niedziela, 25 października 2015

-Rozdział 38- Beat your fear

Powierzchnia dużego, dębowego stołu lśniła w bladym blasku antycznego żyrandola, który ze względu na swą wielkość powieszony został w samym centrum sali obrad.
Draco spędził tu już chyba drugą godzinę. Przysłuchując się rozmowom, z zażenowaniem wywracał oczami, kiedy ktoś odmówił szczegółowych wyjaśnień ze względu na jego obecność. Śmierciożercy mu nie ufali, a on czuł jak poirytowany jego nic nie robieniem Blaise kręci się na krześle naprzeciwko niego.
Sam, usadzony między dwoma starszymi od niego śmierciożercami nie czuł się tak swobodnie. Jego mięśnie były spięte, a każdy ruch ograniczał do minimum, mając świadomość, że ci dwaj dogłębnie mu się przyglądają. Był trochę zestresowany, chociaż nawet trema była niczym w porównaniu z mrokiem i wspomnieniami, nieugięcie szturmującymi jego umysł.
-Zmieniłeś się-szepnął głos po jego prawej stronie. Delikatnie, niemal niezauważalnie przekrzywił głowę i spojrzał kątem oka na siedzącego obok mężczyznę, który mówił do niego niemal niedosłyszalnie, korzystając z momentu, gdy śmierciożercy na drugim końcu stołu zawzięcie o czymś dyskutowali. -Odkąd zdechła twoja matka.
Starał się udawać, że to sformułowanie nie bardzo go dotknęło, dlatego tylko zacisnął zęby i wbił paznokcie w fotel, zawieszając wzrok na Blaise'ie, który nie będąc wstanie niczego usłyszeć, rzucał mu pytające spojrzenie.
-Trochę jej żałowałem...
Urywane westchnięcie wyszło z jego ust, kiedy robił wszystko byle tylko nie spojrzeć na mężczyznę. Wiedział, że się uśmiecha. Musiał się w takim momencie uśmiechać. W obrzydliwy, perfidny sposób.
-Była całkiem niezła kiedy dawała mi za plecami twojego ojca.
Wiedział, że to kłamstwo. Jego matka by tak nie postąpiła. Nigdy nie zdradziła by Lucjusza, który natomiast, jak podejrzewał, zdradzał ją niejednokrotnie. Kiedy był młodszy rodzice cały czas się kłócili, ale to nie był powód. Narcyza była dobrą osobą. Z pewnością obojętna na względy kogoś tak odrażającego jak ten ktoś po prawej stronie.
Wreszcie odważył się na niego spojrzeć. Jego wściekłe spojrzenie kontrastowało z niewzruszoną maską jaką przybrał. Wyraz jego twarzy na nic jednak chyba się zdał. Oczy mówiły za wszystko.
Wąskie i spierzchnięte usta faceta uniosły się do góry tworząc jeden z uśmiechów, którymi się brzydził.
-Ale w końcu suka dostała to na co zasłużyła, czyż nie?-zapytał sycząc mężczyzna, teraz na tyle głośno by dosłyszały go najbliżej siedzące postacie. -Też powinieneś zdechnąć, szczeniak takiej dziwki nie powinien mieć prawa do życia.
Zmarszczył brwi już rozumiejąc. Chodziło o to, by wyszedł. Dał przebiegać zgromadzeniu tak jak należy. Ale nie po to tu był, a jakiś żałosny facet nie mógł mu w tym przeszkodzić. Zwłaszcza po słowach, które powiedział, nie dałby mu tej satysfakcji. Wstał z krzesła, słysząc za sobą ostrzegawczy ton Blaise'a, ale zignorował go, bo to tego właśnie chciał jego przyjaciel. Przedstawienia.
Czuł się jak na ringu, kiedy śledzony przez kilka par oczu wyciągnął różdżkę z kieszeni  szybciej niż siedzący po jego prawej mężczyzna mógł się zorientować, a potem rzucił nim o przeciwległą ścianę, mierząc go chłodnym, na pozór wyprutym z emocji spojrzeniem. W środku wrzało w nim z wściekłości i bólu, nienawiści jaką żywił do każdego kto naciągał na siebie czarną pelerynę i wygadywał takie rzeczy.
-Jak masz na imię?-zapytał, nachylając się nad nim. Śmierciożerca zdążył już wyciągnąć różdżkę i ciężko dysząc wymierzyć nią w Dracona, ale blondyn śmiało to zignorował.
-C-co?
-Przedstaw się, jestem tu nowy-rozkazał ostro Draco, piorunując go wzrokiem. Za jego plecami zapadła cisza. Jakby sama jego postawa wystarczyła niby najzdolniejszym śmierciożercom nie reagować na jego ponoć niedopuszczalne zachowanie.
-Jackson.
-Jackson-powtórzył, mocno akcentując to słowo. Nachylił się nad nim mocniej, czując jak ten wbija mu różdżkę w pierś, chyba myśląc, że tym go przestraszy. -Odłóż to-powiedział spokojnie na moment spuszczając wzrok na drewniany patyk kurczowo ściskany w jego dłoni.
Salę wypełnił śmiech. Rozbawiony, ale wypruty ze szczęścia.
-Zabawne-mruknął Jackson, a potem posłał zaklęcie w jego stronę.
[...]
Blaise przygryzł mocno dolną wargę i z niesmakiem obserwował kolejne poczynania Dracona. Z początku nie rozumiał dlaczego nikt siedzący przy stole nie reaguje, ale teraz, rozumiał ich doskonale. Chociaż wiedział, że już dawno powinien odciągnąć Dracona, bał wstać się od stołu. Wejść mu w drogę i spotkać się z jego okropnym spojrzeniem.
Syknął cicho, wyobrażając sobie uczucia Jacksona, który aktualnie oddychał ciężko, oparty plecami o ścianę. Jego nogi wierzgały dziko, kiedy Draco niezbyt delikatnie wcisnął rękę w zrobioną mu niedawno w brzuchu ranę i począł rozsmarowywać krew po jego twarzy. Cóż... naprawdę efektywne.
-To chciałeś zrobić?-powiedział ktoś podenerwowanym szeptem, nachylając mu się nad uchem. -Czym on się niby różni od Teodora?
Odchrząknął cicho, nie do końca wiedząc jak na to odpowiedzieć. Aktualnie podziwiając tak Dracona w akcji, nie widział zbyt wielkiej różnicy. Zwłaszcza kiedy pamiętał, że w przeciwieństwie do Teodora, Malfoyowi nikt mózgu nie wyprał.
-Draco-odezwał się, orientując, że chyba powinien jednak zareagować. O ile chciał, zachować posadę w kręgu. -Wystarczy-starał się zachować pewny ton, aby nikt nie pomyślał, że nad nim nie panuje. Szczerze powiedziawszy, przerażał go ten brak kontroli.
-Nieee, dopiero się rozkręcam-syknął Draco, na co odetchnął. Przynajmniej kontaktował.
-Dałeś mu nauczkę-oświadczył dosadnie, łapiąc go za ramię. Ku jego zaskoczeniu blondyn nie odwrócił się do niego z morderczym wyrazem twarzy, nie rzucił się na niego, a nawet nie strzepnął jego dłoni.
Ze zdziwieniem patrzył jak głowa Dracona przekrzywia się, a on uważniej przygląda się swojej ofierze, teraz kulącej się pod ścianą w strachu przed jego morderczym spojrzeniem.
-Tak uważasz?-zapytał zupełnie normalnym tonem, jak gdyby rozmawiali o pogodzie.
-Tak-skinął głową, przełykając ślinę.
-Co jeśli znów powie coś takiego?-zapytał Draco, kucając naprzeciwko Jacksona. -Co, Jackson?-zwrócił się bezpośrednio do mężczyzny-Co jeżeli znów zapomnisz gdzie twoje miejsce?
-J-ja nie...
-Och, daj spokój-parsknął śmiechem Draco, lekceważąco machając ręką. -Wszyscy tak mówią.
-Przysięgam...
-Aha-uśmiechnął się z nieprzekonaniem, zaciskając usta, a potem znów skierował różdżkę w jego stronę, zatrzymując ją na wysokości jego warg. -Ale to zrozumiałe, że nie mogę sobie pozwolić na naiwność, prawda?
-Oczywiście, to zrozumiałe, ale ja nie, ja przysięgam, ja...
Przez moment jego oczy uważnie skanowały jego twarz, ale potem...
-To na wypadek, gdybyś jeszcze kiedyś chciał palnąć jakieś nieodpowiednie słowa.
-Co ty właśnie...?-zszokowany Blaise obserwował jak oczy Jacskona rozszerzają się w niedowierzaniu i panice.
-Odebrałem mu głos-przyznał na pozór obojętnie Draco. Jego spojrzenie wyrażało żal. Żal, który tylko Jackon mógł zobaczyć. Wstał i wyprostował się, a potem odwrócił się w stronę śmierciożerców, zszokowanych jego przedstawieniem. Zasługiwali na to. Na każde okrucieństwo. Próbował sobie wmówić, że nie powinien mieć wyrzutów sumienia.
-Dziękuję za zaproszenie-zwrócił się do nich, a potem wyszedł.

                                                                              ***

Szybkim krokiem przemierzył podziemne korytarze kwatery głównej, a potem wreszcie wyszedł na powierzchnie, na dziwnie opustoszałe o tej porze ulice.
Jego oddech zmieniał się w parę, płuca momentalnie spotkały z dziwnym uczuciem mroźnego powietrza. Oparł zesztywniałe ciało o mur budynku i docisnął dłonie do skroni, mocno zaciskając powieki. Jak bardzo głupio i infantylnie by to zabrzmiało, chciał wrócić do domu. Niczego nie pragnął teraz jak tego, by powrócić do Londynu, do swojego mieszkania na trzecim piętrze w starej i zaniedbanej kamienicy.
Niewiele brakowało mu by osunął się po ścianie na lekko zaśnieżony chodnik, zamykając się w sobie od nadmiaru tych negatywnych emocji, jednak nim na dobre zdążył oddać się krążącym w nim uczuciom, przed jego twarzą pojawił się Blaise.
Przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem, marszczył brwi jakby w zastanowieniu, a w dodatku jego oczy. Ciemne oczy wpatrywały się w niego z nienaturalnym spokojem. Ze zrozumieniem.
-Jak na taką przerwę, nieźle sobie poradziłeś-powiedział cicho, spuszczając wzrok i ciężko wzdychając. -Nie zadręczaj się-poradził z lekkim skrępowaniem, sięgając ręką w stronę swojego karku.
Chciał go wyśmiać. Powiedzieć, że może on, apatyczny dupek-fachowy morderca jest wstanie się czymś takim nie zadręczać, ale to mu się wydawało nieodpowiednie. Sam miał w końcu wiele na sumieniu. I chyba właśnie teraz, kiedy to rozumiał, tak ciężko było mu się wyłączyć. Nie zadręczać.
To brzmiało wręcz absurdalnie. Móc pogodzić się z faktem, że krocząc do załatwienia sprawy, kroczył po trupach. Odebrał komuś głos.
-Hej, Draco-Blaise spojrzał na niego z powagą, opierając dłonie na jego ramionach. -On na to zasłużył.
Uśmiechnął się krzywo, a potem zacisnął zęby i odwrócił wzrok.
-Cokolwiek.
-Nie, poważnie, Malfoy-Blaise, próbował skierować na siebie jego spojrzenie. -Jackson to potwór.
-Kim więc jesteśmy my?!-zapytał wreszcie, przestając kumulować w sobie złość i niezadowolenie. Wyrzucił ręce do góry, ale zaraz potem ulokował je na piersi przyjaciela, niezbyt delikatnie go szturchając. -Na co ja zasłużyłem, co?
-Nie jesteś zły, Draco.
-Nie?-zaśmiał się z goryczą, rzucając mu wściekłe spojrzenie. -O, Merlinie, Blaise, dlaczego...
-Dlaczego mówię coś takiego?-domyślił się Blaise. -Bo cholera, Draco, chciałbym wreszcie walczyć o coś w co wierzę. Chcę zakończyć wojnę, pokonać śmierciożerców. Jeżeli ktoś zasługuje na przebaczenie, jeżeli ktoś ma być powodem dla którego warto wierzyć, że ludzie są wstanie się zmienić, to jesteśmy właśnie my! Najgorsi z najgorszych, stający wreszcie po stronie tego co słuszne-wysyczał, dociskając go do ściany. -Nie pozwolę by ktoś ponownie mówił mi, że nie zasługuję na życie.
Patrzył mu w oczy, głośno przełykając ślinę. W myślach analizował słowa Blaise'a, czując jak coś mocno ściska go od środka.
-Teodor powiedział mi kiedyś coś podobnego. Kiedy prosił mnie byśmy się odłączyli-wyznał cicho, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o chłodną powierzchnię ściany. Ciemne chmury zbierały się tego dnia nad Twierdzą. W dodatku zaczynał padać śnieg. Może za wcześnie było o tym sądzić, ale dla niego, zanosiło się na śnieżycę. -Mylił się...
-Nieprawda-zaprzeczył ostro Blaise, zamaszyście kręcąc głową.
-Czyżby? Widzisz jak skończył? Co z tego miał?
-Uczynił cię kimś lepszym-odparł całkiem poważnie Blaise, na co on z niedowierzaniem uniósł w górę brwi. -To co wtedy dla ciebie zrobił, sprawiło, że zacząłeś inaczej myśleć. I tak, może to się stało dopiero po śmierci twojej matki, ale coś w tobie wtedy pękło. Odblokowałeś się. Jak byś na to nie patrzył, Draco, ona cię wtedy uratowała. Teodor cię uratował.
-Kto powiedział, że chcę by mnie ratowano?-zapytał ze złością Draco, niezbyt przekonany słowami przyjaciela.
-Nikt. Zazwyczaj gdy naprawdę potrzebuje się ratunku, nie zdaje się sobie z tego nawet sprawy.

                                                                                ***

Uporczywie wierzyła, że poradzi sobie sama. Że nikt nie musi robić za jej niańkę i przybywać jej z odsieczą. Chyba.
Od dobrych dziesięciu minut siedziała na podłodze w łazienkowej kabinie, opierając głowę o drzwi. Chciała cofnąć czas. Nie dać namówić się Connorowi na przyjście tutaj. Ale było za późno i musiała zacząć działać, nim dopuści do bardziej tragicznych zdarzeń. Odetchnęła ciężko, a potem przesunęła palcami po swoich długich, falowanych włosach, rozglądając się po kabinie.
Podciągnęła spodnie, poprawiając je i wspięła się na muszlę klozetową, niepewnie ściskając brzegi ściany kabiny na górze. Już po chwili wisiała, trzymając się na rękach i wychylając głowę ponad ścianką.
W klubowych łazienkach zawsze było pełno. Musiała wiedzieć czy wśród wielu osób tutaj, był również Connor.
Jakież było jej zdziwienie, kiedy jego oczy były pierwszym co napotkała. Tak jakby stał niedaleko od dłuższego czasu, przyczajony jak dziki drapieżnik na nieświadomą o zagrożeniu ofiarę.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, a potem puściła się i upadła na ziemię, w ostatniej chwili amortyzując upadek i wyciągając ręce przed siebie.
-Cholera-westchnęła, nieco przerażona psychopatycznym nastawieniem Connora. Czego on od niej chciał?
-Hermiona-jego niski głos rozbrzmiał pod drzwiami, na co ona odsunęła się od nich jak oparzona. -Wyjdź, dziwnie się zachowujesz. Martwię się-powiedział na co ona uniosła w górę jedną brew i spojrzała na klamkę do drzwi z nieprzekonaniem.
-Źle się poczułam. Nie powinieneś mnie oglądać.
-Nie może być tak źle, skoro wieszasz się na ścianie kabiny.
-Tak, cóż, to przez to źle się poczułam-wymyśliła, jednocześnie przywalając sobie otwartą dłonią w czoło. Wsadziła rękę do tylnej kieszeni spodni i mocno zacisnęła ją na różdżce. -Widziałam jak wsypujesz mi coś do drinka.
-Co? O czym ty mówisz?
Kłamał. Ale był przekonujący. Zacisnęła usta i pokiwała głową z uznaniem, zaciskając palce jednej ręki przy cebulkach włosów. Czy mogła spetryfikować go na środku zatłoczonej łazienki?
-Powinieneś sobie iść.
-Żartujesz? Nie zostawię cię tu samej.
-Och, z całą pewnością mogę przyznać, że tu jestem bezpieczniejsza niż z tobą-odparła ostro, nieco już poirytowana. Ugh, tak bardzo tęskniła za czasami kiedy bywała niemiła dla praktycznie wszystkich. Wszystkich poza Ronem i Harry'm. -Zostaw mnie, Connor.
-To nieporozumienie.
-Masz rację, nie powinnam tu w ogóle z tobą przychodzić.
-Co? Nie, nie to miałem na myśli.
Plątał się w wyznaniach, ale wiedziała, że zaczynał być zły. Z jakichś przyczyn chciał ją dopaść.
-Poważnie, idź sobie.
-Hermiona.
-Idź!-krzyknęła, uderzając otwartą dłonią w drzwi. Była sfrustrowana. Sfrustrowana tym, że jej naiwność i zagubienie zaprowadziły ją w takie miejsce.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził-powiedział łagodnie. Znów cholernie przekonująco. -Proszę cię wyjdź, to porozmawiamy.
-Nie.
-Hermiona...
-Connor!
-Odwiozę cię do domu.
Tak właściwie... Co miała do stracenia? Miała różdżkę. No i musiała wreszcie wyjść. Connor okupowałby miejsce pod drzwiami do końca świata.
Zdecydowanym ruchem przekręciła zamek w drzwiach i otworzyła je na oścież, a potem splotła ręce na piersi i przybierając jak najpewniejszy wyraz twarzy, spojrzała na Connora spod uniesionej w górę brwi.
-Dlaczego uważasz, że wsypałem ci coś do drinka?-zapytał z niezrozumieniem, jednocześnie głośno oddychając z ulgą. Nie dała jednak się zwieźć. Nim zdążył dodać coś jeszcze, mocno przywaliła mu w twarz. Sprecyzowała uderzenie tak, jak niegdyś uczył ją Draco. Ugh, tak bardzo za nim tęskniła. Wiedziała, że gdyby tu był, ta sytuacja nigdy nie miałaby miejsca.
-Aua-Connor jęknął cicho i złapał się za nos, a ona tylko uśmiechnęła się zadowoleniem i wyminęła go, zmierzając w stronę drzwi.

                                                                                 ***

-Jakie masz plany?-zapytał Draco, zerkając na Blaise'a znad kawałka pizzy. Po tym jak wrócili do domu, Zabini zaczął pakować rzeczy do niewielkiego plecaka, a teraz wyglądał na gotowego do wyjścia.
-Teleportuje się na dzień czy dwa do Londynu-powiedział, na co on, krztusząc się pizzą, omal nie wypluł jej z powrotem do pudełka.
-C-co?!-zapytał z niedowierzaniem. -Myślałem, że tak nie wolno.
-O co ci chodzi?-Blaise zmarszczył brwi, patrząc na niego z niezrozumieniem. -Muszę podrzucić kilka rzeczy dla wtyk w ministerstwie.
-No ale...
-Aaaa-Blaise uśmiechnął się, widząc bezradną postawę Dracona. -Ty chcesz wrócić do swojej panny-zaśmiał się. -Nie ma tak dobrze, przyjacielu.
-Dlaczego ty możesz opuścić miasto, a ja nie?
-Ponieważ ty, drogi Draconie, masz tu robotę-wyjaśnił mu lekko Blaise, całkiem dobrze radząc sobie z faktem iż traktuje blondyna źle i niesprawiedliwie. -Musisz spotkać się z kilkoma ludźmi...
-Jakimi ludźmi?-zapytał z niezrozumieniem Draco. -Blaise...
-Musisz tu zostać-odparł twardo chłopak. -Poważnie, ktoś musi podlewać kwiatki.
-Ale ja...
-Obiecuję sprawdzić, czy wszystko u niej okay, okay?-zapytał, na co blondyn wzniósł oczy ku niebu, przesuwając palcami po włosach. Był z tego faktu wyraźnie niezadowolony.
-Co to za ludzie?-ponowił pytanie, ostatecznie dając za wygraną. Blaise miał rację. Musiał zostać. Gdyby chociaż na chwilę pojawił się w Londynie, nic nie zawiodłoby go z powrotem.

                                                                               ***

Mocniej opatulił się płaszczem i przyspieszył kroku, zmierzając w stronę adresu, który dał mu przed wyjściem Blaise. Miał spotkać się z jednym z śmierciożerców, zajmujących się główną strategią i coś z niego wyciągnąć. Sam nie wiedział o co powinien go zapytać, ani jak go podejść. Owszem, przed paroma miesiącami nie takie rzeczy robił, ale teraz... wszystko stawało mu się obojętne. Miał wrażenie, że wpadł w jakiś obłęd, wykańczającą go rutynę. Tak, chciał żyć, ale za każdym razem kiedy ktoś mu groził coraz mniej się bał. To się stawało nudne. Jego rozpaczliwe próby naprawienia i uratowania wszystkiego stawały się coraz trudniejsze.
-Kim jesteś?
Odważnie uniósł głowę i omiótł chłopaka, mniej więcej w jego wieku, wzrokiem. Andrew, jak na kartce napisał mu Blaise, mieszkał w niewielkiej kamienicy na obrzeżach miasta tuż przy wielkiej bramie, którą sam przekraczał zaledwie kilka dni temu.
Był niewysokim chłopakiem, znacznie niższym od niego, bardzo chudym, z roztrzepanymi, kruczoczarnymi włosami i jasnoniebieskimi oczami. Wyglądał nieco szalenie, już na samym wstępie był wstanie to stwierdzić, bo jego ruchy były dziwnie nerwowe i szybkie.
-Draco Malfoy-przedstawił się zimno, wyciągając zmarzniętą dłoń w jego stronę. -Przysłał mnie Blaise.
Chłopak nieznacznie się spiął, ale uścisnął jego rękę, a potem nerwowo zagryzł wargę i zmierzwił włosy palcami.
-Czegoś potrzebujesz?-zapytał niepewnie, próbując chyba sprawiać wrażenie niewzruszonego jego wizytą. Wyprostował się i rzucił mu jedno z tych nonszalanckich, w jego wykonaniu zabawnych, spojrzeń.
-Chciałem wiedzieć jakie są najnowsze plany. Masz jakieś misje?
-Ekhem... to...-Andrew wzruszył ramionami, odchrząkując znacząco. -To tak jakby bardzo tajne informacje-powiedział, chyba myśląc, że to go zniechęci. Przeciwnie.
-Jak tajne?-zmarszczył brwi, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Zbliżył się do niego, a potem uważnie zeskanował go wzrokiem, jasno dając mu do zrozumienia, że nie będzie się wahał, jeśli będzie sprawiał problemy.
-Zabiją mnie, jeśli coś ci zdradzę.
-Ach... rozumiem-uśmiechnął się Draco, ze zrozumieniem kiwając głową. Nim Andrew zdążył się jednak cofnąć, niezbyt delikatnie wbił paznokcie w jego kark i rzucił jego głową o stół, uśmiechając się krzywo na dźwięk rozbijanej o blat kości policzkowej. -Nie baw się ze mną Andrew, zaoszczędzisz sobie bólu...-poradził, bo naprawdę nie miał ochoty go nękać. -Co wiesz?
-Teczki po prawej-wskazał mu palcem Andrew, a on posłusznie podszedł do kartonu, wyciągając z niego plik najróżniejszych papierów.
Nie spuszczając bruneta z oczu otworzył jedną z teczek i przekartkował, szybko skanując wzrokiem ich treść.
-Co to jest?-odezwał się dopiero po dłuższej chwili, nie maskując nawet przy tym emocji. Jego głos zadrżał na początku, a w dodatku głośno przełknął ślinę. Czuł jak jego zesztywniałe od zimna palce ostatecznie odmawiają mu posłuszeństwa, a kartka wypada mu z rąk, lądując z powrotem w pudle. Zdjęcia uśmiechniętej Hermiony ciągle odbijały się w jego umyśle. Wtedy po raz pierwszy w życiu ogarnęła go panika z tak błahego powodu. W końcu to tylko fotografie, prawda? W co prawda dość nie odpowiednim miejscu, ale to nie znaczyło, że...
-To nasze cele na najbliższy miesiąc.

                                                                              ***

Siedział w mieszkaniu Blaise'a z twarzą ukrytą w dłoniach, cicho powtarzając sobie, że to wcale nie musi skończyć się w ten sposób. Że Hermiona jest ważną osobą dla świata czarodziei. Że na pewno przydzielą jej jakąś ochronę. Że nie można tak po prostu jej skrzywdzić.
Próbował zapomnieć o tym jak delikatna i krucha byłą, odtwarzając w myślach każdy moment, w którym wykazała się siłą i odwagą. Chciał naiwnie wierzyć, że sobie poradzi. Że da radę ją uratować.
Wtem ktoś zapukał do drzwi, a on gwałtownie uniósł głowę i wstał, z zastanowieniem marszcząc brwi. Mocno ściskał różdżkę w rękach, gdy ostrożnie uchylił drzwi, napotykając na niezwykle przenikliwe spojrzenie.
-No heeeej-uśmiechnęła się Astoria, wyginając się i prezentując mu swoje odziane w czerwoną sukienkę ciało. -Gotowy na imprezę swojego życia?



wtorek, 20 października 2015

-Rozdział 37- Choices

Szyba w szafce na ubrania zbiła się, a potłuczone kawałki szkła dołączyły na podłodze do ostrych odłamków lustra wiszącego naprzeciw ogromnej, teraz postrzępionej i podziurawionej sofy.
Ramki na zdjęcia były powywracane, podobnie jak jadalniany stół i krzesła, dotychczas leżące w kuchni garnki, a nawet noże.
Zasłony przy dużym, zajmującym całą ścianę oknie były poobdzierane, a karnisz połamany, nadający całemu temu widoku nieco druzgoczący wyraz. W dużym i przestronnym salonie Blaise'a Zabiniego panował aktualnie chaos, niemały bałagan i pasmo ogromnych, nieodwracalnych zniszczeń.
-Poddaj się-Draco nachylił się nad właścicielem mieszkania, z trymfalnym uśmieszkiem przyciskając mu różdżkę do piersi. To było cudowne uczucie. Władza i cholerna satysfakcja rozpierały go od środka, kiedy z uznaniem podziwiał możliwości prezentu Blaise'a. Wierną kopię, którą stworzyli jego ludzie, bez trudu można było uznać za oryginał, tak doskonałą i niezawodną repliką zniszczonej podczas wojny różdżki była.
-Przyznaję, Malfoy...-Blaise, otarł krew z rozciętej wargi, posyłając mu rozbawione spojrzenie. -Jesteś w doskonałej formie-stwierdził, unosząc ręce do góry. -Myślałem, że po tak długiej przerwie, będziesz potrzebował treningu...
Draco tylko się uśmiechnął. Wcisnął różdżkę do tylnej kieszeni swoich spodni, a później odetchnął cicho i odwrócił się plecami do Blaise'a, z zamyśleniem marszcząc brwi. Czy mimo tego co sądził o nim Blaise, był wstanie spełnić jego oczekiwania? Grać przed setkami ludzi i udawać kogoś kim absolutnie nigdy nie był?
-Jak się czujesz?-zapytał beztrosko Blaise, krocząc przez pogrążony w chaosie pokój. -Zadowolony? Czy może rozczarowany? Myślałeś, że przez ten czas moc się w tobie skumuluje, czy...-przykucnął by podnieść z ziemi różdżkę. Podczas ich pojedynku, Draco zdołał go rozbroić.
-Sam nie wiem-blondyn wzruszył ramionami, przesuwając ręką po swoich jasnych włosach. -To mi się wydaje złe.
-Bo ministerstwo tak stwierdziło?-prychnął Blaise. -Daj spokój, Draco. Za to co zrobiłeś, powinni cię całować po rękach, a nie odbierać moce...
-Masz na myśli gromadkę dzieci uratowanych z mugolskiego szpitala?-zapytał dziwnie spokojnym głosem Draco, siadając na porozrywanej kanapie. -Daj spokój, nawet przez moment nie chodziło o bycie bohaterem. Miałem w tym zbyt wiele ukrytych celów.
-To dlatego nie powiedziałeś, Hermionie?-zapytał, domyślając się Blaise. Przez długi czas nie potrafił zrozumieć, czemu Draco nie pochwalił się przed dziewczyną tym szlachetnym czynem.
-To obrzydliwe, Blaise. To kim byłem. Zrobiłem to, na wypadek gdyby złapało mnie ministerstwo. Po prostu się ubezpieczyłem... To Teodor chciał ratować ludzkie życie, ja uznałem to za dodatkową korzyść, zupełnie nie istotną...-wyznał, spuszczając głowę. Na moment zamilkł, uświadamiając sobie jak ciężkie będą dla niego następne dni. Mocno zacisnął ręce na kolanach, zwilżając usta językiem, a później przygryzając dolną wargę. -Blaise...-zaczął ostrożnie, czując jak nieprzyjemny dreszcz przechodzi mu po plecach. Nagle zauważył lukę w ich planie, wyróżniającą się na tle reszty niedomówień. Znacznie większy problem, taki, który sprawił, że jego serce boleśnie zacisnęło się, a potem bezpowrotnie straciło swoją cząstkę. -Jak ja niby mam zabić Teodora, co?
[...]
Od wielu tygodni wyobrażał sobie tę chwilę. Był tak bardzo zdecydowany. Taki pewny.
Uśmiercenie najlepszego przyjaciela wydawało mu się słuszne. Nieuniknione. Banalnie proste do usprawiedliwienia.
Teraz jednak, kiedy realnie stał przed wykonaniem planu, mającym doprowadzić go do tego zabójstwa, czuł, że to wcale nie takie oczywiste. Czy naprawdę liczył, że będzie wstanie patrzeć w oczy Teodora i nie zadrży mu przy tym ręka?
-Ugh, czy musimy się tym teraz przejmować?-jęknął niezadowolony z jego pytania, Blaise.
-No wiesz, jako ktoś kto pracuje z najlepszym manipulatorem umysłów na świecie, chciałbym jednak wiedzieć na czym stoję-wyjaśnił, jakby nie było to nic szczególnego Draco. Obdarzył Blaise'a pewnym spojrzeniem, a potem dodał: -Chcę to mieć dla siebie. Jeżeli ktoś zabije Teodora, to to będę ja-zastrzegł sobie, obserwując jak Blaise uśmiecha się z rozbawieniem.
-Jak tam sobie chcesz-uniósł ręce do góry, szczerze usatysfakcjonowany zaborczym tonem blondyna. -Będzie na co popatrzeć. Ty, jak wyrównujesz rachunki.
-Zamknij się, Blaise-syknął nieco urażony tym Draco. -Pamiętaj kto go do tego zaprowadził-dodał, a potem z gracją wstał z kanapy i stanął po środku salonu, krzyżując ręce na piersi. -Będziesz miał coś przeciwko, jeżeli rozejrzę się po mieście?
-Jeżeli będziesz udawał walniętego psychola, za każdym razem kiedy wpadniesz na jakiegoś śmierciożercę-wzruszył ramionami Blaise. -Rób co chcesz, nie zamierzam cię niańczyć.

                                                                               ***

-Hej? Hermiona?
Poczuła jak ktoś siada na niej okrakiem i gwałtownie nachyla się nad nią, dociskając swój nos do jej nosa. Czyjeś uda boleśnie gniotły jej żebra, a cudze, rozkudlone i długie kosmyki łaskotały ją w twarz.
-Ginny, złaź...-mruknęła z poirytowaniem, starając się zrzucić z siebie przyjaciółkę.
-Jestem pod wrażeniem. To mieszkanie jest wspaniałe-gadała z entuzjazmem Ginny, stale gniotąc jej wnętrzności. -Pomagałaś je urządzić Malfoyowi czy...
Niechętnie uchyliła oczy, rozglądając się po zabałaganionej sypialni Dracona. Tak bardzo za nim tęskniła. Za porankami, kiedy zaraz po przebudzeniu widziała jego, nie Ginny, która z rozmazanym, wczorajszym makijażem, szczerzyła się do niej w głupim uśmiechu. Wciąż nie rozumiała, co podkusiło ją, by zaprosić przyjaciółkę na noc.
-Zrobiłam śniadanie-pochwaliła się.
Hermiona ziewnęła przeciągle, a potem podparła się na łokciach i ostatecznie, zbierając w sobie jak najwięcej siły, zrzuciła z siebie przyjaciółkę.
-Taaak?-zapytała, uśmiechając się delikatnie. Wizja naleśników, którymi pachniało aktualnie w całym mieszkaniu wydawała się jej naprawdę przyjemna.
-Aha-skinęła głową uradowana Ginny. -Będziesz mogła mi o wszystkim opowiedzieć-wyszczerzyła się, poruszając dziwnie brwiami.
-O czym?-zaciekawiła się Hermiona, która, odkrywając kołdrę, zgrabnie usiadła na brzegu łóżka, opierając bose stopy na podłodze.
-Chcę znać wszystkie szczegóły-zawyła Ginny, niespodziewanie doskakując do jej boku i szaleńczo rzucając się po materacu. -W sensie no wiesz...-zamilkła przygryzając z uśmiechem dolną wargę. -Nie sądzę, żebyś zajmowała kanapę w uroczym mieszkanku pana Malfoya więc...
-Ugh, Ginny-zaśmiała się szczerze rozbawiona, ale i skrępowana Hermiona, która porywając dużą poduszkę z łóżka, niezbyt delikatnie zdzieliła nią ubawioną do granic możliwości przyjaciółkę.
[...]
-A więc?-rudowłosa uniosła w górę jedną brew, wciskając widelec z puszystym naleśnikiem i owocami do buzi. -Co zrobisz z adresem?-zapytała, kiwając głową w stronę karteczki, którą podrzuciła jej wczorajszego wieczora.
-Nie wiem-odparła całkiem szczerze Hermiona, wzruszając ramionami. -Jeszcze wczoraj myślałam, że dostanę od ciebie tą kartkę i pobiegnę go szukać, ale teraz...-zawahała się, rzucając Ginny zagubione spojrzenie. -Czuję się okropnie, że w niego nie wierzę... To znaczy... To nie tak, że nie uważam, że jest silny i, że da sobie radę. Ja po prostu... myśl, że coś mogłoby mu się stać napawa mnie prawdziwym przerażeniem-wyjaśniła z lekkim zakłopotaniem. -Zwłaszcza po tym jak powiedziałaś, że nie wiesz, czy Blaiseowi powinno się ufać-dodała cicho.
-On nie skrzywdziłby Dracona-odezwała się dziwnie zachrypniętym głosem Ginny. Jakby jakaś niezidentyfikowana cząstka jej wnętrza podświadomie i zdeterminowanie dążyła do dostrzegania w Blaisie dobra. Jakby nie była pewna czy to słuszne, ale z pewnością pewna tego, że wiara w niego jest sercu dziewczyny niezbędna.
-Nie mam pojęcia co sobie myślałam, kiedy zaczęłam się z nim spotykać-wyznała po chwili milczenia ruda, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Westchnęła cicho, a potem, zwilżając usta językiem dodała: -Okłamywałam rodzinę, ciebie i Caitlyn, wmawiając sobie, że to dlatego, że go nie zaakceptujecie. Że będziecie mu wytykać przeszłość, a mnie uznacie za naiwną zdrajczynię...
-Ginny...
-Prawda jest taka, Hermiona-nie dała sobie przerwać Ginny, kładąc mocny nacisk na imię przyjaciółki-że to ja go nie akceptowałam. W głębi duszy nie godziłam się z tym kim był i wiedziałam o tym co robi za moimi plecami, ale po prostu wolałam udawać, że to się nie dzieje, że on nie jest śmierciożercą, bo się w nim zakochałam-westchnęła cicho, zakładając kosmyk płomiennorudych włosów za ucho. -Chyba tylko ty jesteś wstanie to zrozumieć. Jakie to uczucie, kiedy chcesz kogoś znienawidzić, ale nie możesz, bo za bardzo go kochasz.
Tak, wiedziała. Wydawać mogłoby się, że powinna pomyśleć w tym momencie o Ronie. Wiedziała, że to do tego nawiązuje Ginny. O tym jak bolesna była jego zdrada. Teraz wiedziała, że Ron nie zdecydował się ich opuścić, że ktoś go zamordował. Chyba dlatego to nie o nim pomyślała jako pierwszym, kiedy przyjaciółka wspomniała o paskudnym uczuciu jakim jest połączenie miłości z nienawiścią. Doskonale pamiętała jak ciężko było jej dopuścić do siebie to, czym darzyła aktualnie Dracona. Jak ciężko było go kochać. Jak ciężko jest to robić nawet obecnie. Draco Malfoy był ostatnią osobą, która uczyniłaby kochanie go łatwym. Ustawił przed nią nie byle jakie wyzwanie, ale teraz, w pewnym sensie była mu za to wdzięczna. Za to, że uczynił ją wystarczająco wyjątkową by podjąć się tego zadania .
-Blaise jest zupełnie inny niż myślą wszyscy-kontynuowała Ginny, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, jak wiele myśli krąży aktualnie po głowie jej przyjaciółki. -Jest... dobry. Naprawdę dobry. Inteligentny i błyskotliwy-uśmiechnęła się delikatnie, nieśmiało dłubiąc widelcem w wystygłym już naleśniku. -Bywa delikatny i czuły, współczujący, naprawdę zabawny... On... on po prostu nie chcę, żebym go kochała. Stale się przed tym wzbrania, a to odbiera mi siły i zdecydowania. I tak, Hermiona zwątpiłam w to, czy bycie z nim ma sens. Czy bezustanna walka o niego i próbowanie naprawienia jego życia, w końcu nie odbierze mi własnego. Ale nigdy, przenigdy-mocno akcentując te zdanie, spojrzała w rozszerzone oczy, wsłuchanej w jej starannie dobrane słowa Hermiony. -by mnie nie skrzywdził. Jestem tego pewna, tak samo jak tego, że nie skrzywdzi Dracona. On jest arogancki i na pozór obojętny, ale nie jest pozbawiony człowieczeństwa. On czuje znacznie mocniej niż chciałby żeby ktoś to dostrzegł.

                                                                                ***

Na oddalonym od miasta Twierdzy niewielkim wzniesieniu porośniętym wysoką trawą i mchem, siedział do aż świtu. Przez całą noc czuwał na wzgórzu, z początku podziwiając ciszę rozświetlonego przez uliczne latarnie miasta, a potem patrzył jak zastępuje je naturalny blask porannego, szkockiego słońca.
Teraz, gdy świeciło w pełni, ponad szarymi, deszczowymi chmurami, nie pozostało mu już nic do podziwiania. Bruk ponurych alei i ciemność lekko przybrudzonych, ceglanych budynków nie był niczym, na czym mógłby zawiesić wzrok. Miasto, w którym nie było pięknych ludzi, nie mogło być piękne, a przynajmniej nie za dnia, gdzie w blasku przebijających się przez chmury promieni słońca, ukrycie niedoskonałości zdawało się być wręcz niewykonalne.
-Kiedy nie znalazłem cię w barze, zacząłem się niepokoić.
Uśmiechnął się delikatnie, wciąż nie odrywając wzroku od piętrzących się przed nim budynków.
-Nie piję-przypomniał Blaiseowi, z którego obecności zdał sobie sprawę już parę minut temu. Do jego uszu dobiegł cichy śmiech, kiedy Zabini usiadł obok niego na ziemi, opierając ramię o jego ramię.
-Prowadzisz zdrowy tryb życia, hę?-zapytał, z udawanym podziwem uderzając go pięścią w biceps.
-Tak jakby-odparł niewzruszony Malfoy, powoli kiwając głową.
-To żałosne.
-Myśl o tym jak chcesz-westchnął cicho blondyn. Po prostu dawno obiecał sobie, że nie będzie takim człowiekiem. Więzionym przez jego uzależnienia. Ograniczony i wyniszczony, z czasem zupełnie bezwartościowy. Że ludzie będą mijać go na ulicy, wdychając zapach świeżo pitego przez niego alkoholu. Że kiedykolwiek spotka się z wzgardliwym z powodu jego nieumiarkowania spojrzeniem.
-Pewnego dnia wszyscy umrzemy przyjacielu-powiedział mu z uśmiechem Blaise, odchylając głowę i wpatrując się w spowity przez depresyjną szarość firmament. -Pijąc lub nie.
-Nie przekonasz mnie-zaśmiał się cicho Draco, wreszcie na niego spoglądając.
-Nie?-zapytał nieco zawiedziony Blaise, sięgając za siebie i pokazując mu przezroczystą butelkę whisky. -Jeden z byłych mojej matki podarował mi ją na specjalną okazję-powiedział.
-Szukałeś mnie przez całą noc z butelką gorzały?-zapytał, unosząc w górę brwi Draco.
-Jak wspomniałem, to specjalna okazja-powiedział Blaise, delikatnie się do niego uśmiechając.
-Tak?
-Yhym...-pokiwał twierdząco głową, w nonszalanckim stylu otwierając butelkę. -Przeżyłem kolejny dzień-oznajmił, a potem zdrowo pociągnął, rozkoszując się palącym smakiem whisky. -Twoje zdrowie, zdrowy przyjacielu-rzucił, z najprawdziwszym zadowoleniem, wlewając sobie alkohol do gardła.

                                                                         
-No to jaki mamy plan na dzisiaj, co?-zapytał Draco, z podenerwowaniem krocząc, za tylko trochę podpitym Blaise'm. Po poranku spędzonym na wzgórzu, Zabini zdecydował się wprowadzić go na jedno z najtajniejszych spotkań śmierciożerczego kręgu, wyjaśniając mu w jaki sposób zamierza wprowadzić go na szczyty mrocznej hierarchii.
-Och-Blaise spojrzał na niego z politowaniem. -O nic się nie martw. Wszystkim się zajmę, ty masz tylko udawać niezrównoważonego.
-Wow, super-zakpił Draco, wciskając ręce w kieszenie ciemnych spodni. -No naprawdę cieszę się, że moje życie leży w rękach tak zorganizowanego i odpowiedzialnego człowieka jak Ty.
-Zamknij się, Malfoy, to włos ci z głowy nie spadnie-syknął nieco urażony prześmiewczym tonem przyjaciela Blaise'a. -Chcesz coś zjeść zanim staniesz przed najbardziej odrażającym gronem śmierciożerczych zabijaków?
-Yyy nie, raczej nie jestem głodny-odparł z krzywym uśmiechem Draco.
-Tak? A ja sobie nie będę żałował-stwierdził Blaise, ciągnąc go w stronę niewielkiego lokalu na rogu głównej ulicy. -Zacznij kreować swój image-polecił mu, zanim weszli do środka. -To miejsce to najniebezpieczniejsza siatka wymiany plotek na świecie. Jadają tu głównie prostytutki i dziewczyny znanych śmierciożerców.
-No masz gust, nie powiem-westchnął, wywróciwszy oczami Draco, niepewnie przeczesując dłonią swoje jasne włosy. -Nie ma tu jakiejś innej knajpy?
-Nie takiej, w której postawie ci żarcie. Nie będę za ciebie płacił nie wiadomo ile-odparł niemiło Blaise, na co on pokiwał głową ze zbolałym uśmiechem, rozczulając się nieco nad tą przyjacielską życzliwością.
-Jesteś dupkiem, Blaise-powiedział, przepychając się i wchodząc do lokalu przed nim.

Gdy tylko znalazł się w środku, do jego nozdrzy dotarła okropna mieszanka damskich perfum, tytoniu i średnio zachęcającego jedzenia. W dodatku oślepiły go nie tak dopasowane barwy jaskrawego różu i czerwieni...
-Witam-wysoka blondynka w krótkiej sukience, uśmiechnęła się do niego, ukazując rząd równych, śnieżnobiałych zębów. -Jak mogę panom pomóc?-zapytała uprzejmie, podczas gdy on poczuł wyjątkowo doskwierające mu mdłości.
-Blaise, perfidna żmijo, to nie restauracja tylko jakiś burdel-syknął w stronę stojącego za jego plecami przyjaciela, udając, że kaszle.
-Stolik dla dwojga, Rachel-odparł za niego Blaise, nie bardzo przejmując się jego zażenowanym spojrzeniem. -Kultury, Draco-dodał, gdy minęli blondynkę i zaczęli zmierzać w stronę wskazanego przez dziewczynę stolika. -Od kiedy to jesteś taki...
-Zamknij się. Jeżeli próbujesz mnie pouczać, to się zamknij-zagroził mu mocno poirytowany Malfoy, odsuwając krzesło i siadając na nim, w niezbyt dystyngowanym stylu. Wszystkie oczy były zwrócone w jego kierunku, kiedy z uniesionymi brwiami wyciągnął z pudełka różową serwetkę w kolorowe wzorki, z artystycznie powycinanymi brzegami. -Co to ma być?-zapytał Blaise'a, mrużąc przy tym oczy, jakby jaskrawy róż naprawdę wypalał mu oczy. -Właścicielem jest Dolores Umbridge?
Zabini mimowolnie się zaśmiał, dusząc rozbawienie, przytkaną do ust dłonią.
-Dobre, naprawdę dobre-stwierdził, posyłając mu radosne spojrzenie. -Całkiem już o niej zapomniałe...
-O kim zapomniałeś?!
Piskliwy, dziewczęcy głos przedarł się do głowy Dracona, przeszywając jego skronie nieoczekiwanym bólem. Ten lokal ewidentnie odbierał mu zmysły...
Odetchnął ciężko, nieco zszokowany ilością decybeli jaką jest z siebie wykrzesać ta mała kobietka, a potem na dobre skupił swe spojrzenie na przybyłej, całkiem dobrze znanej mu osobie.
-Z pewnością nie o tobie, Astorio-uśmiechnął się fałszywie, zawierając w swym przekazie jak najwięcej sarkazmu. Czasy bez młodej panny Greengrass były cudowne i nie zdawał sobie z tego sprawy dopóki ponownie jej nie zobaczył.
-Witaj, Draco. Chodziły tu plotki, że od dawna jesteś martwy-uśmiechnęła się dziewczyna, zarzucając swoimi długimi, jasnymi włosami, posyłając mu spojrzenie spod swoich sztucznych, doklejanych rzęs.
-Niestety-westchnął chłopak, bo Merlin mu świadkiem, że w tej sytuacji, naprawdę wolałby być martwy.
-Ale to dobrze się składa, że cię tu spotykam-odparła jakoś dziwacznie, jakby sklejenie tego zdania w spójną całość przychodziło jej z trudem. Uśmiechnął się z rozbawieniem. Astoria była jedną z tych wyjątkowych ludzi. Legendarnych i niezapomnianych. Była tak głupia, że wydawać się mogło iż osoby o takim poziomie inteligencji istnieją jedynie w bajkach.
-Taaak?-zapytał z wyraźnym zainteresowaniem, szczerze ciekaw, co zamierza powiedzieć dziewczyna.
-Ja i Blaise idziemy na imprezę. Możesz do nas dołączyć.
-Taaak?-tu wyraźnie zainteresowany okazał się Blaise.
-Doznałeś zaszczytu złociutki-zwróciła się blondynka do Blaise'a, na co Draco omal nie umarł z rozbawienia, parskając przy tym głośnym śmiechem, nie przejmując się o to, co pomyśli sobie Astoria. Była w końcu taka głupia...
-Przyjedźcie po mnie o 18-poleciła, a potem wyszła z lokalu, pokaźnie kręcąc przy tym biodrami.
-Wow.
Draco odprowadził dziewczynę wzrokiem, na moment zawieszając wzrok na jej nogach, a potem uśmiechnął się głupio do Blaise'a, sugestywnie ruszając brwiami.
-Kręcisz z Greengrass-stwierdził rozbawiony i zażenowany jednocześnie.
-Przestań-warknął jasno poirytowany Blaise. -Kocham Ginny.
-Jej, to zabrzmiało tak przekonująco, że aż...
-Wiesz, że ją kocham-urwał mu stanowczo Blaise, mierząc go zdecydowanym spojrzeniem, jakby dając mu do zrozumienia, że nie da się sprowokować. -To ciebie chciała wyrwać, sprawić, żebyś był zazdrosny.
-Co? Skąd możesz to wiedzieć?-Draco zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony jego pewnym stwierdzeniem.
-Po prostu wiem-syknął, z niezrozumiałych powodów wyjątkowo wkurzony Blaise. Cóż, może nie z takich znów niezrozumiałych. Bycie posądzonym o romansowanie z Astorią było po prostu uwłaczające.
-Faceci nie myślą w ten sposób. Chyba, że jesteś gejem.
-Nie jestem gejem!-krzyknął niespodziewanie Blaise, wywołując tym u Dracona jedynie delikatny, perfidny i tryumfalny uśmieszek. Kilkanaście par oczu było wlepionych w jego postawną sylwetkę wyrywającą się ponad stołem w stronę Dracona.
-Wciąż jesteś głodny?-zapytał niewzruszony Draco, wygodniej rozsiadając się na swoim krześle.
-Nie-pokręcił głową Blaise. -Chodźmy stąd.


                                                                            ***

Ściągnęła z półki paczkę chipsów, a później przeszła na dział z warzywami, gdzie starannie wybierając te najdorodniejsze, zebrała potrzebne na obiadową sałatkę produkty.
Jakiś już czas temu pożegnała się z Ginny i skazana na samotność wybrała się na zakupy, leniwie przechadzając się między regałami.
Pogrążając się w zimowej melancholii, próbowała ułożyć sobie plany na resztę dnia. W myślach przeszukiwała listę znajomych, których mogłaby zaprosić na wieczór, albo grę dla jednej samotnej osoby, w którą mogłaby zagrać.
Nic nie przerażało jej tak jak wizja powrotu do pustego mieszkania.
-Hermiona, prawda?
Z zaskoczeniem zamrugała oczami, a później, mocno ściskając w dłoniach opakowanie po krakersach, odwróciła się na pięcie, omal nie wpadając na przystojnego i całkiem znajomego mężczyznę w garniturze i wąskim, butelkowozielonym krawacie.
-Connor-przypomniała sobie, rozpoznając w nim mężczyznę, którego spotkała tu jakiś czas temu, po tym jak pokłóciła się z Draconem. O ile dobrze pamiętała, powinna trzymać się od niego z daleka.
-Od dawna nie mogę skontaktować się z Draco. Nie wiesz gdzie się teraz podziewa?
-Niestety-pokręciła głową. -Zdaje się, że wyjechał-stwierdziła, przecząco kręcąc głową. -Mam mu coś przekazać?
-Że zwinął mi dużo kasy i zniknął-powiedział z niezadowoleniem Connor, zaciskając usta w cienką linię. Dopiero po chwili wyraz jego twarzy złagodniał. Wymuszenie uniósł w górę kąciki ust i westchnął. -To nic... Po prostu przekaż mu, że chcę z nim porozmawiać, jeśli go spotkasz, dobrze?-poprosił całkiem uprzejmie.
-Pewnie-wzruszyła ramionami, nie do końca wiedząc jak poważnie powinna to traktować. -Zamierzasz wciągnąć go w walki?-zapytała, po chwili, mrużąc delikatnie oczy.
-Do niczego go nie zmuszałem-powiedział niby niewinnie mężczyzna, poprawiając wierzch swojego eleganckiego garnituru.
-Nie sprawiasz dobrego wrażenia-stwierdziła, ostro zaznaczając, że mu nie ufa.
-Tak?-zapytał nieco zdziwiony, delikatnie się uśmiechając. Miał bardzo pociągający uśmiech. Nie taki, na którego serce zaczyna bić mocniej jak ten Dracona, ale zdecydowanie było w nim coś sympatycznego, wywołującego na jej ciele delikatne dreszcze.
-Tak-pokiwała głową, wyjątkowo wiarygodnie kłamiąc. Był przystojny, pewny siebie i zadbany. Cholernie seksowny. Jak mogłaby stwierdzić, że nie sprawia dobrego wrażenia?
-Pozwolisz mi to wynagrodzić?
-Czy ja wyglądam na naiwną idiotkę?-zapytała, krzyżując ręce na piersi.
To go chyba rozbawiło. Czy naprawdę była aż tak urocza, kiedy za wszelką cenę próbowała zgrywać groźną?
-Wyglądasz na miłą, inteligentną dziewczynę, która nie ma co robić w zimowy wieczór-sprostował, na co ona z poddaniem spuściła ręce wzdłuż ciała. Czy naprawdę aż tak było to widać?


                                                                               ***

Nie miała pojęcia dlaczego się zgodziła. To przez samotność, albo nudę, albo zwykłą nieporadność. Poczucie, że jest zbyt narażona na złe myśli i przygnębiające stany by siedzieć bezczynnie w domu. Od kilku już dni potrzebowała się rozerwać, a propozycja Connora wydawała się jej być bezpieczna.
Gdyby próbował coś kombinować, jej różdżka spoczywała bezpiecznie w jej kieszeni. Wiedziała jak sobie radzić.
Zabrał ją do klubu. Nie jakiegoś tam klubu pełnego narkomanów i pieprzących się po kątach ludzi. To był przyzwoity klub, gdzie większość tańczyła, popijając niegroźne drinki, w dodatku w niewielkich ilościach. Z głośników dobiegała dobra muzyka, a wnętrze lokalu nie było tak brudne i nieświeże jak większość tego typu miejsc.
Z delikatnym uśmiechem uniosła w górę ręce i dała porwać najnowszemu, właśnie granemu przez jakiegoś DJ kawałkowi, poruszając ciałem w rytm muzyki.
Connor zdawał się bawić równie dobrze co ona. Niczego nie próbował, trzymał ręce przy sobie, co jakiś czas jedynie na dłużej zatrzymując na niej wzrok. Zdaje się, że kogoś tu szukał. Może próbował znaleźć sobie kogoś na noc? Nie była to jej sprawa, ale z jakiegoś powodu po jej wnętrzu od czasu do czasu przechodziło nieprzyjemne uczucie. Czujność, nie pozwalająca jej w pełni oddać się beztroskiemu stanu.
-Chcesz się napić?-zapytał, przekrzykując głośną muzykę.
Wzruszając ramionami, powoli kiwnęła głową. Dlaczego nie?
Connor zniknął pośród żwawo tańczącego tłumu, a ona pozostała sama, nieco już zmęczona, jedynie przestępując z nogi na nogę.
Z niecierpliwością zaczęła wypatrywać swojego towarzysza, powoli tracąc rachubę czasu. Connor nie wracał od kilku minut, a ona czuła na sobie spojrzenia kilku chłopaków, czających się zaledwie kilka metrów od niej. Stanęła na palcach, a potem z rezygnacją, zaczęła iść w stronę baru, obciągając luźną i nieco przydużą na nią koszulkę do dołu. Czuła się dziwnie kiedy patrzyło na nią tyle osób. Nagle zabrakło jej, tak często irytującego ją zaborczego Malfoya, który swoim gniewnym spojrzeniem i zazdrośnie zaciśniętą ze złości szczęką, odganiał wszelkich niepożądanych obserwatorów.
-Co...-zaczęła, na moment zamierając. Z niedowierzaniem obserwowała, jak mężczyzna dosypuje do jej drinka jakiegoś proszku, ostrożnie trzymając kieliszek pod ladą, tak aby nikt go nie zauważył.
Nim zdał sobie sprawę z jej obecności, zaczęła się wycofywać, czując jak wszelkie kolory odpływają z jej twarzy. Jak mogła być taka naiwna? Mocno zacisnąwszy usta, odwróciła się i zaczęła pośpiesznie kierować się w stronę wyjścia, co jakiś czas odwracając się w stronę baru i upewniając, że Connor za nią nie idzie. Była taka wściekła...
-Co się dzieje? Dlaczego wychodzisz?
Wyrósł przed nią jak spod ziemi. Była gotowa przysiąc, że to wręcz niemożliwe, by tak szybko znalazł się przed nią przy wyjściu, ale jakiś czas później, gapiąc się z otępieniem na jego długie nogi, doszła do wniosku, że ten psychol mógł ją dogonić.
Zmarszczyła brwi i z zamyśleniem wysunęła dolną wargę, gorączkowo starając się utrzymać obojętny wyraz twarz.
-Muszę do łazienki-skłamała, bo nic mądrzejszego nie przychodziło jej do głowy. Owszem, mogła wyciągnąć różdżkę i brutalnie go spetryfikować, ale ze spojrzeniami tylu facetów, co swoją drogą wydawało jej się strasznie dziwne, wiedziała, że nie uda jej się tego zrobić niepostrzeżenie. Używanie magii było w towarzystwie mugoli zabronione, a ona nie wiedziała jak udałoby jej się to wytłumaczyć. Taka jej natura, że zamiast o własnym bezpieczeństwie, myślała o dziesiątkach osób ustawionych w kolejce do wyczyszczenia pamięci.
-Kupiłem ci drinka-zauważył niewinnie Connor, za co miała ochotę palnąć tę jego przystojną twarz. Dlaczego do cholery z nim poszła? Czemu nie mogła zostać samotnie w domu, popijając wino i czytając jakąś książkę?
-Tak, wiem, ale najpierw... ja naprawdę muszę-powiedziała nieco nieobecna, wskazując kciukiem na korytarz prowadzący do toalet. -To zajmie chwilkę-zapewniła, a potem, nie pytając go o zdanie, puściła się biegiem we wskazaną przed siebie wcześniej stronę.


---------------------------------------------

Siemanko!
Jak tam wtorek? :D
Przepraszam was za taką przerwę, ale mam szkołę i trochę mi ciężko, bo dużo nauki :c
Kto nienawidzi Connora? Osobiście uważam, że to nieszkodliwy dupek, ale przystojny to się nie gniewam xDD 
No i nie wyzywajcie Hermiony od idiotek. Ona tylko chciała się zabawić :) Connor taki hooot w tym garniturze to poszła do klubu :D 
Pozdrawiam Was serdecznie i mocno ściskam :))) 






sobota, 10 października 2015

-Rozdział 36- Old Life

-Woah.
-Idziesz, czy nie?-rzucił do niego zniecierpliwiony Blaise, który dawno przekroczywszy bramy miasta, rzucał mu teraz poirytowane spojrzenie. 
Tak, rzeczywiście, w ostatnim czasie stał się niebywale nieznośny i nieporadny, ale to nie jego wina, że Blaise zrzucał na niego same nieoczekiwane i zaskakujące fakty. Kto by pomyślał, że śmierciożercy budują sobie na wybrzeżach Szkocji godne podziwu miasto, funkcjonujące na najwyższym, mocno zaawansowanym poziomie? Z niedowierzaniem obserwował piętrzące się wokół niego, ciemne budynki i brukowe ulice. Przypominało mu to nieco jego niebezpieczną dzielnicę, tyle, że to miasto nie było tak zapuszczone i zrujnowane. 
Kiedy tak szukał odpowiedniego określenia dla tego miejsca, przyszło mu do głowy, że miasto to jest drugim Nokturnem. Tyle, że znacznie większym i bardziej rozbudowanym.
-Malfoy-Blaise westchnął cierpliwie, nie tak już wyrozumiale uderzając go otwartą ręką w ramię. -Skup się!
-Sorry-odparł, wyrywając się z zamyślenia. -Kiedy zdążyliście zbudować coś takiego?-zapytał, idąc pustą ulicą za Blaise'm. 
-Jeszcze przed śmiercią Czarnego Pana. Śmierciożercy przeczuwali przyszłe zakończenie wojny. Zaczęli budować miasto-wyjaśnił pokrótce Zabini. -Załóż kaptur-polecił, a Draco, posłusznie wykonując jego polecenie, naciągnął kaptur na głowę. Razem skręcili w kolejną ulicę i wtedy aż przystanął, z wrażeniem rozszerzając oczy. Tętniąca życiem, brzmiąca od gwaru rozmawiających śmierciożerców, czy donośnych kroków ciężkich butów. Ulica na tyle długa i rozbudowana, że mierzyć mogłaby się z tą londyńską, Oxford Street.
-Witam na głównej ulicy w naszej Twierdzy-szturchnął go w ramię Blaise, szeroko się przy tym uśmiechając. -Jak się odnajdujesz w miejskich klimatach?
Światła ulicznych latarni i szyldów raziły go w oczy tak jak tablice na pieprzonym, nowojorskim Time Squere.
-Eee...-przesunął dłonią po karku, instynktownie stając nieco bliżej obeznanego w tej okolicy Blaise'a. -Mieszkam w Londynie, pamiętasz jeszcze? Umiem odnaleźć się na zabudowanych przestrzeniach-stwierdził, chyba bardziej próbując przekonać siebie niż jego. W Twierdzy roiło się od ludzi, którzy pragnęli jego śmierci. Każdy przechodzień był dla niego potencjalnym zagrożeniem,więc nie, nie potrafił się odprężyć.
-Stąd do głównej kwatery mamy kilka minut spaceru-oświadczył wyluzowany Blaise, wciskając ręce w kieszenie swojego płaszcza. Minęli kilka dobrze wyglądających apartamentowców, a później mijając aleję ze sklepami, skręcili w kolejną ulicę, nieco cichszą, ale wciąż jednak dobrze wyglądającą, najwyraźniej należącą do jednych z najbogatszych w tym mieście. -Jak dobrze pójdzie, dostaniesz mieszkanie tutaj-wskazał palcem Blaise, zwracając uwagę Dracona na budynek z przeszklonymi ścianami. -Będziemy sąsiadami.
-Mieszkasz tu?-zapytał zaskoczony Draco, skanując wzrokiem dziesięciopiętrowy apartamentowiec. Ile ludzi mieszkało w Twierdzy? Ile oczekiwało odpowiedniego dnia by zemścić się i sprzątnąć świat czarodziejów z powierzchni ziemi?
-Tylko teoretycznie. Wygląda miło, ale przetrwanie tutaj, nie jest proste-wyjaśnił krótko Blaise. -To wciąż zwierzęta, Malfoy. Udają ludzi. Cywilizowanych i obytych, ale to wciąż ci, którzy pragnąc wydobyć informację, przebijają cię nożem na wylot.
Blondyn skrzywił się, powoli kiwając głową.
-Mamy jakiś plan?-zmienił temat Blaise, na co on tylko uśmiechnął się krzywo, posępnie kiwając głową.
-Wciąż nie wiem jak...-zaczął, ale świetnie rozumiejący go przyjaciel, uniósł rękę, łatwo go uciszając.
-Masz coś przeciwko, jeżeli zrobimy to po mojemu?-zapytał, a później, nie czekając na odpowiedź, wyciągnął różdżkę i go spetryfikował.

                                                                              ***

-Cholera, Malfoy... Czemu nie jesteś czterdziestokilogramową panną na wegańskiej diecie?-jęknął zbolałym tonem Blaise, kiedy tak ciągnąc blondyna za nogę, taszczył jego bezwładne ciało przez ciemny, wyłożony zimnymi kafelkami korytarz.
Blaise go spetryfikował. To był jego genialny plan. Obezwładnić go i na tacy podać jego przyszłym mordercom. No po prostu genialne...
Nie mógł się poruszyć. Nie mógł się odezwać. Mógł jedynie obserwować i słuchać jak Blaise ostatecznie skazuje go na śmierć, tłumiąc w sobie wszystkie przekleństwa.
-Zabini co ty tam robisz?
To chyba niemożliwe, ale jego mięśnie napięły się jeszcze mocniej, kiedy będąc w stanie zupełnej bezradności, usłyszał w mroku korytarza głosy śmierciożerców.
-Ciągnę nie byle jaką zdobycz-wyjawił Blaise, a on poczuł jak po jego plecach przechodzą ciarki. Blaise brzmiał tak... szaleńczo. Przypominał mu psychopatę, niezrównoważonego psychicznie przestępcę. Przez moment zwątpił. Czy zaufanie mu było dobrym pomysłem?
-Cholera...
Ktoś pochylił się nad nim, a on, w bladoniebieskim świetle czyjejś różdżki w owej osobie rozpoznał Carrowa. Mężczyzna kucał przy nim, a ich twarzy nie dzieliło więcej niż zaledwie kilkanaście centymetrów.
-Cholera, dorwałeś Malfoya-zauważył z podziwem mężczyzna, niezbyt delikatnie kopiąc go butem w brzuch.
-Ostrożnie Carrow-skarcił go Blaise. -To nie...
-Wiem, wiem-warknął niezadowolony Carrow. -Ale nienawidzę gnoja, nie potrafię się powstrzymać-stwierdził, spluwając nieopodal jego twarzy. -Czemu go nie zabiłeś?
-Bo jest nam bardzo potrzebny-zauważył jakby to było oczywiste Blaise.
-Niby po co? On zabił Weasleya, Malfoy w roli zabójcy nie jest nam potrzebny. To nikogo nie zszokuje.
-Masz tu najzdolniejszego śmierciożercę wszech czasów-powiedział dumnie Blaise, na moment puszczając jego nogę tak, że ta bezwładnie uderzyła o twardą i chłodną podłogę.
-Teodor jest...
-Och błagam, odkąd mu odbiło już się nie liczy.
-No to mnie oświeć-Carrow wyprostował się i spuścił ręce wzdłuż ciała, rzucając Blaise'owi wyczekujące spojrzenie. -Co chcesz zrobić z tym śmieciem?
-Chcę z niego zrobić lepszą wersję Teodora.
-Co?-Carrow zmrużył oczy, nie do końca rozumiejąc.
-Zmodyfikujemy mu pamięć i zrobimy z niego naszą broń.

                                                                             ***

-Jeszcze jedno!-krzyknęła radośnie Ginny, zwracając się do mężczyzny, którego blask fleszu od aparatu na moment oświetlił pochmurny zakątek ulicy Pokątnej. To była już druga, nie, trzecia fotografia, którą Hermiona, Ginny i Caitlyn wykonały podczas spaceru po magicznej części Londynu, wyjątkowo tego dnia korzystając z życia. Miały za sobą już lunch, niewielkie zakupy, wizytę u kosmetyczki i trzy bilety na wieczorny seans w kinie.
-Ginny już starczy-powiedziała nieco krzywiąc się Hermiona, która po raz kolejny zmuszona była wyszczerzyć swe zęby w szerokim uśmiechu.
Ginny tylko się zaśmiała. Odebrała zaczarowane zdjęcia od fotografa i z uśmiechem obserwowała jak ich ruchome postacie śmieją się, połyskując na czarno białym papierze.
-Ładne-westchnęła Hermiona, odbierając jedno z nich od przyjaciółki. -Jak za dawnych czasów, co?-spytała, mając na myśli ten beztroski wyraz twarzy. To jak wspaniale komponowały się z zatłoczoną ulicą, pełną życia i radosnej atmosfery.
-Taa-Ginny zacisnęła usta w cienką linię, najwyraźniej powstrzymując się od powiedzenia czegoś nieodpowiedniego. -Tylko ekipa jest trochę inna-powiedziała wreszcie, zagryzając delikatnie dolną wargę.
Obydwie patrzyły jak Caitlyn z krępacją wbija swój wzrok w ładne, lakierowane buty.
-Będziecie miały coś przeciwko jeżeli wstąpię do tego sklepu tam?-zapytała, na oślep wskazując ręką na jedną z wystaw.
-Idź, Caitlyn-szepnęła nieobecnie Ginny, nawet na nią nie patrząc.
-Ginn...-zaczęła Hermiona, obserwując jak smutne oczy jej rudowłosej przyjaciółki wpatrują się w nią z zagubieniem i ufnością.
-Brakuje mi Rona i Harry'ego-wyznała wreszcie, podchodząc do niej i przytulając ją na środku ulicy. -Co się z nami stało Hermiona?-zapytała, opierając brodę na jej ramieniu.
-Ja...-Hermiona przygryzła wewnętrzną stronę policzka, doskonale wiedząc, że podziela uczucia przyjaciółki. -Ja też strasznie tęsknię za Hogwartem.
-Tu już nawet nie chodzi o Hogwart. O wspomnienia-sprostowała Ginny. -Wiesz, zawsze uważałam, że to co nam się tam przydarzyło, było takie bezmyślne, cholernie niebezpieczne. Cały czas byliśmy narażeni-wspomniała z delikatnym uśmiechem, wciąż tkwiąc w jej uścisku. -Ale byłam wtedy tak bardzo szczęśliwa-zaśmiała się. -Rozumiesz? Ja... ja chcę znów martwić się tym czy zdążę napisać esej, chcę spędzać czas z przyjaciółmi, łazić do Hogsmade i znów nie lubić ślizgonów. Ale za to, że są ślizgonami, nie śmierciożercami, albo zabójcami moich przyjaciół...
-Czy ty i Blaise...?-zapytała nagle Hermiona, czując jak wszystkie jej mięśnie się napinają.
-Miałaś rację, on jest...-przyznała ciężko Ginny, powoli kiwając głową. -On robi coś strasznego-powiedziała, a potem odsunęła się od niej i wciskając ręce w kieszenie, nieco uniosła ramiona. -Jest śmierciożercą.
-Masz na myśli...?-Hermiona czuła jak jej serce zamiera. Jeśli Ginny przyzna, że Blaiseowi nie należy ufać...
-Sama już nie wiem kim on jest-przyznała smutno dziewczyna, pozwalając by z jej ust wyszło ciche westchnięcie. -Ostatnio trochę się pokłóciliśmy.
-Masz z nim jakiś kontakt?-zapytała powoli Hermiona, czując jak na jej karku jeżą się włosy. Chciała wierzyć, że Draco był bezpieczny ze swoim przyjacielem, ale miała wrażenie, że to nigdy nie było zbyt oczywiste. Ufanie Blaiseowi zawsze leżało w kategorii wielkiego ryzyka i niepewności.
-Nie-pokiwała przecząco głową Ginny. -Ale zostawił mi kartkę. Powiedział, że jeżeli nie wróci, powinnam zanieść ją do ministerstwa-wyznała po chwili zastanowienia.
-Jaką kartkę?
-To adres-powiedziała, nie do końca rozumiejąc swojego położenia Ginny.
-Możesz mi go dać?-zapytała podekscytowana i zaniepokojona jednocześnie Hermiona.
-Nie wiem czy to...
-Ginny, proszę-powiedziała poważnie, kładąc rękę na jej ramieniu.
-Musiałabym iść do Nory-pokiwała wreszcie głową, ostatecznie przystając na jej prośbę. -Gdzie mam ci to dostarczyć?-zapytała niepewnie.
-Muszę wpaść jeszcze do mieszkania Harry'ego-wzruszyła ramionami Hermiona. -Wciąż ma u siebie moje rzeczy.
-A więc u Harry'ego-stwierdziła z uśmiechem Ginny.

                                                                                     ***

Nie miała pojęcia czemu tak łatwo zdecydowała stanąć w tym miejscu. Na ładnej, ciemnogranatowej wycieraczce przed mocnymi drzwiami w mieszkaniu, które zajmowała przez raptem kilka tygodni, zanim jeszcze Harry zdołał wszystko zepsuć swoim nietaktownym wyznaniem miłości.
Może to przez Ginny? Może ostateczne pojednanie z przyjaciółką obudziło w niej chęci uratowania również przyjaźni z Harry'm?
Niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, a potem głośno zaciągnęła się powietrzem i zastukała w drewnianą powierzchnię drzwi, mocno opatulając się kurtką Malfoya.
Liczyła na to, że nie będzie go w domu. Że będzie mogła z czystym sumieniem uniknąć konfrontacji z niegdyś najbliższym jej sercu przyjacielem.

Ciężkie westchnięcie wydało się z jej ust, kiedy nerwowym gestem zaczesała swoje włosy do tyłu, przygryzając jednocześnie dolną wargę. O ile wcześniej istniała możliwość ucieczki, teraz było już za późno. Harry tu stał. W ładnej, ciemnoszarej marynarce i dopasowanych, czarnych spodniach, podkreślających jego szczupłe, umięśnione nogi. Tego dnia jego kruczoczarne włosy nie były rozczochrane i nie sterczały we wszystkie strony. Zaskakująco ułożył je, formując w całkiem atrakcyjną fryzurę...
-Hermiona-krótkie stwierdzenie opuściło jego usta, kiedy z zaskoczeniem zmarszczył brwi i poprawił okrągłe okulary na swoim nosie, chyba nieco panikując na jej widok.
-Jestem w nieodpowiednim momencie?-zapytała, przekręcając głowę na bok. Jej intuicja podpowiadała jej, że właśnie w czymś mu przeszkodziła.
-Właśnie wychodziłem, ale przesunę spotkanie-powiedział formalnie, obdarzając ją dziwnie neutralnym spojrzeniem.
-Nie, nikt nie powinien czekać z mojego powodu-odparła z lekką krępacją, onieśmielona jego dziwnym tonem. Od kiedy to zwracał się do niej z takim ułożeniem i ostrożnością?
-Przeciwnie, Hermiona-uśmiechnął się ciepło i była mu za to szczerze wdzięczna, bo w tym właśnie momencie wszystkie jej obawy zostały odsunięte gdzieś na bok. Wciąż był tym samym Harry'm. -Żaden doradca biznesowy, nie jest ważniejszy niż ty-stwierdził, a potem przesunął się na bok i wpuścił ją do środka, w milczeniu obserwując jak dziewczyna przekracza próg niegdyś ich wspólnego mieszkania. -Co cię tu sprowadza?-zapytał, kiedy ściągnęła z siebie kurtkę, a on przywoławszy sowę, przekazał zwierzęciu krótki list dla doradcy, z którym miał się spotkać.
-Chcę wziąć kilka swoich rzeczy-wyjaśniła, wzruszając ramionami. -I pogadać-dodała, po krótkiej chwili milczenia, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że samotnie wypowiedziane pierwsze zdanie brzmiało wyjątkowo nieuprzejmie.
-Na stałe mieszkasz z Malfoyem?-zapytał z zainteresowaniem, a ona ku własnemu zdziwieniu, nie dosłyszała w jego tonie niezadowolenia lub pogardy.
-Tymczasowo. Niedługo znajdę coś własnego-odparła, bo choć jak na razie nawet nie szukała mieszkania, wiedziała, że wkrótce będzie musiała to zrobić. Ona i Malfoy nie byli na tyle poważnym związkiem by mieszkać razem.
-Wiesz, że zawsze możesz tu wrócić, tak?-upewnił się chłopak, nawet nie próbując naciskać. Po prostu oznajmił jej to w całkiem miły sposób i była mu za to wdzięczna. Mimo to, raczej nie zamierzała skorzystać.
-Harry...
-Wiem, Hermiona, nawaliłem-przyznał się, powoli spuszczając głowę. -Przepraszam, okay? Naprawdę cholernie mi przykro.
-W porządku-powiedziała cicho, wciąż nieco tym skrępowana.
-Ja po prostu nie chcę, żebyśmy byli takimi ludźmi. Byłaś moją przyjaciółką. Najlepszą przyjaciółką. Chcę zasługiwać na to, by znów móc cię tak nazywać, ponieważ Hermiona, cholernie za tobą tęsknię.
Błagam cię, nie pozwól by moja chwilowa głupota zaważyła nad czymś takim.
-Wiem, już dawno mi przeszło-powiedziała na wpół szczerze, delikatnie się do niego uśmiechając. Chociaż uraz wciąż pozostał, nie zamierzała więcej mu tego wypominać. To nie była jego wina. -Możemy znowu siedzieć razem na kanapie, oglądać filmy i jeść niezdrowe żarcie-dodała niby od niechcenia, z zadowoleniem obserwując jak zmienia się jego wyraz twarzy.
-Serio?-zapytał z niedowierzaniem, szeroko się uśmiechając.
-Yhym-skinęła głową, głęboko oddychając. Czuła jak powoli naprawia swoje życie.

                                                                              ***

-Powinniśmy go zabić. Tu i teraz. Nim jakiś dureń ściągnie z niego drętwotę i pozwoli temu szmaciarzowi gadać-stwierdził ktoś po jego prawej stronie, kilka centymetrów od jego ramienia. Miał ochotę wywrócić oczami i rzucić jakąś ironiczną uwagą, ale ponieważ Blaise wciąż nie działał na jego korzyść, zmuszony był leżeć w sali, do której Zabini przytaszczył jego ciało.
-Dołohow dobrze gada! Ten kto pamięta co pieprzony Malfoy robił podczas wojny, nie powinien mieć wątpliwości, że trzeba go zabić, nim zdąży nami manipulować.
-Och, błagam... Podczas gdy Malfoy spędzał miesiące na byciu słabym mugolem, my urośliśmy w siłę.
-Milcz idioto. Jego nie wolno lekceważyć. Widziałeś kiedyś Teodora? Na tej podłodze leży drugi taki psychol.
-Tym razem moglibyśmy dobrze wykorzystać jego zdolności.
-Jemu nie wolno ufać.
-To potwór.
-My potrzebujemy w naszych szeregach potworów.

Tak, to było naprawdę ciekawe. Leżeć spetryfikowanym na ziemi i słuchać na swój temat opinii innych ludzi. W dodatku tak konstruktywnych...
Miał ochotę wrzasnąć by wszyscy wreszcie się zamknęli, ale nim zdążył sfrustrowany po raz kolejny wykląć w myślach znajdujących się w sali ludzi, odezwał się za niego Blaise.
-Och, zamknijcie się wszyscy!-krzyknął. -Ja już dawno podjąłem decyzję. Biorę całą odpowiedzialność na siebie.
-Jesteś nienormalny?-odezwał się jakiś tam śmierciożerca z gęstą, ciemną brodą.
-Nie mamy przywódcy-uśmiechnął się triumfalnie Blaise, powoli rozglądając się po tłumiących się wokół ciała Malfoya mężczyznach. -Każdy działa na własną rękę, tak? Działam według zasad, po prostu mówię wam co zamierzam.
-Chyba nie sądzisz, że na to pozwolimy?
-Och pozwolicie-ton Blaise'a był zaskakująco ostry. Zimny i zdecydowany, jakby jakikolwiek sprzeciw zamierzał srogo ukarać. -Zabijcie Malfoya przed ukończeniem mojego eksperymentu, to wypiorę mózg każdemu-zagroził, co nieco zaskoczyło blondyna. Była to groźba bez pokrycia, czyż nie? Co Blaise i wyprane mózgi miały ze sobą wspólnego? Chyba mówiąc, że zamierza zrobić z niego nowego Teodora, nie mówił poważnie, prawda?
-Kończę zebranie!-zawołał Blaise, spotykając się z ostrymi okrzykami sprzeciwu i niezadowolenia. Nie wyglądał jednak na zbyt przejętego otwartymi słowami krytyki. Wręcz przeciwnie, z zadowoleniem pochylił się i złapał Dracona za nogę, z powrotem ciągnąc jego ciało do wyjścia z ogromnej, śmierciożerczej sali.


                                                                                  ***

-Hej? Malfoy-Blaise nachylił się nad nim, kilka razy machając mu ręką przed oczami. -Słyszysz mnie?-zapytał, po chwili przywalając sobie otwartą dłonią w czoło. -Nie możesz odpowiedzieć, jesteś spetryfikowany-przypomniał sobie, na co Draco naprawdę mordował go każdą cząstką swojego unieruchomionego ciała. No naprawdę, przezabawne. -Odczaruję cię teraz, tak?-zapytał wyjątkowo głośno, dzieląc każde słowo na sylaby.
Był spetryfikowany. Nie ułomny. Z irytacją próbował ogarnąć sfrustrowane i rozwścieczone myśli, ostudzając nieco swój umysł.
-Nie zabijaj mnie jak już odzyskasz czucie, okay? Po prostu się na mnie nie rzucaj-poprosił, a potem nerwowo i niepewnie skierował różdżkę w stronę przyjaciela.
Z czasem Draco poczuł jak przez jego mięśnie przepływa przyjemne ciepło, a dokuczające mu spięcie odchodzi w zapomnienie. Jedyne co pozostało to złość.
-Nienawidzę cię, Blaise-rzucił ostro, pod nosem mrucząc brzydko-...jeszcze ci dojebię...-i rozcierając zesztywniałe ramiona. Zgodnie z prośbą Zabiniego, postanowił się jednak na niego nie rzucać, mimo iż bardzo tego pragnął. -Zrobić ze mnie drugiego Teodora, hę?-uniósł pytająco jedną brew, przybierając morderczy wyraz twarzy. -Serio, Blaise?! Gdzie my w ogóle jesteśmy?-krzyknął, wyrzucając ręce do góry.
Pokój, w którym się znajdowali był jednym z tych luksusowych, dobrze oświetlonych wnętrz z drogim, świadomie wyeksponowanym wyposażeniem. Krzyczało "mój właściciel jest cholernie bogaty!".
-Moje mieszkanie-wyjaśnił, wzruszywszy ramionami Blaise. -Skup się-warknął niemiło, kiedy Draco, zamiast zwrócić uwagę na ich obecne położenie, tępo rozglądał się po wnętrzu salonu. Zdzielił go ręką po głowie, a potem gniewnie zmarszczył brwi i usiadł na podłodze, naprzeciwko przyjaciela. -Mamy mnóstwo spraw do załatwienia.
-Tak?-wkurzony Draco uniósł w górę jedną brew i skrzyżował ręce na piersi, rzucając chłopakowi wyzywające spojrzenie. -Zabini jeszcze jeden taki ruch i będziesz martwy-ostrzegł, szczerze zirytowany bezpośredniością i brakiem skrupułów Blaise'a.
-Od tej pory będziesz udawał chorego psychopatę.
-Co?-zaskoczony Draco zamrugał kilka razy powiekami, a potem z rezygnacją odchylił się do tyłu i podparł rękami o podłogę. -W jakim sensie psychopatę?
-Nie wypiorę ci mózgu, ale musisz się tak zachowywać. Chcę, żebyś stał się po prostu nieobliczalny. Szokujący i impulsywny. Nie ważne jak tam to zrobisz. Po prostu masz sprawiać wrażenie groźnego psychopaty.
-I co mi to niby da, co?-zapytał z powątpiewaniem Draco.
-Teodora na co dzień trzymają w celi w podziemiach kwatery głównej. Kilkakrotnie próbowałem się tam zakraść, ale osoba, która to kontroluje uczyniła podziemia niedostępne i niezdobyte. Chcesz dosięgnąć Teodora, to traf do tej samej celi co on-wyjaśnił spokojnie Blaise.
-To jest twój plan?-zapytał zaskoczony Draco, czując jak jego szczęka powoli ląduje na podłodze. -Zdajesz sobie sprawę z tego jak nieprzemyślany i niedociągnięty jest, prawda?-zapytał retorycznie, z rezygnacją przejeżdżając dłonią po lekkim zaroście na swoich policzkach. Poważnie, byli już martwi.
-Pewnie, że tak-skinął Blaise głową. -To cholernie beznadziejny i głupi plan nie możliwy wręcz do zrealizowania-przyznał z uśmiechem, ale zaraz później spoważniał, mierząc blondyna zirytowanym spojrzeniem. -Dla jakiegoś bezradnego idioty. Jesteś najlepszy, tak? Swojego czasu najsilniejszy i najzdolniejszy. Jakiś kretyn może uznałby ten pomysł za bezsensowny, ale nie ty, rozumiesz? Razem nam się uda.
-Czyżby?-prychnął nie do końca przekonany chłopak, zaciskając usta w cienką linię. Plan Blaise'a był zbyt ryzykowny. Co jeśli ktoś zorientuje się, że jego pamięć i stan umysłu nie zostały zmodyfikowane? Albo, że zabiją go zamiast wtrącić do więzienia? Co jeżeli w celi wcale nie natrafi na Teodora?
-Masz przed sobą najlepszego manipulatora umysłu w historii-przedstawił się z perfidnym uśmiechem Blaise. -A to...-urwał, wyciągając z kieszeni kurtki średniej wielkości, podłużne pudełko. -Twoja przepustka do wielkiego zwycięstwa.
Draco zmarszczył brwi, przyglądając się mu z niezrozumieniem.
-To głóg, z rdzeniem z włosa jednorożca. 10 cali, odpowiednio giętka. Brzmi znajomo?-uśmiechnął się Blaise, otwierając przed nim czarne pudełeczko.






sobota, 3 października 2015

-Rozdział 35- When I See You Again

Obudziła się nieco po siódmej. Po złej i nieprzespanej nocy wreszcie otworzyła zmęczone oczy, czując jak dopada ją średnio przyjemna rzeczywistość. Kiedy przewróciła się na bok, Dracona już nie było. Pościel po jego stronie łóżka była wygnieciona, ale chłodna. Nie było go tu z pewnością od dobrych paru godzin.
Chciała wmówić sobie, że to nic takiego. Kiedy kogoś traciła, lubiła wyobrażać sobie, że zniknął na wakacje, że jest w podróży służbowej albo zaledwie kilka przecznic stąd, po prostu w oddzielnym mieszkaniu. Lubiła wmawiać sobie, że nie ma żadnych powodów by się martwić, by tęsknić, albo zastanawiać się, czy jeszcze kiedyś wróci.
Zwlokła się z łóżka i z nieodgadnionym wyrazem twarzy ruszyła w stronę kuchni, mocno obciągając w dół koszulkę Dracona. Chciała udawać, że fakt iż zostawił ją bez pożegnania wcale nie zabolał.
Związała swoje potargane po śnie włosy w wysokiego kucyka, a potem wyciągnęła z szafki pudełko płatków śniadaniowych i wsypała je do miski. Żaden poranek nigdy nie wydawał się jej równie cichy. Ledwo słyszała jak pojedyncze płatki szeleszczą, ocierając się o dno ceramicznej miseczki.
Za oknem znów padał śnieg. Było tak biało. Czysto. Nieskazitelnie. I pusto. Cholerna pustka panowała w całym jej wnętrzu, a pogoda i wystrój posprzątanego mieszkania ani trochę jej nie pomagał.
-Hermiona?
-Tak?-spytała dość tępo, gapiąc się w przestrzeń za oknem.
-Czemu jesz płatki widelcem?
Zamrugała gwałtownie, spuszczając wzrok na widelec mocno zaciskany w swej prawej dłoni. Bez wahania odłożyła go na blat i rozchyliła usta, obdarzając Dracona najpewniej najbardziej inteligentnym i bystrym spojrzeniem na jakie było ją stać.
Poczuła jak cały ból, cała tęsknota i rozczarowanie nagle z niej ulatują.
-Myślałam, że poszedłeś-powiedziała cicho, patrząc na niego z niepohamowanymi emocjami. Była pewna, że nieważne jak bardzo by się starała, od tej całej ulgi jej głos drżał jakby za moment miała się rozryczeć.
-Tylko biegałem.
Obserwowała jak Draco przeciąga grubą bluzę przez głowę, a potem podchodzi do niej, z zamyśleniem marszcząc brwi.
-Myślałaś, że się nie pożegnałem?-zapytał z niedowierzaniem, na co ona, ubolewając nad swoją żałosną postawą, jedynie pokiwała głową i z zaciśniętymi w cienką linię ustami, mocno się do niego przytuliła. Czuł jak mocno się w niego wczepia. Jak wyładowuje na nim cały swój strach, smutek i ostateczną ulgę. Czuł i bał się tego jak ciężko im będzie, kiedy na serio przyjdzie im się pożegnać.
-To by ułatwiło sprawę, co?-zapytał ze strapieniem, obejmując ją w talii i opierając brodę na czubku jej głowy. Miał wrażenie, że odejściem bardzo ją skrzywdzi. Że kto wie? Ciężko to zniesie.
Ale musiał to zrobić. Chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy, to właśnie dla niej próbował być lepszy.
-Obiecaj, że tego nie zrobisz-poprosiła, opierając czoło o jego tors.
-O nic się nie martw. Mamy jeszcze trochę czasu-uspokoił ją, składając krótki pocałunek na jej włosach.
-Ile tak właściwie?
Z ciężkim westchnięciem obserwował jak odsuwa się od niego i rzuca mu to spojrzenie.
-Blaise powiedział, że wpadnie po mnie wieczorem-wyznał, na moment przygryzając wargę i odwracając wzrok. Nie chciał widzieć tego rozczarowania.
-Och...-uśmiechnęła się smutno, spuszczając głowę. -To wykorzystajmy go jak najlepiej, co?-zaproponowała, co nieco go zaskoczyło. Liczył na to, że usłyszy jakieś wyrzuty, albo prośby by zmienił zdanie. To podejście dodało mu nadziei.
-Okay-pokiwał głową, marszcząc brwi. -Okay-powtórzył, zanim zarzuciła mu ręce na szyję i mocno go pocałowała.

                                                                              ***

-Blaise-uchyliła drzwi z lekkim rozczarowaniem. Nerwowym gestem wygładziła wierzch koszulki Dracona, to znaczy jedynej części garderoby, którą miała na sobie, i przeczesała palcami roztrzepane włosy, czując się tak, jakby ktoś przyłapywał ją na wyjątkowo paskudnej rzeczy.
Wciąż czuła frustrację, bo pukanie do drzwi przerwało im w wyjątkowo niedogodnym momencie.
-Widzę, że jestem w porę-uśmiechnął się perfidnie, bezczelnie skanując spojrzeniem jej nogi.
-Miałeś być później.
Odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała za sobą głos Dracona. Wyminął ją i stanął przed Blaise'm, dając jej idealną okazję do ucieczki po to by w coś się ubrać.
-Przestań się gapić.
Usłyszała jak Draco syczy za jej plecami, obdarzając Blaise'a wściekłym tonem.
-Och daj spokój. Robię to tylko po to, żeby cię wkurzyć-westchnął Blaise. lekceważąco machając ręką. -Inna sprawa, że jest na co patrzeć...
-Co tu robisz?-zapytał ze szczerą irytacją.
-Przecież się umawialiśmy.
-Nie o tej porze-wywrócił oczami Draco.
-Zmiana planów-stwierdził nonszalancko Zabini.-Możliwe, że pomyliłem godziny i jeśli nie będziemy w ciągu półgodziny u wybrzeży Szkocji, nici z naszych planów.
Draco obrzucił go morderczym spojrzeniem.
-Wypad-warknął.
-Co?
-Za 10 minut zejdę-obiecał, a potem niezbyt delikatnie wypchnął go z mieszkania i zatrzasnął mu drzwi przed nosem.


                                                                              ***

-Mam 10 minut-oświadczył dość posępnie, kiedy Hermiona pojawiła się przy drzwiach mieszkania. Nie tak wyobrażał sobie ich pożegnanie. Liczył na to, że starczy mu czasu by spędzić z nią cały dzień. By powiedzieć wszystko co wcześniej ułożył sobie w głowie. By zadbać, że sobie bez niego poradzi.
-5-poprawiła go. -Potrzebujesz przynajmniej 5, żeby zejść po schodach-stwierdziła, rzucając sceptyczne spojrzenie w stronę jego nogi.
Od jakiegoś czasu nie skarżył się na przewlekły ból, dzisiaj rano poszedł nawet biegać, ale noga wciąż nie pozostawała sprawna. Właściwie to gdyby nie fakt, że w twierdzy śmierciożerców musiał pojawić się w jak najlepszej formie, leżałby i odpoczywał.
-Przecież i tak zawsze się spóźniam-mruknął lekceważąco, wzruszając ramionami. Dopiero po chwili nieco spoważniał. Ujął jej twarz w dłonie i uśmiechnął się delikatnie, próbując wsadzić w to jak najwięcej pozytywnych emocji.
-Wrócę, tak?-powtórzył po raz kolejny tylko po to by upewnić ją w jego woli przetrwania. Zamierzał zrobić wszystko by wkrótce znów ją zobaczyć.
Niepewnie skinęła głową.
-Poważnie, Hermiona, wrócę przed świętami.
-Okay-szepnęła, wymuszając na swoich ustach delikatny uśmiech. -Ja się tylko martwię.
-Nie masz o co-zapewnił. -Dam radę, zawsze daję.
-Okay-powtórzyła, zamykając jego o wiele większe od swojego ciało, w szczelnym uścisku. -Uważaj na siebie-poleciła, kiedy przelotnie pocałował ją w skroń.
-Ty na siebie też-uśmiechnął się, nim złączył ich wargi. -Kocham cię.
-Nie daj dźgnąć się nikomu nożem-poprosiła, na co on tylko się zaśmiał.
-Nie dam-obiecał, a potem znów ją pocałował. Wplótł palce w jej włosy i powoli uśmiechał się przez pocałunek, delikatnie popychając jej plecy na ścianę. Chciał zapamiętać ją na kolejne tygodnie.
-Zostały ci dwie minuty.
-Mhmmmm-mruknął, pogłębiając pocałunek.
Niewiele myśląc oparła ręce na jego torsie i przyciągnęła go do siebie, zaciskając palce na materiale jego ciemnogranatowej koszulki. Czuła jak rośnie w jej pożądanie, narasta frustracja i tęsknota, ale jednak...
-30 sekund-westchnęła, kiedy przygryzł jej wargę.
Mocniej wpił się w jej usta, wsuwając ręce pod materiał jej koszulki.
-10...-próbowała go od siebie odsunąć, ale był zbyt natarczywy. Jego dotyk palił jej skórę.
Myślała, że za moment będzie musiała naprawdę użyć siły, żeby to przerwać. Nie, żeby chciała. Słyszała po prostu o czym mówił Blaise. Oni musieli się przenieść, a ona nie wybaczyłaby sobie, gdyby Draco stracił przez coś takiego coś na czym mu zależy.
Nim jednak skończył im się czas, Malfoy sam się od niej odsunął. Zeskanował jej ciało z cichym westchnięciem, a potem uniósł prawy kącik ust do góry, jakby próbując ją pocieszyć.
-Do zobaczenia-powiedział dziwnie niskim głosem, a potem szybko pocałował ją w czoło i wyszedł z mieszkania.

                                                                                        ***

-A więc...?-zaczął, przestępując z nogi na nogę. Tego dnia Londyn spowity był przez grubą warstwę śniegu. Biały puch pokrywał chodniki, dachy starych kamienic i uliczne latarnie, maski samochodów, a także jego ramiona. Odetchnął ciężko, przyglądając się temu jak jego oddech zmienia się w obłok pary. -Jak zamierzasz przenieść się stąd do Szkocji w 20 minut?-zapytał na pozór nonszalancko, w duchu wciąż odtwarzając wspomnienie Hermiony. Próbował się od tego odciąć, skupić i myśleć jedynie o zadaniu, ale wyraz jej twarzy był po prostu...
-Jesteś głupi, Malfoy-stwierdził oschle Blaise.
Rzeczywiście, chyba trochę był. Przesunął ręką po przyprószonych śniegiem włosach i uśmiechnął się krzywo.
-Tak?
-Tak-pokiwał głową, Blaise, a potem zaczął zmierzać szybkim krokiem w jedną z bocznych uliczek. -Jesteś czarodziejem, do cholery!
-Przecież...-nim zdążył dokończyć, Zabini gwałtownie odwrócił się do niego i złapał za materiał jego bluzy, mierząc wyzywającym spojrzeniem.
-Urocze życie, które miałeś po wojnie już nie istnieje-warknął, zerkając mu głęboko w oczy. -Wracasz do gówna sprzed miesięcy, tak?!
-Tak-przyznał ze znudzeniem Draco.
-Koniec kuźwa z tym co to sobie miałeś do tej pory, tak?!
-No raczej-wzniósł oczy ku niebu, cicho wzdychając. Blaise zachowywał się paranoicznie.
-Chodzi o to Malfoy, że teraz zamieniasz się w śmierciożercę, którym byłeś podczas wojny. Muszę na tobie polegać, nie pojadę do piekła z jakąś ciotą-wysyczał poirytowany Blaise.
-Że co?-spojrzał na niego z wyrzutem, pewien, że się przesłyszał. -O co ci chodzi?-zapytał z niezrozumieniem. Czy dał mu jakikolwiek powód by mógł wątpić w jego siłę?
-Zapomnij o dziewczynie!-wyrzucił z siebie jakby to było oczywiste Blaise. -To znaczy, Draco, nie zginę przez twoją miłość, jak silna by ona nie była, nie jest tego warta.
-Dam sobie radę-odparł już równie poirytowany Draco, zupełnie nie rozumiejąc tego nagłego ataku.
-Czyżby?!
-O co ci chodzi, kurwa?!-zapytał już naprawdę rozzłoszczony.
-O to, że możesz się teleportować do cholery!-wywrzeszczał Blaise, niezbyt delikatnie trzepiąc go ręką po głowie.
 Poważnie uwłaczający gest.
Obrzucił go prawdziwie morderczym spojrzeniem, a potem cofnął się, ostatecznie dając za wygraną. Powoli pokiwał głową, zagryzając zębami dolną wargę.
-Wiem, że dawny Draco był naprawdę do kitu, ale w tym momencie go potrzebujemy, rozumiesz?-zapytał już spokojnie Blaise. Jakby poprzedni wybuch był tylko po to by go sprowokować. Powoli unosząc głowę zobaczył jak przyjaciel wyciąga do niego rękę, rzucając mu wyczekujące spojrzenie.
-Możesz to zrobić?
Czy mógł to zrobić? Na powrót skuć lodem swoje serce, wyłączyć empatię i włączyć tryb okrutnego i obojętnego twardziela?
-Tak-przytaknął, pewnie ściskając dłoń Blaise'a.

                                                                         

                                                                           ***

Otworzył oczy, głęboko zaczerpując rześkiego, szkockiego powietrza. Znajdowali się gdzieś u wybrzeży kraju, na wysokim, porośniętym ciemnozieloną trawą klifie. Było tu zadziwiająco cicho. Spokojnie. Śmierciożercy wybrali sobie okolicę bogatą w wyjątkowo miłe dla oka krajobrazy.
-I jak?-zapytał radośnie Blaise, przyglądając mu się z wyczekiwaniem.
-Ładnie tu-przyznał z zamyśleniem Draco, przysłuchując się szumowi fal rozbijanych o skalistą ścianę wybrzeża.
-Miałem na myśli użycie magii po tak długim czasie-zakpił Blaise, rzucając mu jedno z tych rozbawionych, pogardliwych spojrzeń. -Poważnie, Draco, ogarnij się wreszcie-dodał z irytacją, zaczynając iść w tylko sobie znanym kierunku. -Jak to jest wrócić do nałogu po odwyku?
-Nie byłem na żadnym odwyku-żachnął się Draco, który słowo nałóg i odwyk traktował raczej dosłownie. Miewał już momenty, w których zapominał o swojej słabości do alkoholu.
-Tak, tak jasne-wywrócił oczami Blaise, szczelniej owijając się miękkim, czarnym płaszczem.
-Jest... normalnie-wyznał wreszcie Draco, cicho wzdychając. Przesunął ręką po delikatnym zaroście na swojej twarzy i zmrużył oczy, starając się wypatrzyć cokolwiek pośród ponurej, nadmorskiej scenerii. -Wiesz, liczyłem na jakiś nagły przypływ mocy, ale czuje się... zwyczajnie-oznajmił marszcząc lekko brwi. -Blaise?-zagadnął po chwili milczenia.
-No?-Blaise mruknął w odpowiedzi, nie odrywając uważnego spojrzenia od ścieżki, a może raczej polany przez którą szli, zgrabnie omijając wszelkie nierówności, wystające kamienie czy kujące rośliny.
-Jak zamierzasz uratować dziś moje życie, co?-zapytał, rzucając przyjacielowi zaciekawione spojrzenie. Całkiem jasnym było, że kiedy przekroczą próg twierdzy, śmierciożercy nie będą do niego zbyt przyjacielsko nastawieni.
-Och, jeszcze tego nie zaplanowałem-przyznał z rozbawionym uśmiechem Blaise, nagle przystając i z dumą wpatrując się w fragmentu powietrza przed nimi. -Liczyłem, że to ty masz jakiś pomysł.
-Ach, dobrze wiedzieć-warknął, niezbyt pocieszony tymi słowami Draco, z niezrozumieniem gapiąc się w miejsce, w które gapił się Blaise.
-No i jak ci się podoba?-zapytał z zaciekawieniem Zabini.
Zmarszczył brwi, patrząc na niego z niezrozumieniem.
-Blaise, ja niczego nie widzę-oparł, ku wyraźnej uciesze przyjaciela.
-Tak, wiem-pokiwał głową chłopak. -Spójrz jeszcze raz.
No i spojrzał. Z zaskoczeniem zeskanował wzrokiem wysokie, metalowe bramy, mocno zaciskając zęby i mrużąc oczy. Kiedy wszyscy wypowiadali słowo twierdza wyobrażał sobie raczej wysoką, niezdobytą, mroczną wieżę z kratami w oknach i nietoperzach na rosnących wokół, zeschniętych drzewach. To, nieco przekraczało granice jego wyobraźni. Przed jego oczami piętrzyło się całe miasto.

                                                                             ***

Wykonała ostatnie pociągnięcie tuszem do rzęs i niepewnie uśmiechnęła się do odbicia w łazienkowym lustrze, poprawiając jednocześnie rozczesane, opadające na jej ramiona włosy. Chciała wyglądać na szczęśliwą. Chciała przywrócić kolory swojej twarzy. Niczego nie pragnęła w tym momencie tak, jak tego, by w jej czekoladowych oczach znów można było ujrzeć tak charakterystyczny błysk, świadczący o nadmiarze pozytywnych emocji. Chciała znów być Hermioną Granger. Dziewczyną, która ambitnie dąży do swych celów, nigdy, absolutnie nigdy się nie poddając. Kiedyś zawsze wiedziała jak wybrnąć z trudnej sytuacji.
Wyrównała swój oddech i uspokoiła bicie serca, a potem wyszła z łazienki, ściągając z wieszaka kurtkę Dracona. Nie miała pojęcia czemu ją tu zostawił. Była jego ulubioną...
Wsunęła ręce w długie rękawy i zasunęła suwak pod samą szyję, wdychając zapach Malfoya z przesiąkniętego nim kołnierza kurtki. Tęskniła za nim. Nie minęło więcej niż kilka godzin od jego nieobecności, a ona już za nim tęskniła.
Przygryzła delikatnie dolną wargę, a później wyszła z mieszkania.

Kiedy postawiła stopę na śliskim, zaśnieżonym chodniku zachwiała się, a utrzymując równowagę, uśmiechnęła radośnie i wcisnęła dłonie w głębokie kieszenie kurtki. Kroczyła pewnie ulicą, zmierzając w stronę graniczącej, znacznie ładniejszej i bezpieczniejszej dzielnicy, w poszukiwaniu jakiejś kawiarni, albo biblioteki. Jakiegokolwiek miejsca, w którym mogłaby odpocząć bez konieczności oglądania idealnego mieszkania Dracona. Tak, odkąd zostało wyremontowane przez ojca chłopaka, życie w nim stało się prostsze i bardziej komfortowe, ale nieskazitelna czystość, która tam panowała sprawiła, że całkiem wyssano z niego życie. Brakowało w nim duszy. Jakiegokolwiek znaku o tym, że żyją w nim ludzie.
-Co podać?
Uśmiechnęła się z zakłopotaniem, zerkając ponad ramieniem ekspedientki na niewielką tablicę z ofertą kawiarni. Gorąca czekolada, herbata z jaśminem, aromatyczne, karmelowe macchiato, czy kakao?
-Yyy...-uchyliła usta, mając wrażenie, że w ostatnim czasie stała się wyjątkowo głupia. Gdzie jej elokwencja? Gdzie nie opuszczająca jej zdolność do wysłowienia się w każdej sytuacji?
-Hermiona?
Z zaskoczeniem zamrugała i odwróciła się, rzucając niedowierzające spojrzenie w stronę stojącej przy jednym stoliku z kawą, Caitlyn.
-Caitlyn-powiedziała tępo, nie do końca wiedząc jak powinna zareagować. Kiedy ostatnio się widziały, opuszczała wraz z Draconem jej przyjęcie zaręczynowe. -Wow, to... nigdy nie pomyślałabym, że cię tu spotkam-przyznała szczerze, rzucając dziewczynie delikatny uśmiech.
-Umówiłam się tu z Ginny-pokiwała głową. -Wy dwie chyba dawno się nie widziałyście, co?
-Nie, nie miałyśmy okazji-przyznała posępnie, zatajając fakt, że one dwie już nie bardzo się przyjaźniły. -Czekasz na nią?-zapytała.
-Tak, ma jeszcze dziesięć minut, ale nie sądzę, by przyszła punktualnie-uśmiechnęła się krzywo Caitlyn. -Przysiądziesz się?-zaproponowała.
Hermiona wzruszyła ramionami, a potem zamówiła wreszcie orzechowe latte i z kubkiem w ręku dosiadła się do Caitlyn, która zająwszy miejsce na kanapie przy oknie, ściągała właśnie z siebie gruby, wełniany sweter.
-Co u Dracona?-zapytała.
To takie oczywiste, że obchodził ją tylko Draco. Hermiona westchnęła cicho, a potem, zmuszając się do neutralnej odpowiedzi odparła:
-Wszystko u niego w porządku.
Ugh, chciała wierzyć, że u niego w porządku. Że dotarł do twierdzy śmierciożerców i jeszcze żyje.
-Powinnam go przeprosić za mój ostatni wybuch. Dużo na ten temat rozmawiałam z Lucjuszem. Draco zniszczył nasze przyjęcie zaręczynowe, ale ja też nie byłam w porządku...
-Myślę, że...-Hermiona spojrzała na nią z zaskoczeniem. Nigdy nie spodziewała się, że Caitlyn przyzna się do błędu. Nawet teraz nie do końca jej wierzyła. Zawsze szukała w niej ukrytych zamiarów. -Myślę, że wszyscy powinniśmy przestać szukać usprawiedliwień na jego zachowanie. Draco doskonale wie co robi. Sam dokonuje wyborów-oświadczyła nie ze względu na fałszywą uprzejmość, a szczerą prawdę. Dawno przestała tłumaczyć zachowania Dracona ciężką przeszłością czy innymi tego typu wymówkami. On zawsze pozostawał świadomy. Dojrzalszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
-Tak czy inaczej, wyszło niedobrze-westchnęła smutno Caitlyn, upijając łyk swojej kawy. -Myślisz, że przyjdzie na ślub?-zapytała ze strapieniem.
A więc o to chodziło. Lucjusz zapewne wściekł się na nią, bo zaprzepaściła szanse na to, iż Draco zaszczyci ich swoją wybuchową i kłopotliwą osobowością na ślubie.
-Nie wiem-wzruszyła ramionami, szczerze nie mając pojęcia jak potoczą się ich losy. -Pogadam z nim.
-Dziękuję.
To było takie szczere. To jak Caitlyn spojrzała na nią z wdzięcznością, mocno ściskając jej rękę.
-Nie masz pojęcia ile to dla mnie znaczy.
Rzeczywiście, nie miała.
-Ale tak poważnie? Ty i Blaise coś ten teges...-z szczerą urazą gapiła się jak Caitlyn unosi sugestywnie brwi. -To dlatego Draco był taki wściekły?
Ehh... Yyyy... znów dopadło ją to uczucie, kiedy nie miała pojęcia co powiedzieć.
-Hej.
Poczuła jak po jej ciele przechodzą ciarki. Jak jej mięśnie automatycznie napinają się i nakazują jej zwrócić twarz w kierunku przyjaciółki. Ginny się nie spóźniła. Przeciwnie, była pięć minut przed czasem.
-Hej...-odparła, doskonale wiedząc, że ten ton był zarezerwowany dla niej. Spokojny, nieco zaskoczony, ale sentymentalny, nostalgiczny. Jakby Ginny już dawno straciła nadzieję, na to, że znów się spotkają.
Niepewnie wstała od stołu i stanęła przed nieco od siebie wyższą, rudowłosą przyjaciółką, uważnie skanując jej twarz. Nie zmieniła się zbytnio. Może trochę spoważniała. Jej rysy się wyostrzyły.

Chciała coś powiedzieć. Znaleźć odpowiednie słowa na co to co teraz czuła, ale Ginny wiedziała, że wcale nie umiała. Mimo czasu, który je dzielił, doskonale wiedziała, że Hermiona nie umie już mówić. Nie tak niedbale i dużo jak niegdyś. Że liczba okrutnych doświadczeń zmusiła ją do staranniejszego i bardziej wyszukanego doboru słownictwa.
-Merlinie, Hermiona, tak dobrze cię widzieć-powiedziała, z ciężkim westchnięciem ulgi, a potem po prostu ją przytuliła. -Tak bardzo przepraszam cię za wszystko co się działo.

O ile wcześniej miała wątpliwości co do zachowania Dracona. O ile wcześniej nie pojmowała dlaczego tak łatwo wybaczył Blaise'owi. Dlaczego wystarczyło mu kilka słów by zapomniał o okrutnej przeszłości. Teraz rozumiała go doskonale. Rozumiała o co chodzi w byciu prawdziwym przyjacielem. Dlaczego ponad wszystko pragniemy bliskości. Czemu wybaczamy.
-Wszystko dobrze-zapewniła Ginny, tonąc w jej mocnym uścisku. -Wszystko dobrze-powtórzyła, czując jak przyjaciółka łamie się w jej ramionach bo tygodniach spędzonych osobno.

----------------------------------------

Witam, witam! :)
Jak tam weekendowy, jesienny wieczorek? :) Kolejny rozdział już za nami, a mi jedyne co pozostaje zrobić, to przeprosić, że ostatnio dodaję notki w takich odstępach. Tak, czy inaczej przyszła szkoła, przyszła rzeczywistość, nie ma czasu :D
Jak myślicie co będzie dalej? Po w miarę spokojnym rozdziale, zamierzam wstrząsnąć moim małym światem xD Oczywiście, zamierzam, bo nowego rozdziału jeszcze nie zaczęłam. 
Zapraszam i zachęcam Was mocno do komentowania. Tak, to istotne, to ważne, to wręcz niezbędne.
Miłego weekendu :****