niedziela, 15 marca 2015

- Rozdział 1 - Rainy Morning


Rozwarł szeroko powieki, zrywając się z łóżka. Mogłoby się zdawać, że od zakończenia wojny minęły całe dwa miesiące i powinien już przyzwyczaić się do nocnych koszmarów, jednak okrucieństwo napadających go wizji nie pozwalało mu na uporanie się z tym problemem. Codziennie zrywał się z łóżka, zlany potem, budzony przez własny, przenikający do szpiku kości wrzask.
Jego podkrążone, niewyspane oczy zwróciły się w kierunku położonego na szafce nocnej zegarka, którego wskazówki informowały, że jest zdecydowanie zbyt wcześnie by być na nogach. Mimo to zwlókł się z łóżka i poczłapał w stronę okna, rozsuwając szare zasłony. Dopiero świtało, na ulicach było pusto, a szara i gęsta mgła spowiła ponure zakamarki Londynu.
-Życie jest piękne-powiedział bez przekonania, a następnie ściągnął z siebie czarny, służący do spania t-shirt i posnuł się w stronę łazienki. Minął lustro, nawet w nie nie spoglądając. Doskonale wiedział jak wyglądał. Miał jasne, potargane włosy, chorobliwie bladą skórę, zapadnięte policzki, chude ręce i nogi. Nie przypominał już umięśnionego przystojniaka, którym był jeszcze przed dwoma miesiącami. Teraz stał się symbolem choroby, zmęczenia i wiecznego niewyspania.
 Wszedł pod prysznic, oparł się o zimne, białe kafelki i odkręcił kran, jednocześnie wzdrygając się kiedy spadły na niego pierwsze krople lodowatej wody. Cóż do tego zdążył się już przyzwyczaić. Po wstrząsającej bitwie o Hogwart, śmierci jego matki i wyprowadzki od ojca, z straszliwego Malfoy Manor. przywykł do starego mieszkania, którego metraż i standardy znajdowały się raczej poniżej, krajowej średniej. Było tu ciasno, brudno i zimno, ze ścian odrywała się tapeta, w łazience brakowało ciepłej wody, a stara, drewniana podłoga skrzypiała pod każdym jego krokiem. Mimo wszystko z pewnych powodów wciąż było to lepsze niż zamieszkiwanie w luksusowej willi, w której się wychował.
Zimne krople wody spływały po jego skórze i włosach, a on przyzwyczaiwszy się do niskiej temperatury opierał się o chłodne kafelki i z otępieniem wpatrywał się w szarą, prysznicową zasłonę. W jego głowie ciągle przewijał się obraz nocnego koszmaru, a może raczej wspomnienia, bo to co nawiedzało go w nocy, wydarzyło się naprawdę. Czasami miał wrażenie, że zwyczaj przywracania nieszczęsnych wspomnień i torturowanie się nimi podchodzi pod jakąś poważną chorobę psychiczną, ale zbyt bardzo się tego obawiał, żeby zatrzymać tę myśl na dłużej.
Z otchłani rozmyślań wyrwał go dopiero dźwięk telefonu, który musiał być naprawdę bardzo donośny, skoro dosłyszalny był przez łazienkowe drzwi, mimo lejącej się pod prysznicem wody.

Tylko westchnął, wzniósł oczy ku niebu i wyszedł spod prysznica, prędko owijając swoje zziębnięte ciało ręcznikiem. Merlinie, nienawidził tego, jak bardzo się stoczył.
Wyszedł z niewielkiej łazienki, przeszedł przez jedyny pokój w mieszkaniu i podniósł słuchawkę starego telefonu, przykładając ją do ucha.
-Słucham-przeczesał palcami swoje mokre, jasne włosy i wbił wzrok w malującą się za oknem szarość. Londyn o poranku był taki ponury...
-Dzień dobry, dzwonię z agencji ubezpieczeniowej Mark&Sons. Czy jest pan zainteresowany promocyjną usługą...
Z głośnym westchnięciem mocno odstawił słuchawkę i odszedł od telefonu, ze złością podchodząc do szafy. Tak właśnie wyglądało jego życie. Zero znajomych. Zero zabawy. Zero jakiegokolwiek urozmaicenia.
Założył na siebie luźną, czarną koszulkę z długim rękawem, a następnie naciągnął na siebie ciemne jeansy i skarpetki nie do pary, ponieważ nie mógł znaleźć żadnych w tym samym kolorze.
Pierwszą czynnością jaką zamierzał wykonać, było skierowanie się do malutkiej kuchni w rogu pomieszczenia, do niedużej szafki z alkoholem, gdzie znajdowało się kilka nieotwartych butelek whisky. Dawno nie miał podobnej ochoty upicia się z rana, a ponieważ w ostatnich miesiącach miał w zwyczaju przesiadywać w domu i nic nie robić, pomysł ten okazał się dla niego całkiem realny do spełnienia. Pijany. Samotny. Nieszczęśliwy.
Zacisnął dłoń na szklanej szyjce butelki, a następnie złapał za korek, aby ją odkręcić, kiedy w jego głowie pojawiła się pewna myśl. Nie mógł tego zrobić. Po prostu nie mógł.
Dlaczego?
Bo był żałosnym, młodym alkoholikiem, który stoczył się na własne życzenie. Od całkowitej porażki dzieliła go już tylko ta jedna, niewinna i niezwykle kusząca... nieotwarta butelka whisky.
Szybko, tak aby nie zdążyć się rozmyślić, zaczął wyjmować kolejne butelki alkoholu z kuchennej szafki.
-Koniec z piciem-mruknął sam do siebie, z szaleńczym uśmieszkiem począwszy wylewać bursztynową zawartość do zlewu. Koniec z myślą, by upić się nad ranem. Koniec cholernej depresji, poczucia samotności i niedowartościowania. -O Merlinie, co ja robię?-zapytał sam siebie, kiedy ostatnie krople whisky wylały się do zlewu.
Niepewnie przeczesał dłonią wilgotne włosy i nerwowo przygryzł dolną wargę. Co on teraz zrobi?
Rozbawiony, a jednocześnie smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy próbował uporządkować własne myśli. Opanuj się, Draco..., powtarzał sobie, kiedy zaczął odczuwać narastającą w nim panikę. Tak, wylał alkohol i był to bardzo dobry znak, prawda? Wykazał nieco chęci do zmiany swojego życia, nieco ambicji, zamiaru poprawy...
-O cholera-szepnął do siebie, czując narastające syndromy alkoholika. Drżące ręce, coraz większa dekoncentracja. Biegać. Musiał biegać. Bez namysłu ruszył w stronę szafki, rozpinając dopiero co założone jeansy. Szybko przebrał się w miękkie, dresowe spodnie i jak oparzony wyszedł z niewielkiego mieszkania, pośpiesznie krocząc wzdłuż obskurnego, zatęchłego korytarza kamienicy, w której mieszkał. Zbiegł po schodach, które skrzypiały pod każdym jego krokiem, zwiastując rychłe zawalenie, a już po chwili znalazł się na pustej ulicy, która o tej porze dnia emanowała nudą i przygnębieniem. Szare chmury wznosiły się nad Londynem, a już po chwili z nieba zaczął padać delikatny deszczyk. Cudownie.
Dawno nie biegał. Stracił kondycję i formę zawodowego sportowca, nie miał idealnie umięśnionej sylwetki, a równie chudy i słaby nie był chyba jeszcze nigdy wcześniej, ale nie przeszkadzało mu to, w szaleńczym biegu, który rozpoczął zaraz po wyjściu z kamienicy. Truchtał szybkim, równym tempem, nawet przez chwilę nie rozglądając się na boki, nie myśląc o niczym innym jak o tym, że musi wreszcie poukładać swoje życie. Musiał poradzić sobie z ogarniającym go uczuciem pustki i wreszcie zacząć coś czuć, radzić sobie z jakimikolwiek emocjami.

Dzielnica, w której mieszkał nie należała do tych przyjaznych, uporządkowanych dzielnic, w których każdy dom wygląda tak samo - z drewnianą werandą, na której stoi huśtawka i idealnie przystrzyżonym trawnikiem, ogrodzonym niskim, świeżo pomalowanym na biało płotem.
Była to raczej okolica niebezpieczna, przeznaczona dla marginesu, który skupił się na przedmieściach wielkiego miasta dusząc się w swojej biedzie i nieprzystosowaniu do życia wśród społeczeństwa. Walące się, stare i zaniedbane kamienice, biedne dzieciaki, które zbyt wcześnie wybrały nieodpowiednią drogę, wysoki wskaźnik przestępczości i szerząca się patologia. Nienawidził tego miejsca.

Od dobrej godziny biegł chodnikiem, wzdłuż drogi, utrzymując swoje stałe, umiarkowane tempo. Był zmęczony, bolał go niemal każdy centymetr ciała, ale nie zamierzał przestać. Musiał wziąć się za siebie. Na dobre skończyć z piciem, zacząć normalnie jeść, spać i ćwiczyć. Potrzebował tego. Potrzebował, by mieć pewność, że nie skończy tak jak ludzie z ulicy, siedzący pod brudnymi murami, skuleni,w strachu przed zimnem i ubóstwem.

Nieco zwolnił, jego oddech stał się znacznie bardziej wyrównany, a on powoli się uspokajał. Mimo iż jego ciało było na skraju wyczerpania obolałe morderczym biegiem, jego wnętrze nareszcie odnalazło ukojenie, a on zaczął się odprężać, zatrzymując się i opierając ręką o brudny mur jakiegoś budynku. Przyjemnie chłodny deszcz spływał po jego rozgrzanym ciele, a on odchylił głowę, pozwalając by krople dosięgnęły również jego twarzy. Wiedział, że nie jest normalny. Naprawdę miał świadomość tego, że już dawno został stracony.


                                                                           ***

Do domu wracał pieszo, powoli snując się zalanymi przez deszcz ulicami. Lodowate krople spływały po jego włosach i twarzy, a przemoczone ubranie nieprzyjemnie kleiło się do jego ciała, przypominając mu jedynie o tym, że w domu również nie będzie miał możliwości się ogrzać. Instalacja gazowa w starej i wyjątkowo zniszczonej kamienicy, w której niemal każdy zalegał z czynszem już dawno się popsuła; kaloryfery wysiadły, a ostatnim razem kiedy z kranów leciała ciepła woda, na dworze panowała niemiłosierna spiekota i skwar.
Na wpół rozbawiony goryczą jaką przyszło mu znosić każdego dnia, odkąd przestał być czarodziejem, leniwie przechadzał się ulicami najgorszej i najbrzydszej dzielnicy w jakiej kiedykolwiek przyszło mu przebywać. I to nie tak, że wybrzydzał, ponieważ narodziwszy się arystokratą, przywykł do ponadprzeciętnych standardów. Chodziło raczej o to, iż ta część Londynu była po prostu zła, biedna i brzydka.[...]

-Tak myślałem, że cię tu znajdę...
Zaskakujące stwierdzenie, ponieważ on, nigdy nie pomyślałby, że skończy w miejscu takim jak te, przebrzydłym i niebezpiecznym, w dodatku o porze równie chłodnej i ulewnej. Z zaskoczeniem odwrócił się w stronę, z której dobiegł go niski, zachrypnięty, zapewne od alkoholu głos i zmarszczył brwi, stwierdziwszy iż ktoś woła go z pobliskiego zaułka, gdzie cień spowił niemal każdy zakamarek wołając go swoją mroczną i tajemniczą ciemnością.
Bez słowa zbliżył się i wkroczył w uliczkę nie do końca wiedząc, czy jego czyn dowodzi odwadze, ciekawości czy może raczej, co najbardziej prawdopodobne głupocie. Nie miał jednak wątpliwości, że nawet gdyby zyskał kolejną szansę, zrobiłby to jeszcze raz, nie potrafiąc zignorować tego typu wątpliwości. Nigdy nie zamierzał pozostawać w ukryciu. Jeżeli ktoś chciał go znaleźć, to dostanie szansę aby to zrobić, nawet jeżeli później miałby tego żałować.
Ściany w zaułku były brudne, obdrapane i pokruszone. W powietrzu unosił się brzydki, duszący zapach, a na ziemi porozrzucane były śmieci, najpewniej pozostawione przez leniwych ludzi, którzy żałowali swych sił na dojście do kontenera ustawionego na samym końcu wąskiego i ślepego zaułka.
-Czego chcesz?-zapytał Draco, powoli rozglądając się po spowitej przez cienie przestrzeni. Otarł twarz z zbierających się kropli deszczu i z irytacją wycisnął wodę z ciężkiej, przesiąkniętej do suchej nitki bluzy, przeklinając przy tym pod nosem. Owszem był ciekawy, któż wołał go ukrywając się w miejscu tak odrażającym jak to, ale nie miało to nic wspólnego z tym, że najzwyczajniej go to denerwowało. Od dawna próbował zacząć normalne życie, z dala od ciemnych i przerażających miejsc, tajemnic i zbrodni.
-Przysługi.
Głos zabrzmiał tuż za jego plecami, a on poczuł cudzy oddech na karku, w dokładnie tym samym momencie, w którym odór zgnilizny i nieświeżego jedzenia omiótł jego nozdrza. Zakaszlał i powoli odwrócił się przez ramię, nie dając po sobie poznać, iż wejście to zrobiło na nim jakiekolwiek wrażenie. Jego twarz jak zwykle wyrażała chłodną obojętność, pomieszaną z powagą, nieprzyjemną pogardą i cynizmem.
-A kim ty jesteś, żebym wyświadczał ci jakiekolwiek przysługi?-zapytał, jednak zaraz potem zdał sobie sprawę iż pytanie to było zupełnie niepotrzebne. Głos uwiązł mu na widok znajomej twarzy, a on był pewny, że przez moment dało się z niego czytać jak z otwartej księgi. Nie posiadał wątpliwości, że wzbudzone w nim emocje dały o sobie znać na zewnątrz, ukazując w oczach mieszaninę niemego bólu i zaskoczenia.
-Blaise.
Konsternacja. Zawód. Przerażenie. Wszystko to zniknęło równie szybko jak się pojawiło. Nie było w nim jednak również obojętności. Teraz był po prostu zły. Może nawet wściekły... Mimo to w dalszym ciągu chłodno opanowany, zbyt dumny, by pokazać drugiej osobie choć skrawek swoich prawdziwych uczuć.
-Blaise? To wszystko? Tak witasz przyjaciela?-zapytał z kpiną Blaise Zabini, a Draco stwierdził, że o ile myślał o sobie, iż po wojnie zmienił się na gorsze, przy swoim dawnym znajomym wyglądał jak model z okładki Czarownicy. Blaise ubrany był w brudne, miejscami pokryte zakrzepłą krwią ubrania; jego włosy, nieco przydługie opadały mu na czoło, dawno potrzebując strzyżenia; a twarzy pokrytej licznymi bliznami i siniakami niezbędne było szorowanie, ponieważ ciemna była od kurzu i pyłu.
-Nie jesteś moim przyjacielem-stwierdził oschle blondyn,  mierząc Blaise spojrzeniem pełnym odrazy, pogardy i kpiny. -Wyglądasz okropnie-dorzucił, nie mogąc się powstrzymać. Zacisnął zęby hamując się przed splunięciem, a następnie zmrużył groźnie oczy i skrzyżował ręce na piersi mimowolnie demonstrując mu swoją wrogą postawę. Naprawdę próbował zachować opanowanie, obojętność, dojrzałą, niewzruszoną sylwetkę. Jedynie Merlin mu świadkiem, że i tak trzymał swe emocje na wodzy. O niczym nie marzył tak, jak o tym, by rzucić się na niego i pobić tak, jak biją mugolscy chłopcy, kiedy jeden z nich rzuci w drugiego oszczerczą uwagą.
Blaise wyszczerzył zęby w perfidnym uśmieszku, zbliżył się do Dracona i poklepał go po ramieniu, najwyraźniej nie bardzo przejmując się jego nieprzychylnymi słowami. Z chłopięcą lekkością zmierzwił palcami swoje roztrzepane, ciemne włosy i przybliżył się do byłego przyjaciela na odległość dzielącą ich twarze o zaledwie milimetry.
-Przyszedłem z całkiem niezłymi wieściami...-zanucił jadowicie rozbawionym, przyprawiającym Dracona o odrazę, tonem.
-To na pewno nic wartego mojej uwagi-stwierdził cedząc przez zęby. Widok Blaise naprawdę nie działał na niego dobrze, a świadczyć mogła o tym chociażby adrenalina pulsująca w jego żyłach, zmuszająca do działania...

Wbija palce w jego ramiona, rzuca o twardą, murowaną ścianę kamienicy, a następnie uderza w nią jego głową, raz po raz, napawając się uczuciem jakie przynosi mu cierpienie Blaise'a. Patrzy jak pod wpływem silnych uderzeń w jego oczy wstępuje dziwna obojętność, dowód na to, że przestaje łączyć się ze światem, ale to mu nie wystarcza. Chwyta za jego gardło, a następnie, mocno ściskając jego krtań, wymierza mu kilka silnych kopniaków, nie przerywając obserwowania jego nieudolnych prób nabrania oddechu. Każdy niekontrolowany świst, jęk i charkot wydobywający się z jego ust jest jak muzyka dla jego uszu. Obserwuje jak życie powoli z niego ucieka, przestaje się szarpać, a kolory powoli odpływają z jego twarzy tak jak spowalnia bicie jego serca. Puszcza więc jego gardło, okazując litość, patrząc w jego oczy i widząc nieme podziękowania, zapewnienia, że to właśnie on sprawuje kontrolę nad jego życiem i jak bardzo by nie udawał sprawia mu to ogromną przyjemność. Jednym ciosem powala więc go na ziemię. Patrzy jak z jego nosa tryska krew i jest to widok wyjątkowo kojący. Wymierza więc kolejne i kolejne, jego pięść ponownie ląduje na twarzy Blaise'a, a on uśmiecha się przy tym szaleńczo, tak jakby katowanie byłego przyjaciela było najlepszą zabawą jaka go w życiu spotkała. Siedzi na nim okrakiem w ciemnym, zatęchłym i odizolowanym zaułku powoli go zabijając, sprawiając mu kolejne cierpienia, ciesząc się, że krew na jego rękach należy do nikogo innego jak Blaise'a Zabiniego, człowieka, którego postanowił zabić już dawno temu... [...]

Szybko zamrugał oczami, wyrywając się z myślowego letargu. Blaise wciąż stał przed nim, cały i zdrowy, niestety w nienaruszonym stanie, z uśmiechem równie złośliwym i podłym jak przed chwilą, zanim zaczął obmyślać jego śmierć.
-Jak zapewne miałeś okazje słyszeć, śmierciożercy...
-O niczym nie mam pojęcia, skończyłem z tym-urwał mu z irytacją i znudzeniem Draco, powoli się odwracając. Zamierzał odejść, zapomnieć o spotkaniu z byłym przyjacielem i udawać, że nigdy do niego nie doszło, bo tak byłoby dla niego najbezpieczniej, ale teraz, mając kontakt ze śmierciożercą, naraził się na poważne konsekwencje ze strony stale obserwującego go ministerstwa i nie było odwrotu. Zaklął więc pod nosem i gwałtownie odwrócił się do Blaise, który z perfidnym zadowoleniem, zapewne tego właśnie się spodziewał.
-Potrzebujemy kontaktu. Nadajesz się idealnie-wyjaśnił Blaise tonem takim, jakby opowiadał o swoich planach na przyszły weekend, albo o tym co jadł dzisiejszego poranka na śniadanie. Nie takim jakiego używają źli goście aby przekonać kogoś by zaciągnął się do tajnie zorganizowanej, niebezpiecznej grupy przestępczej.
-Żartujesz-Draco prychnął pod nosem i pokiwał głową z roztargnieniem, rozbawieniem i niedowierzaniem jednocześnie. Tym razem odwrócił się i naprawdę zamierzał odejść, jednak Blaise mu na to nie pozwolił. Złapał go za ramię i mocnym szarpnięciem odwrócił w swoją stronę bez ostrzeżenia przyciskając różdżkę do jego krtani.
-Bardzo bym cię nie chciał zabijać, Draco, ale zrobię to jeżeli będę musiał-wysyczał, a spojrzenie jakim go obrzucił przypominało spojrzenie przepełnionego obłędem szaleńca.
-Nie chcę mieć z tym nic wspólnego-warknął z wściekłością Draco, nawet nie mrugnąwszy, kiedy różdżka byłego przyjaciela mocniej wbiła się w jego gardło. Naprawdę nie obchodziło go to, czy teraz umrze. Zbyt mocno zajęty był złością, która pochłaniała jego wnętrzności, wręcz wrzeszcząc na niego za to, że dał się wciągnąć w coś tak niebezpiecznego. Nigdy nie powinien zapuszczać się w ten zaułek, chociażby dlatego, że rozmową z Blaise'm rujnował sobie dopiero co odbudowane życie.
-Och, ale ty już masz z tym coś wspólnego-zauważył brutalnie Balsie, gwałtownie podwijając lewy rękaw jego bluzy. Mroczny Znak lśnił czernią na przedramieniu Dracona równie mocno co w dniu, kiedy Voldemort go wypalał. -Jesteś jednym z nas...-wysyczał jadowicie brunet, mierząc młodego Malfoya spojrzeniem całkiem pozbawionym racjonalnego myślenia. Jego przyjaciel przypominał teraz pozbawionego zmysłów szaleńca, jednak Draco nie miał wątpliwości, że są to tylko pozory. Zabini wciąż pozostawał bystry i przebiegły, nieobliczalny, bo nie posiadający niczego do stracenia, ale również brutalny, nie zasługujący na zaufanie ani sympatię. Był po prostu zły. Zły, nieco szalony ale w dalszym ciągu niebezpiecznie inteligentny.
-Jednym z tych tchórzy, którzy zaraz po klęsce Czarnego Pana w Hogwarcie uciekli, pozwalając by ich ideały pogrzebały się wraz z bitewnym gruzem? Masz na myśli, że jestem jednym z tych, którzy najpierw głosząc kłamstwa o sile więzi łączących zwolenników Lorda, zabijali własnych braci?-prawdziwa złość zalśniła w jego oczach, jednak głos pozostawał spokojny, opanowany, a usta rozciągnięte w ponurym uśmiechu zwiastującym typowy dla Dracona czarny humor.
-Nie uciekaliśmy-odparł nieco dotknięty błędnymi oskarżeniami Blaise. -I nie jesteśmy tchórzami.
-Czyżby?-Draco zadarł w górę jedną brew, a jego równe, białe zęby wyszczerzyły się w pełnym uśmiechu, lśniąc w spowitym przez cienie zaułku. Mógł nienawidzić Blaise'a. Nienawidzić go na tyle, mocno by życzyć mu nieszczęść i pragnąć śmierci, ale nie mogło to zmienić faktu iż znał go zbyt dobrze by nie wiedzieć jak wyciągnąć z niego informacje. Jak z ofiary stać się łowcą.
-Szykujemy się do powstania-wyznał w przypływie nieodpartej potrzeby pochwalenia się Blaise. -Mamy twierdzę na wybrzeżach Szkocji i... potrzebujemy twojej pomocy...
-Zapomnij-Draco zaśmiał się pod nosem, jednak zaskoczenie, o które przyprawiła go wiadomość o rebelii nie dało mu w pełni udawać rozbawienia. Śmiech był więc nieco zbyt krótki. Zbyt krótki i sztywny, by Blaise nie zdał sobie sprawy z tego co się dzieje. Przycisnął Dracona do ściany, a spod różdżki przyciskanej do szyi blondyna zaczęła sączyć się krew.
-Zapomnij o tym, że uda ci się odmówić. Twoje nie równać się będzie z twoją śmiercią...
-To jakiś tekst, który rzucasz dziewczynom, żeby nie dały ci kosza?-zaśmiał się ponuro Draco zdecydowanym ruchem odpychając od siebie byłego przyjaciela. -Czego chcesz, Blaise?-zapytał poważnym tonem, rzucając mu spojrzenie pełne zdegustowania i pogardy.
-Chcę żebyś przekazywał nam wiadomości, o tym co dzieje się w Londynie, ministerstwie. Masz być naszymi oczami i uszami w mieście...-zapowiedział Blaise, nawet w części nieprzejęty tak jak powinien wrogim spojrzeniem.
-Zapomniałeś o czymś?-zapytał z rozbawieniem Draco. -Nie jestem już czarodziejem!-niemal krzyknął, poirytowany liczbą niedomówień między nim a młodym Zabinim. -Nawet gdybym chciał, a Merlin mi świadkiem, że byłaby to ostatnia rzecz jaką bym zrobił, nie jestem wstanie wam pomóc. Tak więc, Blaise, ta rozmowa w ogóle nie ma sensu-wycedził przez zaciśnięte ze złości zęby, wściekły na to z jaką uporczywością były przyjaciel nie może dać mu spokoju. Och, gdyby tylko miał różdżkę... Gdyby miał różdżkę były przyjaciel leżałby już martwy.
-A więc znajdź czarodzieja, który zdobędzie dla ciebie te informacje. Chcę ciebie, Draco. Ministerstwo mogło pozbawić cię magii, ale w twoich żyłach wciąż płynie czarodziejska krew. Na twojej dłoni wypalony jest magiczny znak, a ty... jesteś najprawdziwszym śmierciożercą, nawet jeżeli nie umiesz już czarować.
-Nie jestem śmierciożercą-uciął mu z powagą Draco, nie odrywając morderczego wzroku od pełnych przebiegłości i satysfakcji oczu Blaise'a.
-Czyżby? A ja jestem pewny, że masz w sobie najważniejszą cechę, jaką posiada każdy z nich...-odparł śpiewnym tonem brunet. Uśmiechnął się z najprawdziwszym zadowoleniem, a następnie nachylił się nad nim, tak, że ich twarze dzieliły jedynie nic nieznaczące centymetry. -Czy mi się wydaje, czy pragniesz czyjejś śmierci?
Cichy, przepełniony jadem szept rozniósł się po spowitym przez ciemność zaułku, a Draco uświadomił sobie, że w istocie niczego nie pragnie równie mocno, jak tego, by uśmiercić go gołymi rękami.


----------------------------
Siemanko! :) 
Ponieważ, rozdział był już gotowy wcześniej, dodaję już teraz, strasznie ciekawa waszych opinii. Zachęcam teraz wszystkich, którzy przeczytają rozdział, aby mimo późnej pory i leniwej atmosfery, leniami nie byli i dzielnie wystukali na klawiaturze kilka słów, które mi powiedzą, czy jest sens pisać dalej, czy ktoś to w ogóle czyta i czy ktoś ma na ten temat jakąś opinię. Zadawajcie pytania, wszczynajcie dyskusje, albo błagam po prostu dajcie znak, że tu jesteście, żebym nie musiała się zastanawiać dlaczego wyświetleń mnóstwo, a komentarzy tak mało. I tak, wiem, że to zmartwienie większości autorek, ale ja już kilka opowiadań napisałam i doskonale wiem jak to jest, więc, yhym, do dzieła czytelnicy! 




10 komentarzy:

  1. No nieźle się zapowiada..

    OdpowiedzUsuń
  2. O Słodki Salazarze, czo ten Blaise? O.O
    Jeszcze nie poznałam jednego z moich ulubionych bohaterów w tak mrocznej odsłonie, ale przyznam szczerze, że podoba mi się to. ^^
    Potrafisz idealnie wpłynąć na czytelnika (przynajmniej na mnie tak to działa), zapoznać go z emocjami bohaterów. Zrobiłaś to zarówno w prologu, przepełniając mnie smutkiem po śmierci Weasley'a, którego niezbyt lubię, jak również tej... niedbałości (?), rozpaczy i pijaństwa Draco. Tak po prostu idealnie oddałaś, jak po wojnie jego życie jest przepełnione żalem, pustką i szarością. Cudownie!
    Jestem ciekawa w jakich warunkach Hermiona i Draco się w sobie zakochają i po prostu co będzie dalej!
    Czekam na więcej i życzę weny! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak btw: Mogę sobie zapożyczyć tą opcję z emm... jakby to nazwać... wizją Dracona, jak zabija Blaise'a? Czasem dobrze byłoby coś takiego wcisnąć, ale u ciebie pierwszej to zauważyłam, więc pytam o zgodę, żeby nie było. Hm? :)

      Usuń
    2. Ahahahaha a rób sobie co chcesz, byleby plagiatu nie było :) W końcu ja sama też inspiruję się wieloma rzeczami.
      Baaardzo dziękuję za komentarz :) :*

      Usuń
  3. Zdecydowanie jestem na tak. Już na tym etapie mogę Ci powiedzieć, że masz wierną czytelniczkę, zresztą jak wiadomo nie od dziś :D
    Ale może już o samym rozdziale. Bardzo podoba mi się twoja koncepcja tej historii, a szczególnie zły Blaise. Jest to fajna odmiana i z całą pewnością może z tego wyjść coś dobrego. Widać też, że i Draco nie jest w najlepszej formie. Nie mniej jednak jego chęć przemiany jest budująca i oby tylko Zabini tego nie zniszczył. No cóż, pozostaje mi czekać na kolejny rozdział i życzyć weny :)
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się początek i jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej :) Draco nie jest czarodziejem? Jeszcze się z tym pomysłem nie spotkałam. Super! Czekam na kolejny :)


    http://slady-cieni-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, że jesteś! Opowiadanie naprawdę zapowiada się mega ciekawie i nie mogę się doczekać dalszego rozwoju akcji. Co się stało z Ronem? Jak potoczyły się losy Hermiony i w jaki sposób złączą się losy jej i Dracona? Ach... nie mogę się doczekać! pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Jedno wielkie wow! Jesteś świetna! Coś czuje że ten Blog zrobi furorę. Coś wspaniałego!

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny rozdział.
    Blaise jako śmierciożerca z problemami psychicznymi? No nieźle
    Draco jako pozbawiony mocy, prawie "charłak"? No to dopiero pomysł. Bardzo fajny pomysł. Jeszcze się z takim wątkiem nie spotkałam, zapowiada się ciekawie.
    Bardzo lubię czytać z perspektywy Malfoya :)
    Pozdrawiam
    (dawniej Jagoda L)

    OdpowiedzUsuń
  8. boze...jak to draco nie jest czarodziejem..?

    OdpowiedzUsuń