sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 28 - Przeprosiny, pocałunki i czarna sowa

-Jeżeli się nie mylę to... właśnie nam się udało-powiedział zaskoczony Blaise. Z szokiem wpatrywał się w jabłko, które z równym niedowierzaniem trzymał w ręku Teodor.
Działanie było bardzo proste. Wsadzili jabłko to szafki zniknięć, zamknęli drewniane drzwiczki, a następnie otworzyli je z powrotem po zaledwie paru sekundach.
Było nadgryzione, co oznaczało, że Borgin równie ciężko pracował po tamtej stronie.
-Powinniśmy spróbować z czymś żywym-zadecydował Blaise, wyciągając swoją różdżkę w stronę jednego z gratów leżących po ich prawej stronie. Znajdowali się w końcu w pokoju, w którym wszystko jest ukryte. Uczniowie przez lata gromadzili tu niepotrzebne, niebezpieczne albo kradzione rzeczy. Można było znaleźć tu dosłownie wszystko.
Blaise już po chwili trzymał w ręku żółtego kanarka, którego transmutował ze starej ścierki.
Teodor w milczeniu zabrał od niego ptaszka, wkładając go do szafki zniknięć.
-No mały... w tobie nasza nadzieja-westchnął cicho Blaise. Po chwili zamknęli drzwiczki, w napięciu czekając na chociaż najcichszy odgłos. Liczyli na wesoły trel kanarka albo chociaż tupot jego nóżek.
Jednak... nic się nie działo. Niepewnie uchylili drzwi, a to co tam zobaczyli, bardzo ich rozczarowało.
-Jest martwy-zauważył cicho Teodor.
-Może to był znak od Borgina?-podrzucił z nadzieją Blaise.
-Nie... po prostu żywa istota nie jest wstanie tego przeżyć.

                                                                                 ***

To był kolejny dzień, w którym Draco spędzał czas w Skrzydle Szpitalnym. Czuł się już prawie dobrze, jednak pielęgniarka upierała się by dalej pozostawał pod jej opieką.
Nudził się, a świadomość, że jego przyjaciele właśnie reperują szafkę zniknięć wcale nie pomagała.
Hermiona wpadała do niego od czasu do czasu ale nie mogła opuszczać lekcji, ani lekceważyć nauki, dlatego ich kontakt ograniczył się do przelotnych spotkań.
Ten dzień zapowiadał się podobnie jak cała reszta. Miał przeglądać karty z czekoladowych żab pomiędzy dawkami eliksirów i lekarstw.  Nie ukrywał że żadne z tych zajęć nie sprawiało mu najmniejszej przyjemności.

Nagle drzwi do Skrzydła otworzyły się i nie stanął w nich nikt inny jak sam wielki Zbawca Świata i Wybraniec-Harry Potter.
-Kogo to moje oczy widzą-zakpił ze zrezygnowaniem Draco. Nie miał ochoty gadać z tym kretynem. Może go rozumiał, ale to nie sprawiło że zaczął go lubić.
-Witaj, Malfoy-Gryfon skinął głową, podchodząc bliżej do jego łóżka.
Blondyn zignorował to w miarę uprzejme przywitanie, wywracając oczami.
-Chciałem cię przeprosić-powiedział Potter, zupełnie nie zrażony ignorancją Ślizgona.
Draco uśmiechnął się z politowaniem. Nudziło mu się, a właśnie stał przed nim jego największy wróg. Nie był wstanie tak od razu się z nim pogodzić. Obiecał Hermionie, że nie będzie się mścił ale o zasadniczej nieprzyjaźni nie było mowy. Mógł robić co chciał, oprócz rzucenia w Gryfona jakąś wyjątkowo okropną klątwą. Czyżby właśnie uśmiechnęło się do niego szczęście?
-Sectumsempra to bardzo nieprzyjemne zaklęcie-powiedział, udając zamyślenie. -Wiesz jaki ból odczuwa się podczas rozcięcia niemal każdego kawałka ciała? Straciłem przez ciebie sporo krwi...
-Jeżeli myślisz, że zacznę się przed tobą płaszczyć, to się mylisz. Popełniłem błąd. Użyłem zaklęcia, nie znając jego zastosowania. To było lekkomyślne i niebezpieczne za co przepraszam. Przyszedłem tu tylko po to by ci to powiedzieć.
-Nie chcę twoich przeprosin-stwierdził poważnie Draco. -Są nieszczere, nic dla mnie nie znaczą.
-Więc co powinienem ci powiedzieć? Co powiedziałbyś ty gdybym był na twoim miejscu?
-Zapewne nawet bym tu nie przyszedł-stwierdził beznamiętnie Ślizgon.
Harry wywrócił oczami, po czym z zaciśniętymi zębami skierował się ku wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego.
-Ale tym się właśnie różnimy, Potter. Jesteś tym dobrym.
Powiedział, kiedy tamten naciskał już na klamkę.
-Nie spieprz tego.

                                                                       ***

-Mówię ci, Blaise! Wystarczą nam dwa tygodnie. Wystarczy, że posiedzielibyśmy trochę w bibliotece i znaleźli zaklęcie na...-nagle Teodor urwał, widząc przed sobą ciemnowłosą dziewczynę.
-Poczekaj tu-poprosił przyjaciela, szybko idąc w jej stronę.

Widząc go, Lena szybko zaczęła zmierzać w innym kierunku. Ostatnie na co miała ochotę, to z nim rozmawiać.
-Czekaj-powiedział w końcu poirytowany Teodor, łapiąc ją za ramię. -Chcę pogadać-powiedział, proszącym głosem.
-Ale ja nie chcę-powiedziała, ze zrezygnowaniem kręcąc głową. -Możesz... po prostu dać mi spokój?-spytała cicho.
-Nasze ostatnie spotkanie...
-Naprawdę nie musisz się przede mną tłumaczyć, Teo-przerwała mu łagodnie. -Po prostu to zakończmy. Mieliśmy zniknąć ze swojego życia raz na zawsze. Próbuję trzymać się planu, więc nie utrudniaj...
-Wytłumaczę ci wszystko.
-A jakie to będzie miało znaczenie?-spytała, nie mogąc ukryć złości. -Uświadom sobie, że dużo łatwiej jest cię nienawidzić i nie chcieć znać niż każdego dnia usychać z tęsknoty-stwierdziła bez cienia skrępowania. Takie wyznania zawsze przychodziły jej łatwo. Należała do osób bardzo bezpośrednich.
-Za tamtymi drzwiami leżała Bellatrix Lestrange-powiedział pewnie. -Nie chciałem ci jej pokazać, bo po prostu uznałem to za zły pomysł.
Dziewczyna wywróciła oczami, zaciskając zęby.
-I co teraz?-spytała po dłuższej chwili milczenia. -Niby co mam teraz zrobić?
-Nie nienawidzić mnie-stwierdził krótko Ślizgon.
Lena zaśmiała się ironicznie.
-Jesteś egoistą, Teo-powiedziała o dziwo, bez cienia złości. -Nie nienawidzę cię. Nigdy nie umiałam i choć bardzo chciałam, to chyba w tej dziedzinie jestem wyjątkowo kiepska. Powiedz mi po co ci to? I tak na mnie nie patrzysz, nie odzywasz się... Jestem dla ciebie jak powietrze. Nie dbasz o to jak się czuje tylko o to byś ty nie musiał żyć z wyrzutami sumienia.
Chłopak pokiwał z uznaniem głową.
-Może masz rację-przyznał, wzruszając ramionami. -Wiem, że jestem beznadziejny. Tak naprawdę sam nie wiem czego chcę ale... to takie skomplikowane. Kocham cię, Lena. I nawet jeżeli na ciebie nie patrzę i z tobą nie rozmawiam to... to jesteś dla mnie jak powietrze. Świat, w którym nie istniejesz nie nadaje się do życia-powiedział, jakby była to najprostsza rzecz jaką kiedykolwiek wypowiadał. -Musiałem to powiedzieć, a ty musiałaś to usłyszeć-skwitował z bladym uśmiechem. -Przepraszam-dodał tylko, po czym odwrócił się z zamiarem odejścia.
-Mogę coś powiedzieć?-spytała Lena, kiedy już naprawdę sądził, że go nie zatrzyma. Przystanął, z zainteresowaniem odwracając się w jej stronę.
-Pewnie-odparł, kiwając głową.
-Czy jest szansa, że ja... to znaczy my... Teodor to się po prostu nie udaje. Odtrącasz mnie i myślisz, że to komuś pomoże,  a w efekcie obydwoje cierpimy. Możesz odejść ale to będzie twoja decyzja i pretekst pod tytułem mojej ochrony nie podziała. Ja wiem czego chcę.
Chłopak pokiwał głową, przez długi czas zastanawiając się co powinien zrobić. W momencie kiedy stwierdził, że nie może poddać się tej pokusie i odwrócił się by odejść, poczuł jak coś w nim pęka. Nie miał pojęcia ile jeszcze pożyje. Odtrącenie Leny w niczym nie pomoże. Był egoistą, a ona doskonale o tym wiedziała, mimo wszystko go akceptując. Nie mógł przegapić tej szansy. Odwrócił się, po czym nie wiele myśląc, obdarzył ją pełnym namiętności i pasji pocałunkiem.
-Nic z tego nie będzie-szepnął, obejmując ją w talii. -Ale ewentualnie... jestem gotów zaryzykować-zaśmiał się, po raz kolejny kosztując jej ust.

                                                                      ***

Po paru naprawdę męczących dniach, Draco wreszcie mógł wyjść ze Skrzydła Szpitalnego. Miał prawo wrócić do swojego dormitorium, pod warunkiem stosowania się do rad i przestróg pani Pomfrey.
Musiał pić obrzydliwe eliksiry i wcierać w ciało śmierdzące maści, które miały zapobiec ponownym otworzeniem się ran.
Miał nadzieję, że po powrocie do domu w końcu będzie wolny. Tymczasem jego przyjaciele sprawowali nad nim jeszcze większą kontrolę niż podczas pobytu w Skrzydle Szpitalnym.

Teodor i Blaise wpadali do niego między lekcjami i w przerwach na obiad, sprawdzając jak się czuje. Dbali o swojego przyjaciela i mogłoby być to miłe, gdyby nie złośliwe, typowo Ślizgońskie uwagi, którymi obdarzali blondyna. Mieli niezły ubaw z tego, że to Draco jest całkowicie bezbronny. Raz zrzucili go nawet z łóżka, tłumacząc, że byli pewni że umarł ale koniecznie musieli to sprawdzić.

Ślizgon musiał więc siedzieć w swoim dormitorium, dzielnie znosząc wszystkie trudności. Nigdy nie sądził, że to będzie możliwe, ale zatęsknił za nauką. Pragnął w końcu coś robić.
Zbawienie przyszło wraz z sową, która zastukała w okno jego dormitorium. Po chwili trzymał w rękach list od samego dyrektora Hogwartu - Albusa Dumbeldore'a.
-No nie...-szepnął ze zrezygnowaniem. Miał nadzieję na coś ciekawego. Tymczasem został wezwany do gabinetu na rozmowę o pobiciu Weasleya. Był pewny, że staruszek o tym zapomniał.
Wywrócił oczami, po czym z niezadowoleniem zaczął szukać czegoś do ubrania. Potrzebował czegoś lepszego niż rozciągnięte, dresowe spodnie i prosty t-shirt.
Po dłuższym czasie grzebania w szafie znalazł godne arystokraty ubranie i mógł wyruszyć w drogę do gabinetu profesora.

                                                                          ***

-Zapewne wiesz czemu tu jesteś-mruknął Dumbeldore, patrząc na niego z nad swoich okularów-połówek.
Blondyn posłusznie kiwnął głową, z obojętnością opadając na fotel naprzeciwko starca.
-Złamałeś mu 6 kości i mocno obiłeś czaszkę-powiedział dyrektor, doszukując się w nim najmniejszej reakcji. Ślizgon  tylko kiwnął głową, beznamiętnym wzrokiem obserwując profesora.
-Mogłeś go nawet zabić, Draconie!
Mimo iż, Dumbeldore podniósł głos, nie zdawał się zły, a z jego oczu nie znikały błękitne iskierki. Czy ten człowiek potrafił się w ogóle gniewać?
-Nie zabiłbym go. Wiedziałem co robię-mruknął z rezygnacją Draco. -Znam się na anatomii człowieka. Miało go zaboleć ale nadawać się do wyleczenia w Skrzydle Szpitalnym...
-To było nieodpowiedzialne-zauważył dyrektor. W jego oczach widniała czysta determinacja.
Draco przyjrzał mu się znad uniesionych brwi. To się stało co najmniej żałosne...
-A czy przeprowadził pan taką rozmowę z Potterem, który zachował się, śmiem powiedzieć, bardziej nieodpowiedzialnie niż ja?-spytał ze złością. -Jeżeli chciał mnie pan ukarać to niech pan to robi i daruje sobie mowę na temat tego co zrobiłem, bo naprawdę nie mam nic na sumieniu-powiedział, odważnie patrząc w niebieskie oczy staruszka.
-Nie chcę cię karać.
-Więc co ja tu robię?-spytał niegrzecznie Draco. Sprawiał teraz wrażenie aroganckiego, rozkapryszonego dzieciaka. Całe szczęście nigdy nie obchodziło go, co pomyślą sobie o nim inni.
-Jeżeli myślisz, że nie wiem co się dzieje, grubo się mylisz-powiedział dyrektor, całkowicie poważnie.
Ślizgon zamarł, czekając na dalsze wydarzenia.
 Czuł jak wszystko dookoła się zatrzymuje. Zła decyzja Dumbeldore'a była dla niego wyrokiem śmierci.
-Chcę ci pomóc, Draconie. Tobie i twoim przyjaciołom.

Blondyn zamilkł, zastanawiając się nad propozycją dyrektora. To było zbyt wielkie ryzyko. Gdyby szkoła uknuła przeciw nim podstęp...
-Nie wiem o co panu chodzi-mruknął, po czym wstał z krzesła i spoglądając na dyrektora skinął delikatnie  głową. -To chyba wszystko na temat pobicia Weasleya. Do widzenia, życzę miłego dnia-dodał, po czym pośpiesznym krokiem ruszył do wyjścia.

                                                                            ***

Kiedy zmierzał w kierunku lochów, na drodze napotkał Hermionę, która zagadana z innymi Gryfonami nawet go nie zauważyła. Zamierzał jej nie przeszkadzać i spokojnie wrócić do swojego dormitorium, kiedy dziewczyna go zawołała. Zatrzymał się, po czym z cichym westchnięciem odwrócił się w jej stronę.
Czuł się słabo i miał ochotę się zdrzemnąć.
-Cześć-przywitał się, kiedy do niego podeszła.
-Jak się czujesz?-spytała, idąc razem z nim korytarzem.
-W porządku-przyznał, z bladym uśmiechem. -Idziesz do sowiarni?-spytał, bo tylko to pomieszczenie znajdowało się na tym piętrze.
-Tak, chcę wysłać list do Charlie'go.
-Kim jest Charlie?-spytał blondyn, unosząc w górę jedną brew.
-To brat Rona. Zna się na smokach, a ja mam do niego parę pytań. Kiedy Harry brał udział w turnieju trójmagicznym, musiał mierzyć się z Rogogonem Węgierskim. Chcę się dowiedzieć, jaki wpływ ma zmiana otoczenia na jego siłę. To znaczy... czy zdezorientowanie wywołane nowym środowiskiem mogło zwiększyć szansę Harry'ego na wygraną.
-Po co ci ta wiedza?-spytał, patrząc na nią z politowaniem. Dopiero po chwili zrozumiał jak bardzo absurdalne było jego pytanie. Granger musiała zawsze wszystko wiedzieć. To czy ta wiedza była jej do czegokolwiek potrzebna nie miało znaczenia.
-Kiedyś razem z Harry'm i Ronem musieliśmy odprowadzić jednego smoka na szczyt wieży astronomicznej. Nazywał się Norbert... To było w pierwszej klasie. Pamiętasz? To za to, musieliśmy iść potem do Zakazanego Lasu-zaśmiała się dziewczyna, wspominając dawne czasy.
-Chcesz mi powiedzieć, że miałem okazję wkopać ciebie i Pottera za posiadanie smoka i mi się nie udało?!-spytał z niedowierzaniem. -To chyba największa porażka w moim życiu...

Po niedługim czasie, obydwoje znaleźli się w sowiarni. Hermiona wysłała list do Charlie'go, co chwila przepychając się i śmiejąc z Draconem. Kiedy mieli już wychodzić, duża, czarna sowa usiadła na jej ramieniu.
Draco zamarł, uważnie obserwując ptaka.
-Nie otwieraj-krzyknął, kiedy dziewczyna zamierzała przeczytać przywiązany do nóżki sowy list.
-Niby dlaczego?-spytała wyraźnie zdziwiona.
-Bo to sowa mojego ojca-wyjaśnił poważnie, wyciągając z jej ręki zwitek pergaminu.















wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 27 - Skrzydło Szpitalne

Na początek chciałam Wam wszystkim życzyć Wesołych Świąt! Nie jestem w tym dobra, nie napisałam wierszu ani poematu o reniferach i Św. Mikołaju :P Po prostu chciałam Wam podziękować za to, że jesteście. Również, życzę Wam by spełniły się Wasze najskrytsze marzenia i żebyście byli szczęśliwymi ludźmi. Może po prostu... wszystkiego najlepszego?

Ps: Strasznie było mi miło za nominowanie mnie na blog miesiąca w Stowarzyszeniu DHL ;) Dzięki :* Możecie oczywiście oddawać na mnie głosy xD Nie pogardzę :D

Mam jeszcze pytanko. Czy chcecie żebym odpisywała na Wasze komentarze? Nie chcę Was zaniedbywać a wiem, że dużo osób odpisuje na opinię swoich czytelników. Czy ja też powinnam tak robić?? :D 

Teraz już nie przeszkadzam tylko zapraszam do czytania :)

Teodor i Blaise siedzieli w swoim dormitorium, wygodnie wylegując się na wygodnych, tak różnych od ledwo trzymającej się na Nokturnie kanapy, łóżkach. Zrezygnowali z pójścia do Hogsmade na rzecz dokładniejszego planu ucieczki. Nie było to takie proste. Musieli zniknąć, nie pozostawiając po sobie żadnych planów. Nie mogli lekceważyć swojego przeciwnika, pamiętając o tym jak działają Śmierciożercy.
Nie było opcji, w której coś się im nie udaje. Każdy szczegół musiał być dokładnie opracowany, uwzględniając każdą nawet najmniej prawdopodobną wersję wydarzeń.

Nagle ich drzwi otworzyły się bez pukania. Stanął w nich chłopak o potężnej budowie i niezbyt inteligentnym wyrazie twarzy.
-Jesteście wzywani przez dyrektora-oświadczył Gregory Goyle tonem przypominającym charczenie hipopotama. Podrapał się po głowie tępo wpatrując się w dwóch Ślizgonów.
-Czekasz na napiwek?-spytał z ironią Blaise. -Dzięki Goyle, możesz już iść-powiedział z wyraźnym naciskiem na słowo "iść". Tego osiłka trzeba było traktować wyjątkowo cierpliwie, upewniając się, że wszystko dociera do jego małego mózgu. Nie miał pojęcia jak Draco wytrzymywał z nim i z Crabbem przez tyle lat.
Goyle pokiwał głową, po czym zniknął ociężałym krokiem zmierzając w stronę schodów.

Blaise szybko podbiegł do drzwi, po czym upewniając się, że przed dormitorium nie ma nikogo kto mógłby ich podsłuchać, zamknął je na klucz, uprzednio zatrzaskując z całej siły.
-Jak myślisz? Czego może od nas chcieć?-spytał Teodor podchodząc do swojej szafy i szukając czegoś do ubrania, co wyglądałoby lepiej niż jego dresowa bluza.
-Bo ja wiem... zrobiłeś coś?-spytał Blaise, poważnie się zastanawiając.
-Może chodzić o Pansy. Nie wróciła do szkoły... kto wie? Może rodzice zaczęli jej szukać albo...-Teodor miał w głowie mnóstwo rozmaitych pomysłów. -Może ktoś doniósł o naszych częstych pobytach w Pokoju Życzeń?
Blaise wzruszył ramionami, po czym razem z przyjacielem ruszył do gabinetu dyrektora, szykując się najbardziej niespodziewane wydarzenia.
-Chodzi o waszego przyjaciela-powiedział smutnym tonem Albus Dumbeldore.

                                                                           ***

Draco czuł jak niemal każdy centymetr ciała przeszywa mu nieznośny ból. Miał wrażenie, że nie jest wstanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. W jego pamięci znajdowały się jedynie przebłyski tego, co się stało. Słyszał głos Snape'a, który cicho mruczał zaklęcia przeciwdziałające czarno magicznej klątwie, która go ugodziła, a także podświadomie wiedział, że jest już w Skrzydle Szpitalnym.

Wiedział, że nie należy tak długo przebywać nieprzytomnym, dlatego całą siłę swojej woli skupiał na przebudzeniu. Powieki zdawały mu się wyjątkowo ciężkie i nie mógł ich otworzyć.
Dopiero po paru albo paręnastu minutach udało mu się uchylić swoje stalowoszare oczy.
Było całkowicie ciemno. Czyżby tylko mu się zdawało, że je otworzył? A może dalej jest nieświadomy?
A może... a może umarł?
Nie, nie było nawet takiej opcji. Ludzie przeżywali gorsze rzeczy. Musiał się obudzić!
Rozejrzał się dookoła, teraz już całkiem pewny, że po prostu przebywa w ciemnym pomieszczeniu. Całe Skrzydło Szpitalne spowite było mrokiem, w którym ciężko było cokolwiek wyróżnić. Dopiero po dłuższej chwili jego oczy przyzwyczaiły się do tego i zaczął rozpoznawać pewne kształty.
Widział, że na łóżku obok ktoś leży. Rusza się. Przeciąga swoją ręką, jednocześnie zrzucając na podłogę swoją kołdrę. Usłyszał siarczyste przekleństwo i już wiedział, kto trafił do Skrzydła Szpitalnego razem z nim.
Na jego twarz wpłynął słaby, wymęczony uśmieszek.
-Cześć, Weasley-powiedział, a jego głos okazał się wyjątkowo cichy i słaby. -Cała ta Sectumsempra była warta tego, by się tu z tobą spotkać-stwierdził, przechylając się tak, by lepiej widzieć skrępowanego rudzielca.
-Zamknij się-warknął Gryfon, próbując dosięgnąć końcem palców do swojej kołdry. Widać, po spotkaniu z Malfoyem był w zbyt kiepskim stanie by zejść z łóżka.
Draco zaśmiał się cicho, z szaleńczą satysfakcją podziwiając jak rudzielec się męczy. Mimo iż sam znajdował się w dużo bardziej opłakanym stanie, teraz świetnie się bawił.
-Dlaczego to robisz, Malfoy?-warknął rudy, ze zrezygnowaniem opadając na poduszki. Poddał się.
-Co takiego?-spytał Ślizgon, unosząc w górę jedną brew. Mimo to, przestał się śmiać. Zmęczył się tym, co wywołało u niego niemały niepokój. Nie mogło być z nim aż tak źle... Nie teraz, kiedy musiał być w pełni sił by wykonać misję Voldemorta.
-Jesteś taki arogancki, pewny siebie nawet na łożu śmierci...-wyjaśnił wpatrując się w sufit.
-Taka już moja rola-westchnął, czując jak razem z głębszym oddechem bolą go wszystkie mięśnie. -I wcale nie jestem na łożu śmierci-dodał, przełykając głośno ślinę.
Weasley prychnął pod nosem, z politowaniem wpatrując się w blondyna.
-Harry nieźle cię potraktował-stwierdził z uznaniem dla swojego przyjaciela.
-Obiecuję, że Potter przyjdzie tu na moje miejsce w dużo gorszym stanie. Wiesz, że jestem dobry w zadawaniu ludziom bólu... Jak się czujesz?-spytał kpiąco, zwracając się do Gryfona, Draco.
-Połamałeś mi połowę kości-westchnął z bezradnością chłopak. -Czuję się podle-wyznał cicho. -Ale w porządku, zasłużyłem-zgodził się, uprzedzając kolejną, bezczelną odzywkę Ślizgona. -I przepraszam, dobra?

Draco spojrzał na niego z wyraźnym szokiem. Nie spodziewał się przeprosin ze strony jakiegokolwiek Gryfona, a co dopiero z ust samego Rona Weasleya.
Skinął delikatnie głową, dając tym samym znać, że są kwita. Mimo iż, nie był to do końca sprawiedliwy układ.
-Zachowałeś się jak ostatni...
-Wiem-przerwał mu Ron. -Wiem-przyznał, a w jego głosie dało się usłyszeć skruchę. -Po prostu ją kocham. I nie mogłem znieść myśli, że jest z kimś takim jak ty.
-Takim jak ja-powtórzył z zażenowaniem Draco.
-Tak... takim jak ty-stwierdził z uporem rudzielec. Potem jego wzrok powędrował po ciele Ślizgona, zatrzymując się dopiero na jego dłoni.
Zdezorientowany chłopak spojrzał na swoją rękę i dopiero wtedy zrozumiał o co chodzi.
Rezygnuję z wolności, całe swe życie poświęcając Czarnemu Panu.
Ciemny napis, dało się przeczytać nawet w panującym naokoło mroku. Nie miał wątpliwości, że wszyscy go widzieli. Westchnął, przejeżdżając dłonią po twarzy.
-To wcale nie tak, jak myślisz-powiedział, zwracając się w stronę Gryfona.
-Jesteś ślepo zapatrzonym w niego wyznawcą-stwierdził beznamiętnie rudy. -Spokojnie, może kiedyś przejrzysz na oczy-dodał z otuchą, posyłając mu pokrzepiające spojrzenie.
Draco obrzucił go morderczym, pełnym wściekłości wzrokiem, po czym naciągając na siebie kołdrę, odwrócił się do niego plecami. Po chwili jednak, wydobył z siebie przeciągły jęk bólu, który spowodowany był gwałtownym ruchem.
Miał na ustach mnóstwo rozmaitych obelg, którymi mógłby uraczyć honorowych i sprawiedliwych Gryfonów,jednak nie zrobił tego, ponieważ po raz kolejny stracił przytomność.

                                                                               ***

-Całe szczęście, że przyniosłeś go tu na czas, Severusie-mówił jakiś łagodny, spokojny głos. -Całe szczęście, że pan Malfoy jest taki wytrzymały. Strach nawet myśleć o tym, co by się stało gdyby był w gorszej kondycji.
-Jak długo leży nieprzytomny?
-Według relacji pana Weasleya obudził się w nocy i stracił przytomność po zaledwie paru minutach. Dochodzi południe więc śpi już paręnaście godzin...-oznajmił pierwszy głos, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej znajomy.
Chciał sprawdzić swoje podejrzenia, czy to nie aby sam dyrektor Hogwartu stoi nad jego łóżkiem, dlatego zmusił się do otwarcia oczu. Uchylił je, jednak nieznośne, oślepiające światło zmusiło go do ich zaciśnięcia.
-Zasłońcie żaluzje-poradził ktoś, a jego głos upewnił go, że w sali znajduje się także Blaise i Teodor.
Tym razem, jego oczy szybciej przyzwyczaiły się do jasności i już po chwili mógł rozpoznać wszystkich znajdujących się w pokoju.
Opiekun Slytherinu-naburmuszony Severus Snape, Albus Dumbeldore, który uśmiechał się do niego znad swoich okularów i przyjaciele - Nott i Zabini.
Dyrektor przyglądał mu się uważnie. Jego przenikający niczym promienie rentgena wzrok, nieco krępował blondyna. Mimo to, nie odrywał własnych oczu od jego niebieskich, wesołych tęczówek.
-Zawołam Poppy. Powinna wiedzieć, że się obudziłeś-zadeklarował Dumbeldore jakby właśnie wyrwał się z transu. Otrząsnął się, po czym zniknął za parawanami prowadzącymi do gabinetu pani Pomfrey.
Zaskoczeni jego reakcją chłopcy, odprowadzili go wzrokiem, jednak po chwili zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię, przez Snape'a, który ze złością załapał ledwo żywego Dracona za krtań. Zaczął przyciskać go do łóżka, patrząc na chłopaka z mordem w oczach.
-Co pan robi?-oburzył się Balsie, łapiąc go za ramię. Ten jednak wyciągnął różdżkę i nawet nie patrząc na bruneta, posłał go parę metrów do tyłu.
-Co jest na twojej ręce, Malfoy?-wycedził, nie spuszczając wzroku z zdezorientowanych oczu Ślizgona.
Blondyn nie był wstanie jednak mówić, czując jak niezrównoważony profesor miażdży mu struny głosowe.
-Niech go pan puści, to może będzie wstanie coś powiedzieć-zauważył trzeźwo Teodor. Stał oparty o ścianę, z niewzruszeniem patrząc na odgrywającą się scenę. W końcu był pewny, że jego przyjaciel sobie zasłużył. Potter nie rzuciłby Sectumsemprą bez powodu.
Snape puścił chłopaka, uprzednio wywracając oczami z zażenowaniem.
-Nie wierzę, że dopuściłeś do czegoś takiego. To ma zniknąć z twojej dłoni. Inaczej wszyscy będziemy zgubieni-oświadczył cicho.
-Niby jak mam to zrobić?-spytał z kpiną Malfoy. Miał zachrypnięty głos, jednak profesor nie wywołał u niego trwałych obrażeń.
-Nie mam pojęcia! Jeżeli trzeba będzie to osobiście odetnę ci rękę, rozumiesz?-warknął ze złością. -Zedrzyj sobie skórę albo przypudruj damskim kosmetykiem! Nie obchodzi mnie to-dodał już nieco spokojniej.

W tym samym momencie do pokoju wszedł dyrektor, który patrzył na wszystkich ze swoim wiecznym zadowoleniem.

-Wracaj do zdrowia, Draco-powiedział uprzejmie Snape, po czym zniknął za drzwiami Skrzydła, niczym nietoperz wymachując swoją czarną peleryną.
-Ja też już nie przeszkadzam-oznajmił miło Dumbeldore. -Obowiązki dyrektora wzywają. Przyszedłem tylko sprawdzić jak czuje się mój uczeń-wyjaśnił, widząc zaskoczoną minę blondyna.
Ruszył w stronę drzwi, jednak naciskając na klamkę, widocznie sobie o czymś przypomniał.
-A... i jeszcze jedno. Kiedy wyjdziesz ze szpitala... przyjdź do mojego gabinetu.
Ślizgon wydawał się tym zaskoczony, jednak po chwili dyrektor wyjaśnił mu o co chodzi.
-Należą mi się wyjaśnienia z powodu mało delikatnego pobicia Ronalda Weasleya, nie sądzisz?-mruknął, spoglądając w stronę parawanu, za którym z pewnością leżał chory Gryfon.
-Nott, Zabini. Nie idziecie?-zwrócił się do stojących w rogu pomieszczenia chłopaków.
-Myśleliśmy, że...
-Wasz przyjaciel jest w kiepskim stanie ale wyjdzie z tego. To nie powód żeby opuszczać lekcje-wyjaśniła pani Pomfrey, która nagle pojawiła się w pomieszczeniu. Nie zwracając już większej uwagi na gości, położyła na stoliku Dracona parę naprawdę obrzydliwych eliksirów.
-Do dna-oznajmiła z uśmiechem, wywołując tym samym atak histerycznego kaszlu u podobno odważnego Ślizgona...

                                                                           ***

-Draco...-cichy, niepewny głos wyrwał go ze snu. Widać w eliksirach pani Pomfrey musiało być coś, co po raz kolejny pozbawiło go przytomności. Może to i dobrze? Nie musiał myśleć o bólu, który bez ustanku przeszywał jego ciało. Większość ran już się zasklepiło, a maści które przypisała mu szkolna pielęgniarka znacznie przyśpieszyły proces gojenia. Nic jednak nie było wstanie całkowicie zniwelować skutków czarno magicznej klątwy. Musiał po prostu leżeć w łóżku, co chwila na siłę pozbawiany świadomości.
-Draco...-zatroskany głos przebijał się do jego głowy, zmuszając go do przebudzenia.
-Witaj, Granger...-mruknął słabym głosem, czując na swoim policzku kojący dotyk Gryfonki. -Miło, że zechciałaś mnie odwiedzić-dodał, patrząc w jej czekoladowe, przepełnione niepokojem oczy.
-Byłam pewna, że po tym co się stało, nie będziesz chciał mnie widzieć. Ale nie mogłam siedzieć bezczynnie w pokoju-wyznała cicho, jakby głośniejsze dźwięki mogły mu jeszcze bardziej zaszkodzić.
Jego ręka powędrowała w dół pościeli natykając się na palce dziewczyny, która ulokowała swoje dłonie na jego łóżku. Ścisnął je, posyłając w jej stronę słaby, ledwo widoczny uśmiech. Mimo wszystko, dla Hermiony ten gest miał ogromne znaczenie.
-Tak strasznie mi przykro, Malfoy-wyznała dziewczyna, totalnie się załamując. -Mogłeś umrzeć, bo Harry... i Ron...
Ich spojrzenie momentalnie powędrowało w stronę łóżka obok, które było już puste.
-Ron wyszedł dzisiaj rano-wyjaśniła dziewczyna, widząc zdziwienie blondyna. -Przepraszam cię za nich-dodała, bo widać strasznie wstydziła się za własnych przyjaciół.
-W porządku. Nic mi nie będzie-zapewnił ją ponuro. Resztkami sił, usiadł na łóżku, podpierając się o poduszkę. Hermiona ściskała jego rękę, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Czuła się naprawdę okropnie. Jak mogła choć przez chwilę zwątpić w swoje uczucia i odejść do Rona? Była totalną idiotką.
-Draco... Draco ja przepraszam-powiedziała cicho. -To co się stało... Ja i Ron... Nie mam pojęcia czemu to zrobiłam. Żałuję i wiem, że nie zasługuję na twoje wybaczenie ale...-głos uwiązł jej w gardle, a oczy wypełniły się łzami. -Tak bardzo cię kocham-wyznała szeptem, prawie niedosłyszalnie, jednak Draco doskonale ją zrozumiał.
-Wiesz czemu pobiłem Rona?-spytał, kokieteryjnie unosząc brew.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, jednak pozwoliła mu kontynuować, przełykając łzy.
-Siedział razem z kumplami w Trzech Miotłach i chwalił się jak to upoił cię eliksirem miłosnym-wyjaśnił z zadowoleniem.
-Co?-dziewczyna zdawała się być w głębokim szoku. -Ja... nie wierzę, że to zrobił-powiedziała z niedowierzaniem.
-A jednak-stwierdził z słabym, choć ironicznym uśmiechu.
-Obiecaj, że nie będziesz szukał zemsty-poprosiła szybko. Patrzyła na niego z niemym błaganiem, co szczerze go zdziwiło.
-Czy to go bronisz?-spytał, czując jak zaczyna się denerwować.
-Ron jest dla mnie jak brat, wiesz o tym. To co zrobił było okropne, ale nic nie poradzę na to, że nie potrafię się na niego gniewać. Teraz jestem wściekła, ale jutro... jutro mi przejdzie i nie chcę mieć na sumieniu czegoś, czego nigdy mu nie życzyłam-wyjaśniła, patrząc mu w oczy. -Dał eliksir miłosny, dlatego nakryłeś nas w schowku na miotły-powiedziała, spuszczając wzrok. -Ale nic nie zmieni tego, że kocham go jak najlepszego przyjaciela.

Draco patrzył na nią w milczeniu, zastanawiając się nad jej słowami. Weasley nie mógł być aż taki zły. Hermiona nie zadawałaby się ze skończonym idiotą. Potter i jego spółka robią dokładnie to samo co on z Blaise'm i Teodorem. Czy gdyby któryś z jego przyjaciół został pobity, to nie szukałby zemsty? Gryfoni są dla niego równie niemili co on dla nich. Nie są niedobrzy. Oni po prostu tak jak on, walczą o swoje.
-Obiecuję-zadeklarował z niezadowoleniem. Dziewczyna ucieszyła się, jednak w tym samym momencie jej wzrok powędrował na ich splecione dłonie. Uśmiech znikł z jej twarzy równie szybko co się pojawił. Czarny, wyryty przez Voldemorta napis przykuł jej uwagę.
Blondyn westchnął, przymykając oczy. Czekał na jakąś nagłą reakcję dziewczyny, wybuch... jednak, nic się nie działo. Hermiona dalej trzymała jego rękę, z uwagą wpatrując się w jego znamię.
-To to ukrywałeś pod bandażem-stwierdziła cicho, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się temu, co pozostawił po sobie Voldemort. Draco jedynie skinął głową, patrząc na nią z wyczekiwaniem. Do czego zmierzała ta dziewczyna?
-To nie tak, że tego chciałeś, prawda?-spytała, by jedynie się upewnić. Nawet przez chwilę nie uwierzyła, że sam Draco postanowił sprawić sobie taki czarno magiczny tatuaż.
-Znasz sposób, by to usunąć?-spytał, jednak doskonale znał odpowiedź.
-Nie znam się na klątwach-wyznała, uświadamiając sobie, że tak właśnie czuje się człowiek kiedy czegoś nie wie. -Ale poszukam w bibliotece. Może coś znajdę.
-Szkoda fatygi. Nie stworzyłby czegoś, co dałoby się usunąć według przepisu z jakiejś książki-stwierdził z rezygnacją.
-Zbyt szybko tracisz nadzieję, Draco-zauważyła dziewczyna z delikatnym uśmiechem. Chłopak spojrzał na nią z wdzięcznością. Była taka... kochana.
O zgrozo! Ta dziewczyna zamieniła go w jakiegoś mięczaka!
-Tak więc... dziękuję ci za pomoc. Możesz już iść-stwierdził, znacząco odchrząkając. Sprawiał teraz wrażenie dumnego arystokraty. Gryfonka uniosła jedną brew, mimowolnie wybuchając śmiechem.
-Nie udawaj poważnego człowieka. Nie jesteś nim-skarciła go, siadając obok niego na łóżku. -Wiesz... tak sobie pomyślałam, że...-wyciągnęła ze szkolnej torby parę pergaminów -...przydadzą ci się notatki z lekcji-stwierdziła, a na myśl o nauce w jej oczach pojawiły się iskierki podekscytowania.
-Salazarze, tylko nie to! Teraz już naprawdę możesz iść-stwierdził, zdobywając się nawet na słaby, zachrypnięty krzyk.
-Zamknij się, Malfoy. Przez twoje krzyki przyjdzie tu pani Pomfrey, a chyba nie chcesz żebym sobie poszła, prawda?-zaśmiała się, zamykając mu usta słodkim, pełnym uczucia i tęsknoty pocałunkiem. Tak dawno nie była blisko niego...
Blondyn tymczasem trzymał ją w ramionach i obliczał jakie ma szansę na to, że uda mu się wygrać z rosnącym w jego sercu uczuciem.

                                                                   








sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 26 - Miłość, woda i krew

Witajcie!
Na początek chciałabym wam podziękować za komentarze pod ostatnim postem, a także zgłoszenie mojego opowiadania do konkursu na blog miesiąca w http://stowarzyszenie-dhl.blogspot.com/. Nie macie pojęcia jak strasznie się ucieszyłam ;) 
A teraz zapraszam do czytania kolejnego rozdziału.

Z wyraźnym szokiem wpatrywał się w Hermionę, która dopiero co została przyłapana na zdradzie. W jej oczach kryła się wyraźna panika. Mimo to, nie próbowała się nawet tłumaczyć. Z bólem wpatrywała się w blondyna, który z niedowierzaniem nie odrywał od niej wzroku. Widać... musiała żałować tego co zrobiła.

Draco natomiast, nie miał najmniejszego pojęcia jak powinien się zachować. Zrobić scenę, na którą zbierze się pół Hogwartu? A może odejść bez słowa, uprzednio łamiąc nos Weasleyowi?
Chociaż... to nie na tego rudego chłopaka był zły. Owszem, poczucie zazdrości nie dawało mu spokoju, jednak to Hermiona oddała się w jego ramiona. To ona go oszukała i zdradziła...
-Draco...-zaczęła cicho dziewczyna. Wyswobodziła się z uścisku Rona, niepewnie zbliżając się do blondyna. -Ja ci wszystko wyjaśnię...
-Naprawdę?-spytał, unosząc brew z nieprzekonaniem. Zdawał się zrezygnowany całą tą sytuacją. Nie wiedział co robić, ani mówić, a co dopiero słuchać jakiś wyjaśnień. No bo w końcu co takiego mogłaby powiedzieć Hermiona? Czy były słowa, które byłby wstanie z powrotem poskładać jego potrzaskane serce?
Niewątpliwie go skrzywdziła. Zawiódł się. Nieodwracalnie zwątpił przez nią w miłość, wiedząc, że nie ma już osób, którym może ufać.
Pokiwał głową, jakby próbując zaprzeczyć czemuś, co jeszcze nie wydobyło się z ust Gryfonki.
-A mówią, że jesteście tacy honorowi...-powiedział z bladym uśmiechem. -Nie przerywajcie sobie-dodał, zamykając drzwi schowka i odchodząc.


                                                                           ***

-Draco!-dziewczyna wybiegła na korytarz, nie pozwalając mu zajść za daleko. -Draco, błagam zaczekaj-poprosiła, łapiąc go za ramię.
Szybko strząsnął z siebie jej rękę, patrząc na nią z prawdziwą złością. Nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała go w takim stanie. Myśl, że dopuściła do tego by kolejny raz ją znienawidził, przyprawiła ją o łzy w oczach.
Chłopak patrzył na nią w milczeniu, z irytacją patrząc jej w oczy.
-Słucham-oświadczył ironicznie, splatając ręce na piersi.
-Strasznie mi przykro-powiedziała, gubiąc się w własnych wypowiedziach. Zdawała się prawdziwie roztrzęsiona. Nie wzbudzała jednak litości, w dotąd dobrym dla niej chłopaku. Ślizgon bez wzruszenia patrzył jak jej stan emocjonalny z każdą chwilą jest coraz słabszy.
-Zupełnie nie potrzebnie-odparł chłodno. -Bo to chyba ja jestem pokrzywdzony. No... chyba, że zaraz usłyszę jak to podle i źle cię traktowałem więc potajemnie spotykałaś się z innym pragnąc zdobyć chwilę ukojenia w jego ramionach-zakpił ze złością.
-To nie tak...-szepnęła, z rozpaczą. -Wszystko ci wytłumaczę-obiecała z łzami spływającymi po policzkach.

Po co płakała? Czyżby żałowała? Nie chciała go stracić? Naprawdę go kochała?
Nie... to on naprawdę kochał. To on, nawet przez chwilę nie myślał o żadnej innej dziewczynie, podczas gdy ona spotykała się z Ronem!

Jak na zawołanie w korytarzu pojawił się rudzielec, który przyglądał się wszystkiemu ze zdezorientowaniem. Podszedł do Hermiony, po czym łapiąc ją za rękę, spojrzał groźnie na blondyna.
Dopiero teraz wszystko zrozumiał...
-Nie kochałaś mnie nawet przez chwilę...-dziewczyna otworzyła usta by zaprzeczyć, jednak chłopak nie pozwolił sobie przerwać. -Ty tylko dalej kontynuowałaś swój plan. Przechytrzyłaś mnie, pozwoliłaś bym uwierzył że mnie kochasz i wydobywałaś ze mnie informacje dla Pottera i Wealseya-powiedział cicho. -Salazarze, to była tylko gra-zorientował się, z wyraźnym szokiem.
-Nie, Draco, proszę...-zaczęła Hermiona, jednak on skutecznie jej przerwał.
-Musisz być z siebie strasznie zadowolona, co...?-po chwili nie wytrzymał. Nie mógł znieść widoku splecionych ze sobą palców dziewczyny i rudego chłopaka.
Odwrócił się i odszedł, inaczej z pewnością popełniłby jakieś głupstwo.

                                                                             ***

Wszedł do dormitorium w zupełnie beznadziejnym stanie. Był nieszczęśliwy, jak jeszcze nigdy dotąd...
Bez słowa, opadł na łóżko, ukrywając twarz w poduszkach.
-Yyy... Draco?-Blaise spojrzał na niego ze zdziwieniem. Rozmawiał spokojnie z Teodorem kiedy ich blondwłosy przyjaciel wtargnął do dormitorium w tak opłakanym stanie.
-Żałuję, że cię wtedy nie posłuchałem, Teodorze-odparł zrezygnowany, zwracając się do chłopaka.
-Co? Kiedy?-spytał Ślizgon, unosząc ze zdziwieniem brwi.
-Wtedy, kiedy mówiłeś, że Weasley nie jest obojętny Hermionie-westchnął cicho. -Nakryłem ich jak całowali się w komórce na miotły-oznajmił sam nie mogąc uwierzyć we własne słowa.
Zapadło milczenie, podczas którego Blaise i Teodor wymienili znaczące spojrzenia. Po chwili Zabini podszedł do szafki z ubraniami, skąd wyjął starannie ukrytą whisky.
-To taka na specjalne okazje-wyjaśnił, widząc zdziwione miny przyjaciół. -Ta jest beznadziejna-dodał ponuro.
-No panowie... To teraz wszyscy troje zostaliśmy sami-zaśmiał się cicho Teodor, wyciągając rękę po butelkę.

                                                                          ***

Draco siedział na parapecie sowiarni, z otępieniem wpatrując się w rozciągający się za oknem widok. Jego usta bezustannie wyginały się w bladym, pozbawionym szczerości uśmiechu. Nie miał ochoty użalać się nad sobą, ale ostatnio równie podle czuł się po śmierci matki. Ostatnie zdarzenia zbyt mocno go przytłaczały. To co zrobiła mu Hermiona było tylko kolejnym ciosem, po którym musiał jak najszybciej wstać i iść dalej. Koniecznością było odrzucić na bok swoje emocje.
-Tak myślałam, że cię tu spotkam-zauważył ktoś za jego plecami.
Z jego ust wyrwało się ciche, zrezygnowane westchniecie. Było jeszcze bardzo wcześnie. Wstał i udał się w to miejsce, bo był pewny, że nikogo tu nie spotka. Jak zwykle się mylił...
Odwrócił się, z wyczekiwaniem patrząc na stojącą obok Hermionę. Zdawała się równie niewyspana co on. Widać, że była bardzo smutna, jednak nie zamierzał się nad nią litować. Miał dość takich ludzi.
-Daj spokój, Granger-mruknął, marząc o tym, by wreszcie zniknęła mu z oczu.
-Przepraszam cię, Malfoy-powiedziała całkiem szczerze. -Przepraszam, że... że między mną i Ronem do tego doszło.
-Z całym szacunkiem...-zaczął obojętnie chłopak-...mam gdzieś twoje przeprosiny.
-To był jeden raz-powiedziała, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. -Ja... ja od zawsze kochałam się w Ronie-wyznała, a widząc jego zainteresowanie kontynuowała. -W tym roku strasznie cierpiałam, bo musiałam udawać, że jestem z tobą, a tak naprawdę kochałam jego. Do tego jeszcze Lavender... Byli razem, a mi pękało serce na ich widok. Ale potem zrozumiałam, że to nie było prawdziwe, bo zakochałam się w tobie-na te słowa Malfoy zaczął uważniej słuchać jej słów. -Draco ja naprawdę nie wiem co wtedy we mnie wstąpiło-wyznała, a łzy po raz kolejny pojawiły się w jej oczach. -Kocham cię i nigdy bym cię nie zdradziła.
-Ale zdradziłaś-stwierdził ponuro. -Czego ode mnie oczekujesz?-spytał po chwili. -To nie takie proste, Granger. Chyba nie potrafię o tym zapomnieć...
Dziewczyna skinęła głową, próbując opanować łzy.
-Rozumiem-powiedziała szczerze. -Chciałam tylko... chciałam żebyś wiedział-dodała, po czym bez słowa opuściła sowiarnie, zostawiając blondyna sam na sam ze swoimi myślami.

                                                                            ***

Pierwszy dzień po powrocie do szkoły był dniem wolnym od zajęć, dlatego wielu uczniów udało się do Hogsmade skorzystać z ostatnich chwil bez nauki. Tak też uczynił Draco, który siedział w Trzech Miotłach, leniwie popijając ognistą whisky. Ze znudzeniem zamawiał coraz to więcej alkoholu, pragnąc utopić w nim swoje smutki. Siedział sam, bo zarówno Teodor jak i Blaise postanowili zostać w zamku i powtarzać materiał z zeszłego semestru. Tak też przynajmniej powiedzieli.
Nie miał wątpliwości, że chodzi o plan ich ucieczki, który, czy chciał czy nie, zostanie z pewnością zrealizowany. Powstrzymywał się od tego z powodu Hermiony. To ona trzymała go w Anglii, to dla niej chciał w niej zostać. Teraz... perspektywa walki nie działała na niego tak pokrzepiająco. Na niczym już mu nie zależało. Powinien zniknąć razem z przyjaciółmi i spróbować ułożyć sobie życie gdzieś daleko od wojny.

Nagle jego głębokie rozmyślania przerwała rozmowa dobiegająca z paru stolików dalej...

-Co to znaczy "zdobyłem Granger"?-spytał, jakiś Gryfon.
-Po prostu. Całowałem się z nią w schowku na miotły-rozbrzmiał dumny głos, który niewątpliwie należał do Weasleya.
-Czy ona nie kręciła z Malfoyem?-spytał ktoś, kto siedział razem z nimi przy stoliku. -Tak po prostu wybrała ciebie zamiast niego?
Na twarzy Dracona mimowolnie pojawił się triumfalny uśmiech. Czyżby nawet Gryfoni uważali go za lepszą partię niż Ron Weasley?
-No może... może nie tak po prostu...-powiedział tajemniczo rudy.
Ślizgon spoważniał, wytężając słuch. Co takiego zrobił Weasley, że odbił mu dziewczynę?
-W grę wchodziło parę niewinnych kropli eliksiru miłosnego-wyznał po dłuższej chwili rudy, a wszyscy jego towarzysze zamilkli. Ciszę tą, przerwał dopiero Draco, który wstał ze swojego miejsca, szybko podchodząc do stolika Gryfonów.
-Jesteś idiotą, Weasley-oświadczył z politowaniem. Jak można było być tak głupim by powiedzieć to na głos w takim miejscu? Bez zastanowienia złapał chłopaka za kołnierz, porywając go do góry. Później, nie starając się na jakąkolwiek delikatność rzucił nim o ścianę z satysfakcją patrząc na zbolałą minę rudzielca. Gryfon osunął się po ścianie rozmasowując obolały kark.
Siedzący z nim przy stoliku Gryfoni zerwali się ze swoich miejsc, jednak jedno spojrzenie Dracona zmusiło ich do wrócenia do poprzednich pozycji. A mówią, że uczniowie domu lwa bywali tacy dzielni i honorowi...
Blondyn prychnął z politowaniem, przenosząc swój wzrok na lekko przestraszonego Rona. Cóż... przepełnione wściekłością, mordercze spojrzenie Dracona nie jednego przyprawiłoby o dreszcze.
Blondyn przykucnął, sprawiając, że tylko rudzielec był wstanie usłyszeć jego słowa.
-Zabiję cię-wycedził, a szaleństwo, które zabłysło w jego oczach mówiło tylko, że wcale nie żartuje.

                                                                              ***

Szybkim krokiem przemierzał korytarze. Musiał zobaczyć Granger. Chciał jak najszybciej z nią porozmawiać, wszystko wyjaśnić. Sprawa eliksiru miłosnego wszystko zmieniała.
Biedna Hermiona nie miała o niczym pojęcia. Zostały jedynie nieznośne wyrzuty sumienia, które męczyły ją z powodu zdrady, której sama nie mogła zrozumieć. Przecież w sowiarni mówiła, że nie miała pojęcia co w nią wstąpiło!
W drodze na siódme piętro, jego ręka zaczęła jednak zbyt nieznośnie piec. Czuł, że nie wytrzyma, jeżeli nie znajdzie niczego co uśmierzyłoby ból.
Woda-pomyślał, po czym szybko skierował się do łazienki.
Po chwili odwijał już bandaż i oblewał swoje znamię, oddychając z ulgą kiedy przyjemny chłód, zastąpił bolesne pieczenie.
Nagle jednak, usłyszał jak ktoś wchodzi do łazienki, stawiając ciężkie kroki po kafelkowej podłodze. Zakręcił kran, sięgając po bandaż, leżący na umywalce.
-Wiem o wszystkim, Mafoy. Wiem kim jesteś i co zrobiłeś Ronowi-rozniósł się oschły głos Harry'ego Pottera. Ślizgon wywrócił oczami, z zażenowaniem przyglądając się odbiciu bruneta w lustrze nad umywalką.
-No i co ja mam teraz z tobą zrobić, dzielny Gryfonie?-zakpił, jednocześnie owijając swoją rękę bandażem.
Nagle jednak zobaczył w lustrze jak Harry wyciąga swoją różdżkę.
To był odruch. Instynktownie odwrócił się w jego stronę, mierząc w niego swoim, magicznym patykiem.
Zbyt długo był Śmierciożercą by lekceważyć takie impulsy. Nawet nie wiedział kiedy wystrzelił zaklęcie, które pomknęło w stronę zaskoczonego chłopaka.

W tym momencie nie liczyła się ani obolała rana, ani Granger czekająca na niego w wieży Gryffindoru. Skupiał się tylko na Potterze, który skutecznie zablokował jego zaklęcie i teraz z zaciętością prowadził kontratak.
Pojedynek trwał może parę minut, jednak dla nich było to jak ułamki sekund. Liczyli się tylko oni i zaklęcia przed którymi musieli umykać. Roztrzaskane kafelki, zbite lustra, woda, która tryskała z zdewastowanych kranów... wszystko przestało mieć znaczenie. Zapewne wszystko trwałoby jeszcze dużo czasu, gdyby nie Harry wystrzeliwujący w stronę Ślizgona nieznane sobie zaklęcie. Wystarczył ułamek sekundy podczas którego Draco nie zorientował się co się działo.
Poczuł jak przeszywa go ból. Przewrócił się, czując jak jego koszula nasiąka czymś bardzo ciepłym.
Krew-pomyślał, kiedy w powietrzu uniósł się metaliczny zapach bordowej cieczy.
-Sectumsempra-szepnął do siebie, rozpoznając czarno magiczne zaklęcie.

Po chwili zapadła ciemność.





czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 25 - Zdrada, jako coś za co płaci się najwyższe ceny

Szedł po marmurowej podłodze, czując jak opuszczają go siły. Nagle oddychanie stało się trudne, a głowa zaczęła pulsować tępym bólem. Mimo to, musiał iść dalej. Ramię w ramię ze swoimi przyjaciółmi. Bez względu na wszystko.
Widział jak Draco prowadzi Bellatrix, kurczowo ściskając jej ramię. Musiał znosić pełen wyrzutu wzrok kobiety. Nieważne jak wielką nienawiścią niegdyś ją darzył. Teraz czuł się jak jeden z tych złych.
Wzbudził zaufanie, by potem bezwstydnie okłamać i skrzywdzić. Owszem, oddawali Bellatrix z powrotem w ręce jej męża. Odprowadzali ją do domu. W zamian za to mieli mieć wolną rękę we wszystkich działaniach. Jedyne co musieli jeszcze zrobić to umożliwić Śmierciożercom wejście do Hogwartu. Nie było to trudne zadanie, bo właściwie wiedzieli już co muszą zrobić, aby naprawić szafkę zniknięć.
Jedynym problemem była świadomość, że po zabiciu Dumbeldore'a pozostaną z niczym. Jeżeli Zakon Feniksa wygra wojnę, do końca życia pozostaną "tymi gorszymi". Ludzie będą się mścić, każdego dnia przypominając im, że nie zasługują na życie. Takie właśnie było podejście Teodora do tej sprawy...

-Panie, Rudolfie-Draco skłonił się, witając stojących w wielkiej sali dwóch mężczyzn. -Zgodnie z umową, oddajemy wam Bellatrix.
Kobieta spuściła głowę. Niegdyś silna, bezwzględna i szalona. Teraz stała przed swoim największym autorytetem znajdując się w co najmniej żałosnym stanie. Padła do stóp Voldemorta, biorąc do rąk skraw jego szaty.
-Wybacz mi, panie-poprosiła, nawet nie patrząc na swojego męża. Już dawno nic dla niej nie znaczył.
-Byłam taka słaba... To wszystko moja wina.
-Wstań, Bello-rozkazał Czarny Pan, patrząc na nią bez cienia emocji. -Zaznaj mojej litości.
Kobieta uniosła głowę, pozwalając by ciemne kosmyki jej włosów odsłoniły zamglone szaleństwem oczy.
-Jesteś przewspaniały, Panie!-zawołała, z wdzięcznym uśmiechem. -Już zawsze będę ci wierna i nie pozwolę być musiał się za mnie wstydzić!-zapewniła gorliwie.

Draco, Teodor i Blaise przyglądali się temu z szczerym obrzydzeniem. Zaślepiona władzą i potęgą Voldemorta, Bellatrix zdawała się do reszty stuknięta.
Nie mieli jednak dużo czasu, aby dłużej się nad tym zastanowić, ponieważ zwrócił się do nich sam Czarny Pan, najwyraźniej postanawiając zignorować deklaracje nachalnej kobiety, która teraz zaczęła całować skrawek jego czarnej peleryny.
-Musisz być z siebie zadowolony, Draconie. Udało ci się wymusić coś na mnie i to do tego na oczach wszystkich Śmierciożerców.
-Nie jestem przeciwko ciebie, panie.
-Ale chyba nie zaprzeczysz, że twój ostatni występ miał prawo pobudzić we mnie wątpliwości...-zasyczał, mrużąc gniewnie oczy.
-Po prostu zrozumiałem, że jesteśmy do siebie podobni. Ani ja, ani ty nie lubimy kiedy ktoś każe nam coś robić.
-Tym bardziej powinieneś być wyrozumiały. Nadużyłeś mojego zaufania, a ten kto się tego dopuszcza, zasługuje na karę.
-Panie, dałeś nam słowo-wtrącił Blaise. -Nie zabijesz nas ani naszych rodzin, a także nie wyślesz nas na żadną misję, jeżeli wpuścimy ciebie i Śmierciożerców do szkoły-przypomniał mu chłodno Blaise. Wiedział, że Voldemort nawet przez chwilę nie zamierzał zgodzić się w pełni na warunki Dracona. Mimo to za wszelką cenę chciał ocalić życie przyjaciół.
-Ależ oczywiście. Moje słowo jest coś warte-zapewnił ich z podłym uśmieszkiem. -W przeciwieństwie do was, którzy ośmielają się stawiać warunki MNIE!-wrzasnął, przykładając palce do skroni.
Bellatrix i Rudolf stanęli za jego plecami z niepokojem przyglądając się dalszym poczynaniom Lorda.

Zupełnie inaczej było z trzema Ślizgonami, którzy z niewzruszeniem przyglądali się wytrąconemu z równowagi Voldemortowi.
-Czy nie przyrzekaliście mi wierności kiedy wypalałem wam na rękach Mroczne Znaki?-spytał ze złością, wyciągając różdżki.
-Yyy... miałem wtedy skrzyżowane palce-wymyślił na poczekaniu Blaise, by po chwili wydać z siebie nerwowy śmiech. -Nie zdradziliśmy cię, tylko porwaliśmy twojego najwierniejszego sługę, a Draco ośmielił się stawiać ci jakieś warunki-wytłumaczył spokojnie.
-Więc jednak maczaliście palce w porwaniu Bellatrix...-zauważył cicho Voldemort.
Blaise wydał z siebie cichy jęk. Że też nie zdążył w porę ugryźć się w język...
-Okłamałeś mnie!-wrzasnął z wściekłością Czarny Pan. Podbiegł do blondyna, po czym łapiąc go za kołnierz koszuli, przycisnął do ściany. -Zasługujesz na śmierć-zasyczał, a jego szkarłatne oczy zalśniły szaleńczym blaskiem.
-Wtedy stracisz szansę na wejście do Hogwartu-przypomniał mu cicho Teodor. Czuł, że jeszcze chwila a straci przytomność. Czuł się naprawdę źle. Oparł się o ścianę w pokoju, próbując złapać oddech.
-Poradzę sobie. Chęć zabicia was, młodzi niewdzięcznicy jest większa niż pragnienie zabicia tego starca.
-To jedyna osoba na świecie, której się boisz-zauważył błyskotliwie Blaise.
-Nikogo się nie boję!-krzyknął Voldemort definitywnie utraciwszy kontrolę nad swoimi emocjami. -Nikogo...-powtórzył, jakby próbował przekonać bardziej siebie niż swoich sługów.
-W takim razie udowodnij to i zmierz się z nim tej wiosny-wychrypiał Draco. Nieświadomy swoich ruchów Voldemort, kurczowo ściskał jego krtań. -Pozwól nam dokończyć misję, a potem zostaw w spokoju.

Czarny Pan puścił go, pozwalając blondynowi bezwładnie osunąć się na ziemię. Nerwowo zaczął chodzić w te i wewte intensywnie myśląc. Rozważał dotrzymanie swojego słowa. W końcu nic by się nie stało gdyby ta trójka jeszcze trochę przeżyła...
-Zgadzam się-oznajmił sucho. -Ale nie mogę tolerować tego co zrobiliście, a w szczególności TY, Draconie-dodał z zadowoleniem widząc jak brwi blondyna unoszą się do góry. -Jesteś arogancki, zbyt śmiały, zbyt zuchwały... Co by cię pozbawiło tej pewności siebie?-głośno się zastanawiał.
Blaise i Teodor poczuli jak ich mięśnie się napinają. Co też mogło rodzić się w głowie psychopaty-Voldemorta?
-A gdyby tak? Pozbawić cię nadziei?-spytał, po czym nie czekając wymierzył różdżką w Dracona i posłał w jego stronę czarno-magiczne zaklęcie.

Chłopak zawył z bólu, przytykając dłoń do miejsca, które przeszyło niewyobrażalne ukłucie.
-A teraz zabierzcie go stąd i zniknijcie zanim postanowię was zabić-wysyczał chłodno Voldermort, zwracając się w stronę Blaise'a i Teodora.
Chłopcy nie czekając, rzucili się na pomoc przyjacielowi. Po chwili, po sali rozniósł się dźwięk teleportacji.

                                                                                   ***

Draco z otępieniem wpatrywał się w swoją rękę. Razem z przyjaciółmi jechał z powrotem do Hogwartu. Czerwony ekspres z zawrotną prędkością wiózł uczniów po przerwie świątecznej.
Każdy zdawał się wypoczęty, radosny... Ale nie oni. Zmęczeni i niewyspani, siedzieli w przedziale pozwalając zapanować milczeniu. Trójka przyjaciół jak zwykle miała na głowie mnóstwo zmartwień. Tym razem była to brutalna kara, którą Voldemort wymierzył jednemu z nich.

Czarny Pan postawił na dość spektakularną metodę poważnego wstrząsu, która cały czas nie pozwalała Draconowi dojść do siebie.
Z początku był to niewyobrażalny, przeszywający i nieustający ból, który teraz zamienił się w pieczenie. Miejsce, w które ugodził Czarny Pan paliło go, nie pozwalając zapomnieć o tym, co stało się zaledwie paręnaście godzin temu. Jednak... to nie to tak bardzo ich poruszyło.

Na prawej ręce Dracona, w widocznym dla wszystkich miejscu wypalił czarny napis:

Rezygnuję z wolności, całe swe życie poświęcając Czarnemu Panu.

Chłopak starannie owinął to miejsce bandażem, jednak nie był wstanie oderwać wzroku od swojej dłoni. Z pewnością, mogło być gorzej, jednak Voldemort doskonale wiedział, w który punkt uderzyć.
Dla Dracona te słowa miały ogromne znaczenie. Ponad wszystko cenił sobie wolność, słuszność własnych idei. To co nieodwołalnie wyryto na jego dłoni zaprzeczało jego myślom i uczynkom. Było jak coś czego za wszelką cenę chciałby się pozbyć, ale jest to najzwyczajniej niemożliwe. Ten napis oznaczał dla niego klęskę, kolejną porażkę, tyle że tym razem miał o tym pamiętać do końca życia.
Zastanawiał się czy ból, który bezustannie odczuwał kiedyś przejdzie, czy może i to piętno Voldemorta pozostanie z nim na zawsze?

-To jak kolejny Mroczny Znak-powiedział cicho, jednak znajdujący się w przedziale Teodor i Blaise doskonale go usłyszeli.
-Mogło być gorzej-zauważył jeden z chłopaków, posyłając mu blady uśmiech.
-Właśnie, że nie-zaprzeczył, smętnie kiwając głową. -Nie mogło być gorzej niż kolejny punkt dla Niego. Jak ja mogłem myśleć, że On tak łatwo odpuści?-spytał, ukrywając twarz w dłoniach. -Niech ktoś rzuci we mnie Avadą...-szepnął z rozpaczą.
-Przestań-skarcił go Blaise. -Są inne wyjścia.
-Na przykład?-spytał z powątpiewaniem blondyn. -Może odetniemy mi rękę?
-Ucieknijmy-powiedział Blaise, pozwalając by jego oczy rozjaśniły szaleńcze błyski. -To dobry pomysł-dodał, za wszelką cenę starając się ich przekonać.
-Nie-zaprzeczył ze złością Ślizgon. -To będzie tylko kolejna wygrana Voldemorta! Nie ucieknę, nie zmusi mnie do tego.
-Myślę, że to dobry pomysł-wtrącił się ostrożnie Teodor. -To by nam pozwoliło...
-Wiecie co? Nie mam ochoty tego słuchać-przerwał mu chłodno Draco. -Muszę się przejść-dodał, kiedy w przedziale zapanowało nieprzyjemne milczenie.

Po chwile do uszu Teodora i Blaise'a dobiegł głośny trzask zasuwanych drzwi, z którymi chłopak poradził sobie niezbyt delikatnie.

                                                                            ***

Świat jest okropny. Ludzie są okrutni, ziemia zanieczyszczona, powietrze toksyczne. Radość czerpie się z cudzego cierpienia, smutek z nieudanego kłamstwa...
Przyjaciel wydaje przyjaciela, sąsiad sąsiada. Szerzy się nienawiść, brak zaufania...

Jednak mimo wszystko... znajdują się ci dobrzy. Ci zasługujący na życie pełnią. Sprawiają, że wszystko zdaje się być piękne. Każda niedoskonałość staje się niewidoczna, zrozumiała, nieistotna w obliczu ludzkiej życzliwości i dobroci.

Dlatego... świat nie jest zły, a ludzie wcale nie są okrutni. Bo dopóki znajdzie się jedna osoba o czystym sercu, każdy zasługuje na przebaczenie.

Draco... Draco zastanawiał się jedynie, dlaczego jeszcze nikogo takiego nie spotkał.

-Cześć...-nagle usłyszał głos za swoimi plecami. Drgnął niezauważalnie. Mimo to, nie odwrócił wzroku od przemijającego za oknem korytarza widoku. Z głupią fascynacją patrzył jak drzewa rozmazują się przez prędkość jaką uzyskał pociąg...
-Draco?
Zmusił się do bladego uśmiechu, którym obdarzył stojącą obok osobę.
-Hej-odparł cicho. -Jak ci minęły święta?-spytał pogodnie, o ile było to w jego przypadku możliwe.
-Obiecałeś, że się spotkamy-przypomniała mu dziewczyna, jednak w jej głosie nie było złości. Raczej troska, bez której ostatnio nie potrafiła spojrzeć na blondyna. -Wszystko w porządku?-spytała, podchodząc bliżej niego i machinalnie biorąc go za rękę.
Draco skrzywił się, nie mogąc powstrzymać syku, który mimowolnie wydobył się z jego ust. Szybko wyrwał dłoń z jej uścisku, nawet nie starając się zachować pozorów.
-Merlinie, przepraszam!-szepnęła, zasłaniając dłonią usta. -Co ci się stało?-spytała, patrząc na jego starannie owiniętą bandażem rękę.
-To tylko... To nic takiego-zapewnił ją, kiedy ból zelżał. -Przepraszam, że się nie spotkaliśmy, ale nie miałem czasu. Rozumiesz... dużo na głowie-wyjaśnił, postanawiając zmienić temat. Jakoś nie miał ochoty wystawiać na pokaz kolejnej trwałej pamiątki mówiącej o jego całkowitej przynależności do Voldemorta.
-Jak rodzice? Pogodzili się?-spytał z pokrzepiającym uśmiechem.
Dziewczyna, o ile było to możliwe, jeszcze bardziej spoważniała. Widać coś wyraźnie ścisnęło jej gardło.
-T-Tata się wyprowadził-powiedziała cicho. -Ale nie mówmy o tym-dodała po chwili, próbując wziąć się w garść. -Muszę ten semestr przeżyć jak najlepiej. Jeżeli nie skupię się na nauce, obleje egzaminy-oświadczyła, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Hermiona Granger nie zaliczająca jakiegoś egzaminu... Chciałbym to zobaczyć-zaśmiał się cicho, bo na dobry humor nie było go jeszcze stać. Po chwili jednak,śmiech ten zamienił się w pełen goryczy , który jeszcze chwila, a stałby się pełnym depresji, dowodem dołka emocjonalnego szlochem. Chłopak jednak nie pozwolił na to, mocno zaciskając zęby.
-Godryku... ty jesteś strasznie smutny-stwierdziła cicho Hermiona, nie zastanawiając się wiele nad przytuleniem go z całej swojej siły. -Co się stało, Draco?-spytała, ująwszy jego twarz w swoje dłonie.
Blondyn wziął głęboki oddech, patrząc na nią spod zmarszczonych brwi.
-Wszystko się wali-stwierdził z krzywym uśmiechem. -Ale nie chcę o tym gadać-dodał, widząc zainteresowanie na jej twarzy. -Muszę odpocząć.
-Dobrze-zgodziła się dziewczyna, powoli kiwając głową. Po chwili zbliżyła się do niego, składając na jego wargach delikatny pocałunek. -Powinnam spatrolować przedziały-dodała, kiedy się od niego odsunęła.
Chłopak posłał jej jedynie słaby uśmiech, odprowadzając ją wzrokiem. Gdy tylko zniknęła za drzwiami wagonu, wydobył z siebie ciche westchnięcie.
-Kocham cię, Hermiono Granger...-szepnął z rozmarzeniem, opierając się o ścianę.

                                                                       ***

Po uroczystej uczcie wszyscy uczniowie udali się do swoich domów aby odpocząć po długiej i męczącej podróży. Draco, Teodor i Blaise skierowali się jednak do Pokoju Życzeń, gdzie długo pracowali przy szafce zniknięć. Robili prawdziwe postępy, stwierdzając, że jeszcze parę tygodni, a wszystko będzie gotowe. Nieuchronnie zbliżali się do momentu, w którym nastąpi decydujące stracie między dobrem, a złem. Jakie były szanse, że to Dumbeldore pokona Czarnego Pana?

-Ale jestem zmęczony...-jęknął Blaise, kiedy zdecydowali się wrócić do dormitoriów.
O swojej ostatniej sprzeczce postanowili zapomnieć, dlatego atmosfera zdawała się luźna i naprawdę przyjazna. Nie potrafili długo się na siebie gniewać. Jak zwykli powtarzać, musieli trzymać się razem. Zawsze i na zawsze. Mimo wszystko.
-Tak, ja też-przyznał Teodor, kierując się na niższe piętra. -Idziesz Draco?-spytał, widząc stojącego blondyna.
-Co?-wyrwał się z otępienia. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że nie mógł się otrząsnąć. -Nie... jeszcze chwilę tu zostanę-dodał po chwili. Posłał przyjaciołom słaby uśmiech, po czym pomachał im na pożegnanie.

Zamierzał odwiedzić jeszcze wieże Gryffindoru, bo oprócz bólu i zmartwień nieustannie towarzyszyło mu również zakochanie. Sztywnym krokiem przemierzał korytarz, co chwila zaciskając zęby. Nie mógł znieść palącego bólu dłoni. Jedynym ukojeniem była myśl o Hermionie, która z pewnością siedziała teraz w swoim dormitorium. Obraz Grubej Damy był już niedaleko i z pewnością po chwili znalazłby się w Pokoju Wspólnym Gryfonów, gdyby nie głośny trzask dobiegający z komórki na miotły w boku korytarza. Niewiele myśląc otworzył drzwi schowka, kierowany dziwnym impulsem. Po chwili pożałował tego bardziej niż jakiejkolwiek rzeczy w swoim życiu. Widok ten przyprawił go nie tylko o dreszcze i ogarniającą złość, albo poczucie zdrady. Sprawił on, że serce, które dotąd spokojnie biło w jego piersi, teraz zdawało się umrzeć przełamując się boleśnie na pół.
Jego ukochana stała w ramionach Rona Weasleya z wyraźną paniką obserwując wyraz jego twarzy.

















sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 24 - Dążenie do władzy, czyli jak Ślizgoni stawiają warunki

-Co tu robisz?-spytał cicho Teodor. Patrzył prosto w oczy Leny, zastanawiając się, dlaczego przyszła do jego mieszkania. Nie rozmawiali ze sobą od dłuższego czasu. Starał się o niej zapomnieć, wyrzucić z serca i umysłu. Tymczasem ona niepodziewanie, na nowo pojawiła się w jego życiu.
-Muszę z tobą porozmawiać. Wpuścisz mnie?
Uchylił szerzej drzwi, zapraszając ją tym samym do środka. Dziewczyna przestąpiła przez próg, nie spuszczając z niego wzroku. Coś w wyrazie jej twarzy mówiło, że jest zaniepokojona.
-Dobrze się czujesz?-spytała, marszcząc brwi.
-Przyszłaś tu żaby pytać się mnie o samopoczucie?-spytał z zrezygnowaniem. Oparł się o ścianę, próbując złapać głębszy oddech.
-Naprawdę zamierzasz być dla mnie niemiły?-odparła z irytacją.
-Mów czego chcesz, kobieto-odpowiedział, zabijając ją wzrokiem.

-Twój ojciec u mnie był-wyznała, przygryzając dolną wargę. Chłopak spojrzał na nią z wyraźnym szokiem.
-Co?-spytał ze zdziwieniem.
-Posłuchaj, nie obchodzi mnie jakie są między wami relacje, ale on nie może tak po prostu nachodzić mnie w domu. Mam rodzinę, Teo! Możesz czasem o tym pomyśleć, zanim zaczniesz wciągać mnie w swoje Śmierciożercze sprawy?-spytała z pretensją.
-Ja... ja nie miałem pojęcia-powiedział z przerażeniem. -Czego chciał?
-Przyszedł do mnie parę dni temu i chciał przekazać ci wiadomość.
-Jaką wiadomość?
-Nie dałam mu dojść do słowa. Powiedziałam już, że nie mam z tobą nic wspólnego i nie będę przekazywać żadnych wiadomości. Czy ja wyglądam na sowę?-spytała zirytowana.
-Po tym jak porzucaliśmy na siebie klątwy, ani razu się z nim nie widziałem-powiedział, próbując jakoś się usprawiedliwić. Nie chciał by dziewczyna myślała, że wciągnął ją w mroczne czasy. Chciał by czuła się bezpiecznie.
-No jasne, ty jak zwykle jesteś niewinny-zakpiła, prychając pod nosem. -Nienawidzę tego w tobie-oświadczyła, mrużąc gniewnie oczy. -Nie, tak naprawdę usycham z tęsknoty-poprawiła się bez cienia skrępowania.
Teodor spojrzał na nią ze zdziwieniem, jednak nie zamierzał nic powiedzieć. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w jej rozgniewaną twarz.
-Na początku było mi smutno. Było mi cholernie smutno-oświadczyła, patrząc mu prosto w oczy. -Teraz... jestem wściekła. Wiesz, co? Jesteś podły. Jesteś najpodlejszą osobą jaką znam-stwierdziła, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. -Zrywasz ze mną bez jakichkolwiek wyjaśnień, potem mówisz że ci na mnie zależy  a jeszcze potem zapominasz o mnie i nie dajesz znaku życia. Nie to, że coś, ale gubię się już w tych twoich uczuciach!
-Przykro mi-powiedział, bo nic innego nie przychodziło mu na myśl. Mimo wszystko, nie wyglądał jakby było mu przykro. Jego wyraz pozostawał nieodgadniony, a oczy puste. Emocjonalny gbur...
-Nie, to mi jest przykro-stwierdziła, splatając ręce na piersi. -Mógłbyś zakończyć to w jakiś... bardziej spektakularny sposób? Tak, żebym nie wstawała każdego dnia i nie łudziła się, że kto wie? Pewnego dnia zjawisz się i wszystko mi wyjaśnisz? Teodor, tak naprawdę nic o tobie nie wiem. Kochałam cię i z dnia na dzień nagle straciłam. Gdybym chociaż wiedziała co zrobiłam źle, może... może byłoby łatwiej?
Patrzył na nią w milczeniu, uważnie się jej przyglądając. Pozostawała taka sama. Długie, ciemnobrązowe włosy gładko opadały jej na ramiona. Głębokie, mądre oczy świeciły determinacją i chęcią do dalszego życia. Była szczupła i wysoka. Zwykle nosiła luźne, wygodne ubrania, jednak dziś miała na sobie prostą, granatową sukienkę. Widocznie wyrwała się nudnego, rodzinnego spotkania i przyszła z nim porozmawiać. Czyżby zaprzątał jej myśli równie mocno co ona jemu?
-Jestem Śmierciożercą-przypomniał jej, jakby była to odpowiedź na nurtujące ją pytania. -Nie dlatego, że chciałem. Musiałem, w zastępstwie za ojca-wyjaśnił, podchodząc bliżej dziewczyny. -I choć było ciężko, zdecydowałem się ciebie zostawić i upozorować własną śmierć.
-Co?-spytała zdezorientowana.
-Napisałem list pożegnalny i sprawiłem, by moja rodzina uwierzyła w moje samobójstwo. Miałem skoczyć z klifu i rozbić się o skały, tak żeby nie znaleźli ciała.  Opuściłem Anglię i ukryłem się za granicą. Tymczasem moja mama, bracia i siostra wyjechali z kraju pogrążeni w rozpaczy.
-Mówiłeś, że...
-Kłamałem. Nie mam pojęcia gdzie teraz są, a ojciec wkurza się, bo chce ich odnaleźć. Szuka mnie, bo myśli że powiem mu gdzie może ich spotkać, nie wie że sam chciałbym to wiedzieć.
-Och, Teo...-szepnęła zasmucona Lena. Mimo swojego uporu potrafiła być wrażliwa.
-Zostawiłem cię, bo... bo wszystkich których kocham muszę stracić. Miałaś tylko zniknąć z mojego życia, nie tracąc przy tym swojego. Chciałem, żebyś dalej chodziła do szkoły, bawiła się z przyjaciółmi... Poznała chłopaka-to ostatnie dodał z krzywym uśmiechem. -Miałaś mieć normalną, szczęśliwą młodość, bez tego z czym muszę zmierzać się ja. Chciałem cię przed tym uchronić. Nie zrobiłaś nic źle... Byłaś... jesteś wspaniałą osobą, która po prostu zasługuje na więcej niż życie u mojego boku.
Dziewczyna wpatrywała się w niego z wyraźnym szokiem. Nie spodziewała się takich słów.
-Żartujesz?-spytała, marszcząc brwi. -Proszę powiedz, że żartujesz-dodała nieco bardziej poirytowanym głosem.
-Nie, nie żartuje-przyznał z krzywym uśmiechem. Doskonale wiedział, że jego tłumaczenie brzmi jak najgorsza wymówka i mimo iż Lena jest wrażliwą osobą, nie będzie miała dla niego litości.
Wywróciła oczami, po czym szybko do niego podeszła. Po chwili wymierzyła mu mocny policzek.
-Nienawidzę cię-stwierdziła, po czym nie czekając rzuciła mu się na szyję i pocałowała.
Zszokowany, z początku odwzajemniał pocałunek, uświadamiając sobie jak bardzo za nią tęsknił. Smak jej ust, bliskość jej ciała... Jeszcze chwila, a poddałby się zapomnieniu.
-Czekaj, nie możemy-stwierdził, odsuwając ją od siebie. -Potem będzie nam jeszcze ciężej się rozstać i... Musimy o sobie zapomnieć, Lena., zerwać wszelkie kontakty.
-Są święta, Teo. Daj mi chwilę z tobą, a obiecuję, że potem zapomnę i zniknę z twojego życia-poprosiła, patrząc na niego z prawdziwą tęsknotą.
Nie chciał tego. Miał świadomość, że każdy pocałunek znaczy dużo boleśniejsze, definitywne rozstanie. Wiedział, że potem będzie dużo ciężej... Ale nie mógł, nie potrafił tak po prostu jej zostawić. Musiał to skończyć, a może raczej się pożegnać?
Ujął jej twarz w dłonie, po czym z namiętnością zaczął skradać z jej ust przepełnione uczuciem pocałunki. Po dawnym zmęczeniu nie było już śladu. Przyciągnął ją najbliżej siebie, pozwalając jej wplątać swoje palce w jego ciemne włosy.
-Kocham cię-szepnęła cicho między pocałunkami. -Kocham.
Uśmiechnął się, nie przerywając tego, czym aktualnie byli zajęci, zmierzając powoli w stronę kanapy.
-Ja ciebie też-odparł z zadowoleniem, delikatnie popychając ją w stronę salonu. Wszystko zmierzało do jednej sprawy. Mieli spędzić ze sobą całą noc, wykorzystać jak najlepiej każdą chwilę, przeżyć najcudowniejszy moment w całym życiu, jednak...
Czar prysł, kiedy przechodzili obok, zamkniętych na klucz drzwi, z których wydobył się długi, przeciągły jęk.
-Ktoś tu jest?-spytała Lena, momentalnie odrywając się od chłopaka.
-Nie...-odparł, próbując po raz kolejny ją pocałować.
-Słyszałam. Teodor kto tam jest?-spytała, czując jak jej serce przeszywa bolesne ukłucie.
Chłopak przymknął oczy, pozwalając by z jego ust wyrwało się ciche westchnięcie.
-Merlinie, jaka jestem głupia...-stwierdziła z zażenowaniem Krukonka. -Możesz otworzyć te drzwi?-spytała chłodnym głosem.
-Lena to nie tak...-zaczął, jednak ta szybko mu przerwała.
-Tylko nie mów, że to nie tak jak myślę, bo... ja sama nie wiem co powinnam myśleć! Czy możesz je otworzyć?
Teodor patrzył na nią zbolałym wzrokiem, jednak po chwili zdecydował się odezwać.
-Nie.
Dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem.
-Serio?-spytała ze złością, jednak w jej oczach pojawiły się łzy.
Odpowiedziało jej milczenie, podczas którego Teodor skinął delikatnie głową. W końcu nie mógł pokazać jej na wpół przytomnej Bellatrix.
Lena cicho się zaśmiała. Nie był to jednak radosny, szczery śmiech. Był raczej pełen goryczy i rozczarowania.
-Nawet po tym co się stało... Byłeś ostatnią osobą na świecie którą mogłabym kiedykolwiek podejrzewać o takie świństwo. Nie rozumiem! Skoro masz już kogoś to dlaczego pozwoliłeś mi na... na to?! Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś, mogłeś mi powiedzieć.
-Lena, to naprawdę nie tak!-zaczął, jednak spojrzenie jakim obdarowała go dziewczyna, zmusiło go do milczenia.
-Chcesz mi powiedzieć, że za tymi drzwiami nie leży żadna kobieta?-spytała, a jakby na potwierdzenie jej słów, zza drzwi wydobył się kolejny, stłumiony jęk. -Masz na myśli to, że... między wami nigdy do niczego nie doszło i to tylko przyjaciółka?-spytała, będąc w głębokim szoku. Nie mogła uwierzyć, że Teodor to zrobił. Zrozumiałaby gdyby powiedział jej, że jest już zajęty. Chociaż... po tym jak wyznał jej, że wszystko co robił, zrobił dla jej dobra, zapewne byłaby rozczarowana.

Zamilkł. Lena miała rację. Za drzwiami leżała kobieta. Nie mógł powiedzieć, że między nimi nigdy do niczego nie doszło, bo... doszło. A co ich domniemanej przyjaźni... również nie powinien kłamać.
-Przepraszam cię-szepnął, uświadamiając sobie, że zachował się, a może raczej sytuacja w której się znalazł, zrobiła z niego kretyna. Bezustannie ją krzywdził, również wtedy, kiedy nawet przez chwilę nie miał tego na celu.

                                                                           ***

Draco siedział razem z Blaise'm na schodkach przed sklepem. W milczeniu obserwowali życie na ulicy Pokątnej. Wraz z czasem, znikało z niej coraz więcej osób. Niegdyś tętniąca życiem magiczna część Londynu... po prostu umierała.
-Powinniśmy wracać do domu-stwierdził po dłuższej chwili Draco. Butelka whisky była już pusta, a Blaise całkiem pijany.
-Nie chcę. Zostanę tu sobie jeszcze-odparł, starannie dobierając każde słowo.
-Całe szczęście nie pytałem cię o zdanie-powiedział Draco, po czym wstał, patrząc na przyjaciela z wyczekiwaniem. -Idziesz, czy rzucić na ciebie Imperiusa?-warknął.
-Zaklęcie niewybaczalne na przyjacielu? To co najmniej niewybaczalne!-krzyknął oburzony do granic możliwości Blaise.
-Zamknij się-powiedział chłodno Draco. Mimo to nerwowo rozejrzał się po okolicy. Nie chciał by rzucali się w oczy. Zawsze lepiej pozostać niepozornym.
Blaise, wywrócił oczami, po czym ociągając się, wstał z naburmuszoną miną.
-Mam gdzieś twoje uczucia-uprzedził go Draco, widząc jak ten otwiera już usta. Nie miał ochoty słuchać wywodów pijanego przyjaciela.
Po chwili, ruszył w stronę mieszkania, nawet nie oglądając się na Blaise'a. Naprawdę nie obchodziło go to, jak chłopak sobie poradzi. Ślizgon zataczał się, co chwila podpierając się o ściany budynków.
Draco zatrzymał się dopiero wtedy kiedy poczuł na przedramieniu ostry, palący ból.
-O cholera-szepnął do siebie, z przerażeniem odwracając się w stronę przyjaciela. Podbiegł do niego, po czym łapiąc go za rękę, szybko teleportował się na Śmiertelny Nokturn.

                                                                         ***

-Teodor!-wrzasnął, kiedy tylko znaleźli się w mieszkaniu.
-Tu jestem-krzyknął brunet, pojawiając się przy drzwiach. Wydawał się bardzo zestresowany. -Co mu się stało?-spytał widząc ledwo trzymającego się na nogach Blaise'a.
-Schlał się. Mamy naprawdę mało czasu, a on musi być trzeźwy! Chociaż trochę!-powiedział zaciskając zęby Draco. Jeżeli chcieli przeżyć, musieli być świadomi. To była gra na śmierć i życie.
Teodor skinął głową, po czym szybko podbiegł do kuchni. W tym czasie Draco wepchnął Blaise'a pod prysznic i nie zważając na jego oburzenie, odkręcił lodowatą wodę.
-Ktoś tu był?-spytał Teodora, podczas gdy Blaise próbował wydostać się spod prysznica, wrzeszcząc jednocześnie że się topi.
-Dlaczego pytasz?-spytał chłopak, przynosząc do łazienki parę buteleczek jakiegoś eliksiru.
-Bo na podłodze są mokre ślady. Nie są moje, ani Blaise, więc ktoś inny musiał tu wejść w zaśnieżonych butach.
-Lena-odparł krótko Teodor, wiedząc, że Draco jest zbyt mądry aby go oszukać. Mimo to, nie miał ochoty rozmawiać o swojej porażce, po której dziewczyna wybiegła z płaczem z mieszkania.
Na jego szczęście, blondyn był zbyt zajęty by zajmować się tą sprawą. Zamiast tego wpakował zawartości buteleczek do gardła niczego nie spodziewającego się, Blaise'a.
-A ty? Jak ty się czujesz?-spytał, nie przerywając zajmowania się drugim przyjacielem. Przywołał różdżką suche ubrania z pokoju obok.
-Bywało lepiej-stwierdził ponuro Teodor. -Jak myślicie po co On znowu nas wzywa?
-Mam nadzieję, że nie ma to nic wspólnego z tajemniczym zniknięciem Bellatrix-ku zaskoczeniu chłopców, do rozmowy wtrącił się w miarę otrzeźwiały Blaise.
-Kontaktujesz? Świetnie-stwierdził Teodor, wściekły na samą wzmiance o tej kobiecie. Czyżby pani Lestrange rujnowała im życie nawet będąc całkiem pozbawioną zmysłów?

                                                                              ***

-Witam was, moi drodzy słudzy-przywitał się Voldemort. -Jakże miło widzieć was w taki szczególny dzień...
Mimo iż Czarny Pan wyginał swe wężowe usta w szyderczym, bo innego nie posiadał, uśmiechu, wcale nie zdawał się zadowolony. Wręcz przeciwnie. Kipiała z niego wściekłość.
-Wezwałem was na polecenie Rudolfa-oświadczył, widząc niezrozumienie wypisane na twarzach Śmierciożerców. Skinął głową, na jednego z stojących za jego plecami mężczyzn. Ubrany w długą, czarną pelerynę Lestrange wystąpił z szeregu, skłaniając się delikatnie w stronę Voldemorta.
-Jestem ci dozgonnie wdzięczny, panie-oznajmił, lekko drżącym głosem.
-Nie wątpię-stwierdził z kpiną Czarny Pan. -Do rzeczy, Rudolfie. Wyjaśnij naszym towarzyszom jaki jest powód naszego spotkania.

Draco, Teodor i Blaise poczuli jak nagle cisza staje się niezmiernie męcząca. Coś boleśnie przewracało im się w żołądkach, a powietrze z chwili na chwilę staławało się niezdatne do oddychania. Zamarli, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Czy to możliwe, że Rudolf dowiedział się o pobycie Bellatrix w ich mieszkaniu?

-Jak zapewne zauważyliście, od dłuższego czasu nie ma z nami mojej żony, Belli-powiedział Rudolf chłodnym tonem. Patrzył na wszystkich z wyższością, przechadzając się po marmurowej posadzce.
W całym pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie przez donośny stukot ciężkich butów Śmierciożercy. -Chciałem zjawić się w domu wcześniej i zrobić jej niespodziankę... tymczasem ona rozpłynęła się jak...
-Dalej nie rozumiem co nas mają obchodzić twoje rodzinne sprawy, Lestrange-zauważył jeden z Śmierciożerców. Rudolf spojrzał na niego ze złością. Otwierał już usta, by jakoś mu odpowiedzieć, kiedy uprzedził go sam Czarny Pan.
-Bellatrix to nasza towarzyszka, Yaxley-zasyczał, obdarowując go nieprzychylnym spojrzeniem.
-Ach... więc teraz udajemy, że nam na kimkolwiek zależy?-zakpił, nie mogąc się powstrzymać Draco.

O ile wcześniej w sali rozbrzmiewały ciche szepty, to teraz zupełnie ucichły. Każdy z szokiem przyglądał się stojącemu z założonymi rękami blondynowi.
Draco natomiast, doskonale wiedział, że przekroczył pewną granicę. Mimo to arogancki wyraz nie znikał z jego twarzy.
-Chciałbyś coś powiedzieć, Draconie?-spytał Voldemort, mrużąc groźnie oczy.
-Raczej podkreślić fakt, że kiedy jej siostra była brutalnie mordowana, nikt się nie przejął-stwierdził bez cienia skrępowania. Był wściekły i nie miał zamiaru słuchać zdrowego rozsądku.
Zupełnie inaczej było z Teodorem, który zachowywał trzeźwość umysłu nawet w najgroźniejszych sytuacjach.
-Draco, strasznie dużo dziś wypiłeś-zaśmiał się, nerwowo ściskając jego ramię. -Co ty wyprawiasz?-szepnął z wyraźną irytacją. Przez niewyparzony język blondyna, wszyscy znaleźli się w niebezpieczeństwie.
-Wymierzam sprawiedliwość-wyjaśnił, patrząc mu prosto w oczy. Miał dość, szerzącego się wokół rządu Voldemorta.
W ułamku sekundy wyciągnął różdżkę z kieszeni, kierując nią prosto w stojącego w tłumie naprzeciwko ojca.
Wszyscy wytrzeszczyli oczy ze zdumienia, jednak nikt nie pozostał dłużny. Jak na zawołanie wszyscy wyciągnęli swoje różdżki, mierząc nią to w Dracona, to w jego ojca. Teodor i Blaise, jak na przyjaciół przystało, wybrali starszego z Malfoyów.
-Czekajcie-krzyknął wyraźnie spanikowany Voldemort. Nie mógł pozwolić na stratę żadnego z mężczyzn.

-Ależ nie, skądże-zakpił Draco, z wściekłością przyglądając się Lucjuszowi. -Zabijcie mnie. Wtedy nie dowiecie się jak dotrzeć do Hogwartu, bo wątpię by Nott albo Zabini zgodziliby się powiedzieć o tym po mojej śmierci. Nikomu wcześniej się to nie udało.
-Na co czekamy?! To zdrada, panie! Zabij go!-wrzasnął oburzony Rudolf.
-Zamknij się, Lestrange-warknął blondyn, nie odrywając wzroku od ojca, który również celował w niego różdżką. -Chyba chcesz odzyskać Bellatrix?
-Co ma z tym wspólnego Bella?-spytał zaintrygowany Voldemort. Przechylił głowę na bok, patrząc na chłopaka z wężowym uśmiechem. -Może opowiesz co zrobiłeś, Draconie? Ty i twoi przyjaciele...-dodał, nie mogąc w pełni ukryć złości.
-Naprawdę sądzisz, że wciągnąłbym w to przyjaciół?-spytał z ironią. -O niczym nie mają pojęcia.
-Co ma z tym wspólnego Bella?!-powtórzył słowa Voldemorta Rudolf. W przeciwieństwie do Czarnego Pana, on głośno krzyczał.
-Leży w moim mieszkaniu pozbawiona zmysłów.
-Wysyłam ekipę ratunkową-zarządził Rudolf, patrząc na swoich ludzi.
-Połączyłem ze sobą nasze życia. Zginę ja, zginie ona. Spróbuj kogokolwiek tam wysłać, a się zabije-zagroził Draco.  Jego plan działania był całkowicie spontaniczny dlatego w duchu dziękował za swoją umiejętność kłamania prosto w oczy. Co do tego, nigdy nie miał skrupułów.
-Wtedy musiałbyś przestać mierzyć do mnie-zauważył z kpiną Lucjusz. -On blefuje, panie!
-Założymy się?-spytał blondyn z szaleńczym uśmiechem. -Nie ma nic do stracenia-zauważył lekko rozbawiony paniką, którą spowodował. Śmierciożercy przemieszczali się, próbując znaleźć się jak najdalej od pola pojedynku.
-Panie, błagam cię! Bellatrix musi tu wrócić-zwrócił się Rudolf do Voldemorta. -Oszczędź go, proszę.
-Odłóż różdżkę, Draconie-poprosił zdecydowanym głosem Czarny Pan. -Wszyscy je odłóżcie-krzyknął tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Śmierciożercy zgodnie spełnili jego prośbę. Jedynie Malfoyowie, Teodor i Blaise trzymali w rękach swoją jedyną broń.
-Jestem gotów wysłuchać twoich żądań, Draconie. Po prostu schowaj różdżkę-powtórzył z irytacją w głosie.
Blondyn uczynił to, a wraz z nim Teodor i Blaise. Na samym końcu i Lucjusz przystał na warunki Czarnego Pana, z niezadowoleniem chowając swoją różdżkę.
-Czego chcesz?-spytał Czarny Pan, patrząc na Dracona i jego przyjaciół z wyraźną niechęcią.
-Od dziś gramy na moich warunkach-oświadczył chłodno, a na jego twarzy pojawił się prawdziwy, Ślizgoński uśmieszek.

                                                                      ***

-Co to miało być?!-krzyknął w końcu Teodor, kiedy wszyscy troje znaleźli się z powrotem w mieszkaniu na Nokturnie. Złapał Dracona za kołnierz, po czym ze złością popchnął go na ścianę.
-Daj spokój-odparł blondyn, wywracając oczami.
-Czy nie uzgodniliśmy, że wszystko co robisz, każdy plan musimy ze sobą uzgodnić?-wtrącił się równie poirytowany Blaise.
-Nie planowałem tego. To było spontaniczne.
-Więc nasze życie wisiało na włosku przez twoje niekontrolowane emocje?! Rozumiem, że jest ci ciężko, Malfoy! Ale nie masz prawa poddawać się takim impulsom-krzyknął Teodor, łapiąc go za ramiona i przyciskając go do ściany.
-Wiedziałem co robię, jasne?! Wszystko było pod kontrolą.
-Pod kontrolą?! Ty zaryzykowałeś, WSZYSTKO!
-Ale dobrze się skończyło, prawda?-spytał spokojnie Draco. Wiedział, że przyjaciele będą na niego wściekli po tym co zrobił, ale szczerze mówiąc, wcale go to nie obchodziło. -Nawet jeżeli zaryzykowałem, to to było tego warte.

Teodor spojrzał na niego z niechęcią, jednak w końcu go puścił. Dotknął palcami do skroni, mocno oddychając.
-Skupmy się-poprosił, zdobywając się na opanowanie. -Musimy oddać im Bellatrix.
-Serio?-spytał zrezygnowany Blaise. -Przypomnijcie mi kto ustalał tą beznadziejną umowę?
-Dajcie spokój. Jesteśmy Ślizgonami. Poradzimy sobie ze wszystkim.
















wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 23 - Alkohol

Bellatrix spojrzała na Teodora z uśmiechem, który miał w sobie coś szalonego. Zatrzepotała rzęsami, po czym wyciągnęła rękę, po kieliszek, do którego chłopak nalał trochę wina.
Teodor z nieodgadnionym wyrazem twarzy patrzył jak kobieta bierze łyk napoju, potem więcej, aż w końcu opróżnia całą zawartość napoju.
W tym czasie zarówno Draco jak i Blaise patrzyli na wszystko, nie mogąc otrząsnąć się z szoku.
Teodor wypił zatrute wino...
Czekali aż chłopak zacznie wyginać się w konwulsjach albo chociaż zacznie wyć z bólu, jednak nic takiego się nie działo. Teodor spokojnie przyglądał się Bellatrix, która już po paru sekundach zaczęła się krztusić.
Spojrzała na wszystkich z przerażeniem, jednak miny każdego z Ślizgonów pozostały zupełnie niewzruszone na widok duszącej się kobiety. Można by powiedzieć, że bardzo pasował im taki obrót sprawy. W końcu to planowali. No może... z wyjątkiem tego, że Teodor zmuszony będzie napić się zatrutego wina...
-Okłamaliście mnie...-wyjąkała chrapliwym głosem Bellatrix. Złapała się za obolałą krtań, patrząc na nich z szczerą wściekłością. Próbowała wstać, jednak momentalnie osunęła się na ziemię.
-Bingo!-oświadczył Draco z wrednym uśmieszkiem, po czym podszedł do niej i pomógł wstać. -Zaczęłaś robić problemy.
-Ale Teodor-zaczęła, czując się wyraźnie oszukana.
-Słodki Teo był tylko elementem naszej okropnej gry. Że też dorastaliśmy w otoczeniu takich podłych ludzi-powiedział naśladując nutę żalu. -Tak bardzo mi przykro.
-Będziesz patrzył jak umieram?-spytała Bellatrix, próbując splunąć mu w twarz. Niestety jej gardło zaciskało się coraz mocniej, a usta wyschły na wiór. Ledwie łapała powietrze.
-Nie umrzesz-pocieszył ją Teodor, stając za plecami Dracona. W jego spojrzeniu nie było już żadnego uczucia. Teraz stał się bezwzględny.
Wyraźnie zdziwiona Bellatrix uniosła brwi, jednak z jej ust wydobył się jedynie chrapliwy jęk. Widocznie, nie była już wstanie mówić. Kolory z jej twarzy odpłynęły, a ręce zaczęły niekontrolowanie drżeć.
-To ta sama substancja, którą podałem Weasley'owi w pitnym miodzie-oświadczył Draco, przytrzymując ją za ramiona. -Tyle, że w dużo mniejszej dawce.
-Zapewne zastanawiasz się, co się teraz z tobą stanie...-zaczął Blaise, równie bezlitosnym głosem. -Otóż, zostawimy  cię nieprzytomną w naszej... jak ty to ujęłaś? Graciarni. Będziemy pilnować byś pozostała nieszkodliwa, tym samym pozbywając się ciebie z naszej drogi. Pamiętaj, jeden zły ruch i będziesz martwa.
-Zdrajcy-powiedziała bezgłośnie Bellatrix. Patrzyła się na nich z chęcią mordu, jednak w swoim stanie mogła tylko marzyć o ich śmierci.
-Ależ my nikogo nie zdradzamy-zaprzeczył szybko Draco. -My tyko dopilnujemy, by mój ojciec pozostał przy życiu, by zapewnić mu ciężki i obfity w cierpienia żywot. W końcu obiecałem ci, że się tym zajmę-dodał łagodnie.
-Miłych snów-szepnął z uśmiechem Blaise, kiedy oczy Belli w końcu się zamknęła. Ugięły się pod nią kolana i gdyby nie podtrzymujący ją Draco, dawno runęłaby na ziemię.

Po chwili wszyscy trzej umieścili ją w małym, zagraconym pomieszczeniu, upewniając się, że drzwi są zamknięte na klucz.
-Ach... kocham te świąteczne klimaty-westchnął Blaise, zmierzając w stronę zastawionego stołu.
-Tak, ja też uważam, że to najgorsza wigilia jaką dano było mi przeżyć-odparł słabym głosem Teodor. Opadł na kanapę, przykładając dłoń do skroni.
-Teodor... właściwie to... jakim cudem jeszcze żyjesz?-spytał Draco, stając naprzeciw przyjaciela. Przyglądał mu się z wyraźnym niepokojem. Z twarzy chłopaka odpłynęły wszelkie kolory i chociaż w ostatnim czasie cały czas tak wyglądał, teraz sprawiał wrażenie naprawdę ledwo żywego.
-Wziąłem odtrutkę.
-Niby kiedy?-spytał Blaise, biorąc ze stołu kawałek ciasta z orzechami.
-Jest w tym co jedliśmy-odparł, z uśmiechem patrząc na to, co trzymał w dłoni jego przyjaciel.
-Że niby w tym cieście?-spytał Draco, patrząc na to z powątpiewaniem. -Skąd wiedziałeś, że Bellatrix go nie zje?
-Bo ma uczulenie na orzechy-oświadczył Teodor, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Po chwili jednak, skrzywił się z bólu, czując w głowie ostre ukłucie.
-Więc wasz związek zabrnął tak daleko, że wiesz nawet o jej alergiach?-zakpił Draco, zawracając do kuchni by podać mu worek z lodem. Po chwili wrócił, wręczając mu w rękę chłodny okład.
-Po prostu usłyszałem jak mówiła o tym na świątecznym bankiecie-odparł zażenowany Teodor. -Wierz, lub nie, całowanie jej było równie obrzydliwe co dzień, w którym musiałem na eliksirach rozkrajać żabę.
-Przesadzasz-zaśmiał się Blaise, mimowolnie się krzywiąc.
-Naprawdę chcesz stawać w jej obronie?-spytał z zrezygnowaniem chłopak.
-Kim bym był, gdybym nie próbował bronić kobiety, której pocałunki porównujesz do żabich flaków?
-Dajcie spokój. Lepiej powiedziecie co mamy z nią zrobić.
-Czemu jej nie zabijemy?-spytał Blaise, wzruszając ramionami. -Jest cholernie podła. Sama zamordowała mnóstwo ludzi, jest przesiąknięta złem do szpiku kości. Ma radochę z torturowania... Pieprzona sadystka...
-Nie nam decydować kto zasługuje na śmierć-przypomniał mu Draco, spuszczając wzrok na ścianę. -Nie jesteśmy Nim.
Blaise zamilkł na chwilę, poważnie się nad tym zastanawiając. Bella wyrządziła wiele złego, nie okazywała skruchy. Wręcz przeciwnie, miała ochotę na więcej. Niszczyła życie innym, czemu nie mieli prawa zniszczyć jej życia?
-Zabiła tylu ludzi...
-My też zabijaliśmy-wtrącił się Teodor. -Nie ma znaczenie ilu. Zabijaliśmy i zamierzamy zabijać dalej jeśli będzie to konieczne. W czym jesteśmy od niej lepsi?
-Nie zamierzam robić z siebie męczennika. Nie będę katował się wyrzutami sumienia! Ona robiła to dla przyjemności, ja, dlatego że musiałem.
-Myślisz, że dla twojej ofiary miało to jakieś znaczenie? Jest martwa. Tak samo jak ten, kto został zabity przez Bellatrix. Odebranie życia, to odebranie życia. Nie zaliczajmy siebie do jakiejś lepszej kategorii, bo ona po prostu nie istnieje.
-Jasne-odparł nieprzekonany Blaise, z zaciśniętymi ze złości zębami. Pokiwał głową, po czym ruszył w stronę drzwi do mieszkania. Wziął do ręki swoją kurtkę, nawet nie patrząc na przyjaciół.
Po chwilę doszedł do nich głośny trzask zamykanych drzwi.
-Wesołych świąt-powiedział Draco, ciężko wzdychając.

                                                                              ***

-Nie powinienem tego mówić-powiedział w końcu Teodor. Ze zrezygnowaniem przejechał dłonią po twarzy, a z jego ust wyrwał się cichy jęk. Czuł się naprawdę podle przez to co powiedział. Może i miał rację, ale Blaise stał się Śmierciożercą tylko i wyłącznie dla nich. Dla niego i Dracona. Nie mógł pozwolić by pożałował tego, że chciał być z nimi.
-Miałeś rację... a on. On po prostu miał dziś naprawdę kiepski dzień. Da sobie radę.
-Mimo wszystko byłem okropny-stwierdził z zrezygnowaniem. -Powinienem zachować te myśli dla siebie.
Odpowiedziało mu milczenie. Draco wydawał się równie przygnębiony odejściem Blaise'a. Wiedział, że słowa Teodora były w stu procentach słuszne. Wiedział też, że odejście Pansy, wizyta Bellatrix i najgorsze święta w całym życiu Blaise'a sprawiały, że doskonale rozumiał również drugiego przyjaciela. Był... rozdarty.
-Może chodźmy go poszukać-powiedział cicho.
-Pewnie. Dobry pomysł-odparł Teodor, jednak kiedy tylko wstał, z powrotem opadł na kanapę.
-Co się ze mną dzieje?-spytał, z przerażeniem, łapiąc się za głowę.
-Musisz odpoczywać-stwierdził Draco, starając się zachować spokój. Bał się przyznać, że skutki rzuconej klątwy stają się coraz gorsze. -Jesteś po prostu zmęczony i osłabiony. Znajdę Blaise'a, a ty połóż się spać, to był ciężki dzień.
-Daj spokój-odparł Teodor, po raz kolejny próbując wstać z miejsca.
-To ty daj spokój-powiedział zażenowany uporem przyjaciela, Draco. -Poza tym... ktoś musi pilnować Bellatrix-przypomniał mu z delikatnym uśmiechem.
-Żartujesz? Leży nieprzytomna pod kluczem.
-Ale jest sprytna, wredna i przebiegła. Nie można jej lekceważyć nawet kiedy jest pozbawiona sił.
Teodor wywrócił oczami, jednak pozwolił przyjacielowi wyjść samemu. Nie mógł nic zrobić.

Siedział na kanapie, próbując usnąć, kiedy rozległo się pukanie. Czyżby Draco znalazł Blaise'a? Nie, w końcu miał swoje klucze... Kto w takim razie dobijał się do ich mieszkania?
Wstał z kanapy, po czym podpierając się o ścianę, powoli podszedł do drzwi. Osoba, która stała u progu, ewidentnie go zaskoczyła.
-Wesołych świąt, Teo-powiedziała Lena, posyłając mu delikatny uśmiech.

                                                                           ***

Draco szedł ulicą, rozglądając się za swoim przyjacielem. Gdzie też mógł podziać się Blaise? Nie mógł odejść daleko. Wątpił w to, by się teleportował. To było raczej mało prawdopodobne. W końcu... dokąd mógłby się przenieść? Nagle jego myśli zostały brutalnie przerwane przez drobną osóbkę, która wpadła na niego i jak długa, runęła na ziemię.
-Merlinie, przepraszam-powiedziała, szybko ocierając swoją twarz. Zapewne pomógłby jej wstać, gdyby nie szok, którego tak nagle doznał.
-Co ty tu robisz?-spytał, patrząc jak dziewczyna próbuje podnieść się z ziemi. Dopiero po chwili nachylił się nad nią, by podać jej rękę.
-Malfoy?-spytała równie zdziwiona. Dopiero kiedy stanęła naprzeciw niego, zobaczył na jej twarzy ślady świeżych łez.
-Nie powinnaś być w domu?-spytał cicho. Nie zamierzał pytać jej co się stało. Gdyby chciała, sama powiedziałaby czemu płakała.
-To... Mogłabym zapytać ciebie o to samo-stwierdziła zanim zdążyła wyznać co ją trapi.
-Siedzę z chłopakami na Nokturnie, ale coś jak zwykle musiało się popsuć. Szukam Blaise'a.
-Wszystko w porządku?-spytała z troską.
-Mógłbym zapytać ciebie o to samo-stwierdził z ponurym uśmiechem. Widział smutek w jej oczach i choć dopiero co postanowił dać jej spokój, teraz chciał wiedzieć czemu płakała w tak cudowny dzień jak wigilia.
-Moi rodzice... pokłócili się tak jak nigdy wcześniej i...-wyznała łamiącym się głosem. -Nie byłam wstanie tego znieść. Uciekłam z domu-po tych słowach łzy znowu spłynęły po jej policzkach. Mimo to szybko  je otarła.
-Przykro mi-powiedział, jednym ruchem przygarniając ją do siebie. -Kto wie? Może wszystko między nimi jeszcze się ułoży. W końcu się kochają.
-Kiedyś się kochali-poprawiła go z goryczą. -Teraz tylko na siebie wrzeszczą i się obrażają.
Nagle jednak przypomniała sobie wydarzenie sprzed kilku dni, kiedy to spotkała ojca Dracona w kawiarni. Słyszała wtedy jak młody Malfoy mówi coś o poderżnięciu gardła. Czy to możliwe by Lucjusz zabił Narcyzę? W końcu... czytała ostatnio coś na temat śmierci matki Dracona w gazecie.
-Draco... Czy twój ojciec...
-Widziałaś się z nim? Coś od ciebie chciał?-spytał momentalnie się spinając. Tak bardzo bał się o to, że Lucjusz mógłby skrzywdzić Hermionę.
-Nie, wszystko w porządku. Chciałam się spytać... bo... ja... Ostatnio czytałam, że twoja mam nie żyje-powiedziała cicho. Spuściła oczy, żałując, że nie zdążyła ugryźć się w język. To było nie na miejscu. Była wigilia, a ona wygrzebywała na wierzch takie smutne sprawy.
Malfoy zmarszczył brwi, patrząc na nią z wyczekiwaniem. Dziewczyna chyba jednak nie zamierzała nic powiedzieć. Stali na środku ulicy, a ludzie mijali ich, zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Oni też zdawali się obojętni na ulicznych przechodniów. Liczyli się tylko oni i słowa, które wypowiadali
-To prawda-powiedział w końcu, uważnie się jej przyglądając.
-Twój ojciec ją zabił?-spytała prawie niedosłyszalnie. Nie patrzyła mu w oczy, zbyt bardzo bała się, że zobaczy w nich gniew. Mimo to, zdawała się zbyt ciekawa. Przeklinała się w duchu za swoją zarozumiałość.
-Tak-przyznał równie cicho Draco. Dopiero teraz odważyła się na niego spojrzeć. Jednak ani na jego twarzy, ani w jego oczach nie zobaczyła zupełnie nic. Żadnej emocji, uczucia, żadnego dowodu na to, że dla niego miało to jakieś znaczenie.
Dziewczyna patrzyła na niego w milczeniu, nie mając pojęcia co takiego powinna powiedzieć. Zwykłe "przykro mi" zdawało się zbyt banalne i żałosne jak na tą sytuację. Zamiast tego mocno go przytuliła.
-Nie udawaj, że nie boli. Wiem, że cierpisz i jest ci smutno-powiedziała w końcu. Jej słowa wyraźnie go zdziwiły. Odsunął jej delikatnie, z wyraźnym zainteresowaniem patrząc w jej czekoladowe oczy.
-Bolało, Granger. Cholernie bolało-przyznał, delikatnie kiwając głową. -Ale musiałem to od siebie odsunąć, zapomnieć, przestać żałować. Bo takie uczucia niszczą.
-Uczucia to uczucia. Owszem, każde z nich potrafi okazać się niszczycielskie, ale to dzięki nim jesteś człowiekiem. Twój żal i smutek... może dzięki nim jesteś wstanie okazać współczucie, być bardziej wrażliwym albo...-urwała widząc jego minę. Zdawał się zażenowany jej słowami. Wcale nie stał się wrażliwy ani współczujący. Chyba tylko bardziej oschły, chłodny i bezwzględny... no i zraniony.
-Przepraszam-szepnęła, czując jak w jej oczach na nowo szklą się łzy. Malfoy patrzył na nią z taką... pogardą. Nie wiedziała, że chłopak nie ma o tym najmniejszego pojęcia. Po prostu tak to odbierała.
-Malfoy, dalej mnie kochasz?-spytała, patrząc na niego z wyczekiwaniem. Musiała wiedzieć, czy coś jeszcze w nim pozostało.
-Tak-odparł bez chwili wahania. Dlaczego więc, jego spojrzenie pozostawało takie chłodne i niedostępne?
-Przytulisz mnie?-spytała, bo sposób w jaki ją od siebie wcześniej odsunął, zabolał. Możliwe, że to ona sama doprowadziła do tej rozmowy. Niestety, to ja źle czuła się w tym momencie, sprawiało, że musiała mu to uświadomić. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zaczynała tej bezsensownej rozmowy o rodzicach. Była taka głupia, a Malfoy najwyraźniej był na nią o to zły. Potrzebowała go. Potrzebowała jego wsparcia. Wiedziała co spotka ją w domu. Skłóceni rodzice, którzy jak zwykle będą próbowali wciągnąć ją w rodzinną awanturę. Miała już dość. Wierzyła, że spotkała go na ulicy nie bez powodu.
Po chwili wszelkie złe myśli zostały momentalnie odgonione, bo znalazła się w silnych ramionach blondyna, który delikatnie gładził jej włosy.
Przez dłuższą chwilę, trwali w swoich objęciach, starając się poukładać własne myśli. Zamyślony Draco, nie miał pojęcia jak bardzo źle go odebrała. Stał się przy niej chłodny i obojętny... nieznajomy. Chociaż czy ona kiedykolwiek go znała? Nie, oczywiście, że nie. Nigdy jej na to nie pozwolił.
-Odprowadzić cię do domu?-spytał cicho, po dłuższej chwili milczenia.
-Nie chcę tam wracać. Przynajmniej nie teraz-odpowiedziała, opierając czoło o jego pierś. -Nie jestem jeszcze gotowa.
-Cóż.. zaproponowałbym ci kawę w jakiejś kawiarni i szczerą rozmowę, ale chyba nie bardzo mam na to czas-wyznał z krzywym uśmiechem. -Muszę znaleźć Blaise'a.
-Mogę pomóc ci go szukać-zaoferowała się.
-W porządku-zgodził się Draco, kiwając powoli głową. Złapał ją za rękę, po czym zaczął iść prowadząc ją zatłoczoną ulicą.
-Pokłóciliście się?-spytała w końcu, rozbawiając go swoją ciekawością. Była wstanie zrobić wszystko by czego się dowiedzieć. Czasem miał wrażenie, że ta dziewczyna jest całkowicie pozbawiona skrupułów.
-Raczej Teodor się z nim pokłócił. Wiesz... nasze relacje są dość skomplikowane.
-Czemu więc to nie Teodor go szuka?
-Bo ledwo trzyma się na nogach.
-Pobili się?
-Nie... on jest po prostu naprawdę chory...-wyjaśnił ponuro Ślizgon. Miał wrażenie, że z Teodora powoli uchodzi życie.
-Czemu nie pójdziesz z nim do Munga?-spytała, jakby była to najprostsza rzecz na świecie.
Odpowiedź była bardzo prosta. Wystarczyło, by któryś z magomedyków podniósł lewy rękaw Teodora by dowiedzieć się prawdy. Wszyscy byliby zgubieni. Cóż... Hermiona nie miała pojęcia o tym, że jego przyjaciele również są Śmierciożercami. Nie mógł wciągać ich w swoje sprawy.
-On... On boi się lekarzy-odparł po dłuższej chwili milczenia.
Dziewczyna spojrzała na niego z politowaniem, jednak nie zamierzała ciągnąć tego tematu. Szli więc w ciszy, zupełnie się do siebie nie odzywając. Obydwoje pochłaniani byli przez nurtujące myśli, które chyba nigdy nie zamierzały dać im spokoju.
-Czy... czy to nie on?-spytała po dłuższej chwili Hermiona. Wskazała palcem na chłopaka siedzącego na schodkach przed jednym z zamkniętych kramów.
Owszem, tego dnia Pokątna w końcu tętniła życiem, jednak nie wszyscy odważyli się na nowo otworzyć swoje sklepy. Z każdą chwilą, na ulicy pozostawało coraz to mniej osób. Blaise siedział sobie, z dala od ulicznego zgiełku i hałasu. To było idealne miejsce na tępe obserwowanie nocnego, londyńskiego życia.
Draco stanął centralnie naprzeciwko niego, unosząc w górę jedną brew.
-To była tylko kłótnia. Nie musisz staczać się do takiego poziomu-stwierdził z politowaniem.
-Cześć Draco-przywitał się Blaise, wyginając usta w bladym uśmiechu. -Cześć, Hermiono-dodał widząc stojącą za plecami blondyna dziewczynę.
Gryfonka jedynie skinęła głową, przyglądając mu się ze współczuciem. Było w nim tyle smutku i bezradności, że poczuła się głupio na wspomnienie swojej rozpaczy po kłótni rodziców.
-Blaise, powinieneś wracać do domu.
-Jakiego domu?-spytał z zrezygnowaniem, unosząc głowę i wlepiając swój smętny wzrok w gwiazdy.
-Przestań-skarcił go poirytowany Draco. To nie była pora na wywody o swojej niedoli.
-Zauważyłeś kiedyś lukę w naszym planie, Draco? To wszystko jest takie beznadziejnie bezsensowne...
-Jesteś pijany-stwierdził blondyn, kucając nad nim i próbując jakoś go podnieść.
-Jakie to ma znaczenie?-spytał chłopak, nawet nie próbując ułatwić zadania przyjacielowi. Siedział na schodkach i nie zamierzał z nich wstawać.
-Takie, że wypowiadasz na głos swoje myśli. Zaufaj mi, ja tylko pilnuję żebyś nie pogrążył się w czarnej otchłani rozpaczy-zironizował Draco, patrząc na niego wyczekująco. -Możesz się ruszyć?
-Daj spokój. Ja tu sobie posiedzę, a ty pospaceruj sobie jeszcze ze swoją nową dziewczyną.
-Może pójdę do jakiegoś sklepu, kupiłabym dla niego wody. Nie wygląda najlepiej-zaoferowała Hermiona.
-Nie, zasłużył sobie na to. Niech jutro umiera na kaca-stwierdził mściwie. -Przepraszam za niego-dodał ze zrezygnowaniem.
-Może jednak mogę jakoś pomóc?-spytała wyraźnie zmieszana sytuacją. -A może powinnam już iść...-powiedziała po dłuższej chwili.
-Tak, chyba najlepiej będzie jeżeli wrócisz do domu. Ale poczekaj, odprowadzę cię.
-Niby jak? Musisz zająć się przyjacielem-przypomniała mu z bladym uśmiechem. -Spotkamy się jeszcze przed rozpoczęciem szkoły?-spytała, zupełnie nie zwracając uwagi na Blaise'a, który z urzeczeniem przypatrywał się tej scenie.
-Pewnie-zapewnił ją, z szerokim uśmiechem. -Głupio, że tak wyszło...-dodał, z irytacją rzucając spojrzenie w stronę Blaise'a.
-Przyjaciele to przyjaciele. Czego się dla nich nie robi?-zaśmiała się, jednak po chwili spochmurniała. Musiała wrócić do domu.
-Poradzisz sobie-powiedział Draco, doskonale wiedząc co ją trapi. -Jesteś Hermiona Granger, dasz radę.
Dziewczyna uśmiechnąwszy się delikatnie, złożyła na jego ustach krótki pocałunek.
-To niesamowite, że cię dziś spotkałam-stwierdziła, po czym nie czekając na jego reakcję, odeszła w swoją stronę.

                                                                                     ***
Przez dłuższą chwilę, patrzył jak odchodzi by po chwili wypuścić ze swoich ust ciche westchnięcie.
-To skarb mieć taką dziewczynę...-powiedział Blaise, przeczesując palcami swoje ciemne włosy.
-Zamknij się, jesteś okropny-warknął w jego stronę Draco.
-Dlaczego? Bo schlałem się jak świnia na ulicy? Daj spokój. Ja tylko pozwoliłem sobie na chwilę, nie myśleć racjonalnie o moich problemach. Ale wiesz? Alkohol nie jest wstanie uciszyć sumienia. Ono ciągle daje o sobie znać. Na co czeka? Aż skoczę z mostu?-spytał z rezygnacją. -Przepraszam, że popsułem ci randkę-dodał udając skruchę.
-To nie była randka-odparł Draco, wzruszając ramionami. Podszedłszy do przyjaciela, ciężko opadł na schodki obok niego. -Słuchaj, Blaise... domyślam się jak się czujesz. Ale... jeżeli chcemy to przetrwać, to musimy trzymać się razem, musimy pamiętać kim tak naprawdę jesteśmy-przypomniał mu, odnajdując wzrokiem stojącą obok przyjaciela do połowy pustą butelkę wyjątkowo mocnej whisky. Wziął ją do ręki i pociągnął z gwinta duży łyk napoju. Mimo dużej ilości procentów nawet się nie skrzywił. Zamiast tego uważnie przyjrzał się etykiecie na butelce.
-To świństwo-stwierdził beznamiętnym głosem.
-Ale jest mocne-odparł podobnym tonem Blaise. -Draco ucieknijmy. Ja, ty, Teodor i dobra whisky. To dobry pomysł.
-Ucieczka nigdy nie jest dobrym pomysłem, Blaise-przypomniał mu blondyn. -Zawsze źle się kończy.
-Wyjechalibyśmy na drugi koniec świata i zaszyli gdzieś w lesie aż do końca wojny. Teraz kiedy Pansy jest bezpieczna, nie mamy nic do stracenia-przypomniał mu cicho.
-Nie chcę-stwierdził Draco, myśląc o Hermionie. -Przynajmniej jeszcze nie teraz.
-Więc kiedy? Jak już zabijemy kolejne tuziny ludzi? A może ilość nie ma dla ciebie znaczenia?
-Oczywiście, że ma-zapewnił go ponuro Draco. -Po prostu... nie możemy tego tak skończyć.
-Niby dlaczego? Poradzilibyśmy sobie. Czas schować swoją dumę do kieszeni i przyznać, że nie mamy szans z tym z czym żyjemy.
-My uciekniemy, a co z ludźmi? Będą skazani na łaskę Voldemorta? To samolubne, nawet jak na nas.
-Ale my nie jesteśmy po stronie ludzi, Draconie! Jesteśmy po stronie potworów i nie mamy problemu by im służyć. Przyczyniamy się do sukcesu Czarnego Pana. Nasze zniknięcie przyniosłoby jedynie korzyść.
Draco zamilkł, poważnie myśląc nad słowami przyjaciela. Blaise miał rację. Męczyli się, byli nieszczęśliwi. Byli wstanie zacząć nowe życie z dala od tego koszmaru ale...
-Jeżeli chcesz, możesz odejść. Ja zostanę w Londynie-oświadczył, jakby była to najprostsza decyzja w jego życiu.
-Bo kochasz Hermionę?-spytał z niedowierzaniem Blaise. Domyślał się, dlaczego jego przyjaciel to robi.
-Tak, to znaczy nie, to znaczy... nie tylko-odpowiedział gubiąc się we własnej wypowiedzi. -Czuję, że powinienem być tutaj, że to tu jest moje miejsce. Chcę walczyć.
-Ale jesteś po złej stronie, Draco!-przypomniał mu Blaise, sięgając po butelkę whisky. -I nie możesz jej zmienić, nie tracąc przy tym życia-zauważył ponuro. -Jesteśmy przeklęci i tylko ucieczka może nas uratować.