Napisana w ciągu naprawdę krótkiego czasu dlatego mam nadzieję, że mnie nie zabijecie ;D
Mam nadzieję, że Wam się spodoba...
Zapraszam do czytania i komentowania.
Pozdrawiam. Jesteście bardzo, mocno kochani :P
Muzyka
-Co ty chcesz przez to powiedzieć?-spytała dziewczyna, czując jak w jej oczach pojawiają się łzy.
-Nie kocham cię. Nigdy nie kochałem-wyznał chłopak, przygryzając nerwowo dolną wargę. Czuł jak jego serce rozrywa się na małe kawałki, jak zaczyna się dusić, bo powietrze, jedyny sposób dzięki któremu mógł oddychać... znikał.
W końcu wziął się w garść. Musiał. Zacisnął zęby i obdarzając ją wzgardliwym uśmiechem, zdobył się na wbicie kolejnego ostrza w jej wymęczone serce.
-Tak naprawdę to... nigdy nie traktowałem tego na serio. Przykro mi jeżeli dałem ci jakieś znaki czy nadzieje...-powiedział udając zmieszanie.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wszystkie dobre słowa, pocałunki deklaracje miłości... to wszystko nic dla niego nie znaczyło? Bawił się nią by teraz doszczętnie zniszczyć?
Przecież go kochała. Merlinie jak ona bardzo go kochała!
Ale czasem... przychodził taki czas kiedy traciła wiarę w ludzi. Tak często niszczyli, nadużywali jej zaufania...
Nie chciała tak żyć. Nie wierzyła już, że to się kiedykolwiek zmieni.
Czy tak trudno było spotkać dobrego, bezinteresownego człowieka? Takiego, który pokochałby ją za to jaka jest, który dostrzegłby w niej wartościową i godną zainteresowania kobietę?
-Naprawdę nigdy nic dla ciebie nie znaczyłam?-spytała cicho, a on poczuł niemożliwy ból w klatce piersiowej.
-Przykro mi-szepnął, wiedząc, że właśnie zachowuje się najpodlej jak tylko się da. Zmierzwił swoje i tak rozczochrane, blond włosy, posyłając jej nieporadny uśmiech. Był doskonałym aktorem. Nie mogła się domyślić, że najchętniej przytuliłby ją i zapewnił, że naprawdę, prawdziwie ją kocha.
Dziewczyna pokiwała jedynie niedowierzająco głową, po czym obdarzając go ostatnim, przepełnionym żalem spojrzeniem, wybiegła z jego mieszkania.
***
Wyjrzał przez okno, patrząc jak kobieta jego życia biegnie zrozpaczona, wbiegając na ulicę. Łzy zamgliły jej oczy, a wydarzenia sprzed chwili całkowicie pozbawiły trzeźwego myślenia.
Nie miała szans.
Nie mogła zobaczyć nadjeżdżającego samochodu. Auto potrąciło ją, odrzucając jej bezwładne ciało na odległość paru stóp.
Mężczyzna poczuł jak jego serce umiera. Jak gaśnie w nim wszelka nadzieja. Poczuł stratę. Stratę nieodwrotną. Taką, o której nigdy nie będzie wstanie zapomnieć.
***
Spokój. Wiatr, rozwiewający kolorowe liście drzew. Szum trawy. Dobiegające z daleka dźwięki ulicy.
-Przepraszam-szepnął, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt. -Tak strasznie mi przykro-dodał łamiącym się głosem. Nie mógł sobie tego wybaczyć. Ukucnął, by złożyć białą różę na marmurowym nagrobku, po czym usiadł na trawie, zdobywając się na blady uśmiech.
-Wiesz, to wszystko było kłamstwem. Chciałem tylko cię chronić. Zawsze byłaś najważniejszą osobą w moim życiu. Gdybym tylko wiedział...-głos uwiązł mu w gardle, a w oczach pojawiły się łzy. Nie pozwolił im jednak wypłynąć. Nauczył się nie okazywać emocji nawet w skrajnych przypadkach. -Gdybym tylko wiedział jak to się skończy... Nigdy by do tego nie doszło. To wszystko moja wina. Moje pieprzone wymysły! Robiłem to by nikt cię nie skrzywdził, chroniłem cię! Okazało się, że jedyną osobą, która jest wstanie cię zranić to ja sam...
Nastało milczenie. Ogarniająca cisza, przerywana jedynie szumem jesiennego wiatru.
-Nie mam pojęcia co powinienem jeszcze powiedzieć. Zapewne teraz patrzysz na mnie z góry i mnie nienawidzisz, co?-zaśmiał się, a w jego oczach zabrzmiała gorycz. -Ojciec powiedział, że zabije cię jeżeli nie przestaniemy się spotykać. Wiem, że to może nie usprawiedliwienie tego co się stało ale... cholera przecież nigdy nie pragnąłem dla ciebie niczego prócz szczęścia!-załamał się, ukrywając twarz w dłoniach.
Ta sytuacja była trudna. Nie ważne, że cała jej rodzina, wszyscy jej znajomi i przyjaciele go nienawidzili. Chodziło o niego. O to, co działo się w środku. Jak bardzo żałował, jak bardzo sam siebie nienawidził...
-Kupiłem nawet pierścionek-powiedział, doskonale wiedząc, że dziewczyna już go nie słyszy. Że wygląda jak kompletny idiota gadając do marmurowego nagrobka.
Wyciągnął z kieszeni czarnej marynarki pierścionek. Piękny pierścionek...
-Miałem poprosić cię o rękę-zaśmiał się, czując jak niewyobrażalny żal wypełnia jego serce. Chociaż... czy z jego serca coś jeszcze pozostało?
-W życiu nauczyłem się naprawdę wiele. Nauczyłem się siły miłości, braterstwa, zaufania... Wiem co to być lojalnym wobec przyjaciół, wiem co to szlachetność, honor i odwaga. Potrafię być dobrym człowiekiem, rozumiem wartość rodziny i ludzi, którzy mnie otaczają. Rozumiem czym jest poświęcenie, zadośćuczynienie... Rozumiem, na czym polega życie. Ludzie rodzą się i umierają ale... Ale nie potrafię się z tym pogodzić. Żyjąc i słuchając moralnych prawd i wartości wiem jak powinienem żyć. Ale do cholery nie wiem jak żyć, kiedy wszelki sens mojego życia ginie! Tego mnie nie nauczyłaś...-szepnął z rozpaczą.
Wiedział, że musi to przetrwać, że musi być odważny. Że ona... choć powinna go nienawidzić to na pewno tego chciała. Widział to w jej spojrzeniu kiedy wybiegała z mieszkania wprost na przepełnioną samochodami ulicę.
I znów ta cisza. Pełna niedomówień, pełna bólu i goryczy...
-Kochałem cię. Nadal cię kocham, Hermiono-szepnął, pozwalając by jedna, samotna łza spłynęła po jego policzku. -I choć nie widzę sensu w życiu...-zatrzymał się. Poczuł bliskość. Tak bardzo podobną do tej, kiedy byli razem.
Odwrócił się, jednak w pobliżu nikogo nie było.
***
Pozostała. W sercu, rozszarpanym na kawałki. Jednak tam była, miała nigdy go nie opuścić. Zupełnie tak, jak on nie opuścił jej. Ludzie, których kochamy nie odchodzą. Oni nigdy nas nie zostawią. Patrzą na nas. Uśmiechają się, widząc jak radzimy sobie z doczesnymi problemami.
Dziewczyna podeszła do niego od tyłu, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie mógł jej zobaczyć ani poczuć ale była pewna, że zdał sobie sprawę z jej obecności.
-Ja ciebie też kocham, Draco-szepnęła, a kąciki jej ust uniosły się wysoko do góry. Mimo to w jej oczach pojawiły się łzy.
-I choć nie widzę sensu w życiu... to spokojnie. Niedługo go znajdę. Nauczyłaś mnie walczyć. Dziękuję. Do zobaczenia, kochanie.
W końcu wziął się w garść. Musiał. Zacisnął zęby i obdarzając ją wzgardliwym uśmiechem, zdobył się na wbicie kolejnego ostrza w jej wymęczone serce.
-Tak naprawdę to... nigdy nie traktowałem tego na serio. Przykro mi jeżeli dałem ci jakieś znaki czy nadzieje...-powiedział udając zmieszanie.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wszystkie dobre słowa, pocałunki deklaracje miłości... to wszystko nic dla niego nie znaczyło? Bawił się nią by teraz doszczętnie zniszczyć?
Przecież go kochała. Merlinie jak ona bardzo go kochała!
Ale czasem... przychodził taki czas kiedy traciła wiarę w ludzi. Tak często niszczyli, nadużywali jej zaufania...
Nie chciała tak żyć. Nie wierzyła już, że to się kiedykolwiek zmieni.
Czy tak trudno było spotkać dobrego, bezinteresownego człowieka? Takiego, który pokochałby ją za to jaka jest, który dostrzegłby w niej wartościową i godną zainteresowania kobietę?
-Naprawdę nigdy nic dla ciebie nie znaczyłam?-spytała cicho, a on poczuł niemożliwy ból w klatce piersiowej.
-Przykro mi-szepnął, wiedząc, że właśnie zachowuje się najpodlej jak tylko się da. Zmierzwił swoje i tak rozczochrane, blond włosy, posyłając jej nieporadny uśmiech. Był doskonałym aktorem. Nie mogła się domyślić, że najchętniej przytuliłby ją i zapewnił, że naprawdę, prawdziwie ją kocha.
Dziewczyna pokiwała jedynie niedowierzająco głową, po czym obdarzając go ostatnim, przepełnionym żalem spojrzeniem, wybiegła z jego mieszkania.
***
Wyjrzał przez okno, patrząc jak kobieta jego życia biegnie zrozpaczona, wbiegając na ulicę. Łzy zamgliły jej oczy, a wydarzenia sprzed chwili całkowicie pozbawiły trzeźwego myślenia.
Nie miała szans.
Nie mogła zobaczyć nadjeżdżającego samochodu. Auto potrąciło ją, odrzucając jej bezwładne ciało na odległość paru stóp.
Mężczyzna poczuł jak jego serce umiera. Jak gaśnie w nim wszelka nadzieja. Poczuł stratę. Stratę nieodwrotną. Taką, o której nigdy nie będzie wstanie zapomnieć.
***
Spokój. Wiatr, rozwiewający kolorowe liście drzew. Szum trawy. Dobiegające z daleka dźwięki ulicy.
-Przepraszam-szepnął, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt. -Tak strasznie mi przykro-dodał łamiącym się głosem. Nie mógł sobie tego wybaczyć. Ukucnął, by złożyć białą różę na marmurowym nagrobku, po czym usiadł na trawie, zdobywając się na blady uśmiech.
-Wiesz, to wszystko było kłamstwem. Chciałem tylko cię chronić. Zawsze byłaś najważniejszą osobą w moim życiu. Gdybym tylko wiedział...-głos uwiązł mu w gardle, a w oczach pojawiły się łzy. Nie pozwolił im jednak wypłynąć. Nauczył się nie okazywać emocji nawet w skrajnych przypadkach. -Gdybym tylko wiedział jak to się skończy... Nigdy by do tego nie doszło. To wszystko moja wina. Moje pieprzone wymysły! Robiłem to by nikt cię nie skrzywdził, chroniłem cię! Okazało się, że jedyną osobą, która jest wstanie cię zranić to ja sam...
Nastało milczenie. Ogarniająca cisza, przerywana jedynie szumem jesiennego wiatru.
-Nie mam pojęcia co powinienem jeszcze powiedzieć. Zapewne teraz patrzysz na mnie z góry i mnie nienawidzisz, co?-zaśmiał się, a w jego oczach zabrzmiała gorycz. -Ojciec powiedział, że zabije cię jeżeli nie przestaniemy się spotykać. Wiem, że to może nie usprawiedliwienie tego co się stało ale... cholera przecież nigdy nie pragnąłem dla ciebie niczego prócz szczęścia!-załamał się, ukrywając twarz w dłoniach.
Ta sytuacja była trudna. Nie ważne, że cała jej rodzina, wszyscy jej znajomi i przyjaciele go nienawidzili. Chodziło o niego. O to, co działo się w środku. Jak bardzo żałował, jak bardzo sam siebie nienawidził...
-Kupiłem nawet pierścionek-powiedział, doskonale wiedząc, że dziewczyna już go nie słyszy. Że wygląda jak kompletny idiota gadając do marmurowego nagrobka.
Wyciągnął z kieszeni czarnej marynarki pierścionek. Piękny pierścionek...
-Miałem poprosić cię o rękę-zaśmiał się, czując jak niewyobrażalny żal wypełnia jego serce. Chociaż... czy z jego serca coś jeszcze pozostało?
-W życiu nauczyłem się naprawdę wiele. Nauczyłem się siły miłości, braterstwa, zaufania... Wiem co to być lojalnym wobec przyjaciół, wiem co to szlachetność, honor i odwaga. Potrafię być dobrym człowiekiem, rozumiem wartość rodziny i ludzi, którzy mnie otaczają. Rozumiem czym jest poświęcenie, zadośćuczynienie... Rozumiem, na czym polega życie. Ludzie rodzą się i umierają ale... Ale nie potrafię się z tym pogodzić. Żyjąc i słuchając moralnych prawd i wartości wiem jak powinienem żyć. Ale do cholery nie wiem jak żyć, kiedy wszelki sens mojego życia ginie! Tego mnie nie nauczyłaś...-szepnął z rozpaczą.
Wiedział, że musi to przetrwać, że musi być odważny. Że ona... choć powinna go nienawidzić to na pewno tego chciała. Widział to w jej spojrzeniu kiedy wybiegała z mieszkania wprost na przepełnioną samochodami ulicę.
I znów ta cisza. Pełna niedomówień, pełna bólu i goryczy...
-Kochałem cię. Nadal cię kocham, Hermiono-szepnął, pozwalając by jedna, samotna łza spłynęła po jego policzku. -I choć nie widzę sensu w życiu...-zatrzymał się. Poczuł bliskość. Tak bardzo podobną do tej, kiedy byli razem.
Odwrócił się, jednak w pobliżu nikogo nie było.
***
Pozostała. W sercu, rozszarpanym na kawałki. Jednak tam była, miała nigdy go nie opuścić. Zupełnie tak, jak on nie opuścił jej. Ludzie, których kochamy nie odchodzą. Oni nigdy nas nie zostawią. Patrzą na nas. Uśmiechają się, widząc jak radzimy sobie z doczesnymi problemami.
Dziewczyna podeszła do niego od tyłu, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie mógł jej zobaczyć ani poczuć ale była pewna, że zdał sobie sprawę z jej obecności.
-Ja ciebie też kocham, Draco-szepnęła, a kąciki jej ust uniosły się wysoko do góry. Mimo to w jej oczach pojawiły się łzy.
-I choć nie widzę sensu w życiu... to spokojnie. Niedługo go znajdę. Nauczyłaś mnie walczyć. Dziękuję. Do zobaczenia, kochanie.