czwartek, 9 kwietnia 2015

-Rozdział 7- Dinner Will Be Served

Istniało wiele powodów, dla których przyrzekł sobie, że więcej nie wróci do tego domu. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, śmierć matki, odraza z jaką patrzył na własnego ojca. Wiedział, że nie powinien tak do tego podchodzić. Że mimo wszystko nie należy odwracać się od rodziny, ani gardzić własnymi rodzicami, ale nie potrafił. Tak bardzo, jak pragnął normalnego życia, nie umiał zacząć od naprawienia relacji z najbliższymi ludźmi, ani powrócić do miejsca, które normalny człowiek powinien kochać.
-Malfoy?-Granger spojrzała na niego z wyczekiwaniem, kiedy stanęli przed wielką, mosiężną bramą prowadzącą do ogrodu i spojrzała na niego niepewnie, jakby chłodna i nieprzyjemna aura otaczająca dwór już teraz zdążyła jej się udzielić, powodując na jej skórze nieprzyjemne dreszcze.
-Mam nadzieję, że wiesz co robisz-stwierdził cicho, zbyt pochłonięty przez wspomnienia i ogromną niechęć do sytuacji, w której znajdował się wbrew własnej woli. Czy stałoby się coś złego, gdyby przerzucił sobie Granger przez ramię i odciągnął od tego przeklętego domu, oszczędzając sobie przy tym nerwów, a jej najprawdopodobniej zdrowia, spokoju i błogiej nieświadomości tego, jak okropny i odrażający był jego ojciec.
-Muszę to zrobić, Malfoy-odparła równie cicho co on, wpatrzona w potężne, białe ściany wznoszącego się przed nimi budynku. O tej porze Malfoy Manor spowite było przez wieczorny mrok; jedynie w kilku oknach paliło się światło, co znaczyło, że gdzieś tam siedzi sobie jego ojciec, zapewne w towarzystwie Caitlyn, bawiąc i rozmawiając sobie w najlepsze. Na samą myśl o tym, po jego plecach przeszedł chłodny dreszcz.
-Będzie tobą manipulował...-ostrzegł ją, łapiąc za mosiężną klamkę, prowadzącą do jego rodzinnej posiadłości. -...kłamał i próbował coś z ciebie wyciągnąć. Nie licz na to, że tak po prostu powie ci to, co będziesz chciała. Tu nic nie jest za darmo-mruknął z pogardą do własnego ojca, pchnął przed siebie bramę i przepuścił ją przodem, po chwili niechętnie, również przestępując przez próg.
-Poradzę sobie-odparła nieco zbyt oschle, ale postanowił jej nie winić, widząc jak bardzo podenerwowana i zestresowana robi wszystko aby uspokoić emocje. Co chwila przygryzała dolną wargę, poprawiała włosy i wygładzała wierzch czarnej sukienki, w której swoją drogą wyglądała całkiem...
Przecząco pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem, kiedy wspólnie przemierzali krótką ścieżkę prowadzącą przez ogród, do dużych drzwi wejściowych z witrażem i klamką w typowym, angielskim stylu.
Patrzył jak dziewczyna bierze głęboki wdech, po raz ostatni zakłada niesforny kosmyk włosów za ucho i wyciąga rękę w stronę klamki, zamierzając wejść do środka. W ostatniej chwili złapał ją za nadgarstek, czując na sobie jej spojrzenie, pełne rozkojarzenia, konsternacji i niezrozumienia.
-To dla mnie strasznie ważne, Granger-powiedział cicho, jednak dostatecznie twardo i poważnie, by przykuć jej uwagę. Hermiona zmarszczyła brwi i uniosła pytająco brew, po raz pierwszy widząc go tak rozdartego i szczerego w jej obecności.
-Moja mama tu umarła-wyznał po nieznośnie długiej chwili milczenia, ciężko oddychając. -Ja sam też prawie tu zginąłem-przyznał nieco ciszej niż poprzednio, z zamyśleniem pocierając rozciętą przez Blaise'a brew. Skrzywił się nieco, ale zaraz potem wrócił do swojej przemowy, zdobywając się na to, aby podnieść wzrok i spojrzeć prosto w zszokowane, czekoladowe oczy Hermiony. -Nienawidzę tego miejsca, chcę mieć pewność, że rozumiesz. To nie jest dla mnie zabawa.

Przez moment przyglądała mu się, zastygła w myślach i emocjach, powoli uświadamiając sobie, że to pierwszy raz kiedy Malfoy odsłania przed nią cząstkę siebie. Nie to, żeby kiedykolwiek zależało jej na jakichś głębszych, poważnych, filozoficznych czy życiowych rozmowach z nim. Świadomość, że jest człowiekiem była dla niej jednak mile zaskakująca, poruszająca i dodająca otuchy. Nie tylko ona bała się przestąpić próg tych drzwi.
-Muszę to zrobić dla rodziców-powiedziała cicho, spuszczając wzrok. Dotarło do niej, że Malfoy nie chce tego robić. Naprawdę rozumiała, że wejście do rodzinnego domu równa się dla niego z pewnego rodzaju wyzwaniem, poświęceniem, stawieniem czoła przeszłości i obawie, ale wciąż nie potrafiła zrozumieć, dlaczego w takim razie tak uporczywie towarzyszył jej w drodze tutaj. Przecież mógł zrezygnować, pozwolić iść jej samej i nie interesować się jej losem. Zanim jednak zdążyła przekonać go, by tu ich drogi się rozeszły, a on w spokoju mógł wrócić do domu, chłopak pchnął drzwi i wepchnął ją do środka, a zaraz potem dołączył do niej, stając w ogromnym holu Malfoy Manor.

                                                                               ***

W środku panowała cisza. Pomieszczenie było spowite przez półmrok, a oprócz długiego, purpurowego dywanu ciągnącego się po marmurowej posadzce i kilku dużych portretów rozwieszonych na wytapetowanych ścianach, wnętrze było całkiem puste. Tylko ona, Draco i otaczające ich zewsząd milczenie.
Przez moment miała ochotę się wycofać, zrobić kilka kroków wstecz, przebiec przez duży ogród, a stamtąd teleportować się do domu, gdzie mimo iż nieświadoma tego gdzie byli jej rodzice, była bezpieczna, spokojna i nie tak bardzo zestresowana i spanikowana jak tutaj. Nieświadomie przygryzła wargę, orientując się, że to robi dopiero wtedy, kiedy poczuła w ustach metaliczny smak krwi. Zaklęła cicho i nerwowo przeczesała palcami włosy, czując jak zbliża się jej atak paniki.
-Granger?
Malfoy przyglądał się jej z lekko uniesioną brwią, z niepokojem obserwując jak ta nerwowo przestępuje z nogi na nogę, oddycha ciężko i przygryza wnętrze swojego policzka, najpewniej myśląc iż są to subtelne, niezauważalne dla nikogo oprócz niej, gesty.
-Tak?-mruknęła, zbyt skrępowana i zdenerwowana by przybrać maskę niechęci albo pewności siebie z jakimi witała go na co dzień. Nadszedł moment, w którym miał okazję zobaczyć prawdziwą ją. Zdruzgotaną, rozbitą emocjonalnie dziewczynę, która resztkami sił pozbierała się po wojnie, a teraz z trudem wiązała koniec z końcem zapewniając wszystkich w okół, że już do siebie doszła. Nie doszła. Nic nie było w porządku, nie radziła sobie psychicznie z wizytą w tym domu, a w dodatku panicznie bała się tego miejsca po tym, jak spędziła tu urocze chwile podczas zeszłego roku - torturowana, pozbawiana zmysłów i powoli zabijana przez stukniętą Bellatrix Lestrange.
Malfoy westchnął ciężko, a potem podszedł do niej, położył ręce na jej ramionach i delikatnie je potarł, z zamyśleniem marszcząc brwi.
-Poradzisz sobie-powiedział cicho, ku jej zaskoczeniu pocieszając ją. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, jednak choć bardzo chciała, nie mogła zaprzeczyć, iż zdanie to dodało jej otuchy. Uśmiechnęła się delikatnie i nieco ochłonąwszy, westchnęła cicho, nieświadomie podchodząc bliżej niego.
-Robisz to z litości, Malfoy-mruknęła pod nosem, doskonale wiedząc, że takie słowa nigdy nie wypłynęłyby dobrowolnie z jego ust.
Chłopak uśmiechnął się, z lekkością przeczesując swoje jasne włosy palcami.
-To prawda-przyznał szczerze, zabijając moment. Przez chwilę, dosłownie sekundę, liczyła, że zaprzeczy.
-Wiedziałam-westchnęła i wywróciła oczami, jednak on tylko szerzej się uśmiechnął, zakładając kosmyk niesfornych włosów za jej ucho. Poczuła jak ciarki przechodzą po jej policzku, w miejscu, w którym jego palce nieświadomie musnęły jej skórę i wstrzymała oddech, nie do końca rozumiejąc swoją reakcję. To było dziwne. Dziwne i niecodzienne, ale nie mogła powiedzieć, że nie było miłe.
-To nie znaczy, że w ciebie nie wierzę.
Rozchyliła delikatnie wargi i zaniemówiła z wrażenia, domyślając się, że zdanie to, wypowiedziane całkiem nonszalanckim i obojętnym tonem, w rzeczywistości było w ustach Malfoya jednym z najwspanialszych komplementów jakie mogła kiedykolwiek usłyszeć. Uśmiechnęła się delikatnie i teraz, kiedy już zdążyła otrząsnąć się z szoku, zamierzała jakoś na to odpowiedzieć, kiedy w holu niespodziewanie pojawiła się Caitlyn. Cudownie.
Brunetka przywitała ich z szerokim i Hermiona musiała przyznać, całkiem ładnym, acz zupełnie sztucznym i fałszywym uśmiechem. Miała na sobie śliczną, kremową sukienkę, wartą zapewne tyle, co wszystkie ubrania Hermiony razem wzięte i ciemne włosy upięte w chaotyczny kok na czubku głowy. Lepiej byłoby gdyby ubrała się jak ździra. Wtedy przynajmniej Hermiona miałaby lepszy powód, żeby jej nienawidzić.
-Hermiona! Draco!-Caitlyn uśmiechnęła się szeroko, a potem przytuliła się do Dracona i nie zważając na jego ostentacyjny i szery grymas, zastygła w jego ramionach na dłużej, najpewniej napawając się miłą bliskością arystokraty. Odsunęła się, a następnie wyciągnęła różdżkę z niewielkiej kieszeni swojej sukienki i mruknęła coś o mroku panującym w dworze, pewnie rozświetlając ciemności jednym, prostym zaklęciem. Hermiona wywróciła oczami i prychnęła pod nosem. Popisywała się.
Nie miała jednak okazji wygłosić swojej opinii na ten temat, ponieważ pomieszczenie, w którym się znajdowali wypełnił zduszony przez przytkniętą do ust rękę, pisk Caitlyn. Skonsternowana spojrzała na przerażoną dziewczynę, która to utkwiwszy przepełniony zgrozą wzrok w Draconie, przyglądała się chłopakowi z najprawdziwszym szokiem. No tak, przecież nie mogła kulturalnie zignorować faktu, że...
-Draco! Ty jesteś ranny!-pisnęła, przykładając dłoń do jego policzka, tuż pod miejscem, gdzie wzdłuż linii jego szczęki biegł fioletowy siniak. Cóż, rzeczywiście twarz Malfoya nie wyglądała najlepiej, ale przecież oczywistym było to, że albo naprawdę na to zasłużył, albo specjalnie dał się pobić, aby teraz wszyscy zwracali na niego uwagę.
-To nic-odparł nieco zirytowany chłopak, ściągając jej rękę ze swojej twarzy. Obdarował ją chłodnym spojrzeniem, a potem, nie zwracając uwagi na to, jak bardzo speszona była jego nagłą reakcją, wyminął ją i spytał:
-Ojciec jest w domu?
-Tak, czeka w salonie-potwierdziła nieco nieobecnym tonem, szybko kiwając głową.
Draco złapał Hermionę za rękę i zaczął ciągnąć ją za sobą, w stronę głównego pokoju w swoim rodzinnym dworze.
-Hermiono?-Caitlyn zatrzymała ich, niepewnie wypowiadając imię swojej koleżanki. -Nie zdążyłam przygotować kolacji. Mogłabyś mi pomóc?-zapytała, z zawstydzeniem spuszczając wzrok. Cóż, po raz pierwszy Caitlyn przyznała, że w czymś jej się nie powiodło i prawdę mówiąc, Hermiona była zszokowana słysząc z jej ust takie wyznanie.
-Ja...
Była przerażona. Gdyby miała być szczera, nawet przez chwilę nie myślała, że sprawy nabiorą takiego obrotu. Od początku zamierzała po prostu wejść, usiąść przy stole i zapytać ojca Dracona co miał na myśli wspominając przy Caitlyn o jej rodzicach. Dostać informacje, wyjść i wrócić do domu.
Zabawa w przyrządzanie kolacji, wymienianie się uprzejmościami, siedzenie przy stole i delektowanie się posiłkiem absolutnie nie wchodziła w grę.
-Idź, Granger-polecił jej Draco nieco mniej łagodnym tonem niż zwracał się do niej ostatnio i rzucił jej zrezygnowane spojrzenie, cicho wzdychając. -Powinienem najpierw pogadać z ojcem na osobności-wyjaśnił, a ona, nie chcąc komplikować i utrudniać sprawy. skinęła głową i poszła za Caitlyn, w stronę kuchni, z której dobiegał zapach przyrządzanej kolacji, zupełnie zapominając o swoim postanowieniu.

                                                                           ***

Droga do salonu, nie była długa. Przemierzał ją miliony razy. Mimo to, teraz, kiedy stawiał swoje kroki na marmurowej posadzce czuł się obco, jakby nie było go tu znacznie dłużej niż zaledwie kilka miesięcy. Liczył na to, że kiedy znajdzie się wreszcie w domu, ogarną go nieokiełznane emocje, będzie się bał, albo złościł, albo przynajmniej irytował każdą dłużącą się minutą w tej znienawidzonej posiadłości. Tymczasem... nie czuł nic. Przytłaczająca pustka, szalała w jego wnętrzu, znieczuliła serce i otumaniła umysł, a w dodatku wyłączył się na wszystkie emocje, przybierając na twarz tak dawno nie używaną, maskę chłodnej obojętności i niewzruszenia.
-Draco.
Lucjusz uniósł głowę, przestając wpatrywać się w płonący w kominku ogień i uśmiechnął się pod nosem, odstawiając na znajdujący się nieopodal stolik, szklankę whisky dotychczas kurczowo trzymaną w swoich dłoniach.
-Miło cię widzieć synu-przywitał się i wstał z bogato zdobionego, starego fotela, podchodząc bliżej Dracona. -Nie mogłem uwierzyć, kiedy Caitlyn powiedziała mi, że wpadniesz do nas z wizytą.
-Wiesz gdzie są rodzice Granger?
Nie przyszedł tu, żeby plotkować z własnym ojcem, albo jeść tą durną, w dodatku zapewne niesmaczną kolację. Chciał jedynie wiedzieć, czy wizyta w tym domu ma sens, a jego ojciec po prostu nie bawi się w manipulatorskie, podłe i wyjątkowo złośliwe zagrywki. Dlatego też głos jego był oschły, spojrzenie chłodne, a wyraz twarzy poważny, pełny zimna i nieprzychylności.
-A więc jesteś tu w sprawie panny Granger-westchnął ze zrozumieniem Lucjusz, nie wiele robiąc sobie z postawy swojego syna. Uśmiechnął się delikatnie i uniósł jedną brew z zaciekawieniem, mimochodem przejeżdżając dłonią po ledwo widocznym, jasnym zaroście na swojej twarzy. -Nie przyszła?
-Jest tu. Pomaga Caitlyn w kuchni-odrzekł znudzony Draco, splatając ręce na piersi.
-Poznałeś Caitlyn-Lucjusz rozpromienił się i westchnął z rozmarzeniem, przyprawiając tym chłopaka o mdłości. Nigdy nie reagował tak na wspomnienie o Narcyzie. Świadomość, że mężczyzna bardziej ceni sobie jakąś ździrę równie dobrze mogącą być jego córką, niż własną, pełną dobroci i piękna żonę, zabolała Dracona, ale nie dał tego po sobie poznać, mocno zaciskając zęby. -Co o niej sądzisz?-zapytał Lucjusz, zapewne nawet przez moment nie myśląc przy tym o Narcyzie. Jego żona, szczególnie po śmierci, nie zasługiwała na chociażby najkrótsze wspomnienie.
-Co cię obchodzi co o niej sądzę?-westchnął z rezygnacją Draco, z lekkim podenerwowaniem przeczesując palcami swoje jasne, ułożone włosy. Naprawdę nie rozumiał do czego prowadzi cała ta rozmowa o Caitlyn. Po tym co stało się podczas wojny mieli lepsze tematy do obgadania.
-Cóż...-Lucjusz westchnął i poprawił czarny materiał eleganckiej marynarki, w którą był ubrany, rzucając Draconowi nieodgadnione spojrzenie. -Zamierzam wkrótce poprosić ją o rękę.

Jeżeli istniała nagroda za najlepsze nieokazanie emocji, to w tym momencie jak najbardziej przysługiwała ona Draconowi, za stanie nieruchomo, nie wykrzywienie twarzy nawet o milimetr, ani nie wydanie z siebie dźwięku, podczas gdy cały jego wewnętrzny świat rozrywał się na maleńkie kawałeczki. Tęsknił i ubolewał nad czymś, czego nigdy nie miał, a pragnął do tego stopnia, że wyimaginował to sobie i zaczął wierzyć, że naprawdę istnieje. Teraz całe normalne życie, dobre życie, takie, w którym jego rodzice od samego początku wychowują go w miłości, pozwalają mu by dorastał tak, jak każdego innego dziecko, prowadzą go na plac zabaw, wyprawiają mu urodziny, wspólnie ubierają świąteczną choinkę, uczą go czytać i pisać, a potem pokazują mu pierwsze czary - cały ten świat nagle runął, a do niego dotarło, że nigdy nawet nie istniał.
Żył tu i teraz, wychowany w okropnym dworze, z rodzicami, którzy nigdy nie poświęcali mu wystarczająco czasu by nie skończył tak jak teraz - nastolatek śmierciożerca, z problemem alkoholowym i emocjonalnym, w dodatku wielokrotnie karany i to zresztą całkiem słusznie, bo mimo krótkiego życia, miał na swoim koncie prawdziwe przestępstwa.
-Wiesz gdzie są rodzice Granger?-zapytał po dłuższej chwili milczenia, ostatecznie postanawiając pominąć problem małżeństwa jego ojca z jakąś małolatą. Naprawdę nie miał na to siły. Z nonszalancją odetchnął i skrzyżował ręce na piersi, rzucając ojcu wyczekujące spojrzenie. Dostać informacje i wyjść.
-Tak-odparł cicho Lucjusz, najpewniej nie takiej reakcji oczekując po swoim synu. Z skrępowaniem poprawił swoje jasne, nieco przydługie, platynowe włosy i sięgnął z powrotem po szklankę whisky, upijając z niej upragniony łyk alkoholu.
-W takim razie powiedz gdzie są i miejmy to za sobą-poprosił z powagą chłopak, jednak w momencie kiedy słowa te opuściły jego usta, do pokoju weszła Hermiona i Caitlyn, niosąc ze sobą półmisek z jakimś typowym, francuskim jedzeniem.
-Wszystko w swoim czasie, synu-mruknął z powagą Lucjusz, a potem przybrał na twarz szeroki, wyjątkowo przesłodzony uśmiech i ruszył w stronę dziewcząt, z naturalnością obejmując Caitlyn w pasie. Ohyda.
-Panna Granger-przywitał się, powoli kiwając głową w stronę Hermiony. -To zaszczyt gościć cię w moim domu.
Hermiona nie zareagowała na jego uprzejme powitanie i chwała jej za to, bo gdyby odparła mu równie miło, chyba by ze sobą skończył. Brakowało już tylko tego, aby każdy przybrał na twarz słodziutki uśmiech i zaczął obdarowywać drugą osobę słodziutkimi uwagami mimo iż w rzeczywistości tak naprawdę jej nienawidzi.
-Dzień dobry-Granger skinęła głową i wyciągnęła dłoń, w stronę Lucjusza, którą ten delikatnie, ku zwiększeniu mdłości u Dracona, ucałował.
Zapowiadało się na jakąś większą wymianę zdań, ale chłopak, nie mogąc dłużej tego wytrzymać, wtargnął pomiędzy nich i stając tuż u boku Hermiony, rzucił ojcu ostrzegawcze spojrzenie, delikatnie wzdychając.
-Dobrze, czy możemy już jeść?-zapytał zniecierpliwiony i zrezygnowany, chcąc już to po prostu zaliczyć. Poprowadził Hermionę w stronę stołu, odsunął jej krzesło, a potem niemal pchnął je na nie i zajął miejsce obok niej, nie ukrywając, że bardzo mu się spieszy. Jedyne o czym myślał, to o opuszczeniu tego dworu jak najszybciej.
-Pewnie-Caitlyn przełknęła głośno ślinę i nie puszczając ręki Lucjusza, również zasiadła przy stole, na moment wstrzymując powietrze. -To przepis mojej mamy. Przyrządzała to kiedy żyliśmy w Francji. Mam nadzieję, że będzie wam smakowało.
Hermiona tylko wywróciła oczami. To jasne, że całe jedzenie przyrządziły skrzaty.
Nikt chyba jednak nie zwrócił uwagi, na to, co podane było na talerzach, bo napięta atmosfera wokół powodowała iż nikt nie mógł myśleć o jedzeniu. Odkąd weszła do salonu w jej głowie znajdowali się tylko rodzice. Rodzice i przerażające wspomnienia z jej ostatniej wizyty w tym miejscu.
-Więc...-Lucjusz uniósł do ust kawałek pieczonego mięsa i uśmiechnął się zachęcająco w stronę Hermiony, nie przestając ściskać pod stołem kolana Caitlyn. Myślał, że tego nie widać, ale mimo wszystko zdawało się to być odrażające. -Ty i Draco długo się spotykacie?-spytał, a ona głośno przełknęła ślinę i sięgnęła po szklankę wody, pragnąc zapełnić czymś panujące wokół milczenie. Potrzebowała tylko kilku sekund, aby pracujące w jej głowie trybiki przyswoiły to, co dopiero powiedział. Czy to była jakaś aluzja do tego, że ona i Malfoy są razem? Czy to tak, rodzice swoich synów zaczynali niezręczne rozmowy z ich dziewczynami, kiedy próbowali zapytać jak długo ze sobą chodzą?
-Tak.
Zakrztusiła się łykiem dopiero co pitej wody, rzucając zszokowane spojrzenie w stronę Malfoya, który ze spokojem przeżuwając kęs swojego jedzenia, odpowiedział ojcu, perfidnie się przy tym uśmiechając. Czy została właśnie wciągnięta w jakąś grę, której zasad za nic nie była wstanie pojąć?
-C-Co?-spytała zachrypniętym głosem, patrząc z niedowierzaniem na Dracona, który przybrał najbardziej czułe spojrzenie na jakie było go stać i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, odbierając jej przy tym mowę. -Powinienem ci powiedzieć, kiedy tylko przyszliśmy-mruknął nieco niechętnie, jakby nie opowiadając ojcu o ich wymyślonym, fikcyjnym związku popełnił jakiś srogo karalny błąd.
Caitlyn chyba również była zaskoczona tą informacją, ale najwyraźniej postanowiła tego nie komentować. To dziwne, ale w obecności Lucjusza stawała się zaskakująco małomówna i nieśmiała. Gdyby znajdowali się gdzieś indziej, nawijałaby, z podejrzliwością kwestionowała ich domniemany związek, albo zapewne w ogóle w niego nie uwierzyła.
-A więc... powiesz gdzie są rodzice Granger, tato?-rzucił lekko Draco, odbierając Hermionie również możliwość normalnego oddechu, kiedy ostentacyjnie, ale jednocześnie z wyczuciem, tak by wyglądało to naturalnie, objął ją ramieniem i kontynuował jedzenie kolacji, jakby gest ten w żadnym stopniu go nie krępował. Ona sama spięła się i powstrzymując przed zszokowanym spojrzeniem, wlepiła wzrok w swoją szklankę, powoli analizując absurdalną sytuację, w której się znalazła.
-Najpierw napijmy się-zaproponowała nieoczekiwanie Caitlyn, przyprawiając Dracona o stan, w którym to resztkami sił powstrzymywał się przed uderzeniem pięścią w stół i wykrzyczeniem na głos tego, jak to bardzo go wszyscy wkurzają. Nie mógł zaprzeczyć, obejmowanie Granger było całkiem... znośne, ale nie było wstanie zrekompensować tego, ile cierpienia sprawiało mu siedzenie przy tym stole.
Caitlyn nie mogła jednak usłyszeć jego myśli, a nalewając mu wina do kieliszka, najpewniej nie mogła też usłyszeć słów, kiedy z irytacją dziękował za podany alkohol. Jeżeli przez tę bandę idiotów powróci do nałogu to Merlin mu świadkiem, że chyba następnym razem kiedy zmusi się do odwyku, magazynowaną w kuchni whisky wyleje na drogie meble i panele ojca, ostatecznie podpalając je jedną zapałką.
-Za nasze związki-wzniosła toast Caitlyn, na co on wywrócił oczami i wyrzucił kieliszek za siebie, roztrzaskując go o ścianę, Lucjusz rzucił mu ostre spojrzenie, Hermiona niepewnie wypiła łyk wina mocno się przy tym krzywiąc, a Caitlyn uśmiechnęła się dobrodusznie do wszystkich, tak jakby ktokolwiek z towarzystwa był wystarczająco naiwny by uwierzyć choć w cień jej życzliwości. Cóż, tak właściwie Lucjusz był, bo zamierzał poślubić tę pustą ździrę, ale nie mógł go za to winić. Byli siebie warci.
Caitlyn bez słowa naprawiła różdżką roztrzaskany o ścianę kieliszek i nie komentując niegrzecznego zachowania Dracona odesłała go do kuchni, ciężko wzdychając.
-Co sądzicie o kolacji?-zapytała bezczelnie, bo przecież Hermiona, spędziwszy z nią domniemane przygotowania do posiłku wiedziała, że nie miała żadnego wkładu w tę pracę.
-Pyszne, kotku-zapewnił ją życzliwie Lucjusz, nieświadomie przyprawiając o mdłości nie tylko swojego syna, ale również Hermionę, która widząc jak ten składa krótki pocałunek na ustach Caitlyn, zakrztusiła się przeżuwanym kęsem jedzenia.
Złość narastała w niej z każdą chwilą, irytacja i niecierpliwość rozsadzała jej wnętrze, a jedyne co trzymało ją na krześle, oprócz oczywiście bezustannie obejmującego ją ramienia Dracona, był zdrowy rozsądek, który zakazywał jej robienia czegokolwiek głupiego. Widząc jednak niewinne całusy Caitlyn i Lucjusza, które swoją drogą były obrzydliwe i Dracona, który z nieodgadnionym wyrazem pochłaniał swoją kolację, miała ochotę zacząć wrzeszczeć. Nie wytrzymując dłużej, zrzuciła z siebie rękę chłopaka i wstała od stołu, rzucając wściekłe spojrzenie Lucjuszowi Malfoyowi.
-Ma pan w ogóle zamiar powiedzieć mi o rodzicach?!-zapytała niezbyt uprzejmie, może nawet zbyt pretensjonalnie i oschle, zważywszy na to, że do tej pory kolacja utrzymywana była w w miarę opanowanej atmosferze.
-Skarbie co ty...-zaczął Draco, jednak jedynie tylko bardziej ją tym wkurzył. To była jego taktyka? Udawanie, że była jego dziewczyną?
-Zamknij się, Malfoy-syknęła z wściekłością, przenosząc swoje spojrzenie na Lucjusza i Caitlyn, która w przeciwieństwie do swojego chłopaka zdawała się być zszokowana i zdegustowana jej impulsywnym i porywczym zachowaniem. -Gdzie oni są?-zapytała z irytacją, splatając ręce na piersi. Od miesięcy nie marzyła o niczym jak o tym, by w końcu ich odnaleźć. Byli jej jedyną nadzieją na powrót do normalnego życia.
-To...-Lucjusz zaczął niepewnie i cicho, udając, że w rzeczywistości wcale nie jest nieczułym, aroganckim i oschłym draniem. -To bardzo delikatna sprawa...-wyjaśnił, ze strapieniem przeczesując palcami swoje włosy. Wbrew obowiązującej go etykiecie oparł łokieć na stole i westchnął ciężko, widząc jej niestrudzone, twarde spojrzenie. -Poprosiłem Caitlyn aby wspomniała ci o nich, ponieważ wiedziałem, że gdybym zaprosił cię osobiście nie przyszłabyś. Zależało mi, abyś się zjawiła...
-Czy ty...?!-Draco uniósł wściekłe spojrzenie, odrywając wzrok od swojego talerza. On najwyraźniej również nie wytrzymał.
-Pozwól mi dokończyć, synu-Lucjusz rzucił mu proszące spojrzenie, a potem na powrót wlepił wzrok w Hermionę, która z podenerwowaniem, nieświadomie przygryzajała swoją dolną wargę.
-Po wojnie, przystałem do tej dobrej strony, poprawiłem się i zająłem sprawami jak ta typu twoich rodziców...
-Akurat-Draco prychnął pod nosem i spojrzał na ojca z politowaniem, jednak nic więcej nie powiedział, ciekaw dalszej, absurdalnej historii. Od dawna podejrzewał, że jego ojciec, podobnie jak on, przystał na ofertę Blaise'a.
-Wciąż są w Australii, Hermiono-wyznał, powodując westchnięcie ulgi i szeroki uśmiech na twarzy dziewczyny, mężczyzna. Draco wiedział jednak, że nie powinna tak prędko okazywać radości. Gdzieś znajdował się haczyk, a on spędziwszy wystarczająco dużo czasu w towarzystwie swojego ojca, wiedział iż błędem jest chwalić dzień, przed zachodem słońca.
-Mój oddział ściągnie ich tu w ciągu tygodnia-zapowiedział Lucjusz, a on zmarszczył brwi w geście głębokiego zamyślenia i konsternacji czekając na kolejne słowa. Nic jednak nie wydobyło się z ust mężczyzny, tak, jakby nic więcej nie miał do powiedzenia.
-Ale?-wtrącił w końcu, nie mogąc znieść radości, która opanowywała niczego nieświadomą Hermionę. Nie chciał patrzeć na jej rozczarowanie.
-Jest jakieś ale?-podchwyciła niepewnie dziewczyna, bo choć pragnęła dobrych wieści, całe szczęście nie była naiwna ani głupia. Ostrzegał ją.
-Twoi rodzice zostali odnalezieni podczas wojny przez śmierciożerców. Przykro mi to mówić, ale przez długi czas byli torturowani i...-głos Lucjusza się załamał, a on spuścił wzrok i odetchnął głęboko, najpewniej nie przyzwyczaiwszy się do przekazywania złych wiadomości. Draco wstrzymał powietrze. -Ciągle byli wypytywani o ciebie, a nawet nie pamiętali o twoim istnieniu-powiedział cicho, niemal szepcąc, wlepiając wzrok w drewniany blat stołu, przy którym jedli. -Ich mózgi są praktycznie wyprane, a magia, która przyprawiła ich o taki uszczerbek, jest nieodwracalna.

---------------------------------------------
Hej kochani! :)
Jak wam minęły święta? Za nami już kolejny rozdział i ogromnie się z tego cieszę, bo w tym rozdziale tak naprawdę dopiero zaczyna się akcja. Czy rzeczywiście? Wyraźcie swoją opinię na dole, w komentarzach i powiedzcie co o tym sądzicie. Coś byście poprawiły? A może macie jakieś spekulacje co do kolejnych notek? Dajcie znać i trzymajcie się! Pozdrawiam :* 











6 komentarzy:

  1. Jak ja bym tu miała wypisywać wszystkie moje pomysł, co dalej komentarz nie miałby końca. Jestem zachwycona tym opowiadaniem. Daje szerokie pole do popisu dla wyobraźni. te wszystkie tajemnicy, niedomówienia - coś wspaniałego. Zapowiada się kolejna wspaniała historia twojego autorstwa :)
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle wspaniały, a kolacja bardzo ciekawie opisana. Raczej nie zauważyłam żadnych błędów, a jedyne co mi nie pasował to Lucjusz rzucający proszące spojrzenie. To przecież Lucjusz! Pomijając ten fakt charaktery bohaterów kanonicznych mniej więcej zgodne z książką (co nie oznacza, że nie doceniam twojego wkładu w ich zachowania, wręcz przeciwnie). Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, który mam nadzieję pojawi się za niedługo. Życzę weny i czasu na pisanie.
    Alex Okrutna i Mściwa
    http://nadziejamimowszystko.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przyznać, że robi się coraz ciekawiej.
    Mimo że stosunki Draco i Hermiony dalej są chłodne, widać delikatną poprawę. Cieszę się, że się znoszą. To chyba najważniejsze.
    Coś czuję, że Malfoy nie zostawi Granger w sytuacji w jakiej się znalazła i jej pomoże. Poświęcił się i poszedł z nią na kolację do Malfoy Mannor, więc wydaje mi się, że nie odpuści tak łatwo.
    Swoją drogą, pierwszy raz spotykam się z tym, że Śmierciożercy znaleźli rodziców Hermiony.
    Ale nie pasuje mi tylko jedna rzecz... Lucjusz powiedział, że mają wyprane przez tortury mózgi, co jest jedynym haczykiem, który raczej nie wpływa na jego korzyść. Nie wierzę, że pofatyguje się i sprowadzi ich z powrotem do Wielkiej Brytanii, tylko dlatego że zmienił strony... Także czekam na nowy rozdział i mam nadzieję, że dowiem się, co knuje starszy Malfoy.
    Pozdrawiam :)
    silence-guides-our-minds.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Potrafisz niesamowicie pisywać emocje bohaterów; czytając, czuję je w sobie. Życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. hej;)
    Teraz to ich dopiero załatwiłaś :)
    byłam bardzo ciekawa tej kolacji i nie rozczarowałam się. Z każdym kolejnym zdaniem, szczególnie ostatniego akapitu, czułam, że dążymy do nie wesołego finału i bam. Załatwiłaś mnie.
    Ale zacznijmy od początku, podoba mi się sposób w jaki opisałaś uczucia Dracona względem jego rodzinnego domu.
    Później pojawienie sie Caitlyn i te jej "Draco!! jesteś ranny, bohaterze wojenny etc" jak zwykle była irytująca, ale scena sama w sobie zabawna.
    Rozmowa Draco z ojcem zastanawiająca, szczególnie motyw zaręczyn
    No i Lucjusz + Caitlyn = błeee... :D
    Serio jak to czytałam, rozumiałam i popierałam obrzydzenie Malfoya.
    Do tego tekst o nich jako parze i dziwna reakcja Lucjusza.
    Tym sposobem dochodzimy do wieści o rodzicach Hermiony.
    No tutaj zaczyna się robić ciekawie.
    Jakoś trudno uwierzyć w nagłą przemianę Lucka i w to ze z dobroci serca, sprowadzi rodziców Hermiony do UK. Do tego mega współczuje Pańśtwu Granger, być torturowanym i wypytywanym o kogoś, kogo się nie pamięta. To dopiero masakra.
    Generalnie rozdział mi się podobał. Przeczytałam go jednym tchem i czekam na dalszy rozwój wydarzeń, bo nie wątpię, że mnie jeszcze nie raz zaskoczysz.
    Pozdrawiam serdecznie i weny życzę.
    nothing.
    [miedzy-palcami]
    p.s. nie mogłam się zalogować, dlatego z anonima :)

    OdpowiedzUsuń
  6. boze co oni im zrobili...
    a draco jak powiedzial, ze sa para, urocze

    OdpowiedzUsuń