Szli przez las, powoli zmierzając w stronę małej wioski. Draco pomagał Hermionie, pewnie trzymając ją w talii. Po tym jak przebiegła parę kilometrów była naprawdę zmęczona. Liczyli na to, że w wiosce znajdzie się ktoś, kto wspomoże ich czymś do jedzenia, albo po prostu pozwoli im gdzieś odpocząć, jednak kiedy znaleźli się na głównej i jedynej drodze miasteczka, doznali rozczarowania. Na ich widok, ludzie milkli. Chowali się do domów i zatrzaskiwali okiennice albo rzucali w ich stronę wrogie spojrzenia.
Draco przystanął, mocno marszcząc brwi.
-Chyba nie jesteśmy tu mile widziani-stwierdził, szepcząc wprost w ucho Hermiony. -Gdyby coś się stało, teleportuj się do Londynu-rozkazał, po czym ruszył do przodu, w stronę ledwo trzymającego się budynku.
Z odpadającego szyldu wywnioskował, że jest do gospoda. Ku jego zdziwieniu przypominała ruinę znacznie bardziej niż ta Pod Świńskim Łbem w Hogsmade.
Na ulicy, która dziwnie opustoszała wraz z ich przyjściem, rozlegały się wesołe takty muzyki dobiegające z gospody. Była to typowa, ludowa muzyka, przy której bawili się ludzie z wioski.
Weszli do środka, a wraz z ich pojawieniem się, muzycy w kącie przestali grać. Zwrócili tym uwagę biesiadników, przerywając gwar i wesołe okrzyki.
-Teraz to już jestem pewny, że nas tu nie chcą-stwierdził cicho, co jeszcze bardziej podsyciło jego podejrzenia. Całe miasteczko coś ukrywało i niewątpliwie miało to z nim jakiś związek.
Nie miał jednak zbyt dużo czasu, bo podeszli do niego pewni mężczyźni. Byli wysocy, umięśnieni i barczyści. Dokładnie tacy, jakich powinien obawiać się ktoś postury Malfoya. Choć wysoki, nie dorównywał im wzrostem ani mięśniami. Blondyn jednak, nawet nie mrugnął kiedy mężczyźni wyciągnęli w jego stronę noże, zapewne podkradzione od szefa gospody. W końcu to on specjalizował się w masowych rzeziach.
-Więc to tak wita się u was turystów-zaśmiała się histerycznie Hermiona. -Przepraszamy, że przeszkodziliśmy-uśmiechnęła się sztucznie, po czym złapała Dracona za ramię i próbowała go wyprowadzić. Ten jednak nawet nie drgnął. Wpatrywał się w mężczyzn, wyraźnie zastanawiając się nad tym co powinien zrobić.
-Szukam przyjaciela-powiedział, ostatecznie nie zwracając uwagi na wrogie nastawienie gospodarzy. -Czy ktoś z was widział Teodora Notta? Wysoki brunet, ciemne oczy. Możliwe blade, zesztywniałe ciało-dodał niechętnie.
-Nie powinno cię tu być-warknął jeden z mężczyzn, ignorując jego pytanie.
-Więc jednak coś wiecie-stwierdził dociekliwie chłopak.
-Tacy jak ty nie są tu mile widziani.
-Tacy jak ja?-chłopak zdawał się nieco urażony. Hermiona mocno ściskała jego ramię, wpadając w coraz większą panikę. W końcu mieli przed sobą gospodę pełną ludzi, którzy bynajmniej nie zamierzali być dla nich uprzejmi.
-Wyskakują ze swoimi magicznymi patykami i zabijają nam ludzi!-wrzasnął, mężczyzna, opluwając go przy tym śliną. Malfoy zamarł, powoli wycierając twarz. Hermiona wyczuwając, że atmosfera staje się nieco napięta, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
-Magiczne patyki?-spytała, unosząc w górę jedną brew. -Chcecie powiedzieć "wróżki"?-zaśmiała się, wyraźnie rozbawiona. -Draco ci ludzie tylko żartują-wyjaśniła chłopakowi, błagając by podchwycił tą taktykę.
Mężczyźni przyglądali im się uważnie, nie do końca przekonani co do jej zdziwienia.
-Daj spokój. Ci faceci grożą mi nożami, bo wymyślili sobie jakichś czarodziejów?!-Draco zirytował się, splatając ręce na piersi.
Razem z Hermioną spojrzał na znajdujących się w gospodzie ludzi. Wystarczyło zaledwie parę minut, by muzycy zaczęli na nowo wygrywać swoje wesołe melodyjki, a pozostali zajęli się swoimi rozmowami.
Draco odetchnął z ulgą.
-Jesteś genialna-powiedział, po czym złapał ją za rękę i pociągnął na parkiet, gdzie bawiło się wielu mieszkańców miasteczka.
-Draco, co ty robisz?-spytała, nie mogąc ochłonąć po tym jak potraktowali ich ci mężczyźni. To nie było normalne.
-Wtapiam się w tłum-oświadczył, posyłając jej uśmiech. Wiedział, że są obserwowani. Siedzący przy barze mężczyźni nie byli głupi. Co chwila rzucali spojrzenia w ich stronę, pragnąc upewnić się czy oby na pewno nie są czarodziejami. -Jesteś w tym dobra Granger. Jak zachowują się mugole?-spytał, przyciągając ją do siebie.
-Po prostu dobrze się bawią-odpowiedziała nieco spięta. Nie czuła się bezpiecznie. Po chwili jednak zobaczyła szeroki uśmiech na twarzy Dracona. Chłopak objął ją w talii, pewnie prowadząc ją do tańca. Poruszali się zgodnie z ruchem ludowych melodii, co chwila wybuchając głośnym śmiechem. Taniec mieszkańców wioski był dość zabawny, szczególnie, że nie bardzo się w nim łapali, co chwila gubiąc kroki.
-Obserwujesz ich?-spytał Malfoy, kiedy po wykonaniu obrotu wpadła w jego ręce. Dziewczyna wychyliła się ponad jego ramię, spoglądając w stronę mężczyzn.
-To dziwne, ciągle się na nas gapią. Dlaczego myśleli, że jesteśmy czarodziejami?-spytała, szeroko się przy tym uśmiechając. Mieli udawać dobrze bawiącą się, dwójkę ludzi.
-Pewnie znają wszystkich w tej wiosce. Zapewne traktują tak każdego nowo przybyłego-stwierdził, wzruszając ramionami. Mimo to, na jego twarzy malował się niepokój. -Bardziej martwię się tymi, którzy mają magiczne patyki i zabijają ich ludzi...
-Powinniśmy wrócić do Londynu, Draco. Wszystko na spokojnie przemyśleć, opracować jakiś plan-stwierdziła, nie przerywając skocznego tańca.
-Nie ma mowy-odparł szybko. -Teodor może być gdzieś niedaleko. Nie spocznę dopóki go nie odnajdę. Ci ludzie na pewno coś wiedzą. Wynajmijmy pokój w tej gospodzie i czegoś się dowiedzmy-poprosił ją, patrząc na nią błagalnie.
Dziewczyna westchnęła cicho, zarzucając mu ręce na szyję.
-Skoro tak ci na tym zależy-mruknęła, po czym odwróciła się i powędrowała w stronę jednego ze stolików, gdzie siedziała grupa nastoletnich chłopaków. Draco spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, jednak postanowił jej nie przeszkadzać. Zamiast tego zajął miejsce niedaleko, uważnie przysłuchując się ich rozmowie.
-Cześć chłopcy, mogę się dosiąść?-Hermiona spojrzała na chłopaków, zalotnie trzepocząc rzęsami.
-Pewnie-odezwał się jeden z nich, odsuwając jej krzesło. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. -Napiłabym się-stwierdziła-co polecacie?
-Piwo porzeczkowe. Na mój koszt-zaoferował się chłopak, na co siedzący niedaleko Draco prychnął pod nosem. Dziewczyna jedynie podziękowała uprzejmie, zwracając się do pozostałych chłopców.
-Jestem Hermiona-przedstawiła się, wyciągając rękę do najbliżej siedzącego mieszkańca wioski.
-Eric, a to mój przyjaciel Matt-odparł przystojny szatyn, delikatnie całując jej rękę. Draco wywrócił oczami, splatając ręce na piersi.
-To naprawdę wspaniałe miasteczko-stwierdziła po chwili Hermiona. -No i mają tu takich niesamowitych ludzi...-dodała z rozmarzeniem. Chłopcy uśmiechnęli się promiennie, momentalnie podchwytując rozmowę.
-Tak... ale z tego co widzieliśmy, ty nie cierpisz na brak towarzystwa. Ten blondyn to twój chłopak?-spytał jeden z nich, wskazując głową na siedzącego niedaleko Malfoya.
-Co? Nie-dziewczyna zaśmiała się z rozbawieniem, na co podsłuchujący Dracon zmarszczył brwi. Dlaczego ten pomysł wydał jej się taki absurdalny? -To mój kuzyn-wyjaśniła dziewczyna, uśmiechając się zalotnie w stronę chłopaków. -Pomaga mi kogoś odnaleźć-dodała tajemniczo.
-Och doprawdy?-Eric zdawał się wyraźnie zainteresowany. -Kogo takiego?
-Chodzi o mojego brata. Właściwie to kolejny kuzyn. Wiecie mam ogromną rodzinę-zaśmiała się cicho. -To brat cioteczny zięcia ciotki mojego ojczyma-oświadczyła dobitnie. -Może go widzieliście?-spytała z nadzieją.
-Nie, raczej nie-stwierdził Matt z dość głupią miną.
-No dalej, musieliście go widzieć. Nie pojawił się tu nikt nowy?-spytała, wyraźnie naciskając.
-W naszym miasteczku nie pojawił się nikt od czasu kiedy parę miesięcy wtargnęli tu mściciele-wyjaśnił szeptem Matt. Draco zmarszczył brwi. Z powodu odległości nie mógł dosłyszeć słów chłopaka, jednak mina dziewczyny mówiła mu, że powiedział coś znaczącego.
-Mścicieli?-dziewczyna uniosła pytająco brwi.
-Nie powinien tyle mówić-Eric zdawał się spięty. -Nie można o tym mówić-dodał poważnie.
Dziewczyna zamierzała jeszcze o coś spytać, jednak do stołu przysiadł się trzeci z chłopców. Podał jej szklankę piwa, obdarzając ją przy tym szerokim uśmiechem.
-Dziękuję-szepnęła uwodzicielsko, po czym wstała od stołu, kierując się w stronę Dracona.
***
-Chcielibyśmy wynająć pokój-powiedział blondyn, zwracając się do szefa gospody. Czuł na sobie wrogie spojrzenia siedzących nieopodal, wrogich mężczyzn jednak nie zamierzał zwracać na nich uwagi.
-Wspólny?-zapytał gospodarz, unosząc w górę jedną brew.
-Pewnie. Jesteśmy w końcu kuzynami-oświadczył Draco z udawanym uśmiechem. Tylko Hermiona zrozumiała dlaczego tak wielki nacisk nałożył na to ostatnie słowo.
-W takim razie zapraszam-mężczyzna powiódł ich schodami, na poddasze gospody, gdzie znajdował się dość przytulny i skromny pokoik. -Życzę miłego wypoczynku-powiedział z uśmiechem, po czym zniknął, zamykając za sobą drzwi.
Hermiona już chciała coś powiedzieć, kiedy chłopak zatkał jej dłonią usta. Wskazał palcem na drzwi, posyłając jej znaczące spojrzenie.
-Nareszcie sami, kochanie-zamruczał, unosząc ostrzegawczo palec. Dziewczyna spojrzała na niego z szokiem, jednak postanowiła mu zaufać.
-Tak długo na to czekałam...
Blondyn podszedł do drzwi, przykładając do nich ucho. Usłyszał dźwięk oddalających się kroków.
-Co zrobiłeś? Sam powiedziałeś im, że jesteśmy kuzynami!-szepnęła oburzona.
-Lepiej żeby myśleli, że to jest nasz sekret-odparł poważnie. -Wolę tłumaczyć się z tego. Kto wie? Jeszcze spaliliby nas na stosie-zaśmiał się nerwowo. -Więc co mówili tamci przeuroczy chłopcy na dole?-spytał, zmieniając temat.
-Czy ty jesteś zazdrosny?-spytała z niedowierzaniem.
-Oczywiście, że nie-zaprzeczył mało przekonująco.
-Draco, przecież wiesz, że nic co tam powiedziałam nie było poważne...
-Co ci powiedzieli?-przerwał jej nieco nachmurzony.
-Tylko tyle, że wioska nie miewa gości odkąd pojawili się mściciele-powiedziała zaintrygowana.
-Co to są mściciele?-spytał, unosząc w górę jedną brew.
-Nie mam pojęcia ale zgaduję, że to jacyś ludzie, może nawet czarodzieje. Pamiętasz jak zareagowali kiedy myśleli, że nimi jesteśmy? Mieszkańcy tej wioski muszą żywić do nich jakąś urazę...-stwierdziła z zamyśleniem.
-Hermiona, muszę dowiedzieć się o co tu chodzi. Jeżeli Teodor ma z tym jakiś związek...
-W porządku-uśmiechnęła się, kładąc mu ręce na ramionach. -Obiecałam, że ci pomogę.
-Dziękuję.
Był wdzięczny za to, co dla niego robiła. Zrezygnował już z odsunięcia jej od tego. On też potrzebował wsparcia, towarzystwa. Skończył z odpychaniem od siebie ludzi.
-Nie ma za co-odparła wesoło, rzucając się na jedno z łóżek znajdujących się w pokoju.
-Ja chciałem to przy oknie-stwierdził z rozbawieniem, kładąc się obok niej.
-Nie ma mowy-zaśmiała się, kiedy próbował ją zrzucić. -Zajęłam je pierwsza.
-Może uda nam się nim podzielić?-spytał, unosząc sugestywnie brwi.
-Zapomnij-dziewczyna wskazała palcem na łóżko po przeciwległej stronie pokoju. -Tamto wygląda dość zachęcająco...
-Skoro tak sądzisz-powiedział cicho, podnosząc się na nogi. W momencie kiedy dziewczyna myślała, że wreszcie sobie odpuścił, została wzięta na ręce.
-Co ty robisz? Puść mnie!-próbowała się wyrwać, jednak ten mocno trzymał ją w swoich ramionach. Położył ją na drugim łóżku i zamierzał odejść, jednak ta nie zamierzała go puścić. Zarzuciła mu ręce na szyję, mocno ściskając jego kark.
-Jestem gotowa przepuścić cię w kolejce do łazienki-powiedziała z uroczym uśmiechem-ale łóżko przy oknie jest MOJE.
-Jak dla mnie możemy się dzielić i łóżkiem i prysznicem więc...
-Draco NIE!-krzyknęła nieco zirytowana. Mimo to nie mogła powstrzymać zdradzieckiego uśmiechu. -Nie możemy razem spać, a tym bardziej brać wspólnej kąpieli. Zejdę na dół, może gospodarz ma jeszcze jeden pokój. Albo któryś z tych wspaniałych chłopców zechciałby mnie przenocować?-ostatnie zdanie powiedziała, udając całkowitą powagę.
-Łóżko przy oknie jest twoje-stwierdził ponuro, smakując goryczy porażki.
***
Wysoki, ciemnowłosy chłopak przebiegł przez podwórko, głośno waląc do drzwi. Nie musiał długo czekać. Już po chwili otworzyła mu przepiękna kobieta, o jasnych, prawie białych włosach.
-W czym mogę służyć?-spytała zdezorientowana, szybko mrugając oczami. Wyglądał na zmęczonego i bardzo przejętego.
-Jest tutaj?-spytał, patrząc na nią z wyczekiwaniem. -Pansy Parkinson?
Nim ta zdążyła odpowiedzieć, usłyszał za sobą czyjeś kroki. Szybko się odwrócił, z szokiem spoglądając na swoją ukochaną.
-Blaise?-Pansy patrzyła na niego z niedowierzaniem. Dopiero po chwili otrząsnęła się, szybko rzucając się w jego ramiona. Czuła, że straciła głos. Nie miała pojęcia co powiedzieć. Zamiast tego, jak głupia wybuchnęła płaczem, mocno wtulając się w jego ramię.
On także nie zasypywał jej zbędnymi pytaniami. Milczał, delikatnie gładząc ją po plecach. Tak bardzo za nią tęsknił. Każdego dnia szukał jej, nie przestając się martwić.
-Tak się cieszę, że Draco cię znalazł...-szepnął, całując ją w czubek głowy. To jednak nie starczyło dziewczynie. Zarzuciła mu ręce na szyję, skradając z jego ust długi, pełen pasji i emocji pocałunek.
-Merlinie jak ja za tobą tęskniłam-powiedziała, nie mogąc pohamować łez szczęścia. Po tym co przeszła bardzo jej go brakowało. Na przemian śmiałą się i zalewała łzami.
Blaise odwrócił się w stronę drzwi, gdzie spodziewał się dojrzeć jasnowłosą kobietę, jednak ta najwyraźniej zrozumiała, że to nie jest chwila, w której powinna im przeszkadzać.
-Tak, ja za tobą też-przyznał, spragniony jej obecności. Już po chwili po raz kolejny ją całował, nie mogąc się od niej oderwać. -Strasznie-dodał, kiedy wreszcie się od niego odsunęła.
-Gdzie byłaś?-spytał, po dłuższej chwili milczenia, w której z niezrozumiałą pasją patrzyli sobie w oczy.
Dziewczyna zawahała się, jednak ostatecznie postanowiła mu opowiedzieć. Potrzebowała kogoś, z kim mogłaby się tym podzielić. Wiedziała, że jej chłopak z początku z pewnością będzie się tym obwiniał ale osobiście nie żywiła do niego najmniejszej urazy.
-To długa historia-powiedziała smutno, momentalnie poważniejąc. Chłopak przyjrzał jej się z troską, mocno trzymając ją za ręce.
-Wszystko z tobą w porządku? Draco napisał, że...
-Nie jest w porządku-odparła szybko. -Porozmawiamy gdzieś indziej? To nie wydaje się odpowiednie miejsce-dodała, rozglądając się po podwórku.
-Pewnie-wziął ją za rękę, po czym poprowadził ją na piaszczystą plażę, oświetloną przez promienne słońce.
***
-Blaise ja... nie udało mi się uciec z Anglii-wyznała z ciężkim sercem. Spuściła wzrok, nie mogąc znieść jego zdziwionego spojrzenia. Siedzieli na piasku, chłodząc w wodzie stopy. Trzymali się za ręce i podziwiali zachód słońca. Wszystko było piękne, dokładnie takie jakie powinno być po tak długiej rozłące. Przed nimi była jednak rozmowa, która nie należała do najłatwiejszych.
-Co to znaczy nie udało ci się uciec?-ponaglił ją, kiedy przez dłuższy czas nic nie mówiła.
-Po tym jak się rozstaliśmy, poszłam na chwilę do domu. Myślałam, że nikogo nie ma, a potrzebowałam paru rzeczy, chciałam zabrać je ze sobą. Ale mój ojciec...-urwała, czując w oczach zbierające się łzy.
-Co on ci zrobił?-spytał cicho, czując na plecach nieprzyjemny dreszcz. Pansy była w niebezpieczeństwie zaraz po tym jak się pożegnali, a on zaczął się o nią martwić zaledwie parę miesięcy temu.
-Był wściekły, Blaise. Za to, że uciekłam na święta do waszego mieszkania, na Nokturn-powiedziała drżącym głosem. -Zabrał mnie do Malfoy Manor, Sam-Wiesz-Kto ma tam teraz siedzibę. Zamknęli mnie w lochach i...-teraz rozpłakała się na dobre. Blaise szybko ją przytulił, mocno zaciskając zęby. Czuł się podle.
-...to było piekło-wyszeptała z przerażeniem. Mocno się w niego wtuliła, pozwalając swobodnie płynąc łzom.
-Choć nie może to zabrzmieć banalniej to teraz będzie dobrze. Obiecuję-szepnął, ścierając łzy z jej policzków. Mimo to, patrzył na nią wyczekująco. Chciał poznać dalszą część historii.
Dziewczyna jednak milczała, wlepiając wzrok w swoje dłonie.
-Wyrzuć to z siebie-polecił, mocniej ściskając jej rękę. -Możesz mi powiedzieć wszystko, Pansy. Jeżeli miałoby to sprawić, że poczujesz się lepiej...
-Pastwili się nade mną, Blaise, Torturowali, gwałcili, pozbawiali nadziei, że się stamtąd wydostanę-chłopak puścił jej dłoń, mocno zaciskając pięści-zaznałam tak straszliwego bólu, że zrobiła i poświęciłabym wszystko by więcej go nie czuć. Potrafili łamać mi kości tylko po to by potem poskładać je za pomocą zaklęcia i robić to od początku. Bili mnie, używali Cruciastusa...
-Tak strasznie mi przykro-chłopak patrzył na nią, nie mogąc poradzić sobie z bezsilnością i rozpaczą jaka go ogarnęła. -Gdybym tylko wiedział... Merlinie co ja ci zrobiłem...-zakrył usta dłonią, patrząc na nią z ogromnym współczuciem.
-Nie, Blaise-ujęła jego twarz w dłonie, patrząc na niego z powagą. -Żadna z tych rzeczy nie była twoją winą. Chciałeś dla mnie jak najlepiej. Zrobiłeś to, bo mnie kochałeś-powiedziała z uporem, bo najwidoczniej te rzeczy trzymały ją na duchu.
-Bardzo cię kocham-przyznał, ze smutkiem. Dziewczyna nie pozwoliła jednak mu się zamartwiać. Pocałowała go, przylegając do niego z całym swoim pragnieniem i tęsknotą.
-I tylko to się teraz liczy-powiedziała, dotykając dłonią jego policzka. Choć cała zapłakana, wydawała się teraz niebywale silna. Blaise posłał jej blady uśmiech, mocno ją do siebie przytulając.
-Przepraszam, że cię zawiodłem-szepnął, ukrywając twarz w jej czarnych włosach.
-Nie zawiodłeś. Przyszedłeś po mnie-uśmiechnęła się przez łzy.
***
-Hermiono-Draco zapukał do łazienki, wyraźnie się niecierpliwiąc. -Hermiona, błagam cię wyjdź wreszcie z tej cholernej łazienki!-po całodniowych, przerażająco nudnych obserwacjach wreszcie mógł odpocząć w pokoju. Zamiast tego zmuszony był dobijać się do zajętej od dobrej godziny łazienki.
-Poczekaj, jeszcze tylko rozczeszę włosy-krzyknęła, wyraźnie zirytowana.
-Nie obchodzi mnie to! Chcę się umyć, sama powiedziałaś, że przepuścisz mnie w kolejce.
-Świetnie-drzwi otworzyły się i stanęła w nich wściekła do granic możliwości Hermiona. Wzrok Dracona jednak nie na tym się skupił. Jej zgrabne ciało prezentowało się całkiem nieźle w krótkim, białym ręczniku.
-Nie gap się na mnie-warknęła, splatając ręce na piersi.
-Zaoszczędźmy sobie tej kłótni. Widziałem cię już nawet nago-zauważył, wspominając ich wspólną noc w Muszelce. Dziewczyna zacisnęła zęby, uświadamiając sobie, że Ślizgon rzeczywiście ma rację.
-Nieważne, możesz już wejść-westchnęła z rezygnacją, ruszając w stronę łóżka, gdzie leżały jej ubrania.
Kiedy wrócił do pokoju, dziewczyna już spała. Leżała na łóżku, mocno wtulona w swoją poduszkę.
Blondyn przyglądał jej się z szerokim uśmiechem. Wyglądała tak niewinnie i dziecięco. Tak jakby wojna nie kazała im stać się zupełnie innymi osobami. Nagle dziewczyna drgnęła, mocno marszcząc brwi. Chłopak był pewny, że zaraz się obudzi i rzeczywiście, nie pomylił się. Nie było to jednak zwykłe przebudzenie. Zerwała się z łóżka, wydając z siebie pełen przerażenia wrzask. Draco stał jak osłupiały, przyglądając się jej nagłej reakcji.
Kiedy go zobaczyła, wyraźnie odetchnęła. Przeczesała palcami włosy, próbując się uspokoić.
-Co widziałaś?-spytał cicho i spokojnie, nie chcąc wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Hermiona spojrzała na niego, wyraźnie starając się nie rozpłakać. Wzięła się w garść dopiero po dłuższej chwili.
-Śmierć-przyznała, starając się by jej głos nie zadrżał. -Harry'ego, Rona, rodziców... Twoją-nie wytrzymała. Mocno zacisnęła powieki, czując jak po jej policzkach spłynęły łzy. Szybko je otarła, jednak nie powstrzymało to kolejnej fali słonych kropel. Draco usiadł obok niej, przygarniając ją do siebie.
-To tylko koszmar-stwierdził, opierając brodę o czubek jej głowy. Sam już dawno sobie z tym poradził. Nauczył się panować nad strachem.
-Przerażający koszmar-stwierdziła, za wszelką cenę starając się uspokoić rozchwiane emocje. -Boję się o was wszystkich-wyznała po chwili. -Lubię wszystko kontrolować, a kiedy nie ma was w pobliżu...
-Póki co, jestem tutaj-pocieszył ją, delikatnie się uśmiechając. -I nigdzie się nie wybieram.
Dziewczyna westchnęła cicho, mocno do niego przylegając.
-Może to dobrze, że Harry i Ron ruszyli beze mnie-stwierdziła po namyśle. -Przy nich nie czułam się tak bezpiecznie jak tutaj-wyznała, patrząc prosto w jego stalowoszare oczy. Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, składając na jej czole delikatny pocałunek.
-Dobranoc-szepnął, zamierzając wstać i udać się do swojego łóżka, kiedy mocno złapała go za rękę.
-Boję się spać sama-powiedziała nieśmiało, na co on uniósł w górę jedną brew. -Pamiętasz jak mówiłeś, że moglibyśmy się podzielić łóżkiem przy oknie?-spytała, cicho się śmiejąc.
-Jeżeli jutro nie przepuścisz mnie w kolejce do łazienki...
Położył się obok niej, pozwalając by wtuliła się w jego tors.
-Dobranoc, Draco-dziewczyna uśmiechnęła się, całując go w policzek.
czwartek, 13 lutego 2014
poniedziałek, 10 lutego 2014
Rozdział 40 - Malfoy chce, Malfoy odzyska
Powrót na Nokturn był chyba najlepszą rzeczą jaką mógł zrobić wciągu ostatnich dni. Choć Voldemort z każdym dniem coraz bardziej pragnął jego głowy, a nienawiść do niego powoli stawała się porównywalna do tej, którą darzył samego Harry'ego Pottera, arystokrata nie miał oporów by mieszkać na najbardziej uczęszczanej przez Śmierciożerców ulicy. Ze spokojem wyglądał przez okno, uśmiechając się do przechodniów. Nie bał się tego, co może przynieść jutro, a przede wszystkim nie bał się śmierci, co czyniło go przeciwnikiem nie do pokonania.
Zaczął pomagać ludziom. Wymykał się pod osłoną nocy, rozbrajając Śmierciożerców i czających się w ciemnych zaułkach bandytów. Ratował czarodziejów i mugoli, wszystkich, którzy byli narażeni na krzywdę ze stron ciemności. Ludzie uznali go za bohatera, Prorok Codzienny za ulicznego przestępce, który zamierzał wymierzać sprawiedliwość na własną rękę. Całe szczęście, młody Malfoy nie zważał na żadne słowa, robiąc po prostu to, co podpowiadał mu rozum. Czuł, że robi dobrze, że wreszcie podąża dobrą ścieżką.
Brakowało mu jedynie poczucia, że i jego serce jest z tego usatysfakcjonowane...
Po tym jak Hermiona i jej przyjaciele uciekli z banku na smoku, gazety nie pisały o niczym innym. Każdy zastanawiał się, co takiego przyniosą decyzje Wybrańca. Zamierzał uratować świat przed Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, czy może dopuścił się zdrady okradając instytucję taką jak bank Gringotta? Wielu ludzi kwestionowało wybory Pottera, wielu wreszcie dostrzegło nadzieję, a Draco zamierzał tych ludzi wykorzystać. Razem z nimi mógłby zorganizować powstanie. Zaatakować Malfoy Manor, jeśli trzeba wysadzić w powietrze, a potem wypędzić Śmierciożerców z Londynu. Taki przynajmniej był jego plan. Choć nieskładny i niedopracowany, jemu wydawał się dość mądry.
***
Siedział na kanapie. Zakurzonej i obdrapanej, dokładnie tej, z której wystawały sprężyny. Tej, na której razem z przyjaciółmi spędził tyle męczących dni i nocy. Przejechał ręką po twarzy, wydając z siebie ciche westchnięcie. Czekały go kolejne chwile, których nie zamierzał spędzić na próżnowaniu. Nie zamierzał siedzieć bezczynnie, podczas gdy jego ukochana zmagała się z niewątpliwie trudnymi przeciwnościami.
Choć starał się o niej zapomnieć, odkąd spotkał ją w banku Gringotta, nie mógł przestać o niej myśleć.
Z każdym dniem martwił się coraz bardziej, wiedząc, że szykuje się decydujące starcie pomiędzy siłami dobra i zła, a Hermiona niewątpliwie będzie brała w tym udział. Rozmyślał nad tym, kiedy po mieszkaniu rozległo się ciche pukanie.
Otrząsnął się, po czym wyciągając różdżkę, ruszył w stronę drzwi.
-Kto tam?-spytał, przykładając do nich ucho.
-Tak myślałam, że cię tu znajdę...-cichy głos sprawił, że nie mógł powstrzymać się od delikatnego uśmiechu.
-Przyszłaś powiedzieć jakim to jestem kretynem?-spytał, kiedy uchylił drzwi i stanął twarzą w twarz z ciemnowłosą Krukonką.
Zaczął pomagać ludziom. Wymykał się pod osłoną nocy, rozbrajając Śmierciożerców i czających się w ciemnych zaułkach bandytów. Ratował czarodziejów i mugoli, wszystkich, którzy byli narażeni na krzywdę ze stron ciemności. Ludzie uznali go za bohatera, Prorok Codzienny za ulicznego przestępce, który zamierzał wymierzać sprawiedliwość na własną rękę. Całe szczęście, młody Malfoy nie zważał na żadne słowa, robiąc po prostu to, co podpowiadał mu rozum. Czuł, że robi dobrze, że wreszcie podąża dobrą ścieżką.
Brakowało mu jedynie poczucia, że i jego serce jest z tego usatysfakcjonowane...
Po tym jak Hermiona i jej przyjaciele uciekli z banku na smoku, gazety nie pisały o niczym innym. Każdy zastanawiał się, co takiego przyniosą decyzje Wybrańca. Zamierzał uratować świat przed Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, czy może dopuścił się zdrady okradając instytucję taką jak bank Gringotta? Wielu ludzi kwestionowało wybory Pottera, wielu wreszcie dostrzegło nadzieję, a Draco zamierzał tych ludzi wykorzystać. Razem z nimi mógłby zorganizować powstanie. Zaatakować Malfoy Manor, jeśli trzeba wysadzić w powietrze, a potem wypędzić Śmierciożerców z Londynu. Taki przynajmniej był jego plan. Choć nieskładny i niedopracowany, jemu wydawał się dość mądry.
***
Siedział na kanapie. Zakurzonej i obdrapanej, dokładnie tej, z której wystawały sprężyny. Tej, na której razem z przyjaciółmi spędził tyle męczących dni i nocy. Przejechał ręką po twarzy, wydając z siebie ciche westchnięcie. Czekały go kolejne chwile, których nie zamierzał spędzić na próżnowaniu. Nie zamierzał siedzieć bezczynnie, podczas gdy jego ukochana zmagała się z niewątpliwie trudnymi przeciwnościami.
Choć starał się o niej zapomnieć, odkąd spotkał ją w banku Gringotta, nie mógł przestać o niej myśleć.
Z każdym dniem martwił się coraz bardziej, wiedząc, że szykuje się decydujące starcie pomiędzy siłami dobra i zła, a Hermiona niewątpliwie będzie brała w tym udział. Rozmyślał nad tym, kiedy po mieszkaniu rozległo się ciche pukanie.
Otrząsnął się, po czym wyciągając różdżkę, ruszył w stronę drzwi.
-Kto tam?-spytał, przykładając do nich ucho.
-Tak myślałam, że cię tu znajdę...-cichy głos sprawił, że nie mógł powstrzymać się od delikatnego uśmiechu.
-Przyszłaś powiedzieć jakim to jestem kretynem?-spytał, kiedy uchylił drzwi i stanął twarzą w twarz z ciemnowłosą Krukonką.
-Draco...
-Zasłużyłem-przerwał jej z bladym uśmiechem. Zaprosił ją do środka, po czym usiadł razem z nią na kanapie. Obydwoje skrzywili się kiedy poczuli pod sobą wybijające się sprężyny, jednak postanowili tego nie komentować.
-Chcę tylko powiedzieć, że to ja powinienem przyjść do ciebie już dawno temu. Nie jestem dumny z słów, które wtedy tam padły i nie znajdę na nie żadnego usprawiedliwienia-stwierdził, z niezadowoleniem. Bądź co bądź, nie lubił przyznawać się do błędu.
-Nie przyszłam tu, żeby wymuszać na tobie przeprosin, Draco-powiedziała Lena, cicho wdychając. -Chcę ci powiedzieć, że po części miałeś rację. Nie umiem pogodzić się z tym, że straciłam Teodora i nieustannie szukam kogoś kto wypełniłby tą pustkę. I jest to głupie i niedojrzałe i żałosne ale...
-Lena, to nieprawda-przerwał jej, ujmując jej delikatną dłoń. -Powiedziałem wtedy wiele rzeczy ale teraz wcale tak nie myślę. Uważam, że Teodor był wspaniałym człowiekiem i zasługujesz na kogoś równie lub nawet bardziej wspaniałego niż on. To, że ci wszyscy faceci są do niego podobni... Może to tylko my szukamy w nich podobieństwa? Może w rzeczywistości kryją w sobie znacznie więcej niż jesteśmy wstanie sobie wyobrazić? Może powinienem najpierw poznać, zanim ich ocenię?
Lena uniosła głowę, spoglądając na niego z niemałym zdziwieniem.
-Więc wcale nie uważasz, że jestem łatwa i rzucam się na każdego wolnego faceta włącznie z tobą?-spytała, unosząc w górę jedną brew. Splotła ręce na piersi, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
-Myślę, że ja też chciałem cię wtedy pocałować-odparł, jakby to wyznanie było najprostszymi słowami na świecie. -Nie rzucałaś się na mnie. Obydwoje tego chcieliśmy.
Dziewczyna patrzyła na niego ze zdziwieniem, unosząc wysoko brwi.
-Co to znaczy?-spytała nieco zbita z tropu.
-Że o tym nie rozmawialiśmy. Prawie się pocałowaliśmy, potem ja zniknąłem, zająłem się sprawami w Malfoy Manor, Muszelce, a potem wróciłem i ci to wygarnąłem. Myślę, że mogłaś zrozumieć to jako coś, o co cię obwiniam, a nigdy nie chciałbym, żebyś tak myślała.
-Draco ja...-Lena wlepiła wzrok w ich splecione dłonie, głośno przełykając ślinę.
-Kocham Hermionę-powiedział, stawiając sprawę jasno. -Zawsze ją kochałem i na moje nieszczęście chyba jeszcze długo będę. Dlatego myślę, że...-zaciął się, patrząc prosto w ciemne oczy swojej przyjaciółki. -Myślę, że to zrozumiesz.
Nie mogła tego przed nim ukryć. Fakt, że odkąd zaczęli razem ćwiczyć i wspierać się po śmierci Teodora bardzo ich do siebie zbliżył, był dla Malfoya jasny. To, że Lena coś do niego poczuła, także. Z pewnością nie była to wielka miłość, jaką darzyła Teodora ale jasnowłosy Ślizgon stał się kimś naprawdę ważnym w jej życiu. Kimś, kto mógłby pomóc poskładać jej połamane serce.
Lena pokiwała głową, nie mogąc spojrzeć mu w oczy. Czuła się z tym bardzo głupio. Nie chciała by dowiedział się o jej słabości.
-Zrobiłam z siebie idiotkę-stwierdziła z goryczą, nerwowo przygryzając dolną wargę. -A ty... jesteś inteligentniejszy niż sądziłam-stwierdziła smutno. Wstała z kanapy, wyraźnie unikając jego spojrzenia.
-Lena, my jesteśmy przyjaciółmi-przypomniał jej, łapiąc ją kiedy zamierzała odejść. -Nie pozwolę ci stąd wyjść, nie po takich słowach.
-Więc co zamierzasz zrobić?-spytała z rezygnacją.
-Uświadomić ci, że to nie mnie szukasz-odparł spokojnie, po czym niewiele myśląc, pocałował ją.
***
Pocałunek był długi. Subtelny i delikatny, jednak pozbawiony uczucia. Czuł jej talię pod swoimi palcami, jej dłonie zaciśnięte na jego karku. Czuł jej zapach, dotyk i choć Lena była piękna, miła i naprawdę ważna, nie była tą, którą kochał. On już to wiedział, przyszła kolej dziewczyny. Przerwała pocałunek, pozwalając by nadal stykali się czołami, a ich oczy pozostawały zamknięty.
-Więc chcesz mi powiedzieć, że moje serce zostało przy nim?-spytała ledwo dosłyszalnym szeptem.
-Myślę, że nie można pokochać kogoś równie mocno, co tej prawdziwej miłości-odparł równie cicho.
-On jest martwy, Draco. Nie zdążyłam mu powiedzieć tak wielu rzeczy... Nie spełniliśmy razem naszych marzeń, nie mamy tego czego pragnęliśmy. Chcesz mi powiedzieć, że nie mam już żadnych szans u boku kogokolwiek innego?-spytała, dopiero wtedy otwierając oczy. Patrzyła na blondyna z niedowierzaniem, nie mogąc pogodzić się z tym co właśnie powiedział. Czuła jak jedna, samotna łza stacza się po jej policzku, jednak szybko ją otarła.
-Ja tylko myślę, że ta prawdziwa miłość nie przemija. O niej się nie zapomina i nie da się z niej wyleczyć-stwierdził smutno, myśląc o Hermionie. -Ale to nie znaczy, że nasze serce jest zbyt małe by pokochać kolejną osobę-stwierdził, patrząc prosto w oczy Leny. -Zawsze wierzyłem, że to tylko narząd pompujący krew ale teraz...-przerwał, bo jego usta zostały zatkane pocałunkiem.
Poczuł jak jej palce wplątują się w jego włosy, spragnione jakiegokolwiek uczucia. Jak mocno do niego przylega, pragnąc go bardziej niż czegokolwiek innego.
Przez dłuższy czas zastanawiał się, co to dla niego znaczy. Czy coś się zmieni jeżeli teraz spędzi czas z Leną? Czy coś miałoby szansę być lepszym albo gorszym tylko dlatego, że obydwoje spragnieni byli uczucia i swojego towarzystwa?
Oddawał jej pocałunki, gładząc palcami jej policzki. Tak bardzo chciał na chwilę zapomnieć. Jednak zamiast tego, zaczął sobie przypominać. O Hermionie, ale przede wszystkim o Teodorze, który gdzieś tam mógł jednak żyć. Ta nadzieja, choć nikła, kiełkowała w jego sercu i mogła zgasnąć dopiero wtedy kiedy zwłoki przyjaciela zostaną odnalezione przez Jimmy'ego.
-Nie mogę-odsunął od siebie dziewczynę, mocno zaciskając zęby. -Nie jestem wstanie-dodał cicho.
Dziewczyna westchnęła, patrząc na niego z prawdziwym żalem.
-Wiem-przyznała ze smutkiem. -Ja też nie.
Wstała z kanapy i odeszła. Tym razem już jej nie zatrzymał.
***
Przyjacielu!
Potrzebowałem wiele czasu, zanim do Ciebie napisałem i mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Na twoim miejscu zabiłbym mnie za to, co zamierzam Ci teraz wyznać, a może raczej za to, że wyznaję to po tak długim czasie.
Znalazłem Pansy. Nic jej nie jest, to znaczy, będzie potrzebowała dużo czasu, ale żyje, co jest chyba najważniejsze, prawda? Ma za sobą ciężkie chwile, ale wierzę, że jej pomożesz. Jest w Muszelce, domu Billa Weasleya, brata Rona. Mam nadzieję, że się nią zajmiesz, a mnie nie zabijesz, że mówię ci to po tygodniach. Zrozumiesz, kiedy o wszystkim Ci opowie i zwierzy się z rzeczy, których mnie nigdy nie wyjawiła. Jestem jej przyjacielem, ale ty znaczysz dla niej znacznie więcej. Dlatego proszę, dołącz do niej, a o mnie nawet nie myśl. Przynajmniej do czasu aż po raz kolejny do Ciebie napiszę.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku.
Draco
PS: Przepraszam, że po tylu miesiącach nie stać mnie nawet na napisanie czegoś dłuższego.
***
Znowu siedział na kanapie. Brudnej, obdrapanej kanapie, której wszyscy nienawidzili, a jednak byli do niej zbyt przywiązani by ją wyrzucić.
Wpatrywał się w zwiniętą kartkę, jednak nie czytał tego, co napisał na niej Teodor. Musiał uszanować cudzą korespondencję. Zwłaszcza wtedy, kiedy jej właścicielem jest jego zmarły przyjaciel.
Był zobowiązany dostarczeniem tego listu. Musiał odnaleźć rodzinę Nottów, a potem powiedzieć im, że to on jest winien śmierci Teodora i jego ojca. Musiał patrzeć na ich zaskoczone miny, odpowiadać na ich pytania wypowiedziane drżącymi głosami i ocierać ich łzy, tak jakby sam zupełnie tego nie przeżywał.
Ale nie chciał, przynajmniej do czasu aż Jimmy nie znajdzie ciała jego przyjaciela.
Rodzina Teodora była pewna jego śmierci. Według nich zmarł on jeszcze przed rozpoczęciem szóstego roku nauki w Hogwarcie, popełniwszy samobójstwo. Wierzyli, że skoczył, a jego ciało rozbiło się o skały. Jak na ironię, tak właśnie było, tyle, że w nieco późniejszym czasie i w nieco innych okolicznościach.
Draco nie miał wątpliwości, że rodzina Teodora zasługuje na poznanie prawdy, a dostarczenie im listu traktował jak wypełnienie ostatniej woli przyjaciela, ale to wszystko nie było takie łatwe.
Jakież było jego zdziwienie kiedy odpowiedź na jego prośby przyszła tak szybko, a po jego mieszkaniu po raz kolejny rozległo się czyjeś pukanie.
-Jimmy...-powiedział z zaskoczeniem, kiedy zobaczył stojącego u progu mężczyznę. -Nie sądziłem, że tak szybko cię zobaczę.
-To nic pewnego. Widziano go w jakieś wiosce-Draco wytrzeszczył oczy, patrząc na niego z niedowierzaniem. -Nie patrz tak na mnie. Nie wiem czy był żywy. Ludzie są tam naprawdę małomówni. Mogę jednak wskazać ci miejsce na mapie.
Jimmy wszedł do mieszkania, zupełnie nie zwracając uwagi na osłupiałego blondyna. Zamiast tego wyciągnął z kieszeni swojej szaty pergamin i rozwinął ją, ukazując chłopakowi mapę Albanii.
-To tutaj, przy Adriatyku. Kto wie? Może fale wyrzuciły jego ciało?-podrzucił Jimmy wskazując palcem miejsce. -Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz-dodał całkiem szczerze.
-Tak, ja też-przyznał cicho Malfoy, po czym wziął swój czarny płaszcz i razem z mężczyzną opuścił mieszkanie.
***
Teleportował się na skraju nieznanego lasu. Przemierzał przez gęstwinę, wędrując w stronę wyłaniającego się spomiędzy drzew miasteczka. Wyglądało spokojnie, jak każda albańska wioska. Widział z daleka, jak malutcy ludzie chodzą po jej uliczkach, załatwiając codzienne sprawy. Od celu dzieliła go może mila, dojście do niego zajęłoby mu nie więcej niż paręnaście minut.
Nagle usłyszał jak gałęzie za nim zaczynają trzeszczeć. Ktoś szybko przedzierał się między drzewami, zmierzając w jego stronę. Szybko się odwrócił, wyciągając przed siebie różdżkę. Czekał na odpowiedni moment by rzucić zaklęcie, kiedy nagle spomiędzy krzaków wyłoniła się pewna postać.
Była zdyszana. Jej szata była poobdzierana i przybrudzona, a twarz śmiertelnie przerażona.
-Co ty tu robisz?-spytał, pozwalając by szok wymalował się na jego twarzy.
-Draco?-dziewczyna skupiła na nim swój wzrok, dopiero wtedy go poznając. Szybko do niego podbiegła i zarzuciła mu ręce na szyje, mocno się do niego przytulając. -Zostawili mnie-zaszlochała. -Poszli beze mnie, teleportowali się w nocy.
Chłopak odsunął ją od siebie, uważnie się jej przyglądając. Wyglądała na przestraszoną i zdezorientowaną ale całe szczęście była cała i zdrowa. Nigdy nie spodziewałby się, że może na nią wpaść w takim miejscu.
-Spokojnie-ponownie ją przytulił, powoli gładząc ją po włosach. -Zajmę się tobą-obiecał lekko zatroskany.
-Draco tak się cieszę, że cię spotkałam-wyznała cicho, powoli się uspakajając. -Musisz pomóc mi ich odnaleźć. Są tam sami! Co jeżeli Ron rozszczepi się przy teleportacji? Albo co gorsza Harry zapomni receptury na eliksir z szczuroszczeta? Co jeżeli coś im się stanie, a ja...
-Skro cię zostawili, musieli mieć swoje powody, prawda?-przerwał jej spokojnie. -Wiedzą co robią.
Nie mógł udawać, że nie był zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Nigdy nie popierał tajemniczej misji złotej trójcy.
-Zrozumieli, że zabieranie mnie na taką wyprawę było lekkomyślne. Przeszliśmy parę incydentów, po których nie byłam w zbyt dobrej formie i... zostawili mnie w trosce o to by nic mi się nie stało-wyznała, spuszczając wzrok. -Zostawili mnie! W środku lasu, samą i bezbronną! Nie mam nawet pojęcia co to za las! Gdzie my jesteśmy?-spytała dopiero po chwili, kiedy ochłonęła.
-W Albanii. Niedaleko jest pewna wioska, mam tam parę spraw do załatwienia-odparł wymijająco.
-To cud, że się tu spotkaliśmy-stwierdziła, siadając przy jedynym z drzew. Wydawała się zmęczona, musiała długo biec zanim wpadła na Malfoya. Chłopak ukucnął przy niej, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Dawno się nie widzieli...
-Gdzie byłeś?-spytała po dłuższej chwili. -Co robiłeś po tym, jak pomogłeś nam w banku?
-Zostałem w Londynie-wyznał z delikatnym uśmiechem. -Można powiedzieć, że zwalczam przestępczość w czarodziejskiej części miasta. Jestem niczym bohater z mugoslkich komiksów-zaśmiał się cicho, ściskając jej dłoń. -Na pewno nic ci nie jest?-spytał, odgarniając z jej twarzy kosmyki włosów.
-Jestem tylko strasznie zmęczona. Obudziłam się sama w lesie, zaczęłam biec, miałam nadzieję, że znajdę Harry'ego i Rona gdzieś w pobliżu. Dopiero potem zorientowałam się, że postanowili mnie opuścić-odparła cicho. -Naprawdę uważasz, że mieszkanie w Londynie jest bezpieczne?-spytała, powracając do wcześniejszego tematu.
-Z pewnością nie-odpowiedział z uśmiechem. -Ale czuję, że to właśnie tam powinienem teraz być. Chyba nareszcie jestem na swoim miejscu-wyznał, siadając obok niej.
***
-Co takiego masz załatwić w tej wiosce?-dopytywała się Hermiona, kiedy razem z Draconem siedziała na świeżej, leśnej ściółce. Powód dla którego Draco wędrował po albańskim lesie, musiał ją bardzo ciekawić.
Chłopak przez dłuższą chwilę milczał, zastanawiając się czy powinien jej powiedzieć.
-Nikomu o tym nie mówiłem-wyznał, postanawiając jej zaufać. -Głównie dlatego, że by mnie wyśmiali, narobili niepotrzebnej nadziei albo stwierdzili, że sobie nie radzę. Hermiono, myślę, że Teodor mógł przeżyć.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Byłam pewna, że ktoś taki jak ty sprawdziłby coś takiego. Dlaczego byłeś taki pewny jego śmierci, a teraz sądzisz, że mógł to przeżyć?
-Bo nie znalazłem jego ciała-odparł, jakby ten powód był naprawdę poważnym argumentem.
Hermiona wzięła głęboki oddech, łapiąc go za ręce.
-Draco...-zaczęła, patrząc na niego z troską i współczuciem.
-Nie, poczekaj-przerwał jej-wiem, że Teodor spadł z klifu, ugodzony Avadą. Wiem, że na dole były skały i nawet jeżeli się o nie nie rozbił, to panował sztorm i jego szanse na utonięcie czy wychłodzenie były ogromne. Wiem też, że nawet jeżeli jakimś cudem wyszedłby na brzeg, to wkrótce umarłby, bo był śmiertelnie chory. Dlatego jestem gotów znaleźć jego ciało. Potrzebowałem dużo czasu ale teraz jestem na to w pełni gotowy. Mimo wszystko to był mój przyjaciel, Hermiono i jestem pewny, że znałem go lepiej niż on sam mógł przypuszczać. Notta nie da się tak łatwo zabić.
Dziewczyna wpatrywała się w jego stalowoszare, pełne emocji oczy. Nie miała serca gasić tej nikłej, tlącej się w sercu Malfoya nadziei. On tego potrzebował, nawet jeżeli potem miałoby przyjść rozczarowanie.
-Czemu sądzisz, że to akurat ta wioska?-spytała łagodnie.
-Wystarczyło pogrozić paru ludziom, żeby dojść do tych odpowiednich. Nie zmieściłoby ci się w głowie ilu mam znajomych, którzy wolą szukać mojego przyjaciela po całym świecie niż poznać się z moim gniewem-wyjaśnił z krzywym uśmiechem. Postanowił nie ukrywać przed nią tego kim jest. Już dawno mu się to znudziło.
-Pomogę ci go znaleźć, Malfoy-zadeklarowała się, co bardzo go zdziwiło.
-Co? Nie. Powinnaś wracać do domu. W Norze byłabyś bezpieczna i...
-Malfoy-przerwała mu, kładąc mu ręce na ramionach. -Pomogę ci-powtórzyła z szerokim uśmiechem.
--------------------------------------
Jak zauważyliście, pozwoliłam sobie trochę odbiec od kanonu. W książce J.K Rowling, Harry, Ron i Hermiona włamali się do banku i niedługo potem byli już w Hogwarcie, gdzie rozegrała się bitwa. To oznaczałoby dla nas koniec historii, a ja mam jeszcze trochę pomysłów, dlatego z moim opowiadaniem jeszcze trochę się pomęczycie ;D W końcu przed nami jeszcze święta itd. :P Z tego co wyczytałam w komentarzach, to podoba wam się to, że moje opowiadanie jest tak współgra z tym co działo się w książce, ale postanowiłam, że wymyślę teraz coś swojego.
Dzięki za przeczytanie i oczywiście zapraszam do komentowania :D
-Zasłużyłem-przerwał jej z bladym uśmiechem. Zaprosił ją do środka, po czym usiadł razem z nią na kanapie. Obydwoje skrzywili się kiedy poczuli pod sobą wybijające się sprężyny, jednak postanowili tego nie komentować.
-Chcę tylko powiedzieć, że to ja powinienem przyjść do ciebie już dawno temu. Nie jestem dumny z słów, które wtedy tam padły i nie znajdę na nie żadnego usprawiedliwienia-stwierdził, z niezadowoleniem. Bądź co bądź, nie lubił przyznawać się do błędu.
-Nie przyszłam tu, żeby wymuszać na tobie przeprosin, Draco-powiedziała Lena, cicho wdychając. -Chcę ci powiedzieć, że po części miałeś rację. Nie umiem pogodzić się z tym, że straciłam Teodora i nieustannie szukam kogoś kto wypełniłby tą pustkę. I jest to głupie i niedojrzałe i żałosne ale...
-Lena, to nieprawda-przerwał jej, ujmując jej delikatną dłoń. -Powiedziałem wtedy wiele rzeczy ale teraz wcale tak nie myślę. Uważam, że Teodor był wspaniałym człowiekiem i zasługujesz na kogoś równie lub nawet bardziej wspaniałego niż on. To, że ci wszyscy faceci są do niego podobni... Może to tylko my szukamy w nich podobieństwa? Może w rzeczywistości kryją w sobie znacznie więcej niż jesteśmy wstanie sobie wyobrazić? Może powinienem najpierw poznać, zanim ich ocenię?
Lena uniosła głowę, spoglądając na niego z niemałym zdziwieniem.
-Więc wcale nie uważasz, że jestem łatwa i rzucam się na każdego wolnego faceta włącznie z tobą?-spytała, unosząc w górę jedną brew. Splotła ręce na piersi, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
-Myślę, że ja też chciałem cię wtedy pocałować-odparł, jakby to wyznanie było najprostszymi słowami na świecie. -Nie rzucałaś się na mnie. Obydwoje tego chcieliśmy.
Dziewczyna patrzyła na niego ze zdziwieniem, unosząc wysoko brwi.
-Co to znaczy?-spytała nieco zbita z tropu.
-Że o tym nie rozmawialiśmy. Prawie się pocałowaliśmy, potem ja zniknąłem, zająłem się sprawami w Malfoy Manor, Muszelce, a potem wróciłem i ci to wygarnąłem. Myślę, że mogłaś zrozumieć to jako coś, o co cię obwiniam, a nigdy nie chciałbym, żebyś tak myślała.
-Draco ja...-Lena wlepiła wzrok w ich splecione dłonie, głośno przełykając ślinę.
-Kocham Hermionę-powiedział, stawiając sprawę jasno. -Zawsze ją kochałem i na moje nieszczęście chyba jeszcze długo będę. Dlatego myślę, że...-zaciął się, patrząc prosto w ciemne oczy swojej przyjaciółki. -Myślę, że to zrozumiesz.
Nie mogła tego przed nim ukryć. Fakt, że odkąd zaczęli razem ćwiczyć i wspierać się po śmierci Teodora bardzo ich do siebie zbliżył, był dla Malfoya jasny. To, że Lena coś do niego poczuła, także. Z pewnością nie była to wielka miłość, jaką darzyła Teodora ale jasnowłosy Ślizgon stał się kimś naprawdę ważnym w jej życiu. Kimś, kto mógłby pomóc poskładać jej połamane serce.
Lena pokiwała głową, nie mogąc spojrzeć mu w oczy. Czuła się z tym bardzo głupio. Nie chciała by dowiedział się o jej słabości.
-Zrobiłam z siebie idiotkę-stwierdziła z goryczą, nerwowo przygryzając dolną wargę. -A ty... jesteś inteligentniejszy niż sądziłam-stwierdziła smutno. Wstała z kanapy, wyraźnie unikając jego spojrzenia.
-Lena, my jesteśmy przyjaciółmi-przypomniał jej, łapiąc ją kiedy zamierzała odejść. -Nie pozwolę ci stąd wyjść, nie po takich słowach.
-Więc co zamierzasz zrobić?-spytała z rezygnacją.
-Uświadomić ci, że to nie mnie szukasz-odparł spokojnie, po czym niewiele myśląc, pocałował ją.
***
Pocałunek był długi. Subtelny i delikatny, jednak pozbawiony uczucia. Czuł jej talię pod swoimi palcami, jej dłonie zaciśnięte na jego karku. Czuł jej zapach, dotyk i choć Lena była piękna, miła i naprawdę ważna, nie była tą, którą kochał. On już to wiedział, przyszła kolej dziewczyny. Przerwała pocałunek, pozwalając by nadal stykali się czołami, a ich oczy pozostawały zamknięty.
-Więc chcesz mi powiedzieć, że moje serce zostało przy nim?-spytała ledwo dosłyszalnym szeptem.
-Myślę, że nie można pokochać kogoś równie mocno, co tej prawdziwej miłości-odparł równie cicho.
-On jest martwy, Draco. Nie zdążyłam mu powiedzieć tak wielu rzeczy... Nie spełniliśmy razem naszych marzeń, nie mamy tego czego pragnęliśmy. Chcesz mi powiedzieć, że nie mam już żadnych szans u boku kogokolwiek innego?-spytała, dopiero wtedy otwierając oczy. Patrzyła na blondyna z niedowierzaniem, nie mogąc pogodzić się z tym co właśnie powiedział. Czuła jak jedna, samotna łza stacza się po jej policzku, jednak szybko ją otarła.
-Ja tylko myślę, że ta prawdziwa miłość nie przemija. O niej się nie zapomina i nie da się z niej wyleczyć-stwierdził smutno, myśląc o Hermionie. -Ale to nie znaczy, że nasze serce jest zbyt małe by pokochać kolejną osobę-stwierdził, patrząc prosto w oczy Leny. -Zawsze wierzyłem, że to tylko narząd pompujący krew ale teraz...-przerwał, bo jego usta zostały zatkane pocałunkiem.
Poczuł jak jej palce wplątują się w jego włosy, spragnione jakiegokolwiek uczucia. Jak mocno do niego przylega, pragnąc go bardziej niż czegokolwiek innego.
Przez dłuższy czas zastanawiał się, co to dla niego znaczy. Czy coś się zmieni jeżeli teraz spędzi czas z Leną? Czy coś miałoby szansę być lepszym albo gorszym tylko dlatego, że obydwoje spragnieni byli uczucia i swojego towarzystwa?
Oddawał jej pocałunki, gładząc palcami jej policzki. Tak bardzo chciał na chwilę zapomnieć. Jednak zamiast tego, zaczął sobie przypominać. O Hermionie, ale przede wszystkim o Teodorze, który gdzieś tam mógł jednak żyć. Ta nadzieja, choć nikła, kiełkowała w jego sercu i mogła zgasnąć dopiero wtedy kiedy zwłoki przyjaciela zostaną odnalezione przez Jimmy'ego.
-Nie mogę-odsunął od siebie dziewczynę, mocno zaciskając zęby. -Nie jestem wstanie-dodał cicho.
Dziewczyna westchnęła, patrząc na niego z prawdziwym żalem.
-Wiem-przyznała ze smutkiem. -Ja też nie.
Wstała z kanapy i odeszła. Tym razem już jej nie zatrzymał.
***
Przyjacielu!
Potrzebowałem wiele czasu, zanim do Ciebie napisałem i mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Na twoim miejscu zabiłbym mnie za to, co zamierzam Ci teraz wyznać, a może raczej za to, że wyznaję to po tak długim czasie.
Znalazłem Pansy. Nic jej nie jest, to znaczy, będzie potrzebowała dużo czasu, ale żyje, co jest chyba najważniejsze, prawda? Ma za sobą ciężkie chwile, ale wierzę, że jej pomożesz. Jest w Muszelce, domu Billa Weasleya, brata Rona. Mam nadzieję, że się nią zajmiesz, a mnie nie zabijesz, że mówię ci to po tygodniach. Zrozumiesz, kiedy o wszystkim Ci opowie i zwierzy się z rzeczy, których mnie nigdy nie wyjawiła. Jestem jej przyjacielem, ale ty znaczysz dla niej znacznie więcej. Dlatego proszę, dołącz do niej, a o mnie nawet nie myśl. Przynajmniej do czasu aż po raz kolejny do Ciebie napiszę.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku.
Draco
PS: Przepraszam, że po tylu miesiącach nie stać mnie nawet na napisanie czegoś dłuższego.
***
Znowu siedział na kanapie. Brudnej, obdrapanej kanapie, której wszyscy nienawidzili, a jednak byli do niej zbyt przywiązani by ją wyrzucić.
Wpatrywał się w zwiniętą kartkę, jednak nie czytał tego, co napisał na niej Teodor. Musiał uszanować cudzą korespondencję. Zwłaszcza wtedy, kiedy jej właścicielem jest jego zmarły przyjaciel.
Był zobowiązany dostarczeniem tego listu. Musiał odnaleźć rodzinę Nottów, a potem powiedzieć im, że to on jest winien śmierci Teodora i jego ojca. Musiał patrzeć na ich zaskoczone miny, odpowiadać na ich pytania wypowiedziane drżącymi głosami i ocierać ich łzy, tak jakby sam zupełnie tego nie przeżywał.
Ale nie chciał, przynajmniej do czasu aż Jimmy nie znajdzie ciała jego przyjaciela.
Rodzina Teodora była pewna jego śmierci. Według nich zmarł on jeszcze przed rozpoczęciem szóstego roku nauki w Hogwarcie, popełniwszy samobójstwo. Wierzyli, że skoczył, a jego ciało rozbiło się o skały. Jak na ironię, tak właśnie było, tyle, że w nieco późniejszym czasie i w nieco innych okolicznościach.
Draco nie miał wątpliwości, że rodzina Teodora zasługuje na poznanie prawdy, a dostarczenie im listu traktował jak wypełnienie ostatniej woli przyjaciela, ale to wszystko nie było takie łatwe.
Jakież było jego zdziwienie kiedy odpowiedź na jego prośby przyszła tak szybko, a po jego mieszkaniu po raz kolejny rozległo się czyjeś pukanie.
-Jimmy...-powiedział z zaskoczeniem, kiedy zobaczył stojącego u progu mężczyznę. -Nie sądziłem, że tak szybko cię zobaczę.
-To nic pewnego. Widziano go w jakieś wiosce-Draco wytrzeszczył oczy, patrząc na niego z niedowierzaniem. -Nie patrz tak na mnie. Nie wiem czy był żywy. Ludzie są tam naprawdę małomówni. Mogę jednak wskazać ci miejsce na mapie.
Jimmy wszedł do mieszkania, zupełnie nie zwracając uwagi na osłupiałego blondyna. Zamiast tego wyciągnął z kieszeni swojej szaty pergamin i rozwinął ją, ukazując chłopakowi mapę Albanii.
-To tutaj, przy Adriatyku. Kto wie? Może fale wyrzuciły jego ciało?-podrzucił Jimmy wskazując palcem miejsce. -Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz-dodał całkiem szczerze.
-Tak, ja też-przyznał cicho Malfoy, po czym wziął swój czarny płaszcz i razem z mężczyzną opuścił mieszkanie.
***
Teleportował się na skraju nieznanego lasu. Przemierzał przez gęstwinę, wędrując w stronę wyłaniającego się spomiędzy drzew miasteczka. Wyglądało spokojnie, jak każda albańska wioska. Widział z daleka, jak malutcy ludzie chodzą po jej uliczkach, załatwiając codzienne sprawy. Od celu dzieliła go może mila, dojście do niego zajęłoby mu nie więcej niż paręnaście minut.
Nagle usłyszał jak gałęzie za nim zaczynają trzeszczeć. Ktoś szybko przedzierał się między drzewami, zmierzając w jego stronę. Szybko się odwrócił, wyciągając przed siebie różdżkę. Czekał na odpowiedni moment by rzucić zaklęcie, kiedy nagle spomiędzy krzaków wyłoniła się pewna postać.
Była zdyszana. Jej szata była poobdzierana i przybrudzona, a twarz śmiertelnie przerażona.
-Co ty tu robisz?-spytał, pozwalając by szok wymalował się na jego twarzy.
-Draco?-dziewczyna skupiła na nim swój wzrok, dopiero wtedy go poznając. Szybko do niego podbiegła i zarzuciła mu ręce na szyje, mocno się do niego przytulając. -Zostawili mnie-zaszlochała. -Poszli beze mnie, teleportowali się w nocy.
Chłopak odsunął ją od siebie, uważnie się jej przyglądając. Wyglądała na przestraszoną i zdezorientowaną ale całe szczęście była cała i zdrowa. Nigdy nie spodziewałby się, że może na nią wpaść w takim miejscu.
-Spokojnie-ponownie ją przytulił, powoli gładząc ją po włosach. -Zajmę się tobą-obiecał lekko zatroskany.
-Draco tak się cieszę, że cię spotkałam-wyznała cicho, powoli się uspakajając. -Musisz pomóc mi ich odnaleźć. Są tam sami! Co jeżeli Ron rozszczepi się przy teleportacji? Albo co gorsza Harry zapomni receptury na eliksir z szczuroszczeta? Co jeżeli coś im się stanie, a ja...
-Skro cię zostawili, musieli mieć swoje powody, prawda?-przerwał jej spokojnie. -Wiedzą co robią.
Nie mógł udawać, że nie był zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Nigdy nie popierał tajemniczej misji złotej trójcy.
-Zrozumieli, że zabieranie mnie na taką wyprawę było lekkomyślne. Przeszliśmy parę incydentów, po których nie byłam w zbyt dobrej formie i... zostawili mnie w trosce o to by nic mi się nie stało-wyznała, spuszczając wzrok. -Zostawili mnie! W środku lasu, samą i bezbronną! Nie mam nawet pojęcia co to za las! Gdzie my jesteśmy?-spytała dopiero po chwili, kiedy ochłonęła.
-W Albanii. Niedaleko jest pewna wioska, mam tam parę spraw do załatwienia-odparł wymijająco.
-To cud, że się tu spotkaliśmy-stwierdziła, siadając przy jedynym z drzew. Wydawała się zmęczona, musiała długo biec zanim wpadła na Malfoya. Chłopak ukucnął przy niej, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Dawno się nie widzieli...
-Gdzie byłeś?-spytała po dłuższej chwili. -Co robiłeś po tym, jak pomogłeś nam w banku?
-Zostałem w Londynie-wyznał z delikatnym uśmiechem. -Można powiedzieć, że zwalczam przestępczość w czarodziejskiej części miasta. Jestem niczym bohater z mugoslkich komiksów-zaśmiał się cicho, ściskając jej dłoń. -Na pewno nic ci nie jest?-spytał, odgarniając z jej twarzy kosmyki włosów.
-Jestem tylko strasznie zmęczona. Obudziłam się sama w lesie, zaczęłam biec, miałam nadzieję, że znajdę Harry'ego i Rona gdzieś w pobliżu. Dopiero potem zorientowałam się, że postanowili mnie opuścić-odparła cicho. -Naprawdę uważasz, że mieszkanie w Londynie jest bezpieczne?-spytała, powracając do wcześniejszego tematu.
-Z pewnością nie-odpowiedział z uśmiechem. -Ale czuję, że to właśnie tam powinienem teraz być. Chyba nareszcie jestem na swoim miejscu-wyznał, siadając obok niej.
***
-Co takiego masz załatwić w tej wiosce?-dopytywała się Hermiona, kiedy razem z Draconem siedziała na świeżej, leśnej ściółce. Powód dla którego Draco wędrował po albańskim lesie, musiał ją bardzo ciekawić.
Chłopak przez dłuższą chwilę milczał, zastanawiając się czy powinien jej powiedzieć.
-Nikomu o tym nie mówiłem-wyznał, postanawiając jej zaufać. -Głównie dlatego, że by mnie wyśmiali, narobili niepotrzebnej nadziei albo stwierdzili, że sobie nie radzę. Hermiono, myślę, że Teodor mógł przeżyć.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Byłam pewna, że ktoś taki jak ty sprawdziłby coś takiego. Dlaczego byłeś taki pewny jego śmierci, a teraz sądzisz, że mógł to przeżyć?
-Bo nie znalazłem jego ciała-odparł, jakby ten powód był naprawdę poważnym argumentem.
Hermiona wzięła głęboki oddech, łapiąc go za ręce.
-Draco...-zaczęła, patrząc na niego z troską i współczuciem.
-Nie, poczekaj-przerwał jej-wiem, że Teodor spadł z klifu, ugodzony Avadą. Wiem, że na dole były skały i nawet jeżeli się o nie nie rozbił, to panował sztorm i jego szanse na utonięcie czy wychłodzenie były ogromne. Wiem też, że nawet jeżeli jakimś cudem wyszedłby na brzeg, to wkrótce umarłby, bo był śmiertelnie chory. Dlatego jestem gotów znaleźć jego ciało. Potrzebowałem dużo czasu ale teraz jestem na to w pełni gotowy. Mimo wszystko to był mój przyjaciel, Hermiono i jestem pewny, że znałem go lepiej niż on sam mógł przypuszczać. Notta nie da się tak łatwo zabić.
Dziewczyna wpatrywała się w jego stalowoszare, pełne emocji oczy. Nie miała serca gasić tej nikłej, tlącej się w sercu Malfoya nadziei. On tego potrzebował, nawet jeżeli potem miałoby przyjść rozczarowanie.
-Czemu sądzisz, że to akurat ta wioska?-spytała łagodnie.
-Wystarczyło pogrozić paru ludziom, żeby dojść do tych odpowiednich. Nie zmieściłoby ci się w głowie ilu mam znajomych, którzy wolą szukać mojego przyjaciela po całym świecie niż poznać się z moim gniewem-wyjaśnił z krzywym uśmiechem. Postanowił nie ukrywać przed nią tego kim jest. Już dawno mu się to znudziło.
-Pomogę ci go znaleźć, Malfoy-zadeklarowała się, co bardzo go zdziwiło.
-Co? Nie. Powinnaś wracać do domu. W Norze byłabyś bezpieczna i...
-Malfoy-przerwała mu, kładąc mu ręce na ramionach. -Pomogę ci-powtórzyła z szerokim uśmiechem.
--------------------------------------
Jak zauważyliście, pozwoliłam sobie trochę odbiec od kanonu. W książce J.K Rowling, Harry, Ron i Hermiona włamali się do banku i niedługo potem byli już w Hogwarcie, gdzie rozegrała się bitwa. To oznaczałoby dla nas koniec historii, a ja mam jeszcze trochę pomysłów, dlatego z moim opowiadaniem jeszcze trochę się pomęczycie ;D W końcu przed nami jeszcze święta itd. :P Z tego co wyczytałam w komentarzach, to podoba wam się to, że moje opowiadanie jest tak współgra z tym co działo się w książce, ale postanowiłam, że wymyślę teraz coś swojego.
Dzięki za przeczytanie i oczywiście zapraszam do komentowania :D
piątek, 7 lutego 2014
Rozdział 39 - Złość, czyli jak Malfoy wkracza do akcji
Wszyscy widzieli już chamskiego Dracona, zadowolonego, triumfującego, szczęśliwego, bezsilnego, zrozpaczonego, roześmianego, a nawet w stanie zimnej furii. Nikt jednak nie widział Dracona, który stracił wszystko, stając się nieobliczalnym i stukniętym do granic możliwości niezrównoważonym chłopcem. Przyszedł bowiem moment w jego życiu, kiedy najzwyczajniej w świecie się wkurzył i nie zamierzał tego ukrywać. Wszystkim było ciężko, jemu również ale w sytuacji, w której nie miał nic do stracenia, stał się bardzo groźnym przeciwnikiem. Po tym jak za sprawą Voldemorta stracił rodziców, przyjaciół i dziewczynę w jego głowie zaczął rodzić się plan zemsty, a może raczej wymierzenia sprawiedliwości w dość drastyczny i mało litościwy sposób. Pansy miała rację. Mylił się co do tego, że on i jego przyjaciele są niezwyciężeni. Musiał więc liczyć na siebie, robiąc to co w jego przekonaniu słuszne. Nie miał w nikim wsparcia. Wierzył jednak, że gdyby tylko tak jak dawniej miał przy sobie Teodora i Blaise'a, z pewnością byliby z nim, niezależnie od jego decyzji.
Obudził się, na wpół przytomnie zwlekając się z łóżka. Przeczesując dłonią swoje rozczochrane włosy skierował kroki do łazienki gdzie wziął prysznic i założył na siebie czyste ubrania. Po raz pierwszy od wielu dni wyglądał przyzwoicie i prawie tak przystojnie jak za czasów kiedy chodził do szkoły. Posłał szeroki, odsłaniający cały rząd śnieżnobiałych zębów uśmiech z zadowoleniem spoglądając w lustro.
Kiedy zszedł po schodach do salonu, Bill i Fleur jedli już śniadanie. Tego dnia, przy stole siedzieli razem z nimi także pan Olivander i Luna, którzy zdawali się powoli odzyskiwać siły.
Nie było jednak ani złotej trójcy, ani gburowatego goblina, który przesiadywał wcześniej w lochach Malfoy Manor. Jak dowiedział się Draco poprzedniego wieczoru, wszyscy czworo udali się na wyprawę, pragnąc wypełnić wolę wielkiego Dumbeldore'a. Na samo wspomnienie ich lekkomyślności wywrócił oczami.
Usiadł przy stole, zdobywając się na delikatny uśmiech.
-Dzień dobry wszystkim-przywitał się, na co reszta spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem. -Gdzie Pansy?-spytał, nakładając sobie na talerz porcję jajecznicy.
-Jest przeziębiona. Po tym jak wyszedłeś z nią na dwór dwa dni temu-powiedziała Fleur ze swoim francuskim akcentem. W jej głosie nie dało się nie wyczuć urazy.
Blondyn spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, jednak nie wydawał się tym zbytnio przejęty.
-Muszę stąd wyjechać-oznajmił wszystkim z całkowitą powagą. -Ale żeby to zrobić, muszę mieć pewność, że będzie bezpieczna-wyjaśnił, uważnie się im przyglądając. -Czy mogę na was liczyć?-zwrócił się do Billa i wyraźnie zaskoczonej jego wiadomością Fleur.
-Jesteśmy ci to winni-powiedział w końcu rudzielec. -Po tym jak uratowałeś mojego brata i jego przyjaciół, nie mógłbym ci odmówić-dodał, unosząc do góry lewy kącik ust.
-Świetnie. Zapłacę za jej utrzymanie-zadeklarował się, jednak mężczyzna stanowczo pokręcił głową.
-Nigdy nie sądziłem, że to kiedyś powiem, ale jesteśmy teraz po tej samej stronie, Malfoy. Twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi-powiedział z powagą. -Niczym się nie przejmuj, razem z Fleur zrobimy wszystko, żeby doszła do siebie.
-Dokąd tak właściwie zamierzasz wyruszyć?-wtrąciła się Luna, patrząc na niego swoimi ciekawskimi, dużymi oczami.
-Mam parę niedokończonych spraw-powiedział wymijająco. -Przekażcie Zakonowi, że mimo wszystko zawsze jestem do usług. Wystarczy wysłać patronusa-wstał z miejsca i skinąwszy wszystkim głową, dodał:
-Pożegnam się jeszcze tylko z Pansy-do rzekłszy odwrócił się i z powrotem wszedł po schodach, kierując się do pokoju przyjaciółki.
-Cześć-przywitał się, jednak jego głos nie był jak to zwykle zatroskany ani nawet łagodny. -Nie zeszłaś na śniadanie-zauważył chłodno, przyglądając jej się uważnie. -Coś się stało?
-Nie jestem głodna-odparła, wstając z łóżka. Stanęła naprzeciw niego, patrząc mu prosto w oczy -źle się czuję-dodała z pretensją.
-Jeżeli myślisz, że będę miał z tego powodu wyrzuty sumienia, to grubo się mylisz-powiedział niewzruszony. Mimo to, nie wydawał się zirytowany ani zły. Na jego twarz wpłynęło opanowanie. Splótł ręce na piersi, unosząc w górę jedną brew. -Wyjeżdżam-powiedział w końcu. -Przyszedłem się pożegnać.
-Dokąd wyjeżdżasz?-spytała ze zdziwieniem. Dotychczasowa złość całkiem z niej wyparowała.
-Mam parę niedokończonych spraw-odparł zupełnie w ten sam sposób, którym zbył Lunę. -Tak więc, do zobaczenia. Możesz czasem wysłać do mnie sowę-dodał, po czym odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Nagle jednak, przypomniał sobie o czymś i odwrócił się w stronę przyjaciółki z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Gdybym tak pojawił się w Malfoy Manor...
-Draco co ty zamierzasz zrobić?-spytała z niepokojem, skupiając na nim swój rozbiegany wzrok.
-...tak całkiem przypadkiem...-kontynuował, zupełnie nie zwracając na nią uwagi. -Kto zasługuje na karę?-spytał, a ona szybko odgadła o co mu chodzi. Zemsta. Draco chciał ją pomścić, ukarać tego, kto zrobił jej krzywdę.
-Nie przyczynię się do tego, Draco-powiedziała po dłuższej chwili milczenia, marszcząc brwi. -Nie przyczynię się do tego byś stał się jeszcze gorszym człowiekiem. Ci ludzie zniszczyli nas wystarczająco-powiedziała cicho.
On tylko pokiwał głową, posyłając jej smutny uśmiech.
-Trzymaj się-polecił, po czym odszedł uprzednio całują ją krótko w policzek.
***
Po tym jak opuścił Muszelkę, teleportował się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu, którą znał chyba lepiej niż kieszeń w czarnej pelerynie, którą na siebie zarzucił. Dzięki niej wtapiał się w tłum, stał się nie widoczny dla przeciętnego obserwatora. Popełnił jednak błąd, bo na Nokturnie pojawiali się raczej mało przeciętni ludzie.
W pewnym momencie poczuł czyjś oddech na swoim karku. Ktoś zatkał mu usta i z mocnym szarpnięciem teleportował się z nim w boczną alejkę.
Poczuł jak wali plecami o murowaną, zapleśniałą ścianę jakiegoś budynku.
-Co do...-zaczął, jednak urwał, kiedy zobaczył kto przed nim stoi. Wysoki mężczyzna, ubrany w bardzo podobną pelerynę stał przed nim, patrząc na niego z politowaniem.
-Tylko głupiec zapuszcza się w takie strony będąc na celowniku wszystkich Śmierciożerców-powiedział, ściągając z głowy kaptur.
-Zamierzasz mnie porwać i wysłać do lochów Malfoy Manor, ojcze?-spytał Draco, unosząc w górę jedną brew. Lucjusz stał przed nim, z wyraźnym zadowoleniem oglądając swojego syna po tak długiej rozłące.
-Szukałem cię-powiedział starszy z mężczyzn, zdobywając się na ironiczny uśmiech. -Przyznam, nie sądziłem, że będzie to takie łatwe...
-Czego chcesz?-spytał Draco lekko się niecierpliwiąc.
-Czego chcę? Jestem twoim ojcem, do diabła! Nie zapytasz jak się czuję? Co robiłem od momentu, w którym ty i twoi przyjaciele zostawiliście mnie w lesie na pastwę żądnych zemsty Śmierciożerców?
-Ależ ja wiem co robiłeś-odparł spokojnie Draco. -Wybłagałeś litość u Czarnego Pana i dalej dzielnie służyłeś w jego szeregach-powiedział z kpiną. -Ale nie martw się, wybaczam ci to-oznajmił wspaniałomyślnie.
Lucjusz zmarszczył brwi, patrząc na niego z nieprzekonaniem.
-Czyżby?-spytał z zażenowaniem. -Niby dlaczego?
Młody Malfoy spoważniał, patrząc na ojca z uznaniem.
-Doceniam to, co zrobiłeś w dworze, kiedy Potter i jego zgraja byli w niebezpieczeństwie. Nie walczyłeś przeciwko nim.
-Bo miałem dość oleju w głowie by nie stawać ci na drodze. Widziałem jak przy wejściu jednym zaklęciem powaliłeś grupę Śmierciożerców. No a potem była ta dość ciekawa rzeź, której dokonałeś na kilkudziesięciu Szmalcownikach za pomocą dwóch noży... Nie wiem gdzie się tego nauczyłeś ale uwierz mi, poleciały za to głowy...
Draco wzdrygnął się, przypominając sobie, swoje czyny w Malfoy Manor. Nigdy nie był z tego dumny. Przypomniał mu się Voldemort, który zapewne wrócił do swojego lokum, znajdując tam tylu pokonanych ludzi. Musiał być wściekły.
-Po co mnie szukałeś?-spytał w końcu, pragnąc odbiec od nieprzyjemnego tematu.
-Chciałem ci powiedzieć, że możesz na mnie liczyć-powiedział szczerze Lucjusz.
-Szukałeś mnie, żeby powiedzieć, że mogę na ciebie liczyć?-powtórzył nieprzekonany Draco, patrząc na ojca z politowaniem. -A tak naprawdę?
-Stwierdziłem, że tak powiedziałby każdy porządny ojciec-Draco prychnął z rozbawieniem pod nosem, unosząc w górę jedną brew. -Ty i twoi przyjaciele, możecie liczyć na moją pomoc.
-Będziesz musiał zadowolić się mną. Drogi moje i moich przyjaciół tak jakby trochę się rozeszły-mruknął z niezadowoleniem.
-Nie wierzę-Lucjusz zaśmiał się, patrząc na syna z rozbawieniem. -O to ile znaczy dla ciebie przyjaźń, co?
-Po prostu Teodor jest martwy, a Blaise i ja nie umiemy po tym normalnie na siebie patrzeć-powiedział chłodno, jednak nie zamierzał kontynuować tego tematu, szczególnie po tym jak zobaczył pełen zaskoczenia wyraz twarzy ojca. -Nie ufam ci i nie będę na ciebie liczył. Doskonale wiem jak radzić sobie samemu.
Po tych słowach odwrócił się, pozwalając by ojciec w milczeniu patrzył jak odchodzi.
-Bądź lepszy ode mnie, Draco. Naucz się wstawać po takich ciosach-Lucjusz zawołał na nim, nerwowo przygryzając dolną wargę. Nie miał pojęcia, że na twarzy Dracona pojawia się szeroki uśmiech.
***
Młody Malfoy przekroczył próg jednego z najniebezpieczniejszych lokali na Nokturnie. Wszystkie głosy momentalnie ucichły, a każde oko zostało zwrócone w jego osobę. Ten jednak, nie przejął się tym, mijając zajęte stoliki gospody. Podeszwy jego ciężkich butów stukały o skrzypiący parkiet, a płachta jego czarnego płaszcza ciągnęła się po ziemi tworząc nieprzyjemny szelest, przerywający męczącą ciszę.
Draco był na Nokturnie niepożądany. Jako zdrajca Śmierciożerców nie był mile widziany w okolicach mrocznej ulicy. Tu jednak znajdował się jego dom i ludzie, którzy byli mu winni przysługi.
-Ktoś z was wie gdzie jest Jimmy?-spytał, a jego chłodny ton przyprawił o dreszcze połowę znajdujących się w gospodzie ludzi. Odpowiedziała mu cisza, którą tylko nieliczni ośmieliliby się przerwać. Zirytowany tym, że nikt mu nie odpowiada, zacisnął mocniej zęby. Rozejrzał się po lokalu i już wypatrzył sobie potencjalną ofiarę. Skulony w kącie, umięśniony mężczyzna wlepił wzrok w swoje dłonie, kierując się zasadą "nie łap kontaktu wzrokowego". Dracon uśmiechnął się, powoli zmierzając w jego kierunku. Wiedział, że obserwuje go każdy, znajdujący się w gospodzie człowiek, jednak Nokturn rządził się nieco innymi prawami. Tu nikt nie stanie w obronie ofiary. Na mrocznej, przesiąkniętej przez zło ulicy każdy dbał o siebie.
Draco podszedł do mężczyzny, patrząc na niego z góry.
-Ty-zwrócił się do niego, dźgając go końcem swojej różdżki. Skulony w kącie mężczyzna uniósł głowę, z przerażeniem patrząc w stalowoszare oczy oprawcy. Draco jednak nie zamierzał okazać litości. Poznał tego mężczyznę od razu. Był jednym z osiłków, którzy zaatakowali Hermionę, kiedy razem z nim udała się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu.
-T-Tak?-mężczyzna wstał, ledwo trzymając się na drżących nogach. Ze strachem patrzył w niewzruszoną twarz Dracona. Mimo iż każdy wiedział o zdradzie młodego Malfoya, na przedramieniu blondyna wciąż tkwił mroczny znak. To zawsze budziło grozę i respekt, nawet jeżeli arystokrata wyparł się bycia Śmierciożercą.
-Pytałem gdzie jest Jimmy-przypomniał Malfoy, posyłając mu paskudny uśmiech. -Wiesz gdzie on jest?-spytał, unosząc w górę jedną brew.
Mężczyzna szybko pokręcił głową, z histerią próbując uciec przed zasięgiem różdżki Malfoya.
-Nie wiesz?-blondyn najwyraźniej świetnie się bawił. -Więc chyba jesteś bezużyteczny-stwierdził z udawanym smutkiem, po czym uniósł różdżkę, zamierzając przekląć czymś mężczyznę.
-Stój-niski i chrapliwy głos za jego plecami sprawił, że na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.
-Witaj Jimmy-przywitał się, odwracając w stronę wściekłego mężczyzny.
***
-Masz tupet żeby tu przychodzić-powiedział mężczyzna, gładząc się po swojej lekko posiwiałej bródce. -Ktoś na pewno powiadomił już Śmierciożerców, niedługo będziesz martwy-dodał, kiedy razem z Malfoyem znalazł się w małym pokoiku na górze gospody.
-Potrzebuję twojej pomocy-oświadczył Draco, zupełnie nieprzejęty przestrogą mężczyzny. -Jesteś mi winien przysługę, pamiętasz jeszcze?
-Ty i twoi przyjaciele uratowaliście moją córkę przed bandytami parę lat temu. Oczywiście, że pamiętam-przyznał mężczyzna, powoli kiwając głową. -Czego chcesz?
-Szukam pewnego człowieka-powiedział obojętnie Draco. -Odnajdziesz go i jak najszybciej dasz mi wiadomość o tym gdzie się znajduje.
-W porządku... gdzie mam go szukać?
-Zaczniesz od okolic morza w Albanii, ale to nie jest pewne. Może być wszędzie.
Jimmy spojrzał na Dracona ze zdziwieniem.
-Kto to taki?-spytał, marszcząc ze zmartwieniem brwi. Draco dał mu niełatwe zadanie.
-Teodor Nott-odparł blondyn, zdobywając się na szaleńczy uśmiech. -Znajdź go żywego lub martwego.
***
Po spotkaniu z Jimmym, Draco szybko ulotnił się z Nokturnu, przechodząc na ulicę Pokątnej, która była zdecydowanie bezpieczniejsza. Pomimo zamkniętych, niegdyś tętniących życiem sklepów, zdawała mu się bliższa niż kiedykolwiek wcześniej. Czuł, że wreszcie pasuje do tego otoczenia.
Szedł przed siebie, kiedy nagle dojrzał przed sobą pewną postać. Szybko zniknął za jednym z koszy na śmieci, przyglądając się jej z niemałym zdziwieniem. Bellatrix Lestrange zmierzała w stronę banku Gringotta, z dumnie uniesioną głową. Wraz z nią szedł jeszcze jeden mężczyzna, którego nie rozpoznawał. Miał rude włosy, wyraźnie zarysowaną szczękę, garbaty nos i gęstą brodę. Na widok jego włosów, Draco momentalnie pomyślał o Weasleyach, jednak mężczyzna nie przypominał nikogo z rodziny tych czarodziejów. Zresztą... który ze zdrajców krwi ośmieliłby się towarzyszyć Bellatrix Lestrange?
Ta dwójka bardzo go intrygowała. Najbardziej dziwiła go kobieta, która przygnieciona ciężkim żyrandolem zaledwie parę tygodni temu, wyglądała całkiem nieźle. Podążała w stronę banku swoim dziwacznym krokiem, patrząc na mijających ją ludzi z wyższością. Nagle jednak potknęła się, zaczepiając swoim wysokim obcasem o wystający kamień na chodniku. Zachwiała się i zapewne upadłaby, gdyby nie rudowłosy mężczyzna który złapał ją w talii i pomógł wstać.
-Wszystko w porządku?-spytał, rozglądając się nerwowo po okolicy. Nagle jego wzrok zwrócił się w stronę Dracona. Błysk jego ciepłych oczu, sprawił, że Draco poczuł jak coś w nim zamiera.
-Tak-potwierdziła Bellatrix nienaturalnie łagodnym, pełnym opanowania głosem. Bellatrix Lestrange NIGDY nie mówiła do nikogo takim tonem.
Zdradzili się. Rozgryzł ich, zanim zdążyli cokolwiek zrobić. Trójca Gryffindoru knuła kolejny, beznadziejny plan.
***
Wyszedł zza śmietnika, podążając za nimi swoim cichym, pełnym gracji krokiem. Już po chwili szedł za Bellatrix-Hermioną, pozwalając by poczuła na sobie jego oddech.
-Nie tak blisko, Harry-mruknęła, prawie niedosłyszalnie, nawet się nie odwracając.
-A więc macie ze sobą pelerynę niewidkę-powiedział z udawaną fascynacją. Kobieta zamarła, odwracając się w jego stronę.
-Malfoy-zdawała się spanikowana, mocno zacisnęła pięści, przyglądając mu się z przerażeniem.
-Czego chcesz?-spytał rudowłosy mężczyzna, który jednak okazał się członkiem rodziny Weasleyów. Zdenerwowany Ron patrzył na niego z irytacją.
-Powiedzieć, że jesteście idiotami-warknął, patrząc na nich z niedowierzaniem. -Rozpoznałem was po zaledwie dwóch minutach. Naprawdę sądzicie, że oszukacie gobliny? Po co idziecie do Gringotta?-spytał, nie zamierzając pozwolić wejść im do banku.
-To nie jest twoja sprawa-warknął niewidzialny ktoś za jego plecami.
-Jaki macie plan? Wtargniecie tam, podacie się za Śmierciożerców i myślicie, że się na to nabiorą?
-Masz lepszy pomysł?-spytała Hermiona, unosząc w górę swoje ciemne brwi.
-Czego potrzebujecie z banku?-spytał uparcie.
Zapadła cisza, podczas której Gryfoni zastanawiali się, czy mogą mu się zwierzyć.
-To coś ze skrytki twojej ciotki-powiedziała w końcu Hermiona. Postanowiła mu zaufać.
-Co takiego?-dociekał wyraźnie zaintrygowany.
-T coś co mogło należeć do kogoś z założycieli Hogwartu. Mam na myśli Rowenę Ravenclaw albo Helgę Huffelpuff-powiedział Harry, przykryty peleryną niewidką.
Ślizgon pokiwał głową, wyraźnie zastanawiając się nad tym co przekazała mu trójca.
-Zamierzać nam pomóc?-spytał rudzielec, unosząc w górę brwi.
-No pewnie-odparł beztrosko Draco. -Ja tam wejdę, zrobię to w czym jestem najlepszy, czyli jedną wielką rzeź, a wy wtargnięcie do skrytki Lestrange'ów.
-Co? Nie, Draco-Hermiona spojrzała na niego z przerażeniem. -Żadnego zabijania.
-No to, po prostu zrobię zamieszanie. Wejdźcie tam, dostańcie się do skrytki, a ja zrobię wszystko, żeby nikt za wami nie podążył.
***
Wszedł do banku, z satysfakcją odnotowując, że wszystkie oczy zostały zwrócone w jego stronę. Przeszedł przez marmurową posadzkę, widząc jak czarna suknia Bellatrix znika za drzwiami do bankowych skrytek.
-Dzień dobry-przywitał się, stając naprzeciw jednego z goblinów. -Chciałbym odwiedzić swoją skrytkę.
-Pański majątek został skonfiskowany przez pańskiego ojca, sir. Nie posiada pan żadnych oszczędności-odpowiedział mu spokojny, wyprany z emocji głos.
Draco udał zaskoczenie, załamując ręce.
-Ale jak to "skonfiskowany"?-spytał, udając, że się denerwuje. O tym, że w Grigottcie nie ma żadnych pieniędzy wiedział od dawna. -To jakiś absurd!
W momencie, kiedy on bulwersował się, zajmując uwagę paru goblinów, włączyła się głośna syrena, alarmująca o włamaniu do jednych ze skrytek. Ślizgon uśmiechnął się wrednie, wiedząc, że jego wspólnikom już się udało.
Gobliny jednak całkiem go olały, zaczynając wprowadzać procedury związane z włamaniem. Zaczęły biegać po pomieszczeniu, wydając najróżniejsze polecenia. Uświadamiając sobie, że nie zwróci na siebie ich uwagi, zdecydowany był podjąć bardziej drastyczne środki. Uniósł różdżkę i jednym ruchem powalił wszystkich na ziemię dokładnie tak, jak zrobił do w Malfoy Manor. Tym razem jednak, nie wyżywał się na nich, rzucając bolesną klątwę. Wszyscy zostali oszołomieni.
-Warto było zakuwać-stwierdził, z zadowoleniem podziwiając swoją robotę. Po wykonanym zadaniu ruszył w stronę drzwi i wyszedł. Zupełnie tak jakby nic się nie stało. Czas było zacząć rewolucję. Dla Londynu, rodziny, przyjaciół... Ale przede wszystkim dla siebie.
Obudził się, na wpół przytomnie zwlekając się z łóżka. Przeczesując dłonią swoje rozczochrane włosy skierował kroki do łazienki gdzie wziął prysznic i założył na siebie czyste ubrania. Po raz pierwszy od wielu dni wyglądał przyzwoicie i prawie tak przystojnie jak za czasów kiedy chodził do szkoły. Posłał szeroki, odsłaniający cały rząd śnieżnobiałych zębów uśmiech z zadowoleniem spoglądając w lustro.
Kiedy zszedł po schodach do salonu, Bill i Fleur jedli już śniadanie. Tego dnia, przy stole siedzieli razem z nimi także pan Olivander i Luna, którzy zdawali się powoli odzyskiwać siły.
Nie było jednak ani złotej trójcy, ani gburowatego goblina, który przesiadywał wcześniej w lochach Malfoy Manor. Jak dowiedział się Draco poprzedniego wieczoru, wszyscy czworo udali się na wyprawę, pragnąc wypełnić wolę wielkiego Dumbeldore'a. Na samo wspomnienie ich lekkomyślności wywrócił oczami.
Usiadł przy stole, zdobywając się na delikatny uśmiech.
-Dzień dobry wszystkim-przywitał się, na co reszta spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem. -Gdzie Pansy?-spytał, nakładając sobie na talerz porcję jajecznicy.
-Jest przeziębiona. Po tym jak wyszedłeś z nią na dwór dwa dni temu-powiedziała Fleur ze swoim francuskim akcentem. W jej głosie nie dało się nie wyczuć urazy.
Blondyn spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, jednak nie wydawał się tym zbytnio przejęty.
-Muszę stąd wyjechać-oznajmił wszystkim z całkowitą powagą. -Ale żeby to zrobić, muszę mieć pewność, że będzie bezpieczna-wyjaśnił, uważnie się im przyglądając. -Czy mogę na was liczyć?-zwrócił się do Billa i wyraźnie zaskoczonej jego wiadomością Fleur.
-Jesteśmy ci to winni-powiedział w końcu rudzielec. -Po tym jak uratowałeś mojego brata i jego przyjaciół, nie mógłbym ci odmówić-dodał, unosząc do góry lewy kącik ust.
-Świetnie. Zapłacę za jej utrzymanie-zadeklarował się, jednak mężczyzna stanowczo pokręcił głową.
-Nigdy nie sądziłem, że to kiedyś powiem, ale jesteśmy teraz po tej samej stronie, Malfoy. Twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi-powiedział z powagą. -Niczym się nie przejmuj, razem z Fleur zrobimy wszystko, żeby doszła do siebie.
-Dokąd tak właściwie zamierzasz wyruszyć?-wtrąciła się Luna, patrząc na niego swoimi ciekawskimi, dużymi oczami.
-Mam parę niedokończonych spraw-powiedział wymijająco. -Przekażcie Zakonowi, że mimo wszystko zawsze jestem do usług. Wystarczy wysłać patronusa-wstał z miejsca i skinąwszy wszystkim głową, dodał:
-Pożegnam się jeszcze tylko z Pansy-do rzekłszy odwrócił się i z powrotem wszedł po schodach, kierując się do pokoju przyjaciółki.
-Cześć-przywitał się, jednak jego głos nie był jak to zwykle zatroskany ani nawet łagodny. -Nie zeszłaś na śniadanie-zauważył chłodno, przyglądając jej się uważnie. -Coś się stało?
-Nie jestem głodna-odparła, wstając z łóżka. Stanęła naprzeciw niego, patrząc mu prosto w oczy -źle się czuję-dodała z pretensją.
-Jeżeli myślisz, że będę miał z tego powodu wyrzuty sumienia, to grubo się mylisz-powiedział niewzruszony. Mimo to, nie wydawał się zirytowany ani zły. Na jego twarz wpłynęło opanowanie. Splótł ręce na piersi, unosząc w górę jedną brew. -Wyjeżdżam-powiedział w końcu. -Przyszedłem się pożegnać.
-Dokąd wyjeżdżasz?-spytała ze zdziwieniem. Dotychczasowa złość całkiem z niej wyparowała.
-Mam parę niedokończonych spraw-odparł zupełnie w ten sam sposób, którym zbył Lunę. -Tak więc, do zobaczenia. Możesz czasem wysłać do mnie sowę-dodał, po czym odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Nagle jednak, przypomniał sobie o czymś i odwrócił się w stronę przyjaciółki z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Gdybym tak pojawił się w Malfoy Manor...
-Draco co ty zamierzasz zrobić?-spytała z niepokojem, skupiając na nim swój rozbiegany wzrok.
-...tak całkiem przypadkiem...-kontynuował, zupełnie nie zwracając na nią uwagi. -Kto zasługuje na karę?-spytał, a ona szybko odgadła o co mu chodzi. Zemsta. Draco chciał ją pomścić, ukarać tego, kto zrobił jej krzywdę.
-Nie przyczynię się do tego, Draco-powiedziała po dłuższej chwili milczenia, marszcząc brwi. -Nie przyczynię się do tego byś stał się jeszcze gorszym człowiekiem. Ci ludzie zniszczyli nas wystarczająco-powiedziała cicho.
On tylko pokiwał głową, posyłając jej smutny uśmiech.
-Trzymaj się-polecił, po czym odszedł uprzednio całują ją krótko w policzek.
***
Po tym jak opuścił Muszelkę, teleportował się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu, którą znał chyba lepiej niż kieszeń w czarnej pelerynie, którą na siebie zarzucił. Dzięki niej wtapiał się w tłum, stał się nie widoczny dla przeciętnego obserwatora. Popełnił jednak błąd, bo na Nokturnie pojawiali się raczej mało przeciętni ludzie.
W pewnym momencie poczuł czyjś oddech na swoim karku. Ktoś zatkał mu usta i z mocnym szarpnięciem teleportował się z nim w boczną alejkę.
Poczuł jak wali plecami o murowaną, zapleśniałą ścianę jakiegoś budynku.
-Co do...-zaczął, jednak urwał, kiedy zobaczył kto przed nim stoi. Wysoki mężczyzna, ubrany w bardzo podobną pelerynę stał przed nim, patrząc na niego z politowaniem.
-Tylko głupiec zapuszcza się w takie strony będąc na celowniku wszystkich Śmierciożerców-powiedział, ściągając z głowy kaptur.
-Zamierzasz mnie porwać i wysłać do lochów Malfoy Manor, ojcze?-spytał Draco, unosząc w górę jedną brew. Lucjusz stał przed nim, z wyraźnym zadowoleniem oglądając swojego syna po tak długiej rozłące.
-Szukałem cię-powiedział starszy z mężczyzn, zdobywając się na ironiczny uśmiech. -Przyznam, nie sądziłem, że będzie to takie łatwe...
-Czego chcesz?-spytał Draco lekko się niecierpliwiąc.
-Czego chcę? Jestem twoim ojcem, do diabła! Nie zapytasz jak się czuję? Co robiłem od momentu, w którym ty i twoi przyjaciele zostawiliście mnie w lesie na pastwę żądnych zemsty Śmierciożerców?
-Ależ ja wiem co robiłeś-odparł spokojnie Draco. -Wybłagałeś litość u Czarnego Pana i dalej dzielnie służyłeś w jego szeregach-powiedział z kpiną. -Ale nie martw się, wybaczam ci to-oznajmił wspaniałomyślnie.
Lucjusz zmarszczył brwi, patrząc na niego z nieprzekonaniem.
-Czyżby?-spytał z zażenowaniem. -Niby dlaczego?
Młody Malfoy spoważniał, patrząc na ojca z uznaniem.
-Doceniam to, co zrobiłeś w dworze, kiedy Potter i jego zgraja byli w niebezpieczeństwie. Nie walczyłeś przeciwko nim.
-Bo miałem dość oleju w głowie by nie stawać ci na drodze. Widziałem jak przy wejściu jednym zaklęciem powaliłeś grupę Śmierciożerców. No a potem była ta dość ciekawa rzeź, której dokonałeś na kilkudziesięciu Szmalcownikach za pomocą dwóch noży... Nie wiem gdzie się tego nauczyłeś ale uwierz mi, poleciały za to głowy...
Draco wzdrygnął się, przypominając sobie, swoje czyny w Malfoy Manor. Nigdy nie był z tego dumny. Przypomniał mu się Voldemort, który zapewne wrócił do swojego lokum, znajdując tam tylu pokonanych ludzi. Musiał być wściekły.
-Po co mnie szukałeś?-spytał w końcu, pragnąc odbiec od nieprzyjemnego tematu.
-Chciałem ci powiedzieć, że możesz na mnie liczyć-powiedział szczerze Lucjusz.
-Szukałeś mnie, żeby powiedzieć, że mogę na ciebie liczyć?-powtórzył nieprzekonany Draco, patrząc na ojca z politowaniem. -A tak naprawdę?
-Stwierdziłem, że tak powiedziałby każdy porządny ojciec-Draco prychnął z rozbawieniem pod nosem, unosząc w górę jedną brew. -Ty i twoi przyjaciele, możecie liczyć na moją pomoc.
-Będziesz musiał zadowolić się mną. Drogi moje i moich przyjaciół tak jakby trochę się rozeszły-mruknął z niezadowoleniem.
-Nie wierzę-Lucjusz zaśmiał się, patrząc na syna z rozbawieniem. -O to ile znaczy dla ciebie przyjaźń, co?
-Po prostu Teodor jest martwy, a Blaise i ja nie umiemy po tym normalnie na siebie patrzeć-powiedział chłodno, jednak nie zamierzał kontynuować tego tematu, szczególnie po tym jak zobaczył pełen zaskoczenia wyraz twarzy ojca. -Nie ufam ci i nie będę na ciebie liczył. Doskonale wiem jak radzić sobie samemu.
Po tych słowach odwrócił się, pozwalając by ojciec w milczeniu patrzył jak odchodzi.
-Bądź lepszy ode mnie, Draco. Naucz się wstawać po takich ciosach-Lucjusz zawołał na nim, nerwowo przygryzając dolną wargę. Nie miał pojęcia, że na twarzy Dracona pojawia się szeroki uśmiech.
***
Młody Malfoy przekroczył próg jednego z najniebezpieczniejszych lokali na Nokturnie. Wszystkie głosy momentalnie ucichły, a każde oko zostało zwrócone w jego osobę. Ten jednak, nie przejął się tym, mijając zajęte stoliki gospody. Podeszwy jego ciężkich butów stukały o skrzypiący parkiet, a płachta jego czarnego płaszcza ciągnęła się po ziemi tworząc nieprzyjemny szelest, przerywający męczącą ciszę.
Draco był na Nokturnie niepożądany. Jako zdrajca Śmierciożerców nie był mile widziany w okolicach mrocznej ulicy. Tu jednak znajdował się jego dom i ludzie, którzy byli mu winni przysługi.
-Ktoś z was wie gdzie jest Jimmy?-spytał, a jego chłodny ton przyprawił o dreszcze połowę znajdujących się w gospodzie ludzi. Odpowiedziała mu cisza, którą tylko nieliczni ośmieliliby się przerwać. Zirytowany tym, że nikt mu nie odpowiada, zacisnął mocniej zęby. Rozejrzał się po lokalu i już wypatrzył sobie potencjalną ofiarę. Skulony w kącie, umięśniony mężczyzna wlepił wzrok w swoje dłonie, kierując się zasadą "nie łap kontaktu wzrokowego". Dracon uśmiechnął się, powoli zmierzając w jego kierunku. Wiedział, że obserwuje go każdy, znajdujący się w gospodzie człowiek, jednak Nokturn rządził się nieco innymi prawami. Tu nikt nie stanie w obronie ofiary. Na mrocznej, przesiąkniętej przez zło ulicy każdy dbał o siebie.
Draco podszedł do mężczyzny, patrząc na niego z góry.
-Ty-zwrócił się do niego, dźgając go końcem swojej różdżki. Skulony w kącie mężczyzna uniósł głowę, z przerażeniem patrząc w stalowoszare oczy oprawcy. Draco jednak nie zamierzał okazać litości. Poznał tego mężczyznę od razu. Był jednym z osiłków, którzy zaatakowali Hermionę, kiedy razem z nim udała się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu.
-T-Tak?-mężczyzna wstał, ledwo trzymając się na drżących nogach. Ze strachem patrzył w niewzruszoną twarz Dracona. Mimo iż każdy wiedział o zdradzie młodego Malfoya, na przedramieniu blondyna wciąż tkwił mroczny znak. To zawsze budziło grozę i respekt, nawet jeżeli arystokrata wyparł się bycia Śmierciożercą.
-Pytałem gdzie jest Jimmy-przypomniał Malfoy, posyłając mu paskudny uśmiech. -Wiesz gdzie on jest?-spytał, unosząc w górę jedną brew.
Mężczyzna szybko pokręcił głową, z histerią próbując uciec przed zasięgiem różdżki Malfoya.
-Nie wiesz?-blondyn najwyraźniej świetnie się bawił. -Więc chyba jesteś bezużyteczny-stwierdził z udawanym smutkiem, po czym uniósł różdżkę, zamierzając przekląć czymś mężczyznę.
-Stój-niski i chrapliwy głos za jego plecami sprawił, że na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.
-Witaj Jimmy-przywitał się, odwracając w stronę wściekłego mężczyzny.
***
-Masz tupet żeby tu przychodzić-powiedział mężczyzna, gładząc się po swojej lekko posiwiałej bródce. -Ktoś na pewno powiadomił już Śmierciożerców, niedługo będziesz martwy-dodał, kiedy razem z Malfoyem znalazł się w małym pokoiku na górze gospody.
-Potrzebuję twojej pomocy-oświadczył Draco, zupełnie nieprzejęty przestrogą mężczyzny. -Jesteś mi winien przysługę, pamiętasz jeszcze?
-Ty i twoi przyjaciele uratowaliście moją córkę przed bandytami parę lat temu. Oczywiście, że pamiętam-przyznał mężczyzna, powoli kiwając głową. -Czego chcesz?
-Szukam pewnego człowieka-powiedział obojętnie Draco. -Odnajdziesz go i jak najszybciej dasz mi wiadomość o tym gdzie się znajduje.
-W porządku... gdzie mam go szukać?
-Zaczniesz od okolic morza w Albanii, ale to nie jest pewne. Może być wszędzie.
Jimmy spojrzał na Dracona ze zdziwieniem.
-Kto to taki?-spytał, marszcząc ze zmartwieniem brwi. Draco dał mu niełatwe zadanie.
-Teodor Nott-odparł blondyn, zdobywając się na szaleńczy uśmiech. -Znajdź go żywego lub martwego.
***
Po spotkaniu z Jimmym, Draco szybko ulotnił się z Nokturnu, przechodząc na ulicę Pokątnej, która była zdecydowanie bezpieczniejsza. Pomimo zamkniętych, niegdyś tętniących życiem sklepów, zdawała mu się bliższa niż kiedykolwiek wcześniej. Czuł, że wreszcie pasuje do tego otoczenia.
Szedł przed siebie, kiedy nagle dojrzał przed sobą pewną postać. Szybko zniknął za jednym z koszy na śmieci, przyglądając się jej z niemałym zdziwieniem. Bellatrix Lestrange zmierzała w stronę banku Gringotta, z dumnie uniesioną głową. Wraz z nią szedł jeszcze jeden mężczyzna, którego nie rozpoznawał. Miał rude włosy, wyraźnie zarysowaną szczękę, garbaty nos i gęstą brodę. Na widok jego włosów, Draco momentalnie pomyślał o Weasleyach, jednak mężczyzna nie przypominał nikogo z rodziny tych czarodziejów. Zresztą... który ze zdrajców krwi ośmieliłby się towarzyszyć Bellatrix Lestrange?
Ta dwójka bardzo go intrygowała. Najbardziej dziwiła go kobieta, która przygnieciona ciężkim żyrandolem zaledwie parę tygodni temu, wyglądała całkiem nieźle. Podążała w stronę banku swoim dziwacznym krokiem, patrząc na mijających ją ludzi z wyższością. Nagle jednak potknęła się, zaczepiając swoim wysokim obcasem o wystający kamień na chodniku. Zachwiała się i zapewne upadłaby, gdyby nie rudowłosy mężczyzna który złapał ją w talii i pomógł wstać.
-Wszystko w porządku?-spytał, rozglądając się nerwowo po okolicy. Nagle jego wzrok zwrócił się w stronę Dracona. Błysk jego ciepłych oczu, sprawił, że Draco poczuł jak coś w nim zamiera.
-Tak-potwierdziła Bellatrix nienaturalnie łagodnym, pełnym opanowania głosem. Bellatrix Lestrange NIGDY nie mówiła do nikogo takim tonem.
Zdradzili się. Rozgryzł ich, zanim zdążyli cokolwiek zrobić. Trójca Gryffindoru knuła kolejny, beznadziejny plan.
***
Wyszedł zza śmietnika, podążając za nimi swoim cichym, pełnym gracji krokiem. Już po chwili szedł za Bellatrix-Hermioną, pozwalając by poczuła na sobie jego oddech.
-Nie tak blisko, Harry-mruknęła, prawie niedosłyszalnie, nawet się nie odwracając.
-A więc macie ze sobą pelerynę niewidkę-powiedział z udawaną fascynacją. Kobieta zamarła, odwracając się w jego stronę.
-Malfoy-zdawała się spanikowana, mocno zacisnęła pięści, przyglądając mu się z przerażeniem.
-Czego chcesz?-spytał rudowłosy mężczyzna, który jednak okazał się członkiem rodziny Weasleyów. Zdenerwowany Ron patrzył na niego z irytacją.
-Powiedzieć, że jesteście idiotami-warknął, patrząc na nich z niedowierzaniem. -Rozpoznałem was po zaledwie dwóch minutach. Naprawdę sądzicie, że oszukacie gobliny? Po co idziecie do Gringotta?-spytał, nie zamierzając pozwolić wejść im do banku.
-To nie jest twoja sprawa-warknął niewidzialny ktoś za jego plecami.
-Jaki macie plan? Wtargniecie tam, podacie się za Śmierciożerców i myślicie, że się na to nabiorą?
-Masz lepszy pomysł?-spytała Hermiona, unosząc w górę swoje ciemne brwi.
-Czego potrzebujecie z banku?-spytał uparcie.
Zapadła cisza, podczas której Gryfoni zastanawiali się, czy mogą mu się zwierzyć.
-To coś ze skrytki twojej ciotki-powiedziała w końcu Hermiona. Postanowiła mu zaufać.
-Co takiego?-dociekał wyraźnie zaintrygowany.
-T coś co mogło należeć do kogoś z założycieli Hogwartu. Mam na myśli Rowenę Ravenclaw albo Helgę Huffelpuff-powiedział Harry, przykryty peleryną niewidką.
Ślizgon pokiwał głową, wyraźnie zastanawiając się nad tym co przekazała mu trójca.
-Zamierzać nam pomóc?-spytał rudzielec, unosząc w górę brwi.
-No pewnie-odparł beztrosko Draco. -Ja tam wejdę, zrobię to w czym jestem najlepszy, czyli jedną wielką rzeź, a wy wtargnięcie do skrytki Lestrange'ów.
-Co? Nie, Draco-Hermiona spojrzała na niego z przerażeniem. -Żadnego zabijania.
-No to, po prostu zrobię zamieszanie. Wejdźcie tam, dostańcie się do skrytki, a ja zrobię wszystko, żeby nikt za wami nie podążył.
***
Wszedł do banku, z satysfakcją odnotowując, że wszystkie oczy zostały zwrócone w jego stronę. Przeszedł przez marmurową posadzkę, widząc jak czarna suknia Bellatrix znika za drzwiami do bankowych skrytek.
-Dzień dobry-przywitał się, stając naprzeciw jednego z goblinów. -Chciałbym odwiedzić swoją skrytkę.
-Pański majątek został skonfiskowany przez pańskiego ojca, sir. Nie posiada pan żadnych oszczędności-odpowiedział mu spokojny, wyprany z emocji głos.
Draco udał zaskoczenie, załamując ręce.
-Ale jak to "skonfiskowany"?-spytał, udając, że się denerwuje. O tym, że w Grigottcie nie ma żadnych pieniędzy wiedział od dawna. -To jakiś absurd!
W momencie, kiedy on bulwersował się, zajmując uwagę paru goblinów, włączyła się głośna syrena, alarmująca o włamaniu do jednych ze skrytek. Ślizgon uśmiechnął się wrednie, wiedząc, że jego wspólnikom już się udało.
Gobliny jednak całkiem go olały, zaczynając wprowadzać procedury związane z włamaniem. Zaczęły biegać po pomieszczeniu, wydając najróżniejsze polecenia. Uświadamiając sobie, że nie zwróci na siebie ich uwagi, zdecydowany był podjąć bardziej drastyczne środki. Uniósł różdżkę i jednym ruchem powalił wszystkich na ziemię dokładnie tak, jak zrobił do w Malfoy Manor. Tym razem jednak, nie wyżywał się na nich, rzucając bolesną klątwę. Wszyscy zostali oszołomieni.
-Warto było zakuwać-stwierdził, z zadowoleniem podziwiając swoją robotę. Po wykonanym zadaniu ruszył w stronę drzwi i wyszedł. Zupełnie tak jakby nic się nie stało. Czas było zacząć rewolucję. Dla Londynu, rodziny, przyjaciół... Ale przede wszystkim dla siebie.
środa, 5 lutego 2014
Rozdział 38 - Problemy z przyjaciółmi
Chciałam Was przeprosić za taką przerwę, zwykle dodaję rozdziały wcześniej ;) Chyba zaczynam cierpieć na brak weny...
Mam wrażenie, że liczba osób czytających mojego bloga spada. Czy coś się stało? Piszę gorzej, czy może opowiadanie zaczyna być nudne? Proszę was piszcie komentarze, bo wariuję, kiedy nie wiem co sądzicie o rozdziałach.
Chciałam Wam jednak podziękować za bycie wspaniałymi czytelnikami, naprawdę doceniam każdego kto zostawia po sobie ślad.
No to już nie zanudzam, tylko zapraszam do czytania. Nie jest najlepszy, ale kto wie, może mnie nie zabijecie...
Siedział na trawie, tuż przy miejscu, gdzie Harry pochował swojego przyjaciela, Zgredka. Wpatrywał się w spokojne fale morza, starając opanować myśli. Chciał się wyłączyć. Zatrzymać serce, ogarnąć uczucia, kontrolować emocje. Ale był człowiekiem, a ludzie nie potrafią robić takich rzeczy. Oni czują, przeżywają, płaczą i się śmieją i choć niektórzy bardzo tego pragną, nie mogą tego zmienić. Był jednak pewien sposób.
Draco patrzył przed siebie, gdzie kończyła się trawa, a zaczynał klif- stromy i skalisty. Gdyby tak skoczyć. Poddać się. Zawsze wierzył, że tam dalej także jest życie. Śmierć nie byłaby zatem końcem, byłaby początkiem nowej przygody. Mógłby zacząć od nowa, z dala od paskudnego miejsca zwanego ziemią...
Zamrugał szybko, wstrząśnięty własnymi myślami. Jak coś takiego mogło mu w ogóle przyjść do głowy? Wstał z ziemi, uświadamiając sobie, że zaczyna wariować, kiedy nie ma nic do roboty. Powinien wrócić do Nory kontynuować pracę dla Zakonu Feniksa. Choć państwo Weasley zostali powiadomieni przez Billa o jego pobycie w Muszelce, mogli się martwić albo go potrzebować.
Odwrócił się z zamiarem odejścia w stronę domu, kiedy zobaczył przed sobą Rona. Rudowłosego, wysokiego chłopaka, który przyglądał mu się z prawdziwym bólem w swoich jasnobrązowych, błyszczących oczach.
Draco spojrzał na niego z ciekawością, unosząc w górę jedną brew. Czyżby szykowała się kolejna, żałosna wymiana zdań?
-Możemy pogadać?-spytał spokojnie Ron. Zdziwił go tym, jednak nie zamierzał mu docinać. Skinął jedynie głową, siadając z powrotem na trawie. Gryfon już po chwili zajął przy nim miejsce, niepewnie na niego spoglądając. Obecność tego silnego, wręcz doskonałego Ślizgona nieco go krępowała. Dopiero po chwili wziął się w garść. Odważnie uniósł wzrok, patrząc w zaciekawione, stalowoszare tęczówki Malfoya.
-Chodzi o Hermionę-powiedział w końcu na co Draco rozpaczliwie westchnął. Mógłby wymienić mnóstwo tematów, na które zgodziłby się rozmawiać z Weasleyem ale ten jeden był wprost nie do zniesienia.
-Wydaje mi się, że nie ma o czym mówić. Między nami nic nie ma-powiedział szybko, starając się uniknąć tej męczącej konwersacji.
-Wiem, że wy... Wiem co robiliście ostatniej nocy-odparł Ron, przenikając go swoim spokojnym spojrzeniem. Draco westchnął, przejeżdżając dłonią po twarzy.
-To nie miało znaczenia, między nami naprawdę nic nie ma-powtórzył uparcie, patrząc na Gryfona z lekkim zmieszaniem. Nigdy nie wyobrażał sobie, że będzie rozmawiał z nim o takich rzeczach.
Ron przez dłuższy czas wpatrywał się w niego, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.
-Chcesz powiedzieć, że po prostu ją przeleciałeś? Wykorzystałeś ją. To nic dla ciebie nie znaczyło?-spytał, co raz bardziej wyprowadzony z równowagi. -Nie jestem głupi, Malfoy! Widzę jak ona na ciebie patrzy i wiem, że nie jesteś jej obojętny! Jak mogłeś zrobić coś takiego? Ty...
-Poczekaj-przerwał mu, unosząc ręce w obronnym geście. -Ja ją kocham, Weasley-powiedział szybko. Nie chciał wszczynać między nimi kolejnej kłótni. Był chyba zbyt zmęczony i zrezygnowany by kłócić się ze swoim wrogiem. -Ale ja i ona... To nie wypali, nigdy nie miało szans wypalić. Nie będziemy razem, bo najzwyczajniej w świecie na naszej drodze stoi zbyt wiele przeszkód. A ja... jakby to powiedzieć... Ja już nie mam siły ich pokonywać-wyjaśnił, przenosząc wzrok na znajdującą się w oddali pustkę. -Choć to ledwo przechodzi mi przez gardło to... jesteś dla niej lepszy.
Westchnął, zdobywając się na blady uśmiech. Hermiona zasługiwała na kogoś dobrego i musiał wreszcie przyznać, że Ron Weasley był od niego zdecydowanie bardziej odpowiedni.
-Nie mogę powiedzieć, że nie cieszą mnie te słowa ale... czy Draco Malfoy właśnie się poddaje?-Ron uniósł brwi, patrząc na blondyna z szczerym niedowierzaniem.
-Ona zasłużyła na kogoś, kto nie wpada w szał i nie morduje kilkunastu ludzi na raz. Kogoś, kto nie zabiera ją na Nokturn, nie grozi ludziom, nie jest mściwy ani nie dostaje napadów wściekłości. Kogoś dobrego, spokojnego i... kogoś kto będzie ją kochał dokładnie tak mocno jak powinien-uśmiechnął się, wpatrując w zaskoczone oczy rudzielca. -Moja przygoda z tą dziewczyną powinna się tu skończyć.
-Całą tą miłość, poświęcenie, kłamstwa i przekręty bylebyście tylko mogli być razem. Wszystko to nazywasz "przygodą"?-Ron wpatrywał się w niego z prawdziwym szokiem. -Czy ty ją oby na pewno kochałeś?
-Nie ułatwiasz, Weasley-zaśmiał się Draco, zakładając ręce za głowę. Położył się na trawie, wlepiając wzrok w błękitne, bezchmurne niebo. -Ja już nie jestem kimś, kim byłem w szkole-powiedział, czując jak niezrozumiały uśmiech nie schodzi z jego twarzy. -Kiedyś zapewne byłoby mi przykro ale pozbierałbym się dość szybko. Znalazłbym nową dziewczynę. Zacząłbym nowe życie, a o Hermionie zapomniałbym w naprawdę krótką chwilę. Teraz jednak...-uśmiechnął się krzywo, zastanawiając się czemu w ogóle mówi o tym Gryfonowi. -Teraz jednak nic nie wydaje się już takie łatwe. Dlatego, jeżeli chcę przetrwać, muszę być egoistą. Tu już nawet nie pomoże to, że wcale nie chcę nim być. Bycie samolubnym mniej boli. Poddam się i odejdę, bo wybieram najmniej bolesną wersję rozstania. Nikt nie umiera, nikt nikogo nie obraża. Jest... jest spokojnie-oznajmił, z rozmarzeniem podziwiając niebo. Tam każdy może być wolny. Czy tam są w ogóle jakieś zmartwienia?
Ron siedział w milczeniu, przyglądając się dziwnemu zachowaniu Ślizgona.
-Rzeczywiście się zmieniłeś-stwierdził z niezadowoleniem. -Dawnemu Malfoyowi takie słowa nie przeszły by nawet przez gardło. Byłeś skretyniałym dupkiem ale wiesz co? Wolę kogoś takiego niż zagubionego chłopca, który nie wie czego chce-powiedział, po czym wstał i poszedł w stronę Muszelki, zostawiając za sobą osłupiałego blondyna.
***
-Malfoy...-Hermiona pochylała się nad nim, odgarniając z jego twarzy jasne kosmyki włosów.
Powoli uniósł powieki, napotykając jej ciepłe, czekoladowe oczy. Nic nie mówił. Jedynie zastanawiał się, kiedy zdążył tak bardzo się zamyślić. Leżał na trawie od dobrych paru godzin. Słońce właśnie schodziło za horyzont, rzucając na niebo kolory różu, czerwieni i pomarańczy. Zachód nad morzem zawsze był pięknym widokiem.
-Tak, Hermiono?-spytał w końcu, podnosząc się do pozycji siedzącej. Patrzył na nią w spokoju, czekając na kolejną tego dnia, nieprzyjemną rozmowę. Choć kochał ją i pragnął, jej przyjście nie zwiastowało niczego dobrego. Był od niej uzależniony i ten nałóg z każdym dniem niszczył go coraz bardziej.
Dziewczyna westchnęła, siadając obok niego na trawie, zupełnie tak, jak wcześniej uczynił to jej rudowłosy przyjaciel.
-Draco ja dużo myślałam o tym co się stało, co powiedziałeś i...-zacięła się, tonąc w stalowoszarym spojrzeniu jego oczu. Rozpraszał ją, gubiła się we własnych myślach i słowach, nie mogąc normalnie przy nim funkcjonować. -I miałeś rację-przyznała, czym bardzo go zaskoczyła.
-Do czego zmierzasz?-spytał, pragnąc by wreszcie powiedziała o co jej chodzi. Przyglądał jej się z zaintrygowaniem, marszcząc lekko brwi.
-Chcę powiedzieć, że to ja jestem temu wszystkiemu winna-wyrzuciła z siebie, na co on wzniósł oczy ku niebu.
-Nie ma w tym wszystkim niczego, co mogłoby być twoją winą-zapewnił ją, posyłając w jej stronę delikatny uśmiech. Choć między nimi wszystko było skończone, nie mógł powstrzymać się od utrzymywania z nią pozytywnych relacji.
-Ale to przeze mnie ciągle jesteś nieszczęśliwy, a teraz... to ja znowu wszystko zniszczyłam-powiedziała poważnie.
-Nie jestem nieszczęśliwy-powiedział szybko, bez zastanowienia, bo to kłamstwo przychodziło mu dość łatwo. -Hermiona, proszę daj spokój. Między nami koniec, ale nie doszukujmy się w tym wszystkim winnego.
-Koniec?-powtórzyła z niedowierzaniem, a on dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że miała prawo być zaskoczona. W końcu było to jego postanowienie. Wiedział o tym Ron ale ona... Ona jedynie wymieniła z nim parę nieprzyjemnych zdań zaraz po tym jak spędziła u jego boku bardzo upojną noc...
-Merlinie, nie wierzę, że to zrobiłem-powiedział do siebie z zażenowaniem. -Hermiona ja...
-Nie, poczekaj-dziewczyna, złapała go za ręce, patrząc na niego z determinacją. -Denerwujesz się, bo masz wrażenie, że nie jesteś dla mnie wystarczająco dobry, że ściągasz na mnie niebezpieczeństwo, a teraz dlatego, że nie możesz nic zrobić, żeby mnie przy sobie zatrzymać. I masz rację, nie jesteś doskonały ale to co się dzieje nie jest twoją winą. Ja też nie jestem święta. Zrobiłam wiele rzeczy, które niszczyły nasze relacje i nie raz cię zawiodłam. Ale ja cię kocham, Malfoy i potrzebuję bardziej niż czegokolwiek.
Pokiwał głową, uśmiechając się z dezaprobatą.
-Tak bardzo, że wybierasz się na wyprawę, z której możesz nie wrócić, zamiast zostać ze mną?-spytał z kpiną. -Rozumiem, że to nie jest łatwe, ale to koniec-oświadczył tonem, nie znoszącym sprzeciwu. -Nie nadajemy się do tego, żeby być razem i...-przerwał, bo dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie i nim zdążył cokolwiek zrobić, zatkała mu usta pocałunkiem. Z początku nie pozostawał jej dłużny, przyciągając ją bliżej, jednak po chwili przypomniał sobie słowa Rona. Musiał wziąć się w garść, zacząć wiedzieć czego tak naprawdę chce. Chciał być konsekwentny i zdecydowany. To było trudne i choć chodziło tylko o odsunięcie od siebie drobnej dziewczyny, łatwiejsza była chyba bójka z Potterem. Bynajmniej nie z powodu tego, że jej ręka na jego karku była zbyt mocno zaciśnięta, albo palce wplątane w jego włosy szarpały je sprawiając mu ból. Była delikatna, doskonała, a on w niej zakochany.
Chodziło o to, że jego pragnienia były ze sobą sprzeczne. Jak mógł być konsekwentny jednocześnie tak bardzo ją kochając?
Mimo to, odsunął ją od siebie, patrząc w jej zdezorientowane oczy. Złapał ją za ręce, posyłając w jej stronę przepraszający uśmiech.
-Nie możesz tego robić-powiedział łagodnie. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, jednak on nie zamierzał dać dojść jej do słowa. -Chciałaś żebym cię wspierał i właśnie to robię, bo zrozumiałem jak ważni są dla ciebie przyjaciele. Ale wspieranie cię jest dla mnie równoznaczne z tym, że nie jesteśmy razem-wyjaśnił spokojnie. -Nie możemy się kłócić, rozchodzić się i wracać. Nie wiem jak ty, ja muszę wreszcie wiedzieć na czym stoję. Jesteś dla mnie bardzo ważna ale nie mogę pozwolić żebyś stała się najważniejszą częścią mojego życia.
-Dlaczego?-spytała głosem wypranym z emocji. Takich słów się nie spodziewała.
-Bo ta miłość jest chora i z każdym dniem coraz bardziej mnie niszczy-wyjaśnił poważnie.
Dziewczyna spuściła głowę, starając się ukryć przed nim lśniące w oczach łzy.
-Jesteś przyjaciółką Harry'ego Pottera-mruknął, mocno ją do siebie przytulając. -Powinnaś jechać z nim na wyprawę i uważam tak, nawet jeśli nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Zawsze ratowaliście świat, byliście bohaterami-wspomniał wlepiając wzrok w nieokreślony punkt ponad jej głową. -Nie mogę dalej trzymać cię przy sobie-dodał, czując jak dziewczyna opiera swoje czoło o jego klatkę piersiową. Pocałował ją w czubek głowy, po czym odszedł, zmierzając w stronę Muszelki.
***
Przeszedł przez zarośnięte podwórko, w stronę obdrapanych, drewnianych drzwi. Zastukał w nie, już po chwili słysząc niepewny głos.
-Kto tam?
-Przyszedł czas, żeby wrócić-powiedział z bladym uśmiechem. Musiał opuścić Muszelkę. Wszystkie te sprawy powoli go przerastały.
Drzwi otworzyły się, a już po chwili pani Weasley tuliła go do siebie jak własnego syna.
-Tak bardzo się martwiłam! Nie powinieneś tam iść, Draco. Gdyby coś się stało...
-Pomogłem im przenieść się bezpiecznie do Muszelki-odparł na swoje usprawiedliwienie. -Nic im nie jest, to chyba najważniejsze.
Molly oderwała się od niego, uważnie mu się przyglądając.
-Kiedy zdążyłeś tak dorosnąć, Draco?-spytała poważnie, posyłając w jego stronę blady uśmiech. -Mogłeś zginąć-zauważyła z wyrzutem. -Twój czyn owszem, był szlachetny ale bardzo lekkomyślny.
Blondyn patrzył na nią z niemałym zaskoczeniem. Nigdy nie sądził, że jego życie jest dla niej na tyle ważne, że stawiała je na równi z tym trójcy Gryffindoru.
-Całe szczęście już po wszystkim-stwierdził, po czym wszedł za nią do domu, rozglądając się po wnętrzu. Panował tu nieco większy porządek niż zazwyczaj. Szczególnie kuchnia, która niegdyś tonęła w porozrzucanych naczyniach i produktach spożywczych. Teraz lśniła czystością, sprawiając wrażenie dużo większej niż przedtem.
-Mieliście gości?-spytał z rozbawieniem.
-Raczej musiałam zająć czymś ręce-odparła kobieta, siadając przy jadalnianym stole. -Tak bardzo się o was wszystkich martwię... Warto też zauważyć, że ostatnio w tym domu nie ma nikogo kto mógłby tak bałaganić-dodała z wyrzutem.
-I raczej długo nie będzie-stwierdził z krzywym uśmiechem. -Wielka trójca zamierza kontynuować swoją misję...
-Pozwoliłeś na to?-spytała z niedowierzaniem kobieta. -To niebezpieczne, Zakon...
-Zakon jest równie bezsilny co oni-stwierdził z niechęcią. -Musimy czekać.
-Czekać na co?-spytała pani Weasley, przyglądając mu się z niepokojem.
-Na decydujące starcie-oświadczył z szaleńczym uśmiechem.
***
Przechodził przez najniebezpieczniejszą dzielnicę magicznego Londynu, świadom, że jest jej to winny. Zniknął bez wyjaśnienia, dlatego teraz powinien sprawdzić co u niej. Szedł chodnikiem, zastanawiając się jak radzi sobie Lena. Choć silna i niezależna, była bardzo wrażliwa i uczuciowa. Potrzebowała wsparcia i choć miała jeszcze ojca, obawiał się, że to może nie starczyć. Stanął naprzeciw jej domu, przyglądając się siedzącej na werandzie Krukonce. Z podkurczonymi nogami, wpatrywała się przed siebie, powoli wydmuchując z płuc papierosowy dym.
Uśmiechnął się smutno, uświadamiając sobie, że wszyscy powoli się staczają. Zaniedbał ją.
-Palenie to paskudny nałóg-mruknął, kiedy niezauważony usiadł obok niej. Dziewczyna drgnęła, zwracając w jego stronę zdezorientowany wzrok.
-Kiedy wróciłeś?-spytała wyraźnie zaskoczona. Już po chwili rzuciła mu się na szyję, mocno się do niego przytulając. -Jesteś idiotą. To było niebezpieczne-dodała, dalej się od niego nie odsuwając.
-Wpadłem dzisiaj rano i zostanę zapewne do wieczora-wyjaśnił rozbawiony. -Znalazłem Pansy-oznajmił wyraźnie zadowolony. Dziewczyna odsunęła się od niego, uważnie mu się przyglądając.
-Czy Pansy Parkinson nie zniknęła z niewyjaśnionych przyczyn zaraz po świętach?-spytała lekko zszokowana. -Wmawialiście wszystkim, że wyjechała na wakacje...
-Nie uwierzyłbym, gdybyś powiedziała, że w to uwierzyłaś-powiedział z ironicznym uśmiechem. Bliskość zdrowego na umyśle przyjaciela, bardzo dobrze mu robiła.
-Postanowiłam nie wnikać-odparła lekko się uśmiechając.
-Tak czy inaczej, co u ciebie? Wszystko w porządku?-spytał, przyglądając jej się z niepokojem.
-Tak-przyznała, z jak dla niego, wymuszonym uśmiechem. Nagle jej wzrok spoczął na kimś za jego plecami, a uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
-Noel-wstała z werandy, podbiegając do stojącego na podwórku chłopaka. Rzuciła mu się na szyję i pocałowała krótko w usta.
Draco patrzył na to wszystko z niemałym zaskoczeniem. Od kiedy to Lena gustowała w napakowanych dresiarzach rodem z jej niebezpiecznej dzielnicy? Do tego wszystkiego, był mugolem. Takie rzeczy Draco był wstanie dostrzec na pierwszy rzut oka.
Z wrodzoną mu gracją wstał z werandy, zmierzając w stronę obejmującej się dwójki.
-Noel-Lena zwróciła się w stronę czarnowłosego chłopaka, delikatnie całując go w policzek. -Poznaj mojego przyjaciela, Dracona.
Blondyn przyglądał się nowemu wybrankowi Leny, uważnie obserwując jego ruchy. Wydawał mu się znajomy, jednak dopiero po chwili zrozumiał o co chodzi. Czarne włosy, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemne oczy... Był może zbyt umięśniony ale bardzo przypominał Teodora.
Wyciągnął rękę w stronę chłopaka i mocno ją uścisnął, nie spuszczając wzroku z jego poważnej twarzy.
-Miło mi cię poznać-skłamał, posyłając w jego stronę ironiczny uśmiech. -Lena, możemy pogadać?-spytał, spokojnie zwracając się w stronę przyjaciółki.
-Pewnie-powiedziała rozpromieniona, odsuwając się od Noela. -To zajmie tylko chwilę-zwróciła się do niego, po czym poszła na drugą stronę podwórka, ciągnięta przez Malfoya.
-O co chodzi?-spytała, patrząc na niego z ciekawością.
-Co to ma być?-wydawał się wyraźnie niezadowolony.
-Że Noel?-nie mogła uwierzyć, że to z tego powodu blondyn jest taki zły. -Jest inteligentnym, zabawnym i porządnym człowiekiem. Naprawdę nie rozumiem jaki masz problem!-szepnęła oburzona.
-Może dlatego, że wygląda jakby właśnie wyrwał się z jakiegoś gangu szmalcowników?-podrzucił, jakby była to najbardziej oczywista odpowiedź.
-Bo ma na sobie dres?-spytała z niedowierzaniem. -Jakoś nie przeszkadzał ci kiedy przez cały zeszły miesiąc biegałeś ze mną po parędziesiąt kilometrów by wyleczyć swoje niezrównoważenie psychiczne.
-Ach, więc teraz będziemy rozmawiać o tym, że staram radzić sobie z problemami w normalne sposoby? W przeciwieństwie do ciebie nie kleje się do każdego wolnego faceta!
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Te niewinne słowa zraniły ją bardziej niż jakiekolwiek wcześniejsze. Malfoy był jednak teraz kimś innym. Na pozór normalny, coraz częściej dawał oznaki tego, że mu odbija.
-Słucham?!-była pewna, że się przesłyszała.
-Najpierw ja, teraz on. Chcesz zapomnieć o Teodorze? To rusz dalej, a nie przyczepiaj się do mnie, bo byłem jego najlepszym przyjacielem, ani do niego, bo są do siebie bardzo podobni!
-Nie wierzę, że to mówisz-powiedziała, kręcąc przecząco głową. Malfoy uśmiechnął się z kpiną i już wiedziała, że nie wytrzyma. Uniosła rękę i uderzyła go w twarz, zwracając uwagę Noela. Chłopak podszedł do nich i złapał Malfoya za ramię, uprzednio mocno odwracając go w swoją stronę.
-O co chodzi?-spytał, patrząc na Lenę z niepokojem. Ta jednak stała, w milczeniu zaciskając zęby. Dopiero po chwili odezwała się cichym, drżącym głosem.
-Puść go. To tylko kolejny dupek w moim życiu.
***
W Muszelce pojawił się dopiero późnym wieczorem. Był zbyt wściekły by witać się z Billem czy Fleur, którzy siedzieli w salonie. Zaślepiony przez swe emocje, nie zwrócił uwagi na panujące tam, dziwne milczenie. Ich zasępione, wyraźnie strudzone czymś miny, nie zwróciły jego uwagi. Nie mógł w końcu wiedzieć, że złota trójca w końcu odważyła się wyruszyć na dalsze poszukiwania czegoś, czego pragnął Dumbeldor'e.
Zamiast tego, powędrował na górę, gdzie w swoim pokoju, ściągnął z siebie ubrania i wziął szybki prysznic. Rana na plecach bardzo go piekła. Potrzebował pomocy, jednak był zbyt dumny, by prosić kogoś o pomoc. Oplótł się bandażem i zarzucił na siebie luźną koszulkę, postanawiając odwiedzić swoją przyjaciółkę.
-Hej, Pansy-przywitał się, wchodząc do pokoju Ślizgonki. Odpowiedziało mu milczenie, jednak nie martwił się tym. Usiadł obok niej, z uwagą przyglądając się jej nieobecnej twarzy. -Spędziłem dziś naprawdę ciekawy dzień-oświadczył, jakby miało to ją zainteresować. -Odwiedziłem Norę i pogadałem sobie z Leną...-na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. -I jak zwykle byłem kretynem-stwierdził z niechęcią.
-A co u ciebie?-spytał wesoło. -A może raczej... co u ścian?-dodał, bo to w nie ciągle wpatrywała się Pansy.
-W porządku-oświadczyła cicho, nawet na niego nie patrząc.
Prychnął z politowaniem, łapiąc przyjaciółkę za rękę.
-Ogarnij się-poprosił, patrząc na nią z troską. -Muszę coś zrobić ale nie ruszę się stąd dopóki nie będę miał pewności, że wszystko z tobą w porządku.
-Nic mi nie jest-szepnęła głosem wypranym z emocji.
-Tak, niewątpliwie-przyznał z ironią. -Co dziś robiłaś?-spytał z udawanym zaciekawieniem. -Podziwiałaś ściany, potem sufit, a na samym końcu gapiłaś się w widok za oknem? To nie brzmi jak coś normalnego-powiedział z bladym uśmiechem. -Wstawaj.
Dziewczyna przeniosła na niego wzrok, nawet nie zamierzając się ruszyć. Blondyn tylko westchnął, po czym nie zważając na to, w jak kiepskim stanie jest jego przyjaciółka, przerzucił ją sobie przez ramię i wyszedł z pokoju.
***
-Wracajmy do domu-poprosiła nieprzytomnie dziewczyna, kiedy blondyn posadził ją na trawie. Było ciemno, zimno, a bryza wiejąca znad morza nieprzyjemnie owiewała jej twarz. Do tego wszystkiego znajdowała się w naprawdę kiepskiej kondycji. Choć to chłopak ją tu zaniósł, odczuwała niemałe zmęczenie. Trzęsła się z zimna, a niewiedza z jakiego powodu znalazła się na dworze, na domiar złego bardzo ją irytowała.
-Wrócimy ale jeszcze nie teraz-odparł obojętnie chłopak. Ściągnął z siebie bluzę i zarzucił ją na dziewczynę, zapinając jej suwak pod samą szyję. -Musimy pogadać.
-W domu-uparła się, przymykając delikatnie oczy.
-Na dworze lepiej się myśli-oświadczył beztrosko. -No i nikt nas nie słyszy-dodał poważnie.
Dziewczyna zmrużyła oczy, patrząc na niego z wyczekiwaniem. Co takiego mógł od niej chcieć?
-Co stało się w Malfoy Manor?-spytał, patrząc jej prosto w oczy. Nie zamierzał być delikatny, ani uprzedzać tego pytania długimi przemowami. Zawsze mówił wprost.
-Nie będę o tym rozmawiać-odparła po dłużącym się milczeniu. Łzy zalśniły w jej ciemnych oczach, jednak nie dała im wypłynąć. Zamiast tego mocno zacisnęła zęby, wydając z siebie cichy jęk. Tak bardzo chciała uniknąć tej rozmowy...
-Po śmierci mamy, było mi strasznie ciężko. Rozchwiałem się emocjonalnie, odgrodziłem się od innych. Nie chciałem rozmawiać z przyjaciółmi, ale ostatecznie to dzięki nim doszedłem do siebie. Nie mam pojęcia co tam przeżyłaś i kto wie, może przerasta to moje wszelkie wyobrażenia ale... zrobię wszystko, żeby ci pomóc-oświadczył, ściskając jej drżące dłonie. -Jestem tu tylko i wyłącznie dla ciebie.
Dziewczyna patrzyła w jego poważne, stalowoszare oczy, zupełnie nieprzekonana co do jego słów.
-Widzę, że dorosłeś, Draco-stwierdziła z przekąsem. -Nauczyłeś się wielu rzeczy i mówisz bardzo mądrze... tyle, że podczas pobytu w twojej willi, ja także nie próżnowałam. Wiem teraz o wiele więcej niż może ci się zdawać, a najważniejszą rzeczą jakiej się nauczyłam jest to, że nikomu nie mogę ufać.
Przez dłuższą chwilę przyglądał jej się ze zmarszczonymi brwiami. Tego się nie spodziewał. Choć jej głos był słaby i drżący, emanowała od niej pewność siebie. Była zdecydowana i zdeterminowana co do tego, że o niczym mu nie powie.
-W porządku, rozumiem. Wiedz jednak, że nie cały świat jest okrutny. Zdarzają się tylko okrutni ludzie-powiedział z lekką złością. -Nie musisz być taka jak inni, nie skreślaj mnie tak od razu-dodał z urazą.
Wziął głęboki oddech, przyglądając się jej drżącym dłoniom, bladej, wystraszonej twarzy i przeraził się samego siebie. Był okropny, niewyrozumiały.
-Przepraszam-powiedział, odwracając wzrok. -Zaczynam wariować-dodał na swoje usprawiedliwienie. Wojna powoli go niszczyła i nie miał pojęcia jak ją przeżyć.
Dziewczyna milczała, ściskając jego rękę.
-Boję się, Draco-wyznała, jednocześnie przekazując mu, że nie żywi do niego urazy. -Zawsze byłeś moim przyjacielem ale teraz... wszystko zdaje się być inne. Pamiętasz jak zawsze powtarzałeś, że powinniśmy trzymać się razem? Że jesteśmy jak rodzina, która przetrwa wszystko, jeżeli tylko będzie działać razem?
Zacisnął zęby, uświadamiając sobie, że rzeczywiście kiedyś tak mówił. Teraz jednak nie było Teodora, Blaise podziewał się nie wiadomo gdzie, a Pansy zdawała się być całkiem stuknięta.
-Myliłeś się-szepnęła Ślizgonka, przenikając go spojrzeniem swoich smutnych oczu.
Mam wrażenie, że liczba osób czytających mojego bloga spada. Czy coś się stało? Piszę gorzej, czy może opowiadanie zaczyna być nudne? Proszę was piszcie komentarze, bo wariuję, kiedy nie wiem co sądzicie o rozdziałach.
Chciałam Wam jednak podziękować za bycie wspaniałymi czytelnikami, naprawdę doceniam każdego kto zostawia po sobie ślad.
No to już nie zanudzam, tylko zapraszam do czytania. Nie jest najlepszy, ale kto wie, może mnie nie zabijecie...
Siedział na trawie, tuż przy miejscu, gdzie Harry pochował swojego przyjaciela, Zgredka. Wpatrywał się w spokojne fale morza, starając opanować myśli. Chciał się wyłączyć. Zatrzymać serce, ogarnąć uczucia, kontrolować emocje. Ale był człowiekiem, a ludzie nie potrafią robić takich rzeczy. Oni czują, przeżywają, płaczą i się śmieją i choć niektórzy bardzo tego pragną, nie mogą tego zmienić. Był jednak pewien sposób.
Draco patrzył przed siebie, gdzie kończyła się trawa, a zaczynał klif- stromy i skalisty. Gdyby tak skoczyć. Poddać się. Zawsze wierzył, że tam dalej także jest życie. Śmierć nie byłaby zatem końcem, byłaby początkiem nowej przygody. Mógłby zacząć od nowa, z dala od paskudnego miejsca zwanego ziemią...
Zamrugał szybko, wstrząśnięty własnymi myślami. Jak coś takiego mogło mu w ogóle przyjść do głowy? Wstał z ziemi, uświadamiając sobie, że zaczyna wariować, kiedy nie ma nic do roboty. Powinien wrócić do Nory kontynuować pracę dla Zakonu Feniksa. Choć państwo Weasley zostali powiadomieni przez Billa o jego pobycie w Muszelce, mogli się martwić albo go potrzebować.
Odwrócił się z zamiarem odejścia w stronę domu, kiedy zobaczył przed sobą Rona. Rudowłosego, wysokiego chłopaka, który przyglądał mu się z prawdziwym bólem w swoich jasnobrązowych, błyszczących oczach.
Draco spojrzał na niego z ciekawością, unosząc w górę jedną brew. Czyżby szykowała się kolejna, żałosna wymiana zdań?
-Możemy pogadać?-spytał spokojnie Ron. Zdziwił go tym, jednak nie zamierzał mu docinać. Skinął jedynie głową, siadając z powrotem na trawie. Gryfon już po chwili zajął przy nim miejsce, niepewnie na niego spoglądając. Obecność tego silnego, wręcz doskonałego Ślizgona nieco go krępowała. Dopiero po chwili wziął się w garść. Odważnie uniósł wzrok, patrząc w zaciekawione, stalowoszare tęczówki Malfoya.
-Chodzi o Hermionę-powiedział w końcu na co Draco rozpaczliwie westchnął. Mógłby wymienić mnóstwo tematów, na które zgodziłby się rozmawiać z Weasleyem ale ten jeden był wprost nie do zniesienia.
-Wydaje mi się, że nie ma o czym mówić. Między nami nic nie ma-powiedział szybko, starając się uniknąć tej męczącej konwersacji.
-Wiem, że wy... Wiem co robiliście ostatniej nocy-odparł Ron, przenikając go swoim spokojnym spojrzeniem. Draco westchnął, przejeżdżając dłonią po twarzy.
-To nie miało znaczenia, między nami naprawdę nic nie ma-powtórzył uparcie, patrząc na Gryfona z lekkim zmieszaniem. Nigdy nie wyobrażał sobie, że będzie rozmawiał z nim o takich rzeczach.
Ron przez dłuższy czas wpatrywał się w niego, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.
-Chcesz powiedzieć, że po prostu ją przeleciałeś? Wykorzystałeś ją. To nic dla ciebie nie znaczyło?-spytał, co raz bardziej wyprowadzony z równowagi. -Nie jestem głupi, Malfoy! Widzę jak ona na ciebie patrzy i wiem, że nie jesteś jej obojętny! Jak mogłeś zrobić coś takiego? Ty...
-Poczekaj-przerwał mu, unosząc ręce w obronnym geście. -Ja ją kocham, Weasley-powiedział szybko. Nie chciał wszczynać między nimi kolejnej kłótni. Był chyba zbyt zmęczony i zrezygnowany by kłócić się ze swoim wrogiem. -Ale ja i ona... To nie wypali, nigdy nie miało szans wypalić. Nie będziemy razem, bo najzwyczajniej w świecie na naszej drodze stoi zbyt wiele przeszkód. A ja... jakby to powiedzieć... Ja już nie mam siły ich pokonywać-wyjaśnił, przenosząc wzrok na znajdującą się w oddali pustkę. -Choć to ledwo przechodzi mi przez gardło to... jesteś dla niej lepszy.
Westchnął, zdobywając się na blady uśmiech. Hermiona zasługiwała na kogoś dobrego i musiał wreszcie przyznać, że Ron Weasley był od niego zdecydowanie bardziej odpowiedni.
-Nie mogę powiedzieć, że nie cieszą mnie te słowa ale... czy Draco Malfoy właśnie się poddaje?-Ron uniósł brwi, patrząc na blondyna z szczerym niedowierzaniem.
-Ona zasłużyła na kogoś, kto nie wpada w szał i nie morduje kilkunastu ludzi na raz. Kogoś, kto nie zabiera ją na Nokturn, nie grozi ludziom, nie jest mściwy ani nie dostaje napadów wściekłości. Kogoś dobrego, spokojnego i... kogoś kto będzie ją kochał dokładnie tak mocno jak powinien-uśmiechnął się, wpatrując w zaskoczone oczy rudzielca. -Moja przygoda z tą dziewczyną powinna się tu skończyć.
-Całą tą miłość, poświęcenie, kłamstwa i przekręty bylebyście tylko mogli być razem. Wszystko to nazywasz "przygodą"?-Ron wpatrywał się w niego z prawdziwym szokiem. -Czy ty ją oby na pewno kochałeś?
-Nie ułatwiasz, Weasley-zaśmiał się Draco, zakładając ręce za głowę. Położył się na trawie, wlepiając wzrok w błękitne, bezchmurne niebo. -Ja już nie jestem kimś, kim byłem w szkole-powiedział, czując jak niezrozumiały uśmiech nie schodzi z jego twarzy. -Kiedyś zapewne byłoby mi przykro ale pozbierałbym się dość szybko. Znalazłbym nową dziewczynę. Zacząłbym nowe życie, a o Hermionie zapomniałbym w naprawdę krótką chwilę. Teraz jednak...-uśmiechnął się krzywo, zastanawiając się czemu w ogóle mówi o tym Gryfonowi. -Teraz jednak nic nie wydaje się już takie łatwe. Dlatego, jeżeli chcę przetrwać, muszę być egoistą. Tu już nawet nie pomoże to, że wcale nie chcę nim być. Bycie samolubnym mniej boli. Poddam się i odejdę, bo wybieram najmniej bolesną wersję rozstania. Nikt nie umiera, nikt nikogo nie obraża. Jest... jest spokojnie-oznajmił, z rozmarzeniem podziwiając niebo. Tam każdy może być wolny. Czy tam są w ogóle jakieś zmartwienia?
Ron siedział w milczeniu, przyglądając się dziwnemu zachowaniu Ślizgona.
-Rzeczywiście się zmieniłeś-stwierdził z niezadowoleniem. -Dawnemu Malfoyowi takie słowa nie przeszły by nawet przez gardło. Byłeś skretyniałym dupkiem ale wiesz co? Wolę kogoś takiego niż zagubionego chłopca, który nie wie czego chce-powiedział, po czym wstał i poszedł w stronę Muszelki, zostawiając za sobą osłupiałego blondyna.
***
-Malfoy...-Hermiona pochylała się nad nim, odgarniając z jego twarzy jasne kosmyki włosów.
Powoli uniósł powieki, napotykając jej ciepłe, czekoladowe oczy. Nic nie mówił. Jedynie zastanawiał się, kiedy zdążył tak bardzo się zamyślić. Leżał na trawie od dobrych paru godzin. Słońce właśnie schodziło za horyzont, rzucając na niebo kolory różu, czerwieni i pomarańczy. Zachód nad morzem zawsze był pięknym widokiem.
-Tak, Hermiono?-spytał w końcu, podnosząc się do pozycji siedzącej. Patrzył na nią w spokoju, czekając na kolejną tego dnia, nieprzyjemną rozmowę. Choć kochał ją i pragnął, jej przyjście nie zwiastowało niczego dobrego. Był od niej uzależniony i ten nałóg z każdym dniem niszczył go coraz bardziej.
Dziewczyna westchnęła, siadając obok niego na trawie, zupełnie tak, jak wcześniej uczynił to jej rudowłosy przyjaciel.
-Draco ja dużo myślałam o tym co się stało, co powiedziałeś i...-zacięła się, tonąc w stalowoszarym spojrzeniu jego oczu. Rozpraszał ją, gubiła się we własnych myślach i słowach, nie mogąc normalnie przy nim funkcjonować. -I miałeś rację-przyznała, czym bardzo go zaskoczyła.
-Do czego zmierzasz?-spytał, pragnąc by wreszcie powiedziała o co jej chodzi. Przyglądał jej się z zaintrygowaniem, marszcząc lekko brwi.
-Chcę powiedzieć, że to ja jestem temu wszystkiemu winna-wyrzuciła z siebie, na co on wzniósł oczy ku niebu.
-Nie ma w tym wszystkim niczego, co mogłoby być twoją winą-zapewnił ją, posyłając w jej stronę delikatny uśmiech. Choć między nimi wszystko było skończone, nie mógł powstrzymać się od utrzymywania z nią pozytywnych relacji.
-Ale to przeze mnie ciągle jesteś nieszczęśliwy, a teraz... to ja znowu wszystko zniszczyłam-powiedziała poważnie.
-Nie jestem nieszczęśliwy-powiedział szybko, bez zastanowienia, bo to kłamstwo przychodziło mu dość łatwo. -Hermiona, proszę daj spokój. Między nami koniec, ale nie doszukujmy się w tym wszystkim winnego.
-Koniec?-powtórzyła z niedowierzaniem, a on dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że miała prawo być zaskoczona. W końcu było to jego postanowienie. Wiedział o tym Ron ale ona... Ona jedynie wymieniła z nim parę nieprzyjemnych zdań zaraz po tym jak spędziła u jego boku bardzo upojną noc...
-Merlinie, nie wierzę, że to zrobiłem-powiedział do siebie z zażenowaniem. -Hermiona ja...
-Nie, poczekaj-dziewczyna, złapała go za ręce, patrząc na niego z determinacją. -Denerwujesz się, bo masz wrażenie, że nie jesteś dla mnie wystarczająco dobry, że ściągasz na mnie niebezpieczeństwo, a teraz dlatego, że nie możesz nic zrobić, żeby mnie przy sobie zatrzymać. I masz rację, nie jesteś doskonały ale to co się dzieje nie jest twoją winą. Ja też nie jestem święta. Zrobiłam wiele rzeczy, które niszczyły nasze relacje i nie raz cię zawiodłam. Ale ja cię kocham, Malfoy i potrzebuję bardziej niż czegokolwiek.
Pokiwał głową, uśmiechając się z dezaprobatą.
-Tak bardzo, że wybierasz się na wyprawę, z której możesz nie wrócić, zamiast zostać ze mną?-spytał z kpiną. -Rozumiem, że to nie jest łatwe, ale to koniec-oświadczył tonem, nie znoszącym sprzeciwu. -Nie nadajemy się do tego, żeby być razem i...-przerwał, bo dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie i nim zdążył cokolwiek zrobić, zatkała mu usta pocałunkiem. Z początku nie pozostawał jej dłużny, przyciągając ją bliżej, jednak po chwili przypomniał sobie słowa Rona. Musiał wziąć się w garść, zacząć wiedzieć czego tak naprawdę chce. Chciał być konsekwentny i zdecydowany. To było trudne i choć chodziło tylko o odsunięcie od siebie drobnej dziewczyny, łatwiejsza była chyba bójka z Potterem. Bynajmniej nie z powodu tego, że jej ręka na jego karku była zbyt mocno zaciśnięta, albo palce wplątane w jego włosy szarpały je sprawiając mu ból. Była delikatna, doskonała, a on w niej zakochany.
Chodziło o to, że jego pragnienia były ze sobą sprzeczne. Jak mógł być konsekwentny jednocześnie tak bardzo ją kochając?
Mimo to, odsunął ją od siebie, patrząc w jej zdezorientowane oczy. Złapał ją za ręce, posyłając w jej stronę przepraszający uśmiech.
-Nie możesz tego robić-powiedział łagodnie. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, jednak on nie zamierzał dać dojść jej do słowa. -Chciałaś żebym cię wspierał i właśnie to robię, bo zrozumiałem jak ważni są dla ciebie przyjaciele. Ale wspieranie cię jest dla mnie równoznaczne z tym, że nie jesteśmy razem-wyjaśnił spokojnie. -Nie możemy się kłócić, rozchodzić się i wracać. Nie wiem jak ty, ja muszę wreszcie wiedzieć na czym stoję. Jesteś dla mnie bardzo ważna ale nie mogę pozwolić żebyś stała się najważniejszą częścią mojego życia.
-Dlaczego?-spytała głosem wypranym z emocji. Takich słów się nie spodziewała.
-Bo ta miłość jest chora i z każdym dniem coraz bardziej mnie niszczy-wyjaśnił poważnie.
Dziewczyna spuściła głowę, starając się ukryć przed nim lśniące w oczach łzy.
-Jesteś przyjaciółką Harry'ego Pottera-mruknął, mocno ją do siebie przytulając. -Powinnaś jechać z nim na wyprawę i uważam tak, nawet jeśli nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Zawsze ratowaliście świat, byliście bohaterami-wspomniał wlepiając wzrok w nieokreślony punkt ponad jej głową. -Nie mogę dalej trzymać cię przy sobie-dodał, czując jak dziewczyna opiera swoje czoło o jego klatkę piersiową. Pocałował ją w czubek głowy, po czym odszedł, zmierzając w stronę Muszelki.
***
Przeszedł przez zarośnięte podwórko, w stronę obdrapanych, drewnianych drzwi. Zastukał w nie, już po chwili słysząc niepewny głos.
-Kto tam?
-Przyszedł czas, żeby wrócić-powiedział z bladym uśmiechem. Musiał opuścić Muszelkę. Wszystkie te sprawy powoli go przerastały.
Drzwi otworzyły się, a już po chwili pani Weasley tuliła go do siebie jak własnego syna.
-Tak bardzo się martwiłam! Nie powinieneś tam iść, Draco. Gdyby coś się stało...
-Pomogłem im przenieść się bezpiecznie do Muszelki-odparł na swoje usprawiedliwienie. -Nic im nie jest, to chyba najważniejsze.
Molly oderwała się od niego, uważnie mu się przyglądając.
-Kiedy zdążyłeś tak dorosnąć, Draco?-spytała poważnie, posyłając w jego stronę blady uśmiech. -Mogłeś zginąć-zauważyła z wyrzutem. -Twój czyn owszem, był szlachetny ale bardzo lekkomyślny.
Blondyn patrzył na nią z niemałym zaskoczeniem. Nigdy nie sądził, że jego życie jest dla niej na tyle ważne, że stawiała je na równi z tym trójcy Gryffindoru.
-Całe szczęście już po wszystkim-stwierdził, po czym wszedł za nią do domu, rozglądając się po wnętrzu. Panował tu nieco większy porządek niż zazwyczaj. Szczególnie kuchnia, która niegdyś tonęła w porozrzucanych naczyniach i produktach spożywczych. Teraz lśniła czystością, sprawiając wrażenie dużo większej niż przedtem.
-Mieliście gości?-spytał z rozbawieniem.
-Raczej musiałam zająć czymś ręce-odparła kobieta, siadając przy jadalnianym stole. -Tak bardzo się o was wszystkich martwię... Warto też zauważyć, że ostatnio w tym domu nie ma nikogo kto mógłby tak bałaganić-dodała z wyrzutem.
-I raczej długo nie będzie-stwierdził z krzywym uśmiechem. -Wielka trójca zamierza kontynuować swoją misję...
-Pozwoliłeś na to?-spytała z niedowierzaniem kobieta. -To niebezpieczne, Zakon...
-Zakon jest równie bezsilny co oni-stwierdził z niechęcią. -Musimy czekać.
-Czekać na co?-spytała pani Weasley, przyglądając mu się z niepokojem.
-Na decydujące starcie-oświadczył z szaleńczym uśmiechem.
***
Przechodził przez najniebezpieczniejszą dzielnicę magicznego Londynu, świadom, że jest jej to winny. Zniknął bez wyjaśnienia, dlatego teraz powinien sprawdzić co u niej. Szedł chodnikiem, zastanawiając się jak radzi sobie Lena. Choć silna i niezależna, była bardzo wrażliwa i uczuciowa. Potrzebowała wsparcia i choć miała jeszcze ojca, obawiał się, że to może nie starczyć. Stanął naprzeciw jej domu, przyglądając się siedzącej na werandzie Krukonce. Z podkurczonymi nogami, wpatrywała się przed siebie, powoli wydmuchując z płuc papierosowy dym.
Uśmiechnął się smutno, uświadamiając sobie, że wszyscy powoli się staczają. Zaniedbał ją.
-Palenie to paskudny nałóg-mruknął, kiedy niezauważony usiadł obok niej. Dziewczyna drgnęła, zwracając w jego stronę zdezorientowany wzrok.
-Kiedy wróciłeś?-spytała wyraźnie zaskoczona. Już po chwili rzuciła mu się na szyję, mocno się do niego przytulając. -Jesteś idiotą. To było niebezpieczne-dodała, dalej się od niego nie odsuwając.
-Wpadłem dzisiaj rano i zostanę zapewne do wieczora-wyjaśnił rozbawiony. -Znalazłem Pansy-oznajmił wyraźnie zadowolony. Dziewczyna odsunęła się od niego, uważnie mu się przyglądając.
-Czy Pansy Parkinson nie zniknęła z niewyjaśnionych przyczyn zaraz po świętach?-spytała lekko zszokowana. -Wmawialiście wszystkim, że wyjechała na wakacje...
-Nie uwierzyłbym, gdybyś powiedziała, że w to uwierzyłaś-powiedział z ironicznym uśmiechem. Bliskość zdrowego na umyśle przyjaciela, bardzo dobrze mu robiła.
-Postanowiłam nie wnikać-odparła lekko się uśmiechając.
-Tak czy inaczej, co u ciebie? Wszystko w porządku?-spytał, przyglądając jej się z niepokojem.
-Tak-przyznała, z jak dla niego, wymuszonym uśmiechem. Nagle jej wzrok spoczął na kimś za jego plecami, a uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
-Noel-wstała z werandy, podbiegając do stojącego na podwórku chłopaka. Rzuciła mu się na szyję i pocałowała krótko w usta.
Draco patrzył na to wszystko z niemałym zaskoczeniem. Od kiedy to Lena gustowała w napakowanych dresiarzach rodem z jej niebezpiecznej dzielnicy? Do tego wszystkiego, był mugolem. Takie rzeczy Draco był wstanie dostrzec na pierwszy rzut oka.
Z wrodzoną mu gracją wstał z werandy, zmierzając w stronę obejmującej się dwójki.
-Noel-Lena zwróciła się w stronę czarnowłosego chłopaka, delikatnie całując go w policzek. -Poznaj mojego przyjaciela, Dracona.
Blondyn przyglądał się nowemu wybrankowi Leny, uważnie obserwując jego ruchy. Wydawał mu się znajomy, jednak dopiero po chwili zrozumiał o co chodzi. Czarne włosy, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemne oczy... Był może zbyt umięśniony ale bardzo przypominał Teodora.
Wyciągnął rękę w stronę chłopaka i mocno ją uścisnął, nie spuszczając wzroku z jego poważnej twarzy.
-Miło mi cię poznać-skłamał, posyłając w jego stronę ironiczny uśmiech. -Lena, możemy pogadać?-spytał, spokojnie zwracając się w stronę przyjaciółki.
-Pewnie-powiedziała rozpromieniona, odsuwając się od Noela. -To zajmie tylko chwilę-zwróciła się do niego, po czym poszła na drugą stronę podwórka, ciągnięta przez Malfoya.
-O co chodzi?-spytała, patrząc na niego z ciekawością.
-Co to ma być?-wydawał się wyraźnie niezadowolony.
-Że Noel?-nie mogła uwierzyć, że to z tego powodu blondyn jest taki zły. -Jest inteligentnym, zabawnym i porządnym człowiekiem. Naprawdę nie rozumiem jaki masz problem!-szepnęła oburzona.
-Może dlatego, że wygląda jakby właśnie wyrwał się z jakiegoś gangu szmalcowników?-podrzucił, jakby była to najbardziej oczywista odpowiedź.
-Bo ma na sobie dres?-spytała z niedowierzaniem. -Jakoś nie przeszkadzał ci kiedy przez cały zeszły miesiąc biegałeś ze mną po parędziesiąt kilometrów by wyleczyć swoje niezrównoważenie psychiczne.
-Ach, więc teraz będziemy rozmawiać o tym, że staram radzić sobie z problemami w normalne sposoby? W przeciwieństwie do ciebie nie kleje się do każdego wolnego faceta!
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Te niewinne słowa zraniły ją bardziej niż jakiekolwiek wcześniejsze. Malfoy był jednak teraz kimś innym. Na pozór normalny, coraz częściej dawał oznaki tego, że mu odbija.
-Słucham?!-była pewna, że się przesłyszała.
-Najpierw ja, teraz on. Chcesz zapomnieć o Teodorze? To rusz dalej, a nie przyczepiaj się do mnie, bo byłem jego najlepszym przyjacielem, ani do niego, bo są do siebie bardzo podobni!
-Nie wierzę, że to mówisz-powiedziała, kręcąc przecząco głową. Malfoy uśmiechnął się z kpiną i już wiedziała, że nie wytrzyma. Uniosła rękę i uderzyła go w twarz, zwracając uwagę Noela. Chłopak podszedł do nich i złapał Malfoya za ramię, uprzednio mocno odwracając go w swoją stronę.
-O co chodzi?-spytał, patrząc na Lenę z niepokojem. Ta jednak stała, w milczeniu zaciskając zęby. Dopiero po chwili odezwała się cichym, drżącym głosem.
-Puść go. To tylko kolejny dupek w moim życiu.
***
W Muszelce pojawił się dopiero późnym wieczorem. Był zbyt wściekły by witać się z Billem czy Fleur, którzy siedzieli w salonie. Zaślepiony przez swe emocje, nie zwrócił uwagi na panujące tam, dziwne milczenie. Ich zasępione, wyraźnie strudzone czymś miny, nie zwróciły jego uwagi. Nie mógł w końcu wiedzieć, że złota trójca w końcu odważyła się wyruszyć na dalsze poszukiwania czegoś, czego pragnął Dumbeldor'e.
Zamiast tego, powędrował na górę, gdzie w swoim pokoju, ściągnął z siebie ubrania i wziął szybki prysznic. Rana na plecach bardzo go piekła. Potrzebował pomocy, jednak był zbyt dumny, by prosić kogoś o pomoc. Oplótł się bandażem i zarzucił na siebie luźną koszulkę, postanawiając odwiedzić swoją przyjaciółkę.
-Hej, Pansy-przywitał się, wchodząc do pokoju Ślizgonki. Odpowiedziało mu milczenie, jednak nie martwił się tym. Usiadł obok niej, z uwagą przyglądając się jej nieobecnej twarzy. -Spędziłem dziś naprawdę ciekawy dzień-oświadczył, jakby miało to ją zainteresować. -Odwiedziłem Norę i pogadałem sobie z Leną...-na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. -I jak zwykle byłem kretynem-stwierdził z niechęcią.
-A co u ciebie?-spytał wesoło. -A może raczej... co u ścian?-dodał, bo to w nie ciągle wpatrywała się Pansy.
-W porządku-oświadczyła cicho, nawet na niego nie patrząc.
Prychnął z politowaniem, łapiąc przyjaciółkę za rękę.
-Ogarnij się-poprosił, patrząc na nią z troską. -Muszę coś zrobić ale nie ruszę się stąd dopóki nie będę miał pewności, że wszystko z tobą w porządku.
-Nic mi nie jest-szepnęła głosem wypranym z emocji.
-Tak, niewątpliwie-przyznał z ironią. -Co dziś robiłaś?-spytał z udawanym zaciekawieniem. -Podziwiałaś ściany, potem sufit, a na samym końcu gapiłaś się w widok za oknem? To nie brzmi jak coś normalnego-powiedział z bladym uśmiechem. -Wstawaj.
Dziewczyna przeniosła na niego wzrok, nawet nie zamierzając się ruszyć. Blondyn tylko westchnął, po czym nie zważając na to, w jak kiepskim stanie jest jego przyjaciółka, przerzucił ją sobie przez ramię i wyszedł z pokoju.
***
-Wracajmy do domu-poprosiła nieprzytomnie dziewczyna, kiedy blondyn posadził ją na trawie. Było ciemno, zimno, a bryza wiejąca znad morza nieprzyjemnie owiewała jej twarz. Do tego wszystkiego znajdowała się w naprawdę kiepskiej kondycji. Choć to chłopak ją tu zaniósł, odczuwała niemałe zmęczenie. Trzęsła się z zimna, a niewiedza z jakiego powodu znalazła się na dworze, na domiar złego bardzo ją irytowała.
-Wrócimy ale jeszcze nie teraz-odparł obojętnie chłopak. Ściągnął z siebie bluzę i zarzucił ją na dziewczynę, zapinając jej suwak pod samą szyję. -Musimy pogadać.
-W domu-uparła się, przymykając delikatnie oczy.
-Na dworze lepiej się myśli-oświadczył beztrosko. -No i nikt nas nie słyszy-dodał poważnie.
Dziewczyna zmrużyła oczy, patrząc na niego z wyczekiwaniem. Co takiego mógł od niej chcieć?
-Co stało się w Malfoy Manor?-spytał, patrząc jej prosto w oczy. Nie zamierzał być delikatny, ani uprzedzać tego pytania długimi przemowami. Zawsze mówił wprost.
-Nie będę o tym rozmawiać-odparła po dłużącym się milczeniu. Łzy zalśniły w jej ciemnych oczach, jednak nie dała im wypłynąć. Zamiast tego mocno zacisnęła zęby, wydając z siebie cichy jęk. Tak bardzo chciała uniknąć tej rozmowy...
-Po śmierci mamy, było mi strasznie ciężko. Rozchwiałem się emocjonalnie, odgrodziłem się od innych. Nie chciałem rozmawiać z przyjaciółmi, ale ostatecznie to dzięki nim doszedłem do siebie. Nie mam pojęcia co tam przeżyłaś i kto wie, może przerasta to moje wszelkie wyobrażenia ale... zrobię wszystko, żeby ci pomóc-oświadczył, ściskając jej drżące dłonie. -Jestem tu tylko i wyłącznie dla ciebie.
Dziewczyna patrzyła w jego poważne, stalowoszare oczy, zupełnie nieprzekonana co do jego słów.
-Widzę, że dorosłeś, Draco-stwierdziła z przekąsem. -Nauczyłeś się wielu rzeczy i mówisz bardzo mądrze... tyle, że podczas pobytu w twojej willi, ja także nie próżnowałam. Wiem teraz o wiele więcej niż może ci się zdawać, a najważniejszą rzeczą jakiej się nauczyłam jest to, że nikomu nie mogę ufać.
Przez dłuższą chwilę przyglądał jej się ze zmarszczonymi brwiami. Tego się nie spodziewał. Choć jej głos był słaby i drżący, emanowała od niej pewność siebie. Była zdecydowana i zdeterminowana co do tego, że o niczym mu nie powie.
-W porządku, rozumiem. Wiedz jednak, że nie cały świat jest okrutny. Zdarzają się tylko okrutni ludzie-powiedział z lekką złością. -Nie musisz być taka jak inni, nie skreślaj mnie tak od razu-dodał z urazą.
Wziął głęboki oddech, przyglądając się jej drżącym dłoniom, bladej, wystraszonej twarzy i przeraził się samego siebie. Był okropny, niewyrozumiały.
-Przepraszam-powiedział, odwracając wzrok. -Zaczynam wariować-dodał na swoje usprawiedliwienie. Wojna powoli go niszczyła i nie miał pojęcia jak ją przeżyć.
Dziewczyna milczała, ściskając jego rękę.
-Boję się, Draco-wyznała, jednocześnie przekazując mu, że nie żywi do niego urazy. -Zawsze byłeś moim przyjacielem ale teraz... wszystko zdaje się być inne. Pamiętasz jak zawsze powtarzałeś, że powinniśmy trzymać się razem? Że jesteśmy jak rodzina, która przetrwa wszystko, jeżeli tylko będzie działać razem?
Zacisnął zęby, uświadamiając sobie, że rzeczywiście kiedyś tak mówił. Teraz jednak nie było Teodora, Blaise podziewał się nie wiadomo gdzie, a Pansy zdawała się być całkiem stuknięta.
-Myliłeś się-szepnęła Ślizgonka, przenikając go spojrzeniem swoich smutnych oczu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)