-Draco, zapakowałeś już wszystko?-zacisnęła palce tuż przy cebulkach włosów i westchnęła z frustracją, kiedy lista rzeczy na niewielkiej kartce w jej dłoni wciąż pozostawała niekompletna.
-Tak, skarbie-potwierdził, nie odrywając wzroku od mugolskiej gazety, którą przeglądał.
-A moje buty? Te bladoniebieskie szpilki?
-Nie mam pojęcia czy były bladoniebieskie, ale to z pewnością jakieś szpilki-przytaknął, wywracając oczami.
-Cholera, Draco to wesele twojego ojca, mógłbyś wykazać nieco więcej zaangażowania? Za 3 godziny mamy samolot do Londynu, a to oznacza, że jeżeli nie wyjdziemy stąd za mniej niż 20 minut, to się spóźnimy!
Odetchnął, a potem ze spokojem wypisanym na twarzy wstał od stołu, podszedł do niej i położył dłonie na jej ramionach, delikatnie się uśmiechając.
-Ostatni niedoszły ślub był okropny. Nie sądzę, żeby teraz mogło być gorzej, nawet jeżeli spóźnimy się tam o cały dzień.
-Ugh...! Jesteś taki...
-Jaki?-zadziornie uniósł w górę jedną brew, a potem próbował ją pocałować.
-Lekceważący-odsunęła się. -Rozumiem, że musisz mieć wywalone na wszystko co związane ze statecznym życiem i małżeństwem, ale mógłbyś się postarać chociaż przez jeden dzień? To ważny moment dla twojej rodziny...
I takim sposobem wyszli z domu i w nerwowej atmosferze dotarli na lotnisko, gdzie nie odezwali się do siebie ani jednym słowem. Ona zdawała się być obrażona za jego naturalnie cyniczną osobowość, a on dzielnie stawiał się swojej frustracji i ani razu nie podniósł na nią głosu pomimo tego, że jej ostatnie humory doprowadzały go do szaleństwa i miał ochotę jej wygarnąć.
Tak czy inaczej, w Londynie byli punktualnie, tak jak i w willi Malfoyów, dlatego wszystkie nerwy okazały się zbyteczne i bezsensowne.
-Merlinie tak dobrze was widzieć!-wykrzyknęła Caitlyn, która powitała ich w progu. Wciąż była jeszcze nieprzygotowana. Miała na sobie szlafrok i maseczkę na twarzy.
-Jej, to takie dziwne być tu po pół roku za granicą-westchnął teatralnie i z udawanym entuzjazmem Draco, za co Hermiona spiorunowała go wzrokiem. Wzruszył ramionami z niewinną miną. Niby czemu miał nie zabierać głosu, skoro ona stała w milczeniu za jego plecami?
-Draco, Hermiona, witajcie-Lucjusz powitał ich z szerokim uśmiechem. -Wejdźcie do środka, w salonie jest już kilku gości. Potrzebujecie czegoś po podróży?
-Nie, dzięki-Draco pokiwał przecząco głową, a potem objął swoją dziewczynie w pasie, pomimo tego, że była na niego wkurzona. Jej czterogodzinny, bezpodstawny foch wydał mu się jednak na tyle absurdalny, że postanowił zaryzykować.
-Co ci jest?-zapytał z lekką już irytacją, kiedy pomimo jego szczerych starań wciąż pozostawała obojętna. Przystanął przed wejściem do salonu i korzystając, że są na korytarzu sami, zrzucił z siebie maskę powracającego do domu arystokraty. -Hermiona?-spytał z rezygnacją. Nawet nie wiedział co takiego złego powiedział.
-Nic, po prostu... mam gorszy dzień. To święto Caitlyn i twojego ojca nie dajmy go zniszczyć naszymi kłótniami, dobrze?
-Niby które z nas się kłóci?-spytał, bo naprawdę nie potrafił się powstrzymać. Nosz cholera, to raczej jego powinna dopaść złośliwość, bo to jego ojciec chajtał się z jakąś zdzirą, a mimo to, specjalnie dla niej próbował się zachowywać, a tymczasem ona mu zarzuca, że się z nią kłóci?
-Cokolwiek, Draco-wywróciła oczami. -Daj mi ochłonąć, potrzebuję przestrzeni-mruknęła z niechęcią, a potem odeszła, zostawiając go ze zmarszczonymi w niezrozumieniu brwiami.
***
Zakluczyła drzwi łazienki i usiadła na zamkniętej klapie sedesu, ukrywając twarz w dłoniach. Doskonale wiedziała, że to jej wina, że Draco naprawdę się starał i to ona wychodziła na niestabilną emocjonalnie sukę, ale nic nie mogła poradzić, że tak się aktualnie czuła.
Ślub Caitlyn tylko jej o tym przypominał. Że może też powinni zrobić krok w tym kierunku. Wraz z ostatnimi tygodniami, stres w niej narastał. Miała świadomość, że zostaje jej coraz mniej czasu, by wszystko z nim wyjaśnić. Cóż, nie miała pojęcia jak to zrobić, dlatego sama tak bardzo się bała. Do tej pory nie mogła uwierzyć, że jest w ciąży. A Draco nie mógł o tym wiedzieć, ponieważ nie był aż takim geniuszem, żeby się domyślić, że skoro jego dziewczyna co chwila rzyga, ma humorki i zachcianki to może kto wie, był takim kretynem i zrobił jej dziecko.
Odetchnęła i powstrzymała cisnące się jej do oczu łzy. Musiała być dzielna. Musiała jakoś sobie z tym poradzić i przede wszystkim, nie mówić mu aż do powrotu do Francji. Nie jeśli chciała, by ślub jego ojca nie zakończył się totalną klapą. Bała się tego jak zareaguje Draco. Wiedziała, że nie chciał mieć dzieci, cóż na pewno nie teraz. Rozumiała go. Sama bała się tego co może przynieść w ich życiu ten maluch, ale w przeciwieństwie do niego, nigdy nie mówiła, że nie chce zakładać rodziny. Zawsze tego pragnęła. Teraz byłoby jej jednak łatwiej cieszyć się, gdyby wiedziała, że on przyjmie to w podobny sposób. Nie wytrzymałaby, gdyby się od niej odwrócił.
Drżące westchnięcie wydobyło się z jej gardła kiedy stanęła naprzeciw lustra i zaczęła poprawiać włosy.
-Hermiona, jesteś tam?
Zacisnęła usta kiedy usłyszała za drzwiami jego głos. Kochała ten głos. Uwielbiała to jak się potrafił o nią troszczyć i panicznie bała tego, że mógłby od niej odejść, kiedy dowie się o ciąży.
-Tak, daj mi moment-przepłukała twarz wodą i osuszyła ją ręcznikiem, a potem otworzyła drzwi i zmierzyła z jego nieświadomie łamiącym spojrzeniem.
Był już ubrany w garnitur i wyglądał tak, że nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Mimowolnie się uśmiechnęła.
-Ginny cię szukała-powiedział, w zamyśleniu badając ją wzrokiem. -Dobrze się czujesz?-zapytał.
-Tak, pewnie, czemu nie?-wyszczerzyła się do niego, a potem, by odwrócić jego uwagę od jej samopoczucia, pocałowała go w usta. -Odnajdę ją i pójdę się przyszykować, w porządku?
***
-A więc? Jaki jest Paryż?-Ginny pomogła jej zapiąć sukienkę, która całe szczęście jeszcze na nią pasowała, a potem usiadła razem z nią na kanapie w pokoju gościnnym willi Malfoyów. -Jak się mieszka z tym idiotą pod jednym dachem?-dodała, unosząc w górę brew na wzmiankę o Draconie.
-Wspaniały-Hermiony uśmiechnęła się mechanicznie i zaczęła poprawiać coś przy swoim bucie.
-Paryż, czy Draco?-zaśmiała się Ginny. -Hermiona co z tobą? Zachowujesz się dziwnie, wszystko w porządku?-zapytała z nieco już przygaszonym uśmiechem. -Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, tak?
-Tak-pokiwała głową, a potem z paniką przysunęła dłoń do ust.
-O cholera-Ginny wytrzeszczyła oczy. -Tylko nie płacz, okay? Nie płacz-zaczęła wachlować jej oczy dłonią. -Robiłam ten makijaż przez godzinę, nie waż się uronić choćby jednej pieprzonej łezki.
-Jestem w ciąży-wyrzuciła z siebie Hermiona, nim mogłaby zmienić zdanie i jednak to przed nią zataić. -Merlinie, Ginny jestem skończona.
-Ha-rudowłosa otworzyła buzię i tak jakby zamarła w niedowierzaniu. -O kurde, Hermiona, wow-powiedziała z mieszanymi uczuciami. -No ale to... dlaczego jesteś smutna? To chyba nie tak powinno działać, no nie?-zapytała. -Draco wie?
-Nie ma pojęcia i o to właśnie chodzi-załamana dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. -On mnie znienawidzi.
-Co? Żartujesz sobie-Ginny wyśmiała ją głośnym prychnięciem. -Będzie ryczał ze szczęścia, a jak nie to...
-To co? Tak całkiem poważnie, Ginny, co ja niby wtedy zrobię?
-Nie dowiesz się, jeśli mu nie powiesz. Jak długo zamierzasz to ukrywać?
-Tak długo, aż sama się z tym nie oswoję-powiedziała słabo. -Boże, Ginny Draco na pewno stwierdzi, że jesteśmy na to za młodzi...-wyszeptała cicho. -Ja nawet nie wiem jaki on ma do tego stosunek. Kiedyś mi mówił, że nie chce żadnej rodziny. Ani ślubu. Ani niczego.
-Na pewno zmienił zdanie-stwierdziła przekonująco Ginny.
-Kto i co do czego?-Draco niespodziewanie pojawił się w pokoju, a one obie wzdrygnęły się na myśl, że mógł usłyszeć gorszy fragment ich rozmowy.
-Twój ojciec. Cały czas liczymy, że jednak nie żeni się z tą idiotką-odparła ku zaskoczeniu Hermiony Ginny. Niby kiedy tak diametralnie zmieniła o niej swoje zdanie?
-Proszę, proszę... druhna numer jeden.
-I to dosłownie-Ginny dumnie wypięła pierś, a potem poklepała Dracona po policzku i uśmiechnęła się słodko, jakby nie mogąc się powstrzymać przed okazaniem radości jaką czuła na myśl, że jej najlepsza przyjaciółka spodziewa się dziecka.
-Powodzenia, Malfoy-powiedziała z powagą.
-Dzięki?-nieco zaskoczony jej tonem blondyn uśmiechnął się niepewnie, a potem odprowadził ją wzrokiem do drzwi.
-Ceremonia zaraz się zacznie. Wyglądasz pięknie.
Wywróciła oczami, nieco zbyt późno orientując się, że tego typu gest może uznać za nieprzyjazny. Ale nic nie mogła poradzić na to, że w chwilach takich jak te myślała tylko o tym, czy może jednak jej wciąż płaski brzuch nie wygląda źle w opinającej talię sukience. Albo, czy Draco będzie tak samo mówił o niej za kilka miesięcy, kiedy stanie się grubsza i bardziej marudna? O ile w ogóle z nią zostanie...
-Okey chodźmy-zamierzała go wyminąć, ale nim zdążyła to zrobić, złapał ją za łokieć i doskonale zdając sobie sprawę z jej nastroju, pocałował ją w usta.
-Bardzo cię kocham-powiedział, a potem poprowadził ją do głównego pokoju.
Tym razem ślub jego ojca i Caitlyn przebiegł w niezakłóconym tempie. Wszystko było doprowadzone do perfekcji i z jakiegoś niezrozumiałego powodu tym razem jakoś bardziej zwracał na to wszystko uwagę. Od zaproszeń, sukienek druhen, kieliszków, kwiaty po pieprzone serwetki. Co chwila przyłapywał się na tym, że chciałby, żeby to był jego ślub. Być może odprawiony w nieco innym, bardziej kameralnym stylu, ale po prostu chciałby mieć już ten etap swojego życia za sobą. Chciałby móc nazwać Hermionę swoją żoną i mieć ją już na zawsze.
-Draconku.
Wzdrygnął się na to okropne zdrobnienie swojego imienia, a potem odwrócił się i z fałszywym uśmiechem powitał skinieniem przyglądającą mu się znad okrągłych okularów starszą panią.
-Ciocia...
-Ciocia Adele, młodzieńcze-szturchnęła go ramieniem w brzuch, przyprawiając go o bolesne skurcze. Zmierzył ją zszokowanym spojrzeniem. Skąd miała tyle siły?! -Gdzie twoje maniery? Jesteś grzeczny? Jak się uczysz?
-Skończyłem już Hogwart, ciociu-przypomniał jej ze spokojnym uśmiechem, chociaż najchętniej gdzieś by uciekł. Cóż, jakiś czas temu tak by pewnie zrobił. Tym razem spotykał się jednak z ludźmi z innym nastawieniem, znacznie lepszym podejściem. -Teraz mieszkam w Paryżu.
-Och, we Francji! Tak, jak świeżo upieczona żona twojego ojca. Caitlyn nigdy nie dorówna Narcyzie, ale to wspaniała dziewczyna. Na pewno przyniesie dumę rodowi Malfoyów.
Zacisnął zęby, postanawiając przemilczeć wzmiankę o swojej matce. Zamiast tego zaczął przeczesywać wzrokiem tłum tańczących gości w poszukiwaniu Hermiony. Był pewny, że jakiś czas temu porwał mu ją do tańca jeden z jego dalekich kuzynów.
-Masz tam jakąś damę, Draconku? Zapewnisz swojej rodzinie kolejny powód do radości? Kiedy będziesz się żenić?-zapytała, w dokładnie tym samym momencie, w którym on wypatrzył swoją dziewczynę i złapał z nią kontakt wzrokowy.
-Chciałbym jak najszybciej-przyznał szczerze, nim zdążył się pohamować. Ale nie potrafił, nie wtedy, kiedy patrzył jej w oczy. Piosenka się skończyła, a jego kuzyn podziękował Hermionie, która teraz powoli szła w ich kierunku. Wyglądała zjawiskowo w srebrzystoniebieskiej sukience i butach w tym samym odcieniu. Wyglądała jak królewna.
Mimowolnie wyszczerzył się w jej stronę.
-A więc to ona-powiedziała z pewnością siebie ciotka Adele, bez ostrzeżenia chwytając Hermionę za nadgarstek. -Ile urodzisz mu dzieci, skarbeńku? Nie wiem, czy jej biodra zapewnią ci liczne potomstwo, Draconku.
Wydało mu się to zabawne, dlatego niemal opluł się, dzielnie powstrzymując atak śmiechu. Hermiona nie wyglądała jednak na rozbawioną. Tak jakby pobladła, nieznacznie się wycofując.
-Och, ciociu daj spokój z dziećmi, okay? To jeszcze nie ten czas, nie planujemy żadnych dzieci-zapewnił ciotkę, pewny, że to właśnie takiej reakcji oczekuje jego dziewczyna. Cóż miał nawet lekkie wyrzuty sumienia, że zaczął się śmiać, skoro dla niej to była aż tak poważna sprawa. Nie chciała mieć dzieci? Nie chciała o nich gadać? Proszę bardzo. Temat skończony.
-Przepraszam na moment-Hermiona uśmiechnęła się ciepło, jednak w jej oczach dostrzegł coś na kształt zranienia. Z dezorientacją odprowadził ją wzrokiem. Obserwował jak się od siebie oddalają i nie miał pojęcia co zrobić, żeby temu zapobiec.
***
Kilka dni później znów znajdowali się w swoim niewielkim mieszkanku w Paryżu. Niewielkie, ale schludne zapewniło im ciepło i przytulność, jakiego nie zaznali w żadnych poprzednich domach. A mimo to, siedząc w nim pewnego listopadowego wieczoru, Draco czuł się tak, jakby znów przeoczył coś w swoim życiu. Coś zaniedbał.
Obserwował Hermionę z drugiego końca pokoju, próbując zrozumieć co robił nie tak. Chciał jej dać całego siebie, ale ona najzwyczajniej go odtrącała.
-Co robisz?-zapytał ze znudzeniem. Nudziło mu się okropnie, a od jakiegoś czasu nie mógł z nią nawet porozmawiać.
-Czytam-odparła sucho, na co przewrócił oczami. Zdecydowanym ruchem poderwał się od stołu i zajął miejsce obok niej na fotelu, wyrywając jej książkę z ręki.
-Idź stąd, tu nie ma miejsca na dwie osoby-próbowała odzyskać powieść, ale na próżno. Rzucił ją za plecy, nie patrząc nawet gdzie dzieło jakiegoś romantyka poleci.
-Dlaczego życie postaci, które nawet nie istnieją są ważniejsze ode mnie?-zmrużył oczy, przyglądając się jej z miną małego dziecka. Tęsknił za nią.
-Nic nie jest ważniejsze od ciebie-odparła z powagą, głośno przełykając ślinę.
Na pewien sposób odetchnął z ulgą. Dawno nie słyszał z jej ust podobnego wyznania. Tak długo, że aż zaczynał wątpić, czy kiedykolwiek je słyszał.
Złapał ją za uda i podniósł, samemu zajmując jej miejsce na fotelu. Usiadła na nim, niepewnie opierając dłonie o jego tors.
-Wiesz, że możesz mi powiedzieć, prawda?-spojrzał jej w oczy i odgarnął kosmyk jej kasztanowych włosów za ucho. Zacisnął usta w wąską linię. -Cokolwiek cię trapi, po prostu mi powiedz. Jestem godzien zaufania...-to brzmiało wręcz desperacko. Żałośnie. Jakby umierał z tęsknoty za ich normalnymi relacjami.
-Wiem, że tak-potwierdziła krótkim skinieniem głowy. -Wszystko jest w porządku.
-Nie wydaje się, jakby było w porządku-powiedział, nie zamierzając odpuścić. A ona poczuła się jak przyparta do muru. Na samą myśl, że miałaby mu powiedzieć, zaczynał boleć ją brzuch i wszystko podchodziło jej do gardła. Nie była wstanie. Jeszcze nie była gotowa.
Uśmiechnęła się i potarła dłońmi jego nieco szorstkie policzki, złączając ich usta w wolnym, słodkim pocałunku. Nie chciała, żeby przez to wszystko zaczęli się od siebie oddalać.
Oddalali się od siebie coraz mocniej. Wiedział to. Rozmowy zaczęły stawać się coraz bardziej niezręczne. Automatyczne. Jakby rozmawiał z obcą osobą. I rozpaczliwie pragnął to ratować, ale brakowało mu już pomysłów. Wszystkie szczere rozmowy, spacery i kolacje były niewypałami. Była inna, chociaż teoretycznie nie zaczęła robić nic co by ją taką uczyniło. Cały czas twierdziła, że jest w porządku. Ale on wiedział, że coś jest nie tak. I z każdym kolejnym dniem dobijało go to, że to może jednak on nie zachowuje się tak, jak powinien. Że to on nie okazał się taki dobry jak na początku myślała. Że czymś ją rozczarował.
-Wyjdziemy gdzieś?-zapytał, odgarniając włosy z jej nagiego ramienia. Przekręciła się w jego stronę i podciągnęła kołdrę tak, żeby zasłaniała jej piersi, a potem przyjrzała mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Gdzie?-jej głos krył za sobą ciekawość. Uśmiechnął się. Wszystko było lepsze od wrogiego nastawienia, albo co gorsza, obojętności.
-Nie byliśmy jeszcze w Paryżu-zauważył, na co wybuchnęła śmiechem. Śmiechem, który jednak szybko ucichł. Posmutniał.
-Mieszkamy w Paryżu, Draco. Zwiedziliśmy już wszystko co się da. Wieżę Eiffle'a, Luwr...
-Nie o to mi chodzi-przerwał jej szybko, nim zdążyłaby mu wymienić jakiekolwiek nudne muzeum lub galerię, do której dał się zaciągnąć. A raczej zaprosił ją mimo własnej chęci, bo myślał, że to cokolwiek zmieni.
-Okey-powiedziała niepewnie, marszcząc brwi. -Chcesz iść już teraz?
-Dochodzi dziewiąta-spojrzał na zegarek. -Tak, ubierajmy się.
***
Chciał jej pokazać coś więcej niż słynne ulice, cuda architektury czy drogie restauracje. Chociaż mógłby dać jej to wszystko i pewnie by się jej podobało. Podobało by się każdej kobiecie.
Chodziło raczej o to, że po ustabilizowaniu swoich relacji z ojcem, znów uzyskał dostęp do majątku Malfoyów. Znów był arystokratą i miał na swoim koncie pieniądze pozwalające mu dać jej niemal wszystko. A to by było za proste.
Zamiast tego zaprowadził ją nad rzekę, nagle przystanął i usiadł na chodniku, spuszczając nogi w dół, tak, że niemal utopił swoje stopy w Sekwanie. Na przeciwległym brzegu lśniły światła rozjaśniające typowo paryskie uliczki.
Hermiona w milczeniu zajęła miejsce obok niego.
-Chcę, żebyś wiedziała, że nie dbam o to co zrobisz, nie poddam się co do ciebie. Zmienię się jeśli chcesz, ale nie odpuszczę. Nie po tym wszystkim co zrobiłem, żeby cię zdobyć.
Przeniosła na niego zaskoczone spojrzenie.
-O czym ty mówisz?
-Po prostu chcę, żebyś to wiedziała-westchnął. Nakłonienie jej do zwierzeń nie miało sensu.
-Wiem.
-Wiesz?-zapytał nieprzekonany. -Myślę, że we mnie wątpisz.
Zmarszczyła brwi. Czy w niego wątpiła? Nie zasługiwał na to, ale chyba tak, skoro sądziła, że odejdzie od niej, kiedy powie mu o dziecku. Może już by mu powiedziała, gdyby nie to co palnął na ślubie. To ją tylko uświadomiło, że nie chce o tym rozmawiać.
-Draco ja po prostu...
-No co?!-podniósł głos, dając upust swojej frustracji. Jednocześnie wyrzucił ręce z kieszeni i wtedy coś wyleciało do rzeki, tonąc w niej z głośnym pluskiem.
-Kurwa-zaklął okropnie, jakby z rezygnacją, a potem, niczego jej nie tłumacząc, w błyskawicznym tempie ściągnął z siebie kurtkę i buty. Nie miała nawet pojęcia jak zareagować, kiedy z gracją skoczył do rzeki i zniknął pod wodą.
A potem czekała. Czekała rozmyślając nad tym jak brudna i lodowata jest rzeka o tej porze roku, a także o tym jak nieodpowiedzialne jest kąpanie się w niej. Zwłaszcza w nocy.
Wynurzył się po kilkudziesięciu sekundach. Szczękając zębami podciągnął się na murku i usiadł obok niej, ociekając wodą.
-Co to miało być?-zapytała z szokiem. Nie była nawet wstanie się na niego wkurzyć. Była po prostu zdziwiona.
-Ugh, nieważne. Przepadło-z niezadowoleniem przetarł dłonią twarz i rzucił jej zrezygnowane spojrzenie. -Woda jest za brudna. No i jest za ciemno. Nic nie widać.
-Co takiego? Co wpadło do wody, Draco?-zapytała z lekką paniką, bo po nieszczęśliwym wyrazie jego twarzy, wnioskowała, że było to coś ważnego.
-Pierścionek-wzruszył ramionami, a potem westchnął z rezygnacją i uśmiechnął się blado w jej stronę.
-Pierścionek-powtórzyła, czując jak zalewa ją fala dziwnego uczucia. -Coś jak pierścionek zaręczy...
-Nie kończ tego-przerwał jej, przykładając jej palec do ust. Wyglądał na naprawdę dobitego faktem, że zatonął.
-Okey-mruknęła, odwracając wzrok. Czy on się zamierzał oświadczyć? Naprawdę chciał to zrobić? Sama nie miała pojęcia jak powinna się z tym czuć. -Merlinie, Draco powinniśmy wrócić do domu-powiedziała nagle, uświadamiając sobie jak bardzo musi być zmarznięty. Poderwała się z ziemi i spojrzała na niego wyczekująco, ale on tylko się zaśmiał. Siedział nad brzegiem Sekwany, ociekając wodą i po prostu się śmiał. Jakby to co mu się przydarzyło było najzabawniejszą rzeczą jaka przydarzyła mu się w całym jego życiu. Ale tylko Hermiona była wstanie wychwycić w tym śmiechu gorycz.
*****
Zrozumiała, że musi mu powiedzieć. Przeciąganie tego przez kolejne tygodnie było nie w porządku. Widziała jak obydwoje męczą się przez to niedopowiedzenie, no i jeszcze pierścionek, który Draco utopił w rzece. Chciał się jej oświadczyć. A ona nie mogłaby przyjąć tych oświadczyn, nie mówiąc mu uprzednio prawdy. To by było po prostu nie w porządku. Chciałaby, by składając jej taką propozycję był w pełni świadomy kim jest.
Po tym jak przeprowadzili się do Paryża, Draco dostał pracę we francuskim ministerstwie magii, gdzie w departamencie walki z czarną magią, zajmował posadę głównego aurora. Zdecydowanie nie było to to, o czym zawsze marzył. Miał zbyt duże umiejętności na to by pracować za biurkiem, ale zdawał się być szczęśliwy. Prowadził życie typowego mugola i pracował w ministerstwie magii na całkiem niegroźnym stanowisku. I umiał to pogodzić. Umiał wrócić do domu i być zadowolonym. Więc nie mieli powodu by narzekać, prawda?
Wzdrygnęła się na dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Wrócił. A ona miała powiedzieć mu prawdę.
-Cześć-uśmiechnął się do niej. Szczerze. Tak jakby naprawdę cieszył się, że ją widzi. Jakby kochał ją całym swoim sercem i to dodało jej trochę odwagi.
-Hej-uniosła lewy kącik ust do góry, starając się nie panikować. -Jak było w pracy?-no i stchórzyła.
-Nic specjalnego. To znaczy, nic mnie nie zaskoczy. Nigdzie nie może być gorzej niż w Wielkiej Brytanii-zaśmiał się, mierzwiąc palcami swoje jasne włosy. W ostatnim czasie był przystojniejszy niż kiedykolwiek. Kiedyś wstrzymywała oddech za każdym razem kiedy się uśmiechnął. To było tak rzadkie, że czuła się, jakby doznawała jakiegoś zaszczytu. Teraz Draco śmiał się prawie cały czas i to sprawiało, że wyglądał cudownie, a ona co chwila zapominała przy nim jak się oddycha.
Zsunął płaszcz ze swoich ramion i podszedł do niej, niemal od razu łącząc ich usta w pocałunku.
-Tęskniłem za tobą-powiedział szczerze, gładząc palcami jej policzki. -Zamówimy chińszczyznę i obejrzymy film?-zapytał zachęcającym tonem. W jego tłumaczeniu znaczyło to mniej więcej zamówimy chińszczyznę, obejrzymy pierwsze 5 minut filmu, a potem będziemy obściskiwać się na kanapie. Kuszące. Ale ona musiała mu powiedzieć. Tylko jak się do tego zabrać? Powiedzieć hej, słuchaj Draco, za niecałe 9 miesięcy zostaniesz tatusiem, więc jak na razie odpuśćmy sobie film!?
-Musimy pogadać.
Jego mina natychmiastowo spoważniała, a ona miała ochotę przywalić sobie w czoło. Najlepiej jakąś łopatą.
-Okey-pokiwał głową, przyglądając się jej z niepokojem. Jakby już się szykował na to, kto z jego krewnych umarł.
-To nic złego-zapewniła go od razu, a zaraz potem skarciła się za dawanie mu fałszywej nadziei. Cóż, czuła się okropnie myśląc tak o swoim dziecku. Kochała je, ale nie miała pojęcia jak zareaguje na to Draco. Czy dla niego też, nie będzie to nic złego?
-Hermiona?-zamrugała, czując jego ręce na swoich ramionach. Potarł je swoimi dłońmi, a potem zjechał nimi w dół i zacisnął dłonie na jej biodrach. -Po prostu to powiedz, okey?-przytulił ją i pocałował w czubek głowy i już wiedziała, że musi mu zaufać. Że już nie ma innego wyjścia.
-Jestem w ciąży.
O tak. Dużo łatwiej powiedzieć to, kiedy nie patrzyła mu w oczy. Czuła jak jego uspokajający dotyk na plecach zamiera, a on przestaje oddychać. Poczuła jak łzy napływają do jej oczu. Mogła się tego spodziewać. Ale na pewien sposób czuła też ulgę, bo nareszcie pozbyła się tego ciężaru.
Poczuła jak odsuwa ją od siebie na długość ramion i przygląda się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ścierając łzy z jej twarzy. Chyba był zaskoczony. Tak, Draco Malfoy bywał zazwyczaj przygotowany na wszystko, tylko nie to, że zostanie ojcem.
-Ja... wow, mówisz poważnie?
Zacisnęła powieki, czując jak wypływa spod nich fala świeżych łez. Niby od samego początku wiedziała, że kiedy mu powie nie będzie szalał z radości, a mimo to, kiedy wreszcie usłyszała od niego to mało entuzjastyczne zdanie, poczuła się tak, jakby oberwała w twarz. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak ogromnej nadziei się trzymała i jak bardzo zabolało ją, kiedy ta nadzieja odeszła.
Odwróciła się do niego plecami i zakryła twarz dłońmi, uświadamiając sobie, że ma przed sobą kolejny ciężki etap. Właściwie nie wyobrażała sobie jak ma sobie poradzić sama. Bez jego wsparcia. Dotarło do niej jaka była głupia cały czas zakładając, że jej pomoże. Jaka była głupia jadąc z nim do Francji bez jakiejkolwiek gwarancji, że się nią zaopiekuje.
Podszedł do niej od tyłu i owinął ją ramionami w pasie, kładąc dłonie na jej brzuchu, jakby próbując się tam czegokolwiek doszukać, ale jej brzuch pozostawał płaski.
-Mówisz poważnie?-to mu się wydawało po prostu nieprawdopodobne. I może głupio z jego strony, skoro ona właśnie przeżywała załamanie nerwowe, ale musiał być pewny.
Pokiwała głową. Najwyraźniej nie była wstanie wydobyć z siebie żadnego słowa. I dopiero wtedy uświadomił sobie jak musiała to odebrać.
Odwrócił ją w swoją stronę i uśmiechnął się, co wywołało na jej twarzy konsternację.
-Od kiedy wiesz?-zapytał, odgarniając włosy z jej twarzy.
-Od dwóch tygodni-jej głos się łamał i był drżący, jakby zaraz miała wybuchnąć strasznym szlochem.
-Czyli cały ten czas...
-Cały ten czas bałam się ci powiedzieć i proszę bardzo, widzę, że to wszystko nie było bezpodstawne...
-Co? O czym ty gadasz?-zmarszczył brwi i pokręcił głową, jakby domagając się wyjaśnień, ale zaraz potem olał to wszystko i po prostu ją pocałował. Zaskoczył ją. Zaskoczył ją, kiedy złapał ją za pośladki i podniósł, zmuszając do tego by oplotła go nogami w pasie, a potem posadził ją na stole, złączając ich czoła. Uśmiechał się.
-Dziękuję.
Czuła jak jej serce zaczyna mocniej bić.
-Za co?-zapytała z niezrozumieniem. Draco był nieprzewidywalny. W każdej chwili mógł powiedzieć coś w stylu dziękuję, za zniszczenie mi życia. I w momencie kiedy zaczęły się przeciw niej buntować własne myśli, że w końcu ona nie zrobiła nic złego i do powstania dziecka potrzeba dwóch osób więc jej strach jest zupełnie bezpodstawny, Draco odpowiedział:
-Za uczynienie tego dnia jednym z najpiękniejszych w moim życiu-pocałował ją znowu, a jej zrobiło się cieplej na sercu. Ulga. Tak, czuła się teraz dużo lżejsza.
-Jednym z najpiękniejszych?-zapytała, wplatając palce w jego jasne włosy. -Które dni są jeszcze piękne?
-Och skarbie, chodzi o to, że... mamy przed sobą jeszcze mnóstwo pięknych chwil. Tyle rzeczy do zrobienia-uśmiechnął się i jeszcze raz złączył ich usta w pocałunku.
------------------------------------------------------
Halo halo! Proszę przeczytać!
Chyba zamierzam zrobić 60 rozdziałów więc to jeszcze nie koniec :D
W mojej głowie pojawił się pomysł coby nie kontynuować tego opowiadania!! I tu wam króciutko przedstawię, że chodziłoby o losy Teodora po tym co dzieje się tutaj, czyli jak żyje po odzyskaniu swoich wspomnień. Ktokolwiek entuzjastycznie podchodzący do tego pomysłu? Dajcie znać w komentarzach! Miłych wakacji i do następnego rozdziału :*
sobota, 20 sierpnia 2016
sobota, 13 sierpnia 2016
-Rozdział 57- Make New Memories
Kiedy tylko przekroczył próg swojego mieszkania razem z Hermioną, Teodor nieoczekiwanie i gwałtownie złapał go za fragment koszulki i rzucił o drzwi, zapewniając jego głowie niezbyt delikatnie spotkanie z twardą, drewnianą nawierzchnią.
-Kurwa-zaklął i zagryzł zęby, wypuszczając przez nie uspokajający oddech. Gdzieś tam słyszał jak Hermiona wydaje z siebie okrzyk zaskoczenia i dotarło do niego, że nie ma pojęcia o tym, że Teodor odzyskał swoje wspomnienia.
-Jak mogłeś coś takiego zrobić, co?-brunet trzepnął go dłonią w tył głowy. -Jesteś takim kretynem, Draco! Omal nie umarłeś! Ludzie, którym przestaje bić serce, bo wykrwawiają się na chodniku, siedzą po tym miesiącami w szpitalach, a nie kurwa ratują panienki! Powiedziałeś, że niedługo wrócisz, ile można badać, czy dziewczyna jest trupem, czy nie?!
-O czym on mówi?-Hermiona obdarzyła ich dwójkę zdenerwowanym spojrzeniem, podczas gdy on złapał się za obolałe miejsce na skroni i rozmasował je, z irytacją wypisaną na twarzy wymijając Teodora, który przyciskał go do drzwi.
-Swoją drogą, fajnie, że nie jesteś jednak martwa, Granger-Teodor mruknął do Hermiony, co wywarło w niej jeszcze głębszy szok.
-Od kiedy wy normalnie ze sobą gadacie?-wyrzuciła z siebie, z ciężkim westchnięciem opierając się o ścianę. Ze zmęczenia przycisnęła dłonie do czoła i wzięła kilka głębszych oddechów, zwracając tym na siebie uwagę równie wykończonego Dracona, który widząc to, ruszył jej z pomocą. Zawrócił i zamierzał wziąć ją na ręce, ale zanim zdążył to zrobić, odepchnął go Teodor.
-Rana się nie odzywała?-zapytał, ostentacyjnie gapiąc się na nieco przybrudzony krwią t-shirt Dracona.
-Jaka rana?-Hermiona uniosła w górę brwi, kiedy Teodor bez ostrzeżenia uniósł jej ciało i przeniósł na kanapę, pod bacznym spojrzeniem wkurzonego tym Dracona.
-Małe komplikacje przy pracy-wykrztusił z siebie blondyn. Tak naprawdę określenie tego małymi komplikacjami ledwo przechodziło mu przez gardło. To było spore niedopowiedzenie. Nie udało mu się uratować jej rodziców. Niemal umarł, ale najgorsze w tym wszystko było to, że dopuścił by w tym czasie wioska, w której przebywała Hermiona spłonęła. Nigdy w życiu nie był niczym tak przerażony jak myślą, że mógłby ją stracić. -Nieważne, Hermiona, nie przejmuj się tym. Powinnaś odpoczywać.
-Tak samo jak ty-zauważyła zatroskana dziewczyna. Poklepała miejsce na kanapie po swojej prawej stronie i uśmiechnęła się blado, kiedy pomimo starań, jego twarz wykrzywił grymas bólu kiedy do niej dołączył.
-Świetnie. Wszystko z wami w porządku, gołąbeczki?-Teodor pojawił się w pokoju z butelką wody, pudełkiem jakichś lekarstw, kilkoma fiolkami różnych leczniczych eliksirów i opakowaniem ciastek. -Będę się już zbierał. Mam tak wiele spraw do załatwienia... no wiecie, szalejący po mieście śmierciożercy, masa trupów i takich tam różnych...-westchnął, a jego twarz spoważniała. -No i jeszcze muszę to wszystko ogarnąć. Mam taki bałagan w głowie-odetchnął ciężko, jakby powstrzymywał się przed rozsypaniem, a potem wymusił na twarzy ironiczny uśmiech, poklepał Dracona po ramieniu i wyszedł z mieszkania.
-Jego wspomnienia wróciły?-Hermiona przyjrzała się Draconowi, który z ciężkim westchnięciem oparł się plecami o kanapę i ukrył twarz w dłoniach.
-Tak-z rezygnacją pokiwał głową.
-Jak to się stało? Jest jakiś sposób?
Bolesne szarpnięcie sparaliżowało jego serce, kiedy usłyszał w jej tonie nadzieję na uratowanie rodziców. Dałby sobie uciąć rękę, że to o nich pomyślała właśnie w tej chwili.
-Nie wiem, Hermiona-przygarnął ją do siebie ręką, ale nie otwierał oczu. Tak, jakby nie był wstanie na nią spojrzeć i się jej do wszystkiego przyznać. Jego serce ważyło jakieś trzy tony... -W jego przypadku to coś na wzór terapii szokowej.
-To znaczy?-dociekała, opierając dłoń na jego torsie.
-Musimy o tym teraz gadać? Mam na myśli, że jestem wykończony i...
-Nie ma mowy, dopóki mi tego nie wyjaśnisz. Nagle Teodor jest tym dobrym, łazi po twoim mieszkaniu, przynosi ci leki przeciwbólowe i zachowuje się jak twój przyjaciel?
-Byłem martwy-wyrzucił z siebie, z poddaniem, uchylając swoje powieki, a potem, widząc jej zaskoczony wyraz twarzy, zagryzł wargę. -Przez kilka minut-sprostował. -Miałem zatrzymaną akcję serca, przestałem oddychać. Teodor mi pomógł ale tak bardzo przeraził się tym, że umieram, że aż o wszystkim sobie przypomniał-wzruszył ramionami, jakby to było nic, a potem dzielnie znosił jej zmartwione spojrzenie.
-Dobrze się już czujesz?-zapytała, na co skrzywił się i niejednoznacznie pokręcił głową. Czuł się okropnie.
-Ale cieszę się, że nic ci nie jest-powiedział w końcu, powoli całując ją w czubek głowy. -Kocham cię. Bardzo, bardzo, bardzo.
Nie widział jej twarzy, ale wiedział, że się uśmiecha.
***
-Czemu nie śpisz?-zapytał, kiedy przebudziwszy się w środku nocy ruszył po kolejną dawkę eliksiru przeciwbólowego i natknął się na nią w kuchni. -Źle się czujesz?-z troską zmarszczył brwi i podszedł do niej, odrywając jej dłonie od twarzy.
-Przepraszam, obudziłam cię?-zapytała, wykrzywiając usta w żałośnie słabym uśmiechu.
-Nie-szybko pokręcił głowa. -Po prostu chciałem się napić.
Rozłożył ręce, a ona bez namysłu zeskoczyła z blatu i wpadła w jego ramiona, pociągając nosem i wtulając twarz w jego klatkę piersiową. Z mocno zaciśniętymi zębami pogładził jej włosy, czując jak jej łzy moczą mu koszulkę.
-Co się stało? O co chodzi?-jego ciche pytania zawisły w kuchennej przestrzeni, podczas kiedy ona wspięła się na palce i mocno go pocałowała. Odwzajemnił pocałunek, silniej oplatając ją ramionami. Powoli przejechał językiem po jej wardze, a potem odsunął się i spojrzał na nią ze zmartwieniem, wydając z siebie ciche westchnięcie.
-Hermiona?-rzucił jej ponaglające spojrzenie.
-Po prostu...-zawahała się. -Nie mogłam zasnąć.
-Przestań, po prostu mi powiedz-nalegał, na co ona mocno zacisnęła powieki i wydała z siebie drżące westchnięcie.
-Nie chcę, nie mogę tu żyć-powiedziała w końcu, pozwalając by jej cichy, łamiący się szept pokonał dzielące i przytłaczające ich milczenie. -To dlatego nie zapytałam cię o tamten wyjazd do Szkocji, Draco. Bo nie zniosłabym tego, że nie chciałbyś jechać ze mną, a wiedziałam, że tak będzie-łzy zaszkliły się w jej oczach, a on wstrzymał oddech, nie do końca wiedząc co jej powiedzieć. Czuł się winny, to na pewno. -Ja już tutaj po prostu nie wytrzymuję-spuściła głowę i szybko otarła łzy, a on czuł się potwornie, bo kazał jej mieszkać w Londynie, chociaż tyle razy prosiła go, by wyjechali.
-To nie tak, że nie chciałem z tobą jechać-chciał jej wyjaśnić, że walka ze śmierciożercami została przez niego uznana za wyższe dobro niż ratowanie własnego tyłka, ale teraz już rozumiał jak bardzo się mylił. Zrozumiał w momencie, w którym klęczał po środku pogorzeliska, myśląc, że ona nie żyje i już wiedział, że to wszystko, wszelkie prośby, by uciekali z Londynu nie były spowodowane jej tchórzostwem. Hermiona Granger nigdy nie dała mu powodu by wątpił w jej odwagę. Ona po prostu niemal codziennie czuła się tak, jak on czuł się w tym szkockim miasteczku.
-A mimo to, wróciłeś do Londynu-wyrzuciła z siebie i teraz już nie mogła powstrzymywać łez. Jak gdyby miała do niego o to żal, nieważne jak bardzo starałaby się wzbraniać przed tym uczuciem. Zostawił ją i nie dał żadnego powodu, żeby mogła to zrozumieć. -Zastanawiałam się, czy...-jej głos się załamał. Prawie płakała i nie była wstanie spojrzeć mu w oczy. Jakby wstydziła się tych wszystkich pretensji, ale ból w jej sercu był tak ogromny, że nie pozwalał jej siedzieć cicho. I czuł się źle, że przez tyle czasu pozwalał jej milczeć. -Czy nie wróciłeś, bo byłeś tak bardzo zły, że zabrałam cię do Szkocji, nie pytając o zdanie. Czy chciałeś mi zrobić na złość i to był ciąg dalszy naszej kłótni. Ja po prostu nie rozumiem, dlaczego to było dla ciebie tak bardzo ważne. Czemu mnie tam zostawiłeś?
Milczał. Siedział cicho, gapił się na nią bez żadnego wyrazu i przewijał w głowie jej słowa, próbując znaleźć w sobie odpowiedź, która pozwoliłaby mu dać jej to czego oczekiwała. Problem polegał na tym, że tak właściwie nie miał pojęcia, czego ona chciała. Niby co miał jej powiedzieć? Patrząc na nią i widząc w niej cały ten żal, po prostu zapominał jak się gada. Ponieważ miał pieprzoną świadomość tego, że być może zawiódł ją w momencie, w którym potrzebowała go najmocniej.
-Ponieważ czasami...-wziął głęboki oddech, spuścił głowę, ale zaraz potem uświadomił sobie, że musi patrzeć jej w oczy, jeżeli nie chce wyjść na tchórza. -Czasami mam wrażenie, że za wszystko jestem odpowiedzialny. Nie przyczyniając się do pewnych rzeczy, stojąc w milczeniu podczas kiedy rozstrzygają się najważniejsze losy naszego świata, to tak jakbym dokładał się do tych, którzy próbują go zniszczyć. Przez całe swoje życie byłem dostatecznie okropny, by ludzie odtrącili mnie na wszystkie możliwe sposoby. Zabrano mi różdżkę, Hermiono. Odebrano mi cząstkę siebie samego, przestałem być czarodziejem. Dlatego teraz, kiedy wreszcie wiem kim jestem, chcę walczyć o wszystko co jest dla mnie ważne, nawet o świat, w którym nikt mnie już nie chciał. Chcę móc spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że się zmieniłem. Że nie jestem już śmierciożercą, tylko kimś kto naprawia wyrządzone przez nich szkody. Chciałem...-na moment się zawiesił, ponieważ naprawdę nie chciał jej o tym wspominać, a przede wszystkim nie chciał widzieć rozczarowania w jej oczach, ale wiedział, że ten jeden raz musi być z nią całkowicie szczery. -Chciałem uratować twoich rodziców.
***
-Co?-to głupie, tak, ale w jej głowie panowała teraz pustka. Patrzyła się na niego tak, jakby powiedział coś w zupełnie innym, nieznanym jej języku. Nie wiedziała jak zareagować, ani co dokładnie mu powiedzieć.
-Przepraszam-szepnął z bólem, spuszczając głowę. -Nie mówiłem ci, bo to nie było pewne. Nie chciałem dawać ci bezsensownej nadziei.
-Pojechałeś w sam środek ukrywającej się po ulicach i polującej na twoją głowę armii śmierciożerców, żeby ratować wspomnienia mojej rodziny?-zapytała z niedowierzaniem. -Merlinie, Draco, dlaczego akurat teraz?-zapytała, a jej wnętrze zalała jednocześnie fala ulgi i przerażenia. Była szczęśliwa, że nie odszedł od niej wtedy, bo nie była dla niego dostatecznie ważna, ale świadomość, że jest tak bardzo lekkomyślny doprowadzała ją do szału.
-Razem z Teodorem mieliśmy plan-powiedział cicho. -Niestety nic nie wyszło, bo nas zaatakowali i...-westchnął z rezygnacją. -Przykro mi.
Czasami czuła się tak, jakby wciąż była małą dziewczynką. Jakby wciąż żyła w Hogwarcie. Wtedy wydawało jej się, że jej życie jest trudne. Że co dzień styka się z masą przygód i niebezpieczeństw, bo jest najlepszą przyjaciółką Harry'ego Pottera. Ale to, co działo się w jej życiu wtedy, było niczym w porównaniu z tym, z czym mierzyła się w aktualnym momencie, ponieważ jeszcze nikt nie kazał jej patrzeć w oczy osobie, która była dla niej najważniejsza i decydować o ich przyszłości, o wszystkim w tak trudnych momentach.
-Dziękuję-szepnęła wprost w jego usta i uśmiechnęła się szczerze, patrząc prosto w jego szare, smutne oczy. -Jestem z ciebie tak cholernie dumna. I tak bardzo cię kocham. I... proszę po prostu obiecaj mi, że następnym razem niezależnie od tego co się stanie, zrobimy wszystko, żeby być razem-zarzuciła mu ręce na szyję, a on z zaskoczeniem pokiwał głową na znak, że się zgadza. Czekał na moment, w którym mógłby ją pocałować za jej wspaniałomyślnie mało karcące słowa, ale ona tylko wplotła palce w jego włosy i mówiła dalej:
-I nigdy więcej nie rób czegoś takiego. Nie zostawiaj mnie z tym okropnym poczuciem, że możesz nie wrócić. Po prostu zacznij szanować swoje życie, chociażby ze względu na mnie, ponieważ... ponieważ dosłownie umrę, jeżeli coś ci się stanie.
Tak, ostatnie wydarzenia pozwoliły mu teraz zrozumieć co miała na myśli.
-Po prostu pozwól mi kochać cię tak mocno, jak robię to teraz tyle, że bez tego okropnego przeczucia, że może z tego nic nie wyjść. Chcę móc widzieć cię ze mną w swojej przyszłości.
***
Teodor Nott - znany z zasilania szeregów Voldemorta podczas pierwszej i drugiej bitwy o Hogwart, 20 letni śmierciożerca, dał o sobie znać wczorajszej nocy, kiedy oddziały zwolenników Czarnego Pana niespodziewanie wkroczyły na ulice Londynu. Walkę Teodora niewątpliwie można uznać za spektakularny pojedynek śmierciożerców.
Widziany przez obserwatorów Nott w pojedynkę rozgromił 10 bandyckich oddziałów, tym samym umożliwiając aurorom zatrzymanie wszystkich pozostałych sprawców wczorajszych rozruchów.
Upił kolejny łyk herbaty i z zamyśleniem przekręcił kolejną stronę Proroka, niekontrolowanie ziewając. Mimo to, z jego twarzy nie schodził cwany uśmieszek. Jak bardzo by udawał, nie mógł ukryć zadowolenia, które budowało się w nim na myśl, że Teodor tak bardzo przystopował postęp wychodzących z ukrycia śmierciożerców. Teraz z pewnością będą potrzebowali kolejnych miesięcy by rozpocząć nowe powstanie, o ile w ogóle się na nie zdecydują. Ministerstwo grzmiało od wydawanych wyroków. Tak skutecznego pojmania zwolenników Czarnego Pana jeszcze nie było, nawet po wygranej bitwie o Hogwart.
Harry Potter, tak jak i budzącą kontrowersje, skandaliczną plotkę o jego domniemanym zabójstwie Ronalda Weasleya, wydarzenia wczorajszej nocy pozostawia bez komentarza.
Zgadzamy się jednak ze słowami innych ekspertów. System polityczny magicznego społeczeństwa zawiera zbyt wiele luk, by ratować podupadającą po wojnie gospodarkę, a ostatnie, nocne rozruchy tylko ten postęp opóźniają. Szefowie wszystkich departamentów zwołali wyjątkową obradę, która ma za zadanie szczegółowo omówić wszystkie kryzysy dotykające dzisiejszą Anglię.
-Dzień dobry.
Uśmiechnął się, kiedy poczuł na swoim policzku delikatny pocałunek wciąż zaspanej Hermiony. Dziewczyna zajęła miejsce obok niego przy stole, a potem zabrała mu z talerza tosta z serem i z szerokim uśmiechem wpakowała go sobie do buzi.
-Jesteś gotowa?-zapytał, obserwując ją z niepohamowanym zadowoleniem. Chciałby spędzać tak każdy poranek. Każdy, aż do śmierci.
-Na co?-zapytała nieco niewyraźnie, wciąż przeżuwając jego śniadanie. Zaśmiał się.
-Wygląda na to, że mogę spełnić twoje życzenie. Możemy wyjechać. Gdzie tylko chcesz. Nic nas nie trzyma, sytuacja ze śmierciożercami powoli będzie się stabilizowała-wyjaśnił, a potem obserwował zaskoczenie malujące się na jej twarzy.
-Mówisz zupełnie serio?-spytała z nadzieją.
-Jedziemy gdzie tylko chcesz, skarbie. Jedno słowo i wyruszamy w dowolne miejsce na ziemi.
Jej oczy błyszczały, ale zaraz potem te iskry w jej tęczówkach przygasły, a jej ekscytacja uległa ostudzeniu.
-Londyn jest już bezpieczny?-spytała.
-Stabilny-poprawił ją, uśmiechając się z przekąsem. -Tak czy inaczej, kończę z tym wszystkim. Właściwie to...
-Co?
-Bardzo długo wzbraniałem się przed używaniem magii po tym, jak odzyskałem różdżkę. Głównie po śmierci Blaise'a-odetchnął. -Obiecałem sobie, że kiedy będzie dostatecznie bezpiecznie, to to wszystko rzucę. Powiedz mi gdzie chcesz jechać, a ja ci dam tak normalne życie na jakie tylko będę wstanie się zdobyć. Koniec ze mną jako śmierciożercą w jakiejkolwiek formie. Nie chcę niczego, co dawało mi tak ogromną siłę by niszczyć.
-Wow-wypuściła z siebie powietrze i uśmiechnęła się, wzruszając rękami. -W porządku, jeśli tego dla siebie chcesz.
-Chcę, żebyś była ze mną szczęśliwa.
-Jestem szczęśliwa. Pomyśl o czymś dla siebie.
-Jestem szczęśliwy, jeżeli jesteś ze mną. Niczego więcej nie potrzebuję.
***
Nie chciała jechać daleko. Nie wybrała najodleglejszego zakątka świata, nic egzotycznego, ani niespotykanego. Wybrała dla nich nieduże mieszkanie w Paryż,u które jednocześnie zapewniając im największą dawkę magicznego miejsca, wcale tej magii nie zawierało. Nie w tym dosłownym znaczeniu.
Zaczęli prowadzić normalne życie. Mniej więcej w takim stylu, w jakim je zaczęli, kiedy wpadli na siebie w jednym z londyńskich barów.
I przez pierwszy okres czasu nie kontaktowali się z nikim. Żyli razem. Tak jakby nikt inny nie istniał.
------------------------------------------
Heeeeej! :*
To już kochane jeden z ostatnich rozdziałów tego opowiadania. Nie planuję napisać więcej niż 60 i w kolejnych rozdziałach raczej domknę wszystkie wątki i to tak ładnie zakończę :) A przynajmniej się postaram xd
Dziękuję wszystkim, którzy skomentowali poprzednie rozdziały i zapraszam żeby skomentowali też ten. Wierzcie, to jak szybko dodaję kolejne rozdziały zależy od tego ilu osobom się zechce napisać, że jest tego sens :)
Pozdrawiam was serdecznie i życzę miłego weekendu!
-Kurwa-zaklął i zagryzł zęby, wypuszczając przez nie uspokajający oddech. Gdzieś tam słyszał jak Hermiona wydaje z siebie okrzyk zaskoczenia i dotarło do niego, że nie ma pojęcia o tym, że Teodor odzyskał swoje wspomnienia.
-Jak mogłeś coś takiego zrobić, co?-brunet trzepnął go dłonią w tył głowy. -Jesteś takim kretynem, Draco! Omal nie umarłeś! Ludzie, którym przestaje bić serce, bo wykrwawiają się na chodniku, siedzą po tym miesiącami w szpitalach, a nie kurwa ratują panienki! Powiedziałeś, że niedługo wrócisz, ile można badać, czy dziewczyna jest trupem, czy nie?!
-O czym on mówi?-Hermiona obdarzyła ich dwójkę zdenerwowanym spojrzeniem, podczas gdy on złapał się za obolałe miejsce na skroni i rozmasował je, z irytacją wypisaną na twarzy wymijając Teodora, który przyciskał go do drzwi.
-Swoją drogą, fajnie, że nie jesteś jednak martwa, Granger-Teodor mruknął do Hermiony, co wywarło w niej jeszcze głębszy szok.
-Od kiedy wy normalnie ze sobą gadacie?-wyrzuciła z siebie, z ciężkim westchnięciem opierając się o ścianę. Ze zmęczenia przycisnęła dłonie do czoła i wzięła kilka głębszych oddechów, zwracając tym na siebie uwagę równie wykończonego Dracona, który widząc to, ruszył jej z pomocą. Zawrócił i zamierzał wziąć ją na ręce, ale zanim zdążył to zrobić, odepchnął go Teodor.
-Rana się nie odzywała?-zapytał, ostentacyjnie gapiąc się na nieco przybrudzony krwią t-shirt Dracona.
-Jaka rana?-Hermiona uniosła w górę brwi, kiedy Teodor bez ostrzeżenia uniósł jej ciało i przeniósł na kanapę, pod bacznym spojrzeniem wkurzonego tym Dracona.
-Małe komplikacje przy pracy-wykrztusił z siebie blondyn. Tak naprawdę określenie tego małymi komplikacjami ledwo przechodziło mu przez gardło. To było spore niedopowiedzenie. Nie udało mu się uratować jej rodziców. Niemal umarł, ale najgorsze w tym wszystko było to, że dopuścił by w tym czasie wioska, w której przebywała Hermiona spłonęła. Nigdy w życiu nie był niczym tak przerażony jak myślą, że mógłby ją stracić. -Nieważne, Hermiona, nie przejmuj się tym. Powinnaś odpoczywać.
-Tak samo jak ty-zauważyła zatroskana dziewczyna. Poklepała miejsce na kanapie po swojej prawej stronie i uśmiechnęła się blado, kiedy pomimo starań, jego twarz wykrzywił grymas bólu kiedy do niej dołączył.
-Świetnie. Wszystko z wami w porządku, gołąbeczki?-Teodor pojawił się w pokoju z butelką wody, pudełkiem jakichś lekarstw, kilkoma fiolkami różnych leczniczych eliksirów i opakowaniem ciastek. -Będę się już zbierał. Mam tak wiele spraw do załatwienia... no wiecie, szalejący po mieście śmierciożercy, masa trupów i takich tam różnych...-westchnął, a jego twarz spoważniała. -No i jeszcze muszę to wszystko ogarnąć. Mam taki bałagan w głowie-odetchnął ciężko, jakby powstrzymywał się przed rozsypaniem, a potem wymusił na twarzy ironiczny uśmiech, poklepał Dracona po ramieniu i wyszedł z mieszkania.
-Jego wspomnienia wróciły?-Hermiona przyjrzała się Draconowi, który z ciężkim westchnięciem oparł się plecami o kanapę i ukrył twarz w dłoniach.
-Tak-z rezygnacją pokiwał głową.
-Jak to się stało? Jest jakiś sposób?
Bolesne szarpnięcie sparaliżowało jego serce, kiedy usłyszał w jej tonie nadzieję na uratowanie rodziców. Dałby sobie uciąć rękę, że to o nich pomyślała właśnie w tej chwili.
-Nie wiem, Hermiona-przygarnął ją do siebie ręką, ale nie otwierał oczu. Tak, jakby nie był wstanie na nią spojrzeć i się jej do wszystkiego przyznać. Jego serce ważyło jakieś trzy tony... -W jego przypadku to coś na wzór terapii szokowej.
-To znaczy?-dociekała, opierając dłoń na jego torsie.
-Musimy o tym teraz gadać? Mam na myśli, że jestem wykończony i...
-Nie ma mowy, dopóki mi tego nie wyjaśnisz. Nagle Teodor jest tym dobrym, łazi po twoim mieszkaniu, przynosi ci leki przeciwbólowe i zachowuje się jak twój przyjaciel?
-Byłem martwy-wyrzucił z siebie, z poddaniem, uchylając swoje powieki, a potem, widząc jej zaskoczony wyraz twarzy, zagryzł wargę. -Przez kilka minut-sprostował. -Miałem zatrzymaną akcję serca, przestałem oddychać. Teodor mi pomógł ale tak bardzo przeraził się tym, że umieram, że aż o wszystkim sobie przypomniał-wzruszył ramionami, jakby to było nic, a potem dzielnie znosił jej zmartwione spojrzenie.
-Dobrze się już czujesz?-zapytała, na co skrzywił się i niejednoznacznie pokręcił głową. Czuł się okropnie.
-Ale cieszę się, że nic ci nie jest-powiedział w końcu, powoli całując ją w czubek głowy. -Kocham cię. Bardzo, bardzo, bardzo.
Nie widział jej twarzy, ale wiedział, że się uśmiecha.
***
-Czemu nie śpisz?-zapytał, kiedy przebudziwszy się w środku nocy ruszył po kolejną dawkę eliksiru przeciwbólowego i natknął się na nią w kuchni. -Źle się czujesz?-z troską zmarszczył brwi i podszedł do niej, odrywając jej dłonie od twarzy.
-Przepraszam, obudziłam cię?-zapytała, wykrzywiając usta w żałośnie słabym uśmiechu.
-Nie-szybko pokręcił głowa. -Po prostu chciałem się napić.
Rozłożył ręce, a ona bez namysłu zeskoczyła z blatu i wpadła w jego ramiona, pociągając nosem i wtulając twarz w jego klatkę piersiową. Z mocno zaciśniętymi zębami pogładził jej włosy, czując jak jej łzy moczą mu koszulkę.
-Co się stało? O co chodzi?-jego ciche pytania zawisły w kuchennej przestrzeni, podczas kiedy ona wspięła się na palce i mocno go pocałowała. Odwzajemnił pocałunek, silniej oplatając ją ramionami. Powoli przejechał językiem po jej wardze, a potem odsunął się i spojrzał na nią ze zmartwieniem, wydając z siebie ciche westchnięcie.
-Hermiona?-rzucił jej ponaglające spojrzenie.
-Po prostu...-zawahała się. -Nie mogłam zasnąć.
-Przestań, po prostu mi powiedz-nalegał, na co ona mocno zacisnęła powieki i wydała z siebie drżące westchnięcie.
-Nie chcę, nie mogę tu żyć-powiedziała w końcu, pozwalając by jej cichy, łamiący się szept pokonał dzielące i przytłaczające ich milczenie. -To dlatego nie zapytałam cię o tamten wyjazd do Szkocji, Draco. Bo nie zniosłabym tego, że nie chciałbyś jechać ze mną, a wiedziałam, że tak będzie-łzy zaszkliły się w jej oczach, a on wstrzymał oddech, nie do końca wiedząc co jej powiedzieć. Czuł się winny, to na pewno. -Ja już tutaj po prostu nie wytrzymuję-spuściła głowę i szybko otarła łzy, a on czuł się potwornie, bo kazał jej mieszkać w Londynie, chociaż tyle razy prosiła go, by wyjechali.
-To nie tak, że nie chciałem z tobą jechać-chciał jej wyjaśnić, że walka ze śmierciożercami została przez niego uznana za wyższe dobro niż ratowanie własnego tyłka, ale teraz już rozumiał jak bardzo się mylił. Zrozumiał w momencie, w którym klęczał po środku pogorzeliska, myśląc, że ona nie żyje i już wiedział, że to wszystko, wszelkie prośby, by uciekali z Londynu nie były spowodowane jej tchórzostwem. Hermiona Granger nigdy nie dała mu powodu by wątpił w jej odwagę. Ona po prostu niemal codziennie czuła się tak, jak on czuł się w tym szkockim miasteczku.
-A mimo to, wróciłeś do Londynu-wyrzuciła z siebie i teraz już nie mogła powstrzymywać łez. Jak gdyby miała do niego o to żal, nieważne jak bardzo starałaby się wzbraniać przed tym uczuciem. Zostawił ją i nie dał żadnego powodu, żeby mogła to zrozumieć. -Zastanawiałam się, czy...-jej głos się załamał. Prawie płakała i nie była wstanie spojrzeć mu w oczy. Jakby wstydziła się tych wszystkich pretensji, ale ból w jej sercu był tak ogromny, że nie pozwalał jej siedzieć cicho. I czuł się źle, że przez tyle czasu pozwalał jej milczeć. -Czy nie wróciłeś, bo byłeś tak bardzo zły, że zabrałam cię do Szkocji, nie pytając o zdanie. Czy chciałeś mi zrobić na złość i to był ciąg dalszy naszej kłótni. Ja po prostu nie rozumiem, dlaczego to było dla ciebie tak bardzo ważne. Czemu mnie tam zostawiłeś?
Milczał. Siedział cicho, gapił się na nią bez żadnego wyrazu i przewijał w głowie jej słowa, próbując znaleźć w sobie odpowiedź, która pozwoliłaby mu dać jej to czego oczekiwała. Problem polegał na tym, że tak właściwie nie miał pojęcia, czego ona chciała. Niby co miał jej powiedzieć? Patrząc na nią i widząc w niej cały ten żal, po prostu zapominał jak się gada. Ponieważ miał pieprzoną świadomość tego, że być może zawiódł ją w momencie, w którym potrzebowała go najmocniej.
-Ponieważ czasami...-wziął głęboki oddech, spuścił głowę, ale zaraz potem uświadomił sobie, że musi patrzeć jej w oczy, jeżeli nie chce wyjść na tchórza. -Czasami mam wrażenie, że za wszystko jestem odpowiedzialny. Nie przyczyniając się do pewnych rzeczy, stojąc w milczeniu podczas kiedy rozstrzygają się najważniejsze losy naszego świata, to tak jakbym dokładał się do tych, którzy próbują go zniszczyć. Przez całe swoje życie byłem dostatecznie okropny, by ludzie odtrącili mnie na wszystkie możliwe sposoby. Zabrano mi różdżkę, Hermiono. Odebrano mi cząstkę siebie samego, przestałem być czarodziejem. Dlatego teraz, kiedy wreszcie wiem kim jestem, chcę walczyć o wszystko co jest dla mnie ważne, nawet o świat, w którym nikt mnie już nie chciał. Chcę móc spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że się zmieniłem. Że nie jestem już śmierciożercą, tylko kimś kto naprawia wyrządzone przez nich szkody. Chciałem...-na moment się zawiesił, ponieważ naprawdę nie chciał jej o tym wspominać, a przede wszystkim nie chciał widzieć rozczarowania w jej oczach, ale wiedział, że ten jeden raz musi być z nią całkowicie szczery. -Chciałem uratować twoich rodziców.
***
-Co?-to głupie, tak, ale w jej głowie panowała teraz pustka. Patrzyła się na niego tak, jakby powiedział coś w zupełnie innym, nieznanym jej języku. Nie wiedziała jak zareagować, ani co dokładnie mu powiedzieć.
-Przepraszam-szepnął z bólem, spuszczając głowę. -Nie mówiłem ci, bo to nie było pewne. Nie chciałem dawać ci bezsensownej nadziei.
-Pojechałeś w sam środek ukrywającej się po ulicach i polującej na twoją głowę armii śmierciożerców, żeby ratować wspomnienia mojej rodziny?-zapytała z niedowierzaniem. -Merlinie, Draco, dlaczego akurat teraz?-zapytała, a jej wnętrze zalała jednocześnie fala ulgi i przerażenia. Była szczęśliwa, że nie odszedł od niej wtedy, bo nie była dla niego dostatecznie ważna, ale świadomość, że jest tak bardzo lekkomyślny doprowadzała ją do szału.
-Razem z Teodorem mieliśmy plan-powiedział cicho. -Niestety nic nie wyszło, bo nas zaatakowali i...-westchnął z rezygnacją. -Przykro mi.
Czasami czuła się tak, jakby wciąż była małą dziewczynką. Jakby wciąż żyła w Hogwarcie. Wtedy wydawało jej się, że jej życie jest trudne. Że co dzień styka się z masą przygód i niebezpieczeństw, bo jest najlepszą przyjaciółką Harry'ego Pottera. Ale to, co działo się w jej życiu wtedy, było niczym w porównaniu z tym, z czym mierzyła się w aktualnym momencie, ponieważ jeszcze nikt nie kazał jej patrzeć w oczy osobie, która była dla niej najważniejsza i decydować o ich przyszłości, o wszystkim w tak trudnych momentach.
-Dziękuję-szepnęła wprost w jego usta i uśmiechnęła się szczerze, patrząc prosto w jego szare, smutne oczy. -Jestem z ciebie tak cholernie dumna. I tak bardzo cię kocham. I... proszę po prostu obiecaj mi, że następnym razem niezależnie od tego co się stanie, zrobimy wszystko, żeby być razem-zarzuciła mu ręce na szyję, a on z zaskoczeniem pokiwał głową na znak, że się zgadza. Czekał na moment, w którym mógłby ją pocałować za jej wspaniałomyślnie mało karcące słowa, ale ona tylko wplotła palce w jego włosy i mówiła dalej:
-I nigdy więcej nie rób czegoś takiego. Nie zostawiaj mnie z tym okropnym poczuciem, że możesz nie wrócić. Po prostu zacznij szanować swoje życie, chociażby ze względu na mnie, ponieważ... ponieważ dosłownie umrę, jeżeli coś ci się stanie.
Tak, ostatnie wydarzenia pozwoliły mu teraz zrozumieć co miała na myśli.
-Po prostu pozwól mi kochać cię tak mocno, jak robię to teraz tyle, że bez tego okropnego przeczucia, że może z tego nic nie wyjść. Chcę móc widzieć cię ze mną w swojej przyszłości.
***
Teodor Nott - znany z zasilania szeregów Voldemorta podczas pierwszej i drugiej bitwy o Hogwart, 20 letni śmierciożerca, dał o sobie znać wczorajszej nocy, kiedy oddziały zwolenników Czarnego Pana niespodziewanie wkroczyły na ulice Londynu. Walkę Teodora niewątpliwie można uznać za spektakularny pojedynek śmierciożerców.
Widziany przez obserwatorów Nott w pojedynkę rozgromił 10 bandyckich oddziałów, tym samym umożliwiając aurorom zatrzymanie wszystkich pozostałych sprawców wczorajszych rozruchów.
Upił kolejny łyk herbaty i z zamyśleniem przekręcił kolejną stronę Proroka, niekontrolowanie ziewając. Mimo to, z jego twarzy nie schodził cwany uśmieszek. Jak bardzo by udawał, nie mógł ukryć zadowolenia, które budowało się w nim na myśl, że Teodor tak bardzo przystopował postęp wychodzących z ukrycia śmierciożerców. Teraz z pewnością będą potrzebowali kolejnych miesięcy by rozpocząć nowe powstanie, o ile w ogóle się na nie zdecydują. Ministerstwo grzmiało od wydawanych wyroków. Tak skutecznego pojmania zwolenników Czarnego Pana jeszcze nie było, nawet po wygranej bitwie o Hogwart.
Harry Potter, tak jak i budzącą kontrowersje, skandaliczną plotkę o jego domniemanym zabójstwie Ronalda Weasleya, wydarzenia wczorajszej nocy pozostawia bez komentarza.
Zgadzamy się jednak ze słowami innych ekspertów. System polityczny magicznego społeczeństwa zawiera zbyt wiele luk, by ratować podupadającą po wojnie gospodarkę, a ostatnie, nocne rozruchy tylko ten postęp opóźniają. Szefowie wszystkich departamentów zwołali wyjątkową obradę, która ma za zadanie szczegółowo omówić wszystkie kryzysy dotykające dzisiejszą Anglię.
-Dzień dobry.
Uśmiechnął się, kiedy poczuł na swoim policzku delikatny pocałunek wciąż zaspanej Hermiony. Dziewczyna zajęła miejsce obok niego przy stole, a potem zabrała mu z talerza tosta z serem i z szerokim uśmiechem wpakowała go sobie do buzi.
-Jesteś gotowa?-zapytał, obserwując ją z niepohamowanym zadowoleniem. Chciałby spędzać tak każdy poranek. Każdy, aż do śmierci.
-Na co?-zapytała nieco niewyraźnie, wciąż przeżuwając jego śniadanie. Zaśmiał się.
-Wygląda na to, że mogę spełnić twoje życzenie. Możemy wyjechać. Gdzie tylko chcesz. Nic nas nie trzyma, sytuacja ze śmierciożercami powoli będzie się stabilizowała-wyjaśnił, a potem obserwował zaskoczenie malujące się na jej twarzy.
-Mówisz zupełnie serio?-spytała z nadzieją.
-Jedziemy gdzie tylko chcesz, skarbie. Jedno słowo i wyruszamy w dowolne miejsce na ziemi.
Jej oczy błyszczały, ale zaraz potem te iskry w jej tęczówkach przygasły, a jej ekscytacja uległa ostudzeniu.
-Londyn jest już bezpieczny?-spytała.
-Stabilny-poprawił ją, uśmiechając się z przekąsem. -Tak czy inaczej, kończę z tym wszystkim. Właściwie to...
-Co?
-Bardzo długo wzbraniałem się przed używaniem magii po tym, jak odzyskałem różdżkę. Głównie po śmierci Blaise'a-odetchnął. -Obiecałem sobie, że kiedy będzie dostatecznie bezpiecznie, to to wszystko rzucę. Powiedz mi gdzie chcesz jechać, a ja ci dam tak normalne życie na jakie tylko będę wstanie się zdobyć. Koniec ze mną jako śmierciożercą w jakiejkolwiek formie. Nie chcę niczego, co dawało mi tak ogromną siłę by niszczyć.
-Wow-wypuściła z siebie powietrze i uśmiechnęła się, wzruszając rękami. -W porządku, jeśli tego dla siebie chcesz.
-Chcę, żebyś była ze mną szczęśliwa.
-Jestem szczęśliwa. Pomyśl o czymś dla siebie.
-Jestem szczęśliwy, jeżeli jesteś ze mną. Niczego więcej nie potrzebuję.
***
Nie chciała jechać daleko. Nie wybrała najodleglejszego zakątka świata, nic egzotycznego, ani niespotykanego. Wybrała dla nich nieduże mieszkanie w Paryż,u które jednocześnie zapewniając im największą dawkę magicznego miejsca, wcale tej magii nie zawierało. Nie w tym dosłownym znaczeniu.
Zaczęli prowadzić normalne życie. Mniej więcej w takim stylu, w jakim je zaczęli, kiedy wpadli na siebie w jednym z londyńskich barów.
I przez pierwszy okres czasu nie kontaktowali się z nikim. Żyli razem. Tak jakby nikt inny nie istniał.
------------------------------------------
Heeeeej! :*
To już kochane jeden z ostatnich rozdziałów tego opowiadania. Nie planuję napisać więcej niż 60 i w kolejnych rozdziałach raczej domknę wszystkie wątki i to tak ładnie zakończę :) A przynajmniej się postaram xd
Dziękuję wszystkim, którzy skomentowali poprzednie rozdziały i zapraszam żeby skomentowali też ten. Wierzcie, to jak szybko dodaję kolejne rozdziały zależy od tego ilu osobom się zechce napisać, że jest tego sens :)
Pozdrawiam was serdecznie i życzę miłego weekendu!
niedziela, 7 sierpnia 2016
-Rozdział 56- Survivor
Otrzepała brudne od ziemi ręce i potarła nimi obolałe żebra, które po zadanej przez śmierciożercę klątwie niemal pulsowały ledwo nadającym się do zniesienia bólem. Cóż, tak właściwie nie była pewna, czy gdyby nie zmuszające jej do zachowania trzeźwego umysłu okoliczności, dawno nie wyłożyłaby się na ziemi, zanosząc płaczem. Była zagubiona. Przerażona tym co dopiero się stało i sądząc po rozjaśniającym mroki puszczy księżycu, jeszcze miało stać. Noc wciąż była młoda, a śmierciożercy w znajdującym się za linią lasu miasteczku, głodni kolejnych ofiar.
Czując jak jej oczy zachodzą ciemnością oparła obie dłonie o pień drzewa i pochyliła się, głośno nabierając powietrza. Nie mogła zemdleć. Nie mogła zostać otumaniona przez coś tak zdradzieckiego jak jej własny, osłabiony organizm. Chyba nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Rzuciła kolejne spojrzenie w stronę śmierciożercy, jeszcze niedawno wspinającego się za nią po drzewie. Jego martwe ciało leżało zaledwie kilkanaście metrów od niej, a ona czuła jak jakaś część jej duszy odchodzi. Po tym jak ugodziło go jej zaklęcie, spadł z drzewa i niefortunnie upadając, po prostu się zabił.
Chciała płakać. Miała ochotę osunąć się na ziemię, podkulić nogi i ukryć twarz w dłoniach. Chciała zrobić wszystko co pomogłoby jej się zniszczyć, a mimo to, na przekór destrukcyjnym myślom, robiła wszystko by żyć dalej. Aby przetrwać.
Pierwsze kroki były trudne. Otoczone jakąś dziwną siłą, która kazała jej przestać. Która powtarzała, że zbliżanie się do miasteczka, w którym aktualnie dzieją się potworne, mrożące krew w żyłach rzeczy, nie jest dobrym pomysłem. Że musi ratować siebie, bo dla tamtych mugoli nie ma już ratunku.
Ból w żebrach jakby się nasilał. Płuca kurczyły w coraz to większym wysiłku. Szczerze powiedziawszy, nawet trochę się bała. Bała ciemności i tego co czeka ją, kiedy wyjdzie z lasu.
Ale gdzieś w głębi jej duszy, w niewielkiej części jej serca pojawiała się iskra. Iskra ogromnej, gryfońskiej odwagi. Nadziei i poczucia, że jeśli teraz zniknie, nigdy więcej nie będzie mogła spojrzeć sobie w oczy. Była Hermioną Granger i to ją do czegoś zobowiązywało.
Okupiony cierpieniem, ciężki krok, zmienił się w marsz, a potem nawet w bieg, kiedy docierało do niej jak ważna jest jej obecność w tamtym miasteczku. Była czarownicą. Jako jedyna miała szansę zmierzyć się ze śmierciożercami i w tej walce nie przegrać.
Krew szumiała jej w uszach.
Czuła jak jej ciało nagle zamiera. Jak zatrzymuje się, a jej mięśnie nagle napinają się w potwornym oczekiwaniu. Była pewna, że w jej rozszerzonych ze zdziwienia źrenicach odbijają się płomienie ognia, bezlitośnie trawiącego kolejne budynki w niewielkim, szkockim miasteczku.
Była pewna, że jej uszy nie wytrzymają wrzasku, który wydobywał się z gardeł umierających tu ludzi.
Oczy zaszły jej mgłą, ale nie pozwoliła łzom opuścić jej powiek. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wysunęła różdżkę z kieszeni i mocno zacisnęła na niej palce, biorąc do płuc głęboki oddech.
Musiała oczyścić się ze strachu. Z niepewności. Z ogromnego żalu, który ogarniał ją kiedy tylko napotykała wzrokiem na leżące na ziemi ciała.
Chciała być bezwzględna. Chciała pozwolić by złość ogarnęła jej ciało.
Nie zawahała się, kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na nadbiegających z oddali śmierciożercach. Po prostu ich spetryfikowała, nie dbając o to, czy zostaną pożarci przez płomienie niekontrolowanego ognia, czy też nie.
Ostatecznie przestała chować się w zaroślach, nieco się zataczając, zaczęła iść głowną aleją, wśród płonących budynków i walących się gruzów, z odważnie podniesioną głową. I czuła się wspaniale. Wspaniale pusta i wypruta z emocji.
Jej mózg nawet nie odnotowywał kolejnych potyczek ze śmierciożercami. Może to przez ból, a może przez targające nią emocje. Pojedynki z wrogiem były krótkie. I kończyły się jej zwycięstwem.
Była jak w transie, nierealistycznym koszmarze. W cudzej wizji.
I wtedy ktoś podszedł do niej od tyłu złapał ją w pasie i podniósł, drugą ręką wyszarpując jej z dłoni różdżkę.
-Jesteś potworem-wysyczał tuż przy jej uchu, a potem zaczął ciągnąć w stronę wzgórza, do którego płomienie jeszcze nie dotarły. -Jednym z nich.
Próbowała się wyszarpać, ale nic z tego. Została zaniesiona do niewielkiego domku, w którym tłoczyło się kilka osób, głównie mężczyzn. Ich twarze były osmolone. Niektórzy z nich mieli drobne poparzenia, ale wyglądało na to, że to grupka ocalałych.
-Kolejna do kolekcji-oświadczył mężczyzna, niezbyt delikatnie rzucając ją na ziemię. Wzdrygnęła się, kiedy dotarło do niej, że leży w kałuży cudzej krwi, a do jej nozdrzy napływa odurzający, metaliczny zapach. Łzy zaszły jej łzami. W rogu pomieszczenia leżało kilka ciał śmierciożerców. Co mieli na myśli, mówiąc, że jest kolejną do kolekcji?
-Jesteś pewien, że jest jedną z nich? Wygląda tak normalnie-zaczęła jakaś kobieta, ale nie miała wątpliwości, że w jej głosu nie czuć współczucia. Wyraz jej twarzy był ostry, może nieco obojętny, ale z pewnością nienawistny. Nie chciała myśleć, co ta kobieta straciła w pożarze.
-Nie jestem jedną z nich. Nic nie zrobiłam...-próbowała zaprzeczyć, ale od ściskającej jej się z przerażenia krtani, słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. Nie była nawet do końca przekonana czy ktokolwiek ją zrozumiał.
-Widziałem, co robisz-oświadczył mężczyzna, który ją tu przyniósł. -Jesteś wiedźmą.
Zacisnęła zęby, a potem zamrugała oczami i odgoniła łzy, by lepiej mu się przyjrzeć. Nie mógł być o wiele starszy od niej, posturą przypominał jej Dracona.
Merlinie, Draco.
Nic nie było wstanie opisać tego, jak się poczuła, kiedy do niej dotarło, że tym razem to część historii, w którym on nie zamierza się pojawić. W której nie może na niego liczyć. W której nikt jej nie uratuje. Nic jednak nie odda tego jak mocno zabolało ją serce, kiedy zrozumiała, że być może nie będzie jej dane więcej go zobaczyć.
Poczuła mocne szarpnięcie i gorąco w okolicach gardła, kiedy chłopak przyłożył do niego nóż. Jego ręka się trzęsła. Nie był mordercą. Był zwykłym chłopakiem, którego przerosło to, co zobaczył.
-Kim jesteście? Czemu to robicie?-zapytał łamliwym głosem, a ona wiedziała, że jest stracona. Bo niby co takiego mogła im powiedzieć? Z nożem przyciśniętym do gardła miała im opowiadać o czarodziejach, ich polityce i najświeższych zawirowaniach pomiędzy wychodzącymi z ukrycia śmierciożercami?
-Próbowałam z nimi walczyć-powiedziała najszczerzej jak potrafiła. -Ja nic nie zrobiłam...-wyszeptała, a zaraz potem zacisnęła zęby i pozwoliła łzom popłynąć po jej policzkach. Już nie wytrzymywała. Ostrze przejechało po jej gardle tworząc płytkie nacięcie. Widziała w oczach chłopaka to samo przerażenie. Swoje własne zagubienie. Żadne z nich tego nie chciało.
W sali zapadło milczenie. Milczenie rozdzierane przez jedynie jej własny szloch.
-Poderżnę ci gardło-wysyczał chłopak, przybliżając do niej swoją twarz. Chyba sam prawie już płakał. Ale ludzie stojący za jego plecami nie zamierzali ani jej pomóc, ani go wyręczyć. Jak gdyby obowiązywało ich niepisane prawo. Kto łapie ofiarę, zmuszony jest również ją oprawić. -Kim jesteś?!
Wrzeszczał, a ona tylko zaciskała zęby. Robiła wszystko by się na jego oczach zupełnie nie załamać.
-Widziałem co robisz! Ile ludzi zabiłaś?! Dlaczego?!
-Musimy iść-nagle ktoś wpadł do pokoju, rzucając wszystkim zebranym ponaglające spojrzenie. -Zabijcie ją i idziemy, płonie już sąsiedni budynek.
Ludzie zaczęli powoli opuszczać pomieszczenie, a ona leżała na podłodze w plamie krwi, z nożem dociśniętym do gardła. Chciała tylko, żeby zrobił to szybko. Żeby nie musiała cierpieć, zanim jej ciało strawią płomienie.
Miała zamknięte oczy. Przyspieszony oddech. Bicie serca, które zaraz miało wyskoczyć jej z piersi.
Ktoś może sobie wyobrazić, jak to jest czekać na śmierć? Zamykać oczy i wiedzieć, że się ich już więcej nie otworzy. I to nieprawda, że myśli się wtedy o tym wszystkim czego się nie załatwiło, jakich słów się nie wypowiedziało, której osoby się nie zobaczyło. Na to po prostu nie ma czasu. Bo kiedy umieramy, nie ma nikogo, kto umarłby z nami.
-Nie mogę-wyszeptał drżącym głosem-opierając o nią swoje czoło. -Nie mogę-dodał ciszej, niemal już niedosłyszalnie.
Otworzyła oczy, zerkając na niego z niedowierzaniem. Ale on unikał jej spojrzenia. Po prostu zebrał swoje rzeczy i wybiegł z domu.
***
Zaczęło świtać. Nie miała pojęcia ile czasu minęło. Nie miała siły się ruszyć. Jej ciało było posiniaczone, obolałe, w niektórych miejscach poobcierane, a ona była wykończona. Zmęczona tak, jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu.
Było jej zimno. I do tego wszystkiego wiedziała, że o ile największe niebezpieczeństwo minęło, to jeżeli się nie ruszy, naprawdę może umrzeć. Niby kto miałby jej pomóc? Kto miałby przyjść jej z pomocą, skoro cała wioska została zrównana z ziemią?
Siedziała niecałe dwieście metrów od miasteczka, ukryta za niewielkim murem, który zdołał ocaleć i uchronić ją przed ogniem. Przetrwała.
Mocniej opatuliła się ramionami, niepewnie rozglądając po okolicy. Czy to możliwe, by słyszała czyjeś kroki? Nie miała siły się podnieść, ba, nie miała nawet siły wydobyć z siebie dźwięku. Czuła, że po niepohamowanym szlochu, wrzasku i donośnym wypowiadaniu formuł zaklęć zupełnie straciła głos.
Była pewna, że ktoś jest za murem. Czuła jego obecność. Słyszała chrzęst gruzu pod jego stopami. A mimo to, nic nie zrobiła. Po prostu tam leżała, na wpół martwa przyglądając się zbierającym nad szkockim miasteczkiem chmurom. Była tak bardzo zmęczona. Zmęczona ciągłym zastanawianiem się, czy osoba, która stoi tak niedaleko jest tu by ją uratować, czy może raczej zniszczyć.
***
Słyszała jego głos. Nie miała pojęcia czy to się dzieje naprawdę. Czy naprawdę przyszedł tu by ją ocalić, czy może raczej to jej wymęczony umysł podsyła jej najbardziej kojące, aczkolwiek fałszywe wizje. Wiedziała tylko, że go nie widzi. Że pomimo tego, że czuje jego obecność, nie może go zobaczyć. Nawet jego głos wydawał się dziwnie odległy.
Kilka razy wypowiedziała jego imię. Drżącym i zachrypniętym, ledwo słyszalnym głosem. Cóż, jej wołanie można by więc zaliczyć do żałosnego, bezgłośnego poruszania ustami. On tu był. Kto wie? Może po drugiej stronie muru, muru, o który ona opierała się plecami. Tak, czy inaczej, jego obecność po raz pierwszy w życiu, okazała się dla niej bezsensowna. Nie mógł nic zrobić. Nie mógłby wpaść na to, by jej tu poszukać. Nie, jeśli, wnioskując z jego zrozpaczonego głosu, uważał, że nie ma sensu jej szukać. Że jest martwa.
Po raz pierwszy uświadomiła sobie jak ta cała sytuacja wygląda dla niego. O czym myśli, patrząc na doszczętnie spalone miasteczko. Dla niego była martwa.
Przyłożyła dłoń do ust, czując napływające do oczu łzy, a potem dzielnie próbowała się podnieść, ale jej mięśnie nie zamierzały się ruszać. Nie po takim wysiłku i licznych urazach, które odniosła poprzedniej nocy.
Była bezradna. Tak żałośnie bezsilna, że dobijało ją to mocniej niż klątwy odniesione podczas potyczek ze śmierciożercami. Była przegrana, chociaż w rzeczywistości nie poniosła klęski w żadnym z pojedynków. Ponieważ najgorszą porażką było jej aktualne położenie. Między gruzami i popiołem, tak blisko jedynej liczącej się na świecie osoby, a jednocześnie tak daleko.
Nie chciała tego. Nie chciała takiego końca. Nie chciała umrzeć tu z wyczerpania, z pozlepianymi od brudu i krwi włosami.
Jej nogi niebezpiecznie zadrżały, kiedy zacisnąwszy palce na poszczególnych wystających częściach muru, stanęła o własnych siłach. Łzy bólu spływały po jej policzkach, ale ona nie zamierzała się poddać. Nie teraz. Wystarczyło, żeby się odwrócił. Widziała jego oddalającą się sylwetkę. Nie dzieliło ich więcej niż kilkaset metrów.
-Draco!
Na próżno. Nie słyszał jej. Przez moment zastanawiała się, czy jej się to wszystko nie uroiło.
Jego osoba wydawała jej się teraz tak nierealna. On przemierzający bezkres popiołu, między mgłą i dymem z dopalających się fragmentów budynków.
Nie miała różdżki, żeby zwrócić na siebie uwagę za pomocą jakiegokolwiek zaklęcia. Miała tylko siebie. Swoje zdarte gardło i nogi, które odmawiały jej posłuszeństwa. A mimo to zdecydowała się walczyć. Wrzasnęła raz jeszcze.
I wtedy przystanął. Widziała pośród szarości, jak jego plecy napinają się. Jak spuszcza głowę i wzdycha powoli, tak jakby oddychanie sprawiało mu ogromną trudność, a potem waha się. Czy mógłby to zrobić? Mógłby zignorować jej wołanie i po prostu ruszyć dalej? Potrafiłby przekreślić jej ogromne staranie i poświęcenie i po prostu nie obejrzeć się raz jeszcze przez ramię?
I kiedy już myślała, że naprawdę to zrobi, kiedy wszystko w jego postawie wskazywało, że ruszy dalej, nagle, jakby sam tego nie kontrolując, odwrócił się.
Był zbyt daleko, by była wstanie odczytać wyraz jego twarzy. Wiedziała tylko, że przez moment tylko się jej przygląda, jakby rozważając, czy jest prawdziwa, a potem rusza w jej stronę tak szybko jak tylko może. Chyba coś mu się stało, bo wraz z każdym kolejnym krokiem, wyraz jego twarzy wykrzywiał grymas bólu. Ale on to zignorował. Tak jak ona, porywając się na swoje ostatnie pokłady energii, kiedy zdecydowała się wyjść zza muru.
Odległość między nimi się zmniejszała. Ze stu, do pięćdziesięciu metrów. Z dwudziestu do dziesięciu. Z dziesięciu, do zaledwie kilku kroków.
Nic nie powiedział. Z jego gardła wydarło się westchnienie. Pełne drżenia i ulgi, ale wydawało jej się, że jest w nim znacznie więcej emocji, niż mogłoby się zdawać. Było w nim wszystko. Całe jego przerażenie, kiedy myślał, że ją stracił. Poczucie winy, że do tego dopuścił. Miłość, która niemal go zabiła.
Wplątał palce w jej włosy i przysunął do siebie, a ona poczuła łzy ulgi, kiedy wreszcie znalazła się w jego ramionach, tonąc w najbardziej emocjonalnym uścisku na świecie.
Nie trwało to jednak zbyt długo, bo Draco już po chwili odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion i z paniką wypisaną w załzawionych oczach, zaczął przeczesywać wzrokiem całe jej ciało, upewniając się, że wszystko jest na miejscu. Jeździł palcami po jej twarzy, po kilku zadrapaniach i siniaku na skroni, a potem głośno zaczerpnął powietrza, nareszcie się odzywając:
-Myślałem, że bez ciebie umrę-wyrzucił z siebie, a ona, słysząc te słowa, nareszcie, po całej tej upiornej nocy, popłakała się tak, jak należy, bo oglądanie go w takim stanie i w jakikolwiek sposób podzielanie jego emocji doprowadzało ją do szaleństwa. Draco nigdy nie płakał. Nigdy nie widziała, żeby się przy niej rozkleił i chociaż niejednokrotnie okazywał przy niej słabość, to to nigdy nie trwało długo. Za każdym razem to on był tym silnym. On podnosił z upadku nie siebie, ale również ją. To on ją za każdym razem pocieszał. Nawet jeśli to on tego potrzebował.
Tym razem było jednak inaczej. Draco wyglądał tak, jakby go tym złamała. Jakby wciąż powstrzymywał się od płaczu po tym, jak myślał, że ją stracił.
-Już dobrze, wszystko dobrze-powiedziała do niego, uśmiechając się i pociągając nosem. Nim zdołał jakkolwiek na to odpowiedzieć, przytuliła go najmocniej jak potrafiła, a potem pocałowała go, mocno zaciskając palce na kosmykach jego jasnych włosów. Chciała, żeby wiedział jak mocno go kochała. Żeby nigdy nie wątpił, że cokolwiek może ją od tego odwieść.
-Tak mi przykro-powiedział, kiedy się od niego oderwała, a on oparł o nią swoje czoło, mocno zaciskając oczy. -Przepraszam, że cię tu zostawiłem.
Żal i poczucie winy, które słyszała w jego głosie doprowadzało jej serce do bolesnych skurczy. Po tym jak ledwo uszła z życiem, naprawdę nie chciała jego przeprosin. Była zbyt szczęśliwa, że znowu są razem, żeby się na niego o to gniewać.
-Wszystko w porządku-powtórzyła, dotykając dłonią do jego bladego policzka. -Wracajmy do domu.
I to było piękne. Móc ją odnaleźć i słyszeć jak to mówi.
Czując jak jej oczy zachodzą ciemnością oparła obie dłonie o pień drzewa i pochyliła się, głośno nabierając powietrza. Nie mogła zemdleć. Nie mogła zostać otumaniona przez coś tak zdradzieckiego jak jej własny, osłabiony organizm. Chyba nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Rzuciła kolejne spojrzenie w stronę śmierciożercy, jeszcze niedawno wspinającego się za nią po drzewie. Jego martwe ciało leżało zaledwie kilkanaście metrów od niej, a ona czuła jak jakaś część jej duszy odchodzi. Po tym jak ugodziło go jej zaklęcie, spadł z drzewa i niefortunnie upadając, po prostu się zabił.
Chciała płakać. Miała ochotę osunąć się na ziemię, podkulić nogi i ukryć twarz w dłoniach. Chciała zrobić wszystko co pomogłoby jej się zniszczyć, a mimo to, na przekór destrukcyjnym myślom, robiła wszystko by żyć dalej. Aby przetrwać.
Pierwsze kroki były trudne. Otoczone jakąś dziwną siłą, która kazała jej przestać. Która powtarzała, że zbliżanie się do miasteczka, w którym aktualnie dzieją się potworne, mrożące krew w żyłach rzeczy, nie jest dobrym pomysłem. Że musi ratować siebie, bo dla tamtych mugoli nie ma już ratunku.
Ból w żebrach jakby się nasilał. Płuca kurczyły w coraz to większym wysiłku. Szczerze powiedziawszy, nawet trochę się bała. Bała ciemności i tego co czeka ją, kiedy wyjdzie z lasu.
Ale gdzieś w głębi jej duszy, w niewielkiej części jej serca pojawiała się iskra. Iskra ogromnej, gryfońskiej odwagi. Nadziei i poczucia, że jeśli teraz zniknie, nigdy więcej nie będzie mogła spojrzeć sobie w oczy. Była Hermioną Granger i to ją do czegoś zobowiązywało.
Okupiony cierpieniem, ciężki krok, zmienił się w marsz, a potem nawet w bieg, kiedy docierało do niej jak ważna jest jej obecność w tamtym miasteczku. Była czarownicą. Jako jedyna miała szansę zmierzyć się ze śmierciożercami i w tej walce nie przegrać.
Krew szumiała jej w uszach.
Czuła jak jej ciało nagle zamiera. Jak zatrzymuje się, a jej mięśnie nagle napinają się w potwornym oczekiwaniu. Była pewna, że w jej rozszerzonych ze zdziwienia źrenicach odbijają się płomienie ognia, bezlitośnie trawiącego kolejne budynki w niewielkim, szkockim miasteczku.
Była pewna, że jej uszy nie wytrzymają wrzasku, który wydobywał się z gardeł umierających tu ludzi.
Oczy zaszły jej mgłą, ale nie pozwoliła łzom opuścić jej powiek. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wysunęła różdżkę z kieszeni i mocno zacisnęła na niej palce, biorąc do płuc głęboki oddech.
Musiała oczyścić się ze strachu. Z niepewności. Z ogromnego żalu, który ogarniał ją kiedy tylko napotykała wzrokiem na leżące na ziemi ciała.
Chciała być bezwzględna. Chciała pozwolić by złość ogarnęła jej ciało.
Nie zawahała się, kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na nadbiegających z oddali śmierciożercach. Po prostu ich spetryfikowała, nie dbając o to, czy zostaną pożarci przez płomienie niekontrolowanego ognia, czy też nie.
Ostatecznie przestała chować się w zaroślach, nieco się zataczając, zaczęła iść głowną aleją, wśród płonących budynków i walących się gruzów, z odważnie podniesioną głową. I czuła się wspaniale. Wspaniale pusta i wypruta z emocji.
Jej mózg nawet nie odnotowywał kolejnych potyczek ze śmierciożercami. Może to przez ból, a może przez targające nią emocje. Pojedynki z wrogiem były krótkie. I kończyły się jej zwycięstwem.
Była jak w transie, nierealistycznym koszmarze. W cudzej wizji.
I wtedy ktoś podszedł do niej od tyłu złapał ją w pasie i podniósł, drugą ręką wyszarpując jej z dłoni różdżkę.
-Jesteś potworem-wysyczał tuż przy jej uchu, a potem zaczął ciągnąć w stronę wzgórza, do którego płomienie jeszcze nie dotarły. -Jednym z nich.
Próbowała się wyszarpać, ale nic z tego. Została zaniesiona do niewielkiego domku, w którym tłoczyło się kilka osób, głównie mężczyzn. Ich twarze były osmolone. Niektórzy z nich mieli drobne poparzenia, ale wyglądało na to, że to grupka ocalałych.
-Kolejna do kolekcji-oświadczył mężczyzna, niezbyt delikatnie rzucając ją na ziemię. Wzdrygnęła się, kiedy dotarło do niej, że leży w kałuży cudzej krwi, a do jej nozdrzy napływa odurzający, metaliczny zapach. Łzy zaszły jej łzami. W rogu pomieszczenia leżało kilka ciał śmierciożerców. Co mieli na myśli, mówiąc, że jest kolejną do kolekcji?
-Jesteś pewien, że jest jedną z nich? Wygląda tak normalnie-zaczęła jakaś kobieta, ale nie miała wątpliwości, że w jej głosu nie czuć współczucia. Wyraz jej twarzy był ostry, może nieco obojętny, ale z pewnością nienawistny. Nie chciała myśleć, co ta kobieta straciła w pożarze.
-Nie jestem jedną z nich. Nic nie zrobiłam...-próbowała zaprzeczyć, ale od ściskającej jej się z przerażenia krtani, słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. Nie była nawet do końca przekonana czy ktokolwiek ją zrozumiał.
-Widziałem, co robisz-oświadczył mężczyzna, który ją tu przyniósł. -Jesteś wiedźmą.
Zacisnęła zęby, a potem zamrugała oczami i odgoniła łzy, by lepiej mu się przyjrzeć. Nie mógł być o wiele starszy od niej, posturą przypominał jej Dracona.
Merlinie, Draco.
Nic nie było wstanie opisać tego, jak się poczuła, kiedy do niej dotarło, że tym razem to część historii, w którym on nie zamierza się pojawić. W której nie może na niego liczyć. W której nikt jej nie uratuje. Nic jednak nie odda tego jak mocno zabolało ją serce, kiedy zrozumiała, że być może nie będzie jej dane więcej go zobaczyć.
Poczuła mocne szarpnięcie i gorąco w okolicach gardła, kiedy chłopak przyłożył do niego nóż. Jego ręka się trzęsła. Nie był mordercą. Był zwykłym chłopakiem, którego przerosło to, co zobaczył.
-Kim jesteście? Czemu to robicie?-zapytał łamliwym głosem, a ona wiedziała, że jest stracona. Bo niby co takiego mogła im powiedzieć? Z nożem przyciśniętym do gardła miała im opowiadać o czarodziejach, ich polityce i najświeższych zawirowaniach pomiędzy wychodzącymi z ukrycia śmierciożercami?
-Próbowałam z nimi walczyć-powiedziała najszczerzej jak potrafiła. -Ja nic nie zrobiłam...-wyszeptała, a zaraz potem zacisnęła zęby i pozwoliła łzom popłynąć po jej policzkach. Już nie wytrzymywała. Ostrze przejechało po jej gardle tworząc płytkie nacięcie. Widziała w oczach chłopaka to samo przerażenie. Swoje własne zagubienie. Żadne z nich tego nie chciało.
W sali zapadło milczenie. Milczenie rozdzierane przez jedynie jej własny szloch.
-Poderżnę ci gardło-wysyczał chłopak, przybliżając do niej swoją twarz. Chyba sam prawie już płakał. Ale ludzie stojący za jego plecami nie zamierzali ani jej pomóc, ani go wyręczyć. Jak gdyby obowiązywało ich niepisane prawo. Kto łapie ofiarę, zmuszony jest również ją oprawić. -Kim jesteś?!
Wrzeszczał, a ona tylko zaciskała zęby. Robiła wszystko by się na jego oczach zupełnie nie załamać.
-Widziałem co robisz! Ile ludzi zabiłaś?! Dlaczego?!
-Musimy iść-nagle ktoś wpadł do pokoju, rzucając wszystkim zebranym ponaglające spojrzenie. -Zabijcie ją i idziemy, płonie już sąsiedni budynek.
Ludzie zaczęli powoli opuszczać pomieszczenie, a ona leżała na podłodze w plamie krwi, z nożem dociśniętym do gardła. Chciała tylko, żeby zrobił to szybko. Żeby nie musiała cierpieć, zanim jej ciało strawią płomienie.
Miała zamknięte oczy. Przyspieszony oddech. Bicie serca, które zaraz miało wyskoczyć jej z piersi.
Ktoś może sobie wyobrazić, jak to jest czekać na śmierć? Zamykać oczy i wiedzieć, że się ich już więcej nie otworzy. I to nieprawda, że myśli się wtedy o tym wszystkim czego się nie załatwiło, jakich słów się nie wypowiedziało, której osoby się nie zobaczyło. Na to po prostu nie ma czasu. Bo kiedy umieramy, nie ma nikogo, kto umarłby z nami.
-Nie mogę-wyszeptał drżącym głosem-opierając o nią swoje czoło. -Nie mogę-dodał ciszej, niemal już niedosłyszalnie.
Otworzyła oczy, zerkając na niego z niedowierzaniem. Ale on unikał jej spojrzenia. Po prostu zebrał swoje rzeczy i wybiegł z domu.
***
Zaczęło świtać. Nie miała pojęcia ile czasu minęło. Nie miała siły się ruszyć. Jej ciało było posiniaczone, obolałe, w niektórych miejscach poobcierane, a ona była wykończona. Zmęczona tak, jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu.
Było jej zimno. I do tego wszystkiego wiedziała, że o ile największe niebezpieczeństwo minęło, to jeżeli się nie ruszy, naprawdę może umrzeć. Niby kto miałby jej pomóc? Kto miałby przyjść jej z pomocą, skoro cała wioska została zrównana z ziemią?
Siedziała niecałe dwieście metrów od miasteczka, ukryta za niewielkim murem, który zdołał ocaleć i uchronić ją przed ogniem. Przetrwała.
Mocniej opatuliła się ramionami, niepewnie rozglądając po okolicy. Czy to możliwe, by słyszała czyjeś kroki? Nie miała siły się podnieść, ba, nie miała nawet siły wydobyć z siebie dźwięku. Czuła, że po niepohamowanym szlochu, wrzasku i donośnym wypowiadaniu formuł zaklęć zupełnie straciła głos.
Była pewna, że ktoś jest za murem. Czuła jego obecność. Słyszała chrzęst gruzu pod jego stopami. A mimo to, nic nie zrobiła. Po prostu tam leżała, na wpół martwa przyglądając się zbierającym nad szkockim miasteczkiem chmurom. Była tak bardzo zmęczona. Zmęczona ciągłym zastanawianiem się, czy osoba, która stoi tak niedaleko jest tu by ją uratować, czy może raczej zniszczyć.
***
Słyszała jego głos. Nie miała pojęcia czy to się dzieje naprawdę. Czy naprawdę przyszedł tu by ją ocalić, czy może raczej to jej wymęczony umysł podsyła jej najbardziej kojące, aczkolwiek fałszywe wizje. Wiedziała tylko, że go nie widzi. Że pomimo tego, że czuje jego obecność, nie może go zobaczyć. Nawet jego głos wydawał się dziwnie odległy.
Kilka razy wypowiedziała jego imię. Drżącym i zachrypniętym, ledwo słyszalnym głosem. Cóż, jej wołanie można by więc zaliczyć do żałosnego, bezgłośnego poruszania ustami. On tu był. Kto wie? Może po drugiej stronie muru, muru, o który ona opierała się plecami. Tak, czy inaczej, jego obecność po raz pierwszy w życiu, okazała się dla niej bezsensowna. Nie mógł nic zrobić. Nie mógłby wpaść na to, by jej tu poszukać. Nie, jeśli, wnioskując z jego zrozpaczonego głosu, uważał, że nie ma sensu jej szukać. Że jest martwa.
Po raz pierwszy uświadomiła sobie jak ta cała sytuacja wygląda dla niego. O czym myśli, patrząc na doszczętnie spalone miasteczko. Dla niego była martwa.
Przyłożyła dłoń do ust, czując napływające do oczu łzy, a potem dzielnie próbowała się podnieść, ale jej mięśnie nie zamierzały się ruszać. Nie po takim wysiłku i licznych urazach, które odniosła poprzedniej nocy.
Była bezradna. Tak żałośnie bezsilna, że dobijało ją to mocniej niż klątwy odniesione podczas potyczek ze śmierciożercami. Była przegrana, chociaż w rzeczywistości nie poniosła klęski w żadnym z pojedynków. Ponieważ najgorszą porażką było jej aktualne położenie. Między gruzami i popiołem, tak blisko jedynej liczącej się na świecie osoby, a jednocześnie tak daleko.
Nie chciała tego. Nie chciała takiego końca. Nie chciała umrzeć tu z wyczerpania, z pozlepianymi od brudu i krwi włosami.
Jej nogi niebezpiecznie zadrżały, kiedy zacisnąwszy palce na poszczególnych wystających częściach muru, stanęła o własnych siłach. Łzy bólu spływały po jej policzkach, ale ona nie zamierzała się poddać. Nie teraz. Wystarczyło, żeby się odwrócił. Widziała jego oddalającą się sylwetkę. Nie dzieliło ich więcej niż kilkaset metrów.
-Draco!
Na próżno. Nie słyszał jej. Przez moment zastanawiała się, czy jej się to wszystko nie uroiło.
Jego osoba wydawała jej się teraz tak nierealna. On przemierzający bezkres popiołu, między mgłą i dymem z dopalających się fragmentów budynków.
Nie miała różdżki, żeby zwrócić na siebie uwagę za pomocą jakiegokolwiek zaklęcia. Miała tylko siebie. Swoje zdarte gardło i nogi, które odmawiały jej posłuszeństwa. A mimo to zdecydowała się walczyć. Wrzasnęła raz jeszcze.
I wtedy przystanął. Widziała pośród szarości, jak jego plecy napinają się. Jak spuszcza głowę i wzdycha powoli, tak jakby oddychanie sprawiało mu ogromną trudność, a potem waha się. Czy mógłby to zrobić? Mógłby zignorować jej wołanie i po prostu ruszyć dalej? Potrafiłby przekreślić jej ogromne staranie i poświęcenie i po prostu nie obejrzeć się raz jeszcze przez ramię?
I kiedy już myślała, że naprawdę to zrobi, kiedy wszystko w jego postawie wskazywało, że ruszy dalej, nagle, jakby sam tego nie kontrolując, odwrócił się.
Był zbyt daleko, by była wstanie odczytać wyraz jego twarzy. Wiedziała tylko, że przez moment tylko się jej przygląda, jakby rozważając, czy jest prawdziwa, a potem rusza w jej stronę tak szybko jak tylko może. Chyba coś mu się stało, bo wraz z każdym kolejnym krokiem, wyraz jego twarzy wykrzywiał grymas bólu. Ale on to zignorował. Tak jak ona, porywając się na swoje ostatnie pokłady energii, kiedy zdecydowała się wyjść zza muru.
Odległość między nimi się zmniejszała. Ze stu, do pięćdziesięciu metrów. Z dwudziestu do dziesięciu. Z dziesięciu, do zaledwie kilku kroków.
Nic nie powiedział. Z jego gardła wydarło się westchnienie. Pełne drżenia i ulgi, ale wydawało jej się, że jest w nim znacznie więcej emocji, niż mogłoby się zdawać. Było w nim wszystko. Całe jego przerażenie, kiedy myślał, że ją stracił. Poczucie winy, że do tego dopuścił. Miłość, która niemal go zabiła.
Wplątał palce w jej włosy i przysunął do siebie, a ona poczuła łzy ulgi, kiedy wreszcie znalazła się w jego ramionach, tonąc w najbardziej emocjonalnym uścisku na świecie.
Nie trwało to jednak zbyt długo, bo Draco już po chwili odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion i z paniką wypisaną w załzawionych oczach, zaczął przeczesywać wzrokiem całe jej ciało, upewniając się, że wszystko jest na miejscu. Jeździł palcami po jej twarzy, po kilku zadrapaniach i siniaku na skroni, a potem głośno zaczerpnął powietrza, nareszcie się odzywając:
-Myślałem, że bez ciebie umrę-wyrzucił z siebie, a ona, słysząc te słowa, nareszcie, po całej tej upiornej nocy, popłakała się tak, jak należy, bo oglądanie go w takim stanie i w jakikolwiek sposób podzielanie jego emocji doprowadzało ją do szaleństwa. Draco nigdy nie płakał. Nigdy nie widziała, żeby się przy niej rozkleił i chociaż niejednokrotnie okazywał przy niej słabość, to to nigdy nie trwało długo. Za każdym razem to on był tym silnym. On podnosił z upadku nie siebie, ale również ją. To on ją za każdym razem pocieszał. Nawet jeśli to on tego potrzebował.
Tym razem było jednak inaczej. Draco wyglądał tak, jakby go tym złamała. Jakby wciąż powstrzymywał się od płaczu po tym, jak myślał, że ją stracił.
-Już dobrze, wszystko dobrze-powiedziała do niego, uśmiechając się i pociągając nosem. Nim zdołał jakkolwiek na to odpowiedzieć, przytuliła go najmocniej jak potrafiła, a potem pocałowała go, mocno zaciskając palce na kosmykach jego jasnych włosów. Chciała, żeby wiedział jak mocno go kochała. Żeby nigdy nie wątpił, że cokolwiek może ją od tego odwieść.
-Tak mi przykro-powiedział, kiedy się od niego oderwała, a on oparł o nią swoje czoło, mocno zaciskając oczy. -Przepraszam, że cię tu zostawiłem.
Żal i poczucie winy, które słyszała w jego głosie doprowadzało jej serce do bolesnych skurczy. Po tym jak ledwo uszła z życiem, naprawdę nie chciała jego przeprosin. Była zbyt szczęśliwa, że znowu są razem, żeby się na niego o to gniewać.
-Wszystko w porządku-powtórzyła, dotykając dłonią do jego bladego policzka. -Wracajmy do domu.
I to było piękne. Móc ją odnaleźć i słyszeć jak to mówi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)