wtorek, 26 lipca 2016

-Rozdział 55- Burn it to ashes

Tamtej nocy niewielkie, szkockie miasteczko w pobliżu Hogsmade zostało zrównane z ziemią. Spłonęło. Brutalnie i niesprawiedliwie, po prostu zniknęło, pogrążając się w zatrważającym milczeniu. Umarło.
I jak bardzo nie bolałoby nas tak gwałtowne i niespodziewanie ukrócenie jakiejś historii, pełnej planów i marzeń, pełnej niesamowitych i niepowtarzalnych wspomnień. Czasem coś po prostu umiera. A my nie możemy zrobić nic, by temu zapobiec.

Nieprzyjemny dźwięk dobiegł do jego uszu, kiedy gruba podeszwa jego buta nastąpiła na warstwę popiołu i spalonego drewna. Tak, jakby każdy krok, który robił, miał rozgrywać się przy potwornym akompaniamencie, głośno demonstrującym mu upiorność, która dotknęła małe, szkockie miasteczko.
Okropny trzask osadzonych materiałów łamał się pod jego stopami, kiedy powolnym, nieśpiesznym krokiem zmierzał w miejsce, nie odróżniającym się od reszty niczym szczególnym. Tak jak reszta, zrównane było z ziemią, pozostawiając po sobie nic, prócz gruzów, sadzy i niekończącego się pokładu popiołu. Spłonęło wraz z jego wnętrzem. Jak banalnie by to nie brzmiało, coś tamtej nocy w nim umarło. Potwornie boleśnie wydarło się z jego klatki piersiowej, zostając tutaj.
Teraz chciał umrzeć. Po raz pierwszy w życiu pragnął tego naprawdę. Ponieważ nie miał już nic, co trzymałoby go przy życiu. Nic co nadawałoby mu sens, co dałoby mu chociaż cień tamtej dawnej radości.

                                                Kilka godzin wcześniej. 

Ktoś chyba o niego walczył.
Z ogromną siłą i zapalczywością uciskał jego klatkę, próbując go przywrócić. Skąd? Przecież nie był martwy, prawda? Zaczął się dławić. Okropnie kaszleć, wypluwając przy tym na beton trochę krwi. 
-Merlinie, jak dobrze...
Uchylił oczy, napotykając wzrokiem na Teodora, który z ulgą opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach, głośno wypuszczając z ust powietrze. Odłożył różdżkę na ziemię i przez moment nie przenosił na niego spojrzenia. Chyba był zdenerwowany. Bardzo blady i najwyraźniej wykończony. 
-Teodor...-zaczął, sięgając do rany na swoim brzuchu, która o ile przestała tak bardzo krwawić dzięki pomocy bruneta, wciąż zadawała mu ból. 
-Nienawidzę cię bardziej, niż wtedy w Hogwarcie, kiedy odbiłeś mi dziewczynę-odetchnął Teodor, rzucając mu w końcu piorunujące spojrzenie. -Myślałem, że nie żyjesz...
-Ile razy mam powtarzać, że nie miałem pojęcia, że ta Krukonka ci się podoba?-zapytał słabym głosem, wciąż trochę się krztusząc. Przesunął dłonią po zmęczonej twarzy i ułożył się wygodniej na zimnej podłodze w opuszczonym budynku, patrząc jak zaczyna świtać, a przez powybijane okna budynku, do środka wpadają pierwsze promienie słońca. Po chwili jednak coś pojawiło się w jego umyśle. Coś niesamowitego, przyprawiającego jego brzuch o nieprzyjemne skurcze, zupełnie nie związane z klątwą, którą rzucili na niego śmierciożercy. -Czy ty...?-zmrużył oczy i uniósł brwi, zerkając na Teodora z niedowierzaniem. Leniwy uśmiech zaczął rozprzestrzeniać się na jego twarzy, kiedy dotarło do niego, że nie ma innej opcji. -Ta Kurkonka to była na czwartym roku-przypomniał, szerzej się uśmiechając. -Od kiedy pamiętasz?-zapytał z szczerym zainteresowaniem, nagle z większą łatwością ignorując ból po zadanej mu klątwie. 
-Od kiedy zacząłem myśleć, że naprawdę tu zszedłeś. Kurwa, Malfoy nigdy więcej nie rób czegoś takiego...
-Musimy iść do Munga-powiedział poważnie, siadając na ziemi i przykładając dłonie do brzucha Malfoy. Teodor transmutował swoją bluzę, nasiąkniętą krwią Dracona w bandaże i podał mu je, pomagając mu zdjąć zniszczoną koszulkę i obwiązać się nimi. 
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Żaden magomedyk nie udzieli ci pomocy-powiedział poważnie, mimowolnie marszcząc brwi na widok odsłoniętej rany blondyna. -To wygląda paskudnie, ale nikt się nad tobą nie zlituje, jeśli nad głową będzie mieć śmierciożerców. 
-Mam na myśli rodziców Hermiony. Musimy spróbować im pomóc. 
Oczy Teodora rozszerzyły się. Otworzył buzię i miał wrażenie, że jego szczęka ląduje na ziemi.
-Jesteś chory. Jebnięty do granic możliwości-powiedział ze złością, niezbyt delikatnie uderzając go w tył głowy. -Chcesz zrobić z siebie bohatera? To dojdź do domu i nie wykrwaw się po drodze na chodniku. Nie zamierzam drugi raz patrzeć jak umierasz, jasne?!-wysyczał ze złością, znów wyglądając nieco jak ten dawny psychopatyczny groźny Teodor. Mimo to gdzieś w jego ciemnych, niemal czarnych oczach widział troskę. I to było dziwne. Zapomniał już jak wygląda, kiedy na czymś mu zależy. 
-Chcę, żeby miała rodziców...
-I tak samo walniętego chłopaka?-zapytał ironicznie Teodor. -Słowo daję, jeżeli zaraz się nie ogarniesz, osobiście zadbam, żebyś do nich dołączył. Pomogę ci się teleportować do domu...
-Nie, nie, nie...-Draco pokiwał głową, z poddaniem opierając głowę o chłodną powierzchnię betonowej, przybrudzonej jego własną krwią ściany. -Nie mogę wrócić bez nich-powiedział cicho, zamykając oczy. Czuł się jak przegrany. Jak ktoś, kto dławił się własną porażką. Jeszcze nigdy nikt nie pokonał go tak, jak teraz. Jeszcze nigdy jego stan nie był aż tak poważny jak tej nocy. I jedynym sposobem na umniejszenie powagi tej porażki byłoby uratowanie rodziców Granger.
-Będziesz miał jeszcze na to czas, Draco-pocieszył go Teodor, pewnie stając na nogi. Wyglądał dużo lepiej. Jak gdyby pewniej i normalniej. Bardziej znajomo.
-Co jeśli ona mi nie wybaczy...-zapytał cicho, korzystając z wyciągniętej dłoni bruneta. Wstał i oparł się o ścianę, przytrzymywany przez przyjaciela, który przyglądał mu się z wyraźnym strapieniem.
-Wtedy zwrócisz się do mnie. Coś mi się wydaje, że zostanę ekspertem w tych sprawach...
-W sprawach, których nikt ci nie wybaczy-dokończył za niego blondyn, przyglądając mu się z najprawdziwszą powagą. -Wszystko w porządku?-zapytał. Przez tą całą sytuację, nie pomyślał o tym jak może czuć się Teodor. Powróciły do niego wspomnienia. Nie tylko te dobre. Również te, które rzucały sens na to, co robił odkąd mu je zabrano.
Obserwował jak brunet odwraca wzrok i ciężko wzdycha.
-Nie-pokręcił przecząco głową. Jego głos się łamał, ale on sam chyba nie bardzo. Sprawiał wrażenie silnego, a Draco bardzo pragnął, by to wrażenie nie okazało się jedynie kruchą maską. Chciał, by Teodor był silny, ponieważ na obecną chwilę nie był wstanie go wyręczyć. Nie mógł wziąć ciężaru, którym obarczył się, popełniając te wszystkie straszne rzeczy.
-Cóż, masz moje wybaczenie jeśli ci to pomoże-powiedział słabo, delikatnie się uśmiechając. -To zawsze jakiś początek.
-Dzięki Draco-Teodor zacisnął mocniej zęby, najwyraźniej próbując się nie rozsypać. I dobrze. Bo chociaż był jego przyjacielem, to raczej nie dałby rady pomóc mu się pozbierać. Sam nie potrafił kontrolować swoje życia. Sam potrzebował teraz pomocy. -Chodźmy stąd. Chcesz się napić?
-Nie piję-pokiwał przecząco głową, z delikatnym, błąkającym się po jego twarzy uśmiechem.

                                                                                ***

Do jego mieszkania w zapuszczonej dzielnicy Londynu dotarli prawdziwie wyczerpani, bo jak się okazało teleportacja nie służy osobom wykończonym tak, jak wykończeni byli oni.
-Okey, gdzie trzymasz jakieś lekarstwa?-Teodor, wparował do jego łazienki, zaczynając przeszukiwać szafkę nad umywalką. -Przeciwbólowe? Cholera, nie masz nawet aspiryny?
-Nie-Draco przecząco pokiwał głową, kładąc się na kanapie.
-Jak ty leczysz kaca?-zapytał zdezorientowany Teodor, wychylając głowę z łazienki. Zdążył już dobrać się do jego ręczników, bo gapił się na niego z mokrym ręcznikiem przyciśniętym do rozciętej, dolnej wargi.
-Nie piję, nie miewam kaca-wyjaśnił spokojnie Draco, mimowolnie krzywiąc się z bólu. -Możesz pójść do sklepu?
Teodor patrzył się na niego przez chwilę, a potem uśmiechnął się delikatnie, ponuro kiwając głową.
-Potrzebujesz czegoś jeszcze?

Wrócił po niespełna 15 minutach z torbą pełną lekarstw, bandaży i butelek alkoholu, które ze względu na ich stan uznał za niezbędne. Rzucił to wszystko w kąt pokoju nieopodal łóżka i spojrzał na Dracona z nieco rozbawionym uśmiechem, mierzwiąc palcami swoje ciemne, roztrzepane włosy.
-Kupiłem ci gazetę, żeby ci się nie nudziło jak będziesz tu leżał i umierał-mruknął, dopiero po chwili orientując się o ironio jak nieodpowiednie były jego słowa. -Sorry, stary-dodał, widząc powątpiewające spojrzenie swojego przyjaciela. Tak czy inaczej, rzucił gazetą w twarz blondyna, a potem zniknął gdzieś w kuchni. Do uszu blondyna doszedł dźwięk nastawianej na herbatę wody.
Leniwie przemknął wzrokiem po mieszkaniu, które wydało mu się nagle wyjątkowo ponure, a potem, wyłącznie z nudów, sięgnął po mugolski magazyn, rozkładając go na losowej stronie, skupiając swój wzrok na jakimś bezsensownym artykule o gospodarce.
-Gdzieś na początku zawsze mają krzyżówki-zawołał do niego Teodor, na co on, kierując się jego radą, zaczął wertować kolejne strony miesięcznika, śledząc nagłówki artykułów bez zbytniego zaangażowania, czy choćby ciekawości.
I wtedy to się stało. Teodor pojawił się na powrót w pokoju z kubkiem świeżo zaparzonej herbaty, a on poczuł jak coś boleśnie skręca się w jego wnętrzu. To serce. Chyba właśnie się zatrzymało.
-Co? Coś się stało?-skonsternowany brunet odłożył kubki na stoliku przy kanapie, a potem usiadł obok niego, zerkając mu przez ramię. -Pożar u mugoli... Kurde-nie wydawał się szczególnie przejęty, jednak na wzgląd na reakcję blondyna, postanowił okazać nieco empatii. -To całkiem daleko stąd. To znaczy... Szkocja? Byłeś tam kiedyś? Oprócz w Hogwarcie?
-To blisko Hogsmade-powiedział, przypominając sobie słowa Hermiony. Szkocie miasteczko niedaleko Hogsmade. O Merlinie. -Muszę iść-odetchnął ciężko, czując jak widok przed nim się rozmazuje. Wstał, dziękując sobie w myślach, że nie zdążył jeszcze nawet ściągnąć kurtki.
-Co? Dokąd? Kupiłem wszystko, czego potrzebowaliśmy...-powiedział Teodor, patrząc na niego jak na idiotę. Podwinął rękawy swojej bluzy, a potem skrzyżował ręce na piersi i spokojnie zaszedł mu drogę, wyzywająco unosząc brwi. -Dokąd idziesz, Draco?-zapytał z powagą, po wyrazie jego twarzy wnioskując, że stało się coś złego.
-Ja...-przesunął dłonią po linii szczęki i odetchnął ciężko, nie do końca wiedząc co zrobić, żeby jego głos nie zaczął się łamać. -Ona tam była, Teodor-wyjaśnił, dopiero teraz orientując się jak to brzmiało. Rozchylił usta, a potem przyłożył do nich dłoń. To bolało. Bo doskonale wiedział, co to oznaczało. -Hermiona...
Teodor przez moment gapił się na niego z niedowierzaniem, Jakaś dziwna siła nie pozwoliła mu w to wierzyć. W to, że Draco naprawdę mógłby ją stracić.
-Okey, masz wszystko? Idziemy tam-zapewnił go, pokrzepiająco klepiąc go po ramieniu. No bo nie mogło być tak źle, prawda? Nie mógł tak szybko tracić nadziei. Ona wcale nie musiała być martwa.
-Jesteś pewien, że to to miasto?
-Tak, Teodor, jestem kurwa pewien-wysyczał, mocno zaciskając szczęki. Powinien z nią zostać. Tak bardzo go prosiła. I po co mu to było? I tak nie uratował jej rodziców. To wszystko poszło na marne.
-Chcesz się teleportować?
-Tak, poradzę sobie.
-Nie chcesz chyba iść sam? Pomogę ci...
Zmarszczył brwi. Czy mógł mu na to pozwolić? Na to by patrzył jak się załamuje? Jak dowiaduje się, że ona jest... Nie. Na pewno nie chciał komukolwiek pozwolić na to patrzeć.
-Zostań tu. Dam radę-zapewnił go, chociaż doskonale wiedział, że jeśli jego przepuszczenia okażą się prawdą, wcale nie da rady. Jeszcze nigdy wcześniej nie bał się tak, jak teraz.

                                                                                ***

Popiół chrzęścił pod jego butami, kiedy przestępując przez ogromne pogorzelisko, dopuszczał do siebie świadomość, że ona gdzieś tu była. Martwa.
Ekipa, która oczyszczała miejsce tragedii skupiona była raczej w innej części miasteczka, nie tu, tuż przy linii lasu, gdzie nie pozostało nic wartego zbierania. Wszystko zostało doszczętnie spalone.
Głośno przełknął ślinę. To nie tak miało być. Nie tak miało wyglądać jego życie. Nie mógł stać się dobry tylko po to, by to stracić. Bez niej byłby nikim, bez niej by sobie nie poradził.
Przyłożył dłoń do ust, czując jak oczy zachodzą mu łzami. Nie był nawet wstanie określić jak bardzo go boli. Jak bardzo nie może tego znieść. Chciał się obudzić. Chciał cofnąć czas. Chciał powrócić do momentu, w którym oboje stali w domku ładnego szkociego miasteczka, a on obiecywał jej, że wróci. Cóż, obydwoje dotrzymali słowa. On wrócił, a ona już tu na niego nie czekała.
Próbował się uspokoić. Wmówić sobie, że przebrnie przez to tak, jak przez wszystko. W końcu w jego życiu ciągle ktoś umierał. Przetrwał śmierć własnej matki i niby miałby nie poradzić sobie z tym? Otóż nie. Nie mógłby.
Opadł na kolana, biorąc do ręki garść czarnego prochu, którym usłana była ziemia. Dlaczego z nią tu nie został? Dlaczego ganiał gdzieś po Londynie, skupiając się na dużo mniej ważnych rzeczach, zamiast skupić się na tym co miał? Na tym co kochał najmocniej?
Ogromne poczucie winy ogarnęło jego ciało, czuł jak kuli się, przykładając twarz do kolan, jednak to wszystko wydawało mu się nierealne. Tak, jakby przyglądał się temu wszystkiemu z oddali.
-O Boże, ona umarła-wyszeptał do siebie, mocno zagryzając wargę. Tak mocno, że w jego ustach rozszedł się metaliczny smak krwi. Ale nie był wstanie dłużej powstrzymywać łez. One po prostu popłynęły. Stracił ją. Niespodziewanie i niezamierzenie. Gwałtownie.
Oto jak to wszystko miało wyglądać. Spotkał ją pewnego dnia w barze, podczas najgorszego kryzysu swojego życia, a potem, kiedy już wyszedł na prostą, kiedy zrozumiał tak wiele rzeczy i zmienił się, specjalnie dla niej, ona odeszła. Przepadła. Jakby nie była całym jego życiem, a jedynie częścią. Krótkim epizodem.
Skulił się mocniej, czując jak ból obezwładnia jego ciało. Jak nie może z tym żyć. Jak po prostu umiera. Bo na obecną chwilę, nie wyobrażał sobie, by pozostawało mu cokolwiek innego.
Jego oddech był płytki. I najzabawniejsze w tym wszystko było to, że poprzedniej nocy już raz się dusił. Ktoś by pomyślał, że to było gorsze? Że najzwyczajniej w świecie nie mógł oddychać, bo kogoś stracił? Chciał się wyłączyć. Poradzić sobie z tym tak, jak radził sobie nim ją naprawdę poznał. Chciał być obojętny. Chciał przybrać zimną maskę, pewnego siebie mężczyzny. Chciał stąd odejść tak, jakby nic się nie stało. Chciał ją uczynić tylko epizodem, nie sensem i całym swoim życiem.
Ale nie potrafił. Przez nią się popłakał. Stał się tak słaby jak tylko mógłby być. I chociaż wiedział, że w pewnym momencie będzie musiał podnieść się i zdecydować co robić, chwilę tę odkładał co raz dłużej. Ponieważ nie miał pojęcia co robić. Po raz pierwszy w życiu, czuł, że ktoś go złamał. Tak boleśnie i okropnie skrzywdził, że się po tym nie pozbiera. Nie tym razem.
-Proszę, nie...-zacisnął powieki i mocno zagryzł zęby, opanowując ból rozsadzający mu klatkę piersiową. -Po prostu błagam, nie bądź martwa.
Dobrze rozumiał co oznacza wszyscy zginęli. Wiedział, co napisano w mugolskim magazynie. Ale on był czarodziejem, prawda? W jego świecie zdarzały się różne nie pojęte dla reszty ludzkości rzeczy.
Ale nic się nie zmieniało. Wciąż klęczał po środku jednej wielkiej kupy gruzu i popiołu. I czuł jak jego wnętrze trawi już nie ogień, a pustka. Jak można odnaleźć nadzieję, po środku pogorzeliska?
Niby jak można się po czymś takim pozbierać? Och, ile by oddał, by tej nocy to on zginął. Nie ona.


Nareszcie wstał i lekko się zatoczył, bo kręciło mu się w głowie. To chyba przez śmierciożerców, którzy tak mocno ranili go ostatniej nocy. Tak, czy inaczej, nie dbał o to. Nie dbał już o nic.
Równie dobrze mógłby przewrócić się i tu zginąć. Tak, jak zginęła ona. Nie widział już w niczym sensu.
Była od niego lepsza. Pod każdym względem. Była piękna. Delikatna i niewinna. A mimo to, on wciąż żył, a ona była martwa. Jego życie było popieprzone. Jej zaś pełne nadziei.
Odwrócił się i zaczął iść w przeciwną stronę, czując ból przy każdym kolejnym kroku. Zapewne był bardzo osłabiony. Poważnie ranny, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Szedł tak, jakby rozciągający się przed nim widok nie istniał. Jakby niczego już nie dostrzegał. Jego spojrzenie było nieobecne, zamglone, przez lśniące w jego oczach łzy. Ale postanowił sobie, że to koniec. Że potrzebuje tylko kilku dni, by znów być człowiekiem, którym był zanim ją poznał. Cóż, nie lubił dawnego siebie, ale taka alternatywa była zdecydowanie mniej bolesna.
-Draco?
Cóż, chciałby ją usłyszeć. Oddałby wszystko, żeby jeszcze raz usłyszeć jej głos. To, w jaki sposób wypowiadała jego imię. Uśmiechnął się na wspomnienie tego jak wiele musiał czekać, by w końcu przestała zwracać się do niego po nazwisku. Ile czasu potrzebował, by stać się dla niej kimś wyjątkowym.
Był głupi, że w ogóle się odwracał. Tam nikogo nie było. Szkockie miasteczko nieopodal Hogsmade zostało przecież doszczętnie spalone.




---------------------------------------------------------

Halo halo spokojnie i bez paniki!
Pozdrawiam, dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem i zapraszam na następną notkę, która pojawi się, jak mam nadzieję niedługo. Ponieważ to już naprawdę ostatnie części opowiadania, proszę, żeby kto przeczytał, skomentował. Chcę po prostu wiedzieć ile mniej więcej osób tutaj zostało. 
Kocham <3


niedziela, 24 lipca 2016

-Rozdział 54- If I Die Tonight

Obudził ją głośny trzask. Dźwięk wybijanej w salonie szyby.
Gwałtownie podniosła się z łóżka i przetarła dłonią oczy, po omacku szukając w ciemności swojej różdżki. Czuła jak jej serce nagle zaczyna bić z ponadprzeciętną prędkością. Wstrzymała oddech.
Na zewnątrz rozbrzmiewały głośne, agresywne okrzyki, które układały się w niepokojąco znajome formuły. 
Nie czekając, zaczęła się ubierać. Wciągnęła na siebie jeansy, a na za dużą koszulkę Dracona, w której spała, zarzuciła bluzę i przeciwdeszczową kurtkę. Jej nerwowe spojrzenie co chwila lądowało na drzwiach. W każdej chwili ktoś mógł przecież wejść do domu.
Jej ręce drżały kiedy wiązała sznurówki butów, a potem wiązała włosy w wysokiego kucyka na czubku głowy. Świadomość zbliżającego się zagrożenia budowało w niej znajome uczucie. Presja i nagły przypływ adrenaliny ostatecznie otrząsnął ją z zaspania. 
Stanęła przy oknie i ostrożnie uchyliła rąbek zasłony, rzucając na ulicę ukradkowe spojrzenie. Było tak, jak myślała. Śmierciożercy zaczęli napadać na miasteczka bezbronnych mugoli. Poniektóre domy płonęły, na drodze leżało kilku ludzi, zewsząd dobiegały wrzaski śmierciożerców, ich głośne kroki i wypowiadane bezlitosne formuły zaklęć. 
Szkockie miasteczko w pobliżu Hogsmade okazało się zupełnym przeciwieństwem jej bezpiecznej przystani. Wraz z otwieranymi drzwiami do jej własnego domu zrozumiała, że w tym miejscu może przyjść jej umrzeć. 

                                                                                ***

Przymknął oczy i powoli policzył do dziesięciu. Słyszał jak głośno bije jego serce, kiedy wraz z Teodorem ukrywał się za niskim murem oddzielającym go od grupy patrolujących przecznicę od Pokątnej śmierciożerców. To co robili było szaleństwem.
-Idziesz pierwszy.
Draco zmarszczył brwi i powątpiewająco spojrzał na swojego wspólnika.
-Żebyś zwiał, albo zostawił mnie na pastwę losu?
-Należałoby ci się, patrząc na to jak chamsko wystawiłeś mnie przed włamaniem się do Gringotta.
-Od samego początku mówiłem ci, że tego nie zrobię-wysyczał, zirytowany i jednocześnie przerażony tym, że któryś ze śmierciożerców mógłby ich usłyszeć. -Jeżeli pójdziesz pierwszy, będę cię osłaniał.
Teodor prychnął. Cóż, ewidentnie w ich pracy zespołowej brakowało zaufania, co czyniło ich godny pożałowania zespół wyjątkowo kiepskim. 
-Nie.ma.mowy-wycedził ze złością brunet. 
Draco spuścił głowę i przesunął dłonią po twarzy. 
-W porządku. Pójdę pierwszy. Masz mnie osłaniać-rozkazał Teodorowi, obdarzając go szorstkim spojrzeniem. -Nie pozwól im mnie nigdzie zaciągnąć-poprosił, a potem zwinnie przeskoczył przez mur i kryjąc się w mroku rzucanym przez piętrzące się kamienice, posłał na ziemię pierwszych, trzymających się na uboczu od reszty śmierciożerców. Z kilkunastoosobowej grupki to wciąż jednak było za mało. Musieli pokonać całą ulicę, najlepiej niezauważeni. 
Wyciągnął różdżkę, prostując się w pogotowiu. Nim jednak zdążył wychwycić wzrokiem swojego kolejnego przeciwnika, do jego uszu dobiegł dźwięk uderzającego o ziemię ciała.
-Nie musisz dziękować-ironiczny szept Teodora, rozbrzmiał tuż przy jego uchu. -Stał tuż za twoimi plecami, Draco-wysyczał z drwiną.
Razem zaczęli przesuwać się wzdłuż ściany, w stronę wyjścia z alei. Bawili się w chowanego na terenie magicznego Londynu. Upiorna zabawa, zważywszy na to, że ten kto został odnaleziony, umierał. 

                                                                                   ***

Dom, w którym mieszkała od zaledwie paru dni, znajdował się tuż przy głównej ulicy miasteczka. Osadzony był jednak na uboczu, tuż przy linii lasu, gęsto porośniętego przez różnego rodzaju rośliny. Mogła więc wymknąć się tylnymi drzwiami, przebiec przez niewielki odcinek wąskiej polany i znaleźć się w lesie, z dala od panującego w miasteczku chaosu.
-Myśl Hermiono...-szepnęła do siebie, mocniej ściskając w dłoni różdżkę, nasłuchując jednocześnie zbliżających się kroków. Powoli cofała się w stronę okna. Mogła przez nie wyskoczyć, a potem gdzieś się ukryć.
-Kogo my tu mamy?-gwałtownie uniosła głowę, napotykając wzrokiem na wysokiego, ubranego w czarny płaszcz mężczyznę. Znała go. To przeciwko niemu przyszło jej stanąć, podczas feralnego wesela Caitlyn i ojca Dracona.
-Hermiona Granger...
Jej imię w jego ustach brzmiało po prostu paskudnie. Mocno zacisnęła szczęki, a potem uniosła różdżkę i bez ostrzeżenia posłała w jego stronę zaklęcie. Przez stres nie trafiła. Szyba fotografii wiszącej ponad głową śmierciożercy rozbiła się, a on zaśmiał się z kpiną.
-To wszystko co potrafi najmądrzejsza czarownica wszech czasów?
Gwałtownie ukucnęła, robiąc unik przed klątwą, którą posłał w jej stronę, a potem zagryzła wnętrze policzka do krwi i schowała się za wyspą kuchenną, powoli łapiąc oddech. Ciężko wyjaśnić, jak ogromną presję i zdenerwowanie czuć w tego typu momentach. Jedyną osobę, jaką znała, która zawsze zachowywała w takich sytuacjach zimną krew był Draco. Ale Dracona tu teraz nie było. Nie mogła na niego liczyć. Nie mogła spodziewać się tego, że ją obroni, dlatego musiała polegać na sobie.
Zacisnęła pięści i odetchnęła z gniewem, nieoczekiwanie podnosząc się i posyłając kolejne zaklęcie w stronę mężczyzny.
Drasnęła go w ramię, jednak to wystarczyło jej by zyskać nieco na czasie. Zaklęciem otworzyła okno i zbliżyła się w jego stronę, ignorując jego groźby i obelgi. Kilka kolejnych klątw pomknęło w jej stronę, ostatecznie godząc ją w żebra. Zachłysnęła się powietrzem i opadła na kolana, opierając dłonie o podłogę. Potworny ból rozniósł się w jej płucach. Zupełnie tak jakby ktoś ją tam mocno kopnął.
-Co teraz, skarbie?-śmierciożerca zbliżył się do niej i pochylił, ostatecznie kucając naprzeciw niej, tak, aby ich twarze znalazły się na równym poziomie. -Gdzie twój chłopak? Czemu cię nie obroni?
Łzy bólu zabłysnęły w jej oczach, jednak uporczywie nie pozwoliła im wypłynąć. Nim zdążył zareagować, wypowiedziała formułę zaklęcia, posyłając go na drugi koniec pokoju.
-Umiem o siebie zadbać. Jestem najmądrzejszą czarownicą wszech czasów-wypluła z siebie ze złością, łapiąc się za obolałe żebra.

                                                                       ***

Biegła, na w pół wlokąc się między drzewami, co jakiś czas podpierając się ręką o pnie, sprawiające teraz wrażenie jej jedynej podpory. Ból zadany jej przez klątwę był nie do zniesienia. Nie mogła oddychać, a od nieustannego biegu zaczęły drętwieć jej nogi. Znajdowała się na granicy wytrzymałości, ale słyszała jak gałęzie, którymi usłana była ścieżka, którą podążała, pękają. Śmierciożerca wciąż ją gonił.
Czuła jak krew szumi jej w uszach, a wszystkie mięśnie boleśnie kurczą się od wysiłku. Gdzieś w głębi serca czaiła się w niej jednak ogromna wola walki. Siła, z jakiej nie zdawała sobie sprawy od naprawdę długiego czasu. Była Hermioną Granger. Gryfonką. I nawet jeżeli miała tego dnia zginąć, to nie zamierzała tak łatwo oddać swojego życia. Nie bez walki.
Przystanęła, chowając się przed nadbiegającym mężczyzną. Docisnęła plecy do wilgotnej kory drzewa, zacisnęła oczy i wstrzymała oddech, co było wyjątkowo trudne, w obliczu tego, że po męczącym biegu ledwo dyszała. Zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w wewnętrzną część dłoni.
Za chwilę będzie już po wszystkim. 
Próbowała skupić się na myślach dodających jej otuchy, podczas gdy kroki śmierciożercy były coraz głośniejsze. Doskonale wiedział gdzie się znajduje, ale ona nie mogła uciekać w nieskończoność. Pewnego dnia na weselu postanowili się sobie zmierzyć i najwyraźniej dzisiaj mieli dokończyć ten pojedynek. Walkę, której za nic nie mogła przegrać.
-Witaj, księżniczko.
Z zimną powagą uniosła powieki, lustrując jego twarz poważnym wzrokiem. Niebieskie, przekrwione oczy, kilka zmarszczek, brązowe, nieco przydługie włosy i zaniedbana broda, która nierównomiernie porastała jego mocno zarysowane policzki.
Był wysoki. Zdecydowanie wyższy niż Draco, a i jego postura zdawała się być znacznie silniejsza od tej jego chłopaka. Zastanawiała się, niby jak miałaby dać mu radę? Stawała się bezsilna, kiedy Draco zamykał ją w swoich ramionach. Po prostu nie mogła go odepchnąć, jeśli jej na to nie pozwolił. Jak to się ma do tego faceta? Czy jeśli będzie chciał ją skrzywdzić, po prostu nie pozostanie jej nic do gadania? Nie miała dość siły by mierzyć się z nim w ten sposób.
Nim mógł cokolwiek powiedzieć, gwałtownie ukucnęła, i wyminęła go, wymierzając różdżką cios prosto w środek jego pleców. Zaklęcie pomknęło między jego łopatki, a on wzdrygnął się od nieznośnego bólu, który mu zadała. Może na tym polegał jej problem? Podczas gdy on wykazywał się znajomością wielu, czarnomagicznych formuł, a po jego klątwie, ledwo stała, jej zaklęcia mogły mu zafundować jedynie nieprzyjemny dreszcz.
Wtedy też chyba zrozumiała, że nie mogą się sobie równać, ponieważ o ile uznawana była za najmądrzejszą czarownicę młodego pokolenia i z pewnością była wstanie opanować te same zaklęcia co on, nie zamierzała tego robić. Znów zaczęła uciekać, bo to chyba jedyna umiejętność, w co do której zdążyła się przekonać, że jest po prostu lepsza. Co jakiś czas uchylała się przed klątwami, które leciały w jej stronę, ostro tnąc powietrze, a potem odpowiadała tym samym, na krótki moment odwracając się do mężczyzny, nie zaprzestając przy tym biegu.
Dobiegłszy do potężnego drzewa, w samym środku zarośniętej puszczy, uniosła ręce do góry i podciągnęła się na najniższym konarze, odbijając się podeszwami butów od pnia. Okropny ból przeszył jej żebra, ale nie zamierzała się wycofać. Usiadła na gałęzi, zerkając na śmierciożercę, który przyglądał się jej z kpiną. Nie czekając, zaczęła wspinać się coraz wyżej, ignorując przy tym ogromny lęk wysokości. To był jej jedyny ratunek.
Kątem oka widziała jak mężczyzna chowa różdżkę do tylnej kieszeni swoich ciemnych, nieco przetartych spodni i próbuje kopiować jej ruchy, chociaż z powodu jego postury nie przychodzi mu to tak łatwo jak myślała.
-Zaraz będziesz moja, królewno-wysyczał melodyjnie, na co jedynie głośno wciągnęła powietrze, mocniej przytrzymując się kory drzewa. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to co robili, nie było zabawą. On ją zamierzał zabić. Potwornie skrzywdzić i zabić, a jej powoli kończyły się opcje by temu zapobiec.

                                                                                 ***

-Kurwa, co z tobą nie tak?!-mocno przycisnął ręce do krwawiącej rany i zagryzł zęby, czując jak zimny pot oblewa jego ciało. -Miałeś mnie osłaniać.
-Żartujesz sobie?-Teodor prychnął, mocniej zacieśniając uścisk wokół jego pasa, a potem wlokąc go, pomógł mu usiąść we wnętrzu jakiegoś opuszczonego budynku nieopodal Nokturnu. Sam co jakiś czas przytrzymywał się za rozciętą wargę, którą mknące w jego stronę zaklęcie, mu rozcięło.
Rana Dracona była jednak znaczniej poważniejsza i no cóż, może i spowodowana chwilą jego nieuwagi. -Dociśnij-poradził mu, przykładając do jego brzucha swoją bluzę. -Nie starczy na długo, ale za moment spróbuję cię uleczyć-powiedział z powagą, wyciągając z kieszeni spodni swoją różdżkę.
Draco nie odpowiedział. Odchylił głowę do tyłu i oparł ją o ścianę opustoszałego budynku, czując łzy bólu napływające mu do oczu. Nigdy nie płakał. Cóż, na pewno nie z takich powodów, ale to co zadali mu śmierciożercy było silniejsze niż cokolwiek. Czuł jak jego serce zwalnia, a z twarzy odpływają wszystkie kolory. Umierał.

Gdzieś z tyłu głowy docierały do niego myśli o Blaisie. O tym jak przyszło im kończyć. Po kolei, wykrwawiający się w obcych miejscach, osamotnieni, ponieważ z własnej woli zaplanowali zrezygnować z ludzi, którzy ich kochali. Rozmazany widok Teodora co chwila przywracał go do świadomości, jednak to nie jego chciał widzieć w takim momencie.
Myślał o tym, jak wiele rzeczy zaprzepaścił. O tym, jak bardzo nie był gotowy by odchodzić. Jak naiwnie wierzył w to, że nic mu się nie stanie.
Jego oddech stawał się coraz płytszy. Płuca kurczyły się coraz gwałtowniej i boleśniej, próbując zaczerpnąć ostatniego powietrza, a on nie mógł nic na to poradzić. Nie mógł powstrzymać tego, co zbliżało się do niego nieuchronnie. Koniec.

-Wytrzymaj, Draco-ton Teodora się zmienił. Nie przypominał pewnego siebie śmierciożercy, który z premedytacją zabił Blaise'a, raz po raz uderzając go w głowę kamieniem. Brzmiał jak przyjaciel. Chociaż mogłoby się to okazać złudzeniem równie żałosnym i naiwnym co wiara w jego zmianę tego dnia, kiedy umarł Blaise. Mimo to, chciał teraz w to naiwnie wierzyć. Myśl, że umierał na oczach wroga zabiłaby go prędzej, niż ta klątwa.
-Przepraszam, że to wszystko się stało-wyszeptał słabo, mocno zaciskając powieki. Z kącika jego oka wypłynęła pojedyncza łza, spowodowana bólem. Próbował mocniej docisnąć materiał do rany, ale powoli tracił siły. Wyręczył go Teodor. Żałował tak bardzo. Żałował, że nie powstrzymał tego kiedy jeszcze nie było za późno. Że kiedy był na to czas, nie uratował swojego przyjaciela. Teodor był lepszy od niego. W każdym calu, jeszcze kiedy chodzili do Hogwartu, był lepszą osobą. Tyle razy sprowadzał go na dobrą drogę i... -Przepraszam, że pozwoliłem im zabrać twoje wspomnienia.
-Zamknij się i oddychaj-warknął Nott, jednak w jego głosie dosłyszał coś, czego w jego tonie nie wychwycił od naprawdę długiego czasu. Strach.
-Obiecaj, że jej nie skrzywdzisz-poprosił, krzywiąc się, kiedy Teodor przytknął różdżkę do rany na jego brzuchu. Brunet wywrócił oczami, głośno prychając pod nosem. Mimo to z jakichś dziwnych powodów, nie czuł drwiny.
Draco natomiast starał się rozważnie dobierać słowa. Wiedział, że nie zostało mu ich za wiele.
-Nawet w takich momentach o niej myślisz?-zapytał z niedowierzaniem.
-Cały czas o niej myślę-przyznał szczerze, słabo unosząc jeden kącik ust do góry. Chciał o niej myśleć i niczego nie żałować. Chciał w tym widzieć dobro warte śmierci. Ale nie mógł powiedzieć, że się nie bał, myśląc, że to się kończy. Myśląc, że już jej nie zobaczy.
 Nie mógł dłużej oddychać.

To zajęło tylko kilka sekund. Kilka sekund, które dla Teodora mogłyby się okazać wiecznością. Poczuł jak zimna kropla potu spływa po jego skroni, kiedy mocniej zacisnął palce wokół ramienia swojego dawnego przyjaciela. Kogoś, kto od kiedy pamiętał, nic dla niego nie znaczył. Jego życie było trudne. Zaprogramowane na konkretne cele. Nie pamiętał niczego, co miałoby miejsce przed wojną. Cóż, przynajmniej nie tak jak pamiętali to inni. Był bezwzględny i nie miał nic do stracenia i chyba dlatego każdy traktował go jako kogoś ponadprzeciętnie niebezpiecznego. I może rzeczywiście miał na swoim koncie wiele niegodziwych wyczynów, jednak nigdy nie czuł się jak ktoś niepokonany. Bał się. Cały czas, odkąd pamiętał.
-Draco...?-poklepał blondyna po policzku, mocno marszcząc brwi. Przecież on też taki był. Draco Malfoy. Niepokonany i nieustraszony. Cholernie dzielny, w dodatku inteligentny. Arogancki i bezwzględny. Do czasu.
Poniekąd mu zazdrościł. Kogoś, kto tak jak Hermiona Granger sprowadzi go z powrotem. Kogoś o kim mógłby pomyśleć zanim umrze.
-No dalej...-wyszeptał z paniką, czując jak coraz więcej emocji opanowuje jego umysł. Od tego wszystkiego potwornie rozbolała go głowa. Cholerne myśli przewijały się przez jego wnętrze. Wspomnienia, o których istnieniu nie zdawał sobie nawet sprawy. Docisnął różdżkę do torsu blondyna i wyrzucił impuls elektryczny, który mógłby pobudzić jego serce. Draco nie oddychał.
Pragnął kogoś, kto by mu wybaczył. Kto by zrozumiał. Kogoś, kto by na niego czekał i chciał z powrotem.
-Draco, proszę-jego głos się łamał. Pieprzony głos odmawiał mu posłuszeństwa i czuł się tak, jakby zaraz miał się rozryczeć. Od kiedy niby obchodziło go życie innych? Już wiedział.
Poczuł jak jego ciało się trzęsie, kiedy dociera do niego brutalna prawda. Odrzucił różdżkę na bok i oparł czoło o bezwładne ciało Dracona Malfoya, ciężko przy tym oddychając. -Draco, błagam obudź się. Ja wszystko pamiętam.








czwartek, 14 lipca 2016

-Rozdział 53- Hold On

Czuł zapach kawy. Ciepłych, chrupiących tostów. I naleśników.
Rozsunął spierzchnięte usta i oderwał wzrok od sufitu, w który wpatrywał się od dłuższego czasu, przenosząc swoje spojrzenie na drzwi. Obudził się jakiś czas temu. Doskonale wszystko pamiętał. I wiedział, że odkładanie tego co musiał zrobić, nie miało sensu. Musiał się z tym zmierzyć i wszystko wyjaśnić.
Powoli zsunął się z łóżka, rzucając krótkie spojrzenie w stronę lustra ustawionego w kącie pomieszczenia. Czuł się wypoczęty bardziej niż kiedykolwiek i efekty tego było widać w jego wyglądzie. Nie był chorobliwie blady, a jego oczy nie były podkrążone tak jak w ostatnim czasie. Odetchnął, powoli przenosząc wzrok na swoje ciało. Miał na sobie tylko luźne, czarne, materiałowe spodnie.

Była pierwszym co napotkało jego spojrzenie po wyjściu z nieznanej mu sypialni. Stała tyłem przerzucając naleśniki na patelni i nie zdawała sobie sprawy z jego obecności, do czasu aż gwałtownie nie złapał jej za biodra i docisnął do blatu, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
-Co ty zrobiłaś?-zapytał nieodgadnionym głosem. Był tylko zaniepokojony. Tym, że być może zaufał jej, choć nie powinien tego robić. Zaniepokojony tym, że jej nie znał.
-Draco...
-Hermiona-uciął jej poważnie, ostro domagając się wyjaśnień. Odwrócił ją w swoją stronę, unosząc pytająco brwi. Wydawała się być... lekko spanikowana? Tak jakby, dlaczego do cholery sprawiała wrażenie, jakby sama już się zgubiła i nie miała pojęcia jak odpowiedzieć na jego pytanie?
-Możesz...? To trochę boli...
Natychmiastowo poluzował uścisk, w ponurym milczeniu skanując jej twarz.
-Proszę, po prostu powiedz, że nie...-sam nie wiedział czego tak naprawdę obawiał się najbardziej. To wszystko nie było w jej stylu. Celowanie do niego, usypianie, przenoszenie w jakieś nieznane dotąd miejsce. Patrzył na nią z wyczekiwaniem, jednocześnie z błagalnym wyrazem twarzy nie odrywając spojrzenia od jej czekoladowych oczu.
-Chciałam, być bezpieczna-wyjaśniła drżącym głosem.
Oto jaki był jej koniec. W jaki sposób się stoczyła. Była Gryfonką. A Gryfoni nie tchórzą i nie uciekają. Oni walczą, rezygnując z wszelkich form ukrycia. Zawiodła, ale nie żałowała swojej decyzji. -Razem z tobą-dodała po chwili milczenia, podczas której on nie odzywał się, bo po prostu analizował jej słowa ze skonsternowanym wyrazem twarzy.
Nareszcie ją puścił, a potem przesunął dłońmi po swoich włosach, z głośnym przekleństwem dając upust swojej frustracji. Przynajmniej wiedział, że chciała go ratować. Że o niego dbała.
-Gdzie jesteśmy?-odetchnął, próbując się hamować. Chciał się powstrzymać od krzyków i kłótni. Chciał tylko wrócić do domu...
-W Szkocji, niedaleko Hogsmade. To mugolskie miasteczko-mruknęła ze skrępowaniem, nie do końca wiedząc jak odczytać jego jak na razie spokojną reakcję.
-Świetnie, to nie tak daleko. Wracajmy do Londynu, okej?-zapytał z rezygnacją, wsuwając dłonie do kieszeni swoich dresów.
-Ale...?-jej oczy patrzyły na niego z niezrozumieniem. A próbowała go zrozumieć. Chciała wiedzieć na czym stoi. Znacznie lepiej byłoby, gdyby po prostu zaczął na nią wrzeszczeć.
-Tak?-uniósł na nią spokojne spojrzenie, pod którym jak się domyślała kryła się najprawdziwsza wściekłość.
-Nie chcę, żebyś wracał do Londynu...
-Hermiona-przerwał jej ostro. I dobrze. Przynajmniej przestał ukrywać, że wszystko jest w porządku. - Popełniłaś błąd, tak? Spieprzyłaś. Ale ci to oszczędzę i po prostu przemilczę to, jak wiele rzeczy mogło pójść przez ciebie nie tak i po prostu wrócę do domu. Pakuj się.
Nie chciał myśleć o Teodorze, z którym zawarł umowę i umówił się na poranek następnego dnia, kiedy Hermiona zdecydowała się zabawić w bohaterkę.
-Ile spałem?-zapytał, podczas gdy ona stała w bezruchu, najwyraźniej próbując wszystko uporządkować.
-Dwa dni-odparła cicho.
Zacisnął mocno szczękę.
-Kurwa mać-wyrzucił z siebie w końcu, odwracając się do niej plecami. Nie chciał wiedzieć co zrobił ten psychol, kiedy nie pojawił się w umówionym miejscu. Czy mógł skrzywdzić jej rodziców za to, że mu nie pomógł?
-Ja po prostu...
-Co?!-zapytał z wyrzutem, rzucając jej wściekłe spojrzenie. -Co było aż tak ważne, byś nie mogła mi po prostu powiedzieć? Dać mi cholernej szansy na przedstawienie swojego zdania? Mogłabyś zapytać, czy mam ochotę gdziekolwiek wyjeżdżać!
-Nie zgodziłbyś się-zauważyła lekko speszona tym, że na nią wrzeszczał. Zazwyczaj się na niej nie wyżywał...
-Oczywiście, że nie!-krzyknął, mierzwiąc palcami włosy. -Jest tyle spraw, o których nie masz pojęcia...
-No właśnie-pokiwała głową, zgadzając się z nim. -Okłamujesz mnie, Draco-powiedziała, z rezygnacją opuszczając ręce wzdłuż ciała. -A ja nie mam siły zastanawiać się po każdym razie kiedy wychodzisz z mieszkania, czy do mnie wrócisz. Podejmujesz się zadań, które są ponad twoje siły, nie dociera do ciebie, że sam nie pokonasz całego zła na tym świecie! Podziwiam cię za to, jaki jesteś, ale czasami trzeba do cholery zejść z pola bitwy.
Wydał z siebie wkurzony jęk, a potem wywrócił oczami, zaciskając pięści.
-I niby czemu ty masz o tym decydować, co?-zapytał z niepohamowaną, wściekłą irytacją.
-Ponieważ cię kocham i nie pozwolę ci umrzeć.
-Ja nie umieram!-krzyknął, rozkładając ręce. Przyłożył rękę do czoła. -Nie mogę tutaj być!
-Możesz na chwilę schować swoją dumę?! Wkopałeś się, okej?! Dałeś śmierciożercom idealny pretekst do wszczęcia wojny! Naraziłeś Harry'ego! Merlinie, nawet nie wiemy czy on wciąż żyje. Nie pozwolę ci zostać w Londynie, skoro jesteś numerem jeden na pieprzonej liście do wyeliminowania...
Spuścił głowę, zaciskając palce przy cebulkach włosów, a potem opadł na krzesło, oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłoniach.
-Nie o dumę tu chodzi. Ja po prostu... miałem coś zrobić-powiedział, głośno przełykając ślinę.
Hermiona zmarszczyła brwi.
-Co?-zapytała tępo, siadając naprzeciwko niego.
-Zawarłem umowę z Teodorem.
-Ty...co?!-była pewna, że po prostu się przesłyszała.
-Zaproponował mi pewnego rodzaju sojusz-wzruszył ramionami.
-Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć?-zapytała, przygryzając wnętrze policzka. To znaczy, nie, żeby chciała wtrącać się w to jakich Draco dobiera sobie przyjaciół. Teodor po prostu zdążył już włamać się do ich mieszkania, mocno ranić jej chłopaka, napaść ją w pracy i zabić Blaise'a.
-Pewnie w tym samym czasie co ty o tym, że się przeprowadzamy-prychnął ze złością blondyn.
-Przestań, to co innego-warknęła, wywracając oczami.
-To było cholernie głupie.
-Ugh, serio?-zapytała z wyrzutem. -Ja zrobiłam to po to, by nas chronić. Ty za to, narażasz nas oboje na śmierć!
-Wiem co robię-wycedził przez zaciśnięte ze złości zęby.
-Tak samo jak ja-podniosła głos. -Nie jestem idiotką, Draco! Doskonale wiem co robię. Myślisz, że dla mnie to łatwe? Przyznanie się, że nie dajemy rady? Różnimy się od siebie, ale w udawaniu, że wszystko idzie po naszej myśli jesteśmy tacy sami - świetni. Mamy kompleks bohaterów, obydwoje zatracamy się w próbowaniu uratowania wszystkiego i wszystkich ale czasami...-przerwała, bo jej głos się załamał. -Czasami wolę narazić swoją dumę i ego i reputację, żeby odetchnąć i mieć pewność, że nic ci nie jest.
-Jestem silniejszy niż przypuszczasz-powiedział ze złością.
-Jak silny byś nie był, nie pokonasz całej armii!-krzyknęła z frustracją, a potem wstała z krzesła i zaczęła chodzić po pokoju, nerwowo wykręcając sobie palce. -Po co do cholery współpracujesz z Nottem?-zapytała, rzucając mu zirytowane i dociekliwe spojrzenie.
-To nie ma teraz znaczenia, bo dzięki tobie wszystko się spieprzyło!
-Gdybyś mnie nie okłamywał...-wyciągnęła oskarżycielsko palec w jego stronę i to skutecznie zamknęło mu usta. Rzeczywiście kłamał. Ciągle ją oszukiwał i chociaż nigdy nie robił tego by ją skrzywdzić, ostatecznie wszystko kończyło się na kłótni. Zawsze, za każdym razem ją ranił.
-Mam dosyć tej nieustającej, powtarzającej się ciągle historii-jęknęła ze zrezygnowaniem. -Jestem zmęczona. Ukrywasz przede mną tak wiele rzeczy i...
Odwrócił wzrok.
Taki już był. Nauczony by siedzieć cicho, kiedy jest to potrzebne. Nie zwierzał się, bo wiedział, że jego zmartwienia, o ile obchodzą innych, są dla nich ciężarem. Nie szukał pomocy, bo nie potrafił przyznać, że jej potrzebuje. I nie opowiadał jej o swojej każdej ryzykowanej i niebezpiecznej decyzji, ponieważ rozpaczliwie chciał być w jej oczach idealny.
-Razem moglibyśmy stawić im czoła-powiedział cicho, niemal szepcąc, skupiając na sobie jej zaskoczone spojrzenie. Nie spodziewała się, że jednak zdecyduje się tłumaczyć. -Jesteśmy najlepiej wyszkoleni, posiadamy umiejętności, o których reszcie śmierciożerców się nawet nie śniło.
Zmarszczyła brwi.
-I tyle? Tak po prostu mu ufasz? On zabił Blaise'a, Draco. Pamiętasz? Włamał się do mojego biura i na mnie napadł... On próbował...-oczy zaszły jej łzami.
-Oczywiście, że pamiętam-wywrócił oczami. -Właśnie dlatego tak bardzo chcę, żeby to się skończyło, rozumiesz?-spojrzał na nią z frustracją. -Teodor nie jest problemem. Śmierciożercy są.
-Ugh, serio?!-niemal krzyknęła. -Czy ty siebie słyszysz? Jak możesz tak po prostu...?! Na Merlina Draco on jest nieobliczalny...
-Nie możesz po prostu...-zagryzł zęby, mocniej zaciskając szczęki. -Mi zaufać? Po prostu daj mi spokój i to przeczekaj...-gdyby nie szansa na uzdrowienie jej rodziców dawno by odpuścił.
-Nie-odparła przecząco kiwając głową. -Nie tym razem, Draco-powiedziała poważnie, na co on z ciężkim sercem zamknął powieki. Czuł jak staje bardzo blisko niego. Czuł jej oddech na swojej szyi, chociaż wcale go nie dotykała. -Jeżeli pojedziesz dziś do Londynu, nie wybaczę ci tego rozumiesz? Mam dosyć tego co ze mną robisz... To mnie przerasta. O tak wielu rzeczach mi nie mówisz. Nie mam siły za każdym razem zastanawiać się czy przeżyjesz. Jestem zmęczona, okej? Wykończona. I możesz traktować to jako samolubne, albo cholernie idiotyczne, ale mam dość. Dość tego, kim się staję. I możesz mnie nienawidzić za to, co zrobiłam, możesz mieć mi to za złe, ale nie zamierzam cię za to przepraszać. Ani zmieniać zdania. Nie żałuję, że próbowałam.
Otworzył oczy, napotykając na jej twarde spojrzenie. Chciał zostać. Chciał odetchnąć i być bezpieczny bardziej niż się jej mogło wydawać.
-Emm...-przesunął dłonią po linii szczęki i rzucił jej niezdecydowane spojrzenie. -Nie chcę tu zostać-kłamał. Cholera, kłamał, ale doskonale wiedział, że jeśli powie jej prawdę, wszystko potoczy się inaczej. -Toczy się wojna, Hermiono. A ja nie mogę od niej uciec, ponieważ jestem za nią odpowiedzialny.
-O czym ty mówisz?! Nie, Draco, nie jesteś za to odpowiedzialny! Mógłbyś...
-Wrócę kiedy tylko...
Płakała. A on się za to nienawidził, dlatego nie zważając na to jak wściekła na niego była, nachylił się i powoli ją pocałował, opierając dłoń o jej policzek. Odetchnęła w jego usta. Przygryzł wewnętrzną część swoich ust. Czasami chciał, żeby to ktoś inny podejmował za niego decyzje.
-Kocham cię. Mocniej niż ktokolwiek mógłby kochać, wiesz?-zapytał cicho, przejeżdżając kciukiem po jej dolnej wardze, a potem oparł o nią swoje czoło i przymknął oczy. -I dziękuję, że o mnie dbasz. Że jesteś jedyną osobą, której tak naprawdę na mnie zależy. Jestem wdzięczny, ale najwyraźniej nie potrafię tego tak naprawdę docenić. Nie chcę, żebyś się o mnie martwiła.
-To tak nie działa, Draco. Nie przestaniesz być dla mnie ważny tylko dlatego, że mnie o to poprosisz-wywróciła oczami i się odsunęła. Próbowała udawać, że fakt iż nie chce zostać wcale jej nie zabolał. No bo dlaczego to wszystko było dla niego aż tak ważne? Ważniejsze od niej?
Stanęła do niego plecami i wzięła głęboki oddech. Czasem miała wrażenie, że przesadza. Że za często się kłóci. Że jest uparta i działa destrukcyjnie na innych. Czasami nie wiedziała, czy postępuje właściwie. Ale nie teraz. Nie wtedy, kiedy jedyne na czym jej zależało to jego życie z dala od wojny.
Czuła jak przytula ją od tyłu, ale nie reagowała.
-Po prostu nie jedź do Londynu-powtórzyła swoją prośbę, którą on postanowił przemilczeć. Pocałował ją w szyję.
-Wrócę.
-Nie wiesz tego-powiedziała cicho, niemal niedosłyszalnie. Nie miała pojęcia co mogłaby zrobić, by go zatrzymać. A pragnęła go zatrzymać. Rozpaczliwie i desperacko. Ponad wszystko.
-Wiem. Będę mieć ogromną motywację-wymruczał, wsuwając palce pod jej koszulkę.
-Jeżeli tam pojedziesz, nie będę czekać.
I tu go zagięła, bo tego się nie spodziewał.
-Co?-zapytał głupio, momentalnie ją puszczając.
-Po prostu już mnie tu nie będzie-powiedziała tak pewnie jak tylko mogła, odwracając się i patrząc mu w oczy z całą zebraną w sobie determinacją. Oczywiście, że kłamała, ale to była ostatnia deska ratunku. Skoro to go nie przekona co niby by mogło?
-Mówisz poważnie?-zapytał, marszcząc brwi. Jakby rzeczywiście to rozważał. A ona czuła się okropnie, bo stawianie tego typu ultimatum nie było w jej stylu. Jakaś arogancja pozwalała jej sądzić, że jest dla niego ważniejsza niż pragnienie wciągnięcia się w wir szalonej walki razem z Teodorem.

Nie do końca wiedział co zrobić. Czuł się... emm niedoceniony? No bo w końcu robił to dla niej. Dla jej rodziców. A ona zamierzała go rzucić.
Przez moment myślał, że to tylko żart. Że wystawia go na jakąś idiotyczną próbę.
-Jesteś kurewsko poważna?-no zdenerwował się i tyle. Przez moment nawet rozważał coby nie rzucić tego wszystkiego w cholerę i wyjechać z nią na drugi koniec świata. Jego egoistyczna cząstka dawnego siebie bardzo tego chciała. Bo rozwiązanie to było przyjemne, logiczne i bezpieczne, gwarantujące w dodatku wspaniałą przyszłość. Kto wie? Mógłby się z nią przeprowadzić, spróbować wspólnej przyszłości? Może mógłby zaryzykować i się jej oświadczyć?
Z drugiej jednak strony chciał tego wszystkiego ale dopiero po rozmowie z Teodorem. Chciał chociaż spróbować przywrócić świadomość jej rodzicom.
-Nie dajesz mi wyboru Draco.
Zaczął się śmiać. Ale nie tak miło i zabawnie, on był cholernie wściekły. Podszedł do niej, położył dłonie na jej ramionach, a potem docisnął do niej swoje czoło, patrząc jej w oczy ze zwykłym obłędem. Jakby nie miał pojęcia co robić. Przerażała go jego własna frustracja.
-Czasami żałuję, że to wszystko się wydarzyło.
Poczuła jak jakaś wyjątkowo ostra szpilka wbija się w jej serce, a potem gwałtownie okręca, tworząc w nim głębokie pęknięcia. Nie potrzebowała, żeby prostował to zdanie. Doskonale wiedziała co miał na myśli. Mówił o nich. O ich miłości, o byciu razem.
Zmarszczyła brwi i gwałtownie pokręciła głową, ale nie pozwolił się jej odsunąć.
-Chciałbym, dostać jeszcze jedną szansę. Chciałbym, żeby to wszystko wydarzyło się jeszcze raz. Chciałbym dać ci życie, o którym marzysz, po tym jak to wszystko się skończy-wyszeptał rozemocjonowany, owiewając jej usta swoim ciepłym oddechem. -Chciałbym mieć jeszcze jedno życie, w którym to ja bym decydował.
Zamarła kiedy ujął jej twarz w swoje ręce i przesunął palcami po jej włosach, delikatnie się do niej uśmiechając.
-Chciałbym móc zacząć cię kochać dużo wcześniej.
Miała wrażenie, że to wszystko jest nierealne. Jego miłość. Tak skomplikowana i nieperfekcyjna, że aż doskonała, w każdym calu. Dojrzała. Szczera. Bezinteresowna i pełna oddania.
Draco miał rację. Gdyby przyszło im spotkać się w zupełnie innym świecie, znacznie bezpieczniejszym i spokojniejszym niż Anglia, gdyby Draco nigdy nie został śmierciożercą, a ona najlepszą przyjaciółką Harry'ego Pottera, wplątaną w nieskończoną ilość intryg i niebezpiecznych przygód, a jej życiu nie przyglądałby się cały czarodziejski świat, mogliby dokonywać wyborów. Najlepszych wyborów. Nie najmniej złych spośród samych najgorszych.
Kto wie? Może poznaliby się w kawiarni, albo kinie? Może umówiliby się na kilka randek, a ona urzeczona jego błyskotliwym charakterem i pociągającą aurą niegrzecznego chłopca, prędko zgodziłaby się zostać jego dziewczyną. W końcu nie byłby śmierciożercą. Pozwolenie mu na wkroczenie do jej uporządkowanego świata nie byłoby więc takim ryzykiem. Mieliby wspólnych przyjaciół. Chodziliby na podwójne randki, przyjęcia urodzinowe, imprezy, jeździliby na wakacje i chodzili na wieczorne spacery. Mieliby to, o czym czyta się w nastoletnich romansach. A potem, kto wie? Może pewnego dnia zechciałby żeby została jego żoną, a ona wspaniałomyślnie by się zgodziła.
Ale to nie takie było ich życie. I z jakichś niezrozumiałych, może nawet nie istniejących powodów, nie chciała go wymieniać na żadne inne. Nie zgadzała się z Draconem. Nie chciała niczego, co sprawiłoby, że byłby inny. Ponieważ był dla niej idealny. Na każdy możliwy sposób. Świat, w którym istniał był doskonały i żadne zło nie było wstanie tego zmienić. Żadne zło nie byłoby też wstanie sprawić, by chciała go poznać w innym czasie, czy innym miejscu.
-Nie wymieniłabym życia z tobą na nic innego-powiedziała cicho, spuszczając głowę. -Nie chciałabym innego życia, nie chciałabym drugiej szansy, ponieważ...-jej głos wydał się jej żałośnie łamliwy. -...nie chcę niczego, co sprawiłoby, że to życie przestałoby mieć dla nas znaczenie. Jestem szczęśliwa. Merlinie... nawet gdyby ktoś zaproponowałby mi szczęśliwe zakończenie z tobą, kosztem tego, że to co mamy miałoby być inne, nie chcę tego. Dokonaliśmy mnóstwo wyborów, ale nie żałuję żadnego z tych, który pozwolił mi cię kochać.
Drżące westchnięcie wydarło się z jego gardła, kiedy mocno zacisnął szczękę. Widziała jak wiele go to kosztuje. Znała go na tyle dobrze by wiedzieć ile trudu przynosiło mu ukazanie jej swoich emocji.
-Poczekaj na mnie-poprosił. -Zrobię wszystko, tylko na mnie poczekaj.
Zacisnęła usta w cienką linię i szybkim ruchem wytarła łzy z policzków. Nie miała nawet pojęcia kiedy zaczęła płakać. Pokręciła przecząco głową. Nie sądziła, by była wstanie to wytrzymać. Jakieś przeczucie mówiło jej, że jeśli pozwoli mu dzisiaj opuścić drzwi domku w mugolskim miasteczku, to już nigdy go nie zobaczy.
Starł kciukiem łzę z jej policzka.
-Proszę-wyszeptał błagalnie, z najprawdziwszą desperacją wypisaną na twarzy. -Po prostu na mnie zaczekaj. Wrócę.
Niezdecydowanie wciąż malowało się na jej twarzy, ale on nie miał czasu. Musiał spotkać się z Teodorem. Musiał sprawdzić, czy jej rodzice żyją. Chciał spróbować ich uratować. Nie tylko ich, ale również Pottera. Wszystko dla niej. Później mógł wszystko olać i z nią uciec. Na koniec świata. Samolubnie, ale tak jak chciał od zawsze.
Przycisnął wargi do jej ust i zatrzymał się na chwilę, zapamiętując te chwilę najlepiej jak potrafił.
-Kocham cię tak mocno, że sobie tego nie wyobrażasz-powiedział, a potem uniósł kąciki ust do góry i się teleportował. Wiedział, że nawet jeśli mu tego nie wybaczy, to ją odzyska. Mieli być razem. Tak sobie obiecał i był gotów zrobić wszystko by tej obietnicy dotrzymać.

                                                                               ***

Siedziała na werandzie niewielkiego domku, który udało się jej załatwić przy pomocy Caitlyn. Podciągnęła nogi pod brodę i oplotła kolana ramionami, wzdrygając się od kolejnego, dość zimnego powiewu wiatru. Do szkockiego miasteczka zawitała wiosna, jednak noce wciąż pozostawały chłodne. Tak, jakby samotność dobijająca ją kiedy zachodziło słońce nie była wystarczająca. Jakby do tego wszystkiego potrzebne było jej zimno i świadomość, że nie ma przy sobie kogoś, do kogo mogłaby się przytulić, żeby się rozgrzać.
Nie cierpiała tego. Myśli, które dopadały ją za każdym razem kiedy kładła się do łóżka i gapiła w sufit; prześladujące ją za coś, co zrobiła z miłości.
 Czuła się źle, nie dając Draconowi jasnej odpowiedzi. Chciałby, żeby wiedział, że może na nią liczyć. Że na niego poczeka. Chciała, żeby wciąż miał nadzieję.

Tej nocy nie potrafiła dłużej przekręcać się z boku na bok. Nie potrafiła zmuszać się do zaśnięcia. Nie chciała pozwolić tęsknocie, żeby ją zabiła. Bo umierała. Jak banalnie by to nie brzmiało, rozłąka ją zabijała i nie zrozumie tego tylko ten, kto nigdy nie musiał rozstać się z kimś kogo niezaprzeczalnie by kochał.
Przesunęła dłonią po twarzy i westchnęła cicho, spoglądając w górę, gdzie ponad osłaniającymi dom drzewami, pośród błyszczących gwiazd, jaśniał księżyc. Lubiła spoglądać nocą w niebo, zwłaszcza w noce tak bezchmurne jak ta. Dawno tego nie robiła.
Oparła się plecami o schodki i podparła się na rękach, odchylając nieco do tyłu. Nieważne co dzieje się na dole, niebo pozostaje takie samo. Piękne i niewzruszone. Głuche na panujące na ziemi zamieszanie. Ale to dobrze. Niezwykle pocieszające jest posiadanie czegoś, co zawsze pozostanie takie same.
Odkąd pokochała Dracona wierzyła, że taki stan rzeczy pozostanie już na zawsze. Że będzie go miała do końca i nic jej go nie odbierze. Ponieważ go kochała. Jak naiwni bywają ludzie zaślepieni uczuciem.,.
Poczuła łzy zbierające się jej pod powiekami, ale potem energicznie zamrugała, starając się je odgonić. Po raz pierwszy w życiu naprawdę się o niego martwiła. Strach powiązany z jego nocnymi wypadami na miasto, braniem udziału w nielegalnych walkach, wyprawa do Twierdzy śmierciożerców, bójki, alkohol, czy napady złości. To co wtedy czuła, było niczym w porównaniu z tym jak odbierała to teraz. Wiedziała jak bardzo niebezpieczne jest wciąganie się w sam środek wojny i przerażało ją to, że Draco nie miał o tym pojęcia.

                                                                                ***

-To się nie uda-pokręcił głową, pocierając dłonią rozcięcie na wardze, w którą uderzył go Teodor zaraz po tym kiedy pojawił się zbyt spóźniony.  -Po prostu nie, to nie wypali.
Teodor wywrócił oczami.
-Czy mi się wydaję, czy robiłeś w życiu bardziej głupie rzeczy?
-Właśnie dlatego wiem, że ta nie wyjdzie. To ze wszystkich głupich rzeczy, które robiłem, byłoby najgłupsze.
-Dramatyzujesz.
-A ty nie potrafisz realnie ocenić naszych szans!-wyrzucił z siebie, szczerze poirytowany. -W najlepszym wypadku będziemy martwi zanim dotrzemy do głównego wejścia.
-Chcesz uzdrowić rodziców swojej panienki, czy nie?-wysyczał wyraźnie wkurzony Teodor. -Jeżeli chcemy zmyć się stąd i już nigdy więcej nie pojawiać, potrzebujemy pieniędzy. Gdzie można znaleźć pieniądze?-zapytał retorycznie.
-Nie włamię się do Gringotta-wywrócił oczami Draco.
-A więc tutaj rozchodzą się nasze drogi-stwierdził z przesadzonym dramatyzmem Teodor. -Współpraca z tobą to była czysta udręka-powiedział szczerze i pogardliwie, niemal go przy tym opluwając.
Draco uśmiechnął się ironicznie. Lubił tego typu komplementy. Nim jednak Teodor zdążył opuścić zaułek niedaleko ulicy Pokątnej, złapał go za kołnierz i z całą siłą przyparł go do ściany, patrząc na niego z morderczym wyrazem.
-Pomożesz mi przywrócić im wspomnienia-powiedział z powagą, tonem, nie znoszącym najmniejszej formy sprzeciwu. -Pójdziesz ze mną do Munga.
-I co jeszcze?-zapytał szczerze rozbawiony Teodor. Mimo to nie miał siły by wyrwać się spod ucisku Dracona. W ostatnim czasie Draco stał się silniejszy i coś podpowiadało mu, że siła ta nie wynika z wielkości jego mięśni.
-Jeżeli opracujemy sposób by im pomóc, przywrócę wspomnienia i tobie-powiedział nieoczekiwanie blondyn.
Teodor zamarł, nagle przestając się wyrywać. Spoważniał. Zamknął oczy, a potem się roześmiał.
Draco jedynie westchnął.
-Kto powiedział, że tego chcę?-wypluł z siebie, nagle jakby przerażony tą wizją. Draco go puścił.
-Po prostu mi zaufaj. Warto. Miałbyś wspaniałe wspomnienia-stwierdził blondyn, wsuwając ręce do kieszeni swoich jeansów. -Poza tym... to nic do stracenia. Ktoś tak obojętny jak ty, raczej by się po tym nie załamał.
Przez chwilę skanowali się wzrokiem.
-Nie wiem, czy dotrzemy do Munga. Ulice są pełne śmierciożerców. Może nie przyznali tego oficjalnie, ale zaczęli szturmować miasto. Podobno zaczęli już w Szkocji, niedaleko ich Twierdzy.
Draco uśmiechnął się.
-Całe szczęście uciekanie przed nimi nie było najgłupszą rzeczą jaką kiedykolwiek robiłem.



-------------------------------------

Ok, więc chcę przeprosić za to jak to powychodziło z tym opowiadaniem. Jak dla mnie, szkoda w ogóle się rozwodzić nad tym co to się z tego porobiło. Z początków byłam naprawdę dumna, z tego co jest teraz - już nie bardzo. Tak czy inaczej, obiecuję, że opowiadanie dokończę, najlepiej do końca tych wakacji. Jeżeli ktokolwiek nadąża za fabułą i pamięta o co chodzi - gratuluję :D 
Jeżeli tu w ogóle jeszcze ktokolwiek zagląda - tym bardziej pełna jestem podziwu. 
Życzę wam kochani miłych wakacji :* Do następnego!