechając się do niego jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe.
-Racja. Gdybyś mnie znała, wiedziałabyś, że nie warto się do mnie zbliżać-odparł z bladym uśmiechem, co ona potraktowała jako żart, śmiejąc się w stronę jasnowłosej dziewczyny, która niosła zamówionego przez nią drinka. Ze skrępowaniem postawiła go przed nimi, a zaraz potem speszona odwróciła się i zaczęła obsługiwać innych, odwiedzających lokal klientów.
-Więc... jesteś stąd?-dziewczyna zręcznie zaczęła rozmowę, podsuwając kolorowego Cosmopolitan'a pod jego nos. Zaczesała do tyłu swoje ciemnobrązowe włosy i zarzuciła nogę na nogę, świadomie ukazując mu większy kawałek swojego uda.
-Tak, urodziłem się w Londynie-potwierdził krótkim skinieniem głowy, nawet nie patrząc na postawiony przed nim alkohol. Obiecał sobie, że nie sięgnie ponownie do picia, że zacznie robić coś ze swoim życiem i bardziej przyłoży się do swojego stanu. Siedzenie tutaj, w tym barze, w towarzystwie tej kobiety, nie mogło skończyć się dobrze. Westchnął cicho i zsunął się z wysokiego krzesła, postanawiając zjeść w knajpie obok.
-Och, daj spokój! Gdzie idziesz?-zapytała melodyjnym głosem kobieta. -Nie wypiłeś nawet drinka...
-Nie piję-odparł twardo, patrząc jej prosto w oczy i zastanawiając się kogo tak dokładnie próbuje przekonać. -A ty naprawdę powinnaś znaleźć sobie kogoś innego-zauważył zrezygnowany i zniechęcony jednocześnie.
-Skąd możesz wiedzieć, że to ty nie jesteś tym kogo chciałam znaleźć?-zapytała zaskakująco pewna siebie, również zeskakując ze swojego krzesła. Podeszła i zbliżyła się do niego, zarzucając swoimi ciemnymi, sprężystymi lokami.
-Po prostu wiem-odparł niewzruszony jej nieudolnymi próbami zatrzymania go przy sobie.
-Ale...
-On ma rację, Caitlyn.
Zaskoczony uniósł głowę i spojrzał w bok, skąd dobiegł go włączający się do rozmowy głos, witając niespodziewanie spotkaną osobę jednym z najbardziej ironicznych uśmiechów jakie tylko posiadał.
[...]
Nie potrafiła zrozumieć jak mogła dać namówić się na wyjście w ten sobotni wieczór. Zamierzała spędzić go na czytaniu ulubionej książki, ewentualnie wypadzie do księgarni albo pobliskiej biblioteki, tymczasem zmuszona była do snucia się za Ginny i jej nową, nieco irytującą znajomą, którą zapoznała kilka dni temu na jakiejś imprezie. Próbowała wmówić sobie, że wcale jej to nie przeszkadza, że nie jest zła ani zazdrosna, ale prawdę mówiąc, za każdym razem kiedy widziała panoszącą się z nimi dziewczynę, coraz bardziej nie lubiła fałszywie uroczej Caitlyn, mającej się za idealną, ponętną i dojrzałą kobietę.
-Hej, Herm, idziesz z nami?-zaszczebiotała słodko Caitlyn, pochylając się nad nią, robiąc jednocześnie jedną z tych uprzejmych min, które robi się do małych, nie rozumiejących niczego dzieci. Dlaczego? Bo założyła szpilki, a ona miała tylko metr sześćdziesiąt wzrostu, więc dosięgała jej zaledwie do piersi?! No i jeszcze ta cała "Herm". Zacisnęła pięści i przysięgła sobie, że jeżeli jeszcze raz usłyszy do idiotyczne przezwisko, nie powstrzyma się i po prostu jej przywali.
-Co? Ach, tak, ja tylko myślałam, że...-zacięła się, patrząc na nieco zdezorientowaną Ginny, która swoją drogą musiała się czuć ostatnio niezbyt dobrze, skoro nie zauważyła jak bardzo nie odpowiada jej towarzystwo Caitlyn. Zamrugała szybko i próbowała znaleźć jakąś wymówkę, ale sama nie mogła wymyślić nic sensownego, szczególnie po tym jak zszokowana była kiedy z jej ust wydobył się uprzejmy ton, mimo wściekłości, która bez skrupułów pożerała jej wnętrzności.
-Jest w porządku Hermiona-odparła z delikatnym uśmiechem Ginny. -Idź-dodała zachęcająco stanowczo zbijając ją z tropu. Hermiona uniosła w górę brwi, ale nie musiała o nic pytać, bo jej rudowłosa przyjaciółka już po chwili kiwnęła głową w bok, jakby myśląc, że chodzi jej o pobliską księgarnię.
-Och książki, pewnie. Ja bardzo chciałam zobaczyć tamte książki. Wydawało mi się, że na wystawie była taka jedna, co...-z ulgą podziękowała w duchu Ginny, która nieświadomie podsunęła jej tak doskonałą myśl.
-Idź już-urwała jej niezbyt przyjaźnie Caitlyn, gwałtownie przerywając jej chaotyczny monolog. -Pójdziemy do pubu na jakieś drinki. Nie każ nam długo czekać.
Odwróciły się i odeszły, a ją tak bardzo zabolała kpina Caitlyn i obojętność Ginny na te raniące słowa, że zabrakło jej mowy, by odpowiedzieć, że nie będzie.
Westchnęła głęboko i uśmiechnęła się smutno, obiecując sobie, że po powrocie do domu, napisze do Harry'ego. Musiała napisać do Harry'ego. Zbyt blisko było jej do szaleństwa.

                                                                            ***

Po przejrzeniu każdej, dobrej książki w księgarni, ze zdruzgotaniem stwierdziła, że powinna wrócić do pubu, gdzie czekała na nią Ginny i... i ona. Naprawdę nie miała ochoty na to, żeby je teraz widzieć, ale ponieważ nie chciała też niepotrzebnych problemów i komplikacji, wiedziała, że musi do nich dołączyć, upić się i wrócić do domu dopiero późną nocą.
Jakież było jej zdziwienie, kiedy wchodząc do ich ulubionego pubu, nie mogła ich znaleźć. Spodziewała się zobaczyć je przy stoliku tuż obok lady, albo tego drugiego, przy oknie, gdzie zwyczaj miały siadać, ale zamiast tego nigdzie ich nie widziała i choć ciężko było jej to przyznać, miała nadzieję, że nie zobaczy. Chciała, żeby ją wystawiły. Żeby miała powód do tego, żeby być na nie prawdziwie zła. Żeby nie musiała widywać się z nimi przez jakiś czas, a teraz spokojnie wrócić do domu. Nie udało się jej to jednak, bo jej uwagę przykuła Caitlyn.
Caitlyn była... cóż była naprawdę bardzo ładna i choć zazwyczaj nie przykuwała wagi do rzeczy tak powierzchownych, zazdrościła jej. Dla Caitlyn wszystko było proste. Ze swoim wyglądem i pieniędzmi mogła zrobić po prostu wszystko i dowodem na to był przystojny mężczyzna, do którego kleiła się przy barze, najwyraźniej nie dostrzegając tego jak spięty i niezadowolony był w  jej towarzystwie.
Hermiona uśmiechnęła się z goryczą i rozbawieniem, a zaraz potem odwróciła się z zamiarem powrotu do domu niezauważoną, kiedy dotarło do niej kim jest mężczyzna przy barze. Gwałtownie przystanęła i nabrała głębokiego wdechu w płuca, czując jak robi się jej słabo.
Caitlyn wychowała się we Francji. Jej rodzice przeprowadzili się tam, kiedy była jeszcze małym dzieckiem, posłali do szkoły i uchronili przed okropieństwami wojny, pozwalając by ich córka z wyróżnieniem ukończyła tamtejszą Akademię Magii, Beuxbatons. Ten fakt, również należałoby zapisać na liście rzeczy, które wzbudzały w Hermionie zazdrość.
Mogła jednak nie lubić Caitlyn, to nie miało znaczenia w obliczu tego, na jak beznadziejnie złego chłopaka trafiła. Caitlyn nie była stąd, nie mogła wiedzieć z kim się zadaje. Malfoy był natomiast niebezpieczny. Wiedziała, że ministerstwo pozbawiło go po wojnie magii, ale to nie zmieniało faktu iż pozostawał przebiegły, sprytny, kłamliwy i najzwyczajniej zły. Przesiąknięty złem, które zawsze czaiło się w jego chłodnych oczach, równie zimnych i obojętnych jak serce, co do którego istnienia miała nawet wątpliwości.
Bez zastanowienia podeszła do dziewczyny i znienawidzonego chłopaka, nie mogąc powstrzymać się od skanowania go wzrokiem. Bardzo nie chciała, ale musiała przyznać, że był całkiem przystojny. Tak, wyglądał na nieco schorowanego i zmęczonego, ale dalej, pozostawał, kurwa, przystojny.
Wywróciła oczami, złapała koleżankę za ramię, brutalnie odciągając ją od jasnowłosego chłopaka.
-Po prostu wiem.
-Ale...
-On ma rację, Caitlyn-wtrąciła się, zdążywszy zasłyszeć o czym rozmawiali i choć, to wkurzało ją jeszcze bardziej, musiała przyznać, że Malfoy po raz pierwszy miał rację. Był dla niej nieodpowiedni. Cholernie nieodpowiedni.
-Puść mnie, Herm-Caitlyn wysunęła ramię z jej uścisku i spojrzała na nią z dezorientacją, zapewne już teraz obwiniając ją o to, że przeszkodziła jej w romansowaniu z dopiero co zapoznanym chłopakiem.
 I dobrze. Hermiona od dawna nie miała takiej ochoty zrobienia komuś na złość. Uśmiechnęła się fałszywie i przeczesała dłonią nieułożone, falowane włosy, delikatnie wzdychając.
-Musimy iść. Gdzie jest Ginny?-zapytała, nawet nie patrząc na Dracona, który swoją drogą musiał mieć z niej całkiem niezły ubaw. Ugh. Pieprzony Malfoy.
-Kogo obchodzi gdzie jest Ginny?!-odparła lekceważąco poirytowana Caitlyn. -Przeszkodziłaś mi w rozmowie-dodała, szczerze irytując ją tym swoim pewnym, aroganckim tonem. Może się myliła? Ona i Malfoy do siebie pasowali...
-Tak, bardzo cię przepraszam-zwróciła się do Dracona, na powrót przyjmując swój sympatyczny melodyjny głos. Hermiona poczuła tymczasem jak w jej wnętrzu, zwykły brak sympatii przeradza się w obsesyjną nienawiść. -Nawet nie mam pojęcia jak się nazywasz-dodała, co chyba nieco rozbawiło Malfoya, bo uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na nią z rozbawieniem. Nie, to tylko przypominało rozbawienie. Był zniechęcony, a ironia i cynizm wychodziły z niego w całej okazałości. Caitlyn jednak go nie znała. Nie miała pojęcia, że człowiek ten jest wstanie zrujnować drugą osobę za pomocą chociażby jednego słowa, które wraz z jego widokiem przetwarzało się teraz w umyśle poirytowanej Hermiony. Szlama. Jesteś szlamą. 
-Draco. Draco Malfoy-przedstawił się, kulturalnie wyciągając dłoń w jej stronę.
Caitlyn jednak nie zareagowała. Wmurowało ją w podłogę.
Hermiona przez moment myślała, że Malfoy coś jej zrobił, kiedy w końcu, dzięki swojej przydatnej umiejętności łączenia faktów, wszystko dotarło do niej z ogromną, wręcz odrzucającą siłą, a zrozumienie konsternacji z jaką Caitlyn przyglądała się młodemu chłopakowi przyszło jej z niezwykłą łatwością.


-Zagrajmy w grę!-krzyknęła z podekscytowaniem Caitlyn, siadając na podłodze w niewielkim pokoju Ginny. Przycisnęła do piersi poduszkę i cierpliwie poczekała aż dziewczyny usiądą obok niej, tylko po to, by zaraz potem zacząć wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. -To całkiem fajna gra. Sama ją wymyśliłam. Na początku myślałam, że to nic szczególnego, ale potem dotarło do mnie, że to ma szansę nas do siebie zbliżyć. No wiecie sekrety, zwierzenia, rozmowy...
-W porządku. Co to za gra?-zapytała z entuzjazmem jej ruda przyjaciółka, ręką wygładzając swoją piżamę. 
-To całkiem fajna gra-powtórzyła ku zirytowaniu Hermiony ta wkurzająca idiotka. -Otóż chodzi w niej o to, żeby powiedzieć o najlepszych sytuacjach z całego tygodnia. No wiecie, coś w stylu, najlepsze zakupy, najlepszy facet, najlepszy film, najlepsze jedzenie...
-W porządku. Niech zacznie Hermiona-zgodziła się Ginny, upijając łyk orzeźwiającego martini, które podała na kameralnym, dziewczęcym wieczorze. 
Hermiona tylko wywróciła oczami. Wzięła do ręki małego krakersa i spojrzała na dziewczyny z sceptycyzmem. Wsunęła przekąskę do ust i zaczęła bawić się swoimi palcami, bez przekonania myśląc o wymyślonej przez Caitlyn grze.
-Dostałam staż w ministerstwie-oznajmiła z krótkim wzruszeniem ramionami. -Przeczytałam całkiem dobrą książkę o polityce w latach sześćdziesiątych i ...
-Poznałam świetnego faceta!-wykrzyczała w końcu z entuzjazmem Caitlyn, najpewniej nie mogąc się powstrzymać. Przerwała Hermionie, jednak Ginny tego nie zauważyła, zbyt zaintrygowana nagłym wyznaniem koleżanki.
-Jest starszy, przystojny, dojrzały. Ma dwór na obrzeżach Londynu. Wspominał coś o tym, że jest arystokratą. Jego żona z nim nie mieszka, ale  sam fakt, że istnieje czyni nasz romans niezwykle wyjątkowym. Ostatnio zabrał mnie na kolację do jakiejś drogiej restauracji. Ma ponoć jakieś wpływy w ministerstwie, jest bogaty no i taki męski, a kiedy ostatnio...

Starszy. Z szlachetnego rodu. Nie ma już żony. Bogaty. Pracujący w ministerstwie.
-Ten Draco Malfoy?-zapytała powątpiewająco Caitlyn, nie wyciągając dłoni, aby uścisnąć ją z Draconem. Patrzyła na niego raczej z przerażeniem, zapewne obawiając się tej konfrontacji od dłuższego czasu.
-Tak, ten Draco Malfoy. Okrutny Śmierciożerca, który przekupił władze, więc nie trafił do więzienia-zirytowany wywrócił oczami, nie potrafiąc pojąć, dlaczego Granger zabiera swoje koleżanki, do baru dla mugoli. Czy nie byłoby prościej gdyby każdy trzymał się swojego świata? Powoli zaczynał rozumieć Voldemorta...
-Nie, nie, nie. Miałam raczej na myśli Dracona Malfoya, syna Lucjusza-wyprowadziła go z błędu, ze skrępowaniem wycierając ręce o materiał swojej krótkiej, czarnej sukienki.
Zdziwiony uniósł w górę brwi i cofnął się krok do tyłu, nie do końca wiedząc do czego prowadzi ta rozmowa. Nie chciał mieć już nic wspólnego ze swoim ojcem, a już na pewno nie chciał być z nim kojarzony.
-Powinnyśmy już iść-po raz kolejny wtrąciła się Granger, ale on nie chciał nawet słyszeć o tym, że mogłyby wyjść w takim momencie.
Caitlyn ponownie wyrwała się Hermionie, która wyglądała na coraz bardziej wkurzoną faktem, że musi ją niańczyć i szczerze mówiąc nie bardzo jej się dziwił, zdążywszy zauważyć jak paskudny charakter miała jej znajoma.
-Jesteś jego synem?-zapytała Caitlyn, rzucając mu wyczekujące spojrzenie. Bez zastanowienia potwierdził jej domysł skinięciem głowy, swoje spojrzenie skupiając na Hermionie, która pociągnęła nosem i wzniosła oczy ku niebu, najpewniej powstrzymując łzy szklące się jej w oczach. Zaskoczony zmarszczył brwi, jednak napotykając jej spojrzenie, dotarło do niego, że dziewczyna nie jest smutna, a raczej wyprowadzona z równowagi, wściekła na tyle, by w ułamku sekundy postanowić opuścić okropny pub, głośno trzaskając drzwiami.
-O co chodzi?-zapytał, nie wiedzieć czemu pozwalając, by udzielił mu się nastrój dziewczyny. Może chodziło o Caitlyn. Czuł jak irytująca aura brunetki roznosi się w powietrzu, powoli doprowadzając go do szału. Czy nie mogła po prostu powiedzieć o co chodzi? Dać mu spokój i pozwolić by wyszedł, iść zjeść coś w barze naprzeciwko?
-Cóż, więc ja... umawiam się z twoim ojcem.

                                                                                  ***

Cóż za pieprzony zbieg okoliczności, że kiedy zasiadł na wysokim, barowym krześle, zajął miejsce właśnie obok Hermiony Granger. Chociaż, właściwie nie dziwił jej się. Gdyby nie jego postanowienie o skończeniu z piciem, też opuściwszy pub, w którym spotkał cholerną Caitlyn, skierował by się do kolejnego. Tak też w sumie zrobił, tyle, że jego celem była kolacja, nie porządna dawka alkoholu, tak jak w przypadku Hermiony, która powoli sączyła mocną, mugolską whisky, wsparta na łokciach i czołem smętnie opartym na podpartej dłoni.
-Błagam, Malfoy. Nie dzisiaj. Cokolwiek zamierzasz powiedzieć, daj mi dzisiaj spokój-poprosiła cichym, wypranym z emocji głosem, upijając ze szklanki duży łyk alkoholu.
-Twoja przyjaciółka to suka-stwierdził, nie mogąc się powstrzymać i gdzieś, tam, w jego umyśle pojawiła się myśl, że nie wypada wyrażać się tak o kobietach, ale szczerze mówiąc kto, jak kto, on słynął z tego, że był niemiły. Mimo to, zaprzestał dalszych słów, przychodzących mu na myśl, dostosowując się do prośby Hermiony Granger. Zamilkł i wbił wzrok w drewniany blat stołu ciężko przy tym wzdychając. Nie wytrzymał.
-Co tu robisz? Mało jest przyjemniejszych miejsc na Pokątnej?-zapytał, z niewiadomych przyczyn zaczynając rozmowę.
-W tym momencie? Wszędzie byłoby przyjemniej-stwierdziła, rzucając mu przepełnione wyrzutem spojrzenie. -Idź sobie, Malfoy.
-To bar dla nie czarodziei-zauważył oschle, patrząc na nią z tak charakterystyczną dla siebie ironią. -Mam pierwszeństwo-wyjaśnił z cynicznym uśmiechem, a następnie zwrócił się do kelnerki i złożył zamówienie, prosząc o cokolwiek, byle tylko było dobre.
Hermiona prychnęła pod nosem i z powątpiewającym uśmiechem utkwiła wzrok w bursztynowym płynie przelewającym się w jej szklance.
-Przeszkadzam ci?-zapytała delikatnie stukając paznokciami w drewniany blat.
-Bardzo-odparł bez chwili zawahania, niekulturalnie wywracając oczami.
-A więc nie jesteś taki tolerancyjny jak się zarzekałeś? Powinnam zawiadomić ministerstwo? Kłamałeś co do tego, że nie podzielasz teorii Voldemorta co do niższości szlam i mugoli?-odparła z tryumfalnym uśmieszkiem, idealnie naśladując zaniepokojony, ironiczny ton.
-Myślałem, że znasz mnie wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że często kłamię, Granger-zauważył posępnie Malfoy leniwie przeczesując palcami włosy, które od nadmiernej ilości tego gestu, zdążyły już potargać się na wszystkie strony.
Dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem, spodziewając się wszystkiego, ale nie takiej odpowiedzi. Nie sądziła, że przyzna iż rzeczywiście kłamał wtedy, podczas procesu, kiedy rada zdecydowała się po prostu odebrać mu moce, a nie, wtrącić do Azkabanu.
-Wtedy jednak nie kłamałem.
Odetchnęła z ulgą i cicho zaśmiała się pod nosem, nie potrafiąc pojąć tego dziwnego humoru blondyna, z którego zazwyczaj tylko on się śmieje, bo obiekt, który wzbudza w nim rozbawienie, jest zazwyczaj w zbyt kiepskiej sytuacji by móc z tego żartować.
Między nimi znów zapanowało milczenie, jednak nie było ono niezręczne, bo wesoły gwar przytulnego, londyńskiego baru i cicha melodia dobiegająca z radia, nie była wstanie zapewnić im wystarczającej, ciszy, aby mieli okazję poczuć się niekomfortowo. Hermiona w dalszym ciągu wpatrywała się w swoją szklankę, do połowy już pustą, nie mogąc powstrzymać się od przelotnych, krótkich spojrzeń rzucanych kątem oka w stronę młodego arystokraty, zajmującego miejsce tuż przy niej, w mugolskim barze. To było dziwne. Bardzo dziwne, niecodzienne i nieprzewidywalne, dlatego wiele by oddała, aby tylko móc dowiedzieć się, co siedzi w jego głowie.
-A więc Caitlyn i twój ojciec...-zaczęła niepewnie, na co on odetchnął głęboko, najwyraźniej przytłoczony dzielącym ich milczeniem.
-Szkoda gadać-uciął, a ona posłusznie spuściła głowę, nie zamierzając ciągnąć tego tematu.
-Co z twoją matką?-zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Od tygodni krążyły plotki, o tym, że Narcyza Malfoy na zawsze opuściła Malfoy Manor, jednak nie wiedziała czy powinna im wierzyć, a co dopiero się tym interesować. Nigdy nie obchodziły ją sprawy Malfoya.
-Nie ma w tej sprawie zbyt wiele do gadania-stwierdził nieco nieobecny, jednak ku jej uldze, nie był na nią zły, ani nawet zirytowany. Ona również, ku własnemu zaskoczeniu, nie czuła się źle w jego towarzystwie. Dokładnie tak, jakby cała upiorność i beznadzieja tego dnia, odpłacała się jej właśnie tego wieczoru, stawiając na jej drodze jedną, jedyną osobę, z którą nie będzie miała problemu się dogadać.
-Czy to prawda, że...?-mruknęła cicho, nie do końca wiedząc o co zapytać. Ze zmieszaniem przeczesała swoje włosy i na powrót wlepiła wzrok w szklankę whisky, desperacko biorąc ją do ręki i opróżniając jej zawartość do końca.
-Nie żyje?-dokończył za nią Malfoy, delikatnie zadzierając w górę jedną brew. -Tak, jest całkiem martwa-potwierdził, delikatnie się uśmiechając. -Wiesz, Granger, nigdy bym nie pomyślał, że cię jeszcze kiedyś spotkam-zmienił temat, najwyraźniej nie będąc w nastroju na tego typu rozmowy. Nie dziwiła mu się. Sama również nie zamierzała mu się zwierzać. Kiedykolwiek.
-Miałeś nadzieję, że nigdy mnie nie spotkasz-poprawiła go ze śmiechem dziewczyna, całkiem świadoma, tego, że nie darzą się wzajemną sympatią.
-Tak, miałem, taką nadzieję-przyznał z delikatnym uśmiechem, sięgając dłonią do swojego karku. -Ale wiesz, chyba tego potrzebowałem.
-Spotkać kogoś, kogo miałeś nadzieję nigdy nie spotykać?-zapytała z niezrozumieniem, mimo wszystko w dalszym ciągu się uśmiechając. Była nienormalna. Uśmiechanie się do Malfoya było przecież zakazane.
-Raczej potrzebowałem kogoś, kto przypomniałby mi dlaczego tak dobrze mi jest z dala od tego całego magicznego świata. Wzbudzasz we mnie złe wspomnienia, Granger-odparł zgryźliwie, jednak w jego oczach kryło się nigdy wcześniej nie widziane przez nią rozbawienie.
Przestała się uśmiechać. Zamiast tego prychnęła pod nosem, i odwróciła się do niego bokiem, z zażenowaniem wywracając oczami.
-Nienawidzę cię Malfoy-stwierdziła, lekko kręcąc głową.
-Nienawidzę cię Granger-odparł Draco Malfoy, a jego cichy śmiech wypełnił duszącą przestrzeń między nimi.

-------------------------------------
Cześć! :) 
Witam Was z nowym rozdziałem, czy fajnym, nie mam pojęcia :D Jej, mam jednak nadzieję, że będzie w porządku, bo miałam co do niego ogromne wątpliwości. Proszę, wyrażajcie swoje opinie w komentarzach, za co będę z góry baaardzo wdzięczna :) 



niedziela, 15 marca 2015

- Rozdział 1 - Rainy Morning


Rozwarł szeroko powieki, zrywając się z łóżka. Mogłoby się zdawać, że od zakończenia wojny minęły całe dwa miesiące i powinien już przyzwyczaić się do nocnych koszmarów, jednak okrucieństwo napadających go wizji nie pozwalało mu na uporanie się z tym problemem. Codziennie zrywał się z łóżka, zlany potem, budzony przez własny, przenikający do szpiku kości wrzask.
Jego podkrążone, niewyspane oczy zwróciły się w kierunku położonego na szafce nocnej zegarka, którego wskazówki informowały, że jest zdecydowanie zbyt wcześnie by być na nogach. Mimo to zwlókł się z łóżka i poczłapał w stronę okna, rozsuwając szare zasłony. Dopiero świtało, na ulicach było pusto, a szara i gęsta mgła spowiła ponure zakamarki Londynu.
-Życie jest piękne-powiedział bez przekonania, a następnie ściągnął z siebie czarny, służący do spania t-shirt i posnuł się w stronę łazienki. Minął lustro, nawet w nie nie spoglądając. Doskonale wiedział jak wyglądał. Miał jasne, potargane włosy, chorobliwie bladą skórę, zapadnięte policzki, chude ręce i nogi. Nie przypominał już umięśnionego przystojniaka, którym był jeszcze przed dwoma miesiącami. Teraz stał się symbolem choroby, zmęczenia i wiecznego niewyspania.
 Wszedł pod prysznic, oparł się o zimne, białe kafelki i odkręcił kran, jednocześnie wzdrygając się kiedy spadły na niego pierwsze krople lodowatej wody. Cóż do tego zdążył się już przyzwyczaić. Po wstrząsającej bitwie o Hogwart, śmierci jego matki i wyprowadzki od ojca, z straszliwego Malfoy Manor. przywykł do starego mieszkania, którego metraż i standardy znajdowały się raczej poniżej, krajowej średniej. Było tu ciasno, brudno i zimno, ze ścian odrywała się tapeta, w łazience brakowało ciepłej wody, a stara, drewniana podłoga skrzypiała pod każdym jego krokiem. Mimo wszystko z pewnych powodów wciąż było to lepsze niż zamieszkiwanie w luksusowej willi, w której się wychował.
Zimne krople wody spływały po jego skórze i włosach, a on przyzwyczaiwszy się do niskiej temperatury opierał się o chłodne kafelki i z otępieniem wpatrywał się w szarą, prysznicową zasłonę. W jego głowie ciągle przewijał się obraz nocnego koszmaru, a może raczej wspomnienia, bo to co nawiedzało go w nocy, wydarzyło się naprawdę. Czasami miał wrażenie, że zwyczaj przywracania nieszczęsnych wspomnień i torturowanie się nimi podchodzi pod jakąś poważną chorobę psychiczną, ale zbyt bardzo się tego obawiał, żeby zatrzymać tę myśl na dłużej.
Z otchłani rozmyślań wyrwał go dopiero dźwięk telefonu, który musiał być naprawdę bardzo donośny, skoro dosłyszalny był przez łazienkowe drzwi, mimo lejącej się pod prysznicem wody.

Tylko westchnął, wzniósł oczy ku niebu i wyszedł spod prysznica, prędko owijając swoje zziębnięte ciało ręcznikiem. Merlinie, nienawidził tego, jak bardzo się stoczył.
Wyszedł z niewielkiej łazienki, przeszedł przez jedyny pokój w mieszkaniu i podniósł słuchawkę starego telefonu, przykładając ją do ucha.
-Słucham-przeczesał palcami swoje mokre, jasne włosy i wbił wzrok w malującą się za oknem szarość. Londyn o poranku był taki ponury...
-Dzień dobry, dzwonię z agencji ubezpieczeniowej Mark&Sons. Czy jest pan zainteresowany promocyjną usługą...
Z głośnym westchnięciem mocno odstawił słuchawkę i odszedł od telefonu, ze złością podchodząc do szafy. Tak właśnie wyglądało jego życie. Zero znajomych. Zero zabawy. Zero jakiegokolwiek urozmaicenia.
Założył na siebie luźną, czarną koszulkę z długim rękawem, a następnie naciągnął na siebie ciemne jeansy i skarpetki nie do pary, ponieważ nie mógł znaleźć żadnych w tym samym kolorze.
Pierwszą czynnością jaką zamierzał wykonać, było skierowanie się do malutkiej kuchni w rogu pomieszczenia, do niedużej szafki z alkoholem, gdzie znajdowało się kilka nieotwartych butelek whisky. Dawno nie miał podobnej ochoty upicia się z rana, a ponieważ w ostatnich miesiącach miał w zwyczaju przesiadywać w domu i nic nie robić, pomysł ten okazał się dla niego całkiem realny do spełnienia. Pijany. Samotny. Nieszczęśliwy.
Zacisnął dłoń na szklanej szyjce butelki, a następnie złapał za korek, aby ją odkręcić, kiedy w jego głowie pojawiła się pewna myśl. Nie mógł tego zrobić. Po prostu nie mógł.
Dlaczego?
Bo był żałosnym, młodym alkoholikiem, który stoczył się na własne życzenie. Od całkowitej porażki dzieliła go już tylko ta jedna, niewinna i niezwykle kusząca... nieotwarta butelka whisky.
Szybko, tak aby nie zdążyć się rozmyślić, zaczął wyjmować kolejne butelki alkoholu z kuchennej szafki.
-Koniec z piciem-mruknął sam do siebie, z szaleńczym uśmieszkiem począwszy wylewać bursztynową zawartość do zlewu. Koniec z myślą, by upić się nad ranem. Koniec cholernej depresji, poczucia samotności i niedowartościowania. -O Merlinie, co ja robię?-zapytał sam siebie, kiedy ostatnie krople whisky wylały się do zlewu.
Niepewnie przeczesał dłonią wilgotne włosy i nerwowo przygryzł dolną wargę. Co on teraz zrobi?
Rozbawiony, a jednocześnie smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy próbował uporządkować własne myśli. Opanuj się, Draco..., powtarzał sobie, kiedy zaczął odczuwać narastającą w nim panikę. Tak, wylał alkohol i był to bardzo dobry znak, prawda? Wykazał nieco chęci do zmiany swojego życia, nieco ambicji, zamiaru poprawy...
-O cholera-szepnął do siebie, czując narastające syndromy alkoholika. Drżące ręce, coraz większa dekoncentracja. Biegać. Musiał biegać. Bez namysłu ruszył w stronę szafki, rozpinając dopiero co założone jeansy. Szybko przebrał się w miękkie, dresowe spodnie i jak oparzony wyszedł z niewielkiego mieszkania, pośpiesznie krocząc wzdłuż obskurnego, zatęchłego korytarza kamienicy, w której mieszkał. Zbiegł po schodach, które skrzypiały pod każdym jego krokiem, zwiastując rychłe zawalenie, a już po chwili znalazł się na pustej ulicy, która o tej porze dnia emanowała nudą i przygnębieniem. Szare chmury wznosiły się nad Londynem, a już po chwili z nieba zaczął padać delikatny deszczyk. Cudownie.
Dawno nie biegał. Stracił kondycję i formę zawodowego sportowca, nie miał idealnie umięśnionej sylwetki, a równie chudy i słaby nie był chyba jeszcze nigdy wcześniej, ale nie przeszkadzało mu to, w szaleńczym biegu, który rozpoczął zaraz po wyjściu z kamienicy. Truchtał szybkim, równym tempem, nawet przez chwilę nie rozglądając się na boki, nie myśląc o niczym innym jak o tym, że musi wreszcie poukładać swoje życie. Musiał poradzić sobie z ogarniającym go uczuciem pustki i wreszcie zacząć coś czuć, radzić sobie z jakimikolwiek emocjami.

Dzielnica, w której mieszkał nie należała do tych przyjaznych, uporządkowanych dzielnic, w których każdy dom wygląda tak samo - z drewnianą werandą, na której stoi huśtawka i idealnie przystrzyżonym trawnikiem, ogrodzonym niskim, świeżo pomalowanym na biało płotem.
Była to raczej okolica niebezpieczna, przeznaczona dla marginesu, który skupił się na przedmieściach wielkiego miasta dusząc się w swojej biedzie i nieprzystosowaniu do życia wśród społeczeństwa. Walące się, stare i zaniedbane kamienice, biedne dzieciaki, które zbyt wcześnie wybrały nieodpowiednią drogę, wysoki wskaźnik przestępczości i szerząca się patologia. Nienawidził tego miejsca.

Od dobrej godziny biegł chodnikiem, wzdłuż drogi, utrzymując swoje stałe, umiarkowane tempo. Był zmęczony, bolał go niemal każdy centymetr ciała, ale nie zamierzał przestać. Musiał wziąć się za siebie. Na dobre skończyć z piciem, zacząć normalnie jeść, spać i ćwiczyć. Potrzebował tego. Potrzebował, by mieć pewność, że nie skończy tak jak ludzie z ulicy, siedzący pod brudnymi murami, skuleni,w strachu przed zimnem i ubóstwem.

Nieco zwolnił, jego oddech stał się znacznie bardziej wyrównany, a on powoli się uspokajał. Mimo iż jego ciało było na skraju wyczerpania obolałe morderczym biegiem, jego wnętrze nareszcie odnalazło ukojenie, a on zaczął się odprężać, zatrzymując się i opierając ręką o brudny mur jakiegoś budynku. Przyjemnie chłodny deszcz spływał po jego rozgrzanym ciele, a on odchylił głowę, pozwalając by krople dosięgnęły również jego twarzy. Wiedział, że nie jest normalny. Naprawdę miał świadomość tego, że już dawno został stracony.


                                                                           ***

Do domu wracał pieszo, powoli snując się zalanymi przez deszcz ulicami. Lodowate krople spływały po jego włosach i twarzy, a przemoczone ubranie nieprzyjemnie kleiło się do jego ciała, przypominając mu jedynie o tym, że w domu również nie będzie miał możliwości się ogrzać. Instalacja gazowa w starej i wyjątkowo zniszczonej kamienicy, w której niemal każdy zalegał z czynszem już dawno się popsuła; kaloryfery wysiadły, a ostatnim razem kiedy z kranów leciała ciepła woda, na dworze panowała niemiłosierna spiekota i skwar.
Na wpół rozbawiony goryczą jaką przyszło mu znosić każdego dnia, odkąd przestał być czarodziejem, leniwie przechadzał się ulicami najgorszej i najbrzydszej dzielnicy w jakiej kiedykolwiek przyszło mu przebywać. I to nie tak, że wybrzydzał, ponieważ narodziwszy się arystokratą, przywykł do ponadprzeciętnych standardów. Chodziło raczej o to, iż ta część Londynu była po prostu zła, biedna i brzydka.[...]

-Tak myślałem, że cię tu znajdę...
Zaskakujące stwierdzenie, ponieważ on, nigdy nie pomyślałby, że skończy w miejscu takim jak te, przebrzydłym i niebezpiecznym, w dodatku o porze równie chłodnej i ulewnej. Z zaskoczeniem odwrócił się w stronę, z której dobiegł go niski, zachrypnięty, zapewne od alkoholu głos i zmarszczył brwi, stwierdziwszy iż ktoś woła go z pobliskiego zaułka, gdzie cień spowił niemal każdy zakamarek wołając go swoją mroczną i tajemniczą ciemnością.
Bez słowa zbliżył się i wkroczył w uliczkę nie do końca wiedząc, czy jego czyn dowodzi odwadze, ciekawości czy może raczej, co najbardziej prawdopodobne głupocie. Nie miał jednak wątpliwości, że nawet gdyby zyskał kolejną szansę, zrobiłby to jeszcze raz, nie potrafiąc zignorować tego typu wątpliwości. Nigdy nie zamierzał pozostawać w ukryciu. Jeżeli ktoś chciał go znaleźć, to dostanie szansę aby to zrobić, nawet jeżeli później miałby tego żałować.
Ściany w zaułku były brudne, obdrapane i pokruszone. W powietrzu unosił się brzydki, duszący zapach, a na ziemi porozrzucane były śmieci, najpewniej pozostawione przez leniwych ludzi, którzy żałowali swych sił na dojście do kontenera ustawionego na samym końcu wąskiego i ślepego zaułka.
-Czego chcesz?-zapytał Draco, powoli rozglądając się po spowitej przez cienie przestrzeni. Otarł twarz z zbierających się kropli deszczu i z irytacją wycisnął wodę z ciężkiej, przesiąkniętej do suchej nitki bluzy, przeklinając przy tym pod nosem. Owszem był ciekawy, któż wołał go ukrywając się w miejscu tak odrażającym jak to, ale nie miało to nic wspólnego z tym, że najzwyczajniej go to denerwowało. Od dawna próbował zacząć normalne życie, z dala od ciemnych i przerażających miejsc, tajemnic i zbrodni.
-Przysługi.
Głos zabrzmiał tuż za jego plecami, a on poczuł cudzy oddech na karku, w dokładnie tym samym momencie, w którym odór zgnilizny i nieświeżego jedzenia omiótł jego nozdrza. Zakaszlał i powoli odwrócił się przez ramię, nie dając po sobie poznać, iż wejście to zrobiło na nim jakiekolwiek wrażenie. Jego twarz jak zwykle wyrażała chłodną obojętność, pomieszaną z powagą, nieprzyjemną pogardą i cynizmem.
-A kim ty jesteś, żebym wyświadczał ci jakiekolwiek przysługi?-zapytał, jednak zaraz potem zdał sobie sprawę iż pytanie to było zupełnie niepotrzebne. Głos uwiązł mu na widok znajomej twarzy, a on był pewny, że przez moment dało się z niego czytać jak z otwartej księgi. Nie posiadał wątpliwości, że wzbudzone w nim emocje dały o sobie znać na zewnątrz, ukazując w oczach mieszaninę niemego bólu i zaskoczenia.
-Blaise.
Konsternacja. Zawód. Przerażenie. Wszystko to zniknęło równie szybko jak się pojawiło. Nie było w nim jednak również obojętności. Teraz był po prostu zły. Może nawet wściekły... Mimo to w dalszym ciągu chłodno opanowany, zbyt dumny, by pokazać drugiej osobie choć skrawek swoich prawdziwych uczuć.
-Blaise? To wszystko? Tak witasz przyjaciela?-zapytał z kpiną Blaise Zabini, a Draco stwierdził, że o ile myślał o sobie, iż po wojnie zmienił się na gorsze, przy swoim dawnym znajomym wyglądał jak model z okładki Czarownicy. Blaise ubrany był w brudne, miejscami pokryte zakrzepłą krwią ubrania; jego włosy, nieco przydługie opadały mu na czoło, dawno potrzebując strzyżenia; a twarzy pokrytej licznymi bliznami i siniakami niezbędne było szorowanie, ponieważ ciemna była od kurzu i pyłu.
-Nie jesteś moim przyjacielem-stwierdził oschle blondyn,  mierząc Blaise spojrzeniem pełnym odrazy, pogardy i kpiny. -Wyglądasz okropnie-dorzucił, nie mogąc się powstrzymać. Zacisnął zęby hamując się przed splunięciem, a następnie zmrużył groźnie oczy i skrzyżował ręce na piersi mimowolnie demonstrując mu swoją wrogą postawę. Naprawdę próbował zachować opanowanie, obojętność, dojrzałą, niewzruszoną sylwetkę. Jedynie Merlin mu świadkiem, że i tak trzymał swe emocje na wodzy. O niczym nie marzył tak, jak o tym, by rzucić się na niego i pobić tak, jak biją mugolscy chłopcy, kiedy jeden z nich rzuci w drugiego oszczerczą uwagą.
Blaise wyszczerzył zęby w perfidnym uśmieszku, zbliżył się do Dracona i poklepał go po ramieniu, najwyraźniej nie bardzo przejmując się jego nieprzychylnymi słowami. Z chłopięcą lekkością zmierzwił palcami swoje roztrzepane, ciemne włosy i przybliżył się do byłego przyjaciela na odległość dzielącą ich twarze o zaledwie milimetry.
-Przyszedłem z całkiem niezłymi wieściami...-zanucił jadowicie rozbawionym, przyprawiającym Dracona o odrazę, tonem.
-To na pewno nic wartego mojej uwagi-stwierdził cedząc przez zęby. Widok Blaise naprawdę nie działał na niego dobrze, a świadczyć mogła o tym chociażby adrenalina pulsująca w jego żyłach, zmuszająca do działania...

Wbija palce w jego ramiona, rzuca o twardą, murowaną ścianę kamienicy, a następnie uderza w nią jego głową, raz po raz, napawając się uczuciem jakie przynosi mu cierpienie Blaise'a. Patrzy jak pod wpływem silnych uderzeń w jego oczy wstępuje dziwna obojętność, dowód na to, że przestaje łączyć się ze światem, ale to mu nie wystarcza. Chwyta za jego gardło, a następnie, mocno ściskając jego krtań, wymierza mu kilka silnych kopniaków, nie przerywając obserwowania jego nieudolnych prób nabrania oddechu. Każdy niekontrolowany świst, jęk i charkot wydobywający się z jego ust jest jak muzyka dla jego uszu. Obserwuje jak życie powoli z niego ucieka, przestaje się szarpać, a kolory powoli odpływają z jego twarzy tak jak spowalnia bicie jego serca. Puszcza więc jego gardło, okazując litość, patrząc w jego oczy i widząc nieme podziękowania, zapewnienia, że to właśnie on sprawuje kontrolę nad jego życiem i jak bardzo by nie udawał sprawia mu to ogromną przyjemność. Jednym ciosem powala więc go na ziemię. Patrzy jak z jego nosa tryska krew i jest to widok wyjątkowo kojący. Wymierza więc kolejne i kolejne, jego pięść ponownie ląduje na twarzy Blaise'a, a on uśmiecha się przy tym szaleńczo, tak jakby katowanie byłego przyjaciela było najlepszą zabawą jaka go w życiu spotkała. Siedzi na nim okrakiem w ciemnym, zatęchłym i odizolowanym zaułku powoli go zabijając, sprawiając mu kolejne cierpienia, ciesząc się, że krew na jego rękach należy do nikogo innego jak Blaise'a Zabiniego, człowieka, którego postanowił zabić już dawno temu... [...]

Szybko zamrugał oczami, wyrywając się z myślowego letargu. Blaise wciąż stał przed nim, cały i zdrowy, niestety w nienaruszonym stanie, z uśmiechem równie złośliwym i podłym jak przed chwilą, zanim zaczął obmyślać jego śmierć.
-Jak zapewne miałeś okazje słyszeć, śmierciożercy...
-O niczym nie mam pojęcia, skończyłem z tym-urwał mu z irytacją i znudzeniem Draco, powoli się odwracając. Zamierzał odejść, zapomnieć o spotkaniu z byłym przyjacielem i udawać, że nigdy do niego nie doszło, bo tak byłoby dla niego najbezpieczniej, ale teraz, mając kontakt ze śmierciożercą, naraził się na poważne konsekwencje ze strony stale obserwującego go ministerstwa i nie było odwrotu. Zaklął więc pod nosem i gwałtownie odwrócił się do Blaise, który z perfidnym zadowoleniem, zapewne tego właśnie się spodziewał.
-Potrzebujemy kontaktu. Nadajesz się idealnie-wyjaśnił Blaise tonem takim, jakby opowiadał o swoich planach na przyszły weekend, albo o tym co jadł dzisiejszego poranka na śniadanie. Nie takim jakiego używają źli goście aby przekonać kogoś by zaciągnął się do tajnie zorganizowanej, niebezpiecznej grupy przestępczej.
-Żartujesz-Draco prychnął pod nosem i pokiwał głową z roztargnieniem, rozbawieniem i niedowierzaniem jednocześnie. Tym razem odwrócił się i naprawdę zamierzał odejść, jednak Blaise mu na to nie pozwolił. Złapał go za ramię i mocnym szarpnięciem odwrócił w swoją stronę bez ostrzeżenia przyciskając różdżkę do jego krtani.
-Bardzo bym cię nie chciał zabijać, Draco, ale zrobię to jeżeli będę musiał-wysyczał, a spojrzenie jakim go obrzucił przypominało spojrzenie przepełnionego obłędem szaleńca.
-Nie chcę mieć z tym nic wspólnego-warknął z wściekłością Draco, nawet nie mrugnąwszy, kiedy różdżka byłego przyjaciela mocniej wbiła się w jego gardło. Naprawdę nie obchodziło go to, czy teraz umrze. Zbyt mocno zajęty był złością, która pochłaniała jego wnętrzności, wręcz wrzeszcząc na niego za to, że dał się wciągnąć w coś tak niebezpiecznego. Nigdy nie powinien zapuszczać się w ten zaułek, chociażby dlatego, że rozmową z Blaise'm rujnował sobie dopiero co odbudowane życie.
-Och, ale ty już masz z tym coś wspólnego-zauważył brutalnie Balsie, gwałtownie podwijając lewy rękaw jego bluzy. Mroczny Znak lśnił czernią na przedramieniu Dracona równie mocno co w dniu, kiedy Voldemort go wypalał. -Jesteś jednym z nas...-wysyczał jadowicie brunet, mierząc młodego Malfoya spojrzeniem całkiem pozbawionym racjonalnego myślenia. Jego przyjaciel przypominał teraz pozbawionego zmysłów szaleńca, jednak Draco nie miał wątpliwości, że są to tylko pozory. Zabini wciąż pozostawał bystry i przebiegły, nieobliczalny, bo nie posiadający niczego do stracenia, ale również brutalny, nie zasługujący na zaufanie ani sympatię. Był po prostu zły. Zły, nieco szalony ale w dalszym ciągu niebezpiecznie inteligentny.
-Jednym z tych tchórzy, którzy zaraz po klęsce Czarnego Pana w Hogwarcie uciekli, pozwalając by ich ideały pogrzebały się wraz z bitewnym gruzem? Masz na myśli, że jestem jednym z tych, którzy najpierw głosząc kłamstwa o sile więzi łączących zwolenników Lorda, zabijali własnych braci?-prawdziwa złość zalśniła w jego oczach, jednak głos pozostawał spokojny, opanowany, a usta rozciągnięte w ponurym uśmiechu zwiastującym typowy dla Dracona czarny humor.
-Nie uciekaliśmy-odparł nieco dotknięty błędnymi oskarżeniami Blaise. -I nie jesteśmy tchórzami.
-Czyżby?-Draco zadarł w górę jedną brew, a jego równe, białe zęby wyszczerzyły się w pełnym uśmiechu, lśniąc w spowitym przez cienie zaułku. Mógł nienawidzić Blaise'a. Nienawidzić go na tyle, mocno by życzyć mu nieszczęść i pragnąć śmierci, ale nie mogło to zmienić faktu iż znał go zbyt dobrze by nie wiedzieć jak wyciągnąć z niego informacje. Jak z ofiary stać się łowcą.
-Szykujemy się do powstania-wyznał w przypływie nieodpartej potrzeby pochwalenia się Blaise. -Mamy twierdzę na wybrzeżach Szkocji i... potrzebujemy twojej pomocy...
-Zapomnij-Draco zaśmiał się pod nosem, jednak zaskoczenie, o które przyprawiła go wiadomość o rebelii nie dało mu w pełni udawać rozbawienia. Śmiech był więc nieco zbyt krótki. Zbyt krótki i sztywny, by Blaise nie zdał sobie sprawy z tego co się dzieje. Przycisnął Dracona do ściany, a spod różdżki przyciskanej do szyi blondyna zaczęła sączyć się krew.
-Zapomnij o tym, że uda ci się odmówić. Twoje nie równać się będzie z twoją śmiercią...
-To jakiś tekst, który rzucasz dziewczynom, żeby nie dały ci kosza?-zaśmiał się ponuro Draco zdecydowanym ruchem odpychając od siebie byłego przyjaciela. -Czego chcesz, Blaise?-zapytał poważnym tonem, rzucając mu spojrzenie pełne zdegustowania i pogardy.
-Chcę żebyś przekazywał nam wiadomości, o tym co dzieje się w Londynie, ministerstwie. Masz być naszymi oczami i uszami w mieście...-zapowiedział Blaise, nawet w części nieprzejęty tak jak powinien wrogim spojrzeniem.
-Zapomniałeś o czymś?-zapytał z rozbawieniem Draco. -Nie jestem już czarodziejem!-niemal krzyknął, poirytowany liczbą niedomówień między nim a młodym Zabinim. -Nawet gdybym chciał, a Merlin mi świadkiem, że byłaby to ostatnia rzecz jaką bym zrobił, nie jestem wstanie wam pomóc. Tak więc, Blaise, ta rozmowa w ogóle nie ma sensu-wycedził przez zaciśnięte ze złości zęby, wściekły na to z jaką uporczywością były przyjaciel nie może dać mu spokoju. Och, gdyby tylko miał różdżkę... Gdyby miał różdżkę były przyjaciel leżałby już martwy.
-A więc znajdź czarodzieja, który zdobędzie dla ciebie te informacje. Chcę ciebie, Draco. Ministerstwo mogło pozbawić cię magii, ale w twoich żyłach wciąż płynie czarodziejska krew. Na twojej dłoni wypalony jest magiczny znak, a ty... jesteś najprawdziwszym śmierciożercą, nawet jeżeli nie umiesz już czarować.
-Nie jestem śmierciożercą-uciął mu z powagą Draco, nie odrywając morderczego wzroku od pełnych przebiegłości i satysfakcji oczu Blaise'a.
-Czyżby? A ja jestem pewny, że masz w sobie najważniejszą cechę, jaką posiada każdy z nich...-odparł śpiewnym tonem brunet. Uśmiechnął się z najprawdziwszym zadowoleniem, a następnie nachylił się nad nim, tak, że ich twarze dzieliły jedynie nic nieznaczące centymetry. -Czy mi się wydaje, czy pragniesz czyjejś śmierci?
Cichy, przepełniony jadem szept rozniósł się po spowitym przez ciemność zaułku, a Draco uświadomił sobie, że w istocie niczego nie pragnie równie mocno, jak tego, by uśmiercić go gołymi rękami.


----------------------------
Siemanko! :) 
Ponieważ, rozdział był już gotowy wcześniej, dodaję już teraz, strasznie ciekawa waszych opinii. Zachęcam teraz wszystkich, którzy przeczytają rozdział, aby mimo późnej pory i leniwej atmosfery, leniami nie byli i dzielnie wystukali na klawiaturze kilka słów, które mi powiedzą, czy jest sens pisać dalej, czy ktoś to w ogóle czyta i czy ktoś ma na ten temat jakąś opinię. Zadawajcie pytania, wszczynajcie dyskusje, albo błagam po prostu dajcie znak, że tu jesteście, żebym nie musiała się zastanawiać dlaczego wyświetleń mnóstwo, a komentarzy tak mało. I tak, wiem, że to zmartwienie większości autorek, ale ja już kilka opowiadań napisałam i doskonale wiem jak to jest, więc, yhym, do dzieła czytelnicy!