Obudził go głos Hermiony. Nie jakiś tam okrzyk, ale też nie wrzask zarzynanej dziewczyny. Był to raczej krzyk przerażenia. Taki przepełniony grozą, zaskoczeniem i strachem. Przeczucie mówiło mu, że to nie z powodu zwykłego lęku ciemności, ani głupiego złudzenia, że w mroku zobaczyła coś podejrzanego.
Cicho zeskoczył z łóżka i zgarnął z szafki nocnej po jej stronie łóżka różdżkę, wciskając ją w tylną kieszeń swoich dresowych spodni, a potem zaczął zbliżać się w stronę łazienki. Między drzwiami a podłogą widział przez szparę, że w środku pomieszczenia pali się światło.
-Hermiona? Mogę wejść?-zapytał, przyciskając ucho do drzwi. Wstrzymał oddech, czując narastające w nim napięcie. Jeżeli to to o czym myślał, to trochę bał wejść się do środka. Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby coś się jej stało.
Drzwi otworzyły się magicznie. Po prostu nagle stały przed nim otworem. Na moment przymknął powieki, a potem wychylił się zza framugi i stanął u progu, odważnym spojrzeniem skanując widok w środku.
-Teodor-skinął głową, ciężko wzdychając. Nie chciał mu pokazać, że jego wizyta go złamała, ale widok przyjaciela po tak długim czasie trochę go dobił. Zmienił się. Jego włosy były nieco dłuższe i ciemniejsze, sylwetka bardziej wyprostowana i umięśniona, a na twarzy przybyło mu kilka blizn.
-Draco, przyjacielu-Teodor uśmiechnął się paskudnie, z tym szaleńczym entuzjazmem psychopaty, a potem docisnął do swojego ciała Hermionę, mocniej wbijając różdżkę w jej krtań.
Draco spojrzał jej w oczy jedynie na sekundę. Więcej nie mógł znieść. Tego głupiego uporu i nadziei, że wszystko skończy się dobrze, bo on wszedł do środka. Nie miał pojęcia jak to się skończy. Czy uda mu się ją uratować. Czy sam przeżyje.
-Czekałem na ciebie-powiedział ostrożnie i pokonał kilka kroków dzielących go od dziewczyny, nie przestając przy tym patrzeć w ciemne oczy swojego gościa.
-Tak, nie mogłem tu przyjść bez pozwolenia-przyznał Teodor, odwzajemniając jego spojrzenie. Wciąż jednak trzymał Hermionę, kto wie, może nawet wzmocnił uścisk na jej ramieniu. -Ale cieszę się wreszcie dostałem na ciebie zlecenie. Nie masz pojęcia jaki byłem zdziwiony.
Blondyn uśmiechnął się pod nosem, sunąc dłonią po swoich włosach.
-Poznałeś Hermionę-zagadnął, wskazując palcem na dziewczynę w jego ramionach.
-Pamiętam ją ze szkoły-przyznał Teodor. Szczęka Dracona napięła się mocniej kiedy spod końca różdżki Teodora zaczęła sączyć się krew. Zmusił się by spojrzeć dziewczynie w oczy i przesłać jej tak wiele pozytywnych emocji jak tylko umiał. Teraz chciał by wszystko było dobrze. By w to wierzyła.
Jej podbródek trząsł się delikatnie, kiedy Teodor zjechał dłonią na jej brzuch, a potem powoli wsunął rękę pod luźną koszulkę Dracona, którą miała na sobie. Widział jak zaciska zęby, jak stara się nie płakać, ale łzy mimowolnie cisną się jej do oczu.
-Wiesz, jest całkiem niezła-stwierdził z uśmiechem Teodor. -Nie byłaś taka gorąca w szkole-szepnął głośno do jej ucha, patrząc przy tym w oczy Dracona.
-Zostaw ją, Nott-rozkazał spokojnie Draco, nie dając poznać po sobie jak bardzo boli go ten widok.
-Zakochany?-zaśmiał się Teodor. Nachylił się na jej szyją i przesunął po niej językiem, wciąż obserwując przy tym Dracona. Zaśmiał się, a potem odpowiedział za blondyna:
-O cholera, bardzo.
-Nie dotykaj jej-Draco spojrzał na niego wymownie, zaciskając pięści. Gdyby tylko miał pewność, że jeden ruch tego psychola wystarczy by ją zabić, rzuciłby się na niego i zamordował gołymi rękoma.
-Dobrze, już dobrze-Teodor z rozbawieniem odsunął od siebie dziewczynę, a potem gwałtownie popchnął ją tak, że wylądowała na podłodze pod ścianą. Draco słyszał jej jęk bólu, ale nic z tym nie zrobił. Nie chciał na to nawet patrzeć, wiedząc, że i tak nie da rady zbliżyć się do niej, póki nie załatwi Notta.
-Przyszedłeś, żeby zabić mnie. Nie mieszajmy jej w to-poprosił.
-Zabić?-zaśmiał się z rozbawieniem Teodor. -Nie, jeszcze nie. Tylko trochę postraszyć, pogrozić-sprostował chłopak, zbliżając się do niego. Przejechał dłonią po swoim delikatnym, ciemnym zaroście, a potem przystawił różdżkę do jego piersi.
-Siadaj-rozkazał, uśmiechając się na widok uporczywości i braku lęku. Wiedział, że zbyt wiele razy Draco spotkał się z śmiercią, by widok różdżki przytkniętej do jego ciała robił jakiekolwiek wrażenie. Nie wypowiadając zaklęcia głośno, transmutował kubek na szczoteczki do zębów w krzesło i postawił je za nim, jednocześnie popychając go tak, aby na nim usiadł.
Draco uśmiechnął się. Wiedział, że Hermiona zapewne już teraz jest pod wrażeniem umiejętności Teodora. To nie było takie łatwe. Werbalnie transmutować tak mały przedmiot w krzesło tej wielkości, w dodatku o sprecyzowanym kolorze i stylu, ale to była zaledwie cząstka zdolności Teodora w tej dziedzinie.
-Przyszedłem po nazwisko-wyjaśnił powoli Teodor, uważnie mu się przyglądając.
-Powiedziałem, że nie wiem-odparł podobnym tonem Draco, wywracając przy tym oczami.
-Dlatego tu jestem-uśmiechnął się Nott. -Ponieważ twierdzę, że doskonale wiesz.
-Mylisz się.
-Nieprawda-pokiwał głową, wyciągając zza paska długi nóż myśliwski.
-Nie wiem-odparł poważnie Draco, teraz już nieco bardziej przejęty. Co prawda wciąż zachowywał pozorny spokój. Opanowanie i ten tak typowy dla niego cynizm, ale podczas gdy on siedział tu jak zwykły mugol, Teodor groził mu nożem do zarzynania trzystu kilogramowej zwierzyny. Nie chciał stracić żadnej z kończyn. Zwłaszcza na oczach Hermiony, która cały czas liczyła na to, że ma jakiś plan.
-Kto zabił Rona Weasleya?-zapytał poważnym tonem Teodor, a potem bez ostrzeżenia wbił nóż w jego udo.
Zduszony przez zaciśnięte zęby wrzask wyrwał się z jego gardła, kiedy za wszelką cenę starał się zachować wszelkie oznaki opanowania. Jego mięśnie się napięły, a on poczuł jak jego spodnie zaczynają przesiąkać krwią, od przebitej niemal na wylot nogi. Już widział przerwane mięśnie i ścięgna, nie zrastającą i paskudzącą się ranę. O ile w ogóle to przeżyje, oczywiście. Kątem oka spojrzał na Hermionę za plecami Teodora. To jak przyciskała dłoń do ust i pozwalała by z rozszerzonych z zaskoczenia oczu leciały łzy.
-Nie mam kurwa pojęcia-jęknął, kiedy już zdążył opanować oddech.
-Nie wiem, dlaczego ludzie tak cię chwalili za wysoką tolerancję bólu-wywrócił oczami Teodor, przyciskając różdżkę do jego gardła. -Lepiej, żebyś zaczął gadać, jeżeli nie chcesz mieć załatwionej drugiej nogi w podobny sposób.
-Nie wyciągniesz ze mnie czegoś, o czym nie mam pojęcia-odparł Draco, patrząc mu prosto w oczy.
-Kłamiesz.
-Nie-pokiwał przecząco głową, mierząc go morderczym spojrzeniem. -Nie wiem.
-No to może przypomnisz sobie po tym-westchnął rozczarowany Teodor, rzucając na niego Cruciastusa. Jeżeli mdlał z bólu przy torturach zadanych mu w klubowym kiblu, to teraz nie miał pojęcia jak udało mu się zachować przytomność. Może to przez adrenalinę pompowaną w jego żyłach po tym jak zarobił cios nożem? Teodor był lepszy. Bardziej zdecydowany i sadystyczny. Wyszkolony.
Czuł jak każdy jego nerw płonie z bólu, a wnętrzności trawi ogień. Nie mógł ruszyć się z krzesła, nie mógł ruszyć niczym. Był całkiem sparaliżowany.
Jedynie on. Tępy ból i krzyk Hermiony, która błaga Teodora by przestał. Ale on nie był na tyle słaby, by poddać się czyimkolwiek błaganiom. Każdego mordercę to tylko nakręca. Oni uwielbiają mieć kontrolę. Lubią widzieć jak ktoś przed nimi cierpi.
Nagle ból ustał, bo najwidoczniej minęło długo czasu, a on się nie odzywał. I chociaż w tym momencie bolało go tak, że sprzedałby i wydał każdego, zwłaszcza kogoś, kto zabił, nie przyszło mu nawet do głowy, by przestać kryć tego, kto miał na sumieniu Weasleya.
-Nie mam czasu, Malfoy. Podaj mi nazwisko.
-Nie.
-W takim razie-Teodor wzruszył ramionami, a potem odwrócił się do Hermiony i zaczął iść w jej stronę. -Będziesz patrzeć jak rozmawiam z twoją dziewczyną. Kto wie? Może ona coś wie?
-Nie, nie, nie, nie-powiedział ciężko, zbolałym i zrezygnowanym tonem, powoli kręcąc głową. -Powiem ci. Powiem ci, tylko ją zostaw...
Patrzył jak skulona pod ścianą Hermioną oddycha z ulgą, kiedy Teodor z zaciekawieniem przystaje i odwraca się w jego stronę.
-Nazwisko.
Pokiwał głową, cicho wymawiając imię zabójcy.
Teodor zmrużył oczy, a potem pokonał dzielącą ich odległość, nachylając się nad nim.
-Co ty właśnie powiedziałeś?-zapytał z niedowierzaniem, sycząc w jego stronę niczym wściekły wąż.
-Zabiłem Rona Weasleya-przyznał się, uważnie obserwując jego reakcję.
-Kłamiesz-splunął z wściekłością Teodor, a potem zamachnął się i mocno przywalił mu pięścią w twarz, tak, że krzesło zachwiało się i omal nie wywróciło razem z nim na podłogę.
-Nie kłamię-odgryzł się z równą złością, a potem korzystając z siły jaką zapewniło mu odskakujące krzesło uderzył go z główki, posyłając na ziemię. Jedno kopnięcie zdrową nogą wystarczyło, by po czymś takim Teodor stracił przytomność.
Opadł na krzesło i wypruty z sił ciężko westchnął, drżącą ręką wyciągając z tylnej kieszeni różdżkę.
-Spetryfikuj go-rzucił ją do Hermiony, obserwując jak dziewczyna wzdryga się na dźwięk jego głosu, ale łapie różdżkę i patrzy na niego w ten nieodgadniony sposób. Widział, że była w szoku. Że była rozdarta i roztrzęsiona po tym co właśnie usłyszała, ale nie miał pojęcia, czy już zdążył ją stracić.
-Jest nieprzytomny-wyjąkała, nieświadomie rozcierając strużkę krwi na szyi.
-Ale zaraz się obudzi-wyjaśnił, jednocześnie mocno zaciskając zęby z bólu. -Hermiona jedyny powód, dla którego on teraz leży na podłodze to to, że nie spodziewał się ataku po kimś kto ma nóż w nodze i jest po kilkunastu minutach Crucio.
-Zabiłeś Rona-powiedziała drżącym głosem, rzucając zaklęcie na leżącego chłopaka.
-Oddasz mi moją koszulkę?-zapytał, pomijając jej pytanie. Naprawdę nie chciał odpowiadać teraz za swoje słowa.
-Co?-zapytała z zaskoczeniem.
-Zdejmij ją-poprosił, a ona widząc w jakim jest stanie, ściągnęła z siebie ubranie, zostając przed nim w samych majtkach. Próbował zignorować, to jak oprócz piersi stara się zakryć ręką również siniaki na żebrach po zbyt mocnym dotyku Teodora.
Złapał czarny materiał, a potem zdobywając się na tak wiele siły ile tylko mu zostało, rozdarł go i stworzył na nodze prowizoryczną opaskę uciskową.
-To do dzieła-drżące westchnięcie wyrwało się z jego ust, kiedy wpychając pozostałą część materiału do buzi, złapał ręką za rękojeść wbitego w jego udo noża.
-Nie powinieneś...-zaczęła Hermiona, ale on już zdążył zacząć wyciągać ostrze, mocno zaciskając przy tym zęby na materiale koszulki. Paskudne uczucie rozeszło się wraz z dreszczami po jego ciele.
-Pójdę po jakieś bandaże-powiedziała cichym i słabym głosem, kiedy szybkim krokiem opuściła łazienkę. Wiedział, że nie po to idzie. Wszystkie rzeczy do opatrunku trzymał w apteczce nad umywalką.
Westchnął cicho, a potem przesunął dłonią po dość sporej ranie, rozcierając przy tym krew. Uciskał ranę, ale to bolało. Bardzo.
Potem zamknął oczy i wziął głęboki oddech, a jeszcze później na drżących rękach podparł się krzesła i stanął, prawą, zranioną nogę unosząc nad ziemią. Zaczął kuleć w stronę wyjścia, taszcząc za sobą bezwładną kończynę, która swoją drogą, od tego ruchu krwawiła jeszcze mocniej, zostawiając na podłodze dość niepokojący ślad.
-Musimy stąd iść-oznajmił, przyglądając się Hermionie, która stojąc do niego tyłem wciskała na siebie wczorajsze ubrania. Zignorowała go.
-Hermiona...-zaczął słabym tonem, nie do końca wiedząc jak przekonać ją by jeszcze kiedykolwiek na niego spojrzała. -Wyjaśnię ci wszystko, tylko proszę choć ze mną.
Znów ta cisza. Ostatnio zachowywała się tak po pierwszych odwiedzinach rodziców w szpitalu. Jakby zwątpiła. Czuła się oszukana i naiwna i w ciszy przeżywała ten ból, bo żadne słowa nie są wstanie wyrazić tego, jak bardzo pokładała w czymś nadzieje, a to okazało się kłamstwem.
Widział jak stojąc do niego plecami, unosi ręce do góry i łapię się za głowę, jakby starając przyswoić wszystko co dopiero zobaczyła i usłyszała.
-Proszę, nie jesteś tu bezpieczna, pozwól mi cię odsunąć od tego całego bałaganu-szepnął, podchodząc w jej stronę. Nim jednak zdołał podejść do niej dostatecznie blisko, gwałtownie odwróciła się w jego stronę i cofnęła się o krok.
Westchnął, a potem zaniechał prób przekonania jej do siebie, zaczynając kulawo iść w stronę szafy. Wyciągnął z niej torbę. Średniej wielkości. Spakowanej na czarną godzinę, gdyby musiał się stąd wynosić.
-Chodź-rzucił przez ramię, w miarę możliwości szybko idąc w stronę wyjścia z mieszkania.
Zejście po schodach było męczarnią i udręką, istną torturą, ale wkrótce udało mu się dołączyć do Hermiony, która wymijając go zeszła na dół pierwsza. Nie mogła na niego patrzeć i chyba już go nienawidziła.
-Zostań tutaj-poprosił, a potem minął ją i opuścił klatkę schodową, wychodząc na ulicę Londynu.
***
Czuła pustkę. Była roztrzęsiona i przerażona tym co robił jej Teodor i jeszcze bardziej zdruzgotana tym co zrobił z Draconem, ale po tym czego się dowiedziała, Nott nie miał żadnego znaczenia. To ten, którego kochała i ufała bezgranicznie skrzywdził ją najmocniej.
Wcisnęła ręce w kieszenie swojej bluzy i uniosła ramiona do góry, wzdrygając się od zimna. Pociągnęła nosem i naprawdę próbowała nie płakać, ale w końcu, stojąc tu samotnie, na pustej klatce schodowej dała za wygraną. Miała złamane serce. Nie, złamane to mało powiedziane. Oddała mu całą siebie, zostawiła dla niego przyjaciół, ignorowała swoje zasady, znosiła jego wyjątkowe wady i przymykała oko na jego kontrowersyjną przeszłość. Poświęcała się i kochała, przejmując jedynie o to, że jest zbyt zamknięty by kiedykolwiek odwzajemnić to uczucie. Wydawało jej się, że jej problemy z chłopakiem nie przekraczają tych, z którymi zmagają się mugolskie licealistki, ale to... to było coś więcej. Nawet przez moment nie przeszło jej przez myśl, że Draco mógł zabić Rona, nie łamiąc przy tym jej serca, a zostawiając w nim dziurę. Ogromną, czarną, ziejącą dziurę, pełną goryczy i nieszczęścia.
-Wsiadasz?
Na głos Dracona zamrugała gwałtownie i wyciągnęła ręce z kieszeni, z niemałym zaskoczeniem zerkając na czarne, zaparkowane przed klatką sportowe auto. Chciała zapytać, dlaczego je ukradł, albo czy w ogóle umie prowadzić, ale aktualnie, było jej to obojętne. Chciała być jak najdalej tego miejsca.
Podeszła do samochodu i wsiadła do środka, głośno trzaskając przy tym drzwiami. Nie zamierzała z nim rozmawiać. odwróciła głowę i wlepiła wzrok za szybę, splatając ręce na piersi.
Usłyszała jedynie ciężkie westchnięcie, a potem poczuła jego bliskość. Pochylał się nad nią, a ona mimowolnie wzdrygnęła się i wstrzymała powietrze. Nie chciała by jej dotykał. Nigdy więcej.
-Zapnij się-poprosił cicho i nawet na nią nie patrząc, przeciągnął pas. Nie musnął jej nawet opuszkami palców.
***
Merlinie, cieszył się, że lada chwila będzie mógł jej wszystko wyjaśnić. Świadomość, że ona nie może go znieść, była straszna. Była jak potężny cios w twarz, znacznie mocniejszy od tego Notta, który swoją drogą chyba zrobił mu coś z nosem.
Odpalił auto ojca, które Lucjusz zostawił tu jakiś czas temu w podarunku, po tym jak odwiózł go z posterunku policji. Nigdy nie zamierzał do niego wsiadać, był zbyt dumny, ale teraz nie bardzo miał wybór. Potrzebował opuścić to miejsce. Tak szybko jak tylko się dało.
Umiał prowadzić. Nauczył się tego jakiś czas temu, podczas służby u śmierciożerców, kiedy przez kilka tygodni musiał udawać wiarygodnego mugola. Teraz jechał pewnie i sprawnie, wciąż jednak ostrożnie, przestrzegając przepisów, bo nie chciał wystraszyć Hermiony. Wiedział, że ona już mu nie ufa. Że jeżeli zacznie sprawiać wrażenie szaleńca, to ona go za takiego weźmie, bo nadwyrężył jej wiarę i wyrozumiałość zbyt wiele razy.
Jazda nie zajęła im wiele czasu. Góra półtorej godziny ciszy, która była jednak męcząca, wystawiająca na próby ich umysły, które w ciągu tego czasu zdążyły przemyśleć już wszystko. Każdy najczarniejszy scenariusz duszący się w ich wymęczonych duszach.
-Jesteśmy na miejscu-powiedział cicho, parkując na podjeździe niewielkiego domku. Była nieco zaskoczona zadbaną okolicą w jakiej się znajdował, ale nic nie mówiąc wysiadła z samochodu nim on w ogóle zdążył zgasić silnik.
-Wow-westchnął, uderzając tyłem głowy w oparcie fotela. Przesunął ręką po twarzy, a potem z resztkami silnej woli wysiadł z samochodu, podszedł do bagażnika, a potem niosąc ze sobą torbę wszedł na ganek parterowego domu, na którym czekała już Hermiona. Odetchnął ciężko, szczerze zmęczony po pokonaniu tych kilku metrów, a potem wyciągnął z kieszeni spodni klucz do domu i wpuścił ją do środka.
Obserwował Hermionę opierając się barkiem o futrynę drzwi wejściowych i zastanawiał się jak źle czuje się z tym wszystkim, skoro cały czas milczy. Normalnie nigdy nie wytrzymałaby bez gadania, zawsze zadawała pytania, albo o czymś mu opowiadała.
-Pogadamy?-zapytał, zwracając na siebie jej uwagę. Dziewczyna powoli odwróciła się w jego stronę, przygryzając mocno dolną wargę. Widział panikę w jej oczach, to jak próbuje znaleźć odpowiednią wymówkę.
-Jestem zmęczona, to naprawdę...
Bez zastanowienia pokonał dzielącą ich odległość, a potem spojrzał jej prosto w oczy i zignorował fakt, że ona wzdryga się kiedy tylko podchodzi. Zrezygnował z dotknięcia jej, przesuwając dłonią po karku.
-Od miesięcy prosili mnie o nazwisko-zaczął, nie dbając o to, że ona jest zmęczona. Cholera, jego zraniona noga drżała właśnie z wysiłku, bólu i wyczerpania, ale to nie miało znaczenia, nie jeżeli ona miałaby zasnąć z tak paskudnymi myślami o nim.
-Nie chcę tego słuchać-szepnęła z łzami w oczach, zaczynając iść w stronę najbliższych drzwi, marząc by pokój do którego zmierza był sypialnią.
-Zbywałem Blaise'a tak wiele razy...
-Ron popełnił samobójstwo-w końcu nie wytrzymała. Odwróciła się do niego i spojrzała na niego z wyrzutem, nie hamując już łez, które od samego początku tak dzielnie powstrzymywała. -Pozwoliłeś mi żyć z taką myślą, aby bronić siebie?-spytała z niedowierzaniem, tonem przepełnionym bólem i poczuciem zdrady.
-Nie, nie-pokręcił głową, szybko do niej podchodząc. -To nie tak.
-Masz pojęcie jak to jest czuć, że osoba, którą bezgranicznie kochasz, która jest twoim najlepszym przyjacielem, woli umrzeć, niż żyć razem z tobą?-zapytała, a jego uderzyło to jak bardzo jest wypruta, rozgoryczona i smutna.
-Hermiona...-zaczął, ale ona nie dała mu dojść do słowa, nieoczekiwanie mocno go policzkując. I chociaż była kruchą dziewczyną, a on ponoć silnym, wyszkolonym facetem, to tak, zachwiał się i prawie wywrócił, zwłaszcza po torturach, które dopiero co mu zadano.
-Jesteś świnią, Malfoy-syknęła. -Zrobiłeś coś... ugh-zakryła twarz dłońmi, szukając odpowiednich słów. Chyba żadne nie były odpowiednie.
-Możesz, dać mi powiedzieć?-zapytał niepewnie, marszcząc przy tym brwi. Wciąż trzymał się za kość policzkową, w którą mu przylała, cicho przy tym wzdychając. Idealny dodatek, do zapuchniętego i zmiażdżonego nosa.
-Nie, ja teraz mówię-warknęła, trącając go otwartymi dłońmi w pierś. -Za kogo ty się masz, co? Po co to wszystko było? Te miłe słowa, wielkie poświęcenia? O co chodziło?-zapytała z niezrozumieniem. -Chciałeś mnie wykorzystać, zabrać jedyne co miałam do dania i pośmiać się ze swoimi przyjaciółmi śmierciożercami?!-wypluła z siebie, a jego szokowała ta zabójcza mieszanka jaką była wściekłość i przeogromny smutek. -Jak mogłeś to wszystko robić za moimi plecami, wiedząc, że jestem wystarczająco popieprzoną osobą i to całe zamieszanie...-pociągnęła głośno nosem. -To wszystko boli mnie i tak mocno. Chodziło o jakąś zemstę? Ty dalej mnie nienawidzisz?-zapytała, ale on milczał zbyt zszokowany, więc ciągnęła dalej.
-Merlinie, jestem taką idiotką-jęknęła z rozgoryczeniem. Przesunęła dłońmi po twarzy, a potem wydała z siebie zbolałe westchnięcie, rzucając mu spojrzenie pełne rozczarowania i smutku.
-To... to nie tak-westchnął, bo choć średnio czuł się za cokolwiek winny, to świadomość, że pozwolił jej w to wszystko wierzyć i doprowadził ją do takiego stanu była okropna. Odetchnął ciężko i spuścił ręce wzdłuż ciała. -Cały czas próbuję ci powiedzieć, że go nie zabiłem.
***
-Co?
Czy znalazła się w jakimś nienormalnym, całkowicie pokręconym śnie?
-Powiedziałem tak Teodorowi, żeby się odczepił. Naprawdę nie wiem kto go zabił...
-Skąd pewność, ze to nie samobójstwo?-zapytała drżącym głosem. Nie miała pojęcia jak się zachować. Była zbyt rozdarta by nie skakać z radości, że Malfoy nie zabił jej przyjaciela.
-Po prostu to wiemy. Śmierciożercy mają pewność. Są dowody.
-Jakie?
-T-to skomplikowane-westchnął, mierzwiąc palcami swoje włosy.
-A więc po prostu mi też nie chcesz powiedzieć-podsumowała, z ciężkim westchnięciem spuszczając ręce wzdłuż ciała. Trochę jej ulżyło, ale wciąż znajdowała się w okropnym koszmarze.
-Hermiona...
-Kogo kryjesz, Draco?-krzyknęła ze złością, bo on nigdy nie zirytował jej tak bardzo jak w tej chwili.
-Nikogo. Po prostu nie wiem, okay?-odparł równie zły co ona. Tyle, że on nie miał powodu by się na nią wściekać. Wciągnął ją w jakieś bagno, cały czas okłamywał i coś przed nią zatajał.
-Twoje sekrety-zaczęła gniewnie mrużąc przy tym oczy. -... kiedyś cię zniszczą, Draco. A wiadomość o Ronie; nie powinieneś liczyć, że ci to odpuszczę.
-Wiem-przyznał, powoli kiwając głową.
-Nie wybaczę ci tego-dodała ostro, przez zaciśnięte ze złości zęby.
-Tak, rozumiem.
Przez chwilę mierzyła go wzrokiem. Tak, jakby świadomość, że on nawet nie próbuje, że tylko kiwa głową i odpowiada z tą pieprzoną nonszalancją zadawała jej więcej bólu niż kiedykolwiek przypuszczał. Ale nie miał czasu tego zaplanować. Gdyby to zależało od niego, nigdy nie usłyszała by tej rozmowy.
-Muszę się położyć-poinformowała go, spuszczając głowę i ciężko wypuszczając z ust powietrze.
-Pewnie-westchnął ciężko. -Tamte drzwi-wskazał palcem na wejście z jasnego drewna, a potem odwrócił się do niej plecami.
***
Od dobrej godziny siedział w łazience i gapił się na nogę, która wyglądała, cóż... tragicznie. Miewał podobne urazy, ale po raz pierwszy nie mógł sobie z tym poradzić za pomocą magii. Rzucić zaklęcia i zapomnieć o jakimkolwiek bólu.
Prowizoryczny opatrunek, który zdołał zrobić w domu nie był wystarczający i wiedział, że jeżeli nie załatwi tego, albo straci nogę, albo zemdleje z bólu i nie będzie wstanie dokończyć spraw z Teodorem.
-Hermiona!-w końcu poddał się i ją zawołał. Nie warto było być dumnym. Miał nadzieję, że ona jeszcze nie śpi.
-Nie zamierzam z tobą rozmawiać-powiedziała, opierając się barkiem o futrynę drzwi do łazienki. Nie patrzyła na niego, jej wzrok zawieszony był gdzieś ponad jego głową.
-Wiem. Wiem, że jesteś na mnie wściekła i rozumiem to, ale musisz mi pomóc, proszę.
Przeniosła na niego swoje spojrzenie, a potem, kiedy napotkała widok jego rany, mógł obserwować jak rozchyla usta z zaskoczenia i chwilę później zatyka je dłonią.
-Zrobisz to dla mnie? Na moment zapomnisz, że mnie nienawidzisz i mi pomożesz?-spytał z nadzieją. Hermiona tępo pokiwała głową, nie odrywając pustego spojrzenia od krwawiącego uda, którego drżenie cały czas starał się powstrzymać.
-W szafce na dole, po prawej od lodówki jest alkohol. Przyniesiesz?-zapytał, z ulgą odchylając głowę do tyłu.
-Tak-odparła cicho, a zaraz potem zniknęła za drzwiami łazienki, zostawiając go w całkowitej rozsypce. Podczas jazdy samochodem nie bardzo przejmował się bólem. Dotychczasowy opatrunek powstrzymywał krwawienie, ale teraz... teraz mocno zaciskał zęby i drżącymi rękami uciskał ranę, wszystkimi myślami kontrolując oddech.
-Co mam robić?-zapytała, kiedy po krótkiej chwili stała przed nim z butelką przezroczystego trunku. Jej usta zaciśnięte były w wąską linię, a spojrzenie rozbiegane. Była zdenerwowana i zestresowana.
-Pilnuj, żebym się nie napił-zaśmiał się, a potem polał zranioną nogę mocnym alkoholem.
piątek, 28 sierpnia 2015
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
-Rozdział 29- The Unexpected Guest
Niby się pogodzili, ale ona i tak sobie poszła. Draco przewiesił głowę przez podłokietnik starej, oliwkowej kanapy i odchylając brodę do tyłu, przejechał dłonią po kilkudniowym zaroście. Zapach pieczeni dochodził z kuchni, tak jakby Hermiona wciąż tutaj była. Chciał, żeby byli taką parą. Nie znał się na tym, ale jeżeli w grę wchodziło wspólne gotowanie i siedzenie razem na kanapie, a nie używanie wspólnej szczoteczki do zębów albo mówienie o sobie w liczbie mnogiej, to był wstanie to ścierpieć. To mu się wydawało nawet przyjemne.
Westchnął a potem zwlókł się z sofy, odrzucając na bok dotychczas zaciskaną w dłoniach poduszkę i ruszył w stronę wyjścia z mieszkania, zgarniając przy okazji ciemnozieloną kurtkę z kapturem.
***
Nastał już wieczór. Wiatr tego dnia wiał nieco mocniej niż zwykle, wydając przy tym te charakterystyczne, złowrogie świsty, a Draco szedł spokojnie wzdłuż ulicy, zmierzając w stronę starej siłowni, w której w ostatnim czasie bywał coraz częściej.
Jego ręce, mocno zaciśnięte w pięści wciśnięte były w kieszenie czarnych spodni, a jasne kosmyki włosów wystawały chaotycznie spod czapki w tym samym kolorze. Był trochę zły. Negatywnie nastawiony. Niespokojny i spięty. Ale to chyba powoli zaczynało być normą, czyż nie?
Bez zbędnych słów, przeszedł przez próg siłowni, teraz niemal już opustoszałej. W dni, w których nie organizowano tu nielegalnych walk, najwyraźniej odbywały się tu zwyczajne treningi. Boks, zapasy, pakowanie... takie tam głupie w jego przekonaniu rzeczy. Nie miał pojęcia, czemu dawno zamknięta i opustoszała siłownia jest nazywana w ten nieadekwatny sposób.
-Kogo my tu mamy?
Wywrócił oczami i spojrzał na jakiegoś faceta, siedzącego na ławce nieopodal ringu. Jego koszulka była brudna i przepocona. Jakim cudem, skoro nic nie robił tylko się obijał?
-Nie znam cię?-odparł nieuprzejmie Draco, mierząc go tym chłodnym, nieprzychylnym spojrzeniem.
-Za to ja znam ciebie-oświadczył z rozbawieniem mężczyzna. -Jesteś tutaj legendą...
-Jaki zaszczyt-zakpił blondyn, z ciężkim westchnięciem, wznosząc oczy ku niebu. -Szukam waszego szefa.
-Kogo?
-Żałosnego typa w garniaku za 10 tysięcy-wywrócił oczami i splótł ręce na piersi. -Gdzie jest?
-W swoim gabinecie-odparł jakby było to oczywiste mężczyzna. -Pozdrów go ode mnie.
Nie zamierzał pukać. Po prostu pchnął tekturowe drzwi przed siebie i nie dbając o kulturę osobistą, zajął miejsce naprzeciw prowizorycznego biurka wyglądającego jak stary stół ze sklejki i plastiku.
-Nasz bohater-'szef' uśmiechnął się, najwyraźniej nie bardzo przejmując się tym nieoczekiwanym wejściem. W miejscu takim jak to wyglądał śmiesznie. Jego drogi garnitur i wypolerowane buty kontrastowały z ubogim i zapuszczonym otoczeniem.
-Przyszedłem po kasę-wyjaśnił Draco, posyłając mu fałszywy uśmiech. Naprawdę nie miał siły na te całe szopki.
-Oczywiście, że tak-zaśmiał się szef. No naprawdę bardzo zabawne. Facet wyciągnął zrolowane banknoty i postawił je na stole. -Tak jak się umawialiśmy.
Wyciągnął po nie dłoń z zamiarem sięgnięcia po pieniądze, kiedy długi, zaopatrzony w porządne ostrze nóż wbił się między jego palce.
-Co ty kurwa robisz?-zapytał spokojnie i opanowanie, podnosząc na mężczyznę lekko zaskoczone spojrzenie. Sztylet utknął tuż przy jego kciuku, po rękojeść wbity w kruchy materiał biurka.
-Nie wywiązałeś się z umowy-wspomniał pieprzony facet w garniaku.
-Że co?-warknął z irytacją. -Małe miałeś przedstawienie? Czego ty kurwa oczekujesz? Że będę tam biegał w różowym wdzianku i sypał pieprzone kwiatki?
-Nie, oczywiście, że nie-zaśmiał się mężczyzna. -Walka była całkiem przyzwoita.
Draco prychnął. Przyzwoita to mało powiedziane...
-Chodzi raczej o dalszą część. Miałeś zacząć dla mnie pracować.
Chłopak zmrużył oczy i uważniej przyjrzał się mężczyźnie.
-Na czym to by miało polegać?-spytał ostrożnie, ostatecznie cofając rękę od pieniędzy.
-Nic trudnego. Chcę, żebyś podszkolił trochę kilku moich ludzi. Świetnie się bijesz, chciałbym, żeby i oni posiedli takie umiejętności.
-Jesteś jakimś dowódcą gangu, czy coś?-zapytał z zaskoczeniem Draco. Ten garnitur go zmylił. Był modny. Przeciętny mafiozo wkładał raczej za duży, prążkowany garnitur i dobierał do tego koszulę w jaskrawym kolorze, wraz ze złotymi dodatkami. Ten koleś, wyglądał po prostu za dobrze.
-Coś w tym stylu-odparł z perfidnym uśmieszkiem mężczyzna. Pieprzony psychol kryminalista...
-Nie mam zbyt wiele czasu.
-Nie mam działalności charytatywnej. Nie rozdaję pieniędzy.
Przygryzł wargę. Potrzebował cholernych pieniędzy.
-W porządku-wyciągnął rękę i uścisnął ją ponad stołem. -Raz w tygodniu.
-Dwa.
-Kurwa, niech ci będzie-warknął z irytacją i wstał od biurka. -Ale daj mi połowę kasy.
-Jak sobie życzysz-uśmiechnął się z rozbawieniem mężczyzna, wręczając mu do rąk plik banknotów. -Zużyj rozsądnie.
-Och, spieprzaj-wywrócił oczami Draco, a potem szybko opuścił pseudobiuro szefa lokalnej mafii.
***
Kiedy wrócił do domu, wysprzątał niemal całe mieszkanie, uwzględniając przy tym kuchenkę, prysznic, a nawet lodówkę. Sam był zaskoczony ile nowych gatunków można było w niej odkryć. Zerwał szare zasłony w głównym pokoju i pozbył się i tak odklejającej od ściany tapety. Wyniósł na śmietnik kilka starych, nieużywanych i niepotrzebnych mebli, wliczając w to kredens i biblioteczkę na książki. Hermiona będzie złamana, kiedy się o tym dowie, ale on nie miał miejsca by trzymać w mieszkaniu tyle mebli. Postanowił oddać księgozbiór swojej dziewczynie. Tak, miał dobre serce.
Wymienił żarówki, naprawił kran w kuchni i wyczyścił dywan.
I nie robił tego dlatego, że znudziło mu się życie w syfie, albo dlatego, że czuł obowiązek i powinność, by utrzymywać się na jakimś poziomie. Potrzebował więcej miejsca do pracy. Wiedział, że Teodor nie będzie zwlekał. Że wkrótce przyjdzie po niego, a on, o ile chce przeżyć, musi zacząć działać.
Wyciągnął spod łóżka ogromny pergamin, który udało mu się przetrzymać jeszcze od czasów Hogwartu, z dala od wścibskich oczu aurorów i rozłożył go na podłodze, bo dopiero teraz, kiedy pozbył się kilku mebli, był wstanie zmieścić na niej papier.
Zawsze działał spontanicznie. Podczas wojny nigdy niczego nie planował, stawiając na żywioł, ale wiedział, że Teodor, jego były przyjaciel, jest jego przeciwieństwem. Jeśli uderzy, zrobi to przemyślanie. Rany, które zadawał Nott zawsze były tymi głębokimi, paskudzącymi się ranami, które powoli cię wykańczają.
-Cholera-warknął, kiedy po mieszkaniu rozniosło się pukanie do drzwi. Zwinął pergamin i ruszył w stronę drzwi, uprzednio przykładając ucho do ich powierzchni.
-Draco? Jesteś tam?
Na dźwięk głosu swojego ojca westchnął ciężko i sięgnął do klamki, otwierając drzwi na oścież.
-Cóż za wspaniała wizyta-zawołał z udawanym entuzjazmem, fałszywie uśmiechając się do ojca.
-Daruj, sobie niewdzięczniku-warknął w jego stronę zażenowany Lucjusz. Mężczyzna powoli wszedł wgłąb mieszkania, z uznaniem rozglądając się po jego wnętrzu. -Zrobiłeś porządki...-zauważył.
-Masz jakąś sprawę?-zagadnął Draco, starając się by jego ton zabrzmiał jak najmniej obraźliwie. Nie mógł zwlekać. Teodor zapewne już teraz obmyślał plan jego śmierci, podczas gdy on urządzał sobie rodzinne pogaduszki z irytującym ojcem.
-Nie bądź niemiły-skarcił go Lucjusz.
-Nie mam czasu-odparł, głośno wypuszczając z płuc powietrze. -Coś się stało?
-To...-Lucjusz zamyślił się, delikatnie uśmiechając pod nosem. -Delikatna sprawa.
-Tak, jak większość w moim życiu-westchnął ze znudzeniem Draco. -Wal.
-To zaproszenie-Lucjusz zrobił kilka kroków w jego stronę i podał mu beżową, ozdobną kopertę, bezustannie unikając jego wzroku.
-Okay-Draco ze skonsternowaniem przyjął od niego list, nie przestając obdarzać go przenikliwym spojrzeniem. -Szykuje się imprezka, hę?-zapytał, próbując jakoś rozluźnić atmosferę. Lucjusz wciąż jednak stał w tym samym miejscu, z wyrazem twarzy dokładnie takim samym jak wtedy gdy wyciągnął kopertę przed siebie.
Draco zmarszczył brwi, a potem dość niepewnie rozerwał papier i wyciągnął z niego zaproszenie na usztywnionym, zdobionym papierze.
***
To już kolejna godzina. Kolejna godzina spędzona na siedzeniu na kanapie i tępym gapieniu się w ścianę. Czuła się jak idiotka. Malfoy znów ją wykiwał, a jedyne co czuła, to... nic. Zupełnie tak, jakby nie powiedział jej, że od samego początku ją okłamywał. Niby wszystko było w porządku. Pogodzili się i tak dalej, ale i tak musiała wyjść z jego mieszkania. Opuścić tą toksyczną przestrzeń, choć na moment znaleźć się na swoim terenie, gdzie w spokoju mogłaby wszystko przemyśleć. Wiedziała co powiedzieliby jej przyjaciele. Powinna skończyć z Malfoyem. Głupstwem było w ogóle to zaczynać.
Tyle, że jej przyjaciele dawno odeszli. Ron popełnił samobójstwo, Ginny ją olała, a Harry gdzieś zniknął, rujnując ich relacje wyznaniem miłości. Został jej tylko Malfoy. Był aktualnie jedyną osobą w jej życiu, na której mogła polegać i choć nadwyrężał jej zaufanie, to wybaczyła mu, bo go kochała. Merlinie, to brzmiało beznadziejnie. Stała się słaba i naiwna, głupia i łatwa, bo pozwoliła by stał się jej słabością. Była pewna, że jeszcze kilka tygodni temu za coś takiego dostałby w twarz, a ona wycofałaby się z tej dziwnej relacji, która ich łączyła. Teraz jednak nic nie było takie proste. Była zakochana. Cholernie i głupio zakochana w najbardziej nieodpowiednim człowieku na ziemi...
Drgnęła, kiedy usłyszała jak zamek w mieszkaniu przekręca się, a ktoś naciska na klamkę i popycha drzwi przed siebie. Dźwięk ciężkich kroków rozniósł się, odbijając echem po pustych, niezagospodarowanych jeszcze ścianach.
Nim jednak zdążyła zareagować, schować się gdzieś, lub sięgnąć po różdżkę, w dużym i przestrzennym salonie pojawił się jej przyjaciel.
-Harry!-krzyknęła z zaskoczeniem, zrywając się z kanapy i rzucając się mu na szyję. -Tak się o ciebie martwiłam-powiedziała cicho, wciskając twarz w zagłębienie między jego ramieniem a szyją. Pachniał deszczem. Jego ubranie było wilgotne, a z włosów ściekały strużki wody. Spojrzała za okno, gdzie panowała właśnie ulewa.
-Gdzie byłeś?-spytała, kiedy jej przyjaciel owinął ręce wokół jej talii i mocno przyciągnął ją do siebie.
-To długa historia-odparł wymijająco, zatapiając twarz w jej włosach. Nim jednak zdążył na dobre oddać się tej czynności, Hermiona gwałtownie odsunęła się od niego i popchnęła go do tyłu, uderzając dłońmi w jego tors.
-Ty idioto, szukałam cię wszędzie!-krzyknęła ze złością.
-Przestań-wywrócił oczami.
-Jestem na ciebie wściekła.
-Hermiono...
-Nienawidzę cię-dodała, biorąc do ręki szklankę, którą podczas siedzenia na kanapie opróżniła z herbaty. -Jesteś najgłupszym przyjacielem jakiego miałam-stwierdziła, a potem, nie hamując swoich podburzonych emocji, rzuciła w niego naczyniem.
***
-Ślub?-zapytał szczerze zaskoczony Draco, unosząc wzrok znad ozdobnego papieru. Oczy Lucjusza błyszczały, ale nie miał pojęcia jak odczytać kryjące się w nich emocje. Co on sobie do cholery myślał?
-To dopiero po świętach...-wspomniał spokojnie Lucjusz. -Chciałem dać ci jak najwięcej czasu na przetrawienie tej sytuacji...
Dopiero po świętach? Do świąt dzieliły ich tylko dwa miesiące.
-Kiedy się zaręczyliście?-zmarszczył brwi z konsternacją.
-Oficjalnie zrobimy to dopiero w ten weekend. Caitlyn i ja organizujemy przyjęcie zaręczynowe-odparł z poważnym wyrazem twarzy Lucjusz. -Nie masz pojęcia jak miło by mi było, gdybyś przyszedł.
Prychnął pod nosem, wywracając jednocześnie oczami. Jemu było by miło? W takim razie już zapierdala na pieprzone przyjęcie...
-Nie, raczej nie skorzystam-pokręcił głową, zawieszając wzrok na szarej ścianie w swoim pokoju. Kiedy wyniósł z niego szafkę, sprawiał wrażenie dużo bardziej pustego, większego i smutniejszego.
-W porządku-Lucjusz westchnął smutno i powoli pokiwał głową. Podszedł do niego i poklepał go po ramieniu, przyglądając mu się z szczerą troską i strapieniem. -Gdybyś zmienił zdanie...
Zaciskał zęby, aż poczuł metaliczny smak krwi z przygryzionego policzka. Jednak...
-A co z mamą?-zapytał, kiedy już Lucjusz wyminął go i stał do niego plecami. Czuł jak coś boleśnie ściska jego serce. Jak rozgoryczenie i poczucie niesprawiedliwości wdziera się do jego umysłu.
-Kochałem twoją mamę-powiedział poważnie jego ojciec, jednak nie brzmiało to dla niego wiarygodnie. Wątpił by kiedykolwiek był wstanie uwierzyć w te słowa. -Bardzo.
-Aha...-pokiwał głową, głośno przełykając ślinę. Nigdy nie sądził, że coś takiego wzbudzi w nim takie emocje. Aktualnie czuł się jak małe, smutne dziecko zagubione i zniszczone przez brutalny świat dorosłych.
-Ale mama nie żyje i obydwoje musimy się z tym pogodzić, tak?-zapytał Lucjusz, ponownie kładąc rękę na jego ramieniu. Wyraz jego twarzy był smutny, ale to chyba nic w porównaniu z jego własnym. Mógł przysiąc, że jego wnętrze właśnie wrzeszczało z nadmiaru żalu i pretensji.
-Pozwoliłeś jej umrzeć-przypomniał, zaciskając powieki. Przez moment wydawało mu się, że w jego oczach szklą się łzy. Może to nie było złudzenie? Może rzeczywiście czuł się w tym momencie tak słaby, że był gotów płakać przy własnym ojcu, bo nie potrafił dłużej udawać, że go to nie obchodzi. Czarny Pan zabił Narcyzę by go ukarać, ale to Lucjusz nie zrobił nic by ją ratować.
-Wiem-Lucjusz pokiwał głową, głośno pociągając nosem. Z jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory, kiedy obserwował jak jego syn unosi wzrok do góry, powstrzymując szklące się w jego oczach łzy. Czasem błędy popełnione na pozór wystarczająco dawno by się z nimi pogodzić, zostawiają na nas piętno do samego końca. Czasem boli i żaden czas tego nie leczy. -I przepraszam-Lucjusz zacisnął usta w cienką linię. -Ale dokonałem wtedy wyboru, może kiedyś zrozumiesz...
-Taa...-Draco odetchnął ciężko i usiadł na kanapie, ukrywając twarz w dłoniach. Nie sądził by kiedykolwiek był wstanie zrozumieć, o cokolwiek chodziło jego ojcu.
-Ale kocham Caityln. Chcę, żebyś to wiedział-dodał, nieświadomie tnąc jego serce na małe kawałeczki. -I jestem z nią szczęśliwy.
Po tych słowach Lucjusz opuścił jego mieszkanie. Po raz pierwszy czuł się pokonany w taki sposób. Nie raz zostawał sam, na podłodze walcząc z obrażeniami, ale to... to był jakiś nowy, nieznany mu do tej pory wymiar zadawania bólu.
***
Siedział na ziemi, opierając plecy o brzeg kanapy. Jego nogi podciągnięte były pod samą brodę, a twarz ukryta w dłoniach, których palce mocno zaciśnięte były na końcówkach jasnych włosów. Czuł się jak zdepresowany mięczak z oddziału specjalnego w psychiatryku, ale nie potrafił nic na to poradzić. Miał doła. Totalnego doła.
-Draco?
Zaskoczony uniósł głowę, spoglądając w zaskoczone, czekoladowe oczy swojej dziewczyny. Nie miał pojęcia kiedy tu weszła, ale przerażało go, że tego nie usłyszał.
-Co się stało?-zapytała z troską, szybko klękając naprzeciw niego. Znów poczuł jak potworne uczucie zalewa go od środka, ale nie pozwolił sobie na okazanie tej słabości, tak jak zresztą od zawsze. Czasem miał ochotę skulić się w kącie i ryczeć jak mały mięczak. Nigdy tego nie robił. Wiedział, że jeśli to zrobi, wróci do tego co było zanim ją poznał. Jego dni stałyby się szare i nudne, monotonne, wyczerpujące.
-Draco?-powtórzyła Hermiona, kładąc dłoń na jego policzku. Co miał jej powiedzieć? To nic strasznego. Wielu rodziców się rozchodzi, większość dzieciaków jakoś z tym żyje.
-Nie jesteś w domu?-zapytał słabym głosem, bo to jedyne co przyszło mu do głowy oprócz 'mam ochotę zabić mojego ojca wraz z jego zdzirowatą narzeczoną'. Przesunął dłonią po wymęczonej twarzy, a potem uniósł na nią swoje spojrzenie, cicho wzdychając.
-Harry wrócił-powiedziała z delikatnym uśmiechem. Jego postawa nie bardzo pozwalała jej się tym jednak cieszyć. -Ale musimy od siebie odpocząć. Jestem na niego wściekła za to co zrobił. Pomyślałam, że przenocuję u ciebie, ale chyba nie jesteś w nastroju, żeby...
-Nie, nie... Jest w porządku. Możesz zostać-zapewnił, słabo się uśmiechając. -To tylko, tymczasowa chwila słabości.
-Często je miewasz?-zapytała, czując jak ściska się jej serce. Nigdy nie widziała go w podobnym stanie.
-Nie, to... jednorazowy wypadek-stwierdził, przełykając ślinę. Był żałosny. Wstał z ziemi i ruszył do kuchni po szklankę wody. Miał ochotę na alkohol, ale powstrzymywał się wystarczająco długo, by dostrzec w tym sens. Nie mógł wracać do nałogu. Co by się nie stało, nie będzie to warte by znów rujnował sobie życie.
-Chcesz o tym pogadać?-zaproponowała.
-Nie-jego chłodne zaprzeczenie przecięło powietrze, godząc ją prosto w serce. Przeżywał trudny okres, ale to jak teraz zabrzmiał było przerażające. -Znaczy nie wiem...-westchnął, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego co zrobił. Wyraz jego twarzy złagodniał, kiedy odwrócił się w jej stronę.
-Mój ojciec i Caitlyn się pobierają-wyznał, patrząc jej prosto w oczy.
-Och, to...-nie miała pojęcia jak zareagować. W takich sytuacjach ludzie zazwyczaj się cieszą. Wszyscy uwielbiają śluby, ale to... Stanęli w dość nietypowej sytuacji. -Och, Draco-westchnęła, a potem bez zwątpienia, rzuciła mu się w ramiona, mocno go przytulając. Wiedziała co myśli. A przynajmniej wyobrażała sobie, co dzieje się w jego głowie po takiej wiadomości. -Przykro mi-szepnęła, przeczesując dłonią jego jasne włosy.
-Jest okay-odparł równie cicho co ona, obejmując ją ramionami w talii. -To po prostu... nie chcę tego. Zacząłem mu ufać. Wierzyłem, że kto wie, może rzeczywiście coś się między nami zmieni, ale teraz...
-Hej-ujęła jego twarz w dłonie, uważnie mu się przyglądając. -Caitlyn niczego nie zmieni. Nadal jest twoim ojcem i nadal mu zależy.
-Skąd możesz to wiedzieć?-zapytał, mimowolnie się od niej odsuwając. -To znaczy, on nigdy o nas nie walczył. Zawsze wybierał innych. Czarnego Pana, śmierciożerców... Nigdy nie przyszło mu do głowy by walczyć o własną rodzinę-wspomniał, a nuta złości i goryczy wyraźnie brzmiała w jego tonie. -Moja mama była mordowana, a on nie zrobił nic, rozumiesz?!-wyrzucił ręce do góry. Tak, to bolało go najbardziej. To zrujnowało mu życie. To go najmocniej zniszczyło. Odmieniło całe jego patrzenie na świat.
-Rozumiem-szepnęła, podchodząc i opierając czoło o jego tors. Zacisnęła palce na jego karku i westchnęła cicho, czując jak bardzo boli ją to, że on cierpi. -Popełnił błąd. Potworny i niewybaczalny błąd-przyznała, nie odrywając się od niego nawet o milimetr. Szepcząc tak w jego pierś nie miała nawet pojęcia czy on ją słyszy. -Ale się stara. Walczy o ciebie teraz. I żaden ślub tego nie zmieni, świadczy o tym to, że tu przyszedł, że cię zaprosił i powiedział, że mu zależy.
-Nie broń go-poprosił oschle. Słyszała bicie jego serca. Było przyspieszone, jakby wydzierało się z piersi.
Zamilkła więc i chciała się odsunąć, ale on nie pozwolił jej na zbytnie oddalenie się, zjeżdżając dłońmi z jej talii do bioder. Zacisnął na nich ręce i uniósł ją do góry, tak, że musiała zapleść nogi wokół jego pasa, a potem pocałował ją, wkładając w to wszystkie aktualne emocje.
***
Obudziła się w nocy, przygnieciona jego ciężarem. Draco owijał ją swoją dłonią, przerzucając ją przez jej talię, podczas gdy spała do niego plecami. Może w tym mieszkaniu panował chłód, ale teraz było jej nieprawdopodobnie gorąco. Wygrzebała się spod kołdry i dodatkowego koca, który Draco zarzucił na nią wieczorem, a potem uwolniła się również od dłoni chłopaka, na palcach zmierzając do kuchni. Wyciągnęła szklankę i napełniła ją wodą z kranu, a potem przytknęła ją do ust i upiła kilka łapczywych łyków. Nim jednak zdążyła odstawić ją na półkę lub do zlewu, wypadła jej z rąk i rozbiła się o podłogę. Zamrugała ze zdziwieniem, a potem wzruszyła ramionami. Może to przez zaspanie? Nie pamiętała po prostu, kiedy poluzowała uścisk czy coś w tym stylu. Szklanki nie wypadają ot tak ci z ręki. Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Dracona. Wciąż spał, dźwięk tłuczonego szkła nie zdołał go obudzić.
Westchnęła cicho, a potem uklęknęła i zaczęła zbierać kawałki szklanki, uważając przy tym aby nie skaleczyć się żadną ostrą krawędzią.
-Cholera!-skaleczyła się ostrą krawędzią. Trzymając się za krwawiący palec pobiegła na palcach do łazienki. Zapaliła światło, a potem podeszła do umywalki i spojrzała w lustro. W tym też momencie jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, a wrzask wyrwał się jej z gardła. Nim jednak zdążyła wykrzyczeć imię swojego chłopaka, postać, którą dostrzegła w lustrze za swoimi plecami podeszła do niej i zatkała jej usta ręką w czarnej rękawiczce.
-Jestem-wysyczał jej do ucha, kiedy już przywarł do jej pleców całym swoim ciałem. -Nie kazałem długo czekać, co?
---------------------
Hej!
Kolejny rozdział dodaję szybko :) Jakby kto nie zdążył przeczytać, zapraszam do poprzedniej notki, bo wczoraj udostępniłam 28. I tak, wasz Teodor już niedługo! :)
Westchnął a potem zwlókł się z sofy, odrzucając na bok dotychczas zaciskaną w dłoniach poduszkę i ruszył w stronę wyjścia z mieszkania, zgarniając przy okazji ciemnozieloną kurtkę z kapturem.
***
Nastał już wieczór. Wiatr tego dnia wiał nieco mocniej niż zwykle, wydając przy tym te charakterystyczne, złowrogie świsty, a Draco szedł spokojnie wzdłuż ulicy, zmierzając w stronę starej siłowni, w której w ostatnim czasie bywał coraz częściej.
Jego ręce, mocno zaciśnięte w pięści wciśnięte były w kieszenie czarnych spodni, a jasne kosmyki włosów wystawały chaotycznie spod czapki w tym samym kolorze. Był trochę zły. Negatywnie nastawiony. Niespokojny i spięty. Ale to chyba powoli zaczynało być normą, czyż nie?
Bez zbędnych słów, przeszedł przez próg siłowni, teraz niemal już opustoszałej. W dni, w których nie organizowano tu nielegalnych walk, najwyraźniej odbywały się tu zwyczajne treningi. Boks, zapasy, pakowanie... takie tam głupie w jego przekonaniu rzeczy. Nie miał pojęcia, czemu dawno zamknięta i opustoszała siłownia jest nazywana w ten nieadekwatny sposób.
-Kogo my tu mamy?
Wywrócił oczami i spojrzał na jakiegoś faceta, siedzącego na ławce nieopodal ringu. Jego koszulka była brudna i przepocona. Jakim cudem, skoro nic nie robił tylko się obijał?
-Nie znam cię?-odparł nieuprzejmie Draco, mierząc go tym chłodnym, nieprzychylnym spojrzeniem.
-Za to ja znam ciebie-oświadczył z rozbawieniem mężczyzna. -Jesteś tutaj legendą...
-Jaki zaszczyt-zakpił blondyn, z ciężkim westchnięciem, wznosząc oczy ku niebu. -Szukam waszego szefa.
-Kogo?
-Żałosnego typa w garniaku za 10 tysięcy-wywrócił oczami i splótł ręce na piersi. -Gdzie jest?
-W swoim gabinecie-odparł jakby było to oczywiste mężczyzna. -Pozdrów go ode mnie.
Nie zamierzał pukać. Po prostu pchnął tekturowe drzwi przed siebie i nie dbając o kulturę osobistą, zajął miejsce naprzeciw prowizorycznego biurka wyglądającego jak stary stół ze sklejki i plastiku.
-Nasz bohater-'szef' uśmiechnął się, najwyraźniej nie bardzo przejmując się tym nieoczekiwanym wejściem. W miejscu takim jak to wyglądał śmiesznie. Jego drogi garnitur i wypolerowane buty kontrastowały z ubogim i zapuszczonym otoczeniem.
-Przyszedłem po kasę-wyjaśnił Draco, posyłając mu fałszywy uśmiech. Naprawdę nie miał siły na te całe szopki.
-Oczywiście, że tak-zaśmiał się szef. No naprawdę bardzo zabawne. Facet wyciągnął zrolowane banknoty i postawił je na stole. -Tak jak się umawialiśmy.
Wyciągnął po nie dłoń z zamiarem sięgnięcia po pieniądze, kiedy długi, zaopatrzony w porządne ostrze nóż wbił się między jego palce.
-Co ty kurwa robisz?-zapytał spokojnie i opanowanie, podnosząc na mężczyznę lekko zaskoczone spojrzenie. Sztylet utknął tuż przy jego kciuku, po rękojeść wbity w kruchy materiał biurka.
-Nie wywiązałeś się z umowy-wspomniał pieprzony facet w garniaku.
-Że co?-warknął z irytacją. -Małe miałeś przedstawienie? Czego ty kurwa oczekujesz? Że będę tam biegał w różowym wdzianku i sypał pieprzone kwiatki?
-Nie, oczywiście, że nie-zaśmiał się mężczyzna. -Walka była całkiem przyzwoita.
Draco prychnął. Przyzwoita to mało powiedziane...
-Chodzi raczej o dalszą część. Miałeś zacząć dla mnie pracować.
Chłopak zmrużył oczy i uważniej przyjrzał się mężczyźnie.
-Na czym to by miało polegać?-spytał ostrożnie, ostatecznie cofając rękę od pieniędzy.
-Nic trudnego. Chcę, żebyś podszkolił trochę kilku moich ludzi. Świetnie się bijesz, chciałbym, żeby i oni posiedli takie umiejętności.
-Jesteś jakimś dowódcą gangu, czy coś?-zapytał z zaskoczeniem Draco. Ten garnitur go zmylił. Był modny. Przeciętny mafiozo wkładał raczej za duży, prążkowany garnitur i dobierał do tego koszulę w jaskrawym kolorze, wraz ze złotymi dodatkami. Ten koleś, wyglądał po prostu za dobrze.
-Coś w tym stylu-odparł z perfidnym uśmieszkiem mężczyzna. Pieprzony psychol kryminalista...
-Nie mam zbyt wiele czasu.
-Nie mam działalności charytatywnej. Nie rozdaję pieniędzy.
Przygryzł wargę. Potrzebował cholernych pieniędzy.
-W porządku-wyciągnął rękę i uścisnął ją ponad stołem. -Raz w tygodniu.
-Dwa.
-Kurwa, niech ci będzie-warknął z irytacją i wstał od biurka. -Ale daj mi połowę kasy.
-Jak sobie życzysz-uśmiechnął się z rozbawieniem mężczyzna, wręczając mu do rąk plik banknotów. -Zużyj rozsądnie.
-Och, spieprzaj-wywrócił oczami Draco, a potem szybko opuścił pseudobiuro szefa lokalnej mafii.
***
Kiedy wrócił do domu, wysprzątał niemal całe mieszkanie, uwzględniając przy tym kuchenkę, prysznic, a nawet lodówkę. Sam był zaskoczony ile nowych gatunków można było w niej odkryć. Zerwał szare zasłony w głównym pokoju i pozbył się i tak odklejającej od ściany tapety. Wyniósł na śmietnik kilka starych, nieużywanych i niepotrzebnych mebli, wliczając w to kredens i biblioteczkę na książki. Hermiona będzie złamana, kiedy się o tym dowie, ale on nie miał miejsca by trzymać w mieszkaniu tyle mebli. Postanowił oddać księgozbiór swojej dziewczynie. Tak, miał dobre serce.
Wymienił żarówki, naprawił kran w kuchni i wyczyścił dywan.
I nie robił tego dlatego, że znudziło mu się życie w syfie, albo dlatego, że czuł obowiązek i powinność, by utrzymywać się na jakimś poziomie. Potrzebował więcej miejsca do pracy. Wiedział, że Teodor nie będzie zwlekał. Że wkrótce przyjdzie po niego, a on, o ile chce przeżyć, musi zacząć działać.
Wyciągnął spod łóżka ogromny pergamin, który udało mu się przetrzymać jeszcze od czasów Hogwartu, z dala od wścibskich oczu aurorów i rozłożył go na podłodze, bo dopiero teraz, kiedy pozbył się kilku mebli, był wstanie zmieścić na niej papier.
Zawsze działał spontanicznie. Podczas wojny nigdy niczego nie planował, stawiając na żywioł, ale wiedział, że Teodor, jego były przyjaciel, jest jego przeciwieństwem. Jeśli uderzy, zrobi to przemyślanie. Rany, które zadawał Nott zawsze były tymi głębokimi, paskudzącymi się ranami, które powoli cię wykańczają.
-Cholera-warknął, kiedy po mieszkaniu rozniosło się pukanie do drzwi. Zwinął pergamin i ruszył w stronę drzwi, uprzednio przykładając ucho do ich powierzchni.
-Draco? Jesteś tam?
Na dźwięk głosu swojego ojca westchnął ciężko i sięgnął do klamki, otwierając drzwi na oścież.
-Cóż za wspaniała wizyta-zawołał z udawanym entuzjazmem, fałszywie uśmiechając się do ojca.
-Daruj, sobie niewdzięczniku-warknął w jego stronę zażenowany Lucjusz. Mężczyzna powoli wszedł wgłąb mieszkania, z uznaniem rozglądając się po jego wnętrzu. -Zrobiłeś porządki...-zauważył.
-Masz jakąś sprawę?-zagadnął Draco, starając się by jego ton zabrzmiał jak najmniej obraźliwie. Nie mógł zwlekać. Teodor zapewne już teraz obmyślał plan jego śmierci, podczas gdy on urządzał sobie rodzinne pogaduszki z irytującym ojcem.
-Nie bądź niemiły-skarcił go Lucjusz.
-Nie mam czasu-odparł, głośno wypuszczając z płuc powietrze. -Coś się stało?
-To...-Lucjusz zamyślił się, delikatnie uśmiechając pod nosem. -Delikatna sprawa.
-Tak, jak większość w moim życiu-westchnął ze znudzeniem Draco. -Wal.
-To zaproszenie-Lucjusz zrobił kilka kroków w jego stronę i podał mu beżową, ozdobną kopertę, bezustannie unikając jego wzroku.
-Okay-Draco ze skonsternowaniem przyjął od niego list, nie przestając obdarzać go przenikliwym spojrzeniem. -Szykuje się imprezka, hę?-zapytał, próbując jakoś rozluźnić atmosferę. Lucjusz wciąż jednak stał w tym samym miejscu, z wyrazem twarzy dokładnie takim samym jak wtedy gdy wyciągnął kopertę przed siebie.
Draco zmarszczył brwi, a potem dość niepewnie rozerwał papier i wyciągnął z niego zaproszenie na usztywnionym, zdobionym papierze.
***
To już kolejna godzina. Kolejna godzina spędzona na siedzeniu na kanapie i tępym gapieniu się w ścianę. Czuła się jak idiotka. Malfoy znów ją wykiwał, a jedyne co czuła, to... nic. Zupełnie tak, jakby nie powiedział jej, że od samego początku ją okłamywał. Niby wszystko było w porządku. Pogodzili się i tak dalej, ale i tak musiała wyjść z jego mieszkania. Opuścić tą toksyczną przestrzeń, choć na moment znaleźć się na swoim terenie, gdzie w spokoju mogłaby wszystko przemyśleć. Wiedziała co powiedzieliby jej przyjaciele. Powinna skończyć z Malfoyem. Głupstwem było w ogóle to zaczynać.
Tyle, że jej przyjaciele dawno odeszli. Ron popełnił samobójstwo, Ginny ją olała, a Harry gdzieś zniknął, rujnując ich relacje wyznaniem miłości. Został jej tylko Malfoy. Był aktualnie jedyną osobą w jej życiu, na której mogła polegać i choć nadwyrężał jej zaufanie, to wybaczyła mu, bo go kochała. Merlinie, to brzmiało beznadziejnie. Stała się słaba i naiwna, głupia i łatwa, bo pozwoliła by stał się jej słabością. Była pewna, że jeszcze kilka tygodni temu za coś takiego dostałby w twarz, a ona wycofałaby się z tej dziwnej relacji, która ich łączyła. Teraz jednak nic nie było takie proste. Była zakochana. Cholernie i głupio zakochana w najbardziej nieodpowiednim człowieku na ziemi...
Drgnęła, kiedy usłyszała jak zamek w mieszkaniu przekręca się, a ktoś naciska na klamkę i popycha drzwi przed siebie. Dźwięk ciężkich kroków rozniósł się, odbijając echem po pustych, niezagospodarowanych jeszcze ścianach.
Nim jednak zdążyła zareagować, schować się gdzieś, lub sięgnąć po różdżkę, w dużym i przestrzennym salonie pojawił się jej przyjaciel.
-Harry!-krzyknęła z zaskoczeniem, zrywając się z kanapy i rzucając się mu na szyję. -Tak się o ciebie martwiłam-powiedziała cicho, wciskając twarz w zagłębienie między jego ramieniem a szyją. Pachniał deszczem. Jego ubranie było wilgotne, a z włosów ściekały strużki wody. Spojrzała za okno, gdzie panowała właśnie ulewa.
-Gdzie byłeś?-spytała, kiedy jej przyjaciel owinął ręce wokół jej talii i mocno przyciągnął ją do siebie.
-To długa historia-odparł wymijająco, zatapiając twarz w jej włosach. Nim jednak zdążył na dobre oddać się tej czynności, Hermiona gwałtownie odsunęła się od niego i popchnęła go do tyłu, uderzając dłońmi w jego tors.
-Ty idioto, szukałam cię wszędzie!-krzyknęła ze złością.
-Przestań-wywrócił oczami.
-Jestem na ciebie wściekła.
-Hermiono...
-Nienawidzę cię-dodała, biorąc do ręki szklankę, którą podczas siedzenia na kanapie opróżniła z herbaty. -Jesteś najgłupszym przyjacielem jakiego miałam-stwierdziła, a potem, nie hamując swoich podburzonych emocji, rzuciła w niego naczyniem.
***
-Ślub?-zapytał szczerze zaskoczony Draco, unosząc wzrok znad ozdobnego papieru. Oczy Lucjusza błyszczały, ale nie miał pojęcia jak odczytać kryjące się w nich emocje. Co on sobie do cholery myślał?
-To dopiero po świętach...-wspomniał spokojnie Lucjusz. -Chciałem dać ci jak najwięcej czasu na przetrawienie tej sytuacji...
Dopiero po świętach? Do świąt dzieliły ich tylko dwa miesiące.
-Kiedy się zaręczyliście?-zmarszczył brwi z konsternacją.
-Oficjalnie zrobimy to dopiero w ten weekend. Caitlyn i ja organizujemy przyjęcie zaręczynowe-odparł z poważnym wyrazem twarzy Lucjusz. -Nie masz pojęcia jak miło by mi było, gdybyś przyszedł.
Prychnął pod nosem, wywracając jednocześnie oczami. Jemu było by miło? W takim razie już zapierdala na pieprzone przyjęcie...
-Nie, raczej nie skorzystam-pokręcił głową, zawieszając wzrok na szarej ścianie w swoim pokoju. Kiedy wyniósł z niego szafkę, sprawiał wrażenie dużo bardziej pustego, większego i smutniejszego.
-W porządku-Lucjusz westchnął smutno i powoli pokiwał głową. Podszedł do niego i poklepał go po ramieniu, przyglądając mu się z szczerą troską i strapieniem. -Gdybyś zmienił zdanie...
Zaciskał zęby, aż poczuł metaliczny smak krwi z przygryzionego policzka. Jednak...
-A co z mamą?-zapytał, kiedy już Lucjusz wyminął go i stał do niego plecami. Czuł jak coś boleśnie ściska jego serce. Jak rozgoryczenie i poczucie niesprawiedliwości wdziera się do jego umysłu.
-Kochałem twoją mamę-powiedział poważnie jego ojciec, jednak nie brzmiało to dla niego wiarygodnie. Wątpił by kiedykolwiek był wstanie uwierzyć w te słowa. -Bardzo.
-Aha...-pokiwał głową, głośno przełykając ślinę. Nigdy nie sądził, że coś takiego wzbudzi w nim takie emocje. Aktualnie czuł się jak małe, smutne dziecko zagubione i zniszczone przez brutalny świat dorosłych.
-Ale mama nie żyje i obydwoje musimy się z tym pogodzić, tak?-zapytał Lucjusz, ponownie kładąc rękę na jego ramieniu. Wyraz jego twarzy był smutny, ale to chyba nic w porównaniu z jego własnym. Mógł przysiąc, że jego wnętrze właśnie wrzeszczało z nadmiaru żalu i pretensji.
-Pozwoliłeś jej umrzeć-przypomniał, zaciskając powieki. Przez moment wydawało mu się, że w jego oczach szklą się łzy. Może to nie było złudzenie? Może rzeczywiście czuł się w tym momencie tak słaby, że był gotów płakać przy własnym ojcu, bo nie potrafił dłużej udawać, że go to nie obchodzi. Czarny Pan zabił Narcyzę by go ukarać, ale to Lucjusz nie zrobił nic by ją ratować.
-Wiem-Lucjusz pokiwał głową, głośno pociągając nosem. Z jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory, kiedy obserwował jak jego syn unosi wzrok do góry, powstrzymując szklące się w jego oczach łzy. Czasem błędy popełnione na pozór wystarczająco dawno by się z nimi pogodzić, zostawiają na nas piętno do samego końca. Czasem boli i żaden czas tego nie leczy. -I przepraszam-Lucjusz zacisnął usta w cienką linię. -Ale dokonałem wtedy wyboru, może kiedyś zrozumiesz...
-Taa...-Draco odetchnął ciężko i usiadł na kanapie, ukrywając twarz w dłoniach. Nie sądził by kiedykolwiek był wstanie zrozumieć, o cokolwiek chodziło jego ojcu.
-Ale kocham Caityln. Chcę, żebyś to wiedział-dodał, nieświadomie tnąc jego serce na małe kawałeczki. -I jestem z nią szczęśliwy.
Po tych słowach Lucjusz opuścił jego mieszkanie. Po raz pierwszy czuł się pokonany w taki sposób. Nie raz zostawał sam, na podłodze walcząc z obrażeniami, ale to... to był jakiś nowy, nieznany mu do tej pory wymiar zadawania bólu.
***
Siedział na ziemi, opierając plecy o brzeg kanapy. Jego nogi podciągnięte były pod samą brodę, a twarz ukryta w dłoniach, których palce mocno zaciśnięte były na końcówkach jasnych włosów. Czuł się jak zdepresowany mięczak z oddziału specjalnego w psychiatryku, ale nie potrafił nic na to poradzić. Miał doła. Totalnego doła.
-Draco?
Zaskoczony uniósł głowę, spoglądając w zaskoczone, czekoladowe oczy swojej dziewczyny. Nie miał pojęcia kiedy tu weszła, ale przerażało go, że tego nie usłyszał.
-Co się stało?-zapytała z troską, szybko klękając naprzeciw niego. Znów poczuł jak potworne uczucie zalewa go od środka, ale nie pozwolił sobie na okazanie tej słabości, tak jak zresztą od zawsze. Czasem miał ochotę skulić się w kącie i ryczeć jak mały mięczak. Nigdy tego nie robił. Wiedział, że jeśli to zrobi, wróci do tego co było zanim ją poznał. Jego dni stałyby się szare i nudne, monotonne, wyczerpujące.
-Draco?-powtórzyła Hermiona, kładąc dłoń na jego policzku. Co miał jej powiedzieć? To nic strasznego. Wielu rodziców się rozchodzi, większość dzieciaków jakoś z tym żyje.
-Nie jesteś w domu?-zapytał słabym głosem, bo to jedyne co przyszło mu do głowy oprócz 'mam ochotę zabić mojego ojca wraz z jego zdzirowatą narzeczoną'. Przesunął dłonią po wymęczonej twarzy, a potem uniósł na nią swoje spojrzenie, cicho wzdychając.
-Harry wrócił-powiedziała z delikatnym uśmiechem. Jego postawa nie bardzo pozwalała jej się tym jednak cieszyć. -Ale musimy od siebie odpocząć. Jestem na niego wściekła za to co zrobił. Pomyślałam, że przenocuję u ciebie, ale chyba nie jesteś w nastroju, żeby...
-Nie, nie... Jest w porządku. Możesz zostać-zapewnił, słabo się uśmiechając. -To tylko, tymczasowa chwila słabości.
-Często je miewasz?-zapytała, czując jak ściska się jej serce. Nigdy nie widziała go w podobnym stanie.
-Nie, to... jednorazowy wypadek-stwierdził, przełykając ślinę. Był żałosny. Wstał z ziemi i ruszył do kuchni po szklankę wody. Miał ochotę na alkohol, ale powstrzymywał się wystarczająco długo, by dostrzec w tym sens. Nie mógł wracać do nałogu. Co by się nie stało, nie będzie to warte by znów rujnował sobie życie.
-Chcesz o tym pogadać?-zaproponowała.
-Nie-jego chłodne zaprzeczenie przecięło powietrze, godząc ją prosto w serce. Przeżywał trudny okres, ale to jak teraz zabrzmiał było przerażające. -Znaczy nie wiem...-westchnął, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego co zrobił. Wyraz jego twarzy złagodniał, kiedy odwrócił się w jej stronę.
-Mój ojciec i Caitlyn się pobierają-wyznał, patrząc jej prosto w oczy.
-Och, to...-nie miała pojęcia jak zareagować. W takich sytuacjach ludzie zazwyczaj się cieszą. Wszyscy uwielbiają śluby, ale to... Stanęli w dość nietypowej sytuacji. -Och, Draco-westchnęła, a potem bez zwątpienia, rzuciła mu się w ramiona, mocno go przytulając. Wiedziała co myśli. A przynajmniej wyobrażała sobie, co dzieje się w jego głowie po takiej wiadomości. -Przykro mi-szepnęła, przeczesując dłonią jego jasne włosy.
-Jest okay-odparł równie cicho co ona, obejmując ją ramionami w talii. -To po prostu... nie chcę tego. Zacząłem mu ufać. Wierzyłem, że kto wie, może rzeczywiście coś się między nami zmieni, ale teraz...
-Hej-ujęła jego twarz w dłonie, uważnie mu się przyglądając. -Caitlyn niczego nie zmieni. Nadal jest twoim ojcem i nadal mu zależy.
-Skąd możesz to wiedzieć?-zapytał, mimowolnie się od niej odsuwając. -To znaczy, on nigdy o nas nie walczył. Zawsze wybierał innych. Czarnego Pana, śmierciożerców... Nigdy nie przyszło mu do głowy by walczyć o własną rodzinę-wspomniał, a nuta złości i goryczy wyraźnie brzmiała w jego tonie. -Moja mama była mordowana, a on nie zrobił nic, rozumiesz?!-wyrzucił ręce do góry. Tak, to bolało go najbardziej. To zrujnowało mu życie. To go najmocniej zniszczyło. Odmieniło całe jego patrzenie na świat.
-Rozumiem-szepnęła, podchodząc i opierając czoło o jego tors. Zacisnęła palce na jego karku i westchnęła cicho, czując jak bardzo boli ją to, że on cierpi. -Popełnił błąd. Potworny i niewybaczalny błąd-przyznała, nie odrywając się od niego nawet o milimetr. Szepcząc tak w jego pierś nie miała nawet pojęcia czy on ją słyszy. -Ale się stara. Walczy o ciebie teraz. I żaden ślub tego nie zmieni, świadczy o tym to, że tu przyszedł, że cię zaprosił i powiedział, że mu zależy.
-Nie broń go-poprosił oschle. Słyszała bicie jego serca. Było przyspieszone, jakby wydzierało się z piersi.
Zamilkła więc i chciała się odsunąć, ale on nie pozwolił jej na zbytnie oddalenie się, zjeżdżając dłońmi z jej talii do bioder. Zacisnął na nich ręce i uniósł ją do góry, tak, że musiała zapleść nogi wokół jego pasa, a potem pocałował ją, wkładając w to wszystkie aktualne emocje.
***
Obudziła się w nocy, przygnieciona jego ciężarem. Draco owijał ją swoją dłonią, przerzucając ją przez jej talię, podczas gdy spała do niego plecami. Może w tym mieszkaniu panował chłód, ale teraz było jej nieprawdopodobnie gorąco. Wygrzebała się spod kołdry i dodatkowego koca, który Draco zarzucił na nią wieczorem, a potem uwolniła się również od dłoni chłopaka, na palcach zmierzając do kuchni. Wyciągnęła szklankę i napełniła ją wodą z kranu, a potem przytknęła ją do ust i upiła kilka łapczywych łyków. Nim jednak zdążyła odstawić ją na półkę lub do zlewu, wypadła jej z rąk i rozbiła się o podłogę. Zamrugała ze zdziwieniem, a potem wzruszyła ramionami. Może to przez zaspanie? Nie pamiętała po prostu, kiedy poluzowała uścisk czy coś w tym stylu. Szklanki nie wypadają ot tak ci z ręki. Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Dracona. Wciąż spał, dźwięk tłuczonego szkła nie zdołał go obudzić.
Westchnęła cicho, a potem uklęknęła i zaczęła zbierać kawałki szklanki, uważając przy tym aby nie skaleczyć się żadną ostrą krawędzią.
-Cholera!-skaleczyła się ostrą krawędzią. Trzymając się za krwawiący palec pobiegła na palcach do łazienki. Zapaliła światło, a potem podeszła do umywalki i spojrzała w lustro. W tym też momencie jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, a wrzask wyrwał się jej z gardła. Nim jednak zdążyła wykrzyczeć imię swojego chłopaka, postać, którą dostrzegła w lustrze za swoimi plecami podeszła do niej i zatkała jej usta ręką w czarnej rękawiczce.
-Jestem-wysyczał jej do ucha, kiedy już przywarł do jej pleców całym swoim ciałem. -Nie kazałem długo czekać, co?
---------------------
Hej!
Kolejny rozdział dodaję szybko :) Jakby kto nie zdążył przeczytać, zapraszam do poprzedniej notki, bo wczoraj udostępniłam 28. I tak, wasz Teodor już niedługo! :)
sobota, 22 sierpnia 2015
-Rozdział 28- The truth always comes out
Nie pamiętał kiedy ostatnio tak wcześnie biegał. Na dworze dopiero świtało, kiedy on, zmęczony, a raczej wyczerpany wspinał się po schodach do mieszkania, usatysfakcjonowany ponad półtora godzinnym biegiem.
-Draco?
Skrzywił się delikatnie, kiedy po tym jak starał się po cichu przejść przez mieszkanie obudził Hermionę. No po prostu cudownie.
-Gdzie byłeś?-zapytała, podczas gdy on ściągał z siebie ciemnogranatową bluzę z kapturem.
-Musiałem pobiegać. Śpij-odparł cicho, mierzwiąc palcami delikatnie wilgotne od potu włosy. Odetchnął ciężko, a potem, w samych spodenkach, skierował się do kuchni po butelkę z wodą.
-Musiałeś?-kątem oka patrzył jak dziewczyna podciąga się na łokciach i siada na łóżku, obserwując go spod przymrużonych od niewyspania powiek.
Powoli skinął głową.
-Czasami robię to by oczyścić umysł-przyznał, wzruszając ramionami. To brzmiało idiotycznie.
-Oczyścić z czego?-jej lewa brew powędrowała do góry, ale to nie to skupiło uwagę Dracona, który zaraz potem przemierzył pokój i wpakował się jej do łóżka. Widział jak jej ciało przeszywa dreszcz, a ręce pokrywa gęsia skórka. W tym mieszkaniu było cholernie zimno...
-Myślałem o tych walkach-wyjaśnił, przygarniając ją jak najbliżej siebie. Powinien najpierw się umyć, ale wizja wskoczenia pod prysznic, gdzie lała się lodowata woda niezbyt mu odpowiadała.
-Draco...-zaczęła, ale on nie zamierzał pozwolić jej dokończyć.
-Możemy o tym pogadać, kiedy się wyśpisz-zaproponował. Hermiona westchnęła cicho, a potem oparła głowę o jego tors, łapiąc go za rękę. Jej nogi splątały się z jego nogami, a włosy łaskotały go w brodę, kiedy oparł ją o czubek jej głowy.
-Nie chcę, żebyś myślała, że cię lekceważę-wyszeptał cicho, wprost w jej włosy. -Myślałem o tym, prawie całą noc...
Zacisnęła powieki.
Nie chciała, żeby wszystko tak bardzo brał do siebie. Żeby ciągle o czymś myślał i czymś się przejmował... Nie miała wątpliwości, że choć Draco niemal wszystko zbywa nonszalancją i wrodzonym cynizmem, to w rzeczywistości analizuje każdy szczegół dokładniej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
-Nie chcę mówić ci co masz robić-westchnęła, odwracając głowę w jego stronę.
-Nie chcę tego zostawiać-odparł, ze spokojem patrząc jej w oczy. -Ale chcę, żebyśmy się dogadali i doszli do porozumienia.
-Okay-pokiwała głową, z zamyśleniem marszcząc przy tym brwi. To wydawało się całkiem w porządku.
***
Po południu, to znaczy kiedy zebrali się z łóżka, Draco zabrał ją do pobliskiego marketu na zakupy, gdzie wspólnie wybrali kilka produktów na obiad, bo nie było już sensu przyrządzać śniadania. Bez skrupułów wrzucała wszystko do koszyka, od warzyw i owoców, po pieczywo, mięso i przekąski, do pudełka swojej ulubionej herbaty i krakersów. Zamierzała trochę o niego zadbać. Nie miała wątpliwości, że w dni, w które jest sam, Draco je odgrzewaną pizzę, chińskie żarcie i fast foody. Nie był typem idealnego faceta, nie potrafił gotować.
-Coś jeszcze?-zapytał nieco zaskoczony Draco, kiedy podjechała do niego z wypchanym koszykiem.
-Myślisz, że to wystarczy?-spytała, dość sceptycznym wzrokiem oceniając ogromną górę żarcia.
-Na przetrwanie apokalipsy zombie i dwóch kolejnych wojen?-prychnął, wywracając oczami. -Tak, tak sądzę...
-Jestem pewna, że jutro nic już z tego nie zostanie-stwierdziła pewnie, splatając ręce na piersi.
-Nigdy nie sądziłem, że ci to powiem, ale nie powinnaś tyle jeść, Hermiona-zasugerował delikatnie, w duchu szczerze się z niej śmiejąc.
-Mówiłam o tobie, idioto-warknęła, niezbyt rozbawiona jego ironią. -Zjesz to wszystko.
-Nie, nie sądzę-odparł, odbierając od niej wózek i zaczynając pchać go w stronę kas.
-Jeżeli, chcesz, odeśle je do domu-zaoferowała, kiedy Draco z dość ponurym wyrazem twarzy zeskanował ilość toreb, które zostały im do zabrania ze sklepu.
-Tak, było by świetnie-przyznał, z uśmiechem, bo to był naprawdę dobry pomysł. Wyniósł siatki na zewnątrz marketu, a potem przeszedł na tyły sklepu, gdzie miał pewność, że nikt go nie zauważy i pozwolił Hermionie odesłać zakupy do mieszkania.
-Dziękuję-wyszczerzył się do niej, kiedy z dość tryumfalnym wyrazem obracała różdżkę w dłoniach.
-Ależ nie ma za co-odparła na pozór skromnie, a później obserwowała jak chłopak odwraca się do niej tyłem i rusza w stronę domu.
-Co ty robisz?-zapytał z zaskoczeniem, kiedy dość spontanicznie wskoczyła mu na plecy i oplotła go nogami, nachylając się i całując go w policzek.
-Zmęczyłam się-wyznała, choć nie była to prawda. To po prostu było fajne, móc być niesioną przez Dracona Malfoya.
-A więc odesłałaś zakupy do domu, bym mógł dźwigać ciebie?-zapytała dla upewnienia, uśmiechając się pod nosem. Złapał ją za nogi i zaczął pewniej iść przed siebie, nieco rozbawiony jej głową na swoim ramieniu.
-Czy wieczorem możemy iść do mojego mieszkania?-zapytała, zarzucając ręce na jego szyję. -Chcę sprawdzić czy Harry wrócił.
-W porządku-pokiwał głową, a potem skręcił w następną przecznicę, wciąż niosąc ją na swoich plecach.
-Czy to nie...?-Hermiona wyciągnęła rękę i ponad jego ramieniem wskazała na szczupłą sylwetkę stojącego po przeciwległej stronie ulicy chłopaka.
-Kurwa.
Skrzywiła się, kiedy Draco zaklął i gwałtownie przystanął, wypuszczając z siebie powietrze.
-Cholera, tak, to on-jęknął, a potem odstawił ją na ziemię i z poważnym wyrazem twarzy odwrócił się w jej stronę. -Nie ruszasz się stąd, tak?-zapytał, a potem z gracją przebiegł przez ulicę, korzystając z tego, że na ten moment stała się wolna od samochodów.
***
Miała się stąd nie ruszać? Zabawne.
Nie ufała temu całemu pieprzonemu Blaise'owi odkąd Draco opowiedział jej swoją historię, a i Draconowi nie ufała, kiedy przebywał w towarzystwie tego dupka. Nie chciała, żeby zaczęli się kłócić albo bić, czy coś...
Przeszła przez ulicę i korzystając z faktu, że żaden z chłopaków nie zwraca na nią uwagi, ustawiła się za plecami Dracona. Cóż, tak jej się przynajmniej wydawało, że żaden nie dba o jej towarzystwo. W momencie kiedy nieco zbyt mocno zbliżyła się do swojego chłopaka, ten gwałtownie przekręcił głowę i spojrzał na nią przez ramię. Myślała, że będzie na nią zły, ale on najwidoczniej zbyt mocno zaaferował się rozmową z Blaise'm, a może i spodziewał się za swymi plecami kogoś innego, bo na jej widok, zaskakująco odetchnął z ulgą.
-Witam pannę Granger-Blaise uśmiechnął się w jej stronę, ukazując przy tym rząd równych zębów. Tego dnia jego ciemne włosy rozwiane były przez jesienny wiatr, potargane i wykrzywione we wszystkie strony. Właściwie, podobnie jak u Dracona.
-Zostaw ją, Blaise-warknął nieco znudzonym, acz wciąż świadczącym o powadze i czujności tonem, Draco.
-Przecież ci jej nie odbiję-zaśmiał się Zabini, na co ona wywróciła oczami. Była pewna, że byłby do tego zdolny. Oczywiście, nie sprawiłby by się w nim zakochała i zapomniała o Draconie. Od pewnego czasu wątpiła by ktokolwiek byłby wstanie to zrobić. Blaise wyglądał po prostu na takiego chłopaka. Nie szanującego żadnych zasad ani wartości. Wciąż była na niego wściekła za to co zrobił Draconowi i nie mogła zrozumieć jak jej chłopak jest wstanie stać tak blisko niego nie rzucając się na niego z pięściami.
-Masz jakąś specjalną sprawę, czy tak po prostu nas śledzisz?-zapytał ze spokojem Draco. Jak on to do cholery robił?!
-Wyglądacie mega uroczo jak tak sobie robicie razem zakupy-zaświergotał Blaise, na co ją mimowolnie przeszły dreszcze. Czyli, że obserwował ich już wtedy?
-Masz nazwisko?-zapytał, momentalnie zmieniając ton Zabini. Jego wyraz twarzy nieoczekiwanie spoważniał, a szczęka napięła się.
-Nie-odparł Draco, a ona zamrugała z zaskoczeniem. O czym oni mówili?
-Draco to niesamowicie ważne, a ja...
-Po prostu nie mogę powiedzieć-westchnął blondyn, a ona nieomal zbierała szczękę z podłogi, widząc jak opuszcza w dół ramiona i przyjmuje postawę przegranego. Co do...?!
-Że co?-Blaise wydawał się być równie zaskoczony. -Malfoy, ty chyba nie wiesz...
-Wiem.
-Znasz konsekwencje.
-Tak.
-To dlaczego?
-Bo to jest cholernie złe, Blaise!-podniósł ton, mierząc go morderczym spojrzeniem.
Blaise wybuchł ironicznym śmiechem. Znów po jej plecach przeszły dreszcze.
-Cholernie złe?-powtórzył z jadem. -Naprawdę akurat ty to mówisz?-zapytał z niedowierzaniem. -Skończ żartować i podaj pieprzone nazwisko.
-Przykro mi, Blaise-westchnął Draco i odwrócił się, ciągnąc za sobą Hermionę. Chyba nie zdawał sobie sprawy jak mocno zaciskał palce na jej nadgarstku.
-Przyślą Teodora-zawołał za nim Blaise. Brzmiał na prawdziwie wkurzonego. Dlaczego? O jakie nazwisko chodziło? Dlaczego oni gadali ze sobą w ten sposób po przeszłości, która ich łączyła? O co do cholery chodzi z Teodorem? Próbowała odgonić wytworzony przed momentem w jej głowie mętlik. powoli stawiając kroki za pędzącym wręcz Draconem.
-Wiem-rzucił krótko blondyn, odwracając się w stronę Blaise'a przez ramię.
-I to tyle?! Wiesz?! Za kogo ty się kurwa uważasz, Malfoy?!
-Poradzę sobie z tym...
-Zabawne!-wrzasnął za nim szczerze zdenerwowany i sfrustrowany Blaise.
***
Była nieco wstrząśnięta tym z jaką lekkością Draco wykonywał wszystkie czynności. Kiedy już znaleźli się w jego mieszkaniu, sam rozpakował zakupy i powkładał je na odpowiednie pułki. Wziął prysznic, ubrał się w luźne, nadające się do chodzenia po domu ciuchy i chyba zamierzał udawać, że nic się nie stało.
W milczeniu kroiła warzywa na dzisiejszy obiad, starając się ułożyć jakikolwiek, podstawowy plan działania. Powinna sama zacząć temat, czy zaczekać, aż to Draco zdecyduje się jej to wyjaśnić? Nie chciała wyjść na wścibską ani ciekawską. Zbyt wiele czasu spędziła by wyplenić te cechy, aby teraz tak po prostu zadać mu nurtujące pytania. Pragnęła, żeby zauważył jak ciężko jest jej trzymać język za zębami. Aby wreszcie zlitował się nad nią i zaczął być szczery...
-Pomóc ci?-zapytał chłopak, który niespodziewanie pojawił się w kuchni. Miał na sobie luźne dresy z czarnego materiału i szarą koszulkę, którą właśnie przeciągał przez głowę.
Na moment zatrzymała na nim swój wzrok. Na mięśniach jego brzucha, dużych, stalowoszarych oczach, mocno zarysowanych kościach policzkowych i jasnych włosach, roztrzepanych na wszystkie strony.
Czy jeżeli odmówi jej wyjaśnień, podda mu się i odpuści?
-Teodor?-zaczęła, drżącym głosem. Postawiła na niego, bo to on najbardziej ją martwił. -Przyjdzie tu?-zapytała, rzucając mu lekko przestraszone spojrzenie. Czemu o niczym jej nie mówił?
Obserwowała jak Draco wzdycha ciężko i ze skrępowaniem pociera się dłonią po karku. Potem opuścił ramiona i podszedł do niej bliżej, a ona widziała w jego oczach jak zrezygnowany i przygnębiony jest faktem, że poruszyła ten temat.
-Nie wiem-powiedział cicho, spuszczając wzrok na podłogę. -Najprawdopodobniej.
-Dlaczego?-zapytała, unosząc w górę jedną brew. Jak on mógł być taki spokojny? Dlaczego nie zaczął jeszcze histeryzować albo rozwalać pięścią ścian? Czekał aż będzie w samotności, czy naprawdę to nie poruszało go tak, jak przerażało ją?
-Śmierciożercy dali mi pewne zadanie, a ja go nie wykonałem.
Zmrużyła oczy, uważnie mu się przyglądając. Wciąż uciekał od niej wzrokiem.
-Co do tego mają śmierciożercy?-spytała cicho, niemal niedosłyszalnie, ale już wiedziała. Podeszła do niego bliżej. Tak blisko jak tylko była wstanie bez dotykania go, a potem uniosła głowę i spojrzała mu w oczy, obserwując jak rozszerzają się jego czarne źrenice.
Uśmiechnął się. Nie z rozbawieniem, ani nie w ten bezczelny, ironiczny sposób. Uśmiechnął się smutno, z goryczą, ale i zdecydowaniem. Jakby już wiedział, że nie ma odwrotu, przed słowami, które zaraz miały roznieść się po tym niewielkim mieszkaniu.
-Najmądrzejsza czarownica Gryffindoru jeszcze nie połączyła faktów?-zapytał, z lekką kpiną, a ją zabolały te słowa, bo chociaż wiedziała, że cynizm od zawsze był jego mechanizmem obronnym, nigdy nie chciała by stosował go na niej.
-Nie mów tak do mnie-syknęła, przez zaciśnięte ze złości zęby. Hardo zadarła głowę do góry, podczas gdy jej usta uformowały się w wąską linię. Dobrze. Wolał kiedy była na niego wściekła, niż kiedy milczała, albo płakała. Tak od zawsze było lepiej.
-Dali mi jedno zadanie, a ja go nie wykonałem-przyznał, wciskając ręce do kieszeni. Stał niesamowicie blisko niej i zamiast wyciągnąć do niej ręce trzymał je przy sobie. Musiał dać jej teraz przestrzeń.
-Woah-dziewczyna pokiwała głową i odwróciła się w stronę piekarnika, aby wyciągnąć pieczeń. Jakoś nie wyobrażała sobie jak usiądzie z Malfoyem do stołu, ale jakby nie patrzeć, nie mogła spalić mu połowy kuchni.
-Hermiona ja nie...
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?-znów przeniosła na niego spojrzenie, tym razem robiąc wszystko by wyszła na silną i zdeterminowaną. To było znacznie łatwiejsze, kiedy nie była już tak blisko.
-Daj spokój, wiedziałaś o tym. Cały czas-odparł, wyrzucając ręce do góry. Była mądra. Podejrzewała go od samego początku, a fakt, że jej obawy się ziściły nie był wcale taki zaskakujący. -Jestem śmierciożercą.
-Tak, ale to nie...
-Nic dla nich nie zrobiłem-powiedział, w końcu patrząc jej w oczy. -Chciałem, ale tego nie zrobiłem.
-Dlaczego?-uniosła w górę brwi, przybierając najbardziej chłodny ton. Nie chciała by wiedział jak krucha i rozdarta jest w środku.
-Cały ten czas...-westchnął, z frustracją przeczesując włosy. -Cały ten czas ukrywałem ten fakt, bo... bo się bałem-przyznał, z kamiennym wyrazem twarzy zerkając prosto w jej czekoladowe tęczówki. -Byłem przerażony. Spotkałem cię, a ty mnie zaakceptowałaś, ale nie tolerowałabyś faktu, że ja wciąż z nimi pracuję...
-O Merlinie-jęknęła, zbyt mocno zagubiona faktem, że on jej o tym wszystkim mówi. -Harry wiedział-przypomniała sobie, pamiętając jak jej przyjaciel podejrzewał Malfoya i resztę śmierciożerców o powrót do starych nawyków. -Gdzie on teraz jest?!-zapytała, podchodząc do niego i obrzucając go oskarżycielskim spojrzeniem.
-Nie mam pojęcia-pokiwał przecząco głową, doskonale wiedząc dokąd zmierza.
-Zrobiłeś mu coś?-zapytała z niedowierzaniem.
-Przestań-warknął nieco zirytowany. -Nie wiem gdzie on jest.
-Od zawsze go nienawidziłeś-wspomniała, zbyt przerażona faktem, że Malfoy naprawdę mógłby skrzywdzić Harry'ego.
-Odszedł, bo się ze mną przepieprzyłaś, zapomniałaś?-odparł ze złością, tym razem dobierając najbardziej brutalnych i krzywdzących słów, na jakie było go stać. Zależało mu na niej, ale te wszystkie oskarżenia to była przesada. -Nikomu nic nie zrobiłem. Dbałem tylko o własne życie. Gdybym odmówił śmierciożercom, moje zwłoki dawno znaleźliby na śmietniku-warknął, a potem odwrócił się i wyszedł z kuchni, dając jej nieco przestrzeni.
***
Przeszedł przez główny pokój i maniakalnym gestem zmierzwił palcami swoje włosy po raz kolejny. Chodził nerwowo wzdłuż ściany, zaciskając jednocześnie mocno szczękę, jakby od tego jak mocno spięte będą jego mięśnie zależało wszystko. Czy to był ten moment, kiedy ją stracił? Bo jeżeli tak czuł się już teraz, co miało nastąpić, kiedy już wreszcie to wszystko do niego dojdzie?
-Draco?
Na moment zacisnął powieki i wypuścił z ust powietrze, a potem mocno zagryzł dolną wargę. Nie chciał jej stracić.
-Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Cały czas chciałem tylko tego...-powiedział cicho, wciąż stojąc do niej tyłem. Jakoś nie był jeszcze gotowy, by spojrzeć jej w oczy i pozwolić jej to zakończyć.
-Wiem.
-I tak, okłamywałem cię, ale nie dlatego, że ci nie ufałem, albo dlatego, że robiłem coś złego za twoimi plecami-westchnął, a potem wreszcie odwrócił się i na nią spojrzał. Przyglądała mu się w milczeniu. Stała tak, opierając się ramieniem o framugę i patrzyła na niego ze spokojem, cały czas mocno zaciskając usta. -Jak mogłem powiedzieć ci coś takiego?-zapytał sam siebie, kręcąc z roztargnieniem głową. -Nie powinnaś być z kimś takim jak ja i obydwoje to wiemy.
-Draco...-próbowała mu przerwać, ale on podszedł do niej i odgarnął włosy z jej czoła, pochylając się z powodu jej wzrostu.
-Zmieniłem się dla ciebie, tak myślę. Jeśli nie wystarczająco, w porządku, jestem wstanie pracować dalej, tylko... daj mi szansę, okay?
Odetchnęła ciężko i zarzuciła mu ręce na szyję.
-Mogę wreszcie powiedzieć?-zapytała, unosząc w górę brwi. Powoli skinął głową. -Ufam ci-powiedziała, nieco go tym zaskakując. -Chcę ci ufać i jeżeli mówisz prawdę, to jest w porządku. Nie zrobiłeś nic złego i rozumiem, że musiałeś z nimi współpracować.
-Co?-zamrugał, nieco nie dowierzając jej słowom.
-Wszystko jest w porządku-potwierdziła, ocierając łzy z policzków. Kiedy zdążyła się rozpłakać? Chciał ją przytulić, ale to ona zrobiła pierwszy krok, powoli go całując. Jej palce zacisnęły się na kosmykach jego włosów, gdy stanęła na palcach i pogłębiła pocałunek.
-Nie złam mi serca, Malfoy-poprosiła szeptem, kiedy na moment oderwała od niego usta.
Nie miał pojęcia, że go kocha i w tych słowach zawiera coś więcej niż banalną prośbę, ale już wtedy wiedział, że nie zamierza tego robić. Nie chciał jej skrzywdzić. Chciał wynagrodzić jej wszystko, przez co do tej pory musiała przejść z jego powodu.
-Draco?
Skrzywił się delikatnie, kiedy po tym jak starał się po cichu przejść przez mieszkanie obudził Hermionę. No po prostu cudownie.
-Gdzie byłeś?-zapytała, podczas gdy on ściągał z siebie ciemnogranatową bluzę z kapturem.
-Musiałem pobiegać. Śpij-odparł cicho, mierzwiąc palcami delikatnie wilgotne od potu włosy. Odetchnął ciężko, a potem, w samych spodenkach, skierował się do kuchni po butelkę z wodą.
-Musiałeś?-kątem oka patrzył jak dziewczyna podciąga się na łokciach i siada na łóżku, obserwując go spod przymrużonych od niewyspania powiek.
Powoli skinął głową.
-Czasami robię to by oczyścić umysł-przyznał, wzruszając ramionami. To brzmiało idiotycznie.
-Oczyścić z czego?-jej lewa brew powędrowała do góry, ale to nie to skupiło uwagę Dracona, który zaraz potem przemierzył pokój i wpakował się jej do łóżka. Widział jak jej ciało przeszywa dreszcz, a ręce pokrywa gęsia skórka. W tym mieszkaniu było cholernie zimno...
-Myślałem o tych walkach-wyjaśnił, przygarniając ją jak najbliżej siebie. Powinien najpierw się umyć, ale wizja wskoczenia pod prysznic, gdzie lała się lodowata woda niezbyt mu odpowiadała.
-Draco...-zaczęła, ale on nie zamierzał pozwolić jej dokończyć.
-Możemy o tym pogadać, kiedy się wyśpisz-zaproponował. Hermiona westchnęła cicho, a potem oparła głowę o jego tors, łapiąc go za rękę. Jej nogi splątały się z jego nogami, a włosy łaskotały go w brodę, kiedy oparł ją o czubek jej głowy.
-Nie chcę, żebyś myślała, że cię lekceważę-wyszeptał cicho, wprost w jej włosy. -Myślałem o tym, prawie całą noc...
Zacisnęła powieki.
Nie chciała, żeby wszystko tak bardzo brał do siebie. Żeby ciągle o czymś myślał i czymś się przejmował... Nie miała wątpliwości, że choć Draco niemal wszystko zbywa nonszalancją i wrodzonym cynizmem, to w rzeczywistości analizuje każdy szczegół dokładniej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
-Nie chcę mówić ci co masz robić-westchnęła, odwracając głowę w jego stronę.
-Nie chcę tego zostawiać-odparł, ze spokojem patrząc jej w oczy. -Ale chcę, żebyśmy się dogadali i doszli do porozumienia.
-Okay-pokiwała głową, z zamyśleniem marszcząc przy tym brwi. To wydawało się całkiem w porządku.
***
Po południu, to znaczy kiedy zebrali się z łóżka, Draco zabrał ją do pobliskiego marketu na zakupy, gdzie wspólnie wybrali kilka produktów na obiad, bo nie było już sensu przyrządzać śniadania. Bez skrupułów wrzucała wszystko do koszyka, od warzyw i owoców, po pieczywo, mięso i przekąski, do pudełka swojej ulubionej herbaty i krakersów. Zamierzała trochę o niego zadbać. Nie miała wątpliwości, że w dni, w które jest sam, Draco je odgrzewaną pizzę, chińskie żarcie i fast foody. Nie był typem idealnego faceta, nie potrafił gotować.
-Coś jeszcze?-zapytał nieco zaskoczony Draco, kiedy podjechała do niego z wypchanym koszykiem.
-Myślisz, że to wystarczy?-spytała, dość sceptycznym wzrokiem oceniając ogromną górę żarcia.
-Na przetrwanie apokalipsy zombie i dwóch kolejnych wojen?-prychnął, wywracając oczami. -Tak, tak sądzę...
-Jestem pewna, że jutro nic już z tego nie zostanie-stwierdziła pewnie, splatając ręce na piersi.
-Nigdy nie sądziłem, że ci to powiem, ale nie powinnaś tyle jeść, Hermiona-zasugerował delikatnie, w duchu szczerze się z niej śmiejąc.
-Mówiłam o tobie, idioto-warknęła, niezbyt rozbawiona jego ironią. -Zjesz to wszystko.
-Nie, nie sądzę-odparł, odbierając od niej wózek i zaczynając pchać go w stronę kas.
-Jeżeli, chcesz, odeśle je do domu-zaoferowała, kiedy Draco z dość ponurym wyrazem twarzy zeskanował ilość toreb, które zostały im do zabrania ze sklepu.
-Tak, było by świetnie-przyznał, z uśmiechem, bo to był naprawdę dobry pomysł. Wyniósł siatki na zewnątrz marketu, a potem przeszedł na tyły sklepu, gdzie miał pewność, że nikt go nie zauważy i pozwolił Hermionie odesłać zakupy do mieszkania.
-Dziękuję-wyszczerzył się do niej, kiedy z dość tryumfalnym wyrazem obracała różdżkę w dłoniach.
-Ależ nie ma za co-odparła na pozór skromnie, a później obserwowała jak chłopak odwraca się do niej tyłem i rusza w stronę domu.
-Co ty robisz?-zapytał z zaskoczeniem, kiedy dość spontanicznie wskoczyła mu na plecy i oplotła go nogami, nachylając się i całując go w policzek.
-Zmęczyłam się-wyznała, choć nie była to prawda. To po prostu było fajne, móc być niesioną przez Dracona Malfoya.
-A więc odesłałaś zakupy do domu, bym mógł dźwigać ciebie?-zapytała dla upewnienia, uśmiechając się pod nosem. Złapał ją za nogi i zaczął pewniej iść przed siebie, nieco rozbawiony jej głową na swoim ramieniu.
-Czy wieczorem możemy iść do mojego mieszkania?-zapytała, zarzucając ręce na jego szyję. -Chcę sprawdzić czy Harry wrócił.
-W porządku-pokiwał głową, a potem skręcił w następną przecznicę, wciąż niosąc ją na swoich plecach.
-Czy to nie...?-Hermiona wyciągnęła rękę i ponad jego ramieniem wskazała na szczupłą sylwetkę stojącego po przeciwległej stronie ulicy chłopaka.
-Kurwa.
Skrzywiła się, kiedy Draco zaklął i gwałtownie przystanął, wypuszczając z siebie powietrze.
-Cholera, tak, to on-jęknął, a potem odstawił ją na ziemię i z poważnym wyrazem twarzy odwrócił się w jej stronę. -Nie ruszasz się stąd, tak?-zapytał, a potem z gracją przebiegł przez ulicę, korzystając z tego, że na ten moment stała się wolna od samochodów.
***
Miała się stąd nie ruszać? Zabawne.
Nie ufała temu całemu pieprzonemu Blaise'owi odkąd Draco opowiedział jej swoją historię, a i Draconowi nie ufała, kiedy przebywał w towarzystwie tego dupka. Nie chciała, żeby zaczęli się kłócić albo bić, czy coś...
Przeszła przez ulicę i korzystając z faktu, że żaden z chłopaków nie zwraca na nią uwagi, ustawiła się za plecami Dracona. Cóż, tak jej się przynajmniej wydawało, że żaden nie dba o jej towarzystwo. W momencie kiedy nieco zbyt mocno zbliżyła się do swojego chłopaka, ten gwałtownie przekręcił głowę i spojrzał na nią przez ramię. Myślała, że będzie na nią zły, ale on najwidoczniej zbyt mocno zaaferował się rozmową z Blaise'm, a może i spodziewał się za swymi plecami kogoś innego, bo na jej widok, zaskakująco odetchnął z ulgą.
-Witam pannę Granger-Blaise uśmiechnął się w jej stronę, ukazując przy tym rząd równych zębów. Tego dnia jego ciemne włosy rozwiane były przez jesienny wiatr, potargane i wykrzywione we wszystkie strony. Właściwie, podobnie jak u Dracona.
-Zostaw ją, Blaise-warknął nieco znudzonym, acz wciąż świadczącym o powadze i czujności tonem, Draco.
-Przecież ci jej nie odbiję-zaśmiał się Zabini, na co ona wywróciła oczami. Była pewna, że byłby do tego zdolny. Oczywiście, nie sprawiłby by się w nim zakochała i zapomniała o Draconie. Od pewnego czasu wątpiła by ktokolwiek byłby wstanie to zrobić. Blaise wyglądał po prostu na takiego chłopaka. Nie szanującego żadnych zasad ani wartości. Wciąż była na niego wściekła za to co zrobił Draconowi i nie mogła zrozumieć jak jej chłopak jest wstanie stać tak blisko niego nie rzucając się na niego z pięściami.
-Masz jakąś specjalną sprawę, czy tak po prostu nas śledzisz?-zapytał ze spokojem Draco. Jak on to do cholery robił?!
-Wyglądacie mega uroczo jak tak sobie robicie razem zakupy-zaświergotał Blaise, na co ją mimowolnie przeszły dreszcze. Czyli, że obserwował ich już wtedy?
-Masz nazwisko?-zapytał, momentalnie zmieniając ton Zabini. Jego wyraz twarzy nieoczekiwanie spoważniał, a szczęka napięła się.
-Nie-odparł Draco, a ona zamrugała z zaskoczeniem. O czym oni mówili?
-Draco to niesamowicie ważne, a ja...
-Po prostu nie mogę powiedzieć-westchnął blondyn, a ona nieomal zbierała szczękę z podłogi, widząc jak opuszcza w dół ramiona i przyjmuje postawę przegranego. Co do...?!
-Że co?-Blaise wydawał się być równie zaskoczony. -Malfoy, ty chyba nie wiesz...
-Wiem.
-Znasz konsekwencje.
-Tak.
-To dlaczego?
-Bo to jest cholernie złe, Blaise!-podniósł ton, mierząc go morderczym spojrzeniem.
Blaise wybuchł ironicznym śmiechem. Znów po jej plecach przeszły dreszcze.
-Cholernie złe?-powtórzył z jadem. -Naprawdę akurat ty to mówisz?-zapytał z niedowierzaniem. -Skończ żartować i podaj pieprzone nazwisko.
-Przykro mi, Blaise-westchnął Draco i odwrócił się, ciągnąc za sobą Hermionę. Chyba nie zdawał sobie sprawy jak mocno zaciskał palce na jej nadgarstku.
-Przyślą Teodora-zawołał za nim Blaise. Brzmiał na prawdziwie wkurzonego. Dlaczego? O jakie nazwisko chodziło? Dlaczego oni gadali ze sobą w ten sposób po przeszłości, która ich łączyła? O co do cholery chodzi z Teodorem? Próbowała odgonić wytworzony przed momentem w jej głowie mętlik. powoli stawiając kroki za pędzącym wręcz Draconem.
-Wiem-rzucił krótko blondyn, odwracając się w stronę Blaise'a przez ramię.
-I to tyle?! Wiesz?! Za kogo ty się kurwa uważasz, Malfoy?!
-Poradzę sobie z tym...
-Zabawne!-wrzasnął za nim szczerze zdenerwowany i sfrustrowany Blaise.
***
Była nieco wstrząśnięta tym z jaką lekkością Draco wykonywał wszystkie czynności. Kiedy już znaleźli się w jego mieszkaniu, sam rozpakował zakupy i powkładał je na odpowiednie pułki. Wziął prysznic, ubrał się w luźne, nadające się do chodzenia po domu ciuchy i chyba zamierzał udawać, że nic się nie stało.
W milczeniu kroiła warzywa na dzisiejszy obiad, starając się ułożyć jakikolwiek, podstawowy plan działania. Powinna sama zacząć temat, czy zaczekać, aż to Draco zdecyduje się jej to wyjaśnić? Nie chciała wyjść na wścibską ani ciekawską. Zbyt wiele czasu spędziła by wyplenić te cechy, aby teraz tak po prostu zadać mu nurtujące pytania. Pragnęła, żeby zauważył jak ciężko jest jej trzymać język za zębami. Aby wreszcie zlitował się nad nią i zaczął być szczery...
-Pomóc ci?-zapytał chłopak, który niespodziewanie pojawił się w kuchni. Miał na sobie luźne dresy z czarnego materiału i szarą koszulkę, którą właśnie przeciągał przez głowę.
Na moment zatrzymała na nim swój wzrok. Na mięśniach jego brzucha, dużych, stalowoszarych oczach, mocno zarysowanych kościach policzkowych i jasnych włosach, roztrzepanych na wszystkie strony.
Czy jeżeli odmówi jej wyjaśnień, podda mu się i odpuści?
-Teodor?-zaczęła, drżącym głosem. Postawiła na niego, bo to on najbardziej ją martwił. -Przyjdzie tu?-zapytała, rzucając mu lekko przestraszone spojrzenie. Czemu o niczym jej nie mówił?
Obserwowała jak Draco wzdycha ciężko i ze skrępowaniem pociera się dłonią po karku. Potem opuścił ramiona i podszedł do niej bliżej, a ona widziała w jego oczach jak zrezygnowany i przygnębiony jest faktem, że poruszyła ten temat.
-Nie wiem-powiedział cicho, spuszczając wzrok na podłogę. -Najprawdopodobniej.
-Dlaczego?-zapytała, unosząc w górę jedną brew. Jak on mógł być taki spokojny? Dlaczego nie zaczął jeszcze histeryzować albo rozwalać pięścią ścian? Czekał aż będzie w samotności, czy naprawdę to nie poruszało go tak, jak przerażało ją?
-Śmierciożercy dali mi pewne zadanie, a ja go nie wykonałem.
Zmrużyła oczy, uważnie mu się przyglądając. Wciąż uciekał od niej wzrokiem.
-Co do tego mają śmierciożercy?-spytała cicho, niemal niedosłyszalnie, ale już wiedziała. Podeszła do niego bliżej. Tak blisko jak tylko była wstanie bez dotykania go, a potem uniosła głowę i spojrzała mu w oczy, obserwując jak rozszerzają się jego czarne źrenice.
Uśmiechnął się. Nie z rozbawieniem, ani nie w ten bezczelny, ironiczny sposób. Uśmiechnął się smutno, z goryczą, ale i zdecydowaniem. Jakby już wiedział, że nie ma odwrotu, przed słowami, które zaraz miały roznieść się po tym niewielkim mieszkaniu.
-Najmądrzejsza czarownica Gryffindoru jeszcze nie połączyła faktów?-zapytał, z lekką kpiną, a ją zabolały te słowa, bo chociaż wiedziała, że cynizm od zawsze był jego mechanizmem obronnym, nigdy nie chciała by stosował go na niej.
-Nie mów tak do mnie-syknęła, przez zaciśnięte ze złości zęby. Hardo zadarła głowę do góry, podczas gdy jej usta uformowały się w wąską linię. Dobrze. Wolał kiedy była na niego wściekła, niż kiedy milczała, albo płakała. Tak od zawsze było lepiej.
-Dali mi jedno zadanie, a ja go nie wykonałem-przyznał, wciskając ręce do kieszeni. Stał niesamowicie blisko niej i zamiast wyciągnąć do niej ręce trzymał je przy sobie. Musiał dać jej teraz przestrzeń.
-Woah-dziewczyna pokiwała głową i odwróciła się w stronę piekarnika, aby wyciągnąć pieczeń. Jakoś nie wyobrażała sobie jak usiądzie z Malfoyem do stołu, ale jakby nie patrzeć, nie mogła spalić mu połowy kuchni.
-Hermiona ja nie...
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?-znów przeniosła na niego spojrzenie, tym razem robiąc wszystko by wyszła na silną i zdeterminowaną. To było znacznie łatwiejsze, kiedy nie była już tak blisko.
-Daj spokój, wiedziałaś o tym. Cały czas-odparł, wyrzucając ręce do góry. Była mądra. Podejrzewała go od samego początku, a fakt, że jej obawy się ziściły nie był wcale taki zaskakujący. -Jestem śmierciożercą.
-Tak, ale to nie...
-Nic dla nich nie zrobiłem-powiedział, w końcu patrząc jej w oczy. -Chciałem, ale tego nie zrobiłem.
-Dlaczego?-uniosła w górę brwi, przybierając najbardziej chłodny ton. Nie chciała by wiedział jak krucha i rozdarta jest w środku.
-Cały ten czas...-westchnął, z frustracją przeczesując włosy. -Cały ten czas ukrywałem ten fakt, bo... bo się bałem-przyznał, z kamiennym wyrazem twarzy zerkając prosto w jej czekoladowe tęczówki. -Byłem przerażony. Spotkałem cię, a ty mnie zaakceptowałaś, ale nie tolerowałabyś faktu, że ja wciąż z nimi pracuję...
-O Merlinie-jęknęła, zbyt mocno zagubiona faktem, że on jej o tym wszystkim mówi. -Harry wiedział-przypomniała sobie, pamiętając jak jej przyjaciel podejrzewał Malfoya i resztę śmierciożerców o powrót do starych nawyków. -Gdzie on teraz jest?!-zapytała, podchodząc do niego i obrzucając go oskarżycielskim spojrzeniem.
-Nie mam pojęcia-pokiwał przecząco głową, doskonale wiedząc dokąd zmierza.
-Zrobiłeś mu coś?-zapytała z niedowierzaniem.
-Przestań-warknął nieco zirytowany. -Nie wiem gdzie on jest.
-Od zawsze go nienawidziłeś-wspomniała, zbyt przerażona faktem, że Malfoy naprawdę mógłby skrzywdzić Harry'ego.
-Odszedł, bo się ze mną przepieprzyłaś, zapomniałaś?-odparł ze złością, tym razem dobierając najbardziej brutalnych i krzywdzących słów, na jakie było go stać. Zależało mu na niej, ale te wszystkie oskarżenia to była przesada. -Nikomu nic nie zrobiłem. Dbałem tylko o własne życie. Gdybym odmówił śmierciożercom, moje zwłoki dawno znaleźliby na śmietniku-warknął, a potem odwrócił się i wyszedł z kuchni, dając jej nieco przestrzeni.
***
Przeszedł przez główny pokój i maniakalnym gestem zmierzwił palcami swoje włosy po raz kolejny. Chodził nerwowo wzdłuż ściany, zaciskając jednocześnie mocno szczękę, jakby od tego jak mocno spięte będą jego mięśnie zależało wszystko. Czy to był ten moment, kiedy ją stracił? Bo jeżeli tak czuł się już teraz, co miało nastąpić, kiedy już wreszcie to wszystko do niego dojdzie?
-Draco?
Na moment zacisnął powieki i wypuścił z ust powietrze, a potem mocno zagryzł dolną wargę. Nie chciał jej stracić.
-Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Cały czas chciałem tylko tego...-powiedział cicho, wciąż stojąc do niej tyłem. Jakoś nie był jeszcze gotowy, by spojrzeć jej w oczy i pozwolić jej to zakończyć.
-Wiem.
-I tak, okłamywałem cię, ale nie dlatego, że ci nie ufałem, albo dlatego, że robiłem coś złego za twoimi plecami-westchnął, a potem wreszcie odwrócił się i na nią spojrzał. Przyglądała mu się w milczeniu. Stała tak, opierając się ramieniem o framugę i patrzyła na niego ze spokojem, cały czas mocno zaciskając usta. -Jak mogłem powiedzieć ci coś takiego?-zapytał sam siebie, kręcąc z roztargnieniem głową. -Nie powinnaś być z kimś takim jak ja i obydwoje to wiemy.
-Draco...-próbowała mu przerwać, ale on podszedł do niej i odgarnął włosy z jej czoła, pochylając się z powodu jej wzrostu.
-Zmieniłem się dla ciebie, tak myślę. Jeśli nie wystarczająco, w porządku, jestem wstanie pracować dalej, tylko... daj mi szansę, okay?
Odetchnęła ciężko i zarzuciła mu ręce na szyję.
-Mogę wreszcie powiedzieć?-zapytała, unosząc w górę brwi. Powoli skinął głową. -Ufam ci-powiedziała, nieco go tym zaskakując. -Chcę ci ufać i jeżeli mówisz prawdę, to jest w porządku. Nie zrobiłeś nic złego i rozumiem, że musiałeś z nimi współpracować.
-Co?-zamrugał, nieco nie dowierzając jej słowom.
-Wszystko jest w porządku-potwierdziła, ocierając łzy z policzków. Kiedy zdążyła się rozpłakać? Chciał ją przytulić, ale to ona zrobiła pierwszy krok, powoli go całując. Jej palce zacisnęły się na kosmykach jego włosów, gdy stanęła na palcach i pogłębiła pocałunek.
-Nie złam mi serca, Malfoy-poprosiła szeptem, kiedy na moment oderwała od niego usta.
Nie miał pojęcia, że go kocha i w tych słowach zawiera coś więcej niż banalną prośbę, ale już wtedy wiedział, że nie zamierza tego robić. Nie chciał jej skrzywdzić. Chciał wynagrodzić jej wszystko, przez co do tej pory musiała przejść z jego powodu.
niedziela, 9 sierpnia 2015
-Rozdział 27- Unrequited Love
Po niby spacerze w parku wybrali się na wycieczkę po mieście, a jeszcze później poszli do kawiarni, gdzie Hermiona zamówiła sobie latte z syropem klonowym. Teraz siedzieli przy jednym z odciętych od reszty stolików, przy oknie wypadającym na wąską uliczkę starych kamienic. Rozmawiali i śmiali się tak, jakby Draco dopiero co nie opowiedział jej swojej historii. Wciąż żartowała z nim i uśmiechała się, podczas gdy w środku bezustannie analizowała to, co jej powiedział. Jego mama nie żyje przez jego decyzję. Blaise jest okrutnym zdrajcą i donosicielem. Wciąż istnieje ktoś, kto kontroluje czarną i złą stronę Teodora Notta.
-Hej, wszystko w porządku?-zapytał w końcu Draco, bo nie był idiotą i naprawdę widział, że ona ciągle o tym myśli.
-Tak, tak, jestem po prostu...-zamilkła, szukając odpowiedniego słowa na swoje ogólne rozbicie i roztargnienie-zamyślona.
-Możemy o tym porozmawiać-zadeklarował się, wyciągając dłoń nad stolikiem i łapiąc ją za rękę.
-Nie, powiedziałeś mi wystarczająco-stwierdziła, bo nie chciała, żeby czuł się przez nią osaczony. Domyślała się jak ciężko było mu się przed nią otworzyć, dlatego teraz nie śmiała wymagać, by robił to ponownie, tylko po to, by odpowiadać na pytania, na które ona już znała odpowiedzi. -Wszystko okay. naprawdę-pocieszyła go, kiedy nie przestawał patrzeć na nią strapionym spojrzeniem.
-Zawsze możesz odejść-przypomniał jej, delikatnie wzruszając ramionami. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. -Kiedy tylko wydam ci się zbyt popieprzony...
To prawda. Może przez myśl nie przeszło mu jak naprawdę miało by to wyglądać. Niby jak miałby pozwolić jej odejść? Ale wierzył, że prędzej czy później właśnie to by się stało. Musiałby się z nią pożegnać, ponieważ zasługiwała na więcej niż życie u jego boku.
-Nie mów tak-pokręciła głową, wyraźnie tym wyznaniem zirytowana. -Jestem dorosła i wiem co robię.
Uśmiechnął się delikatnie. Zdeterminowana jak zawsze. Był ciekawy czy postawiła go sobie za cel. Czy myślała, że uda się jej go zmienić.
-Będę musiała się zbierać-powiedziała nareszcie, po długiej chwili milczenia, kiedy to mierzyli się poważnymi spojrzeniami. -Poukładać rzeczy z Harry'm. Pewnie już wrócił do domu...
Zacisnął szczękę, kiedy dotarło do niego, że ona zamierza się z nim spotykać, wręcz dalej mieszkać pod jednym dachem. Do cholery on ją pocałował, więc powinna zerwać z nim kontakt!
-Zatrzymaj się u mnie-powiedział nagle, patrząc na nią ze zdecydowaniem.
-Co? Nie, Draco. Nie jestem bezdomna, tylko mam problemy z przyjacielem...
-Przyjacielem?-prychnął z powątpiewaniem.
-Pewnie miał ciężki dzień w pracy czy coś...
-Kiedy masz ciężki dzień w pracy, wracasz do domu, zapraszasz znajomych i sięgasz po piwo. Nie wyznajesz miłości swojej przyjaciółce na zawsze-powiedział wstając od stołu w dokładnie tym samym momencie co ona.
-Nie będę się z tobą o to kłócić-mruknęła, biorąc do ręki kurtkę wiszącą na oparciu krzesła. -Do zobaczenia nie długo-obiecała, a potem wspięła się na palce i szybko pocałowała go w policzek, zaraz potem zamierzając się odwrócić.
-Nie, nie rób tak. Nie odchodź w ten sposób-jęknął, bo to naprawdę mu się nie podobało. Przyciągnął ją do siebie i docisnął wargi do jej delikatnie rozchylonych ust, zaciskając ręce na jej talii. -On cię do cholery pocałował-powiedział cicho, kiedy zaczęli stykać się czołami.
-Draco...
-Nie potrafię się z tym pogodzić, więc kiedy tak po prostu się odwracasz i idziesz do niego...
-Hej-ujęła jego twarz w dłonie i z powagą spojrzała mu w oczy. -To ty jesteś moim chłopakiem, tak?
***
Kiedy dochodził do domu był już późny wieczór. Księżyc skrył się za deszczowymi chmurami, które teraz zsyłały na ziemię duże krople wody. Wiał nieprzyjemny wiatr, a ustawione wzdłuż drogi latarnie świeciły bladym, mrugającym światłem, zakłócanym przez ciche trzaski.
-Kogo my tu mamy.
Odetchnął cicho, a potem powoli odwrócił się do tyłu, zaciskając dłonie w pięści. Nie był to żaden z śmierciożerców, był pewien, po tym gdy zlustrował go poważnym wzrokiem, ale wciąż budował się w nim niepokój, bo do cholery, nie miał pojęcia kim jest ten facet.
-Dawno się u nas nie pojawiałeś...
Zmrużył oczy, próbując przypomnieć sobie o co mu chodzi. Spod jego eleganckiego, ciemnobrązowego płaszcza wystawał fragment idealnie skrojonego, granatowego garnituru i kołnierzyk jasnej koszuli. Wyglądał na cynicznego bieznesmena z worem pieniędzy w każdej kieszeni.
-Walki-uśmiechnął się ironicznie pod nosem, nareszcie przeżywając olśnienie. Niemal oczywistym było, że stał przed nim organizator nielegalnych walk w starej siłowni tej zapadłej dzielnicy.
-W rzeczy samej-przytaknął z zamyśleniem mężczyzna. -Dziś urządzamy mały turniej. Dobrze by było, gdybyś wpadł.
-Nie wiem-wzruszył ramionami blondyn, wciskając ręce do kieszeni swoich spodni. Na moment przygryzł dolną wargę i uważnym spojrzeniem zlustrował stojącego przed nim faceta.
-10 000-zaoferował mężczyzna, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Draco prychnął pod nosem, nieco rozbawiony tą kwotą pieniędzy. Rozumiał gdyby to były galeony, ale śmieszne mugolskie pieniądze?
-Mam tam iść i ryzykować trwałym urazem za 10 000?-zapytał z niedowierzaniem. -Nie bądź śmieszny to mi nawet nie pokryje kosztów rehabilitacji-zaśmiał się ironicznie, splatając ręce na piersi. Tak, zamierzał się targować.
-To duże pieniądze, a ty wyglądasz na takiego, który by ich potrzebował...
Blondyn pokiwał głową, delikatnie się uśmiechając. Rzeczywiście potrzebował pieniędzy, ale spostrzeżenie mężczyzny nieco mu ujmowało. Do cholery, przez większość swojego życia zawsze był tym najbogatszym.
-30 000-rzucił, patrząc mu prosto w oczy. Porywisty wiatr rozwiewał ich przemoczone włosy i ubrania, szum liści zagłuszał ich słowa, a ulewny deszcz sprawiał, że Draco powoli zaczynał marznąć. Chciał wynegocjować swój udział w głupich walkach i wrócić do domu.
-15-odparł nieugięcie mężczyzna, co Draco skomentował jedynie głośnym prychnięciem.
-35-poprawił go z perfidnym uśmiechem.
-35 000?-uniósł w górę brwi. -To śmieszna cena. Dam dwadzieścia i ani pensa więcej.
-Miło się rozmawiało-zaśmiał się z kpiną Draco, a potem odwrócił się i zaczął iść w kierunku domu.
-25 000 i stała posada pracy w siłowni-krzyknął za nim mężczyzna.
Zatrzymał się i uśmiechnął pod nosem, a potem podszedł do niego i wyciągnął do niego dłoń.
-Umowa-potwierdził delikatnym skinieniem głowy.
-Ale to ma być wielkie widowisko-zagroził mu facet w garniturze.
-Oczywiście-uśmiechnął się Draco. Co do pracy, nie zamierzał zadawać pytań. Potrzebował jakiejś, a i tak zamierzał ją szybko rzucić.
-Za godzinę na ringu-pożegnał się z nim mężczyzna, a potem odszedł.
***
Po raz ostatni przechylił szklankę i opróżnił ją do końca, biorąc ostatni łyk wody. Oddychał głęboko, wciąż jednak spokojnie i umiarkowanie, jakby zbliżająca się walka nie miała dla niego żadnego znaczenia. Jakby to, że gra o wysoką stawkę nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Bo to nie była wysoka stawka. Nie dla niego. Odkąd na szali nie leżało życie jego lub osób, które były dla niego ważne, nic nie było wstanie zatrząść jego światem i wyprowadzić go z równowagi.
-Gotowy?
Ciut ironicznie uśmiechnął się pod nosem, a później odwrócił się w stronę mężczyzny, który spędzał z nim czas w tym pokoju. Za słabymi tekturowymi drzwiami miała odbyć się walka. Przez cienkie ściany bez trudu był wstanie dosłyszeć ryk dopingującego tłumu.
Powoli skinął głową, a potem zmarszczył brwi i z zamyśleniem rozprostował ręce. Wyciągnął je przed siebie, a później splatając ze sobą palce, wygiął je i mocno nimi strzelił. Stojący przed nim mężczyzna skrzywił się na ten dźwięk, dźwięk wskakujących na swoje miejsce kostek, a potem sięgnął do klamki i otworzył mu drzwi z lekkim strachem skanując jego twarz. Twarz zwycięzcy, prawdziwego wojownika, pewnego siebie i zdecydowanego mężczyzny. Jego stalowoszare oczy nie wyrażały niczego prócz pełnego oddania, zaangażowania w sprawę. Był spokojny i nie oszalały na punkcie wygranej, ale jednak wciąż skupiony i zdeterminowany by dosięgnąć celu.
[...]
-Na raz, dwa... trzy!
Napakowany facet rzucił się na niego z pięściami, a potem zawył przez zaciśnięte ze złości zęby i splunął śliną, kiedy Draco zrobił umiejętny unik. Wciąż nie miał odpowiedniego pomysłu. Wizji, która pozwoliłaby mu uczynić tę walkę spektakularnym i niezapomnianym widowiskiem. Oszalały tłum był mu całkiem obcy, nie miał pojęcia czego po nim oczekuje. Po raz kolejny zrobił serię uników i nie kontratakując stanął nieco na uboczu, wciąż zwodząc swojego przeciwnika.
Kiedy był śmierciożercą, Czarny Pan organizował podobne turnieje. Kazał swoim zwolennikom ustawić się w kręgu i obserwować jak dwójka z nich zaciekle walczy po środku. Zwykle na śmierć i życie.
Doskonale pamiętał jak stał pośród rozszalałej widowni, wyjącej z uciechy, kiedy jeden z uczniów Voldemorta padał na ziemię, często ugodzony przez śmiercionośne zaklęcie, lub po prostu zbyt wycieńczony licznymi torturami by znów stanąć na nogach. Jak wielką radość sprawiał obserwującym walkę, kiedy wreszcie zamykał oczy i się poddawał. Ludzie uwielbiali dramaty, spektakularne śmierci, ale jeszcze bardziej lubili kiedy zyskiwali nowego bohatera. Kiedy ich ulubieniec, silny i niepokonany pewnego dnia zwyczajnie padał jak mucha, bo nadszedł czas by poznali nowego zwycięzcę. Kiedy ktoś na pozór skazany na porażkę, okazywał się silniejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Uśmiechnął się nieco szalenie, kiedy w końcu nieco za późno wykonał unik i oberwał w twarz, a siła ciosu posłała go na drugi koniec ringu. Czyż nie o to chodziło? By w pewnym momencie wstał z ziemi, otarł strużkę krwi z rozciętej wargi i na drżących nogach pokonał swojego rywala?
Mężczyzna kopnął go w brzuch. Niezbyt dokładnie, raczej rozwścieczenie i nieprecyzyjnie, dlatego jedyne co przyszło mu zrobić to skulić się na ziemi i udać, że naprawdę cierpi. Skrzywił się mocno i zacisnął powieki, jednak tylko na krótki moment, bo jego bystre oczy bezustannie śledziły poczynania mężczyzny. Jego ciężkie kroki zatrzęsły ringiem, kiedy stanął przed jego twarzą i złapał go za materiał koszulki bez rękawów, mocno nią szarpiąc. Nim się obejrzał, wisiał już kilka centymetrów nad ziemią, trzymany przez rosłe ramiona wyglądającego jak krzyżówka człowieka i goryla mężczyzny.
-Co z tobą?-uśmiechnął się przez zaciśnięte, krzywe zęby, nieopacznie go przy tym opluwając. -Walcz!-ryknął wprost w jego twarz, a później puścił materiał jego koszulki i rzucił go na ziemię.
Draco skrzywił się, kiedy poczuł tępy ból w nogach, ale nic nie powiedział, wciąż uważając, że to jeszcze zbyt wcześnie by próbować się odkuć. To miało być epickie, miał pozbawić nadziei wszystkich, którzy stawiali na niego w tym pojedynku. Miał stać się ofiarą, bezbronnym, kulącym się w rogu ringu chłopcem. Miał być szalony. Jeszcze bardziej niż do tej pory.
Celowo zamachnął się na mężczyznę. Nieco zbyt wolno i niedokładnie, a potem ponownie uśmiechnął się, kiedy wylądował na ziemi. Pomiatany przez o niemal połowę wyższego od niego faceta. To musiało wyglądać tragicznie. Splunął krwią i dźwignął się na nogi, tym razem biegiem ruszając na mężczyznę. I tym razem ten okazał się szybszy. Złapał go w pasie i odrzucił na bok, celowo robiąc to tak, by Draco uderzył się w głowę.
Tłum zawył. Jego obolałe skronie przeszył ból, kiedy w starej siłowni rozległy się gwizdy i stłumione buczenie.
-Poddaj się, zanim cię wykończę, gówniarzu-poradził mu jego przeciwnik, dumnie prężąc swoje muskuły. -Teraz!!-ryknął, wznosząc ręce w górę, a tłum zawył, wywrzaskując z radością jego imię.
I wtedy ją zobaczył. Ze strapionym wyrazem twarzy przeciskała się przez tłum cisnący się wokół ringu i przykładała dłoń do ust, zupełnie ignorując oglądających się za nią mężczyzn. Patrzyła mu prosto w oczy. Z niedowierzaniem i strachem, a on poczuł się tak, jakby ziemia osuwała mu się spod nóg. W istocie napakowany mężczyzna przed nim, po raz kolejny sprzedał mu cios, który posłał go na koniec ringu.
-Draco!-słyszał jak krzyczy jego imię, tak inaczej brzmiące, pośród wiwatów wykrzykiwanych przez pijanych mężczyzn i rozpustne kobiety. Jej ton był... zmartwiony, przerażony i złamany, jakby powstrzymywała się od płaczu.
-No nie...-wywrócił oczami i odetchnął ciężko, bo to wręcz niemożliwe, że ona pojawiła się tu teraz, w tak niestosownym momencie. Dlaczego ona tu weszła? Do cholery, to było niebezpieczne miejsce i musiał ją jak najszybciej wyprowadzić...
-Uciekasz?-zaśmiał się za jego plecami mężczyzna, kiedy zapominając o całym świecie próbował przecisnąć się między linami ringu i dostać się do Hermiony. Zamarł.
Jego oczy błyszczały kiedy zwinnie obrócił się w jego stronę i uśmiechnął się szaleńczo, uśmiechając do niego w ułamku sekundy. Musiał na moment zapomnieć o spektakularności, kiedy szybkim, nie nadającym się do odnotowania ludzkim okiem ruchem, podciął go i położył na ziemi, a potem wygiął ręce i je połamał.
Tłum zawył po raz kolejny, rozkoszując się najwyraźniej odrażającym dźwiękiem łamanych kości.
Wygrał. Znowu. Jak zwykle.
***
-Co ty tu robisz?-zapytał przez zaciśnięte ze złości zęby, kiedy przeskoczył przez ogradzające ring liny i podszedł do niej, ściskając za nadgarstek. Nie zwracając uwagi na nic, zwłaszcza na tłum, zaczął prowadzić ją w stronę wyjścia.
-Facet, który mieszka naprzeciwko ciebie, powiedział, że wyszedłeś, bo masz dzisiaj walki i gada o tym połowa dzielnicy. Powiedział, że mnie zaprowadzi. Też szedł cię zobaczyć-wyjaśniła, nie walcząc z nim, kiedy niezbyt delikatnie wyciągnął ją na chłodną, zalaną przez niedawny deszcz ulicę.
-Ugh, nie wierzę, że to zrobiłaś-jęknął z frustracją, maniakalnym gestem, mierzwiąc wilgotne od potu włosy. Jego głos był podniesiony. On na nią do cholery krzyczał! Zrobiła urażoną minę i splotła ręce na piersi, unosząc w górę jedną brew.
-Nie, to ja nie wierzę, że ty to zrobiłeś. Jak możesz brać udział w nielegalnych walkach?!-odparła podobnym tonem, dźgając go palcem w pierś.
-Nie, nie rozmawiamy teraz o mnie-pokręcił z irytacją głową, odganiając od siebie nieprzyjemne myśli. -Masz pojęcie jak tu jest niebezpiecznie? Co by było gdybym cię nie zobaczył? Czy ty w ogóle myślałaś co to za środowisko? Do cholery, każdy z facetów tutaj, chciałby wziąć cię przy tamtej ścianie-warknął, wskazując palcem ścianę z cegły w zaułku nieopodal.
Prychnęła pod nosem i wywróciła oczami.
-Jesteś nienormalny-stwierdziła, a potem skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się, zaczynając iść w swoją stronę.
-Hermiona?-krzyknął za nią, wyraźnie rozzłoszczony. -Dokąd ty kurwa idziesz?-zapytał, wyrzucając ręce do góry. Patrzył jak gwałtownie odwraca się, a potem dochodzi do niego i unosi rękę do góry.
-Czy ty mnie chciałaś spoliczkować?-zapytał z niedowierzaniem, wysoko unosząc brwi. Jej ręka zatrzymała się tuż przed jego twarzą. Mocno zaciśnięta w jego stalowym uścisku.
-Jak to może być moja wina?!-zapytała, głośno na niego krzycząc. Nie zamierzał upominać jej, że są na środku ulicy, w dodatku w środku nocy. W tej dzielnicy to były standardy. Jacyś szaleńcy, którzy wrzeszczą ile się da o tej porze, bo po co marnować dzień na wykrzykiwanie na głos swoich problemów...
-O co ci chodzi?-wzniósł oczy ku niebu.
-Jesteś bezczelny-stwierdziła przez zaciśnięte ze złości zęby, a potem wyrwała dłoń z jego uścisku i odwróciła się, zaczynając iść wzdłuż ulicy.
-Hermiona...-zawołał za nią, siląc się na opanowany ton. To on powinien być zły na nią. Nigdy nie powinna zapuszczać się w te rejony dzielnicy. Nigdy nie wybaczyłby jej, ani sobie, gdyby coś się jej stało. Myślał, że była mądrzejsza, że nie weszłaby do meliny, schronienia dla najgorszych przestępców Londynu.
Zignorowała go. Szła brukowanym chodnikiem, wściekle stawiając kroki, stukając przy tym swoimi niewielkimi obcasami.
-Hermiona-powtórzył, ale ona wciąż szła przed siebie, nie zwracając na niego uwagi. -Zaczekaj!-wywrócił oczami.
Zacisnęła szczękę i szybko zamrugała oczami, czując wzbierające się jej pod powiekami łzy. Czy on był normalny?! Wrzeszczał na nią bez powodu, chociaż należały się jej wyjaśnienia, dlaczego znalazła go jako uczestnika jakiejś chorej gry...
Samochody przejeżdżały obok niej, rozpryskując na około brudną wodę, zebraną na poboczu po ulewnym deszczu sprzed kilku godzin.
-Hermiona!
Wciąż za nią krzyczał, jakby myślał, że złość tak prędko jej przejdzie i do niego wróci. Była na niego nieprawdopodobnie wściekła.
Kolejny samochód przejechał obok niej, a jej przyszedł do głowy całkiem sensowny pomysł, który pomógł by jej jeszcze bardziej go wkurzyć. No bo po co teleportować się do domu, skoro chętnych do pomocy jest mnóstwo posiadających samochody londyńczyków?
Machnęła ręką na kolejne, zbliżające się auto i uśmiechnęła się z zadowoleniem pod nosem, kiedy jakiś mężczyzna zatrzymał się obok niej i odsunął szybę, posyłając jej to wygłodniałe spojrzenie. Nie myślała teraz o tym, że to co robi jest wyjątkowo głupie i nierozsądne. Chciała tylko zobaczyć jak wściekły jest Malfoy, który widzi, jak wsiada do samochodu z obcym facetem.
-Podwieziesz mnie?-zapytała, zalotnie się uśmiechając. Nim zdążyła na dobre wypowiedzieć to zdanie, została jednak brutalnie odciągnięta do tyłu i schowana za czyimiś plecami.
-Nie, nigdzie cię nie podwiezie-odparł za mężczyznę Draco, który dość szorstko ją traktując, obdarzył ją krótkim, morderczym spojrzeniem. Był wściekły, a więc się jej udało. Widok nachylającego się nad samochodem Dracona, który rzuca mężczyźnie lodowate spojrzenie i delikatnie mówiąc, przekazuje mu, żeby zjeżdżał, był dokładnie tym o co się prosiła.
Potem wbił palce w jej ramię i zaczął ciągnąć przez ulicę. Nic nie mówił, nawet na nią nie patrzył. Jedynie mocno zaciskał szczękę i co jakiś czas nieświadomie wzmacniał uścisk na jej ramieniu.
-Ej, to boli-powiedziała w końcu, prawdziwie na niego wkurzona. -Poważnie, Malfoy, zszedłeś już z ringu.
Puścił ją niemal natychmiastowo, gwałtownie odwracając się w jej stronę i zerkając w oczy. Stali już przed jego klatką. Było ciemno, ale ona i tak widziała jego wściekłe spojrzenie. Stalowoszare tęczówki błyszczały, kiedy tak w milczeniu mierzył ją żądnym krwi wzrokiem.
-Masz wiele powodów by być na mnie zła-powiedział wreszcie. Jego głos był cichy i opanowany, ale tylko na pozór. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to ten ton głosu, kiedy jest wściekły i sfrustrowany, ale stara się tego nie okazywać. -Ale to kurwa, nie powód by robić takie rzeczy. Nie rób tak. Nigdy. To było cholernie głupie wsiadać do pieprzonego samochodu z pierdolon...
-Odpuść-warknęła, nieoczekiwanie mu przerywając. Wywróciła oczami i mocno zacisnęła zęby. -Serio, przestań-dodała, widząc jego natarczywe spojrzenie. -To co robisz jest żałosne i cholernie niesprawiedliwe. Próbujesz odbiec od faktu, że wkręciłeś się w nielegalne walki i skupiasz się na mnie, chcesz mnie ukarać, chociaż to ty jesteś winny.
Prychnął pod nosem.
-Oczywiście-wywrócił oczami i zaśmiał się z kpiną.
-Zamierzałeś mi powiedzieć?-zapytała, rzucając mu wściekłe spojrzenie. Zachowywał się okropnie. Tak typowo dla prawdziwego Malfoya...
-Po co?-uniósł w górę brew. -Żebyś wzięła mnie za większego dupka i zaczęła wsiadać do samochodu z obcym facetem?-wyrzucił z siebie, z frustracją przesuwając ręką po brodzie. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę, a potem obdarzył ją niecierpliwym spojrzeniem. -Żeby dać ci kolejny powód do zostawienia mnie?
-Jesteś egoistą-stwierdziła, obdarzając go zdegustowanym spojrzeniem. -Nie myślisz, że tu chodzi o coś więcej?-zaśmiała się z goryczą, i szybko otarła wydostającą się jej spod powieki łzę. -Że na przykład cholernie mnie tym wystraszyłeś? Że nie chcę by coś ci się stało? Że to niebezpieczne?-podsunęła mu, unosząc w górę jedną brew. -Dlaczego ciągle masz mnie za taką osobę? Która jest z tobą wyłącznie dla własnego interesu? Że niby czekam byś dał mi powód bym odeszła?
Czuła się zraniona. Niedoceniona i sponiewierana. Chciała mu powiedzieć, że go kocha. Że to tylko o to w tym wszystkim chodzi, ale wiedziała, że on tego do niej nie czuje. Że tylko by się skompromitowała i wszystko zniszczyła. Było za wcześnie i chociaż to jedno wyznanie było by wstanie wszystko naprawić, to nie zamierzała tego mówić. Jeszcze.
Milczał. Patrzył jej prosto w oczy i czuł jak wszystko w nim umiera. Jak traci siłę i zapał do kłótni.
-Myślę, że desperacko, chcę cię zatrzymać przy sobie-wyznał, tonąc w jej przenikliwym spojrzeniu. -Wciągnąłem cię w okropne bagno, chociaż wcale nie chciałem i...-urwał, widząc smutny wyraz jej twarzy. -Nie chcę tego dla ciebie-przyznał, marszcząc brwi. -I tak, powiedziałem ci, że byłem śmierciożercą, że robiłem okropne rzeczy i do tego chodzę tam i bije się za ogromne pieniądze, a to nawet nie jest połowa rzeczy, których boję ci się powiedzieć, bo...-jego głos się załamał. Patrzył na nią z frustracją i niezdecydowaniem, a potem spuścił głowę i westchnął cicho. -Pójdziesz ze mną na górę?-zapytał.
Niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, a potem wbiła wzrok w swoje czarne buty na niskim obcasie i westchnęła cicho, wsuwając ręce do kieszeni długiego, beżowego płaszcza.
-To nie jest dobry pomysł-stwierdziła, bo doskonale wiedziała jak to się skończy, jeżeli się zgodzi. On zaciągnie ją do łóżka, będzie nieprawdopodobnie miły i otwarty, sprawi, że zakocha się w nim jeszcze mocniej. A potem wróci do tego jaki jest na co dzień. Znów ją zrani, stanie się niedostępny i chłodny. I nigdy nie odwzajemni jej uczuć.
-Powiesz chociaż po co tu przyszłaś? Czemu mnie szukałaś?-zapytał, z frustracją pocierając dłonią kark. Bardzo dobrze wiedział, że zawalił sprawę.
Pociągnęła nosem i splotła ręce na piersi, otulając się ramionami. Było wyjątkowo chłodno, nawet jak na listopadowy wieczór, a ona chyba się przeziębiła.
-Harry nie wrócił-wyznała, unosząc ramiona do góry. -To poważniejsze niż myślałam, naprawdę się przejął-jej głos zadrżał od smutku, kiedy w końcu zdobyła się by spojrzeć Draconowi w oczy.
Zmarszczył brwi.
-Martwię się o niego.
Mimowolnie prychnął pod nosem. Martwi się o niego. Ona się o niego martwi. No po prostu cudownie. I jeszcze nie mógł zrobić czegoś co odwróciłoby jej uwagę od pieprzonego Pottera, bo się z nią pokłócił.
-Draco.
-Co?-zapytał nieco zbyt szorstko, kiedy przeniósł na nią spojrzenie. Zrozumiał. Obraziła się na niego, i zamierzała wrócić do domu, rozmyślać o tym jaki to bezmyślny i biedny jest pieprzony Potter.
-Co jeżeli coś mu się stało?
Wzniósł oczy ku niebu. Dlaczego jej oczy się szkliły? Dlaczego zamierzała płakać? Dlaczego do cholery pieprzony Potter był dla niej taki ważny?
-Nic mu się nie stało-zaprzeczył, bo to jedyne na co był wstanie się teraz zdobyć. Obserwował jak drżące westchnięcie wyrywa się jej z ust, podczas gdy kciukami szybko wyciera świeże łzy z policzków. Ale nie potrafił jej współczuć. Był na nią zły.
Pociągnęła nosem, a później uśmiechnęła się gorzko, powoli kiwając głową.
-Świetnie-prychnęła i odwróciła się zmierzając w stronę wyjścia z ulicy. Nie zamierzał iść za nią.
Stał i z zamyśleniem obserwował jak jej szczupła sylwetka oddala się. Jak ucieka mu, przelatując mu między palcami, a on, chociaż z pełną zwinnością był wstanie zacisnąć dłoń i mieć ją w garści, nawet nie próbował.
-O Merlinie, jesteś taki beznadziejny!
A jednak mu nie uciekała. Z lekkim zaskoczeniem patrzył jak gwałtownie odwraca się i wyrzuca ręce do góry, rzucając mu zdesperowane spojrzenie.
-Przyszłam tu, bo myślałam, że jesteś jedyną osobą, która jest wstanie to zrozumieć. On był moim najlepszym przyjacielem!-wyrzuciła z siebie, podczas gdy on wciąż stał, przyglądając się jej z kamiennym wyrazem twarzy. W istocie wiedział jak to jest stracić lub martwić się o przyjaciela, tyle, że on się z żadnym z nich nie całował... -Co jeżeli stracę go na zawsze? Zawsze mówił gdzie wychodzi i kiedy wróci. Co jeśli zrobi to co Ron, jeżeli on...-urwała z frustracją wycierając słone łzy z policzków. -Jeżeli on też mnie zostawi?
Odetchnął cicho i przymknął na moment oczy. Jakim on był dupkiem... Zamierzał się poddać. Bez zastanowienia rozchylił ramiona i z niemym błaganiem spojrzał jej w oczy, prosząc by mu wybaczyła. Nie zamierzał pozwolić by kiedykolwiek czuła się niechciana. Żeby została sama ze swoimi problemami i niepoukładanym życiem.
Bez zastanowienia wbiegła w jego ramiona i oplatając go rękami w pasie, przylgnęła do niego z pełnym zaufaniem. Potrzebowała go. To, że tak często się kłócili nie miało teraz znaczenia.
-Przepraszam, że jestem ignorantem-powiedział, kiedy tonąc w jej uścisku, oparł brodę na czubku jej głowy.
-Nie wsiadłabym z tamtym facetem do samochodu-odparła cicho, mocniej go przytulając. Palce mocno zacisnęła na materiale jego szarej koszulki bez rękawów. Czuła jak jego ciało powoli traci swe ciepło. Na dworze było zimno, a on stał tu bez żadnego okrycia.
-Wiem-przesunął dłonią po jej włosach, palcami zaczepiając o pojedyncze kosmyki. -Ale to i tak było niemądre.
-Nie chcę, żebyś się bił-wyszeptała, unosząc głowę i spoglądając mu w oczy. Jej delikatny, czuły dotyk skierował się w stronę szczęki, w którą oberwał podczas niedawnej walki. Czy to znaczyło, że został mu ślad?
Westchnął cicho.
-Możemy porozmawiać o tym jutro?-poprosił, wciąż nie wypuszczając jej ze swoich ramion. Był zmęczony i zmarznięty, a to nie był łatwy temat i nie zamierzał przeprowadzać go w takich warunkach.
-Okay-westchnęła smętnie i spuściła głowę.
-Zostaniesz?-zapytał z nadzieją.
-Draco...
-Proszę?
-Harry...-zaczęła z niezdecydowaniem.
-Poszukam go rano. Obiecuję-przysiągł, zerkając jej prosto w oczy. -Powinniśmy odpocząć.
***
Siedziała na kanapie w jego salonie, o ile główny pokój w jego mieszkaniu można nazwać było salonem. Teraz w ten chłodny, listopadowy wieczór jeszcze bardziej we znaki dawał się brak ogrzewania. Draco powinien coś z tym zrobić. Nie wyobrażała sobie jak przetrwa, kiedy nastanie prawdziwa zima.
Westchnęła i szczelniej okryła się kocem, mocniej zaciskając dłonie na powierzchni ceramicznego kubka z herbatą. Źle się czuła z tym, że tak często się nie dogadywali.
Do jej uszu dotarł dźwięk urywanej wody. Draco skończył już prysznic. Nie potrzebowała wiele czasu, wystarczyło jej policzyć do piętnastu, a chłopak, w ciemnych, luźnych spodniach i białym ręczniku przewieszonym przez szyję stanął w wyjściu z łazienki. Na widok jego nagiego torsu, po jej ciele przeszły dreszcze. Nie dlatego, że cały był posiniaczony, ani że mimo tego wyglądał niesamowicie pociągająco. Czy on tu do cholery nie zamarzał?!
-Nie jest ci zimno?-zapytała z zaskoczeniem, wypowiadając swoje myśli na głos.
Zmarszczył brwi i uśmiechnął się delikatnie, siadając obok niej na sofie i wślizgując się pod koc.
-Trochę. Znów wyłączyli ciepłą wodę-wyznał, przysuwając się do niej tak blisko, jak tylko był wstanie. Jego ciało było chłodne. Czuła to, nawet jeżeli przylegało do niej przez warstwę jej koszuli i swetra.
-Zamierzasz coś z tym zrobić?-zapytała z troską ale i niepokojem, bo przecząca odpowiedź była tym czego się obawiała.
-Tak, tak sądzę-przyznał, wzruszając ramionami. -Za pieniądze z dzisiejszej walki będę mógł wynająć coś lepszego-dodał z zamyśleniem. O ile bogaty dupek, który go zatrudnił w ogóle wywiąże się z umowy i przekaże mu słuszną zapłatę.
-Draco to jest niebezpieczne-powiedziała ze smutkiem i szczerym zmartwieniem, kiedy znów przypomniała sobie, że on to robi. Wspomnienie chłopaka miotanego przez jakiegoś goryla na ringu było potworne. Nie myślała, że od teraz będzie wstanie spokojnie zasnąć bez niego, jeżeli nie będzie miała jakiegoś wiarygodnego dowodu, że w tym czasie nie walczy w przerażającej siłowni.
-Hermiona...
Odsunęła się kiedy wyciągnął do niej rękę. Nie miała ochoty słuchać zapewnień, że wszystko będzie w porządku. Nic do cholery nie było w porządku, od kiedy jego ciało zaczęły znaczyć kolejne siniaki, a on krzywił się przy każdym gwałtowniejszym ruchu.
-To nie jest nawet w połowie tak niebezpieczne jak moje życie sprzed kilku miesięcy, okay? Przysięgam, że mam wszystko pod kontrolą.
Prychnęła pod nosem.
-A więc to o to chodzi? Brakuje ci adrenaliny? Jesteś sfrustrowany faktem, że nareszcie możesz normalnie żyć? Że jesteś bezpieczny i masz szansę zacząć wszystko od nowa?
Zacisnął szczękę. O ile bezpiecznym i normalnym życiem można nazwać stałe bycie pionkiem i ofiarą śmierciożerców, to tak, był tym sfrustrowany. Cholernie.
-Pogadamy o tym jutro?-zaproponował, przeczesując palcami swoje włosy. Nie zamierzał tego zostawić.
-Taaak...-przełknęła głośno ślinę i wstała z kanapy, zsuwając z niego koc. -Dobranoc Draco.
-Dobranoc-odparł z zamyśleniem, odchylając głowę do tyłu. Jego ciało przeszedł dreszcz zimna. Nie zamierzał spać sam, chyba by umarł. Zwinnie zeskoczył z kanapy, a później ruszył w stronę łóżka i robiąc krótki rozpęd rzucił się na nie, lądując tuż obok dziewczyny.
-Co robisz?-spytała z irytacją. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy przerzuciwszy dłoń przez jej talię, przyciągnął ją jak najbliżej swojej piersi.
-Nie bądź na mnie zła-poprosił, powoli całując ją w ramię.
-Idź spać, Draco-odparła ze zmęczeniem, jednocześnie ziewając. Chyba tylko ona wiedziała, że tak naprawdę nie potrafiła się na niego złościć. Przynajmniej niezbyt długo i to ją przerażało. Zakochała się w nim. Wystarczyło jej zaledwie kilka miesięcy by uczynić go jej największą słabością. By znalazła się w sytuacji bez wyjścia.
Tej nocy praktycznie w ogóle nie spała. Wsłuchiwała się w jego unormowane bicie serca i zastanawiała się czy kiedykolwiek będzie jego częścią. Czy zasłuży by stać się kimś ważnym w jego chaotycznym i niepoukładanym życiu? Nie miał pojęcia jak bardzo oszalała stała się na jego punkcie. Jak mocno go kochała.
---------------------------------
Hej hej! :P
Jak tam wakacje? Właśnie wróciłam i mam nadzieję, że wypoczęta, sprostałam zadaniu, dodając tę notkę. Myślicie, że Draco nie kocha Hermiony? :D
Nie przewiduję tego opowiadania na jakąś konkretną liczbę rozdziałów, wciąż nie mam pojęcia ile ich będzie i na razie zamierzam po prostu pisać aż nie skończą mi się pomysły ale może wy macie jakieś propozycje? Oczywiście to jeszcze nie zbliża się ku końcowi, jak dla mnie, dopiero się rozkręca, ale kto wie, macie specjalne życzenia?? :P
Kolejny rozdział jak najszybciej, tak właściwie to to zależy ile dacie mi motywacji xDD
Pozdrawiam!! :**** Jesteście naprawdę kochani ^^
-Hej, wszystko w porządku?-zapytał w końcu Draco, bo nie był idiotą i naprawdę widział, że ona ciągle o tym myśli.
-Tak, tak, jestem po prostu...-zamilkła, szukając odpowiedniego słowa na swoje ogólne rozbicie i roztargnienie-zamyślona.
-Możemy o tym porozmawiać-zadeklarował się, wyciągając dłoń nad stolikiem i łapiąc ją za rękę.
-Nie, powiedziałeś mi wystarczająco-stwierdziła, bo nie chciała, żeby czuł się przez nią osaczony. Domyślała się jak ciężko było mu się przed nią otworzyć, dlatego teraz nie śmiała wymagać, by robił to ponownie, tylko po to, by odpowiadać na pytania, na które ona już znała odpowiedzi. -Wszystko okay. naprawdę-pocieszyła go, kiedy nie przestawał patrzeć na nią strapionym spojrzeniem.
-Zawsze możesz odejść-przypomniał jej, delikatnie wzruszając ramionami. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. -Kiedy tylko wydam ci się zbyt popieprzony...
To prawda. Może przez myśl nie przeszło mu jak naprawdę miało by to wyglądać. Niby jak miałby pozwolić jej odejść? Ale wierzył, że prędzej czy później właśnie to by się stało. Musiałby się z nią pożegnać, ponieważ zasługiwała na więcej niż życie u jego boku.
-Nie mów tak-pokręciła głową, wyraźnie tym wyznaniem zirytowana. -Jestem dorosła i wiem co robię.
Uśmiechnął się delikatnie. Zdeterminowana jak zawsze. Był ciekawy czy postawiła go sobie za cel. Czy myślała, że uda się jej go zmienić.
-Będę musiała się zbierać-powiedziała nareszcie, po długiej chwili milczenia, kiedy to mierzyli się poważnymi spojrzeniami. -Poukładać rzeczy z Harry'm. Pewnie już wrócił do domu...
Zacisnął szczękę, kiedy dotarło do niego, że ona zamierza się z nim spotykać, wręcz dalej mieszkać pod jednym dachem. Do cholery on ją pocałował, więc powinna zerwać z nim kontakt!
-Zatrzymaj się u mnie-powiedział nagle, patrząc na nią ze zdecydowaniem.
-Co? Nie, Draco. Nie jestem bezdomna, tylko mam problemy z przyjacielem...
-Przyjacielem?-prychnął z powątpiewaniem.
-Pewnie miał ciężki dzień w pracy czy coś...
-Kiedy masz ciężki dzień w pracy, wracasz do domu, zapraszasz znajomych i sięgasz po piwo. Nie wyznajesz miłości swojej przyjaciółce na zawsze-powiedział wstając od stołu w dokładnie tym samym momencie co ona.
-Nie będę się z tobą o to kłócić-mruknęła, biorąc do ręki kurtkę wiszącą na oparciu krzesła. -Do zobaczenia nie długo-obiecała, a potem wspięła się na palce i szybko pocałowała go w policzek, zaraz potem zamierzając się odwrócić.
-Nie, nie rób tak. Nie odchodź w ten sposób-jęknął, bo to naprawdę mu się nie podobało. Przyciągnął ją do siebie i docisnął wargi do jej delikatnie rozchylonych ust, zaciskając ręce na jej talii. -On cię do cholery pocałował-powiedział cicho, kiedy zaczęli stykać się czołami.
-Draco...
-Nie potrafię się z tym pogodzić, więc kiedy tak po prostu się odwracasz i idziesz do niego...
-Hej-ujęła jego twarz w dłonie i z powagą spojrzała mu w oczy. -To ty jesteś moim chłopakiem, tak?
***
Kiedy dochodził do domu był już późny wieczór. Księżyc skrył się za deszczowymi chmurami, które teraz zsyłały na ziemię duże krople wody. Wiał nieprzyjemny wiatr, a ustawione wzdłuż drogi latarnie świeciły bladym, mrugającym światłem, zakłócanym przez ciche trzaski.
-Kogo my tu mamy.
Odetchnął cicho, a potem powoli odwrócił się do tyłu, zaciskając dłonie w pięści. Nie był to żaden z śmierciożerców, był pewien, po tym gdy zlustrował go poważnym wzrokiem, ale wciąż budował się w nim niepokój, bo do cholery, nie miał pojęcia kim jest ten facet.
-Dawno się u nas nie pojawiałeś...
Zmrużył oczy, próbując przypomnieć sobie o co mu chodzi. Spod jego eleganckiego, ciemnobrązowego płaszcza wystawał fragment idealnie skrojonego, granatowego garnituru i kołnierzyk jasnej koszuli. Wyglądał na cynicznego bieznesmena z worem pieniędzy w każdej kieszeni.
-Walki-uśmiechnął się ironicznie pod nosem, nareszcie przeżywając olśnienie. Niemal oczywistym było, że stał przed nim organizator nielegalnych walk w starej siłowni tej zapadłej dzielnicy.
-W rzeczy samej-przytaknął z zamyśleniem mężczyzna. -Dziś urządzamy mały turniej. Dobrze by było, gdybyś wpadł.
-Nie wiem-wzruszył ramionami blondyn, wciskając ręce do kieszeni swoich spodni. Na moment przygryzł dolną wargę i uważnym spojrzeniem zlustrował stojącego przed nim faceta.
-10 000-zaoferował mężczyzna, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Draco prychnął pod nosem, nieco rozbawiony tą kwotą pieniędzy. Rozumiał gdyby to były galeony, ale śmieszne mugolskie pieniądze?
-Mam tam iść i ryzykować trwałym urazem za 10 000?-zapytał z niedowierzaniem. -Nie bądź śmieszny to mi nawet nie pokryje kosztów rehabilitacji-zaśmiał się ironicznie, splatając ręce na piersi. Tak, zamierzał się targować.
-To duże pieniądze, a ty wyglądasz na takiego, który by ich potrzebował...
Blondyn pokiwał głową, delikatnie się uśmiechając. Rzeczywiście potrzebował pieniędzy, ale spostrzeżenie mężczyzny nieco mu ujmowało. Do cholery, przez większość swojego życia zawsze był tym najbogatszym.
-30 000-rzucił, patrząc mu prosto w oczy. Porywisty wiatr rozwiewał ich przemoczone włosy i ubrania, szum liści zagłuszał ich słowa, a ulewny deszcz sprawiał, że Draco powoli zaczynał marznąć. Chciał wynegocjować swój udział w głupich walkach i wrócić do domu.
-15-odparł nieugięcie mężczyzna, co Draco skomentował jedynie głośnym prychnięciem.
-35-poprawił go z perfidnym uśmiechem.
-35 000?-uniósł w górę brwi. -To śmieszna cena. Dam dwadzieścia i ani pensa więcej.
-Miło się rozmawiało-zaśmiał się z kpiną Draco, a potem odwrócił się i zaczął iść w kierunku domu.
-25 000 i stała posada pracy w siłowni-krzyknął za nim mężczyzna.
Zatrzymał się i uśmiechnął pod nosem, a potem podszedł do niego i wyciągnął do niego dłoń.
-Umowa-potwierdził delikatnym skinieniem głowy.
-Ale to ma być wielkie widowisko-zagroził mu facet w garniturze.
-Oczywiście-uśmiechnął się Draco. Co do pracy, nie zamierzał zadawać pytań. Potrzebował jakiejś, a i tak zamierzał ją szybko rzucić.
-Za godzinę na ringu-pożegnał się z nim mężczyzna, a potem odszedł.
***
Po raz ostatni przechylił szklankę i opróżnił ją do końca, biorąc ostatni łyk wody. Oddychał głęboko, wciąż jednak spokojnie i umiarkowanie, jakby zbliżająca się walka nie miała dla niego żadnego znaczenia. Jakby to, że gra o wysoką stawkę nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Bo to nie była wysoka stawka. Nie dla niego. Odkąd na szali nie leżało życie jego lub osób, które były dla niego ważne, nic nie było wstanie zatrząść jego światem i wyprowadzić go z równowagi.
-Gotowy?
Ciut ironicznie uśmiechnął się pod nosem, a później odwrócił się w stronę mężczyzny, który spędzał z nim czas w tym pokoju. Za słabymi tekturowymi drzwiami miała odbyć się walka. Przez cienkie ściany bez trudu był wstanie dosłyszeć ryk dopingującego tłumu.
Powoli skinął głową, a potem zmarszczył brwi i z zamyśleniem rozprostował ręce. Wyciągnął je przed siebie, a później splatając ze sobą palce, wygiął je i mocno nimi strzelił. Stojący przed nim mężczyzna skrzywił się na ten dźwięk, dźwięk wskakujących na swoje miejsce kostek, a potem sięgnął do klamki i otworzył mu drzwi z lekkim strachem skanując jego twarz. Twarz zwycięzcy, prawdziwego wojownika, pewnego siebie i zdecydowanego mężczyzny. Jego stalowoszare oczy nie wyrażały niczego prócz pełnego oddania, zaangażowania w sprawę. Był spokojny i nie oszalały na punkcie wygranej, ale jednak wciąż skupiony i zdeterminowany by dosięgnąć celu.
[...]
-Na raz, dwa... trzy!
Napakowany facet rzucił się na niego z pięściami, a potem zawył przez zaciśnięte ze złości zęby i splunął śliną, kiedy Draco zrobił umiejętny unik. Wciąż nie miał odpowiedniego pomysłu. Wizji, która pozwoliłaby mu uczynić tę walkę spektakularnym i niezapomnianym widowiskiem. Oszalały tłum był mu całkiem obcy, nie miał pojęcia czego po nim oczekuje. Po raz kolejny zrobił serię uników i nie kontratakując stanął nieco na uboczu, wciąż zwodząc swojego przeciwnika.
Kiedy był śmierciożercą, Czarny Pan organizował podobne turnieje. Kazał swoim zwolennikom ustawić się w kręgu i obserwować jak dwójka z nich zaciekle walczy po środku. Zwykle na śmierć i życie.
Doskonale pamiętał jak stał pośród rozszalałej widowni, wyjącej z uciechy, kiedy jeden z uczniów Voldemorta padał na ziemię, często ugodzony przez śmiercionośne zaklęcie, lub po prostu zbyt wycieńczony licznymi torturami by znów stanąć na nogach. Jak wielką radość sprawiał obserwującym walkę, kiedy wreszcie zamykał oczy i się poddawał. Ludzie uwielbiali dramaty, spektakularne śmierci, ale jeszcze bardziej lubili kiedy zyskiwali nowego bohatera. Kiedy ich ulubieniec, silny i niepokonany pewnego dnia zwyczajnie padał jak mucha, bo nadszedł czas by poznali nowego zwycięzcę. Kiedy ktoś na pozór skazany na porażkę, okazywał się silniejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Uśmiechnął się nieco szalenie, kiedy w końcu nieco za późno wykonał unik i oberwał w twarz, a siła ciosu posłała go na drugi koniec ringu. Czyż nie o to chodziło? By w pewnym momencie wstał z ziemi, otarł strużkę krwi z rozciętej wargi i na drżących nogach pokonał swojego rywala?
Mężczyzna kopnął go w brzuch. Niezbyt dokładnie, raczej rozwścieczenie i nieprecyzyjnie, dlatego jedyne co przyszło mu zrobić to skulić się na ziemi i udać, że naprawdę cierpi. Skrzywił się mocno i zacisnął powieki, jednak tylko na krótki moment, bo jego bystre oczy bezustannie śledziły poczynania mężczyzny. Jego ciężkie kroki zatrzęsły ringiem, kiedy stanął przed jego twarzą i złapał go za materiał koszulki bez rękawów, mocno nią szarpiąc. Nim się obejrzał, wisiał już kilka centymetrów nad ziemią, trzymany przez rosłe ramiona wyglądającego jak krzyżówka człowieka i goryla mężczyzny.
-Co z tobą?-uśmiechnął się przez zaciśnięte, krzywe zęby, nieopacznie go przy tym opluwając. -Walcz!-ryknął wprost w jego twarz, a później puścił materiał jego koszulki i rzucił go na ziemię.
Draco skrzywił się, kiedy poczuł tępy ból w nogach, ale nic nie powiedział, wciąż uważając, że to jeszcze zbyt wcześnie by próbować się odkuć. To miało być epickie, miał pozbawić nadziei wszystkich, którzy stawiali na niego w tym pojedynku. Miał stać się ofiarą, bezbronnym, kulącym się w rogu ringu chłopcem. Miał być szalony. Jeszcze bardziej niż do tej pory.
Celowo zamachnął się na mężczyznę. Nieco zbyt wolno i niedokładnie, a potem ponownie uśmiechnął się, kiedy wylądował na ziemi. Pomiatany przez o niemal połowę wyższego od niego faceta. To musiało wyglądać tragicznie. Splunął krwią i dźwignął się na nogi, tym razem biegiem ruszając na mężczyznę. I tym razem ten okazał się szybszy. Złapał go w pasie i odrzucił na bok, celowo robiąc to tak, by Draco uderzył się w głowę.
Tłum zawył. Jego obolałe skronie przeszył ból, kiedy w starej siłowni rozległy się gwizdy i stłumione buczenie.
-Poddaj się, zanim cię wykończę, gówniarzu-poradził mu jego przeciwnik, dumnie prężąc swoje muskuły. -Teraz!!-ryknął, wznosząc ręce w górę, a tłum zawył, wywrzaskując z radością jego imię.
I wtedy ją zobaczył. Ze strapionym wyrazem twarzy przeciskała się przez tłum cisnący się wokół ringu i przykładała dłoń do ust, zupełnie ignorując oglądających się za nią mężczyzn. Patrzyła mu prosto w oczy. Z niedowierzaniem i strachem, a on poczuł się tak, jakby ziemia osuwała mu się spod nóg. W istocie napakowany mężczyzna przed nim, po raz kolejny sprzedał mu cios, który posłał go na koniec ringu.
-Draco!-słyszał jak krzyczy jego imię, tak inaczej brzmiące, pośród wiwatów wykrzykiwanych przez pijanych mężczyzn i rozpustne kobiety. Jej ton był... zmartwiony, przerażony i złamany, jakby powstrzymywała się od płaczu.
-No nie...-wywrócił oczami i odetchnął ciężko, bo to wręcz niemożliwe, że ona pojawiła się tu teraz, w tak niestosownym momencie. Dlaczego ona tu weszła? Do cholery, to było niebezpieczne miejsce i musiał ją jak najszybciej wyprowadzić...
-Uciekasz?-zaśmiał się za jego plecami mężczyzna, kiedy zapominając o całym świecie próbował przecisnąć się między linami ringu i dostać się do Hermiony. Zamarł.
Jego oczy błyszczały kiedy zwinnie obrócił się w jego stronę i uśmiechnął się szaleńczo, uśmiechając do niego w ułamku sekundy. Musiał na moment zapomnieć o spektakularności, kiedy szybkim, nie nadającym się do odnotowania ludzkim okiem ruchem, podciął go i położył na ziemi, a potem wygiął ręce i je połamał.
Tłum zawył po raz kolejny, rozkoszując się najwyraźniej odrażającym dźwiękiem łamanych kości.
Wygrał. Znowu. Jak zwykle.
***
-Co ty tu robisz?-zapytał przez zaciśnięte ze złości zęby, kiedy przeskoczył przez ogradzające ring liny i podszedł do niej, ściskając za nadgarstek. Nie zwracając uwagi na nic, zwłaszcza na tłum, zaczął prowadzić ją w stronę wyjścia.
-Facet, który mieszka naprzeciwko ciebie, powiedział, że wyszedłeś, bo masz dzisiaj walki i gada o tym połowa dzielnicy. Powiedział, że mnie zaprowadzi. Też szedł cię zobaczyć-wyjaśniła, nie walcząc z nim, kiedy niezbyt delikatnie wyciągnął ją na chłodną, zalaną przez niedawny deszcz ulicę.
-Ugh, nie wierzę, że to zrobiłaś-jęknął z frustracją, maniakalnym gestem, mierzwiąc wilgotne od potu włosy. Jego głos był podniesiony. On na nią do cholery krzyczał! Zrobiła urażoną minę i splotła ręce na piersi, unosząc w górę jedną brew.
-Nie, to ja nie wierzę, że ty to zrobiłeś. Jak możesz brać udział w nielegalnych walkach?!-odparła podobnym tonem, dźgając go palcem w pierś.
-Nie, nie rozmawiamy teraz o mnie-pokręcił z irytacją głową, odganiając od siebie nieprzyjemne myśli. -Masz pojęcie jak tu jest niebezpiecznie? Co by było gdybym cię nie zobaczył? Czy ty w ogóle myślałaś co to za środowisko? Do cholery, każdy z facetów tutaj, chciałby wziąć cię przy tamtej ścianie-warknął, wskazując palcem ścianę z cegły w zaułku nieopodal.
Prychnęła pod nosem i wywróciła oczami.
-Jesteś nienormalny-stwierdziła, a potem skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się, zaczynając iść w swoją stronę.
-Hermiona?-krzyknął za nią, wyraźnie rozzłoszczony. -Dokąd ty kurwa idziesz?-zapytał, wyrzucając ręce do góry. Patrzył jak gwałtownie odwraca się, a potem dochodzi do niego i unosi rękę do góry.
-Czy ty mnie chciałaś spoliczkować?-zapytał z niedowierzaniem, wysoko unosząc brwi. Jej ręka zatrzymała się tuż przed jego twarzą. Mocno zaciśnięta w jego stalowym uścisku.
-Jak to może być moja wina?!-zapytała, głośno na niego krzycząc. Nie zamierzał upominać jej, że są na środku ulicy, w dodatku w środku nocy. W tej dzielnicy to były standardy. Jacyś szaleńcy, którzy wrzeszczą ile się da o tej porze, bo po co marnować dzień na wykrzykiwanie na głos swoich problemów...
-O co ci chodzi?-wzniósł oczy ku niebu.
-Jesteś bezczelny-stwierdziła przez zaciśnięte ze złości zęby, a potem wyrwała dłoń z jego uścisku i odwróciła się, zaczynając iść wzdłuż ulicy.
-Hermiona...-zawołał za nią, siląc się na opanowany ton. To on powinien być zły na nią. Nigdy nie powinna zapuszczać się w te rejony dzielnicy. Nigdy nie wybaczyłby jej, ani sobie, gdyby coś się jej stało. Myślał, że była mądrzejsza, że nie weszłaby do meliny, schronienia dla najgorszych przestępców Londynu.
Zignorowała go. Szła brukowanym chodnikiem, wściekle stawiając kroki, stukając przy tym swoimi niewielkimi obcasami.
-Hermiona-powtórzył, ale ona wciąż szła przed siebie, nie zwracając na niego uwagi. -Zaczekaj!-wywrócił oczami.
Zacisnęła szczękę i szybko zamrugała oczami, czując wzbierające się jej pod powiekami łzy. Czy on był normalny?! Wrzeszczał na nią bez powodu, chociaż należały się jej wyjaśnienia, dlaczego znalazła go jako uczestnika jakiejś chorej gry...
Samochody przejeżdżały obok niej, rozpryskując na około brudną wodę, zebraną na poboczu po ulewnym deszczu sprzed kilku godzin.
-Hermiona!
Wciąż za nią krzyczał, jakby myślał, że złość tak prędko jej przejdzie i do niego wróci. Była na niego nieprawdopodobnie wściekła.
Kolejny samochód przejechał obok niej, a jej przyszedł do głowy całkiem sensowny pomysł, który pomógł by jej jeszcze bardziej go wkurzyć. No bo po co teleportować się do domu, skoro chętnych do pomocy jest mnóstwo posiadających samochody londyńczyków?
Machnęła ręką na kolejne, zbliżające się auto i uśmiechnęła się z zadowoleniem pod nosem, kiedy jakiś mężczyzna zatrzymał się obok niej i odsunął szybę, posyłając jej to wygłodniałe spojrzenie. Nie myślała teraz o tym, że to co robi jest wyjątkowo głupie i nierozsądne. Chciała tylko zobaczyć jak wściekły jest Malfoy, który widzi, jak wsiada do samochodu z obcym facetem.
-Podwieziesz mnie?-zapytała, zalotnie się uśmiechając. Nim zdążyła na dobre wypowiedzieć to zdanie, została jednak brutalnie odciągnięta do tyłu i schowana za czyimiś plecami.
-Nie, nigdzie cię nie podwiezie-odparł za mężczyznę Draco, który dość szorstko ją traktując, obdarzył ją krótkim, morderczym spojrzeniem. Był wściekły, a więc się jej udało. Widok nachylającego się nad samochodem Dracona, który rzuca mężczyźnie lodowate spojrzenie i delikatnie mówiąc, przekazuje mu, żeby zjeżdżał, był dokładnie tym o co się prosiła.
Potem wbił palce w jej ramię i zaczął ciągnąć przez ulicę. Nic nie mówił, nawet na nią nie patrzył. Jedynie mocno zaciskał szczękę i co jakiś czas nieświadomie wzmacniał uścisk na jej ramieniu.
-Ej, to boli-powiedziała w końcu, prawdziwie na niego wkurzona. -Poważnie, Malfoy, zszedłeś już z ringu.
Puścił ją niemal natychmiastowo, gwałtownie odwracając się w jej stronę i zerkając w oczy. Stali już przed jego klatką. Było ciemno, ale ona i tak widziała jego wściekłe spojrzenie. Stalowoszare tęczówki błyszczały, kiedy tak w milczeniu mierzył ją żądnym krwi wzrokiem.
-Masz wiele powodów by być na mnie zła-powiedział wreszcie. Jego głos był cichy i opanowany, ale tylko na pozór. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to ten ton głosu, kiedy jest wściekły i sfrustrowany, ale stara się tego nie okazywać. -Ale to kurwa, nie powód by robić takie rzeczy. Nie rób tak. Nigdy. To było cholernie głupie wsiadać do pieprzonego samochodu z pierdolon...
-Odpuść-warknęła, nieoczekiwanie mu przerywając. Wywróciła oczami i mocno zacisnęła zęby. -Serio, przestań-dodała, widząc jego natarczywe spojrzenie. -To co robisz jest żałosne i cholernie niesprawiedliwe. Próbujesz odbiec od faktu, że wkręciłeś się w nielegalne walki i skupiasz się na mnie, chcesz mnie ukarać, chociaż to ty jesteś winny.
Prychnął pod nosem.
-Oczywiście-wywrócił oczami i zaśmiał się z kpiną.
-Zamierzałeś mi powiedzieć?-zapytała, rzucając mu wściekłe spojrzenie. Zachowywał się okropnie. Tak typowo dla prawdziwego Malfoya...
-Po co?-uniósł w górę brew. -Żebyś wzięła mnie za większego dupka i zaczęła wsiadać do samochodu z obcym facetem?-wyrzucił z siebie, z frustracją przesuwając ręką po brodzie. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę, a potem obdarzył ją niecierpliwym spojrzeniem. -Żeby dać ci kolejny powód do zostawienia mnie?
-Jesteś egoistą-stwierdziła, obdarzając go zdegustowanym spojrzeniem. -Nie myślisz, że tu chodzi o coś więcej?-zaśmiała się z goryczą, i szybko otarła wydostającą się jej spod powieki łzę. -Że na przykład cholernie mnie tym wystraszyłeś? Że nie chcę by coś ci się stało? Że to niebezpieczne?-podsunęła mu, unosząc w górę jedną brew. -Dlaczego ciągle masz mnie za taką osobę? Która jest z tobą wyłącznie dla własnego interesu? Że niby czekam byś dał mi powód bym odeszła?
Czuła się zraniona. Niedoceniona i sponiewierana. Chciała mu powiedzieć, że go kocha. Że to tylko o to w tym wszystkim chodzi, ale wiedziała, że on tego do niej nie czuje. Że tylko by się skompromitowała i wszystko zniszczyła. Było za wcześnie i chociaż to jedno wyznanie było by wstanie wszystko naprawić, to nie zamierzała tego mówić. Jeszcze.
Milczał. Patrzył jej prosto w oczy i czuł jak wszystko w nim umiera. Jak traci siłę i zapał do kłótni.
-Myślę, że desperacko, chcę cię zatrzymać przy sobie-wyznał, tonąc w jej przenikliwym spojrzeniu. -Wciągnąłem cię w okropne bagno, chociaż wcale nie chciałem i...-urwał, widząc smutny wyraz jej twarzy. -Nie chcę tego dla ciebie-przyznał, marszcząc brwi. -I tak, powiedziałem ci, że byłem śmierciożercą, że robiłem okropne rzeczy i do tego chodzę tam i bije się za ogromne pieniądze, a to nawet nie jest połowa rzeczy, których boję ci się powiedzieć, bo...-jego głos się załamał. Patrzył na nią z frustracją i niezdecydowaniem, a potem spuścił głowę i westchnął cicho. -Pójdziesz ze mną na górę?-zapytał.
Niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, a potem wbiła wzrok w swoje czarne buty na niskim obcasie i westchnęła cicho, wsuwając ręce do kieszeni długiego, beżowego płaszcza.
-To nie jest dobry pomysł-stwierdziła, bo doskonale wiedziała jak to się skończy, jeżeli się zgodzi. On zaciągnie ją do łóżka, będzie nieprawdopodobnie miły i otwarty, sprawi, że zakocha się w nim jeszcze mocniej. A potem wróci do tego jaki jest na co dzień. Znów ją zrani, stanie się niedostępny i chłodny. I nigdy nie odwzajemni jej uczuć.
-Powiesz chociaż po co tu przyszłaś? Czemu mnie szukałaś?-zapytał, z frustracją pocierając dłonią kark. Bardzo dobrze wiedział, że zawalił sprawę.
Pociągnęła nosem i splotła ręce na piersi, otulając się ramionami. Było wyjątkowo chłodno, nawet jak na listopadowy wieczór, a ona chyba się przeziębiła.
-Harry nie wrócił-wyznała, unosząc ramiona do góry. -To poważniejsze niż myślałam, naprawdę się przejął-jej głos zadrżał od smutku, kiedy w końcu zdobyła się by spojrzeć Draconowi w oczy.
Zmarszczył brwi.
-Martwię się o niego.
Mimowolnie prychnął pod nosem. Martwi się o niego. Ona się o niego martwi. No po prostu cudownie. I jeszcze nie mógł zrobić czegoś co odwróciłoby jej uwagę od pieprzonego Pottera, bo się z nią pokłócił.
-Draco.
-Co?-zapytał nieco zbyt szorstko, kiedy przeniósł na nią spojrzenie. Zrozumiał. Obraziła się na niego, i zamierzała wrócić do domu, rozmyślać o tym jaki to bezmyślny i biedny jest pieprzony Potter.
-Co jeżeli coś mu się stało?
Wzniósł oczy ku niebu. Dlaczego jej oczy się szkliły? Dlaczego zamierzała płakać? Dlaczego do cholery pieprzony Potter był dla niej taki ważny?
-Nic mu się nie stało-zaprzeczył, bo to jedyne na co był wstanie się teraz zdobyć. Obserwował jak drżące westchnięcie wyrywa się jej z ust, podczas gdy kciukami szybko wyciera świeże łzy z policzków. Ale nie potrafił jej współczuć. Był na nią zły.
Pociągnęła nosem, a później uśmiechnęła się gorzko, powoli kiwając głową.
-Świetnie-prychnęła i odwróciła się zmierzając w stronę wyjścia z ulicy. Nie zamierzał iść za nią.
Stał i z zamyśleniem obserwował jak jej szczupła sylwetka oddala się. Jak ucieka mu, przelatując mu między palcami, a on, chociaż z pełną zwinnością był wstanie zacisnąć dłoń i mieć ją w garści, nawet nie próbował.
-O Merlinie, jesteś taki beznadziejny!
A jednak mu nie uciekała. Z lekkim zaskoczeniem patrzył jak gwałtownie odwraca się i wyrzuca ręce do góry, rzucając mu zdesperowane spojrzenie.
-Przyszłam tu, bo myślałam, że jesteś jedyną osobą, która jest wstanie to zrozumieć. On był moim najlepszym przyjacielem!-wyrzuciła z siebie, podczas gdy on wciąż stał, przyglądając się jej z kamiennym wyrazem twarzy. W istocie wiedział jak to jest stracić lub martwić się o przyjaciela, tyle, że on się z żadnym z nich nie całował... -Co jeżeli stracę go na zawsze? Zawsze mówił gdzie wychodzi i kiedy wróci. Co jeśli zrobi to co Ron, jeżeli on...-urwała z frustracją wycierając słone łzy z policzków. -Jeżeli on też mnie zostawi?
Odetchnął cicho i przymknął na moment oczy. Jakim on był dupkiem... Zamierzał się poddać. Bez zastanowienia rozchylił ramiona i z niemym błaganiem spojrzał jej w oczy, prosząc by mu wybaczyła. Nie zamierzał pozwolić by kiedykolwiek czuła się niechciana. Żeby została sama ze swoimi problemami i niepoukładanym życiem.
Bez zastanowienia wbiegła w jego ramiona i oplatając go rękami w pasie, przylgnęła do niego z pełnym zaufaniem. Potrzebowała go. To, że tak często się kłócili nie miało teraz znaczenia.
-Przepraszam, że jestem ignorantem-powiedział, kiedy tonąc w jej uścisku, oparł brodę na czubku jej głowy.
-Nie wsiadłabym z tamtym facetem do samochodu-odparła cicho, mocniej go przytulając. Palce mocno zacisnęła na materiale jego szarej koszulki bez rękawów. Czuła jak jego ciało powoli traci swe ciepło. Na dworze było zimno, a on stał tu bez żadnego okrycia.
-Wiem-przesunął dłonią po jej włosach, palcami zaczepiając o pojedyncze kosmyki. -Ale to i tak było niemądre.
-Nie chcę, żebyś się bił-wyszeptała, unosząc głowę i spoglądając mu w oczy. Jej delikatny, czuły dotyk skierował się w stronę szczęki, w którą oberwał podczas niedawnej walki. Czy to znaczyło, że został mu ślad?
Westchnął cicho.
-Możemy porozmawiać o tym jutro?-poprosił, wciąż nie wypuszczając jej ze swoich ramion. Był zmęczony i zmarznięty, a to nie był łatwy temat i nie zamierzał przeprowadzać go w takich warunkach.
-Okay-westchnęła smętnie i spuściła głowę.
-Zostaniesz?-zapytał z nadzieją.
-Draco...
-Proszę?
-Harry...-zaczęła z niezdecydowaniem.
-Poszukam go rano. Obiecuję-przysiągł, zerkając jej prosto w oczy. -Powinniśmy odpocząć.
***
Siedziała na kanapie w jego salonie, o ile główny pokój w jego mieszkaniu można nazwać było salonem. Teraz w ten chłodny, listopadowy wieczór jeszcze bardziej we znaki dawał się brak ogrzewania. Draco powinien coś z tym zrobić. Nie wyobrażała sobie jak przetrwa, kiedy nastanie prawdziwa zima.
Westchnęła i szczelniej okryła się kocem, mocniej zaciskając dłonie na powierzchni ceramicznego kubka z herbatą. Źle się czuła z tym, że tak często się nie dogadywali.
Do jej uszu dotarł dźwięk urywanej wody. Draco skończył już prysznic. Nie potrzebowała wiele czasu, wystarczyło jej policzyć do piętnastu, a chłopak, w ciemnych, luźnych spodniach i białym ręczniku przewieszonym przez szyję stanął w wyjściu z łazienki. Na widok jego nagiego torsu, po jej ciele przeszły dreszcze. Nie dlatego, że cały był posiniaczony, ani że mimo tego wyglądał niesamowicie pociągająco. Czy on tu do cholery nie zamarzał?!
-Nie jest ci zimno?-zapytała z zaskoczeniem, wypowiadając swoje myśli na głos.
Zmarszczył brwi i uśmiechnął się delikatnie, siadając obok niej na sofie i wślizgując się pod koc.
-Trochę. Znów wyłączyli ciepłą wodę-wyznał, przysuwając się do niej tak blisko, jak tylko był wstanie. Jego ciało było chłodne. Czuła to, nawet jeżeli przylegało do niej przez warstwę jej koszuli i swetra.
-Zamierzasz coś z tym zrobić?-zapytała z troską ale i niepokojem, bo przecząca odpowiedź była tym czego się obawiała.
-Tak, tak sądzę-przyznał, wzruszając ramionami. -Za pieniądze z dzisiejszej walki będę mógł wynająć coś lepszego-dodał z zamyśleniem. O ile bogaty dupek, który go zatrudnił w ogóle wywiąże się z umowy i przekaże mu słuszną zapłatę.
-Draco to jest niebezpieczne-powiedziała ze smutkiem i szczerym zmartwieniem, kiedy znów przypomniała sobie, że on to robi. Wspomnienie chłopaka miotanego przez jakiegoś goryla na ringu było potworne. Nie myślała, że od teraz będzie wstanie spokojnie zasnąć bez niego, jeżeli nie będzie miała jakiegoś wiarygodnego dowodu, że w tym czasie nie walczy w przerażającej siłowni.
-Hermiona...
Odsunęła się kiedy wyciągnął do niej rękę. Nie miała ochoty słuchać zapewnień, że wszystko będzie w porządku. Nic do cholery nie było w porządku, od kiedy jego ciało zaczęły znaczyć kolejne siniaki, a on krzywił się przy każdym gwałtowniejszym ruchu.
-To nie jest nawet w połowie tak niebezpieczne jak moje życie sprzed kilku miesięcy, okay? Przysięgam, że mam wszystko pod kontrolą.
Prychnęła pod nosem.
-A więc to o to chodzi? Brakuje ci adrenaliny? Jesteś sfrustrowany faktem, że nareszcie możesz normalnie żyć? Że jesteś bezpieczny i masz szansę zacząć wszystko od nowa?
Zacisnął szczękę. O ile bezpiecznym i normalnym życiem można nazwać stałe bycie pionkiem i ofiarą śmierciożerców, to tak, był tym sfrustrowany. Cholernie.
-Pogadamy o tym jutro?-zaproponował, przeczesując palcami swoje włosy. Nie zamierzał tego zostawić.
-Taaak...-przełknęła głośno ślinę i wstała z kanapy, zsuwając z niego koc. -Dobranoc Draco.
-Dobranoc-odparł z zamyśleniem, odchylając głowę do tyłu. Jego ciało przeszedł dreszcz zimna. Nie zamierzał spać sam, chyba by umarł. Zwinnie zeskoczył z kanapy, a później ruszył w stronę łóżka i robiąc krótki rozpęd rzucił się na nie, lądując tuż obok dziewczyny.
-Co robisz?-spytała z irytacją. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy przerzuciwszy dłoń przez jej talię, przyciągnął ją jak najbliżej swojej piersi.
-Nie bądź na mnie zła-poprosił, powoli całując ją w ramię.
-Idź spać, Draco-odparła ze zmęczeniem, jednocześnie ziewając. Chyba tylko ona wiedziała, że tak naprawdę nie potrafiła się na niego złościć. Przynajmniej niezbyt długo i to ją przerażało. Zakochała się w nim. Wystarczyło jej zaledwie kilka miesięcy by uczynić go jej największą słabością. By znalazła się w sytuacji bez wyjścia.
Tej nocy praktycznie w ogóle nie spała. Wsłuchiwała się w jego unormowane bicie serca i zastanawiała się czy kiedykolwiek będzie jego częścią. Czy zasłuży by stać się kimś ważnym w jego chaotycznym i niepoukładanym życiu? Nie miał pojęcia jak bardzo oszalała stała się na jego punkcie. Jak mocno go kochała.
---------------------------------
Hej hej! :P
Jak tam wakacje? Właśnie wróciłam i mam nadzieję, że wypoczęta, sprostałam zadaniu, dodając tę notkę. Myślicie, że Draco nie kocha Hermiony? :D
Nie przewiduję tego opowiadania na jakąś konkretną liczbę rozdziałów, wciąż nie mam pojęcia ile ich będzie i na razie zamierzam po prostu pisać aż nie skończą mi się pomysły ale może wy macie jakieś propozycje? Oczywiście to jeszcze nie zbliża się ku końcowi, jak dla mnie, dopiero się rozkręca, ale kto wie, macie specjalne życzenia?? :P
Kolejny rozdział jak najszybciej, tak właściwie to to zależy ile dacie mi motywacji xDD
Pozdrawiam!! :**** Jesteście naprawdę kochani ^^
Subskrybuj:
Posty (Atom)