Pewnego dnia... siedziałam na werandzie przed swoim małym, drewnianym domkiem. Przed nim rozciągał się zarośnięty, zaniedbany ogród, a nieco dalej płot, z którego już dawno zeszła biała farba. Kupując ten dom parę lat temu, nie myślałam o tym, że będę musiała go pielęgnować... Właściwie... do tej pory nie mam pojęcia o czym wtedy myślałam... Ból z tamtych czasów dalej zdaje się być świeży, tak bardzo realny...
Za płotem znajdował się chodnik, a jeszcze dalej ulica, po której co jakiś czas przejeżdżały samochody.
Wyprowadziłam się na odludzie, ale nikt nie zagwarantował mi tego na piśmie. Dlatego musiałam karcić sama siebie kiedy narzekałam na obcujących ze mną ludzi.
Owszem, bywali irytujący i bardzo często miałam ich dość, ale to w końcu nie ich wina, że żyli...
Zazwyczaj zamykałam się w swoim pustym, przepełnionym samotnością domu i czekałam aż ogarniająca mnie rozpacz przejdzie. Tak po prostu zniknie... Od dawna znałam tą sztuczkę, a jednak bezustannie się na nią nabierałam, bo wcale nie przechodziła ani nie znikała. Stałam się naiwna, głupia i tchórzliwa. Zniszczona...
Tamtego dnia, nie mogłam jednak usiedzieć w zamknięciu. Czułam się jak w więzieniu, które przez pomyłkę zaczęłam nazywać domem. Nic nie trzymało mnie w tym miejscu, a jednak nie mogłam tak po prostu uciec...
Coś mnie tam trzymało. Coś czego sama nie potrafiłam zdefiniować. Teraz już wiem, że był to strach. Strach przed tym, że nigdzie indziej nikt mnie nie zechce, odtrąci.
Jak zwykle siedziałam i wspominałam, jednocześnie się tym katując. Każda myśl spowodowana wizjami z przeszłości była bolesna. Ja tymczasem robiłam to specjalnie. Cierpiałam, bo nie widziałam już innego sposobu na życie.
Ludzie zawsze brali mnie za odważną, inteligentną, niepokonaną. Ale to tylko przykrywka. Zbroja kruchego, bezwartościowego człowieka. Nie mam pojęcia co chciałam przez to uzyskać ani na co tak naprawdę liczyłam, bo przecież taki sposób nigdy nie był wstanie ukoić mojego bólu ani dać mi szczęścia.
Ten dzień różnił się jednak od pozostałych. Owszem był równie monotonny i nudny, przepełniony goryczą mojego żałosnego egzystowania ale... to był dzień w którym wszystko się zmieniło.
Siedziałam na werandzie. Z otępieniem wpatrując się w dal, która dla mnie nigdy nie miała kresu. Kiedyś ludzie uważali to za niepohamowaną wyobraźnie, fantazyjność, która się nie kończyła... Kiedyś brano mnie za wspaniałą, ciekawą osobę... Nie mam pojęcia kiedy zaczęto nazywać mnie stukniętą wariatką.
Prawda była taka, że z moim mózgiem zawsze wszystko było w porządku. Hm... Nawet lepiej niż w porządku. Byłam najmądrzejsza, najinteligentniejsza, najlepsza... Byłam idolem wszystkich małych czarownic.
Razem z moimi przyjaciółmi-Harry'm i Ronem uratowaliśmy świat, tym samym zdobywając sympatię całej czarodziejskiej społeczności, do której przynależeliśmy. Kiedyś byliśmy jej częścią, po wojnie, staliśmy się podporą. Ludzie nas uwielbiali. Mieli do nas szacunek i dozgonną wdzięczność.
To było przyjemne uczucie - świadomość, że po tym co przeszliśmy zostaliśmy docenieni.
Ale razem z każdym wiwatem, komplementem... Razem z nimi mój przyjaciel Ron oszalał. Jego ego wzrosło do niewyobrażalnych rozmiarów. Stał się niezrównoważony i niebezpieczny. Zaczął dostrzegać we mnie i Harry'm rywali, a kiedy zmęczona jego ciągłą paranoją zerwałam nasze zaręczyny, wściekł się.
Mógł czuć się oszukany, miał prawo się zawieść ale nie zabić Harry'ego.
Kierowany nagłym impulsem, rzucił się w moją stronę, a pragnący mnie ocalić przyjaciel osłonił mnie własnym ciałem. Umarł na miejscu, ugodzony potężną klątwą.
Potem Ron został umieszczony w Azkabanie, a ja w Mungu na stałej obserwacji.
Popadałam w co raz to większą depresję i nic nie było wstanie mi pomóc. W końcu lekarze dali za wygraną. Pozwolili wrócić mi do domu gdzie, kto wie, dojdę do siebie w obecności bliskich mi rodziców.
Byli jedynymi, którzy mi zostali jednak i oni niedługo postanowili mnie opuścić.
Zginęli w wypadku samochodowym, nie zdążywszy się nawet ze mną pożegnać.
Wtedy opuściłam Londyn. Chciałam zacząć od nowa, zacząwszy od rzucenia za siebie przeszłości. Jednak... okazała się ona moją najgorszą zmorą. Powracała w snach, wspomnieniach, skojarzeniach...
Nie mogłam zapomnieć, dlatego zrezygnowałam z nieudolnych prób i postanowiłam z tym żyć.
To było jednak zbyt trudne. To wtedy uświadomiłam sobie, że jestem zbyt słaba by to osiągnąć. Bez moich przyjaciół byłam niezdolna do niczego, byłam... słaba.
-Witaj, Granger-z zamyślenia wyrwał mnie głos. Znany... jednak nie byłam wstanie przypomnieć sobie skąd. Zmusiłam się do oderwania wzroku z nieokreślonego punktu w oddali. Uniosłam głowę, siląc się na obojętny, wyprany z emocji wyraz twarzy, jednak nie wierzę, że nie pojawiło się na niej zaskoczenie.
Draco Malfoy-mój wróg z szkolnych czasów stał nade mną i przyglądał mi się z wyraźnym zdziwieniem.
-To mój ogród. Nie wolno tu wchodzić-stwierdziłam cicho, zupełnie beznamiętnym tonem. Właściwie... to obojętne mi było to co robi tu ten mężczyzna. Nie widziałam go przez tyle lat... Od dawna nie obchodził mnie jego los i poczynania.
-Jej... rzeczywiście z tobą źle-stwierdził, po czym niewzruszony moim nieprzyjemnym powitaniem, usiadł obok mnie na ganku. -Dawno cię nie widziałem. Wyglądasz równie okropnie co kiedyś-dodał z ponurym uśmiechem.
Miał rację. Wyglądałam okropnie. Byłam chuda, blada... W moich oczach brakowało jakiegokolwiek wyrazu, a twarz wydawała się niesamowicie zmęczona. Byłam jak cień człowieka, za którego niegdyś się uważałam...
-Co tu robisz?-spytałam, pomijając jego ostatnią uwagę.
-Szukałem cię-wyznał z wyraźnym zadowoleniem. -I wreszcie mi się udało-dodał z uśmiechem.
Draco Malfoy przeszedł ogromną metamorfozę. Owszem, jego wygląd nie zmienił się zbytnio od momentu gdy widziałam go parę lat temu. Dalej pozostawał przystojnym, dobrze zbudowanym blondynem z stalowoszarymi oczami i przebiegłym uśmiechem.
To jego charakter, zachowanie tak bardzo mnie zdziwiło. Zdawał się zapomnieć o barierze, która niegdyś nas dzieliła - zwała się nienawiścią i była nie do pokonania.
Teraz, siedział obok mnie i bez najmniejszych oporów, obdarzał mnie swoim czarującym uśmiechem...
Spojrzałam na niego z niechęcią, po czym splatając ręce na piersi, wstałam z miejsca.
-Gratuluję sukcesu-zakpiłam, po czym odwróciłam się w stronę drzwi i złapałam za klamkę.
-Czekaj-poprosił zrywając się z werandy i podbiegając do mnie.
Wywróciłam oczami. Nie zamierzałam spełniać jego próśb. Otworzyłam drzwi, przestąpiłam przez próg i zamierzałam zatrzasnąć mu je przed nosem, kiedy niezbyt kulturalnie wepchnął się razem ze mną do środka.
-To ważne. Muszę z tobą pogadać-powiedział, dalej nieprzejęty tym, jak nieuprzejmie go traktuję. Cóż... niegdyś był równie bezczelny. Ba! Był gotowy na o wiele gorsze występki.
-Ale ja nie, więc proszę cię abyś opuścił mój dom zanim zawiadomię ministerstwo.
-Proszę bardzo. Ja pracuję w ministerstwie-stwierdził z kpiącym uśmiechem. -Porozmawiamy tutaj czy w dziale przesłuchań w Londynie?-spytał, unosząc w górę prawą brew.
Westchnęłam, po czym gestem ruchu zaprosiłam go do środka, proponując coś do picia. Grzecznie odmówił, co przyjęłam z ulgą, po czym bezceremonialnie opadłam na fotel w salonie.
-Streszczaj się-warknęłam, splatając ręce na piersi.
-Weasley wychodzi z więzienia-wypalił, bacznie przyglądając się mojej reakcji. Byłam na niego wściekła, bo nie mogłam zamaskować szoku, który zagościł na mojej twarzy. Nie chciałam okazywać przed nim jakichkolwiek emocji, ale najwyraźniej byłam do tego zmuszona.
-Jakim prawem?-spytałam cicho, tak by Malfoy niedosłyszał drżącej nuty w moim głosie.
-Stwierdzono u niego poważne zaburzenia psychiczne, dlatego umieszczono go na terapii w Mungu. Kiedy uzdrowiciele go wyleczą będzie wolny.
Zacisnęłam zęby, starając się przeanalizować natłok myśli nagle pojawiający się w mojej głowie. To niemożliwe, niesprawiedliwe! Ron stał się potworem, zabił naszego przyjaciela! Zabił Harry'ego, który pokonał wszystkich wrogów tylko po to by ostatecznie zginąć z rąk kogoś komu ufał najbardziej!
-Po co mi o tym mówisz?-spytałam, przybierając najbardziej obojętny wyraz twarzy.
-Podejrzewamy, że stał się chory psychicznie po tym, jak w czasie wojny przeżył poważny wstrząs. Musimy cię przebadać a poza tym...
-Nigdzie nie idę-przerwałam mu oschle. -Byłam w psychiatryku. Wypuściliście mnie. Dajcie wreszcie spokój. Nic mi nie jest...
Malfoy zamilkł, przyglądając mi się z wyraźnym zastanowieniem.
-Wiem-powiedział, potwierdzając swoje słowa skinięciem głowy. -Ale ludzie w ministerstwie nie. Dlatego musisz...
-Nie!-przerwałam mu głośno. -Nie!-krzyknęłam, broniąc się przed jego słowami. Powoli traciłam kontrolę...
-Przestań, nie rób tego-powiedział z zażenowaniem wiedząc że szykuję się na atak niepohamowanej furii.
-Nie wrócę do Londynu-oznajmiłam, siląc się na opanowanie, jednak nieprzekonana co do tego mina Malfoya sprawiła, że wybuchłam. Zatkałam uszy, po czym niczym mała dziewczynka wydobyłam z siebie głośny pisk.
Mężczyzna patrzył na mnie z charakterystycznie uniesioną brwią. Czekał aż mi przejdzie. Chciał udowodnić jaki to on zdrowy, opanowany...
Jak on śmiał mówić mi, że jestem stuknięta?
Prawda była taka, że niewątpliwie cierpiałam na poważne zaburzenia psychiczne, ale nie zamierzałam się do tego przyznać.
Nie przerywając mojego donośnego wrzasku, podeszłam do stołu na którym stały kwiaty w eleganckim, szklanym wazonie. Nie myśląc długo, wywaliłam z niego delikatne, białe róże i wzięłam go do ręki z zamiarem rzucenia w Dracona, jednak szkło okazało się bardzo cienkie, a moje ręce ściskały go w żelaznym uścisku.
Usłyszałam trzask i poczułam ostry ból w dłoniach. Po chwili z moich rąk zaczęła spływać ciepła krew, która przyprawiała mnie o zawroty głowy. Od czasu brutalnej wojny od Hogwart unikałam jej jak ognia...
Zamilkłam, patrząc w kawałki szkła, które utkwiły w mojej delikatnej skórze.
Zamarłam, czułam jak panika ogarnia moje ciało, jak tracę nad sobą kontrolę. W moich oczach zalśniły łzy i choć starałam się je powstrzymać, to nie mogłam powstrzymać także kłębiących się we mnie emocji.
-Wynoś się stąd-warknęłam w stronę Dracona, nawet na niego nie patrząc.
Czułam jak moje ciało się trzęsie i choć doskonale wiedziałam, że nic takiego się nie stało to... nie mogłam się uspokoić. Wtedy zrozumiałam, że naprawdę jestem nienormalna. Nie radziłam sobie nawet z tym, żeby wywalić za drzwi Malfoya. Kiedyś nie miałabym z tym najmniejszego problemu.
Mężczyzna nie zamierzał jednak spełniać mojego żądania. Zamiast tego podszedł w moją stronę.
Odsunęłam się. Nie chciałam, żeby cokolwiek do mnie mówił, nie chciałam na niego patrzeć.
Malfoy nie miał jednak zamiaru ze mną rozmawiać. Minąwszy mnie, otworzył jedną z szafek wiszących nad moją głową. Skąd wiedział, że znajdzie tam apteczkę?
Wyciągnął skrzyneczkę z artykułami pierwszej pomocy i nie zwracając uwagi na moją reakcję wyjął z niej bandaże.
Dopiero wtedy podszedł do mnie, patrząc z wyraźnym zrezygnowaniem.
-Jesteś stuknięta, Granger-stwierdził bez najmniejszych skrupułów. -Ale nie tak jak Weasley.
-Nawet mnie do niego nie porównuj-warknęłam ze złością.
-To był twój narzeczony-zauważył cicho.
-Masz rację. To "był" mój narzeczony-zgodziłam się z nim, ciężko oddychając. -To przeszłość.
-On jest chory, Granger. Myślisz, że na twoim miejscu Weasley zrezygnowałby z ciebie?
Spojrzałam na Malfoya z wyraźnym szokiem. Blondyn miał rację. Ron zawsze był we mnie szaleńczo zakochany. Troszczył się o mnie, nigdy nie opuścił... Ile to razy zapewniał mnie o swojej dozgonnej miłości? Ile razy mówił, że nigdy mnie nie zostawi?
-On zabił Harry'ego, Malfoy-zauważyłam nieprzytomnie. Dopiero po czasie uświadomiłam sobie, że mężczyzna ujął moje dłonie i zaczął je delikatnie opatrywać.
-Nie zrobił tego świadomie... Poza tym... Wiesz, moim zdaniem... wtedy kiedy Voldemort umarł... Mówią, że wygraliście ale dla mnie to wy ponieśliście porażkę. Nawet po śmierci, Czarny Pan był wstanie was podzielić. Może czas udowodnić, że nie i zjednoczyć się z Ronem?-zaproponował z bladym uśmiechem.
Spojrzałam na niego nieprzekonana.
-O co ci chodzi? Jaki masz w tym cel?-spytałam, marszcząc brwi.
-Jeżeli Weasley wyjdzie, a ty pomożesz mu dojść do siebie... Chcę spłacić dług Potterowi. On uratował życie mi i mojemu przyjacielowi więc teraz ja...-zaczął, nawiązując do wydarzenia z czasów wojny kiedy to wszyscy zostaliśmy uwięzieni w Pokoju Życzeń opanowanym przez silne zaklęcie Śmiertelnej Pożogi.
-Ja uratuję jego przyjaciół-dodał cicho, prawie nie dosłyszalnie.
-Skąd wiesz, że właśnie tego chciałby Harry? Ron go zabił! Zniszczył wszystko, całą naszą przyjaźń!
Malfoy pokiwał głową ze zrozumieniem, jakby spodziewając się, że mnie nie przekona.
-Masz rację, Ron postąpił źle. Zabił twojego przyjaciela, był gotowy zabić ciebie... Sprawił, że popadłaś w depresję, że zaszyłaś się w tym okropnym domu i przeżywasz każdy dzień jak największą męczarnie. Ale to nie jego wina-ostatnie zdanie wypowiedziane przez blondyna naprawdę mnie zszokowało.
-Każdy pada wpływowi otoczenia! Każdy z nas staje przed wyborami, sytuacjami bez wyjścia! Ale każdy z nas ma też sumienie. Każdy ma zdolność odróżniania dobra od zła. Jak możesz mówić, że to nie była jego wina. Kto inny skierował różdżkę w moją stronę?!-spytałam ze złością. Malfoy zawsze gadał głupoty ale teraz przeszedł samego siebie.
-Daj spokój, Granger. Gdzieś w głębi ducha wiesz, że mam rację. W końcu Ron zawsze był w twoim serduszku, czyż nie? Gdzie to nierozerwalne uczucie, którym darzyłaś obżerającego się przy stole Gryffindoru rudzielca?
-Rozerwało się, kiedy zabił równie ważnego dla mnie przyjaciela.
-Nie możesz go tak zostawić!-powiedział wyraźnie zirytowany. W przeciwieństwie do innych, nawet nie starał się okazać mi dobroci. Nie chciał być wyrozumiały ani łagodny. Po prostu wtargnął do mojego domu i złościł się kiedy nie chciałam zachowywać się po jego myśli! Kretyn...
-Owszem, mogę. Nie pomogę mu. Nie zamierzam pełnić roli kogoś, kto będzie ściągał go do rzeczywistości. Każdy z nas przeżył ciężkie chwile. Wybacz, ale ja nikogo nie morduję...-warknęłam, z niezadowoleniem marszcząc brwi.
-Obiecałaś mu. Obiecałaś, że go nie zostawisz-przypomniał mi, a ja uświadomiłam sobie, że rzeczywiście kiedyś przysięgłam to Ronowi. Ale skąd wiedział o tym Malfoy? A może po prostu zgadywał...?
Zamilkłam, bo w tym momencie poczułam się tak, jakbym naprawdę złamała daną przysięgę...
-A on obiecywał, że mnie nie skrzywdzi. Jak możesz na niego patrzeć i nie widzieć w nim mordercy?!-wrzasnęłam ze złością. Moje niekontrolowane emocje dziwiły nawet mnie samą. Chyba zbyt długo nie rozmawiałam z ludźmi...
-Bo... bo sam robiłem gorsze rzeczy-wyznał, patrząc mi prosto w oczy. Powiedział to... z taką łatwością jakby to wyznanie nie było czymś złym. Jakby fakt, że był Śmierciożercą i okrutnym człowiekiem był czymś całkowicie naturalnym.
-No tak... dla ciebie morderstwo to coś łatwego, rutyna, to...
-To coś co zrobiłem. To, że będę to ukrywał niczego nie zmieni. Ale teraz jestem dobrym człowiekiem. Mam pracę, przyjaciół. Ludzie mnie szanują. A Weasley... Weasley też ma na to szansę. Wystarczy, że połączymy wspólne siły i mu pomożemy-wyjaśnił, kiedy skończył opatrywać moje dłonie. Teraz złapał mnie za ramiona i zmusił bym spojrzała prosto w jego stalowoszare oczy. Co jak co... miał bardzo ładne oczy.
Nagle zniknęła z nich cała ironia i kpina jaką mnie obdarzał. Stał się poważny, ale jednocześnie taki prawdziwy, szczery...
Zrozumiałam, że Malfoy po raz pierwszy wyciągnął do mnie rękę. Chciał załatwić swoje sprawy przy mojej pomocy, ale ja również miałam wyjść z tego układu korzystanie.
Miałam szansę zakończyć sprawy z przeszłości. Kto wie? Może gdybym nie myślała o Ronie jako o mordercy i złym człowieku wreszcie mogłabym być spokojna? Może gdyby Ron przypominał dawnego siebie nie myślałabym o nim tak, jak o kimś kogo niepowrotnie straciłam?
Dlatego, choć niechętnie, przyjęłam propozycję Malfoya. Po długim czasie siedzenia w pustym domu bez jakiegokolwiek zajęcia czy towarzystwa, byłam spragniona przygody...
***
Londyn nie zmienił się zbytnio. Budynki i ulice pozostały te same. Jedynie ludzie... zmienili się diametralnie. Zanim Ron oszalał i trafił do Azkabanu pracowałam w ministerstwie na wysokim i cenionym stanowisku.
Obracałam się w gronie wspaniałych znajomych i czułam się... naprawdę szczęśliwa.
Kiedy po tylu latach razem z Malfoyem przekroczyłam próg ministerstwa, czułam się co najmniej dziwnie. W przeciwieństwie do niego, który uśmiechał się szeroko do mijających nas ludzi, ja nie potrafiłam zdobyć się nawet na przyjazne spojrzenie.
Każdy kto mnie rozpoznawał, patrzył na mnie z... współczuciem? Nie, tego nie dało się tak nazwać.
Razem z Harry'm i Ronem byliśmy bohaterami, idolami całej społeczności. Każdy w nas wierzył, wspierał, okazywał wdzięczność. Zwątpili dopiero wtedy kiedy Ron skończył w więzienia, ja psychiatryku, a Harry w trumnie.
To co działo się w mediach było niedopisania...
Wszyscy pozostali przyjaciele odwrócili się ode mnie. Ginny... Wspaniała, rudowłosa Ginny, nie mogła spojrzeć mi w oczy po tragicznej śmierci swojego narzeczonego. Nie mam pojęcia czy o ten wypadek obwiniała bezpośrednio mnie, ale musiała czuć do mnie żal. W końcu to z mojego powodu straciła zarówno brata jak i ukochanego.
Zostałam ostatnią z złotej trójki, która jako tako się trzymała. Mimo wszystko ludzie, których mijałam u boku Dracona, byli wścibscy. Nienawidziłam ich. Nienawidziłam wszystkiego, co miało związek z dawnym życiem.
-Gotowa na to, co spotkasz za drzwiami?-spytał niepewnie Malfoy, kiedy stanęliśmy w jednym z wąskich, pustych korytarzy.
-A czy na takie rzeczy da się przygotować?-odparłam z rezygnacją. Bałam się. To jasne ale nie zamierzałam okazać swojej słabości przed nim-chłopakiem, którego niegdyś szczerze nienawidziłam. Teraz... nie miałam ku temu żadnego powodu. Mimo wszystko miałam wrażenie, że swoim zdruzgotaniem dałabym mu satysfakcję. Może po prostu nie do końca mu ufałam...
-Wiesz... może warto znaleźć w tym jakąś dobrą stronę?-spytał mnie z delikatnym uśmiechem.
-Od kiedy stałeś się takim optymistą, Malfoy?-zakpiłam z irytacją. Mimo to, czułam jak moje ręce zaczynają się trząść. Momentalnie straciłam całą pewność siebie.
-Cóż... w końcu Ron niegdyś był twoją wielką miłością, czyż nie?-spytał tajemniczo. -Gdybyś mogła wreszcie go odzyskać...
-Naprawdę wierzysz, że po tym wszystkim...-zaczęłam, jednak on szybko mi przerwał.
-Wierzę w prawdziwą, nieśmiertelną miłość-powiedział, a w jego oczach zalśniły dziwne błyski, które przekonały mnie o tym, że wcale sobie ze mnie nie żartuję.
Tracąc Rona zwątpiłam w miłość. Nie wierzyłam w to, że kiedykolwiek kogoś kochałam. To mogła być sympatia, zauroczenie, przyzwyczajenie... ale nie miłość. Ona... ona nie istniała.
Draco uśmiechnął się, po czym klepiąc mnie pocieszająco po ramieniu, nacisnął na klamkę drzwi, prowadzących do pokoju, w którym znajdował się Ron.
Wzięłam głęboki oddech, po czym na drżących nogach weszłam do małego gabinetu. Panował w nim półmrok, jednak bez trudu zobaczyłam w nim mężczyznę siedzącego na krześle.
Był przykuty łańcuchami, jednak mimo wszystko przystanęłam, czując że nie jestem wstanie zrobić kolejnego kroku. Bałam się. Nagle poczułam, że cała ta wyprawa, wielki powrót był najgłupszą rzeczą na jaką mogłam się zdobyć.
Ron... nie przypominał dawnego siebie. Owszem, dalej pozostawał wysokim, rudym chłopakiem o brązowych oczach jednak... to już nie był on. Wydawał się nieobecny, zmęczony... Zniszczony jeszcze bardziej niż ja.
-Witaj, Hermiono-mruknął Ron, a ja poczułam jak po całym moim ciele przechodzi nieprzyjemny dreszcz.
Zamierzałam się wycofać, kiedy ktoś położył dłoń na moim ramieniu.
To Malfoy stał za mną, próbując jakoś mnie wesprzeć.
Mimo iż nigdy go nie lubiłam, teraz jego towarzystwo zdecydowanie mi pomagało. Zebrałam w sobie resztki sił i podeszłam do biurka, siadając naprzeciw byłego przyjaciela.
-Hej, Ron-szepnęłam, cicho. Chyba nie było mnie stać na nic więcej.
-Dawno się nie widzieliśmy-zauważył chłopak, a ton jakim wypowiedział te słowa, sprawił, że miałam ochotę walnąć go w twarz.
-Cóż, po tym jak zabiłeś naszego przyjaciela, nie miałam sposobności by się z tobą spotkać-odparłam oschle. Po takim czasie, nie pozostało we mnie sentymentu, jakiegokolwiek uczucia...
-No tak... jak zwykle ja jestem tym złym...-mruknął z irytacją. -Spiskowaliście przeciwko mnie!-wydarł się nagle, a złość, która tak szybko go opanowała, sprawiła, że mimowolnie się wzdrygnęłam.
Mimo wszystko nie mogłam pozbyć się wizji dawnego Rona. Tego nieporadnego rudzielca, który prosił mnie o sprawdzenie eseju z transmutacji. Dlatego musiałam walczyć. Dlatego, musiałam wygrać.
***
Każdy dzień wyglądał tak samo. Budziłam się w swoim nowym, zafundowanym przez ministerstwo mieszkaniu, a potem wychodziłam z niego i spotykałam przed budynkiem Malfoya, który odwoził mnie do pracy. Moim jedynym zadaniem była rozmowa z Ronem. Spędzałam z nim czas i robiłam wszystko by go odzyskać. W pewnym momencie obudził się we mnie sentyment. W końcu niegdyś Ronald był całym moim światem. Kochałam go nad życie. Mieliśmy się pobrać, mieć dzieci i mieszkać w jakimś przytulnym domku...
To zadanie okazało się naprawdę trudne. Ron zdawał się kimś zupełnie innym. Nic do niego nie docierało. On mnie nienawidził. Popadł w paranoje i miewał chore urojenia. Bywało ciężko. Czasem poddawałam się i wątpiłam w to, że kiedykolwiek Ron będzie choć w połowie taki jak był kiedyś. Wtedy pojawiał się Malfoy. Mówił co muszę robić i wygłaszając parę głębokich, mądrych słów zachęcał mnie do dalszej pracy.
Przez miesiące, które spędziłam w Londynie udało mi się go lepiej poznać.
Był zupełnie innym człowiekiem.
Odnosił się do mnie z szacunkiem, uprzejmością... Był elegancki i błyskotliwy, a jego inteligencja pozwalała mu na naprawdę zabawne żarty. Malfoy był... naprawdę porządnym facetem i czy chciałam, czy nie - musiałam to przyznać.
W końcu zostaliśmy przyjaciółmi. Chodziliśmy razem na śniadania przed pracą, lunche w czasie pracy i kolacje po pracy. Może to dlatego, że ani ja, ani on nie mieliśmy nic innego do roboty, a może dlatego, że naprawdę się lubiliśmy? Sama nie wiem.
Wszystko zmieniło się w dniu, kiedy to po raz kolejny zwątpiłam w powrót Rona. Wykrzyczał mi w twarz jak bardzo mnie nienawidzi i oskarżył mnie o śmierć Harry'ego. W końcu to ja miałam umrzeć, nie on...
Usłyszałam, że nie mam prawa cieszyć się życiem, bo na nie nie zasługuję i zapewne usłyszałabym więcej gdyby nie Draco który wyprowadził mnie w porę z pokoju.
Byłam załamana, totalnie zdruzgotana. Pracowałam ciężko całymi dniami tylko po to, by na końcu słyszeć takie rzeczy...
-Nie słuchaj go, nie ma racji-powiedział Malfoy, starając się jakoś mnie pocieszyć. Moja głowa machinalnie wykonała przeczący ruch, który miał uświadomić go jak bardzo się myli.
-Nie, on ma rację-mruknęłam cicho. -Gdybym nie zerwała tych zaręczyn... Gdybyśmy się wtedy tak nie kłócili... Harry byłby żywy, Ron wolny, a ja zdrowa na umyśle...
-Nie możesz myśleć o tym w taki sposób-przypomniał mi Malfoy, łapiąc delikatnie za ramiona. -Czasami coś się dzieje i nie ma w tym niczyjej winy.
-A czy z tamtego wydarzenia wyszło cokolwiek dobrego?-spytałam zupełnie nieprzekonana. -Czy jest cokolwiek co...
-Cóż...-zaczął mężczyzna z tajemniczym uśmiechem. -Miałaś okazję poznać wspaniałego faceta...
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, jednak po chwili zrozumiałam, że mówił o sobie. Zaśmiałam się cicho, patrząc na niego z delikatnym uśmiechem.
Kiedy ostatnio się śmiałam?
Tak czy inaczej, Draco Malfoy miał rację. Poznałam wspaniałego faceta.
Po chwili jednak na nowo spochmurniałam. Draco nie był wstanie sprawić bym zapomniała o wydarzeniach z przeszłości. Poznanie jego prawdziwego oblicza nie było wystarczającą rekompensatą.
-Ale ten wspaniały facet nie zmieni tego co się wydarzyło...
-A czy ktokolwiek zmieni?-spytał z uśmiechem. Nic nie było wstanie zbić go z tropu.
Westchnęłam cicho, łapiąc go za ręce.
-Dziękuję ci, Malfoy-mruknęłam ze zrezygnowaniem. -Po prostu... tyle czasu walczyliśmy na nic. Ile to już minęło? Dwa miesiące? Trzy? Sama już nie wiem! Tymczasem my... dalej stoimy w miejscu. Nie ma żadnego postępu.
-Nieprawda-zaprzeczył z delikatnym uśmiechem. -Postęp to nie dobra ocena ani punkty dla Gryffindoru. To to, co dzieje się tutaj-wyjaśnił, kładąc swoją rękę w miejscu gdzie znajduje się serce.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Wiedziałam, że się zmienił ale nigdy nie sądziłam, że aż tak.
-Chcesz go uratować. Jak dla mnie to najlepsze co mogliśmy osiągnąć w tak krótkim czasie-wyjaśnił z zadowoleniem Malfoy Wieczny Optymista.
Zaśmiałam się cicho. Jego słowa były tak bardzo niedorzeczne.
-Naprawdę wierzysz w to, że pewnego dnia Ron otworzy oczy i spojrzy na mnie jak na przyjaciela? Że kto wie? Kiedyś na nowo mnie pokocha?-spytałam z powątpiewaniem. To nie ja, a Malfoy musiał zacząć myśleć racjonalnie.
-Co złego jest w nadziei, Granger?-spytał, marszcząc brwi. Wydawał się równie przekonany co do swojej racji jak ja do porażki, która miała nastąpić w niedalekiej przyszłości.
***
Malfoy miał rację, bo po dniu, w którym Ron wyrecytował z pamięci całą listę obelg jakimi można mnie obrazić, było już tylko lepiej. Zaczął odnosić się do mnie nieco przyjaźniej. Nie krzyczał i przestał oskarżać mnie o śmierć naszego przyjaciela. Nauczyłam się z nim rozmawiać. Z początku było naprawdę ciężko, jednak wkrótce odnalazłam w rudzielcu wspaniałego rozmówcę. Może Ron posiadał uszczerbek na swoim zdrowiu psychicznym jednak dalej pozostawał równie zabawny co kiedyś.
Powoli zaczynałam dostrzegać w nim dawnego przyjaciela. Miałam wrażenie, że stary Ronald wraca, a ja muszę tylko zaczekać na jego powrót by po tylu latach wreszcie go odzyskać.
Czułam jak w moim sercu rodzi się nadzieja, dokładnie ta, o której mówił Malfoy. Zaczęłam być mu wdzięczna za to, że przekonał mnie do pomocy, tamtego dnia w moim starym, beznadziejnym domku na odludziu. Londyn był wspaniały. Zaczęłam rozumieć co kiedyś w nim widziałam i nie byłam wstanie pojąć jak mogłam za nim nie tęsknić.
Każdego ranka wstawałam z nowymi chęciami do życia. Jechałam razem z Malfoyem do Munga i siedziałam razem z Ronem. Zapominając o śniadaniu, lunchu z Draconem... Kiedy wychodziłam ze szpitala było nawet za późno na kolacje, dlatego większość posiłków jadłam w biegu.
Zapomniałam o nim. Pochłonięta sprawami rudzielca całkowicie go zaniedbałam. Nie czułam się jednak winna. W końcu o to chodziło Malfoy'owi.
-Pamiętasz jak warzyłaś eliksir wielosokowy w łazience Jęczącej Marty?-spytał mnie pewnego razu Ron.
-Yhy...-przytaknęłam, upijając łyk kawy, którą zdążyłam kupić rankiem.
-Tęsknię za Hogwartem...-westchnął rudzielec. Przez chwilę byłam pewna, że w jego oczach pojawił się smutek.
-Wkroczyliśmy w dorosłe życie, Ron. Powinniśmy się z tym pogodzić i zacząć sobie radzić... Jak widać, na to nasza trójka nie była przygotowana-stwierdziłam ze zrezygnowaniem. Nie miałam ochoty wspominać dawnych czasów. -Nie mówmy o tym, proszę.
-Nasza przeszłość nie jest taka beznadziejna-stwierdził cicho. Widać, bardzo chciał mnie co do tego przekonać. Prychnęłam pod nosem, nie mogąc jednocześnie powstrzymać się od wywrócenia oczami. Czy ci mężczyźni musieli tak barwnie postrzegać każde wydarzenie? Do cholery świat był okropny i naprawdę nie zamierzałam zmieniać co do tego zdania!
-Jest, Ron. Straciłam wszystko. Wszystko, co kiedykolwiek dawało mi szczęście. Nawet jeżeli uda ci się powrócić do zdrowia to i tak nie będzie tak jak kiedyś.
-Przykro mi-mruknął po dłuższej chwili milczenia. -Chyba przyczyniłem się do tej straty-dodał ze skruchą.
-To nie była twoja wina-odparłam, powtarzając słowa Malfoya. Kiedyś mnie oburzyły. Teraz doskonale wiedziałam co miał na myśli. -Wyjdziemy z tego-obiecałam mu z bladym uśmiechem.
***
-Więc... jak z Ronem?-spytał mnie Malfoy, kiedy szliśmy razem parkową alejką. To był jeden z niewielu dni kiedy udało mi się znaleźć dla niego czas. Obydwoje trzymaliśmy w rękach kubki gorącej kawy, którą kupiliśmy w przytulnej kawiarni. Rozmawialiśmy i nadrabialiśmy czas, który musieliśmy spędzić osobno.
-W porządku-stwierdziłam, z aprobatą kręcąc głową. -Myślę, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu i będzie myślał dość trzeźwo-zaśmiałam się, upijając łyk karmelowego latte.
-A czy on kiedykolwiek myślał trzeźwo?-spytał Malfoy, unosząc w górę jedną brew. Spojrzałam na niego z rozbawieniem, jednak po chwili obydwoje spoważnieliśmy.
-Myślisz, że mogłam się w nim znowu zakochać?-spytałam, a on nie wiedzieć czemu nagle posmutniał.
-Myślę, że nigdy nie przestałaś go kochać-stwierdził ponuro.
-Wszystko w porządku?-spytałam, marszcząc brwi. Jego nagła zmiana nastroju wydawała mi się niezrozumiała. Na jego twarzy momentalnie pojawił się wymuszony uśmiech.
-Tak-zapewnił, łapiąc mnie za rękę. Rzuciłam okiem na nasze splecione dłonie, mimowolnie się uśmiechając. Draco był wspaniałym przyjacielem.
-Ostatnio zapytał się czy moglibyśmy zamieszkać razem kiedy już będzie wolny-wyznałam, kontynuując naszą rozmowę. Czułam jak ręka Dracona się spina, jednak nie puszcza mojej dłoni. Odwrócił wzrok, wlepiając go w rosnące nieopodal krzaki.
Usiedliśmy na ławce. Zapadło milczenie, które przerwał dopiero po dłuższej chwili.
-Zgodzisz się?-spytał, patrząc na mnie wyczekująco.
-Wolę to, niż mieszkanie w beznadziejnym domu na odludziu-wyznałam cicho wzdychając. -Myślałam, że przyjadę do Londynu i kiedy tylko będę mogła, z powrotem tam wrócę...
-Zawsze możesz zostać tutaj...-podsunął z bladym uśmiechem. Wiedziałam, że bardzo chciał mi pomóc.
Po tak długim czasie zżyliśmy się ze sobą. Blondyn nie kierował się tylko pragnieniem zadośćuczynienia Harry'emu. Staliśmy się przyjaciółmi z prawdziwego zdarzenia i czułam, że mogę mu o wszystkim powiedzieć.
-Wydaje mi się, że nadeszła chwila kiedy powinnam być z Ronem. Po tak długim czasie doczekaliśmy się szczęśliwego zakończenia-wyjaśniłam z delikatnym uśmiechem.
Malfoy nie wytrzymał. Wstał z ławki, uprzednio wyrywając rękę z mojego uścisku.
-A więc gratuluję, Granger-powiedział z uśmiechem. Dlaczego nie mogłam pozbyć się wrażenia, że był to uśmiech przepełniony goryczą?
Ze zdziwieniem patrzyłam jak odchodzi i znika teleportując się za jednym z dębów rosnących w parku.
***
To był ten dzień. Ron miał wyjść ze szpitala i żyć ze mną długo i szczęśliwie. Zamierzaliśmy zamieszkać w apartamencie w samym centrum Londynu skąd wszędzie mielibyśmy blisko. Po tym jak wygraliśmy wojnę, stać nas było na wszelkie luksusy. Rodzina Rona w końcu wybaczyła mi moje grzechy i nasze relacje powoli zaczęły ulegać polepszeniu. Czułam jak z każdą wracam do normalności. Nie mogłam uwierzyć, że wreszcie wszystko się ułoży.
Razem z moim ukochanym rozpakowywaliśmy nasze rzeczy w nowym mieszkaniu. Wspólna kuchnia, łazienka, sypialnia... zaczynaliśmy nowe, wspólne życie, w którym każde z nas wracało do zdrowia po ciężkich przejściach. Dochodziliśmy do siebie, wybaczaliśmy, uczyliśmy rozmowy...
Ron zdawał się taki jak dawniej. Był czuły, zabawny i kochający. Owszem blizny po wydarzeniach z przeszłości pozostały w naszych sercach ale nie dokuczały nam aż tak bardzo.
Wkrótce ogłosiliśmy swoje zaręczyny. Byliśmy chyba najszczęśliwszą parą na świecie, a kiedy społeczność czarodziejów przyjęła to w miarę pozytywnie, całkiem pozbyliśmy się zmartwień. Nie musieliśmy obawiać się mediów ani przyjaciół. Wszystko wracało do normy.
W moim sercu pozostawał jednak niepokój. Draco nie pojawił się w moim życiu odkąd wyznałam mu, że zakochałam się w Ronie. Nie podwoził mnie do pracy, nie jadał ze mną posiłków i nie wychodziliśmy razem na kawę. Zniknął z mojego życia równie szybko co się pojawił.
***
-Jestem pewna, że różowe będą lepsze-upierała się Ginny, kiedy wspólnie wybierałyśmy serwetki na przyjęcie weselne. Wybaczyła mi, nie żywiła mnie urazą i nie czuła do mnie żalu za to co stało się niegdyś z Harry'm i Ronem.
Nagle uświadomiłam sobie, że do odzyskania wszystkiego co niegdyś dawało mi szczęście wystarczył Malfoy. Zachęcił mnie do pomocy Ronowi, wspierał kiedy traciłam nadzieję, aż wreszcie przekonał, że życie z nim to najlepsze co mogę wybrać. Od samego początku przekonywał mnie, że uczucie, którym żywię rudzielca to ta prawdziwa, nieśmiertelna miłość.
Jednak... kiedy go zabrakło... czułam pustkę. Czułam, że to szczęście jest... puste.
Ze zrezygnowaniem wpatrywałam się w serwetki, zastanawiając się, czy ich kolor będzie miał jakiekolwiek znaczenie. Czy ktoś w ogóle zwróci na nie uwagę?
-Jak chcesz... różowe są piękne-stwierdziłam nieprzytomnie.
-Miona? Wszystko w porządku?-spytała, a ja uświadomiłam sobie, że wcale nie jest w porządku.
Odzyskałam wszystko co było dla mnie cenne i wartościowe. Miałam przy sobie wspaniały dom i przyjaciół...
W tym momencie poczułam jak fala nieznanego mi uczucia zalewa moje wnętrze.
Malfoy też tak kiedyś mówił. Że ma dom i przyjaciół. Że jest szczęśliwy. Że ludzie go lubią i szanują.
A czy ja? Czy ja byłam szczęśliwa?
Nie, nie byłam. I choć za wszelką cenę chciałam sobie wmówić, że jest inaczej... to brakowało mi miłości.
Tej nieśmiertelnej i pięknej. Tyle, że... tyle że prawdziwej.
***
Kiedy razem z Ginny przemierzałam ulice Londynu, nagle wydał mi się on nieznośnie smutny i szary. Zupełnie inny niż wtedy kiedy zwiedzałam go razem z Malfoyem.
Brakowało mi go i od momentu kiedy to sobie uświadomiłam... uczucie pustki nie dawało mi spokoju.
-Tak strasznie cieszę się, że wychodzisz za mojego brata-mówiła bez przerwy Ginny. -Wasza miłość jest taka piękna. Idealnie podkreślimy to na ceremonii. A twoja suknia...!
Wyłączyłam się. Nie słuchałam jej. Dlaczego nagłe olśnienia przychodzą tak... nagle?
Może moja rudowłosa przyjaciółka czuła się skrzywdzona przez wszystkie lata ale z pewnością nie cierpiała tak jak ja. Zostałam całkiem sama, podczas gdy ona zawsze mogła liczyć na wsparcie innych.
To nie ona wyciągnęła do mnie rękę, to nie ona zaproponowała byśmy połączyły siły i pomogły Ronowi.
To Malfoy. Niepozorny Ślizgon, którego dawniej postrzegaliśmy za swojego największego wroga, wyświadczył im przysługę i zniknął nie żądając najmniejszej zapłaty.
-Ginny ja nie mogę-powiedziałam w końcu, zatrzymując się na środku chodnika.
-Słucham?-spytała zdziwiona rudowłosa, wyrwana ze swojego monologu.
-Nie mogę wyjść za Rona-wyjaśniłam po chwili.
-Że co?-spytała wyraźnie zbita z tropu.
-Odwołaj ślub, a ja... ja się muszę czymś zając-powiedziałam, po czym ruszyłam biegiem w tylko mi znanym kierunku.
-Co z tobą nie tak?!-wrzasnęła za mną wyraźnie zszokowana Ginny.
-Widocznie jestem chora psychicznie-odpowiedziałam ze śmiechem, po czym teleportowałam się najszybciej jak tylko mogłam.
***
-Oczywiście, że to załatwię. Wyślę panu papiery jak tylko będę mógł...-przez uchylone drzwi dało się usłyszeć głos Malfoya. -Dziękuję, do widzenia.
Po chwili blondyn pojawił się w drzwiach a ja szybko od nich odskoczyłam, bojąc się przyznać, że podsłuchiwałam.
-Co ty tu robisz, Granger?-spytał wyraźnie zdziwiony.
-Muszę z tobą pogadać-wyznałam lekko spięta.
Spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
-W porządku-zgodził się po dłuższej chwili, posyłając mi niepewny uśmiech. Zaprowadził mnie do swojego gabinetu, po czym zaproponował mi bym usiadła.
-Coś się stało?-spytał w końcu, przejeżdżając ręką po swoich dotąd ułożonych włosach.
-Zakochałam się-wyznałam, patrząc mu prosto w oczy.
-Ta... to już wiem. Słyszałem o zaręczynach-powiedział, nie dając zbić się z tropu. Wydawał się lekko zirytowany, jednak robił wszystko bym tego nie zauważyła.
Zapadło milczenie, podczas którego zastanawiałam się czy na pewno dobrze robię. Może powinnam wybrać spokojne i pewne życie u boku Rona?
-Mogę cię o coś spytać?
Kiwnął głową z zaintrygowaniem nasłuchując moich dalszych słów.
-Jesteś teraz szczęśliwy? Kiedy w końcu czujesz, że spłaciłeś dług wobec Harry'ego? W końcu czujesz się wolny i...
-Nie-przerwał mi z bladym uśmiechem. -Nie jestem szczęśliwy... Chociaż, zrobiłem coś wielkiego. Pojednałem wielką trójcę, a może raczej duet... Słuchaj, Granger! Popełniłem błąd i przyznanie się do tego będzie najbardziej egoistyczną rzeczą w całym moim życiu, ale musisz o tym wiedzieć zanim za niego wyjdziesz-wyznał cicho. Otworzył usta by coś powiedzieć ale najwidoczniej głos uwiązł mu w gardle.
-Każdego dnia odprowadzałem cię do Weasleya i pragnąłem twojego szczęścia ale... pewnego razu... uświadomiłem sobie, że wcale tego nie chcę-powiedział w końcu. -Był moment, przysięgam, moment w którym pomyślałem, że żałuję tego, że cię do tego namówiłem. Ale potem... potem przypomniałem sobie, że tak będzie najlepiej.
-Co tak właściwie było twoim błędem?-spytałam, chociaż doskonale wiedziałam jaka będzie odpowiedź. Nagle cała układanka złożyła się w całość. Każde spojrzenie, wyznanie, niezadowolenie...
-Kocham cię-przyznał z bladym uśmiechem. -I wcale nie chcę żebyś żyła długo i szczęśliwie z Ronem.
Przyjrzałam mu się uważnie. Nie chciał, a mimo to pozwolił mi odejść. Czy jest ktoś mniej bezinteresowny niż ten, kto przekłada twoje szczęście ponad swoje własne?
-Mówiąc... że się zakochałam... Nie miałam na myśli Rona-wyznałam, widząc malujące się na jego twarzy zdziwienie. -Chodziło mi o ciebie.
***
Zawsze wierzyłam, że moją jedyną i prawdziwą miłością jest Ron - sympatyczny rudzielec, mój najlepszy przyjaciel. Potem zrozumiałam, że to nie o jego chodziło. Zrozumiałam, że nigdy nie darzyłam go tym niezastąpionym uczuciem. Ron był wspaniały. Sympatyczny, dobry i współczujący. Czasem zbyt impulsywny ale kochałam go jak brata i jego wady mi nie przeszkadzały.
Może to dlatego chciałam spędzić z nim resztę swojego życia? Wyjść za mąż, mieć gromadkę dzieci i mieszkać w przytulnym domku nad jeziorem...
Potrzebowałam dużo czasu by uświadomić sobie, że to nie tego pragnę...
Ron był moim przyjacielem. Tak powinno zostać. Uratowałam go, połączyłam nas na nowo, ale nie węzłem miłości, bo nigdy tego do niego nie czułam.
Potrzebowałam mieć przy sobie Malfoya. Tego, który był gotowy trwać przy mnie każdego dnia i nocy. Dokładnie ten sam, przy którym budziłam się każdego ranka i zasypiałam wieczorami. Ten, który pokochał mnie - stukniętą i szaloną.
To z nim miałam żyć długo i szczęśliwie. Ale nie tylko wtedy. W szczęściu i w nieszczęściu, zdrowiu i chorobie... Aż do samej śmierci.
Tak mu obiecałam, stojąc na ołtarzu. Myśląc o tym jak bardzo go kocham, nie o kolorze różanych serwetek leżących na weselnym stole.
Po zerwaniu zaręczyn Weasleyowie na nowo się ode mnie odwrócili. Został Ron, przyjaciel, który nie zamierzał ponownie popełniać tego samego błędu i Malfoy, który kochał mnie miłością prawdziwą i nieśmiertelną.
Malfoy, który wyrwał mnie z samotności i przywrócił mnie do normalnego życia, które wreszcie by mnie satysfakcjonowało. Został Malfoy, który nie żądał ode mnie niczego, oprócz miłości.
Wiem, że jest już trochę późno ale wcześniej nie miałam okazji. Chcę wam podziękować za ten rok. Szczególnie tym, którzy byli ze mną od samego początku. Pragnę zauważyć, że napisałam w ciągu tego czasu 4 blogi i zdążyłam zrobić (tak mi się wydaje) duży postęp.
Wiem, że na początku musiało być ciężko, że moje opowiadania nigdy nie były arcydziełem, a wy mimo wszystko tak świetnie mnie wspieraliście. Dziękuję :3 To wy zasługujecie na nagrodę.
Życzę Wam wszystkiego najlepszego. Szczerze, prosto z serca życzę aby spełniły się Wasze marzenia, żebyście szli naprzód i czytali moje Dramione xD To tyle... dodaję tą miniaturkę i choć nie mam pojęcia czy Wam się spodoba jestem gotowa zaryzykować. Za błędy bardzo przepraszam ;)
Za płotem znajdował się chodnik, a jeszcze dalej ulica, po której co jakiś czas przejeżdżały samochody.
Wyprowadziłam się na odludzie, ale nikt nie zagwarantował mi tego na piśmie. Dlatego musiałam karcić sama siebie kiedy narzekałam na obcujących ze mną ludzi.
Owszem, bywali irytujący i bardzo często miałam ich dość, ale to w końcu nie ich wina, że żyli...
Zazwyczaj zamykałam się w swoim pustym, przepełnionym samotnością domu i czekałam aż ogarniająca mnie rozpacz przejdzie. Tak po prostu zniknie... Od dawna znałam tą sztuczkę, a jednak bezustannie się na nią nabierałam, bo wcale nie przechodziła ani nie znikała. Stałam się naiwna, głupia i tchórzliwa. Zniszczona...
Tamtego dnia, nie mogłam jednak usiedzieć w zamknięciu. Czułam się jak w więzieniu, które przez pomyłkę zaczęłam nazywać domem. Nic nie trzymało mnie w tym miejscu, a jednak nie mogłam tak po prostu uciec...
Coś mnie tam trzymało. Coś czego sama nie potrafiłam zdefiniować. Teraz już wiem, że był to strach. Strach przed tym, że nigdzie indziej nikt mnie nie zechce, odtrąci.
Jak zwykle siedziałam i wspominałam, jednocześnie się tym katując. Każda myśl spowodowana wizjami z przeszłości była bolesna. Ja tymczasem robiłam to specjalnie. Cierpiałam, bo nie widziałam już innego sposobu na życie.
Ludzie zawsze brali mnie za odważną, inteligentną, niepokonaną. Ale to tylko przykrywka. Zbroja kruchego, bezwartościowego człowieka. Nie mam pojęcia co chciałam przez to uzyskać ani na co tak naprawdę liczyłam, bo przecież taki sposób nigdy nie był wstanie ukoić mojego bólu ani dać mi szczęścia.
Ten dzień różnił się jednak od pozostałych. Owszem był równie monotonny i nudny, przepełniony goryczą mojego żałosnego egzystowania ale... to był dzień w którym wszystko się zmieniło.
Siedziałam na werandzie. Z otępieniem wpatrując się w dal, która dla mnie nigdy nie miała kresu. Kiedyś ludzie uważali to za niepohamowaną wyobraźnie, fantazyjność, która się nie kończyła... Kiedyś brano mnie za wspaniałą, ciekawą osobę... Nie mam pojęcia kiedy zaczęto nazywać mnie stukniętą wariatką.
Prawda była taka, że z moim mózgiem zawsze wszystko było w porządku. Hm... Nawet lepiej niż w porządku. Byłam najmądrzejsza, najinteligentniejsza, najlepsza... Byłam idolem wszystkich małych czarownic.
Razem z moimi przyjaciółmi-Harry'm i Ronem uratowaliśmy świat, tym samym zdobywając sympatię całej czarodziejskiej społeczności, do której przynależeliśmy. Kiedyś byliśmy jej częścią, po wojnie, staliśmy się podporą. Ludzie nas uwielbiali. Mieli do nas szacunek i dozgonną wdzięczność.
To było przyjemne uczucie - świadomość, że po tym co przeszliśmy zostaliśmy docenieni.
Ale razem z każdym wiwatem, komplementem... Razem z nimi mój przyjaciel Ron oszalał. Jego ego wzrosło do niewyobrażalnych rozmiarów. Stał się niezrównoważony i niebezpieczny. Zaczął dostrzegać we mnie i Harry'm rywali, a kiedy zmęczona jego ciągłą paranoją zerwałam nasze zaręczyny, wściekł się.
Mógł czuć się oszukany, miał prawo się zawieść ale nie zabić Harry'ego.
Kierowany nagłym impulsem, rzucił się w moją stronę, a pragnący mnie ocalić przyjaciel osłonił mnie własnym ciałem. Umarł na miejscu, ugodzony potężną klątwą.
Potem Ron został umieszczony w Azkabanie, a ja w Mungu na stałej obserwacji.
Popadałam w co raz to większą depresję i nic nie było wstanie mi pomóc. W końcu lekarze dali za wygraną. Pozwolili wrócić mi do domu gdzie, kto wie, dojdę do siebie w obecności bliskich mi rodziców.
Byli jedynymi, którzy mi zostali jednak i oni niedługo postanowili mnie opuścić.
Zginęli w wypadku samochodowym, nie zdążywszy się nawet ze mną pożegnać.
Wtedy opuściłam Londyn. Chciałam zacząć od nowa, zacząwszy od rzucenia za siebie przeszłości. Jednak... okazała się ona moją najgorszą zmorą. Powracała w snach, wspomnieniach, skojarzeniach...
Nie mogłam zapomnieć, dlatego zrezygnowałam z nieudolnych prób i postanowiłam z tym żyć.
To było jednak zbyt trudne. To wtedy uświadomiłam sobie, że jestem zbyt słaba by to osiągnąć. Bez moich przyjaciół byłam niezdolna do niczego, byłam... słaba.
-Witaj, Granger-z zamyślenia wyrwał mnie głos. Znany... jednak nie byłam wstanie przypomnieć sobie skąd. Zmusiłam się do oderwania wzroku z nieokreślonego punktu w oddali. Uniosłam głowę, siląc się na obojętny, wyprany z emocji wyraz twarzy, jednak nie wierzę, że nie pojawiło się na niej zaskoczenie.
Draco Malfoy-mój wróg z szkolnych czasów stał nade mną i przyglądał mi się z wyraźnym zdziwieniem.
-To mój ogród. Nie wolno tu wchodzić-stwierdziłam cicho, zupełnie beznamiętnym tonem. Właściwie... to obojętne mi było to co robi tu ten mężczyzna. Nie widziałam go przez tyle lat... Od dawna nie obchodził mnie jego los i poczynania.
-Jej... rzeczywiście z tobą źle-stwierdził, po czym niewzruszony moim nieprzyjemnym powitaniem, usiadł obok mnie na ganku. -Dawno cię nie widziałem. Wyglądasz równie okropnie co kiedyś-dodał z ponurym uśmiechem.
Miał rację. Wyglądałam okropnie. Byłam chuda, blada... W moich oczach brakowało jakiegokolwiek wyrazu, a twarz wydawała się niesamowicie zmęczona. Byłam jak cień człowieka, za którego niegdyś się uważałam...
-Co tu robisz?-spytałam, pomijając jego ostatnią uwagę.
-Szukałem cię-wyznał z wyraźnym zadowoleniem. -I wreszcie mi się udało-dodał z uśmiechem.
Draco Malfoy przeszedł ogromną metamorfozę. Owszem, jego wygląd nie zmienił się zbytnio od momentu gdy widziałam go parę lat temu. Dalej pozostawał przystojnym, dobrze zbudowanym blondynem z stalowoszarymi oczami i przebiegłym uśmiechem.
To jego charakter, zachowanie tak bardzo mnie zdziwiło. Zdawał się zapomnieć o barierze, która niegdyś nas dzieliła - zwała się nienawiścią i była nie do pokonania.
Teraz, siedział obok mnie i bez najmniejszych oporów, obdarzał mnie swoim czarującym uśmiechem...
Spojrzałam na niego z niechęcią, po czym splatając ręce na piersi, wstałam z miejsca.
-Gratuluję sukcesu-zakpiłam, po czym odwróciłam się w stronę drzwi i złapałam za klamkę.
-Czekaj-poprosił zrywając się z werandy i podbiegając do mnie.
Wywróciłam oczami. Nie zamierzałam spełniać jego próśb. Otworzyłam drzwi, przestąpiłam przez próg i zamierzałam zatrzasnąć mu je przed nosem, kiedy niezbyt kulturalnie wepchnął się razem ze mną do środka.
-To ważne. Muszę z tobą pogadać-powiedział, dalej nieprzejęty tym, jak nieuprzejmie go traktuję. Cóż... niegdyś był równie bezczelny. Ba! Był gotowy na o wiele gorsze występki.
-Ale ja nie, więc proszę cię abyś opuścił mój dom zanim zawiadomię ministerstwo.
-Proszę bardzo. Ja pracuję w ministerstwie-stwierdził z kpiącym uśmiechem. -Porozmawiamy tutaj czy w dziale przesłuchań w Londynie?-spytał, unosząc w górę prawą brew.
Westchnęłam, po czym gestem ruchu zaprosiłam go do środka, proponując coś do picia. Grzecznie odmówił, co przyjęłam z ulgą, po czym bezceremonialnie opadłam na fotel w salonie.
-Streszczaj się-warknęłam, splatając ręce na piersi.
-Weasley wychodzi z więzienia-wypalił, bacznie przyglądając się mojej reakcji. Byłam na niego wściekła, bo nie mogłam zamaskować szoku, który zagościł na mojej twarzy. Nie chciałam okazywać przed nim jakichkolwiek emocji, ale najwyraźniej byłam do tego zmuszona.
-Jakim prawem?-spytałam cicho, tak by Malfoy niedosłyszał drżącej nuty w moim głosie.
-Stwierdzono u niego poważne zaburzenia psychiczne, dlatego umieszczono go na terapii w Mungu. Kiedy uzdrowiciele go wyleczą będzie wolny.
Zacisnęłam zęby, starając się przeanalizować natłok myśli nagle pojawiający się w mojej głowie. To niemożliwe, niesprawiedliwe! Ron stał się potworem, zabił naszego przyjaciela! Zabił Harry'ego, który pokonał wszystkich wrogów tylko po to by ostatecznie zginąć z rąk kogoś komu ufał najbardziej!
-Po co mi o tym mówisz?-spytałam, przybierając najbardziej obojętny wyraz twarzy.
-Podejrzewamy, że stał się chory psychicznie po tym, jak w czasie wojny przeżył poważny wstrząs. Musimy cię przebadać a poza tym...
-Nigdzie nie idę-przerwałam mu oschle. -Byłam w psychiatryku. Wypuściliście mnie. Dajcie wreszcie spokój. Nic mi nie jest...
Malfoy zamilkł, przyglądając mi się z wyraźnym zastanowieniem.
-Wiem-powiedział, potwierdzając swoje słowa skinięciem głowy. -Ale ludzie w ministerstwie nie. Dlatego musisz...
-Nie!-przerwałam mu głośno. -Nie!-krzyknęłam, broniąc się przed jego słowami. Powoli traciłam kontrolę...
-Przestań, nie rób tego-powiedział z zażenowaniem wiedząc że szykuję się na atak niepohamowanej furii.
-Nie wrócę do Londynu-oznajmiłam, siląc się na opanowanie, jednak nieprzekonana co do tego mina Malfoya sprawiła, że wybuchłam. Zatkałam uszy, po czym niczym mała dziewczynka wydobyłam z siebie głośny pisk.
Mężczyzna patrzył na mnie z charakterystycznie uniesioną brwią. Czekał aż mi przejdzie. Chciał udowodnić jaki to on zdrowy, opanowany...
Jak on śmiał mówić mi, że jestem stuknięta?
Prawda była taka, że niewątpliwie cierpiałam na poważne zaburzenia psychiczne, ale nie zamierzałam się do tego przyznać.
Nie przerywając mojego donośnego wrzasku, podeszłam do stołu na którym stały kwiaty w eleganckim, szklanym wazonie. Nie myśląc długo, wywaliłam z niego delikatne, białe róże i wzięłam go do ręki z zamiarem rzucenia w Dracona, jednak szkło okazało się bardzo cienkie, a moje ręce ściskały go w żelaznym uścisku.
Usłyszałam trzask i poczułam ostry ból w dłoniach. Po chwili z moich rąk zaczęła spływać ciepła krew, która przyprawiała mnie o zawroty głowy. Od czasu brutalnej wojny od Hogwart unikałam jej jak ognia...
Zamilkłam, patrząc w kawałki szkła, które utkwiły w mojej delikatnej skórze.
Zamarłam, czułam jak panika ogarnia moje ciało, jak tracę nad sobą kontrolę. W moich oczach zalśniły łzy i choć starałam się je powstrzymać, to nie mogłam powstrzymać także kłębiących się we mnie emocji.
-Wynoś się stąd-warknęłam w stronę Dracona, nawet na niego nie patrząc.
Czułam jak moje ciało się trzęsie i choć doskonale wiedziałam, że nic takiego się nie stało to... nie mogłam się uspokoić. Wtedy zrozumiałam, że naprawdę jestem nienormalna. Nie radziłam sobie nawet z tym, żeby wywalić za drzwi Malfoya. Kiedyś nie miałabym z tym najmniejszego problemu.
Mężczyzna nie zamierzał jednak spełniać mojego żądania. Zamiast tego podszedł w moją stronę.
Odsunęłam się. Nie chciałam, żeby cokolwiek do mnie mówił, nie chciałam na niego patrzeć.
Malfoy nie miał jednak zamiaru ze mną rozmawiać. Minąwszy mnie, otworzył jedną z szafek wiszących nad moją głową. Skąd wiedział, że znajdzie tam apteczkę?
Wyciągnął skrzyneczkę z artykułami pierwszej pomocy i nie zwracając uwagi na moją reakcję wyjął z niej bandaże.
Dopiero wtedy podszedł do mnie, patrząc z wyraźnym zrezygnowaniem.
-Jesteś stuknięta, Granger-stwierdził bez najmniejszych skrupułów. -Ale nie tak jak Weasley.
-Nawet mnie do niego nie porównuj-warknęłam ze złością.
-To był twój narzeczony-zauważył cicho.
-Masz rację. To "był" mój narzeczony-zgodziłam się z nim, ciężko oddychając. -To przeszłość.
-On jest chory, Granger. Myślisz, że na twoim miejscu Weasley zrezygnowałby z ciebie?
Spojrzałam na Malfoya z wyraźnym szokiem. Blondyn miał rację. Ron zawsze był we mnie szaleńczo zakochany. Troszczył się o mnie, nigdy nie opuścił... Ile to razy zapewniał mnie o swojej dozgonnej miłości? Ile razy mówił, że nigdy mnie nie zostawi?
-On zabił Harry'ego, Malfoy-zauważyłam nieprzytomnie. Dopiero po czasie uświadomiłam sobie, że mężczyzna ujął moje dłonie i zaczął je delikatnie opatrywać.
-Nie zrobił tego świadomie... Poza tym... Wiesz, moim zdaniem... wtedy kiedy Voldemort umarł... Mówią, że wygraliście ale dla mnie to wy ponieśliście porażkę. Nawet po śmierci, Czarny Pan był wstanie was podzielić. Może czas udowodnić, że nie i zjednoczyć się z Ronem?-zaproponował z bladym uśmiechem.
Spojrzałam na niego nieprzekonana.
-O co ci chodzi? Jaki masz w tym cel?-spytałam, marszcząc brwi.
-Jeżeli Weasley wyjdzie, a ty pomożesz mu dojść do siebie... Chcę spłacić dług Potterowi. On uratował życie mi i mojemu przyjacielowi więc teraz ja...-zaczął, nawiązując do wydarzenia z czasów wojny kiedy to wszyscy zostaliśmy uwięzieni w Pokoju Życzeń opanowanym przez silne zaklęcie Śmiertelnej Pożogi.
-Ja uratuję jego przyjaciół-dodał cicho, prawie nie dosłyszalnie.
-Skąd wiesz, że właśnie tego chciałby Harry? Ron go zabił! Zniszczył wszystko, całą naszą przyjaźń!
Malfoy pokiwał głową ze zrozumieniem, jakby spodziewając się, że mnie nie przekona.
-Masz rację, Ron postąpił źle. Zabił twojego przyjaciela, był gotowy zabić ciebie... Sprawił, że popadłaś w depresję, że zaszyłaś się w tym okropnym domu i przeżywasz każdy dzień jak największą męczarnie. Ale to nie jego wina-ostatnie zdanie wypowiedziane przez blondyna naprawdę mnie zszokowało.
-Każdy pada wpływowi otoczenia! Każdy z nas staje przed wyborami, sytuacjami bez wyjścia! Ale każdy z nas ma też sumienie. Każdy ma zdolność odróżniania dobra od zła. Jak możesz mówić, że to nie była jego wina. Kto inny skierował różdżkę w moją stronę?!-spytałam ze złością. Malfoy zawsze gadał głupoty ale teraz przeszedł samego siebie.
-Daj spokój, Granger. Gdzieś w głębi ducha wiesz, że mam rację. W końcu Ron zawsze był w twoim serduszku, czyż nie? Gdzie to nierozerwalne uczucie, którym darzyłaś obżerającego się przy stole Gryffindoru rudzielca?
-Rozerwało się, kiedy zabił równie ważnego dla mnie przyjaciela.
-Nie możesz go tak zostawić!-powiedział wyraźnie zirytowany. W przeciwieństwie do innych, nawet nie starał się okazać mi dobroci. Nie chciał być wyrozumiały ani łagodny. Po prostu wtargnął do mojego domu i złościł się kiedy nie chciałam zachowywać się po jego myśli! Kretyn...
-Owszem, mogę. Nie pomogę mu. Nie zamierzam pełnić roli kogoś, kto będzie ściągał go do rzeczywistości. Każdy z nas przeżył ciężkie chwile. Wybacz, ale ja nikogo nie morduję...-warknęłam, z niezadowoleniem marszcząc brwi.
-Obiecałaś mu. Obiecałaś, że go nie zostawisz-przypomniał mi, a ja uświadomiłam sobie, że rzeczywiście kiedyś przysięgłam to Ronowi. Ale skąd wiedział o tym Malfoy? A może po prostu zgadywał...?
Zamilkłam, bo w tym momencie poczułam się tak, jakbym naprawdę złamała daną przysięgę...
-A on obiecywał, że mnie nie skrzywdzi. Jak możesz na niego patrzeć i nie widzieć w nim mordercy?!-wrzasnęłam ze złością. Moje niekontrolowane emocje dziwiły nawet mnie samą. Chyba zbyt długo nie rozmawiałam z ludźmi...
-Bo... bo sam robiłem gorsze rzeczy-wyznał, patrząc mi prosto w oczy. Powiedział to... z taką łatwością jakby to wyznanie nie było czymś złym. Jakby fakt, że był Śmierciożercą i okrutnym człowiekiem był czymś całkowicie naturalnym.
-No tak... dla ciebie morderstwo to coś łatwego, rutyna, to...
-To coś co zrobiłem. To, że będę to ukrywał niczego nie zmieni. Ale teraz jestem dobrym człowiekiem. Mam pracę, przyjaciół. Ludzie mnie szanują. A Weasley... Weasley też ma na to szansę. Wystarczy, że połączymy wspólne siły i mu pomożemy-wyjaśnił, kiedy skończył opatrywać moje dłonie. Teraz złapał mnie za ramiona i zmusił bym spojrzała prosto w jego stalowoszare oczy. Co jak co... miał bardzo ładne oczy.
Nagle zniknęła z nich cała ironia i kpina jaką mnie obdarzał. Stał się poważny, ale jednocześnie taki prawdziwy, szczery...
Zrozumiałam, że Malfoy po raz pierwszy wyciągnął do mnie rękę. Chciał załatwić swoje sprawy przy mojej pomocy, ale ja również miałam wyjść z tego układu korzystanie.
Miałam szansę zakończyć sprawy z przeszłości. Kto wie? Może gdybym nie myślała o Ronie jako o mordercy i złym człowieku wreszcie mogłabym być spokojna? Może gdyby Ron przypominał dawnego siebie nie myślałabym o nim tak, jak o kimś kogo niepowrotnie straciłam?
Dlatego, choć niechętnie, przyjęłam propozycję Malfoya. Po długim czasie siedzenia w pustym domu bez jakiegokolwiek zajęcia czy towarzystwa, byłam spragniona przygody...
***
Londyn nie zmienił się zbytnio. Budynki i ulice pozostały te same. Jedynie ludzie... zmienili się diametralnie. Zanim Ron oszalał i trafił do Azkabanu pracowałam w ministerstwie na wysokim i cenionym stanowisku.
Obracałam się w gronie wspaniałych znajomych i czułam się... naprawdę szczęśliwa.
Kiedy po tylu latach razem z Malfoyem przekroczyłam próg ministerstwa, czułam się co najmniej dziwnie. W przeciwieństwie do niego, który uśmiechał się szeroko do mijających nas ludzi, ja nie potrafiłam zdobyć się nawet na przyjazne spojrzenie.
Każdy kto mnie rozpoznawał, patrzył na mnie z... współczuciem? Nie, tego nie dało się tak nazwać.
Razem z Harry'm i Ronem byliśmy bohaterami, idolami całej społeczności. Każdy w nas wierzył, wspierał, okazywał wdzięczność. Zwątpili dopiero wtedy kiedy Ron skończył w więzienia, ja psychiatryku, a Harry w trumnie.
To co działo się w mediach było niedopisania...
Wszyscy pozostali przyjaciele odwrócili się ode mnie. Ginny... Wspaniała, rudowłosa Ginny, nie mogła spojrzeć mi w oczy po tragicznej śmierci swojego narzeczonego. Nie mam pojęcia czy o ten wypadek obwiniała bezpośrednio mnie, ale musiała czuć do mnie żal. W końcu to z mojego powodu straciła zarówno brata jak i ukochanego.
Zostałam ostatnią z złotej trójki, która jako tako się trzymała. Mimo wszystko ludzie, których mijałam u boku Dracona, byli wścibscy. Nienawidziłam ich. Nienawidziłam wszystkiego, co miało związek z dawnym życiem.
-Gotowa na to, co spotkasz za drzwiami?-spytał niepewnie Malfoy, kiedy stanęliśmy w jednym z wąskich, pustych korytarzy.
-A czy na takie rzeczy da się przygotować?-odparłam z rezygnacją. Bałam się. To jasne ale nie zamierzałam okazać swojej słabości przed nim-chłopakiem, którego niegdyś szczerze nienawidziłam. Teraz... nie miałam ku temu żadnego powodu. Mimo wszystko miałam wrażenie, że swoim zdruzgotaniem dałabym mu satysfakcję. Może po prostu nie do końca mu ufałam...
-Wiesz... może warto znaleźć w tym jakąś dobrą stronę?-spytał mnie z delikatnym uśmiechem.
-Od kiedy stałeś się takim optymistą, Malfoy?-zakpiłam z irytacją. Mimo to, czułam jak moje ręce zaczynają się trząść. Momentalnie straciłam całą pewność siebie.
-Cóż... w końcu Ron niegdyś był twoją wielką miłością, czyż nie?-spytał tajemniczo. -Gdybyś mogła wreszcie go odzyskać...
-Naprawdę wierzysz, że po tym wszystkim...-zaczęłam, jednak on szybko mi przerwał.
-Wierzę w prawdziwą, nieśmiertelną miłość-powiedział, a w jego oczach zalśniły dziwne błyski, które przekonały mnie o tym, że wcale sobie ze mnie nie żartuję.
Tracąc Rona zwątpiłam w miłość. Nie wierzyłam w to, że kiedykolwiek kogoś kochałam. To mogła być sympatia, zauroczenie, przyzwyczajenie... ale nie miłość. Ona... ona nie istniała.
Draco uśmiechnął się, po czym klepiąc mnie pocieszająco po ramieniu, nacisnął na klamkę drzwi, prowadzących do pokoju, w którym znajdował się Ron.
Wzięłam głęboki oddech, po czym na drżących nogach weszłam do małego gabinetu. Panował w nim półmrok, jednak bez trudu zobaczyłam w nim mężczyznę siedzącego na krześle.
Był przykuty łańcuchami, jednak mimo wszystko przystanęłam, czując że nie jestem wstanie zrobić kolejnego kroku. Bałam się. Nagle poczułam, że cała ta wyprawa, wielki powrót był najgłupszą rzeczą na jaką mogłam się zdobyć.
Ron... nie przypominał dawnego siebie. Owszem, dalej pozostawał wysokim, rudym chłopakiem o brązowych oczach jednak... to już nie był on. Wydawał się nieobecny, zmęczony... Zniszczony jeszcze bardziej niż ja.
-Witaj, Hermiono-mruknął Ron, a ja poczułam jak po całym moim ciele przechodzi nieprzyjemny dreszcz.
Zamierzałam się wycofać, kiedy ktoś położył dłoń na moim ramieniu.
To Malfoy stał za mną, próbując jakoś mnie wesprzeć.
Mimo iż nigdy go nie lubiłam, teraz jego towarzystwo zdecydowanie mi pomagało. Zebrałam w sobie resztki sił i podeszłam do biurka, siadając naprzeciw byłego przyjaciela.
-Hej, Ron-szepnęłam, cicho. Chyba nie było mnie stać na nic więcej.
-Dawno się nie widzieliśmy-zauważył chłopak, a ton jakim wypowiedział te słowa, sprawił, że miałam ochotę walnąć go w twarz.
-Cóż, po tym jak zabiłeś naszego przyjaciela, nie miałam sposobności by się z tobą spotkać-odparłam oschle. Po takim czasie, nie pozostało we mnie sentymentu, jakiegokolwiek uczucia...
-No tak... jak zwykle ja jestem tym złym...-mruknął z irytacją. -Spiskowaliście przeciwko mnie!-wydarł się nagle, a złość, która tak szybko go opanowała, sprawiła, że mimowolnie się wzdrygnęłam.
Mimo wszystko nie mogłam pozbyć się wizji dawnego Rona. Tego nieporadnego rudzielca, który prosił mnie o sprawdzenie eseju z transmutacji. Dlatego musiałam walczyć. Dlatego, musiałam wygrać.
***
Każdy dzień wyglądał tak samo. Budziłam się w swoim nowym, zafundowanym przez ministerstwo mieszkaniu, a potem wychodziłam z niego i spotykałam przed budynkiem Malfoya, który odwoził mnie do pracy. Moim jedynym zadaniem była rozmowa z Ronem. Spędzałam z nim czas i robiłam wszystko by go odzyskać. W pewnym momencie obudził się we mnie sentyment. W końcu niegdyś Ronald był całym moim światem. Kochałam go nad życie. Mieliśmy się pobrać, mieć dzieci i mieszkać w jakimś przytulnym domku...
To zadanie okazało się naprawdę trudne. Ron zdawał się kimś zupełnie innym. Nic do niego nie docierało. On mnie nienawidził. Popadł w paranoje i miewał chore urojenia. Bywało ciężko. Czasem poddawałam się i wątpiłam w to, że kiedykolwiek Ron będzie choć w połowie taki jak był kiedyś. Wtedy pojawiał się Malfoy. Mówił co muszę robić i wygłaszając parę głębokich, mądrych słów zachęcał mnie do dalszej pracy.
Przez miesiące, które spędziłam w Londynie udało mi się go lepiej poznać.
Był zupełnie innym człowiekiem.
Odnosił się do mnie z szacunkiem, uprzejmością... Był elegancki i błyskotliwy, a jego inteligencja pozwalała mu na naprawdę zabawne żarty. Malfoy był... naprawdę porządnym facetem i czy chciałam, czy nie - musiałam to przyznać.
W końcu zostaliśmy przyjaciółmi. Chodziliśmy razem na śniadania przed pracą, lunche w czasie pracy i kolacje po pracy. Może to dlatego, że ani ja, ani on nie mieliśmy nic innego do roboty, a może dlatego, że naprawdę się lubiliśmy? Sama nie wiem.
Wszystko zmieniło się w dniu, kiedy to po raz kolejny zwątpiłam w powrót Rona. Wykrzyczał mi w twarz jak bardzo mnie nienawidzi i oskarżył mnie o śmierć Harry'ego. W końcu to ja miałam umrzeć, nie on...
Usłyszałam, że nie mam prawa cieszyć się życiem, bo na nie nie zasługuję i zapewne usłyszałabym więcej gdyby nie Draco który wyprowadził mnie w porę z pokoju.
Byłam załamana, totalnie zdruzgotana. Pracowałam ciężko całymi dniami tylko po to, by na końcu słyszeć takie rzeczy...
-Nie słuchaj go, nie ma racji-powiedział Malfoy, starając się jakoś mnie pocieszyć. Moja głowa machinalnie wykonała przeczący ruch, który miał uświadomić go jak bardzo się myli.
-Nie, on ma rację-mruknęłam cicho. -Gdybym nie zerwała tych zaręczyn... Gdybyśmy się wtedy tak nie kłócili... Harry byłby żywy, Ron wolny, a ja zdrowa na umyśle...
-Nie możesz myśleć o tym w taki sposób-przypomniał mi Malfoy, łapiąc delikatnie za ramiona. -Czasami coś się dzieje i nie ma w tym niczyjej winy.
-A czy z tamtego wydarzenia wyszło cokolwiek dobrego?-spytałam zupełnie nieprzekonana. -Czy jest cokolwiek co...
-Cóż...-zaczął mężczyzna z tajemniczym uśmiechem. -Miałaś okazję poznać wspaniałego faceta...
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, jednak po chwili zrozumiałam, że mówił o sobie. Zaśmiałam się cicho, patrząc na niego z delikatnym uśmiechem.
Kiedy ostatnio się śmiałam?
Tak czy inaczej, Draco Malfoy miał rację. Poznałam wspaniałego faceta.
Po chwili jednak na nowo spochmurniałam. Draco nie był wstanie sprawić bym zapomniała o wydarzeniach z przeszłości. Poznanie jego prawdziwego oblicza nie było wystarczającą rekompensatą.
-Ale ten wspaniały facet nie zmieni tego co się wydarzyło...
-A czy ktokolwiek zmieni?-spytał z uśmiechem. Nic nie było wstanie zbić go z tropu.
Westchnęłam cicho, łapiąc go za ręce.
-Dziękuję ci, Malfoy-mruknęłam ze zrezygnowaniem. -Po prostu... tyle czasu walczyliśmy na nic. Ile to już minęło? Dwa miesiące? Trzy? Sama już nie wiem! Tymczasem my... dalej stoimy w miejscu. Nie ma żadnego postępu.
-Nieprawda-zaprzeczył z delikatnym uśmiechem. -Postęp to nie dobra ocena ani punkty dla Gryffindoru. To to, co dzieje się tutaj-wyjaśnił, kładąc swoją rękę w miejscu gdzie znajduje się serce.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Wiedziałam, że się zmienił ale nigdy nie sądziłam, że aż tak.
-Chcesz go uratować. Jak dla mnie to najlepsze co mogliśmy osiągnąć w tak krótkim czasie-wyjaśnił z zadowoleniem Malfoy Wieczny Optymista.
Zaśmiałam się cicho. Jego słowa były tak bardzo niedorzeczne.
-Naprawdę wierzysz w to, że pewnego dnia Ron otworzy oczy i spojrzy na mnie jak na przyjaciela? Że kto wie? Kiedyś na nowo mnie pokocha?-spytałam z powątpiewaniem. To nie ja, a Malfoy musiał zacząć myśleć racjonalnie.
-Co złego jest w nadziei, Granger?-spytał, marszcząc brwi. Wydawał się równie przekonany co do swojej racji jak ja do porażki, która miała nastąpić w niedalekiej przyszłości.
***
Malfoy miał rację, bo po dniu, w którym Ron wyrecytował z pamięci całą listę obelg jakimi można mnie obrazić, było już tylko lepiej. Zaczął odnosić się do mnie nieco przyjaźniej. Nie krzyczał i przestał oskarżać mnie o śmierć naszego przyjaciela. Nauczyłam się z nim rozmawiać. Z początku było naprawdę ciężko, jednak wkrótce odnalazłam w rudzielcu wspaniałego rozmówcę. Może Ron posiadał uszczerbek na swoim zdrowiu psychicznym jednak dalej pozostawał równie zabawny co kiedyś.
Powoli zaczynałam dostrzegać w nim dawnego przyjaciela. Miałam wrażenie, że stary Ronald wraca, a ja muszę tylko zaczekać na jego powrót by po tylu latach wreszcie go odzyskać.
Czułam jak w moim sercu rodzi się nadzieja, dokładnie ta, o której mówił Malfoy. Zaczęłam być mu wdzięczna za to, że przekonał mnie do pomocy, tamtego dnia w moim starym, beznadziejnym domku na odludziu. Londyn był wspaniały. Zaczęłam rozumieć co kiedyś w nim widziałam i nie byłam wstanie pojąć jak mogłam za nim nie tęsknić.
Każdego ranka wstawałam z nowymi chęciami do życia. Jechałam razem z Malfoyem do Munga i siedziałam razem z Ronem. Zapominając o śniadaniu, lunchu z Draconem... Kiedy wychodziłam ze szpitala było nawet za późno na kolacje, dlatego większość posiłków jadłam w biegu.
Zapomniałam o nim. Pochłonięta sprawami rudzielca całkowicie go zaniedbałam. Nie czułam się jednak winna. W końcu o to chodziło Malfoy'owi.
-Pamiętasz jak warzyłaś eliksir wielosokowy w łazience Jęczącej Marty?-spytał mnie pewnego razu Ron.
-Yhy...-przytaknęłam, upijając łyk kawy, którą zdążyłam kupić rankiem.
-Tęsknię za Hogwartem...-westchnął rudzielec. Przez chwilę byłam pewna, że w jego oczach pojawił się smutek.
-Wkroczyliśmy w dorosłe życie, Ron. Powinniśmy się z tym pogodzić i zacząć sobie radzić... Jak widać, na to nasza trójka nie była przygotowana-stwierdziłam ze zrezygnowaniem. Nie miałam ochoty wspominać dawnych czasów. -Nie mówmy o tym, proszę.
-Nasza przeszłość nie jest taka beznadziejna-stwierdził cicho. Widać, bardzo chciał mnie co do tego przekonać. Prychnęłam pod nosem, nie mogąc jednocześnie powstrzymać się od wywrócenia oczami. Czy ci mężczyźni musieli tak barwnie postrzegać każde wydarzenie? Do cholery świat był okropny i naprawdę nie zamierzałam zmieniać co do tego zdania!
-Jest, Ron. Straciłam wszystko. Wszystko, co kiedykolwiek dawało mi szczęście. Nawet jeżeli uda ci się powrócić do zdrowia to i tak nie będzie tak jak kiedyś.
-Przykro mi-mruknął po dłuższej chwili milczenia. -Chyba przyczyniłem się do tej straty-dodał ze skruchą.
-To nie była twoja wina-odparłam, powtarzając słowa Malfoya. Kiedyś mnie oburzyły. Teraz doskonale wiedziałam co miał na myśli. -Wyjdziemy z tego-obiecałam mu z bladym uśmiechem.
***
-Więc... jak z Ronem?-spytał mnie Malfoy, kiedy szliśmy razem parkową alejką. To był jeden z niewielu dni kiedy udało mi się znaleźć dla niego czas. Obydwoje trzymaliśmy w rękach kubki gorącej kawy, którą kupiliśmy w przytulnej kawiarni. Rozmawialiśmy i nadrabialiśmy czas, który musieliśmy spędzić osobno.
-W porządku-stwierdziłam, z aprobatą kręcąc głową. -Myślę, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu i będzie myślał dość trzeźwo-zaśmiałam się, upijając łyk karmelowego latte.
-A czy on kiedykolwiek myślał trzeźwo?-spytał Malfoy, unosząc w górę jedną brew. Spojrzałam na niego z rozbawieniem, jednak po chwili obydwoje spoważnieliśmy.
-Myślisz, że mogłam się w nim znowu zakochać?-spytałam, a on nie wiedzieć czemu nagle posmutniał.
-Myślę, że nigdy nie przestałaś go kochać-stwierdził ponuro.
-Wszystko w porządku?-spytałam, marszcząc brwi. Jego nagła zmiana nastroju wydawała mi się niezrozumiała. Na jego twarzy momentalnie pojawił się wymuszony uśmiech.
-Tak-zapewnił, łapiąc mnie za rękę. Rzuciłam okiem na nasze splecione dłonie, mimowolnie się uśmiechając. Draco był wspaniałym przyjacielem.
-Ostatnio zapytał się czy moglibyśmy zamieszkać razem kiedy już będzie wolny-wyznałam, kontynuując naszą rozmowę. Czułam jak ręka Dracona się spina, jednak nie puszcza mojej dłoni. Odwrócił wzrok, wlepiając go w rosnące nieopodal krzaki.
Usiedliśmy na ławce. Zapadło milczenie, które przerwał dopiero po dłuższej chwili.
-Zgodzisz się?-spytał, patrząc na mnie wyczekująco.
-Wolę to, niż mieszkanie w beznadziejnym domu na odludziu-wyznałam cicho wzdychając. -Myślałam, że przyjadę do Londynu i kiedy tylko będę mogła, z powrotem tam wrócę...
-Zawsze możesz zostać tutaj...-podsunął z bladym uśmiechem. Wiedziałam, że bardzo chciał mi pomóc.
Po tak długim czasie zżyliśmy się ze sobą. Blondyn nie kierował się tylko pragnieniem zadośćuczynienia Harry'emu. Staliśmy się przyjaciółmi z prawdziwego zdarzenia i czułam, że mogę mu o wszystkim powiedzieć.
-Wydaje mi się, że nadeszła chwila kiedy powinnam być z Ronem. Po tak długim czasie doczekaliśmy się szczęśliwego zakończenia-wyjaśniłam z delikatnym uśmiechem.
Malfoy nie wytrzymał. Wstał z ławki, uprzednio wyrywając rękę z mojego uścisku.
-A więc gratuluję, Granger-powiedział z uśmiechem. Dlaczego nie mogłam pozbyć się wrażenia, że był to uśmiech przepełniony goryczą?
Ze zdziwieniem patrzyłam jak odchodzi i znika teleportując się za jednym z dębów rosnących w parku.
***
To był ten dzień. Ron miał wyjść ze szpitala i żyć ze mną długo i szczęśliwie. Zamierzaliśmy zamieszkać w apartamencie w samym centrum Londynu skąd wszędzie mielibyśmy blisko. Po tym jak wygraliśmy wojnę, stać nas było na wszelkie luksusy. Rodzina Rona w końcu wybaczyła mi moje grzechy i nasze relacje powoli zaczęły ulegać polepszeniu. Czułam jak z każdą wracam do normalności. Nie mogłam uwierzyć, że wreszcie wszystko się ułoży.
Razem z moim ukochanym rozpakowywaliśmy nasze rzeczy w nowym mieszkaniu. Wspólna kuchnia, łazienka, sypialnia... zaczynaliśmy nowe, wspólne życie, w którym każde z nas wracało do zdrowia po ciężkich przejściach. Dochodziliśmy do siebie, wybaczaliśmy, uczyliśmy rozmowy...
Ron zdawał się taki jak dawniej. Był czuły, zabawny i kochający. Owszem blizny po wydarzeniach z przeszłości pozostały w naszych sercach ale nie dokuczały nam aż tak bardzo.
Wkrótce ogłosiliśmy swoje zaręczyny. Byliśmy chyba najszczęśliwszą parą na świecie, a kiedy społeczność czarodziejów przyjęła to w miarę pozytywnie, całkiem pozbyliśmy się zmartwień. Nie musieliśmy obawiać się mediów ani przyjaciół. Wszystko wracało do normy.
W moim sercu pozostawał jednak niepokój. Draco nie pojawił się w moim życiu odkąd wyznałam mu, że zakochałam się w Ronie. Nie podwoził mnie do pracy, nie jadał ze mną posiłków i nie wychodziliśmy razem na kawę. Zniknął z mojego życia równie szybko co się pojawił.
***
-Jestem pewna, że różowe będą lepsze-upierała się Ginny, kiedy wspólnie wybierałyśmy serwetki na przyjęcie weselne. Wybaczyła mi, nie żywiła mnie urazą i nie czuła do mnie żalu za to co stało się niegdyś z Harry'm i Ronem.
Nagle uświadomiłam sobie, że do odzyskania wszystkiego co niegdyś dawało mi szczęście wystarczył Malfoy. Zachęcił mnie do pomocy Ronowi, wspierał kiedy traciłam nadzieję, aż wreszcie przekonał, że życie z nim to najlepsze co mogę wybrać. Od samego początku przekonywał mnie, że uczucie, którym żywię rudzielca to ta prawdziwa, nieśmiertelna miłość.
Jednak... kiedy go zabrakło... czułam pustkę. Czułam, że to szczęście jest... puste.
Ze zrezygnowaniem wpatrywałam się w serwetki, zastanawiając się, czy ich kolor będzie miał jakiekolwiek znaczenie. Czy ktoś w ogóle zwróci na nie uwagę?
-Jak chcesz... różowe są piękne-stwierdziłam nieprzytomnie.
-Miona? Wszystko w porządku?-spytała, a ja uświadomiłam sobie, że wcale nie jest w porządku.
Odzyskałam wszystko co było dla mnie cenne i wartościowe. Miałam przy sobie wspaniały dom i przyjaciół...
W tym momencie poczułam jak fala nieznanego mi uczucia zalewa moje wnętrze.
Malfoy też tak kiedyś mówił. Że ma dom i przyjaciół. Że jest szczęśliwy. Że ludzie go lubią i szanują.
A czy ja? Czy ja byłam szczęśliwa?
Nie, nie byłam. I choć za wszelką cenę chciałam sobie wmówić, że jest inaczej... to brakowało mi miłości.
Tej nieśmiertelnej i pięknej. Tyle, że... tyle że prawdziwej.
***
Kiedy razem z Ginny przemierzałam ulice Londynu, nagle wydał mi się on nieznośnie smutny i szary. Zupełnie inny niż wtedy kiedy zwiedzałam go razem z Malfoyem.
Brakowało mi go i od momentu kiedy to sobie uświadomiłam... uczucie pustki nie dawało mi spokoju.
-Tak strasznie cieszę się, że wychodzisz za mojego brata-mówiła bez przerwy Ginny. -Wasza miłość jest taka piękna. Idealnie podkreślimy to na ceremonii. A twoja suknia...!
Wyłączyłam się. Nie słuchałam jej. Dlaczego nagłe olśnienia przychodzą tak... nagle?
Może moja rudowłosa przyjaciółka czuła się skrzywdzona przez wszystkie lata ale z pewnością nie cierpiała tak jak ja. Zostałam całkiem sama, podczas gdy ona zawsze mogła liczyć na wsparcie innych.
To nie ona wyciągnęła do mnie rękę, to nie ona zaproponowała byśmy połączyły siły i pomogły Ronowi.
To Malfoy. Niepozorny Ślizgon, którego dawniej postrzegaliśmy za swojego największego wroga, wyświadczył im przysługę i zniknął nie żądając najmniejszej zapłaty.
-Ginny ja nie mogę-powiedziałam w końcu, zatrzymując się na środku chodnika.
-Słucham?-spytała zdziwiona rudowłosa, wyrwana ze swojego monologu.
-Nie mogę wyjść za Rona-wyjaśniłam po chwili.
-Że co?-spytała wyraźnie zbita z tropu.
-Odwołaj ślub, a ja... ja się muszę czymś zając-powiedziałam, po czym ruszyłam biegiem w tylko mi znanym kierunku.
-Co z tobą nie tak?!-wrzasnęła za mną wyraźnie zszokowana Ginny.
-Widocznie jestem chora psychicznie-odpowiedziałam ze śmiechem, po czym teleportowałam się najszybciej jak tylko mogłam.
***
-Oczywiście, że to załatwię. Wyślę panu papiery jak tylko będę mógł...-przez uchylone drzwi dało się usłyszeć głos Malfoya. -Dziękuję, do widzenia.
Po chwili blondyn pojawił się w drzwiach a ja szybko od nich odskoczyłam, bojąc się przyznać, że podsłuchiwałam.
-Co ty tu robisz, Granger?-spytał wyraźnie zdziwiony.
-Muszę z tobą pogadać-wyznałam lekko spięta.
Spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
-W porządku-zgodził się po dłuższej chwili, posyłając mi niepewny uśmiech. Zaprowadził mnie do swojego gabinetu, po czym zaproponował mi bym usiadła.
-Coś się stało?-spytał w końcu, przejeżdżając ręką po swoich dotąd ułożonych włosach.
-Zakochałam się-wyznałam, patrząc mu prosto w oczy.
-Ta... to już wiem. Słyszałem o zaręczynach-powiedział, nie dając zbić się z tropu. Wydawał się lekko zirytowany, jednak robił wszystko bym tego nie zauważyła.
Zapadło milczenie, podczas którego zastanawiałam się czy na pewno dobrze robię. Może powinnam wybrać spokojne i pewne życie u boku Rona?
-Mogę cię o coś spytać?
Kiwnął głową z zaintrygowaniem nasłuchując moich dalszych słów.
-Jesteś teraz szczęśliwy? Kiedy w końcu czujesz, że spłaciłeś dług wobec Harry'ego? W końcu czujesz się wolny i...
-Nie-przerwał mi z bladym uśmiechem. -Nie jestem szczęśliwy... Chociaż, zrobiłem coś wielkiego. Pojednałem wielką trójcę, a może raczej duet... Słuchaj, Granger! Popełniłem błąd i przyznanie się do tego będzie najbardziej egoistyczną rzeczą w całym moim życiu, ale musisz o tym wiedzieć zanim za niego wyjdziesz-wyznał cicho. Otworzył usta by coś powiedzieć ale najwidoczniej głos uwiązł mu w gardle.
-Każdego dnia odprowadzałem cię do Weasleya i pragnąłem twojego szczęścia ale... pewnego razu... uświadomiłem sobie, że wcale tego nie chcę-powiedział w końcu. -Był moment, przysięgam, moment w którym pomyślałem, że żałuję tego, że cię do tego namówiłem. Ale potem... potem przypomniałem sobie, że tak będzie najlepiej.
-Co tak właściwie było twoim błędem?-spytałam, chociaż doskonale wiedziałam jaka będzie odpowiedź. Nagle cała układanka złożyła się w całość. Każde spojrzenie, wyznanie, niezadowolenie...
-Kocham cię-przyznał z bladym uśmiechem. -I wcale nie chcę żebyś żyła długo i szczęśliwie z Ronem.
Przyjrzałam mu się uważnie. Nie chciał, a mimo to pozwolił mi odejść. Czy jest ktoś mniej bezinteresowny niż ten, kto przekłada twoje szczęście ponad swoje własne?
-Mówiąc... że się zakochałam... Nie miałam na myśli Rona-wyznałam, widząc malujące się na jego twarzy zdziwienie. -Chodziło mi o ciebie.
***
Zawsze wierzyłam, że moją jedyną i prawdziwą miłością jest Ron - sympatyczny rudzielec, mój najlepszy przyjaciel. Potem zrozumiałam, że to nie o jego chodziło. Zrozumiałam, że nigdy nie darzyłam go tym niezastąpionym uczuciem. Ron był wspaniały. Sympatyczny, dobry i współczujący. Czasem zbyt impulsywny ale kochałam go jak brata i jego wady mi nie przeszkadzały.
Może to dlatego chciałam spędzić z nim resztę swojego życia? Wyjść za mąż, mieć gromadkę dzieci i mieszkać w przytulnym domku nad jeziorem...
Potrzebowałam dużo czasu by uświadomić sobie, że to nie tego pragnę...
Ron był moim przyjacielem. Tak powinno zostać. Uratowałam go, połączyłam nas na nowo, ale nie węzłem miłości, bo nigdy tego do niego nie czułam.
Potrzebowałam mieć przy sobie Malfoya. Tego, który był gotowy trwać przy mnie każdego dnia i nocy. Dokładnie ten sam, przy którym budziłam się każdego ranka i zasypiałam wieczorami. Ten, który pokochał mnie - stukniętą i szaloną.
To z nim miałam żyć długo i szczęśliwie. Ale nie tylko wtedy. W szczęściu i w nieszczęściu, zdrowiu i chorobie... Aż do samej śmierci.
Tak mu obiecałam, stojąc na ołtarzu. Myśląc o tym jak bardzo go kocham, nie o kolorze różanych serwetek leżących na weselnym stole.
Po zerwaniu zaręczyn Weasleyowie na nowo się ode mnie odwrócili. Został Ron, przyjaciel, który nie zamierzał ponownie popełniać tego samego błędu i Malfoy, który kochał mnie miłością prawdziwą i nieśmiertelną.
Malfoy, który wyrwał mnie z samotności i przywrócił mnie do normalnego życia, które wreszcie by mnie satysfakcjonowało. Został Malfoy, który nie żądał ode mnie niczego, oprócz miłości.
Wiem, że jest już trochę późno ale wcześniej nie miałam okazji. Chcę wam podziękować za ten rok. Szczególnie tym, którzy byli ze mną od samego początku. Pragnę zauważyć, że napisałam w ciągu tego czasu 4 blogi i zdążyłam zrobić (tak mi się wydaje) duży postęp.
Wiem, że na początku musiało być ciężko, że moje opowiadania nigdy nie były arcydziełem, a wy mimo wszystko tak świetnie mnie wspieraliście. Dziękuję :3 To wy zasługujecie na nagrodę.
Życzę Wam wszystkiego najlepszego. Szczerze, prosto z serca życzę aby spełniły się Wasze marzenia, żebyście szli naprzód i czytali moje Dramione xD To tyle... dodaję tą miniaturkę i choć nie mam pojęcia czy Wam się spodoba jestem gotowa zaryzykować. Za błędy bardzo przepraszam ;)
Czy nam się spodoba?! Jest genialna!!
OdpowiedzUsuńZbyt piękne by było prawdziwe
OdpowiedzUsuńZbyt żywe i uczuciowe by nie było prawdą
Ciepłe jak łąki pachnące wiosną
Wyraziste niczym kryształ
Jakim jest ta historia
Cudowne! I na nowy rok życzę byś miała kolejne wspaniałe pomysły i nawet lepsze, choć nie wiem czy to możliwe ;*
Jestem z Tobą od początku. Może rzadko komentuję, ale codziennie sprawdzam czy dodałaś nowy rozdział. Według mnie mogłabyś wydać w formie papierowej swoje opowiadania. Są po prostu CUDOWNE!!!
OdpowiedzUsuńCo do miniaturki; jest ŚWIETNA (jak cała reszta), chociaż ja tam jeszcze lubię czytać, o tym, jak im fajnie, w czasie ,kiedy mają dzieci ;)
W Nowym Roku chciałabym Ci życzyć mnóstwa pomysłów, równie świetnych albo i lepszych plus do tego zdrowia <33
~Zuza ;*
Ale faajnaa ♥
OdpowiedzUsuńWpierw bałam się, że mu się nie uda, ale jednak.
A najgorzej było jak myślałam, że ona się naprawdę zakochała w Ronie...brrr.
A potem jak sobie uświadomiła, że woli Dracoo to mi się tak cieplutko na sercu zrobiło :*
Ale nie wybacze Ronowi zabicia Harry'ego, co to to nie xD
A miniaturka była taka...idealna ♥
Pozdrawiam, Kat :*
PS Zapraszam do siebie na zmiana-nam-dobrze-zrobi-dramione-love.blogspot.com ;)
Wspaniała miniaturka.
OdpowiedzUsuńCiekawy temat.
Zaskoczyłaś mnie bardzo pozytywnie.
Życzę weny.
Pozdrawiam
Hermione Granger
jak mogłaś myśleć, że komukolwiek się nie spodoba twoja miniaturka? Przecież jest świetna. Każde Twoje opowiadanie było cudowne. ;) Oby takich więcej! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Maadź. :*
www.dramione-impossible-love.blogspot.com
Zdecydowanie kocham to cudo ♥ Brak mi słów na opisanie tej miniaturki, ale jedno jest pewne, to wspaniały tekst, który naprawdę warto przeczytać :) Oby takich więcej :)
OdpowiedzUsuńhttp://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/
Droga Olu!
OdpowiedzUsuńTa miniaturka jest bardzo, bardzo dobra. Wspaniała! I ten pomysł, by uczynić Hermionę stukniętą samotniczką, a Malfoya wiecznego optymistę... Świetny! Dziękuje za życzenia i oby więcej takich ŚWIETNYCH pomysłów./ panna Cyzia
Jaka wzruszająca. Cuudna. Genialna. Brak mi słów by napisać coś więcej. c;
OdpowiedzUsuńAle ta miniaturka inna. Chodzi mi o to, że nigdy nie znalazłam podobnej. Po prostu wspaniała. :)
OdpowiedzUsuńPlacze, no placze ...
OdpowiedzUsuńEmocje opanowane, więc mogę dopisać, że ta miniaturka jest tak piękna, tak wartościowa. Serce mi się ściskało , gdy Draco odszedł od niej, kiedy Herm powiedziała, że się zakochała...
UsuńPiękna <3
Pozdrawiam,
L. ;*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietna.. Popłakałam się.. bardzo udana. Gratuluję..
OdpowiedzUsuńAnn
CUDOWNY <3
OdpowiedzUsuńZAPRASZAM DO SIEBIE NA http://youaremyhorcrux.blogspot.com/ <3
kiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńNajlepsza na świecie!:')
OdpowiedzUsuńświetne
OdpowiedzUsuńGdy przeczytałam tytuł pomyślałam "Draco optymistą? W to nie uwierzę" uwierzyłam. Tak, tak przekonałaś mnie, że Draco może być bezinteresownym, pozytywnie nastawionym do życia optymistą. Hermionę zawsze lubiłam i jako wariatka do mnie przemawia, jest bardzo Hermionowata jako szalona kobieta :D a co do Rona, nigdy go nie lubiłam, uważałam za idiotę i zazdrośnika, mimo to cieszę się, że po przemianie został z Hermą mimo wszystko.
OdpowiedzUsuńP.s fakt, że Ron zabił Harrego i wpadł w paranoje bardzo mi sie podoba :D
oh, chyba jednak za bardzo lubię sad and'y i uważam, że cała ta miniaturka bylaby piękniejsza gdyby hermiona została żoną rona...
OdpowiedzUsuńbyloby to takie prawdziwe i oh...
to nie zmienia jednal faktu, że cieszę się, że hermiona zrozumiała iz to draco jest mężczyzną jej życia
pozdrawiam,
andromeda