wtorek, 26 lipca 2016

-Rozdział 55- Burn it to ashes

Tamtej nocy niewielkie, szkockie miasteczko w pobliżu Hogsmade zostało zrównane z ziemią. Spłonęło. Brutalnie i niesprawiedliwie, po prostu zniknęło, pogrążając się w zatrważającym milczeniu. Umarło.
I jak bardzo nie bolałoby nas tak gwałtowne i niespodziewanie ukrócenie jakiejś historii, pełnej planów i marzeń, pełnej niesamowitych i niepowtarzalnych wspomnień. Czasem coś po prostu umiera. A my nie możemy zrobić nic, by temu zapobiec.

Nieprzyjemny dźwięk dobiegł do jego uszu, kiedy gruba podeszwa jego buta nastąpiła na warstwę popiołu i spalonego drewna. Tak, jakby każdy krok, który robił, miał rozgrywać się przy potwornym akompaniamencie, głośno demonstrującym mu upiorność, która dotknęła małe, szkockie miasteczko.
Okropny trzask osadzonych materiałów łamał się pod jego stopami, kiedy powolnym, nieśpiesznym krokiem zmierzał w miejsce, nie odróżniającym się od reszty niczym szczególnym. Tak jak reszta, zrównane było z ziemią, pozostawiając po sobie nic, prócz gruzów, sadzy i niekończącego się pokładu popiołu. Spłonęło wraz z jego wnętrzem. Jak banalnie by to nie brzmiało, coś tamtej nocy w nim umarło. Potwornie boleśnie wydarło się z jego klatki piersiowej, zostając tutaj.
Teraz chciał umrzeć. Po raz pierwszy w życiu pragnął tego naprawdę. Ponieważ nie miał już nic, co trzymałoby go przy życiu. Nic co nadawałoby mu sens, co dałoby mu chociaż cień tamtej dawnej radości.

                                                Kilka godzin wcześniej. 

Ktoś chyba o niego walczył.
Z ogromną siłą i zapalczywością uciskał jego klatkę, próbując go przywrócić. Skąd? Przecież nie był martwy, prawda? Zaczął się dławić. Okropnie kaszleć, wypluwając przy tym na beton trochę krwi. 
-Merlinie, jak dobrze...
Uchylił oczy, napotykając wzrokiem na Teodora, który z ulgą opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach, głośno wypuszczając z ust powietrze. Odłożył różdżkę na ziemię i przez moment nie przenosił na niego spojrzenia. Chyba był zdenerwowany. Bardzo blady i najwyraźniej wykończony. 
-Teodor...-zaczął, sięgając do rany na swoim brzuchu, która o ile przestała tak bardzo krwawić dzięki pomocy bruneta, wciąż zadawała mu ból. 
-Nienawidzę cię bardziej, niż wtedy w Hogwarcie, kiedy odbiłeś mi dziewczynę-odetchnął Teodor, rzucając mu w końcu piorunujące spojrzenie. -Myślałem, że nie żyjesz...
-Ile razy mam powtarzać, że nie miałem pojęcia, że ta Krukonka ci się podoba?-zapytał słabym głosem, wciąż trochę się krztusząc. Przesunął dłonią po zmęczonej twarzy i ułożył się wygodniej na zimnej podłodze w opuszczonym budynku, patrząc jak zaczyna świtać, a przez powybijane okna budynku, do środka wpadają pierwsze promienie słońca. Po chwili jednak coś pojawiło się w jego umyśle. Coś niesamowitego, przyprawiającego jego brzuch o nieprzyjemne skurcze, zupełnie nie związane z klątwą, którą rzucili na niego śmierciożercy. -Czy ty...?-zmrużył oczy i uniósł brwi, zerkając na Teodora z niedowierzaniem. Leniwy uśmiech zaczął rozprzestrzeniać się na jego twarzy, kiedy dotarło do niego, że nie ma innej opcji. -Ta Kurkonka to była na czwartym roku-przypomniał, szerzej się uśmiechając. -Od kiedy pamiętasz?-zapytał z szczerym zainteresowaniem, nagle z większą łatwością ignorując ból po zadanej mu klątwie. 
-Od kiedy zacząłem myśleć, że naprawdę tu zszedłeś. Kurwa, Malfoy nigdy więcej nie rób czegoś takiego...
-Musimy iść do Munga-powiedział poważnie, siadając na ziemi i przykładając dłonie do brzucha Malfoy. Teodor transmutował swoją bluzę, nasiąkniętą krwią Dracona w bandaże i podał mu je, pomagając mu zdjąć zniszczoną koszulkę i obwiązać się nimi. 
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Żaden magomedyk nie udzieli ci pomocy-powiedział poważnie, mimowolnie marszcząc brwi na widok odsłoniętej rany blondyna. -To wygląda paskudnie, ale nikt się nad tobą nie zlituje, jeśli nad głową będzie mieć śmierciożerców. 
-Mam na myśli rodziców Hermiony. Musimy spróbować im pomóc. 
Oczy Teodora rozszerzyły się. Otworzył buzię i miał wrażenie, że jego szczęka ląduje na ziemi.
-Jesteś chory. Jebnięty do granic możliwości-powiedział ze złością, niezbyt delikatnie uderzając go w tył głowy. -Chcesz zrobić z siebie bohatera? To dojdź do domu i nie wykrwaw się po drodze na chodniku. Nie zamierzam drugi raz patrzeć jak umierasz, jasne?!-wysyczał ze złością, znów wyglądając nieco jak ten dawny psychopatyczny groźny Teodor. Mimo to gdzieś w jego ciemnych, niemal czarnych oczach widział troskę. I to było dziwne. Zapomniał już jak wygląda, kiedy na czymś mu zależy. 
-Chcę, żeby miała rodziców...
-I tak samo walniętego chłopaka?-zapytał ironicznie Teodor. -Słowo daję, jeżeli zaraz się nie ogarniesz, osobiście zadbam, żebyś do nich dołączył. Pomogę ci się teleportować do domu...
-Nie, nie, nie...-Draco pokiwał głową, z poddaniem opierając głowę o chłodną powierzchnię betonowej, przybrudzonej jego własną krwią ściany. -Nie mogę wrócić bez nich-powiedział cicho, zamykając oczy. Czuł się jak przegrany. Jak ktoś, kto dławił się własną porażką. Jeszcze nigdy nikt nie pokonał go tak, jak teraz. Jeszcze nigdy jego stan nie był aż tak poważny jak tej nocy. I jedynym sposobem na umniejszenie powagi tej porażki byłoby uratowanie rodziców Granger.
-Będziesz miał jeszcze na to czas, Draco-pocieszył go Teodor, pewnie stając na nogi. Wyglądał dużo lepiej. Jak gdyby pewniej i normalniej. Bardziej znajomo.
-Co jeśli ona mi nie wybaczy...-zapytał cicho, korzystając z wyciągniętej dłoni bruneta. Wstał i oparł się o ścianę, przytrzymywany przez przyjaciela, który przyglądał mu się z wyraźnym strapieniem.
-Wtedy zwrócisz się do mnie. Coś mi się wydaje, że zostanę ekspertem w tych sprawach...
-W sprawach, których nikt ci nie wybaczy-dokończył za niego blondyn, przyglądając mu się z najprawdziwszą powagą. -Wszystko w porządku?-zapytał. Przez tą całą sytuację, nie pomyślał o tym jak może czuć się Teodor. Powróciły do niego wspomnienia. Nie tylko te dobre. Również te, które rzucały sens na to, co robił odkąd mu je zabrano.
Obserwował jak brunet odwraca wzrok i ciężko wzdycha.
-Nie-pokręcił przecząco głową. Jego głos się łamał, ale on sam chyba nie bardzo. Sprawiał wrażenie silnego, a Draco bardzo pragnął, by to wrażenie nie okazało się jedynie kruchą maską. Chciał, by Teodor był silny, ponieważ na obecną chwilę nie był wstanie go wyręczyć. Nie mógł wziąć ciężaru, którym obarczył się, popełniając te wszystkie straszne rzeczy.
-Cóż, masz moje wybaczenie jeśli ci to pomoże-powiedział słabo, delikatnie się uśmiechając. -To zawsze jakiś początek.
-Dzięki Draco-Teodor zacisnął mocniej zęby, najwyraźniej próbując się nie rozsypać. I dobrze. Bo chociaż był jego przyjacielem, to raczej nie dałby rady pomóc mu się pozbierać. Sam nie potrafił kontrolować swoje życia. Sam potrzebował teraz pomocy. -Chodźmy stąd. Chcesz się napić?
-Nie piję-pokiwał przecząco głową, z delikatnym, błąkającym się po jego twarzy uśmiechem.

                                                                                ***

Do jego mieszkania w zapuszczonej dzielnicy Londynu dotarli prawdziwie wyczerpani, bo jak się okazało teleportacja nie służy osobom wykończonym tak, jak wykończeni byli oni.
-Okey, gdzie trzymasz jakieś lekarstwa?-Teodor, wparował do jego łazienki, zaczynając przeszukiwać szafkę nad umywalką. -Przeciwbólowe? Cholera, nie masz nawet aspiryny?
-Nie-Draco przecząco pokiwał głową, kładąc się na kanapie.
-Jak ty leczysz kaca?-zapytał zdezorientowany Teodor, wychylając głowę z łazienki. Zdążył już dobrać się do jego ręczników, bo gapił się na niego z mokrym ręcznikiem przyciśniętym do rozciętej, dolnej wargi.
-Nie piję, nie miewam kaca-wyjaśnił spokojnie Draco, mimowolnie krzywiąc się z bólu. -Możesz pójść do sklepu?
Teodor patrzył się na niego przez chwilę, a potem uśmiechnął się delikatnie, ponuro kiwając głową.
-Potrzebujesz czegoś jeszcze?

Wrócił po niespełna 15 minutach z torbą pełną lekarstw, bandaży i butelek alkoholu, które ze względu na ich stan uznał za niezbędne. Rzucił to wszystko w kąt pokoju nieopodal łóżka i spojrzał na Dracona z nieco rozbawionym uśmiechem, mierzwiąc palcami swoje ciemne, roztrzepane włosy.
-Kupiłem ci gazetę, żeby ci się nie nudziło jak będziesz tu leżał i umierał-mruknął, dopiero po chwili orientując się o ironio jak nieodpowiednie były jego słowa. -Sorry, stary-dodał, widząc powątpiewające spojrzenie swojego przyjaciela. Tak czy inaczej, rzucił gazetą w twarz blondyna, a potem zniknął gdzieś w kuchni. Do uszu blondyna doszedł dźwięk nastawianej na herbatę wody.
Leniwie przemknął wzrokiem po mieszkaniu, które wydało mu się nagle wyjątkowo ponure, a potem, wyłącznie z nudów, sięgnął po mugolski magazyn, rozkładając go na losowej stronie, skupiając swój wzrok na jakimś bezsensownym artykule o gospodarce.
-Gdzieś na początku zawsze mają krzyżówki-zawołał do niego Teodor, na co on, kierując się jego radą, zaczął wertować kolejne strony miesięcznika, śledząc nagłówki artykułów bez zbytniego zaangażowania, czy choćby ciekawości.
I wtedy to się stało. Teodor pojawił się na powrót w pokoju z kubkiem świeżo zaparzonej herbaty, a on poczuł jak coś boleśnie skręca się w jego wnętrzu. To serce. Chyba właśnie się zatrzymało.
-Co? Coś się stało?-skonsternowany brunet odłożył kubki na stoliku przy kanapie, a potem usiadł obok niego, zerkając mu przez ramię. -Pożar u mugoli... Kurde-nie wydawał się szczególnie przejęty, jednak na wzgląd na reakcję blondyna, postanowił okazać nieco empatii. -To całkiem daleko stąd. To znaczy... Szkocja? Byłeś tam kiedyś? Oprócz w Hogwarcie?
-To blisko Hogsmade-powiedział, przypominając sobie słowa Hermiony. Szkocie miasteczko niedaleko Hogsmade. O Merlinie. -Muszę iść-odetchnął ciężko, czując jak widok przed nim się rozmazuje. Wstał, dziękując sobie w myślach, że nie zdążył jeszcze nawet ściągnąć kurtki.
-Co? Dokąd? Kupiłem wszystko, czego potrzebowaliśmy...-powiedział Teodor, patrząc na niego jak na idiotę. Podwinął rękawy swojej bluzy, a potem skrzyżował ręce na piersi i spokojnie zaszedł mu drogę, wyzywająco unosząc brwi. -Dokąd idziesz, Draco?-zapytał z powagą, po wyrazie jego twarzy wnioskując, że stało się coś złego.
-Ja...-przesunął dłonią po linii szczęki i odetchnął ciężko, nie do końca wiedząc co zrobić, żeby jego głos nie zaczął się łamać. -Ona tam była, Teodor-wyjaśnił, dopiero teraz orientując się jak to brzmiało. Rozchylił usta, a potem przyłożył do nich dłoń. To bolało. Bo doskonale wiedział, co to oznaczało. -Hermiona...
Teodor przez moment gapił się na niego z niedowierzaniem, Jakaś dziwna siła nie pozwoliła mu w to wierzyć. W to, że Draco naprawdę mógłby ją stracić.
-Okey, masz wszystko? Idziemy tam-zapewnił go, pokrzepiająco klepiąc go po ramieniu. No bo nie mogło być tak źle, prawda? Nie mógł tak szybko tracić nadziei. Ona wcale nie musiała być martwa.
-Jesteś pewien, że to to miasto?
-Tak, Teodor, jestem kurwa pewien-wysyczał, mocno zaciskając szczęki. Powinien z nią zostać. Tak bardzo go prosiła. I po co mu to było? I tak nie uratował jej rodziców. To wszystko poszło na marne.
-Chcesz się teleportować?
-Tak, poradzę sobie.
-Nie chcesz chyba iść sam? Pomogę ci...
Zmarszczył brwi. Czy mógł mu na to pozwolić? Na to by patrzył jak się załamuje? Jak dowiaduje się, że ona jest... Nie. Na pewno nie chciał komukolwiek pozwolić na to patrzeć.
-Zostań tu. Dam radę-zapewnił go, chociaż doskonale wiedział, że jeśli jego przepuszczenia okażą się prawdą, wcale nie da rady. Jeszcze nigdy wcześniej nie bał się tak, jak teraz.

                                                                                ***

Popiół chrzęścił pod jego butami, kiedy przestępując przez ogromne pogorzelisko, dopuszczał do siebie świadomość, że ona gdzieś tu była. Martwa.
Ekipa, która oczyszczała miejsce tragedii skupiona była raczej w innej części miasteczka, nie tu, tuż przy linii lasu, gdzie nie pozostało nic wartego zbierania. Wszystko zostało doszczętnie spalone.
Głośno przełknął ślinę. To nie tak miało być. Nie tak miało wyglądać jego życie. Nie mógł stać się dobry tylko po to, by to stracić. Bez niej byłby nikim, bez niej by sobie nie poradził.
Przyłożył dłoń do ust, czując jak oczy zachodzą mu łzami. Nie był nawet wstanie określić jak bardzo go boli. Jak bardzo nie może tego znieść. Chciał się obudzić. Chciał cofnąć czas. Chciał powrócić do momentu, w którym oboje stali w domku ładnego szkociego miasteczka, a on obiecywał jej, że wróci. Cóż, obydwoje dotrzymali słowa. On wrócił, a ona już tu na niego nie czekała.
Próbował się uspokoić. Wmówić sobie, że przebrnie przez to tak, jak przez wszystko. W końcu w jego życiu ciągle ktoś umierał. Przetrwał śmierć własnej matki i niby miałby nie poradzić sobie z tym? Otóż nie. Nie mógłby.
Opadł na kolana, biorąc do ręki garść czarnego prochu, którym usłana była ziemia. Dlaczego z nią tu nie został? Dlaczego ganiał gdzieś po Londynie, skupiając się na dużo mniej ważnych rzeczach, zamiast skupić się na tym co miał? Na tym co kochał najmocniej?
Ogromne poczucie winy ogarnęło jego ciało, czuł jak kuli się, przykładając twarz do kolan, jednak to wszystko wydawało mu się nierealne. Tak, jakby przyglądał się temu wszystkiemu z oddali.
-O Boże, ona umarła-wyszeptał do siebie, mocno zagryzając wargę. Tak mocno, że w jego ustach rozszedł się metaliczny smak krwi. Ale nie był wstanie dłużej powstrzymywać łez. One po prostu popłynęły. Stracił ją. Niespodziewanie i niezamierzenie. Gwałtownie.
Oto jak to wszystko miało wyglądać. Spotkał ją pewnego dnia w barze, podczas najgorszego kryzysu swojego życia, a potem, kiedy już wyszedł na prostą, kiedy zrozumiał tak wiele rzeczy i zmienił się, specjalnie dla niej, ona odeszła. Przepadła. Jakby nie była całym jego życiem, a jedynie częścią. Krótkim epizodem.
Skulił się mocniej, czując jak ból obezwładnia jego ciało. Jak nie może z tym żyć. Jak po prostu umiera. Bo na obecną chwilę, nie wyobrażał sobie, by pozostawało mu cokolwiek innego.
Jego oddech był płytki. I najzabawniejsze w tym wszystko było to, że poprzedniej nocy już raz się dusił. Ktoś by pomyślał, że to było gorsze? Że najzwyczajniej w świecie nie mógł oddychać, bo kogoś stracił? Chciał się wyłączyć. Poradzić sobie z tym tak, jak radził sobie nim ją naprawdę poznał. Chciał być obojętny. Chciał przybrać zimną maskę, pewnego siebie mężczyzny. Chciał stąd odejść tak, jakby nic się nie stało. Chciał ją uczynić tylko epizodem, nie sensem i całym swoim życiem.
Ale nie potrafił. Przez nią się popłakał. Stał się tak słaby jak tylko mógłby być. I chociaż wiedział, że w pewnym momencie będzie musiał podnieść się i zdecydować co robić, chwilę tę odkładał co raz dłużej. Ponieważ nie miał pojęcia co robić. Po raz pierwszy w życiu, czuł, że ktoś go złamał. Tak boleśnie i okropnie skrzywdził, że się po tym nie pozbiera. Nie tym razem.
-Proszę, nie...-zacisnął powieki i mocno zagryzł zęby, opanowując ból rozsadzający mu klatkę piersiową. -Po prostu błagam, nie bądź martwa.
Dobrze rozumiał co oznacza wszyscy zginęli. Wiedział, co napisano w mugolskim magazynie. Ale on był czarodziejem, prawda? W jego świecie zdarzały się różne nie pojęte dla reszty ludzkości rzeczy.
Ale nic się nie zmieniało. Wciąż klęczał po środku jednej wielkiej kupy gruzu i popiołu. I czuł jak jego wnętrze trawi już nie ogień, a pustka. Jak można odnaleźć nadzieję, po środku pogorzeliska?
Niby jak można się po czymś takim pozbierać? Och, ile by oddał, by tej nocy to on zginął. Nie ona.


Nareszcie wstał i lekko się zatoczył, bo kręciło mu się w głowie. To chyba przez śmierciożerców, którzy tak mocno ranili go ostatniej nocy. Tak, czy inaczej, nie dbał o to. Nie dbał już o nic.
Równie dobrze mógłby przewrócić się i tu zginąć. Tak, jak zginęła ona. Nie widział już w niczym sensu.
Była od niego lepsza. Pod każdym względem. Była piękna. Delikatna i niewinna. A mimo to, on wciąż żył, a ona była martwa. Jego życie było popieprzone. Jej zaś pełne nadziei.
Odwrócił się i zaczął iść w przeciwną stronę, czując ból przy każdym kolejnym kroku. Zapewne był bardzo osłabiony. Poważnie ranny, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Szedł tak, jakby rozciągający się przed nim widok nie istniał. Jakby niczego już nie dostrzegał. Jego spojrzenie było nieobecne, zamglone, przez lśniące w jego oczach łzy. Ale postanowił sobie, że to koniec. Że potrzebuje tylko kilku dni, by znów być człowiekiem, którym był zanim ją poznał. Cóż, nie lubił dawnego siebie, ale taka alternatywa była zdecydowanie mniej bolesna.
-Draco?
Cóż, chciałby ją usłyszeć. Oddałby wszystko, żeby jeszcze raz usłyszeć jej głos. To, w jaki sposób wypowiadała jego imię. Uśmiechnął się na wspomnienie tego jak wiele musiał czekać, by w końcu przestała zwracać się do niego po nazwisku. Ile czasu potrzebował, by stać się dla niej kimś wyjątkowym.
Był głupi, że w ogóle się odwracał. Tam nikogo nie było. Szkockie miasteczko nieopodal Hogsmade zostało przecież doszczętnie spalone.




---------------------------------------------------------

Halo halo spokojnie i bez paniki!
Pozdrawiam, dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem i zapraszam na następną notkę, która pojawi się, jak mam nadzieję niedługo. Ponieważ to już naprawdę ostatnie części opowiadania, proszę, żeby kto przeczytał, skomentował. Chcę po prostu wiedzieć ile mniej więcej osób tutaj zostało. 
Kocham <3


8 komentarzy:

  1. Jestem od początku i będę do końca. <3
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam *_* jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałam, każda notka to przyspieszone bicie serca,dlatego na każdą czekam z niecierpliwością. Tak więc - byłam, jestem i będę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże, napięcie pierwsza klasa

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczelam krzyczeć gdy zobaczyłam nową notkę xD
    Poplakalam się z nadmiaru emocji, to wszystko mnie przytloczylo. Po ostatnim rozdziale naprawdę balam sie ze Draco moze umrzec, teraz musze wierzyć, ze Hermione nie spotka taki los. Mam nadzieje ze sie odnajdą, wśród popialu, nareszcie razem. Kocham to opowiadanie dogłębnie, nieodwracalnie. Nie chce myslec, ze to juz niemal koniec.
    Kocham
    -M

    OdpowiedzUsuń
  5. Potrafisz stwarzać niepokój.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam twoje opowiadanie. A czytając ten rozdział prawie się popłakałam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, hej! Oczywiście, że jestem! O matko! Teodor! On na prawdę odzyskał pamięć! Nie mogę w to uwierzyć... Rozdział cudowny, e szkoda mi Draco :"(
    Jak przykro, że to już koniec opowiadania. Będę tęsknić
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam
    ~Madzik

    OdpowiedzUsuń