niedziela, 7 sierpnia 2016

-Rozdział 56- Survivor

Otrzepała brudne od ziemi ręce i potarła nimi obolałe żebra, które po zadanej przez śmierciożercę klątwie niemal pulsowały ledwo nadającym się do zniesienia bólem. Cóż, tak właściwie nie była pewna, czy gdyby nie zmuszające jej do zachowania trzeźwego umysłu okoliczności, dawno nie wyłożyłaby się na ziemi, zanosząc płaczem. Była zagubiona. Przerażona tym co dopiero się stało i sądząc po rozjaśniającym mroki puszczy księżycu, jeszcze miało stać. Noc wciąż była młoda, a śmierciożercy w znajdującym się za linią lasu miasteczku, głodni kolejnych ofiar.
Czując jak jej oczy zachodzą ciemnością oparła obie dłonie o pień drzewa i pochyliła się, głośno nabierając powietrza. Nie mogła zemdleć. Nie mogła zostać otumaniona przez coś tak zdradzieckiego jak jej własny, osłabiony organizm. Chyba nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Rzuciła kolejne spojrzenie w stronę śmierciożercy, jeszcze niedawno wspinającego się za nią po drzewie. Jego martwe ciało leżało zaledwie kilkanaście metrów od niej, a ona czuła jak jakaś część jej duszy odchodzi. Po tym jak ugodziło go jej zaklęcie, spadł z drzewa i niefortunnie upadając, po prostu się zabił.
Chciała płakać. Miała ochotę osunąć się na ziemię, podkulić nogi i ukryć twarz w dłoniach. Chciała zrobić wszystko co pomogłoby jej się zniszczyć, a mimo to, na przekór destrukcyjnym myślom, robiła wszystko by żyć dalej. Aby przetrwać.
Pierwsze kroki były trudne. Otoczone jakąś dziwną siłą, która kazała jej przestać. Która powtarzała, że zbliżanie się do miasteczka, w którym aktualnie dzieją się potworne, mrożące krew w żyłach rzeczy, nie jest dobrym pomysłem. Że musi ratować siebie, bo dla tamtych mugoli nie ma już ratunku.
Ból w żebrach jakby się nasilał. Płuca kurczyły w coraz to większym wysiłku. Szczerze powiedziawszy, nawet trochę się bała. Bała ciemności i tego co czeka ją, kiedy wyjdzie z lasu.
Ale gdzieś w głębi jej duszy, w niewielkiej części jej serca pojawiała się iskra. Iskra ogromnej, gryfońskiej odwagi. Nadziei i poczucia, że jeśli teraz zniknie, nigdy więcej nie będzie mogła spojrzeć sobie w oczy. Była Hermioną Granger i to ją do czegoś zobowiązywało.
Okupiony cierpieniem, ciężki krok, zmienił się w marsz, a potem nawet w bieg, kiedy docierało do niej jak ważna jest jej obecność w tamtym miasteczku. Była czarownicą. Jako jedyna miała szansę zmierzyć się ze śmierciożercami i w tej walce nie przegrać.
Krew szumiała jej w uszach.
Czuła jak jej ciało nagle zamiera. Jak zatrzymuje się, a jej mięśnie nagle napinają się w potwornym oczekiwaniu. Była pewna, że w jej rozszerzonych ze zdziwienia źrenicach odbijają się płomienie ognia, bezlitośnie trawiącego kolejne budynki w niewielkim, szkockim miasteczku.
Była pewna, że jej uszy nie wytrzymają wrzasku, który wydobywał się z gardeł umierających tu ludzi.
Oczy zaszły jej mgłą, ale nie pozwoliła łzom opuścić jej powiek. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wysunęła różdżkę z kieszeni i mocno zacisnęła na niej palce, biorąc do płuc głęboki oddech.
Musiała oczyścić się ze strachu. Z niepewności. Z ogromnego żalu, który ogarniał ją kiedy tylko napotykała wzrokiem na leżące na ziemi ciała.
Chciała być bezwzględna. Chciała pozwolić by złość ogarnęła jej ciało.
Nie zawahała się, kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na nadbiegających z oddali śmierciożercach. Po prostu ich spetryfikowała, nie dbając o to, czy zostaną pożarci przez płomienie niekontrolowanego ognia, czy też nie.
Ostatecznie przestała chować się w zaroślach, nieco się zataczając, zaczęła iść głowną aleją, wśród płonących budynków i walących się gruzów, z odważnie podniesioną głową. I czuła się wspaniale. Wspaniale pusta i wypruta z emocji.
Jej mózg nawet nie odnotowywał kolejnych potyczek ze śmierciożercami. Może to przez ból, a może przez targające nią emocje. Pojedynki z wrogiem były krótkie. I kończyły się jej zwycięstwem.
Była jak w transie, nierealistycznym koszmarze. W cudzej wizji.
I wtedy ktoś podszedł do niej od tyłu złapał ją w pasie i podniósł, drugą ręką wyszarpując jej z dłoni różdżkę.
-Jesteś potworem-wysyczał tuż przy jej uchu, a potem zaczął ciągnąć w stronę wzgórza, do którego płomienie jeszcze nie dotarły. -Jednym z nich.
Próbowała się wyszarpać, ale nic z tego. Została zaniesiona do niewielkiego domku, w którym tłoczyło się kilka osób, głównie mężczyzn. Ich twarze były osmolone. Niektórzy z nich mieli drobne poparzenia, ale wyglądało na to, że to grupka ocalałych.
-Kolejna do kolekcji-oświadczył mężczyzna, niezbyt delikatnie rzucając ją na ziemię. Wzdrygnęła się, kiedy dotarło do niej, że leży w kałuży cudzej krwi, a do jej nozdrzy napływa odurzający, metaliczny zapach. Łzy zaszły jej łzami. W rogu pomieszczenia leżało kilka ciał śmierciożerców. Co mieli na myśli, mówiąc, że jest kolejną do kolekcji?
-Jesteś pewien, że jest jedną z nich? Wygląda tak normalnie-zaczęła jakaś kobieta, ale nie miała wątpliwości, że w jej głosu nie czuć współczucia. Wyraz jej twarzy był ostry, może nieco obojętny, ale z pewnością nienawistny. Nie chciała myśleć, co ta kobieta straciła w pożarze.
-Nie jestem jedną z nich. Nic nie zrobiłam...-próbowała zaprzeczyć, ale od ściskającej jej się z przerażenia krtani, słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. Nie była nawet do końca przekonana czy ktokolwiek ją zrozumiał.
-Widziałem, co robisz-oświadczył mężczyzna, który ją tu przyniósł. -Jesteś wiedźmą.
Zacisnęła zęby, a potem zamrugała oczami i odgoniła łzy, by lepiej mu się przyjrzeć. Nie mógł być o wiele starszy od niej, posturą przypominał jej Dracona.
Merlinie, Draco.
Nic nie było wstanie opisać tego, jak się poczuła, kiedy do niej dotarło, że tym razem to część historii, w którym on nie zamierza się pojawić. W której nie może na niego liczyć. W której nikt jej nie uratuje. Nic jednak nie odda tego jak mocno zabolało ją serce, kiedy zrozumiała, że być może nie będzie jej dane więcej go zobaczyć.
Poczuła mocne szarpnięcie i gorąco w okolicach gardła, kiedy chłopak przyłożył do niego nóż. Jego ręka się trzęsła. Nie był mordercą. Był zwykłym chłopakiem, którego przerosło to, co zobaczył.
-Kim jesteście? Czemu to robicie?-zapytał łamliwym głosem, a ona wiedziała, że jest stracona. Bo niby co takiego mogła im powiedzieć? Z nożem przyciśniętym do gardła miała im opowiadać o czarodziejach, ich polityce i najświeższych zawirowaniach pomiędzy wychodzącymi z ukrycia śmierciożercami?
-Próbowałam z nimi walczyć-powiedziała najszczerzej jak potrafiła. -Ja nic nie zrobiłam...-wyszeptała, a zaraz potem zacisnęła zęby i pozwoliła łzom popłynąć po jej policzkach. Już nie wytrzymywała. Ostrze przejechało po jej gardle tworząc płytkie nacięcie. Widziała w oczach chłopaka to samo przerażenie. Swoje własne zagubienie. Żadne z nich tego nie chciało.
W sali zapadło milczenie. Milczenie rozdzierane przez jedynie jej własny szloch.
-Poderżnę ci gardło-wysyczał chłopak, przybliżając do niej swoją twarz. Chyba sam prawie już płakał. Ale ludzie stojący za jego plecami nie zamierzali ani jej pomóc, ani go wyręczyć. Jak gdyby obowiązywało ich niepisane prawo. Kto łapie ofiarę, zmuszony jest również ją oprawić. -Kim jesteś?!
Wrzeszczał, a ona tylko zaciskała zęby. Robiła wszystko by się na jego oczach zupełnie nie załamać.
-Widziałem co robisz! Ile ludzi zabiłaś?! Dlaczego?!
-Musimy iść-nagle ktoś wpadł do pokoju, rzucając wszystkim zebranym ponaglające spojrzenie. -Zabijcie ją i idziemy, płonie już sąsiedni budynek.
Ludzie zaczęli powoli opuszczać pomieszczenie, a ona leżała na podłodze w plamie krwi, z nożem dociśniętym do gardła. Chciała tylko, żeby zrobił to szybko. Żeby nie musiała cierpieć, zanim jej ciało strawią płomienie.
Miała zamknięte oczy. Przyspieszony oddech. Bicie serca, które zaraz miało wyskoczyć jej z piersi.
Ktoś może sobie wyobrazić, jak to jest czekać na śmierć? Zamykać oczy i wiedzieć, że się ich już więcej nie otworzy. I to nieprawda, że myśli się wtedy o tym wszystkim czego się nie załatwiło, jakich słów się nie wypowiedziało, której osoby się nie zobaczyło. Na to po prostu nie ma czasu. Bo kiedy umieramy, nie ma nikogo, kto umarłby z nami.
-Nie mogę-wyszeptał drżącym głosem-opierając o nią swoje czoło. -Nie mogę-dodał ciszej, niemal już niedosłyszalnie.
Otworzyła oczy, zerkając na niego z niedowierzaniem. Ale on unikał jej spojrzenia. Po prostu zebrał swoje rzeczy i wybiegł z domu.


                                                                             ***

Zaczęło świtać. Nie miała pojęcia ile czasu minęło. Nie miała siły się ruszyć. Jej ciało było posiniaczone, obolałe, w niektórych miejscach poobcierane, a ona była wykończona. Zmęczona tak, jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu.
 Było jej zimno. I do tego wszystkiego wiedziała, że o ile największe niebezpieczeństwo minęło, to jeżeli się nie ruszy, naprawdę może umrzeć. Niby kto miałby jej pomóc? Kto miałby przyjść jej z pomocą, skoro cała wioska została zrównana z ziemią?
Siedziała niecałe dwieście metrów od miasteczka, ukryta za niewielkim murem, który zdołał ocaleć i uchronić ją przed ogniem. Przetrwała.
Mocniej opatuliła się ramionami, niepewnie rozglądając po okolicy. Czy to możliwe, by słyszała czyjeś kroki? Nie miała siły się podnieść, ba, nie miała nawet siły wydobyć z siebie dźwięku. Czuła, że po niepohamowanym szlochu, wrzasku i donośnym wypowiadaniu formuł zaklęć zupełnie straciła głos.
Była pewna, że ktoś jest za murem. Czuła jego obecność. Słyszała chrzęst gruzu pod jego stopami. A mimo to, nic nie zrobiła. Po prostu tam leżała, na wpół martwa przyglądając się zbierającym nad szkockim miasteczkiem chmurom. Była tak bardzo zmęczona. Zmęczona ciągłym zastanawianiem się, czy osoba, która stoi tak niedaleko jest tu by ją uratować, czy może raczej zniszczyć.

                                                                               ***

Słyszała jego głos. Nie miała pojęcia czy to się dzieje naprawdę. Czy naprawdę przyszedł tu by ją ocalić, czy może raczej to jej wymęczony umysł podsyła jej najbardziej kojące, aczkolwiek fałszywe wizje. Wiedziała tylko, że go nie widzi. Że pomimo tego, że czuje jego obecność, nie może go zobaczyć. Nawet jego głos wydawał się dziwnie odległy.
Kilka razy wypowiedziała jego imię. Drżącym i zachrypniętym, ledwo słyszalnym głosem. Cóż, jej wołanie można by więc zaliczyć do żałosnego, bezgłośnego poruszania ustami. On tu był. Kto wie? Może po drugiej stronie muru, muru, o który ona opierała się plecami. Tak, czy inaczej, jego obecność po raz pierwszy w życiu, okazała się dla niej bezsensowna. Nie mógł nic zrobić. Nie mógłby wpaść na to, by jej tu poszukać. Nie, jeśli, wnioskując z jego zrozpaczonego głosu, uważał, że nie ma sensu jej szukać. Że jest martwa.
Po raz pierwszy uświadomiła sobie jak ta cała sytuacja wygląda dla niego. O czym myśli, patrząc na doszczętnie spalone miasteczko. Dla niego była martwa.
Przyłożyła dłoń do ust, czując napływające do oczu łzy, a potem dzielnie próbowała się podnieść, ale jej mięśnie nie zamierzały się ruszać. Nie po takim wysiłku i licznych urazach, które odniosła poprzedniej nocy.
Była bezradna. Tak żałośnie bezsilna, że dobijało ją to mocniej niż klątwy odniesione podczas potyczek ze śmierciożercami. Była przegrana, chociaż w rzeczywistości nie poniosła klęski w żadnym z pojedynków. Ponieważ najgorszą porażką było jej aktualne położenie. Między gruzami i popiołem, tak blisko jedynej liczącej się na świecie osoby, a jednocześnie tak daleko.
Nie chciała tego. Nie chciała takiego końca. Nie chciała umrzeć tu z wyczerpania, z pozlepianymi od brudu i krwi włosami.
Jej nogi niebezpiecznie zadrżały, kiedy zacisnąwszy palce na poszczególnych wystających częściach muru, stanęła o własnych siłach. Łzy bólu spływały po jej policzkach, ale ona nie zamierzała się poddać. Nie teraz. Wystarczyło, żeby się odwrócił. Widziała jego oddalającą się sylwetkę. Nie dzieliło ich więcej niż kilkaset metrów.
-Draco!
Na próżno. Nie słyszał jej. Przez moment zastanawiała się, czy jej się to wszystko nie uroiło.
Jego osoba wydawała jej się teraz tak nierealna. On przemierzający bezkres popiołu, między mgłą i dymem z dopalających się fragmentów budynków.
Nie miała różdżki, żeby zwrócić na siebie uwagę za pomocą jakiegokolwiek zaklęcia. Miała tylko siebie. Swoje zdarte gardło i nogi, które odmawiały jej posłuszeństwa. A mimo to zdecydowała się walczyć. Wrzasnęła raz jeszcze.
I wtedy przystanął. Widziała pośród szarości, jak jego plecy napinają się. Jak spuszcza głowę i wzdycha powoli, tak jakby oddychanie sprawiało mu ogromną trudność, a potem waha się. Czy mógłby to zrobić? Mógłby zignorować jej wołanie i po prostu ruszyć dalej? Potrafiłby przekreślić jej ogromne staranie i poświęcenie i po prostu nie obejrzeć się raz jeszcze przez ramię?
I kiedy już myślała, że naprawdę to zrobi, kiedy wszystko w jego postawie wskazywało, że ruszy dalej, nagle, jakby sam tego nie kontrolując, odwrócił się.
Był zbyt daleko, by była wstanie odczytać wyraz jego twarzy. Wiedziała tylko, że przez moment tylko się jej przygląda, jakby rozważając, czy jest prawdziwa, a potem rusza w jej stronę tak szybko jak tylko może. Chyba coś mu się stało, bo wraz z każdym kolejnym krokiem, wyraz jego twarzy wykrzywiał grymas bólu. Ale on to zignorował. Tak jak ona, porywając się na swoje ostatnie pokłady energii, kiedy zdecydowała się wyjść zza muru.
Odległość między nimi się zmniejszała. Ze stu, do pięćdziesięciu metrów. Z dwudziestu do dziesięciu. Z dziesięciu, do zaledwie kilku kroków.
Nic nie powiedział. Z jego gardła wydarło się westchnienie. Pełne drżenia i ulgi, ale wydawało jej się, że jest w nim znacznie więcej emocji, niż mogłoby się zdawać. Było w nim wszystko. Całe jego przerażenie, kiedy myślał, że ją stracił. Poczucie winy, że do tego dopuścił. Miłość, która niemal go zabiła.
Wplątał palce w jej włosy i przysunął do siebie, a ona poczuła łzy ulgi, kiedy wreszcie znalazła się w jego ramionach, tonąc w najbardziej emocjonalnym uścisku na świecie.

Nie trwało to jednak zbyt długo, bo Draco już po chwili odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion i z paniką wypisaną w załzawionych oczach, zaczął przeczesywać wzrokiem całe jej ciało, upewniając się, że wszystko jest na miejscu. Jeździł palcami po jej twarzy, po kilku zadrapaniach i siniaku na skroni, a potem głośno zaczerpnął powietrza, nareszcie się odzywając:
-Myślałem, że bez ciebie umrę-wyrzucił z siebie, a ona, słysząc te słowa, nareszcie, po całej tej upiornej nocy, popłakała się tak, jak należy, bo oglądanie go w takim stanie i w jakikolwiek sposób podzielanie jego emocji doprowadzało ją do szaleństwa. Draco nigdy nie płakał. Nigdy nie widziała, żeby się przy niej rozkleił i chociaż niejednokrotnie okazywał przy niej słabość, to to nigdy nie trwało długo. Za każdym razem to on był tym silnym. On podnosił z upadku nie siebie, ale również ją. To on ją za każdym razem pocieszał. Nawet jeśli to on tego potrzebował.
Tym razem było jednak inaczej. Draco wyglądał tak, jakby go tym złamała. Jakby wciąż powstrzymywał się od płaczu po tym, jak myślał, że ją stracił.
-Już dobrze, wszystko dobrze-powiedziała do niego, uśmiechając się i pociągając nosem. Nim zdołał jakkolwiek na to odpowiedzieć, przytuliła go najmocniej jak potrafiła, a potem pocałowała go, mocno zaciskając palce na kosmykach jego jasnych włosów. Chciała, żeby wiedział jak mocno go kochała. Żeby nigdy nie wątpił, że cokolwiek może ją od tego odwieść.
-Tak mi przykro-powiedział, kiedy się od niego oderwała, a on oparł o nią swoje czoło, mocno zaciskając oczy. -Przepraszam, że cię tu zostawiłem.
Żal i poczucie winy, które słyszała w jego głosie doprowadzało jej serce do bolesnych skurczy. Po tym jak ledwo uszła z życiem, naprawdę nie chciała jego przeprosin. Była zbyt szczęśliwa, że znowu są razem, żeby się na niego o to gniewać.
-Wszystko w porządku-powtórzyła, dotykając dłonią do jego bladego policzka. -Wracajmy do domu.
I to było piękne. Móc ją odnaleźć i słyszeć jak to mówi.






6 komentarzy:

  1. Piękny rozdział. Nie wiem co jeszcze mogę dodać. Rodzial pelen tej cholernej bezsilności połączonej z wielkim oddaniem i miłością. Bardzo sie ciesze, ze sie odnaleźli. Nie mogę sie doczekac następnego rozdzialu!♥Co kilka razy dziennie sprawdzam twojego bloga zeby nic a nic mi nie umknelo xD
    Twoja
    -M

    OdpowiedzUsuń
  2. To opowiadanie sprawia, że mam łzy w oczach. Jest niesamowicie smutne, ale też pełne nadziei. Dziękuję.
    La Catrina

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę doczekać si€ kolejnego rozdziału. Pisz, pisz kochana <3
    -A

    OdpowiedzUsuń
  4. CUDO! *_* Ten rozdział był taki smutny i romantyczny... Jeju! Ś.W.I.E.T.N.Y. To w jaki sposób to opisałaś, te emocje, a ten przytulas... było bajkowy!

    OdpowiedzUsuń
  5. aaa bardzo lubię tą historię, czekam z niecierpliwością na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń