wtorek, 23 czerwca 2015

-Rozdział 21- Fight!

Wciąż tutaj była. Odetchnął z ulgą, kiedy otworzywszy oczy, zobaczył u swojego boku śpiącą Hermionę. Czy istniała możliwość budzenia się obok niej codziennie? Ponieważ jeżeli tylko mógł uczynić rutyną ten poranny widok, był gotów nazwać go sensem swojego życia.
Odetchnął cicho, a potem sięgnął dłonią do jej twarzy, powolnym ruchem odgarniając z jej czoła niesforne, kasztanowe włosy. Była piękna. Tak cudownie śliczna, że kiedy pod wpływem jego dotyku zmarszczyła zabawnie nos, uśmiechnął się szeroko, nawet tego nie kontrolując. O Merlinie. Co się z nim działo?
W ciszy obserwował jak dziewczyna kręci się w jego ramionach, a potem otwiera oczy i pierwszym widokiem jaki napotyka tego dnia, jest jego rozbawiona twarz. Był zaszczycony. Chciał, być jedynym przy którym może się budzić.
-Dzień dobry-mruknęła zaspanym głosem, leniwym gestem przejeżdżając dłonią po twarzy. Jej, była urocza.
-Hej-uśmiechnął się delikatnie, zaczynając obracać w palcach kosmyk jej włosów. Jego oczy uważnie śledziły jej reakcję. Nie chciał jej spłoszyć, nie chciał, żeby wraz z tym porankiem dotarło do niej co zrobiła. Za nic na świecie nie chciał, żeby żałowała. -Wszystko w porządku?-zapytał z lekkim strapieniem, bo cholera, to było frustrujące kiedy tak po prostu się na niego gapiła.
-W jak najlepszym-powiedziała ku jego uldze, przekręcając się na brzuch i podpierając ręce pod brodę. Przez moment przyglądała mu się w milczeniu, ale zaraz potem zaskoczyła go, pochylając się nad nim i powoli całując. Wow.
Instynktownie objął ją w talii, kiedy znajdując się nad nim, nieśpiesznie gładziła dłońmi jego twarz, nie odrywając przy tym ust od jego warg. Tego jeszcze nie było. Czegoś tak poważnego. Jakiejś dziewczyny, która po już spędzonej, wspólnej nocy, wciąż z nim była, w dodatku robiąc tak zwyczajne i czułe rzeczy. To było piękne. Cudowne.
Zupełnie na to nie zasłużył.
-Chcesz coś zjeść?-zapytał, kiedy nieznacznie się od niej odsunął. Jego oczy z zamyśleniem śledziły jej twarz, teraz wykrzywioną w wyrazie niezrozumienia. Dlaczego przerwał pocałunek?
-Tak, właściwie, to mam do załatwienia kilka rzeczy w domu. Razem z Harry'm dopiero się wprowadziliśmy, muszę rozpakować kartony i...
-Jesteś czarodziejką, to ci zajmie chwilę-zmarszczył nos i zaraz potem przewrócił ją na plecy, tak, aby to teraz on, mógł pochylać się nad nią.
-Tak, ale...-urwała na moment, kiedy złożył leniwy pocałunek na jej ustach. Nie spodziewała się tego, właściwie to była mile zaskoczona. Nie sądziła by zazwyczaj obojętny i niewzruszony niczym Malfoy, okazywał jej po wspólnie spędzonej nocy tyle czułości. -Lubię mieć wszystko zaplanowane. Zrobione. No wiesz...
-Mogę ci pomóc?-zapytał, przyglądając się jej z zainteresowaniem. Z zaskoczeniem uniosła w górę brwi.
-Chcesz mi pomóc?-powtórzyła z niedowierzaniem. -To znaczy, układać rzeczy, przenosić szafki, malować ściany?-zapytała, pragnąc mu wyjaśnić, na czym dokładnie będzie polegać ta praca.
-Jeżeli to oznacza, że spędzę z tobą więcej czasu-wzruszył ramionami, a potem zaczął całować jej szyję, zupełnie oddając się tej czynności.
-Ale to trudne...-powiedziała, cicho wzdychając, kiedy delikatnie przygryzł kawałek jej skóry. -I pracochłonne.
Syknęła, kiedy poczuła jak miejsce pod ustami chłopaka ją piecze. Czy on ją właśnie oznaczył?!
-Jak już mówiłem, mam w zespole całkiem zdolną czarownicę. Nie sądzę by było to takie trudne i pracochłonne-stwierdził z lekkością, a potem oderwał się od niej, wstał z łóżka i w samych bokserkach ruszył w stronę kuchni, w żaden sposób nie komentując malinki, którą właśnie jej zrobił.
Z wyrazem zszokowania i niezrozumienia, musnęła palcami zaczerwienione miejsce, cicho wzdychając. Potem ruszyła jego śladami, po drodze zarzucając jeszcze na siebie jego koszulkę, leżącą od poprzedniego wieczora na podłodze.
[...]
Założyła jego ubranie. Czy to coś znaczy? Bardzo chciałby, żeby znaczyło. Z zakłopotaniem przesunął dłonią po karku, a potem wyprostował się i oparł o krawędź blatu, przyglądając się jej ze splecionymi rękami.
-Znów, mogę zaproponować tylko masło orzechowe.
-To nic. Zjemy, kiedy wrócę do domu-uśmiechnęła się, a potem skinęła głową w stronę drzwi do łazienki. -Mogę?-uniosła w górę brwi, a on szybko pokiwał głową i wskazał ręką w stronę wejścia.
-Pewnie.
Szybko zamknęła za sobą drzwi do łazienki, a potem oparła się o nie i przesunęła dłońmi po włosach, mocno zaciskając je przy samych cebulkach. Mieli się nie angażować. NIE angażować. Cicho przeklęła, a potem ruszyła w stronę umywalki, aby opłukać twarz. Czy istniała możliwość, że to wszystko nie zakończy się jej złamanym sercem, jeżeli nie przerwie tego w tej chwili?
Przez moment po prostu stała i gapiła się w lustro, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Była skończona. Nie miała odwrotu.
Z ciężkim westchnięciem związała włosy w chaotycznego koka na czubku głowy, a potem palcem służącym jej za szczoteczkę, umyła zęby. Chciała stąd uciec. Naprawdę pragnęła zakończyć to nim będzie za późno, ale Merlin jej świadkiem, że zdążyła się uzależnić. Nie wyobrażała sobie zostawić Malfoya. W jakimkolwiek sensie.
Niechętnie wychyliła nos zza drzwi łazienki, a potem ruszyła w stronę łóżka, gdzie w pobliżu, na skrzypiącej podłodze, porozrzucane były jej ubrania.
-Muszę na chwilę wyjść-z zaskoczeniem uniosła głowę i z lekkim skrępowaniem mocniej przycisnęła do piersi swoją bieliznę, domyślając się, że zapewne Malfoy już obmyśla jakąś krępującą, w jego przekonaniu śmieszną, uwagę. -Okazuje się, że i masło orzechowe już się skończyło-wyjaśnił, ku jej zaskoczeniu postanawiając niczego nie komentować. -Poradzisz sobie?-spytał, a potem, nie czekając na jej odpowiedź, ruszył w stronę drzwi. -Och i...-nagle jednak zawrócił i podszedł do niej, a potem pochylił się i nieoczekiwanie mocno pocałował, na moment zatrzymując dłonie na jej biodrach. -Błagam, nigdzie nie uciekaj. Będę za dziesięć minut.

                                                                                ***

Prędko wyszedł z kamienicy, a potem powoli rozejrzał się i dostrzegając to, co chciał zobaczyć, ruszył w stronę wąskiej uliczki, pełnej od starych i przepełnionych kontenerów. Skrzywił się, kiedy przyszło mu przeciskać się między górami śmieci, a potem na moment nawet wstrzymał powietrze, czując jak zbiera mu się na wymioty.
-Czy nie możemy umawiać się w bardziej dogodnych miejscach?-jęknął z irytacją, kiedy stanął naprzeciw Blaise'a, chyba nie bardzo wzruszonego otaczającą ich scenerią. Ciemnowłosy chłopak uśmiechnął się pod nosem, a potem wzruszył ramionami i wsunął ręce do kieszeni ciemnych spodni.
-Nie chcesz mnie u siebie w domu, ani na ulicy. Już widzę jak stawiasz się na umawiane spotkania-prychnął, a później zbliżył się do niego nieznacznie, uważnie mu się przyglądając. -Co u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy...
-Och, serio?-Draco zmrużył oczy z obrzydzeniem, a potem odsunął się od niego i splótł ręce na piersi. -Czego chcesz?-warknął ze złością.
-Sprawdzić co u ciebie-wyjaśnił z kpiącym uśmieszkiem Blaise.
-Nie dzisiaj-jęknął, bo ten dzień był naprawdę piękny dopóki nie pojawił się w nim Blaise. Odwrócił się, a potem zaczął kierować ku wyjściu z zaułka, w stronę domu.
-Dobrze, już dobrze!-Zabini wyrzucił ręce do góry, a potem złapał Dracona za ramię i odwrócił w swoją stronę. -Niektórzy sądzą, że wykonujesz swoją misję za długo-wyjaśnił.
Zaskoczony Malfoy uniósł w górę brew.
-Niech sobie sądzą. To nie mój problem. Wszystko idzie w dobrym kierunku...-powiedział, z zamyśleniem wlepiając wzrok gdzieś w bok.
-Może możesz podać jakieś nazwisko? Byliby spokojniejsi gdyby...
-Nie podam żadnego nazwiska dopóki nie będę pewny-odparł znacznie poirytowany, bo do cholery, brakowało tylko tego, by podawał Blaise'owi imiona niewinnych ludzi. -Musisz poczekać.
-Jak długo?
-Tak długo, jak będzie trzeba-syknął ze złością, obrzucając go morderczym spojrzeniem.
-Chyba nie pojmujesz istoty swojej misji-warknął równie zdenerwowany Blaise, niebezpiecznie zbliżając się w jego stronę. -Twoje informacje zaważą o terminie powstania! Draco, nazwisko, które nam podasz będzie można wykorzystać na miliony sposobów.
-W takim razie bądź cierpliwy, bo nazwisko, które nie będzie wiarygodne, tylko zaprzepaści to jebane powstanie-wycedził zirytowany Draco, ciężko wzdychając. -Muszę już iść.
-Granger czeka, hę?-uśmiechnął się kpiąco Blaise.
-Jak już mówiłem, jest bardzo ważna w wykonaniu misji-odparł lekceważąco Draco, w duchu wściekając się na Blaise'a, że w ogóle o niej wspomniał.
-Na pewno-prychnął ciemnowłosy chłopak, splatając ręce na piersi.
Draco uniósł w górę brew, a potem przyjrzał mu się uważnie, uśmiechając z politowaniem.
-Bądź poważny, Blaise-rozkazał z pogardą, niemal wypluwając z siebie te słowa. -Ona nic dla mnie nie znaczy.
-W takim razie nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli ją zabiję?
-Oczywiście, że będę-syknął z jadem w głosie, momentalnie obrzucając go morderczym spojrzeniem. -Spróbuj ją tknąć, a cię zabiję.
-Nic nie znaczy?-powtórzył z nieprzekonaniem i ironią Blaise, wyraźnie rozbawiony nagłą reakcją byłego przyjaciela.
-Ona jest potrzebna by wykonać misję-powtórzył ze znudzeniem, wznosząc oczy ku niebu. -Zacznij rozważać kwestię zniszczenia jej, kiedy już dostaniesz nazwisko-polecił, a potem odwrócił się i odszedł, zostawiając go samego w ponurym i zaśmieconym zaułku.

                                                                             ***

Wyjście z uliczki znajdowało się zaledwie kilka kroków od miejsca, w którym rozmawiał z Blaise'm. Minął wysoką, ceglaną ścianę kamienicy, a potem znajdował się już na głównej ulicy, dokładnie naprzeciwko budynku, w którym mieszkał. Zamierzał niepostrzeżenie wpaść do mieszkania, a potem wyciągnąć z szafki w kuchni masło orzechowe, którego miał całe zapasy, oświadczając, że dopiero co je kupił. Zamierzał kłamać i oszukiwać i choć miał przez to lekkie wyrzuty sumienia, bo do cholery, był przecież śmierciożercą, to jego samolubna strona nie pozwalała mu na przyznanie się do winy.
W momencie kiedy wyszedł jednak z uliczki, wszystkie te plany zostały odepchnięte na dalszy plan. Masło orzechowe. Hermiona. Mieszkanie.
-Co ty tu robisz?-zapytał, z paniką stwierdzając, że nieopodal miejsca, w którym właśnie przeprowadzał z Blaise'm rozmowę, stoi jego ojciec.
-Jesteś jednym z nich-Lucjusz z lodowatą powagą, wyciągnął palec w jego stronę, a potem zmrużył groźnie oczy, mierząc go oskarżycielskim spojrzeniem. Wszystko słyszał.
O słodki Merlinie.
Draco z szeroko otwartymi oczami spoglądał na swojego ojca, warto dodać, pracownika ministerstwa odpowiedzialnego za wyłapanie wszystkich zdrajców, śmierciożerców i powstańczych ugrupowań, mocno przygryzając przy tym dolną wargę.
-T-To nie tak-zaczął ostrożnie, aby przypadkiem tylko się nie pogrążyć, a potem wyciągnął ręce przed siebie, widząc morderczy wyraz twarzy Lucjusza.
-Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz, a tymczasem...-starszy z Malfoyów mocno zacisnął szczękę, a potem wyrzucił ręce do góry. -Knujesz z nimi! Chcesz zabić tę biedną dziewczynę-wysyczał z obrzydzeniem. -Och, Merlinie, a ja myślałem, że może naprawdę już dorosłeś, że naprawdę ci na niej zależy.
-Tak-powiedział nieco zbyt głośno, pozwalając by emocje wreszcie wzięły nad nim górę. -Tak jest. Zmieniłem się.
-Ach, Draco...-jęknął ze smutkiem i żalem Lucjusz, spuszczając strapiony wzrok na brukowy chodnik w biednej dzielnicy Londynu. -Wyślą cię za to do Azkabanu.
Draco odetchnął ciężko, a potem z zamyśleniem i zestresowaniem przesunął ręką po brodzie, spoglądając w oczy ojca z najprawdziwszą powagą, smutkiem i opanowaniem.
-Przysięgam, że to nie tak.
-Co to za misja?-zapytał twardo Lucjusz, chyba nie do końca przekonany jego przemianą. Cóż, może miał rację. W końcu Draco w żadnym stopniu się nie zmienił. Wciąż pracował ze śmierciożercami. Może z mniejszym zaangażowaniem i oddaniem, ale jednak w dalszym ciągu to robił.
-Nic szczególnego...-mruknął pod nosem, przygryzając wnętrze policzka niemal do krwi. Może gdyby nie stał przed własnym ojcem, potrafiłby zagrać. Utrzymać obojętny i niewzruszony wyraz twarzy, jakoś to wyjaśnić i naprawić. Lucjusz był jednak jedną z niewielu osób, które potrafiły go onieśmielić, sprawić, że mu zależało. Odebrać mu resztki godności, wyczytać z niego wszystkie emocje.
Z głośnym westchnięciem spuścił ręce wzdłuż ciała, a potem odwrócił głowę i ze złością kopnął leżący na chodniku kamyk. Czy jego własny ojciec zamierzał na niego donieść?
-Szpieguję-wyjaśnił, chwytając się ostatniej deski ratunku.
-Cholera, Draco! Chciałbym, żeby to była prawda-powiedział ze złością i frustracją Lucjusz, mierząc go zirytowanym spojrzeniem. -Mam ci przypomnieć, czym się teraz zajmuję?! Znam listy szpiegów ministerstwa na pamięć!
-Nie dla ministerstwa. Na własną rękę...-wyjaśnił. -W porządku, zdobywałem informacje na polecenie śmierciożerców, ale jak na razie nikomu ich nie przekazałem. Wciąż mogę zdecydować co z tym zrobić, ile z tego wszystkiego trafi do nich-powiedział, patrząc w stalowoszare oczy Lucjusza z  najprawdziwszą powagą.
Nie wyobrażał sobie trafić do Azkabanu i siedzieć tam już przez resztę życia.
-Ugh, zabranie mocy to było za mało?-zapytał sfrustrowany Lucjusz, przesuwając ręką po długich, platynowych włosach. Jego szczęka była mocno zaciśnięta, oczy błyszczące od sprzecznych emocji. -Co mam ci powiedzieć? Że chcę, by moje jedyne dziecko skończyło w ten sposób?
A więc w oczach swojego ojca był nieudacznikiem. Na moment poczuł się jak mały chłopiec. Karcony za jakąś wyjątkowo złą i żałosną rzecz. Tracący wszystko co dobre. Mocniej przygryzł wargę, czując w ustach metaliczny smak krwi. Och, Merlinie, jak on siebie nienawidził.
-Ile ludzi zabiłeś dla śmierciożerców od zakończenia wojny?-zapytał ostro Lucjusz, a on poczuł jak dreszcz przechodzi po jego plecach. Za kogo on go uważał?
-Nikogo-powiedział cicho, znów odwracając wzrok gdzieś na bok. Czy był potworem?
-Nikogo?!-powtórzył zimno i z nieprzekonaniem jego ojciec.
-Nikogo-potwierdził, krótkim skinieniem głowy, tym razem patrząc mu w oczy. Lucjusz wciąż jednak mu nie wierzył. Jego tęczówki uważnie śledziły wyraz twarzy syna, doszukując się w nim zawahania. -Nie kłamię-dodał z desperacją i złością Draco, gwałtownie zaczesując przy tym włosy do tyłu. -Sprawdź mnie. Zapytaj o co chcesz. Możesz sobie na mnie eksperymentować pieprzone eliksiry i zaklęcia. Po prostu... nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem nic złego.
Lucjusz uniósł w górę jedną brew i delikatnie zmrużył oczy.
-Na czym polega ta misja?
Odetchnął cicho, a potem odchylił głowę do tyłu i na moment mocno zacisnął powieki.
-O Rona Weasleya. Mam ustalić kto go zabił.

                                                                                  ***

Kiedy otworzyła szafkę w kuchni i sięgnęła po pudełko herbaty, z lekkim zaskoczeniem odnalazła wzrokiem kilka słoików masła orzechowego. Cóż, a więc była oszukiwana. Odetchnęła ciężko i założyła kosmyk włosów za ucho, opierając się rękami o kuchenny blat. Nie chciała, żeby ją okłamywał. To znaczy, zdawała sobie sprawę z tego, że Malfoy ma mnóstwo tajemnic, ogromną ilość przerażająco złych i brudnych sekretów i choć większości z nich nie chciała nigdy poznawać, to świadomość, że okłamuje ją co do rzeczy tak banalnych jak kupienie czegoś na śniadanie, powoli zaczynała ją boleć. I choć może rzeczywiście nie powinna myśleć w ten sposób, nie powinna się angażować, ani zbyt wiele oczekiwać, to tego typu myśli nawiedzały ją do momentu, aż klamka w drzwiach przekręciła się, a on wszedł do domu z włosami rozwianymi przez silny, porywisty wiatr. Tego roku późna jesień okazała się wyjątkowo zimna. Chłodna i deszczowa.
-Masz masło orzechowe?-zapytała na pozór obojętnie, jakby upijając łyk herbaty nie myślała o niczym innym, poza sposobem na zapełnienie tej ciszy. Obserwowała jak przez moment gapi się na nią z niezrozumieniem, jakby jego umysł dawno oderwał się od rzeczywistości, a on zupełnie zapomniał o swojej idiotycznej wymówce.
-Stwierdziłem, że nie bardzo mam na to ochotę-wzruszył ramionami, kiedy już zrozumiał o co jej chodzi, a potem zrzucił z siebie bluzę i podszedł do niej, nie zdając sobie sprawy jak całe jej ciało napina się wraz z jego bliskością. W całkiem krótkim czasie stracił jej zaufanie. -Zjemy coś w drodze do twojego domu?-zapytał, z delikatnym uśmiechem unosząc w górę brew.
-Tak właściwie...-z bólem przygryzła dolną wargę. -Nie najlepiej się czuję-jej serce łamało się, kiedy widziała jak marszczy brwi z zatroskaniem i niezrozumieniem. A więc wiedział. Wiedział, że i ona kłamała w tym momencie. -Chyba wrócę sama i urządzę się innego dnia. Teraz chcę się tylko położyć-uśmiechnęła się delikatnie, nieco sztucznie, a potem wsunęła palce do kieszeni swoich spodni, odwracając wzrok, kiedy jego oczy przecinały ją na wylot. To było okropne. Cały ten ból i żal, który pojawił się teraz w wyrazie jego twarzy, sprawiał, że czuła się jak najgorsza osoba na świecie. Nie był idiotą, wiedział, że coś poszło nie tak. Ale ona nie potrafiła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, podczas gdy on coś przed nią ukrywał. I ponieważ nie mogła też wymagać od niego wyjaśnień, jedyne co jej pozostało to powrót do domu.
-Mogę cię odprowadzić?-zapytał cicho, z tak typową przenikliwością spojrzenia, gapiąc się jej prosto w oczy.
-Teleportowanie się będzie szybsze-zauważyła, a on zaklął głośno, bo chyba zupełnie o tym zapominał. Zwyczaje czarodziejów powoli wypadały mu z głowy.
-Przepraszam-powiedział cicho, a potem odwrócił się i przesunął rękoma po włosach, targając je jeszcze mocniej.
-Nie musisz mnie przepraszać-powiedziała równie cicho co on, nieco zmartwiona i zaintrygowana faktem, że był smutny zanim jeszcze powiedziała mu, że musi wyjść. Coś się stało, ale jakoś nie czuła się upoważniona do tego, by zadawać mu pytania. Przespali się ze sobą, ale to miało niczego między nimi nie zmieniać, prawda?
-Powinienem-odparł spokojnie, powoli odwracając się w jej stronę. Zamarła widząc jak wiele sprzecznych emocji toczy teraz bitwę w jego wnętrzu. Jego oczy były inne. Twarz nie skryta za maską wiecznego opanowania i dobrego samopoczucia. Wydawał się teraz prawdziwy. Zły i sfrustrowany, smutny, ale jednocześnie prawdziwy, pełen normalnych, ludzkich uczuć i zachowań. -Nie wiem co spieprzyłem tym razem, ale...-odetchnął ciężko i z poddaniem opadł na blat wysepki kuchennej, podpierając się o nią łokciami. -Przepraszam za cokolwiek chcesz bym cię przepraszał.
-Ja nie...
-Nie nadaję się do tego-powiedział w końcu, wyrzucając to, co miażdżyło go od środka odkąd tylko oddała mu całą siebie. -Nie powinniśmy robić tego kroku.
-Co?-uniosła w górę brwi, szczerze zszokowana jego, cóż, nieco druzgoczącym wyznaniem.
-Nie ufasz mi-zauważył, delikatnie się uśmiechając. -Prawdopodobnie nigdy nie zaufasz.
-Malfoy...-zaczęła z bólem, jednak on szybko podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach, przyglądając się jej z zamyśleniem.
-Nie twierdzę, że to coś złego. Sam nie jestem w tym lepszy, ale...-zaciął się, szukając odpowiednich słów. -Nie zasługujesz na to-tu wykonał ruch ręką, wskazując na wszystko co ich otaczało. -Mierz wyżej niż ja, Hermiona. To pieprzone mieszkanie, jeszcze bardziej popieprzony ja. Dzień, w którym nie będziesz mnie o nic podejrzewała, nigdy nie nastąpi. Te kłótnie, niedomówienia...-westchnął z rezygnacją, zamaszystym ruchem przeczesując palcami włosy. Tak, jego samolubna część nie zamierzała dać jej odejść, ale z drugiej strony, część, która była jeszcze bardziej egoistyczna, nie chciała ciągnąć tego dalej, angażować się, zakochać, a potem... potwornie cierpieć.
-I naprawdę chcesz to zakończyć?-zapytała cicho, z niedowierzaniem. -To znaczy, Malfoy...-gubiła się we własnych uczuciach, najwyraźniej samemu nie do końca je ogarniając. Czuła się oszukana. Chciał zejść z drogi, która dla niej nie miała już odwrotu i zostawić ją tam samotnie. Przeszedł ją dreszcz. To było okrutne. Złe i niesprawiedliwe. -Wykorzystałeś mnie-powiedziała nagle, mrużąc wściekle oczy. Jej głos był podniesiony i drżał, ale nie zwróciła na to uwagi. -Serio? To tyle? Zaliczyłeś mnie i teraz w umiejętny sposób chcesz...?-odetchnęła z rezygnacją, a potem mocno przygryzła dolną wargę i zacisnęła powieki. Musiała powstrzymać zbliżający się atak paniki.

Obserwował jak znajduje się w rozsypce. Jak zaciska palce przy cebulkach swoich włosów, a potem oddycha ciężko, cały czas zamykając oczy. Czy on naprawdę musiał ciągle wszystkich zawodzić?
-Powiedziałaś, że nie chcesz się angażować-przypomniał jej nieodgadnionym tonem, ponieważ sam nie rozumiał swoich emocji. Merlinie, to było takie skomplikowane.
-Powiedziałam, że potrzebuję czasu. Że chcę to wszystko robić powoli...-poprawiła go ze złością.
-Och przepraszam! Od kiedy 'powoli' zaczyna się od seksu?-zapytał ze zdezorientowaniem, maniakalnym gestem mierzwiąc swoje włosy. Teraz był wkurzony. Sfrustrowany tym jak bardzo nie potrafi się co do niej zdecydować. Odważnie po nią sięgnąć i zaryzykować, czy może postąpić słusznie i w porę wszystko zakończyć, skoro jeszcze na dobre się nie zaczęło.
-A czego ode mnie oczekujesz, Malfoy?! Tak się po prostu nie robi. Nie idzie z kimś do łóżka, a potem zostawia.
-Zostawia?-powtórzył z ironią. -Jesteśmy razem?
Westchnęła z rezygnacją, a potem próbowała powstrzymać cisnące się jej do oczu łzy.
-Mogłam się tego spodziewać-stwierdziła z bólem. -Wiedziałeś, że się bałam. Cholernie bałam tego, że mnie zranisz, ale ci zaufałam. Wykorzystałeś mnie.
-No to to zakończmy!-krzyknął ze złością, dając upust swojej złości, nieposkromionego sprzeciwu i rozdarcia. -Tego chcesz, tak?!-wyrzucił ręce do góry i obrzucił ją wściekłym spojrzeniem.
-Nie-odkrzyknęła, podchodząc do niego bliżej.
-W takim razie mnie oświeć-rzucił ironicznie, uśmiechając się w jej stronę z kpiną.
-Chcę, żebyś o mnie zawalczył-powiedziała już znacznie ciszej. Bardziej desperacko, intymnie. Smutno i żałośnie. Dokładnie tak, kiedy zostaje się samotnym, a ostatnia osoba, która przed nami stoi, staje się ostatnią deską ratunku.
Zawalczył. Chciała by o nią walczył. On. Oczywiście, że mógł o nią walczyć. Chciał to zrobić. Zrobiłby wszystko, żeby była jego. I to wcale nie było takie trudne. Mógł być dla niej dobry. To mu się wydawało banalnie proste. Był gotów skończyć ze wszystkim co złe i zacząć się dla niej starać, ale... Znacznie trudniej było zasłużyć, by móc toczyć tę bitwę. Być godnym do wygarnia walki.
Uśmiechnął się pod nosem. Nieco smutno i z goryczą, odwracając wzrok od jej czekoladowych, wypełnionych błaganiem oczu.
-Myślisz, że jestem twoim rycerzem-powiedział z niedowierzaniem i nieprzekonaniem, wypowiadając te słowa nieco zbyt ironicznie i oschle, by nie ugodzić jej tym prosto w serce. -Daleko mi do takiego, co to jeździ na białym koniu i ratuje damy z opresji... Nie jestem szlachetny, ani honorowy.
Uśmiechnęła się blado, czując jak pojedyncza łza spływa jej po policzku. Jak bardzo boli i łamie jej serce.
-Nigdy nie twierdziłam, że czekam na rycerza.
-Nigdy nie uważałem, że zachowujesz się jak dama-odparł prosto, wzruszając przy tym ramionami, a potem ruszył w jej stronę i bez ostrzeżenia pocałował, ujmując jej twarz w dłonie. Nie wiedział co to znaczy. Nie miał pojęcia co będzie dalej. Ale cieszył się, że kazała mu walczyć.


---------------------------------------------

Cześć! :) 
Dodaję kolejny rozdział i oczywiście, jak zawsze, proszę o komentarze. Ten rozdział był gotowy dużo wcześniej, ale nie chciałam go dodawać, bo przez małą ilość komentarzy pod ostatnią notką, myślałam, że nie wszyscy jeszcze ją przeczytali :) Nie bądźcie leniami kochani, proszę! :**







10 komentarzy:

  1. Czy oni muszą się ciągle rozstawać? Non stop kłótnia o to samo.
    Sorki.. Ja lubię na słodko :)
    Dramione True Love <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wchodzę i patrzę, że tak szybko jest nowy rozdział, a na końcu jeszcze piszesz, że byłby wcześniej. Naprawdę nie wiem, jak Ty to robisz, że piszesz tak szybko i do tego utrzymujesz taki poziom. Mam tylko nadzieję, że nie zrobisz czegoś oklepanego w stylu "Hermiona dowiaduje się od Blaise'a, że Draco mówił, że nic dla niego nie znaczy" czy coś w tym stylu. To się powtarza na wielu blogach, a Twój jak do tej pory jest inny w najlepszym tego słowa znaczeniu. Cóż, pozostaje mi czekać na dalszy ciąg. :)

    http://dramione-all-i-wanted-was-you.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Pokładam w Lucjuszu duże nadzieję, że jednak pomoże Draconowi wybrnąć z tego bagna. On potrzebuje właśnie wsparcia i żeby w końcu ktoś w niego uwierzy, bo sam jak widać nie potrafi.
    Rozdział czytało mi się bardzo dobrze. Mam nadzieję, Draco nie odpuści sobie Hermiony. Ona jest warta tego, żeby o nią zawalczyć.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Też mam nadzieję, że Lucjusz zadziała. A Draco zawalczy. Poza tym jestem.ciekawa szczegółów historii Hermiony :>

    OdpowiedzUsuń
  5. -Nigdy nie twierdziłam, że czekam na rycerza.
    -Nigdy nie uważałem, że zachowujesz się jak dama.

    Cudowne! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniały rozdział!
    Chce następny ; )
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej hej :)
    Czytałam już chyba Twoje wszystkie poprzednie historie i muszę przyznać, że każda następna jest coraz lepsza!
    Poprzednia baaaardzo mi się podobała, ale ta jest genialna, naprawdę!
    Widać jaki postęp zrobiłaś.
    W sumie cieszyłabym się, gdybym trafiła tutaj później, bo wtedy nie musiałabym czekać do następnego rozdziału...
    Świetnie piszesz :)
    Twoje postacie są niesamowicie dojrzałe, czego oczywiście gratuluję i podziwiam za to, ale może aż troszeczkę za dojrzałe, nie sądzisz?
    Być może zapomni mi się komentować kolejne rozdziały, ale na pewno przeczytam całą historię i zniecierpliwiona czekam na kolejny post! :)

    Iryna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne jest to opowiadanie! :) Muszę przyznać, że dotychczasowe rozdziały przeczytałam jednym tchem.Czekam z niecierpliwością na kolejny.
    Podoba mi się w jaki sposób przedstawiłaś postać Draco, charakternego, humorzastego i ironicznego. Zawsze takiego go sobie wyobrażałam po wojnie. Pomimo zmiany, nie wyzbył się wszystkich starych nawyków. A co najważniejsze, relacja między nim a Hermioną nie jest przeładowana słodyczą, bo tego bym chyba nie zniosła :D
    Powodzenia w pisaniu kolejnych rozdziałów! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. draco ma nie po kolei w glowie...
    czemu tak uparcie odmawia sobie odroniny szczescia w zyciu...

    OdpowiedzUsuń